zdj:flickr/USFS Region 5/Lic CC
(Łk 12,49-53)
Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął.
Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że
przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem
pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a
dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw
córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw
teściowej.
Mili Moi…
Wczoraj
zrealizowałem kolejne marzenie muzyczne… Koncert Loreeny Mc Kennitt był
urzekający, a jej głos w celtyckich pieniach… hmmm… jeśli tak śpiewają
aniołowie, to chce ich słuchać wieczność całą… Zamieszczam pod spodem jakąś
mała próbkę tego, na co tę panią stać…
A dziś nastąpiło resetowanie dysków mózgowych… Wycieczka do New Yorku, długo
wyczekiwana i odkładana, nareszcie doszła do skutku. Najpierw zakupy w polskiej
księgarni i to literatura wysokich lotów – Iwaszkiewicz, Kundera, Myśliwski,
Grynberg. A potem już tylko szwendanie się. I twarze… Tysiące twarzy… Różnych…
Przepływających przed moimi oczami. Każda niczym woal osłaniający historię –
jedyną i niepowtarzalną…
Na czym polega reset? Na uwolnieniu… Kolejnym i nie pierwszym… Od pokusy, żeby
zbawić cały świat. Te mijane dziś tysiące… Ilu z nich nie zna Chrystusa? Ilu
jestem w stanie z Nim zapoznać? Ani jednego? Prawdopodobnie tak właśnie jest.
Ludzie się wciąż na mój widok nie nawracają
- nie jestem ani wystarczająco piękny, ani wystarczająco straszny. Ale
zdałem sobie dziś sprawę ponownie, że nie te tłumy na ulicach Nowego Jorku, ani
żadne inne tłumy nie mają być przedmiotem mojego zainteresowania. Ta mała
trzódka, przy której mnie Pan obecnie postawił. Ta maleńka parafia, w której
tymczasem żyję. To jest Ziemia Święta. To jest moje zadanie. To jest moja
misja.
Ale ten ogień… Wciąż za mną chodzi myśl jakiego rodzaju ogień Pan chciał
zapalić. Czy pożerający wszystko wokół, gwałtowny, ogarniający i pochłaniający?
Czy może ledwo tlący się w lampie naftowej – niby świeci, niby ogrzewa, ale
nikt nie jest usatysfakcjonowany? A może jakieś pośrednie stadium ognia… I cały
czas mam wrażenie, że jednak chodzi o coś gwałtownego. Bo jeśli to ma rodzić
konflikty. To musi być niesłychanie wyraziste. A rodzi? Czy Twoje życie jest
konfliktotwórcze? Rzecz jasna o płaszczyźnie wiary mówię, nie o innych
konfliktach, które prowokujesz.
Jeśli nie, to albo wszyscy wokół Ciebie są gorliwymi katolikami i płoniecie
tak, że ostatnie pożary lasów w Kalifornii to przy Was „pikuś”. Albo, i to
gorzej, nikt nie uważa za słuszne się z Tobą konfliktować, bo wszyscy wiedzą
doskonale, że nie żyjesz według tego, co głosisz, albo niczego nie głosisz, bo
w nic tak naprawdę nie wierzysz. A wiara to nie tylko pacierze. To konkret, codzienność
– decyzje, słowa, postawy. Ogień – to ma być słowo opisujące chrześcijanina.
I im dłużej o tym myślę, tym bardziej płonę… Ze wstydu….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz