Jezus powiedział do Żydów:
Gdybym Ja wydawał świadectwo o sobie samym, sąd mój nie byłby prawdziwy. Jest
przecież ktoś inny, kto wydaje sąd o Mnie; a wiem, że sąd, który o mnie wydaje,
jest prawdziwy. Wysłaliście poselstwo do Jana i on dał świadectwo prawdzie. Ja
nie zważam na świadectwo człowieka, ale mówię to, abyście byli zbawieni. On był
lampą, co płonie i świeci, wy zaś chcieliście radować się krótki czas jego
światłem. Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał
Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał.
Ojciec, który Mnie posłał, On dał o Mnie świadectwo. Nigdy nie słyszeliście ani
Jego głosu, ani nie widzieliście Jego oblicza; nie macie także słowa Jego,
trwającego w was, bo wyście nie uwierzyli w Tego, którego On posłał. Badacie
Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie
dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie.
Nie odbieram chwały od ludzi, ale wiem o was, że nie macie w sobie miłości
Boga. Przyszedłem w imieniu Ojca mego, a nie przyjęliście Mnie. Gdyby jednak
przybył kto inny we własnym imieniu, to byście go przyjęli. Jak możecie
uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały,
która pochodzi od samego Boga? Nie mniemajcie jednak, że to Ja was oskarżę
przed Ojcem. Waszym oskarżycielem jest Mojżesz, w którym wy pokładacie nadzieję.
Gdybyście jednak uwierzyli Mojżeszowi, to byście i Mnie uwierzyli. O Mnie
bowiem on pisał. Jeżeli jednak jego pismom nie wierzycie, jakżeż moim słowom
będziecie wierzyli?
Mili Moi…
Zdążyły się zakończyć rekolekcje
w Malborku, a wczoraj kolejne, w Zduńskiej Woli. Wybaczcie, że długo mnie tu
nie było, ale intensywność tego czasu jest niezwykła. Zduńska Wola to był
absolutny szczyt tego Wielkiego Postu. Od niedzieli do środy wygłosiłem tam
dwadzieścia osiem nauk. To naprawdę daje w kość i emocjonalnie eksploatuje. Fizycznie
zresztą też. Tym bardziej, że trzeba było ogarnąć także dzieciaki i młodzież. I
tu bez zmian… Dzieci w porządku. Młodzież… Hmmm… Może to lepiej pominąć milczeniem…
Choć spotkało mnie coś, czego nigdy dotąd nie przeżyłem. Otóż po pierwszym dniu
(za oknami dwadzieścia stopni, więc pewnie trudno się dziwić niesfornemu
zachowaniu młodzieży) przyszła do mnie grupa dzieciaków… i przeprosiła za
zachowanie swoich kolegów. Dojrzale i odważnie. Byłem tym bardzo zbudowany i zniknęło
wówczas nieco tego przygnębienia, które odczuwałem w kontekście tego rekolekcyjnego
spotkania. Refleksję mam jedną po tym
Wielkim Poście – nikomu na siłę Ewangelii nie da się głosić. A to właśnie, mam
wrażenie, robimy w ramach rekolekcji szkolnych…
Ludzie przyjęli mnie
niezwykle życzliwie. Bardzo wielu parafian uczestniczyło w rekolekcjach, czym
byłem osobiście mocno zaskoczony. Wiele osób zaczepiało mnie deklarując, że
słuchają w internecie, że słuchają naszych audycji… To było szalenie miłe. A
jeszcze milsze były chwile, kiedy na przykład po porannym głoszeniu wychodziłem
z kościoła i natknąłem się na pewną młodą kobietę, która również wychodziła po
kazaniu. Usprawiedliwiając się jakby, powiedziała mi, że w zasadzie chodzi
wieczorami, ale dziś nie może, bo spotkanie rodziców w szkole, więc koniecznie
chciała wysłuchać nauki i przyszła rano. Ale zostać na całej Mszy nie może, bo
już goni do pracy… Pełen szacun…
A dziś odpoczywam… Czuję
dopiero jak napięcie ze mnie schodzi… Na ramionach taki ciężar, jakbym małego
bawoła na nich nosił… Ale pospałem, poczytałem, pospacerowałem… Jutro znów
trzeba myśleć o pierwszej sobocie. A w sobotę, po modlitwach z naszym, gdyńskim
ludem, czas ruszać na kolejne rekolekcje. Tym razem do naszej, franciszkańskiej
parafii w Radziejowie. Ale tam już znacznie spokojniej i tylko do wtorku…
A kiedy dziś słucham
Jezusa, to mam wrażenie, że „czara goryczy” się przelała. On mówi i mówi… O tak
wielu rzeczach. Jakby chciał powiedzieć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie.
Jakby chciał dać swoim słuchaczom nie jeden, ale wiele punktów zaczepienia.
Niemal każde zdanie domaga się jakiejś refleksji i mogłoby być przedmiotem
niejednego rozmyślania. Do mnie jakoś szczególnie mówią słowa – a przecież nie
chcecie przyjść do mnie, aby mieć życie… Wiele razy podczas głoszenia nachodzi
mnie myśl – czy to rzeczywiście jakoś wpływa na życie słuchaczy, czy oni
decydują się zrobić jakiś krok w wierze, czy zbliżają się wskutek tego
głoszenia do Jezusa? Nie mam do tego zwykle dostępu. To taka mała ofiara
każdego rekolekcjonisty. Z pochwał i podziękowań nie można wyciągać pochopnych
wniosków i trzeba je traktować bardzo pobłażliwie choć z dużym szacunkiem. Do
prawdziwych owoców, które mogą ukazać się później, głosiciel już nie ma jednak dostępu,
bo idzie dalej… Może kiedyś, w niebie, stanie się dla mnie jasne, ile osób
rzeczywiście skorzystało z mojego głoszenia. Dziś pozostaje mi mieć nadzieję…
A czy ja sam chcę przyjść,
żeby mieć życie? Tak bardzo muszę pilnować mojej relacji z Jezusem. Tak bardzo
muszę dbać o jej żywotność. Żeby nie stać się chałturnikiem. Żeby nie popaść w
nudną powtarzalność i, nie daj Boże, w jakąś postać dostatniego życia Z Ewangelii,
zamiast DLA Ewangelii. A czasem po prostu brakuje mi fizycznie sił… Stać mnie
tylko na to, żeby westchnąć z miłością… I zasypiam… Jedyna nadzieja w
miłosierdziu Pana…