piątek, 23 października 2015

pali się?

zdj:flickr/USFS Region 5/Lic CC
(Łk 12,49-53)
Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.

Mili Moi…
Wczoraj zrealizowałem kolejne marzenie muzyczne… Koncert Loreeny Mc Kennitt był urzekający, a jej głos w celtyckich pieniach… hmmm… jeśli tak śpiewają aniołowie, to chce ich słuchać wieczność całą… Zamieszczam pod spodem jakąś mała próbkę tego, na co tę panią stać…

A dziś nastąpiło resetowanie dysków mózgowych… Wycieczka do New Yorku, długo wyczekiwana i odkładana, nareszcie doszła do skutku. Najpierw zakupy w polskiej księgarni i to literatura wysokich lotów – Iwaszkiewicz, Kundera, Myśliwski, Grynberg. A potem już tylko szwendanie się. I twarze… Tysiące twarzy… Różnych… Przepływających przed moimi oczami. Każda niczym woal osłaniający historię – jedyną i niepowtarzalną…

Na czym polega reset? Na uwolnieniu… Kolejnym i nie pierwszym… Od pokusy, żeby zbawić cały świat. Te mijane dziś tysiące… Ilu z nich nie zna Chrystusa? Ilu jestem w stanie z Nim zapoznać? Ani jednego? Prawdopodobnie tak właśnie jest. Ludzie się wciąż na mój widok nie nawracają  - nie jestem ani wystarczająco piękny, ani wystarczająco straszny. Ale zdałem sobie dziś sprawę ponownie, że nie te tłumy na ulicach Nowego Jorku, ani żadne inne tłumy nie mają być przedmiotem mojego zainteresowania. Ta mała trzódka, przy której mnie Pan obecnie postawił. Ta maleńka parafia, w której tymczasem żyję. To jest Ziemia Święta. To jest moje zadanie. To jest moja misja.

Ale ten ogień… Wciąż za mną chodzi myśl jakiego rodzaju ogień Pan chciał zapalić. Czy pożerający wszystko wokół, gwałtowny, ogarniający i pochłaniający? Czy może ledwo tlący się w lampie naftowej – niby świeci, niby ogrzewa, ale nikt nie jest usatysfakcjonowany? A może jakieś pośrednie stadium ognia… I cały czas mam wrażenie, że jednak chodzi o coś gwałtownego. Bo jeśli to ma rodzić konflikty. To musi być niesłychanie wyraziste. A rodzi? Czy Twoje życie jest konfliktotwórcze? Rzecz jasna o płaszczyźnie wiary mówię, nie o innych konfliktach, które prowokujesz.

Jeśli nie, to albo wszyscy wokół Ciebie są gorliwymi katolikami i płoniecie tak, że ostatnie pożary lasów w Kalifornii to przy Was „pikuś”. Albo, i to gorzej, nikt nie uważa za słuszne się z Tobą konfliktować, bo wszyscy wiedzą doskonale, że nie żyjesz według tego, co głosisz, albo niczego nie głosisz, bo w nic tak naprawdę nie wierzysz. A wiara to nie tylko pacierze. To konkret, codzienność – decyzje, słowa, postawy. Ogień – to ma być słowo opisujące chrześcijanina. 

I im dłużej o tym myślę, tym bardziej płonę… Ze wstydu….


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz