niedziela, 28 marca 2021

wędkowanie...


E. Dwa dni przed Paschą i Świętem Przaśników arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: T. Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem. E. A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Rozbiła flakonik i wylała Mu olejek na głowę. A niektórzy oburzyli się, mówiąc między sobą: T. Po co to marnowanie olejku? Wszak można było olejek ten sprzedać drożej niż za trzysta denarów i rozdać ubogim. E. I przeciw niej szemrali. Lecz Jezus rzekł: + Zostawcie ją; czemu sprawiacie jej przykrość? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Bo ubogich zawsze macie u siebie i kiedy zechcecie, możecie im dobrze czynić; lecz Mnie nie zawsze macie. Ona uczyniła, co mogła; już naprzód namaściła moje ciało na pogrzeb. Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła. E. Wtedy Judasz Iskariota, jeden z Dwunastu, poszedł do arcykapłanów, aby im Go wydać. Gdy to usłyszeli, ucieszyli się i przyrzekli dać mu pieniądze. Odtąd szukał dogodnej sposobności, jak by Go wydać Mk 14, 1-11

 

Mili Moi…
Kolejne dni mijają, głównie na odpoczynku… Dziękuję Jezusowi, że zaplanował to wszystko na taki czas, kiedy rzeczywiście odpoczywać mogę. Niemniej dni są różne. Czasem jest lepiej. Czuję, że siły wracają. A bywa i tak, jak dziś – nie mam siły ruszyć ręką i nogą. Przespałem pół dnia. No ale trudno. Jeśli tak być musi, to biorę to i zawierzam Panu. Niech On to wykorzysta dla większego dobra.

Oczywiście tuż po wyjściu ze szpitala zaczęła mnie „ścigać” Policja. Najpierw twierdząc, że jestem na kwarantannie, potem, że w izolacji. Moja opowieść o tym, jak jest naprawdę zawsze kończy rozmowę miłymi życzeniami, bo musze przyznać, że to szalenie miłe rozmowy. Niemniej jakiś bałaganik w tym wszystkim jest. Gdzieś widocznie zawisnąłem w systemie i nie ma nikogo, kto mógłby mnie odwiesić.

Ostatnimi nocami śni mi się jeden sen… Jestem w sklepie wędkarskim i kompletuję wyposażenie. Robię zakupy i cieszę się na wędkarską wyprawę. Kiedyś rzeczywiście byłem zapalonym wędkarzem, ale to dawne dzieje. Uśmiecham się do Jezusa i zastanawiam czy to znak, że mam wykorzystać ten czas na przygotowanie do nowych zadań? Może rzeczywiście jest to chwila na przejrzenie sprzętu, na zastanowienie się, co domaga się uzupełnienia, co trzeba wymienić na nowsze… Ciekawe rzeczy wychodzą z człowieka nocami…

Od jutra wracam do jakiej takiej aktywności… Pojawiają się pierwsze spowiedzi. W tym tygodniu też pierwsza wizyta u sióstr. Przy okazji staram się odrobine sprzątać, bo jeden z moich dwóch pokoi jest jeszcze nieruszony po remoncie. Przeraża mnie ten widok, gdy tam zaglądam. Ale jeszcze bardziej przeraża mnie wizja, że mógłby tak zostać na święta… Zobaczymy co da się zrobić. Mam takie poczucie, że w tym wszystkim naprawdę niewiele zależy ode mnie.

A dziś skupił mnie początek opowieści o męce Pana. Marek tworzy swoistą kanapkę. „Okłada ją” ludźmi o zimnych sercach. Bo najpierw mamy elity, które knują jak tu pozbyć się Jezusa. A po drugiej stronie jest Judasz, który sam się zgłasza, że jest w stanie im w tym pomóc. Środek zaś to anonimowa (według Marka) kobieta, która daje Jezusowi cudowny dar – hojny i totalny. Nie cedzi tego olejku, nie racjonalizuje (a może mi się jeszcze kiedyś przyda), nie zastanawia się nad słowem „marnotrawstwo”. Daje wszystko. Rozbija flakon (nikt już go do niczego nie użyje) i wylewa całą jego zawartość na głowę Jezusa.

Bardzo mnie to zatrzymało, bo pomyślałem sobie, czego Jezus w najbliższych dniach mógłby oczekiwać ode mnie? Jaki dar mógłbym Mu złożyć? I zdałem sobie sprawę, że nie chodzi o kwestie materialne, ale o coś, co dziś jawi nam się nam jako prawdziwy skarb i co dla mnie samego ma ogromną wartość. Przypomniały mi się słowa kard. Wyszyńskiego – ludzie mówią, że czas to pieniądz, a ja wam mówię, że czas to miłość…

Czas. Czy to nie cenny dar? Czy Jezus, który w te dni doznaje opuszczenia, odrzucenia, wzgardy, może liczyć na mnie i na Ciebie? Przecież to absolutnie centralne dni roku dla każdego chrześcijanina! Czy one w jakikolwiek sposób różnią się od innych? No i czy Jezus ma prawo do naszego czasu? Szczególnie w te dni… Dać. Hojnie i nie wymawiając. Nie cedząc minut, nie zerkając na zegarek. Pobyć z Nim. Właśnie teraz, kiedy doświadcza trwogi, samotności, cierpienia. Ot, taki mały sprawdzian z naszego katoczłowieczeństwa…

środa, 24 marca 2021

słońce nadziei...


(J 8,31-42)
Jezus powiedział do żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Odpowiedzieli Mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: Wolni będziecie? Odpowiedział im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy czynicie to, coście słyszeli od waszego ojca. W odpowiedzi rzekli do Niego: Ojcem naszym jest Abraham. Rzekł do nich Jezus: Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego. Rzekli do Niego: Myśmy się nie urodzili z nierządu, jednego mamy Ojca - Boga. Rzekł do nich Jezus: Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał.

 

Mili Moi…
No i stało się coś, co stać się przecież musiało… Na czterdzieste pierwsze urodziny dostałem prezent pod nazwą Covid. Migałem się ponad rok. Setki spotkań, tysiące ludzi wokół mnie. Nie łudziłem się więc. Gdzieś to na mnie czekało… Początek był nawet niezły. Lekki ból gardła, zaledwie stan podgorączkowy, a w ślad za tym utrata węchu i smaku, co nie pozostawiało wątpliwości. No i bezsilność taka, że nawet na testy nie miałem sił się specjalnie udawać. Pomyślałem, że przetrwam w domu. I trwałem. Nie miałem na szczęście żadnych problemów z oddychaniem, ale za to… nadeszła gorączka. Dochodziła do 40 stopni i w żaden sposób znanymi mi środkami nie byłem w stanie jej już zbijać. Wówczas konsylium lekarzy przyjaciół orzekło – nie ma co czekać, czas na szpital. No więc przyjęły mnie gościnne progi szpitala tymczasowego na Targach Poznańskich. Było to w ubiegły poniedziałek.

Pierwsze dni były trudne… Leżałem plackiem „jakby mnie walec przejechał”. Gorączka szybowała i była zbijana lekami dożylnymi. Zrobiono mi dwa tomografy, jeden z kontrastem, drugi bez. Efekt „zamglonej szyby” i zapalenie płuc. Ale zaledwie 40% płuc zajęte, więc mówią, że gdyby nie gorączka, można by leczyć to w domu. Antybiotyk w żyłę przez siedem dni i postawili mnie na nogi. Na szczęście żadnych trudności oddechowych, żadnego tlenu. Pielęgniarki chodziły wokół i mówiły – chyba ksiądz jest tym statystą, co to ich Górniak w szpitalach widziała. Bo rzeczywiście mój stan poprawiał się szybko.

Ale jestem skalibrowany na maksymalnie trzy dni w szpitalu, więc już naprawdę trudno znosiłem ostatnie dni. Tym bardziej, że odwlekano mój wypis, bo jakiś współczynnik krzepliwości krwi im się wciąż nie zgadzał. Ale w końcu wyprosiłem wczorajsze wyjście. Zaopatrzony w zastrzyki, które sobie wstrzykuje w brzuch, mam po prostu dochodzić do siebie. Obraz szpitala? Czyściec na ziemi… Wiele lęku i bezradności. Ludzie przywożeni nocami, leżący trzy dni z walizką stojącą obok, bo bez sił na jej rozpakowanie. Przy czym personel medyczny najwyższa klasa – cierpliwość, empatia, gotowość do wszelkiej pomocy. Zbudowanie przeogromne. Jedzenie też jak nie w szpitalu. Wszystko w pudełeczkach, smacznie. Mnóstwo młodych ludzi – chudych, grubych – patrzących wielkimi oczami przed siebie. A ja leżałem na internie, wcale nie najcięższym oddziale covidowym. Tak, czy owak, tam cierpią i umierają ludzie… Proszę Was o modlitwę za nich.

Mój świat zwolnił… Jestem na urlopie do Wielkanocy. Spacery i przyglądanie się światu. Sporo myśli o chaosie, z którego Pan mnie chce wydobywać. Nowe ustawienie priorytetów… Myślę, że to ważny czas… Ostatnimi miesiącami słyszałem w sercu tylko jedno słowo – CZEKAJ. I doczekałem się swoistego przełomu. Mam nadzieję, że będę umiał go wykorzystać.

Zdumiewa mnie cierpliwość Jezusa, który wielokrotnie powtarza po co przyszedł, z jaką misją, skąd pochodzi. A słuchacze z uporem maniaka wciąż pytają o to samo. Nie są gotowi przyjąć Jego Słowa. Nie ma w nich przestrzeni. Są jakby „upakowani” swoimi przekonaniami, między które nic już się nie wciśnie. Gotowi tylko na aprobatę swoich pomysłów, na pochwałę. Niczym mruczące koty skłonni przyjmować każdą pieszczotę, ale pazurem reagujący na jej brak. Prowokacja – mówią. Nie wiesz co mówisz – twierdzą. A On? Nie przyjmujecie mojej nauki. Nie ma w was miejsca na moje słowo. Dlatego tkwicie w niewoli i nie zdołacie się z niej sami uwolnić. Dopóki mi nie pozwolicie. Dopóki nie spotkacie się z Prawdą. Może dziś? Dlaczego nie dziś? Tak, dziś, to dobry dzień. Bo jutra nie ma. Chyba, że Pan zechce je dla nas wzbudzić. Ale wówczas „jutro” stanie się „dziś”. Nie ma więc chyba sensu zwlekać…

piątek, 5 marca 2021

41


(Mt 21, 33-43. 45-46)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami?" Rzekli Mu: "Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze". Jezus im rzekł: "Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: „Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach”. Dlatego powiadam wam: królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce". Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.

 

Mili Moi…
Znów długo mnie nie było… Ale to chyba szczególny związek ma z remontem w mojej chałupie… Każdą wolną chwile spędzałem na sprzątaniu po nim. Niestety ekipa nie popisała się pozostawieniem po sobie nawet jako takiego ładu, więc walczę… I po kilku dniach jestem niemal w połowie. Ważne, że już mieszkam u siebie i ważne, że kolejne worki rzeczy niepotrzebnych lądują na śmietniku. A jest ich mnóstwo… Po powrocie z USA odebrałem moje rzeczy magazynowane u jednego z przyjaciół i takimi jakie były wrzuciłem je do szaf i szuflad. Teraz jest znakomita okazja do pozbycia się połowy z nich. A najwięcej chyba mam… świętych obrazków. Wielu ludzi sądzi, że to najlepszy prezent dla księdza. A ja, gdybym chciał je wszystkie wywiesić, to ścian by mi zabrakło. Niektóre można puścić dalej, ale niektóre są tak wątpliwej wartości, że nie sposób narażać kogokolwiek na patrzenie na taką brzydotę. Ale ten pakunek musi zostać spalony, żeby się po śmietnikach nie walał.

Dziś wyruszam w kolejną podróż apostolską. Jutro rano wręczamy medal Zasłużonym dla Rycerstwa Niepokalanej w Gdyni, więc muszę tam pojawić się dziś, żeby nie wyruszać w środku nocy. A po południu jutro melduje się w Wołominie, gdzie kolejne rekolekcje czekają na wygłoszenie. Rok temu się nie udało z powodu pandemii. Ufam, że tym razem będzie inaczej i już nic nie pokrzyżuje naszych planów.

A dziś… Cóż… Wybiła godzina… Czterdzieści jeden wiosen za mną… O godzinie 11.15 wejdę w czterdziesty drugi rok życia. Trudne to lata, musze przyznać, z tej prostej przyczyny, że czuję wyraźnie upływający czas, bilansuję i… jeszcze tak wiele chciałbym zrobić. A możliwości i czasu coraz mniej. Czytam ostatnio o acedii. Tak w czasach Ojców Kościoła nazywano „czas połowy” (dnia, życia), gdzie wszystko jakby stanęło w miejscu, a człowiek się miota szukając sensu i łudząc się, że zmieniając to, czy owo, osiągnie jakiś cel.

Coś z tego obserwuje u siebie… Być wszędzie, robić wszystko, nie tracić czasu. To oczywiście niemożliwe i boleśnie się o tym przekonuję. A jedynym lekarstwem na taki stan jest… zostać tu i robić to, co mi polecono. Niby proste, a takie trudne. Gdybym miał sam sobie czegoś życzyć dziś, to chyba tego, żebym bardziej ufał Bogu, powtarzając sobie nieustannie słowa Psalmu 31 – w Twoim ręku są moje losy, Panie. On jest Panem historii, On Panem winnicy tego świata, On władcą mojego życia. On decyduje. I to w gruncie rzeczy źródło wielkiej wolności. Ja nie muszę nic. Mam po prostu z zaufaniem się w Niego wsłuchiwać i realizować Jego plan. Najlepszy i najdoskonalszy na całą resztę mojego życia. Niezależnie od tego, jak długo ma ono jeszcze trwać…