czwartek, 1 października 2015

młodzieńcza odwaga...

zdj:flickr/Daniel Kedinger/Lic CC
(Łk 9,57-62)
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. Do innego rzekł: Pójdź za Mną! Ten zaś odpowiedział: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca! Odparł mu: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże! Jeszcze inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu! Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego.

Mili Moi…
Leje dziś od rana z krótszymi lub dłuższymi przerwami… Podejrzewałem więc, że dzień będzie zupełnie bezpłodny i nic nie uda mi się stworzyć. A jedyne miejsce odpowiednie na taką środę, to fotel i ciepły kocyk. Ale o dziwo pojawił się jakiś przypływ sił twórczych. Wspominałem, że wkrótce rekolekcje małżeńskie, podczas których mam jedenaście wystąpień. Nie nazwałbym tego konferencjami, bo są to wystąpienia raczej krótkie, ale nie zmienia to faktu, że trzeba je przygotować. Może jest to nawet trudniejsze, bo mając do dyspozycji pięć minut, trzeba naprawdę wiedzieć co chce się powiedzieć. No i dziś udało mi się wytworzyć sześć (co z wczorajszymi dwoma daje w sumie osiem). Jeśli więc dobrze pójdzie, będę mógł jutro zakończyć ten wątek. Oczywiście nie oznacza to, że wspomniany fotel będę mógł spokojnie zająć. Dzień po rekolekcjach małżeńskich kolejne skupienie dla sióstr. A tu praca jest już znacznie bardziej wymagająca i poważniejsza. I potrwa pewnie kilka dni… A wkrótce po tym, konferencja na wieczór ewangelizacyjny w New Jersey… Nie ma więc mowy o nudzie i lenistwie.

A nad Słowem z jednej strony wielka wdzięczność Jezusowi. Bo On gra w otwarte karty. Jeśli będziesz chodził ze mną, to musisz się liczyć z tym, że łatwo nie będzie. Co więcej, musisz zostawić dotychczasowe życie, bo od tego zależy twoja skuteczność. Musisz pozwolić odejść ludziom, musisz zakwestionować wiele relacji i zmienić swoje zwyczaje, bo tylko wówczas będziesz mógł stać się sługą Królestwa.

I kiedy jesteśmy młodzi (bardzo młodzi – myślę tu o nas, zakonnikach), jesteśmy na to wszystko całkowicie gotowi, zdecydowani i nie możemy się doczekać, żeby tak żyć. A potem zaczynamy troszkę się wycofywać. Taka ludzka natura – niełatwo jej trwać w tym, co wymagające. Ale, że nie do końca wypada tak po prostu się wycofać, więc zaczynamy trochę grać. Tak odrobine udawać, wkładając ogromnie dużo energii w to, żeby przed Jezusem jakoś zachować twarz, a jednocześnie, żeby w kilku mądrych słowach umieć uzasadnić swoją wcale nie najgorliwszą postawę…

Widzę to od lat… I widzę jak temu ulegam… Zwłaszcza, gdy czytam ostatnio ciekawą książkę, która bardzo mi przypomina o ideale franciszkańskim, który wybrałem i który ślubowałem. Ile trudu włożyliśmy, żeby go trochę rozmyć, tak dostosować do naszych możliwości, przyciąć na naszą miarę… Ileż zgrabnych historii się nasłuchałem, a ile sam wytworzyłem. Historii, które mają przykryć moją niemoc, nieumiejętność, duchową biedę…

A potrzeba czegoś zupełnie innego… Czegoś dużo prostszego… Cichego i spokojnego nawrócenia… Do życia Chrystusowego… Do życia Franciszkowego… Do życia…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz