czwartek, 31 grudnia 2020

co przed nami?


(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył.

 

Mili Moi…
No i 2020 rok powoli dobiega końca… Wielokrotnie o tym pisałem, ale napisze jeszcze raz. Dzisiejszy dzień nigdy nie miał i pewnie nie będzie miał dla mnie jakiegoś szczególnego znaczenia. Ani wielkich podsumowań, ani planów na przyszłość nie czynie. Choć jak każda chwila przełomu, jest on okazją do rzutu oka na dni minione.

Kończę ten rok z czterdziestu dwu przeczytanymi książkami. Trochę jestem rozczarowany, bo rok wcześniej było ich więcej, ale może tegoroczne były grubsze. 2020 rozpoczął się „Listami o kapłaństwie” kard. Mullera, a zakończył „Wieśniakiem znad Garrony” Maritaina. Ale nie tylko religijna lektura mi towarzyszyła… „Cieniom Treblinki” Czarkowskiego, czy „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu” Bauma, „Płytkie groby na Syberii” Krupy, czy „Rozmowy z katem” Moczarskiego, to inne lektury tego roku… Podkreślam jak zawsze motto Umberto Eco – Kto czyta, ten żyje dwa razy… To najprawdziwsza prawda…

Wygłosiłem w tym roku dwadzieścia osiem serii rekolekcji. Też słabo… Ale to głownie z przyczyn pandemicznych… Mam tak wielką nadzieję, która dzieliłem się dziś z Jezusem na adoracji – żeby dał mi pracować jeszcze więcej. Żeby nie tracić czasu… Tyle jest jeszcze o Nim do opowiedzenia. A ja mam tego czasu z każdym dniem coraz mniej… Jak mawiał święty Maksymilian – raz się żyje, nie dwa razy. Chciałbym to moje życie wykorzystać naprawdę dobrze… Maksymalnie skupiając się na sprawach ważnych…

A przede wszystkim? Dziś w Ewangelii mówi do mnie zdanie – Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę. W tłumaczeniu Biblii pierwszego Kościoła to zdanie brzmi nieco inaczej – To Słowo, pełne łaski i prawdy, ciałem się stało i swój namiot postawiło wśród nas. I ZACZĘLIŚMY OGLĄDAĆ JEGO CHWAŁE. To jest chyba coś, czym chciałbym się zajmować w nowym roku – wpatrywać się w chwałę Pana. Nie w kłopoty, nie w trudności – nie chce dać im się zahipnotyzować. Ale w jasność mojego Boga, która nie oślepia, ale pociąga i fascynuje, krzepi i nasyca nadzieją, zaprasza i sama ku mnie się zbliża…

Tego również Wam z całego serca życzę… Niech to, co przed nami będzie pełne Boga. A z całą pewnością wszyscy będziemy bezpieczni +

sobota, 26 grudnia 2020

polecieć...?


(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".


Mili Moi…
Jak tam Wasze świętowanie? U nas jak zawsze… Między ołtarzem, a konfesjonałem… Dziś jednak miałem wolne popołudnie, więc postanowiłem odbyć… pielgrzymkę. Tak to sobie nazwałem, bo wybrałem się na… lotnisko. A w zasadzie głownie do kaplicy na lotnisku. Pomyślałem sobie, że mało jest takich miejsc, gdzie Pan Jezus będzie dziś tak samotny jak tam. Postanowiłem więc z Nim tam posiedzieć. Tym bardziej, że samotność w święta to moja specjalność – mam wypraktykowane, więc wiem jakie to uczucie. Razem zawsze raźniej. Piękna pogoda, zimno, więc oczywiście wyruszyłem pieszo. Nawigacja pokazuje, że to osiem kilometrów i czterysta metrów od naszego domu. Dotarłem w dobrym czasie, poadorowałem Pana. A potem… Okazało się, że autobusy na lotnisko dziś nie jeżdżą. Zatem… To była prawdziwa pielgrzymka. Właśnie wróciłem. Zmęczony, ale szczęśliwy.

Jutro ruszam na północ. Świętować również inne wydarzenia – rzecz jasna w cieniu Bożego Narodzenia. Bliscy mi ludzie wkraczają w dorosłość – kończą czterdzieści lat. Postanowiłem być z nimi w tej trudnej dla nich chwili. Ja to szczęśliwie mam już za sobą, więc mogę służyć radą i wszelką pomocą 😊. Ale to tylko dwudniowa eskapada. Potem trzeba wracać i zabierać się za rekolekcje zakonne. Od lutego rozpoczynamy sezon (przy założeniu, że cokolwiek z zaplanowanych spotkań się odbędzie). Gotowym być trzeba…

A dziś Szczepan i przeznaczona na jego święto perykopa ewangeliczna, przypomniały mi, że wiara to dar, który kosztuje. I to nie Bóg żąda zapłaty – On rozdaje za darmo. Zapłaty oczekuje świat. Jakby mówił – nie chcesz być „nasz”, to musisz płacić… Czasem ostracyzmem, czasem oziębieniem relacji, czasem złamaną karierą, czasem stratą finansową. Wreszcie – bywa, że i własnym życiem. Taki haracz, który w zasadzie jest nieunikniony. Gdybyście byli ze świata – powie Jezus – świat by was miłował… Ale jako, że nie jesteście – nienawidzi was, jak mnie pierwej znienawidził… I kiedy się o tym słucha, to nie boli… Gorzej, kiedy po haracz przychodzą do nas…

To trzeba mieć przećwiczone… Jak żołnierze, którzy na poligonach ćwiczą różne warianty działań zbrojnych, żeby w razie realnego starcia działać niemal automatycznie. Wierność wyznawanej prawdzie domaga się ćwiczenia. Wówczas godzina próby nie będzie straszna i paraliżująca. Będzie okazją do zwycięstwa. A stawka niebagatelna – życie wieczne.

wtorek, 22 grudnia 2020

ubłoceni...


(Łk 1, 46-56)
W owym czasie Maryja rzekła: "Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, zbawicielu moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, a Jego imię jest święte. Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie nad tymi, którzy się Go boją. Okazał moc swego ramienia, rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich. Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych. Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił. Ujął się za swoim sługą, Izraelem, pomny na swe miłosierdzie. Jak obiecał naszym ojcom, Abrahamowi i jego potomstwu na wieki". Maryja pozostała u Elżbiety około trzech miesięcy; potem wróciła do domu.

 

Mili Moi…
Najpierw uwaga techniczna… Bywa, że niektórzy z Was kierują do mnie różne pytania. Bywa, że czynią to w komentarzach, które ja przed zamieszczeniem zatwierdzam. Dostaję więc prostą informację – Anonimowy (bo często nie podano nawet imienia) skomentował twój wpis (i tu pada pytanie). Nie umieszczam tych komentarzy na blogu, bo jedyną możliwością odpowiedzenia na wspomniane pytanie byłoby… napisanie kolejnego komentarza. Odpowiedź miałaby charakter publiczny, a niektóre pytania z pewnością powinny zyskać odpowiedź raczej prywatną. Dużo lepszą formą ich zadawania jest kontakt przez Formularz kontaktowy (macie go po prawej stronie). Tam podajecie swojego maila i wówczas wiem, gdzie skierować odpowiedź. Zachęcam do podpisania się chociaż imieniem, bo naprawdę trudno pisać do kogoś nie wiedząc nawet czy jest mężczyzną czy kobietą.

Moje przedświąteczne dni, to doroczna robota… Przede wszystkim spowiadanie. W tym roku nieco inaczej – nie spowiadamy w konfesjonałach przez cały dzień. Taka decyzja naszego przełożonego. Ale na brak penitentów nie narzekam. Dni są raczej wypełnione. A w międzyczasie szukam chwili na (choćby) napisanie kartek świątecznych. Dziś ostatecznie i to zadanie sfinalizowałem. Dni skupienia w klasztorach sióstr w minionych dniach wygłoszone. Stajenka (mój pokój) wysprzątana. Można będzie świętować… Oczywiście wszystko w międzyczasie – pomiędzy Mszami, w które najbliższe dni będą obfitować.

Dziś, musze przyznać, byłem świadkiem przykrego zdarzenia. Jadąc po godzinie 15 do sióstr, słuchałem jakiejś rozgłośni radiowej. Zadzwoniono w niej do chłopca (młodego mężczyzny), który zgłosił się do jakiejś formy radiowej zabawy, która, jak zrozumiałem polegała na pomocy ludziom w nawiązywaniu zerwanych więzi. Chłopiec w swoim zgłoszeniu podał, że zerwała z nim dziewczyna, ponieważ przesadził podczas seksu. Na antenie dwoje dorosłych ludzi (mężczyzna i kobieta) nastawali na niego, żeby powiedział co tez takiego się stało (cały Poznań na to czeka). No więc po 15, jadąc autem dowiedziałem się, co ów chłopiec (młody facet) chciał, żeby zrobiła mu jego dziewczyna, czemu ona mu tego nie chciała zrobić, co robiła w zamian i że on jej zabrał „zabawkę”, a ona się obraziła i on dwa dni nie zadzwonił i ona go rzuciła, a byli ze sobą… już dwa miesiące.

I żebym był dobrze zrozumiany – ani łatwo się nie gorszę, ani to dowód jakiejś pruderii. Miałem tylko wrażenie, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Dwoje dorosłych ludzi wypuszcza szczeniaka, żeby na antenie opowiadał ze szczegółami o swoich ekscesach seksualnych wczesnym popołudniem. Nachalnie domagają się, żeby opowiedział co tam „tak naprawdę się stało”. W drugiej części miał nastąpić telefon do zainteresowanej, która, jak mniemam, miała się wypowiedzieć w tym samym temacie. A potem „radiowcy” mieli zobaczyć, czy coś się z tym da zrobić. Nie słuchałem już jednak. To było dla mnie zbyt wiele. Doświadczenie „zoologiczne”. Właściwie, w czasach, kiedy próbuje się człowieka sprowadzić do roli nieco bardziej rozgarniętego zwierzęcia, może nie powinno mnie to dziwić. A jednak ciągle dziwi… Nawet nie umiem powiedzieć czy oburza. Po prostu wciąż zdumiewa i dziwi. Kiedy czasem słyszę, że ktoś osiągnął „dno dna”, to nagle okazuje się, że pojawia się ktoś inny, kto dowodzi, że można się przebić jeszcze głębiej.

I w tym kontekście patrzę dziś na Przeczystą Dziewicę, która prowokuje mnie do postawienia sobie pytania o „oazy uwielbienia”. Czy w takim splugawionym świecie, gdzie wszystko jest wystawione na widok publiczny, nie należałoby szukać miejsc, gdzie przebywają ludzie gorliwie wielbiący Boga. Skromni, prości, ale zakochani w Nim. Dlatego, kiedy zadzwoniły wczoraj siostry klaryski z Pniew prosząc o kolejne rekolekcje ucieszyłem się niezmiernie. Kilka dni pośród takich ludzi. A przecież to nie jedyne miejsce. Odtruwajcie się, drodzy. Szukajcie takich miejsc. Szukajcie ludzi, z którymi będziecie mogli uwielbić Boga, bo inaczej zaleje nas muł i szlam, przysłaniając to, co prawdziwe i piękne…

wtorek, 15 grudnia 2020

oby zabolało...


(Mt 21, 28-32)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?" Mówią Mu: "Ten drugi". Wtedy Jezus rzekł do nich: "Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć".

 

Mili Moi…
Rekolekcje dla braci zdają się być już dawnym wspomnieniem, a ja staram się realizować tymczasem potrzeby lokalne. Dwa klasztory sióstr, którymi się opiekuję, oczekują jeszcze na dni skupienia i przedświąteczną spowiedź. Życzenia do wspólnot Rycerzy Niepokalanej dziś zostały wysłane. To chyba „najgorszy” z tych rycerskich obowiązków. Bynajmniej nie dlatego, że nie lubię słać życzeń. Wręcz przeciwnie – i wysyłać i otrzymywać lubię bardzo. Ale przygotowanie to już zupełnie inna historia. Bardzo wiele mnie to kosztuje, bo po prostu nie robię tego często i nie mam wprawy. A przecież nie mogą to być odręcznie napisane jakiekolwiek życzenia. Tego protokół nie przewiduje… Więc ślęczę nad tym godzinami, a efekt końcowy i tak daleki jest od idealnego… Kolejka do spowiedzi niestety nie maleje, a wręcz przeciwnie… Spływają kolejne prośby rozpoczynające się od „a znajdzie ojciec jeszcze dla mnie chwilę?” Staram się, ale to sprawia, że mój dzień zasadniczo jest „poszatkowany”. No ale taki sezon. Cieszę się, że jeszcze mnie ktoś w tej materii potrzebuje. Jutro zaś ostatnia część nagrań rekolekcji internetowych. Dwadzieścia siedem odcinków udało nam się nagrać w trzech setach. Dużo pracy to kosztowało, ale i frajda jest wielka.

A potem już tylko świętowanie… Zawsze zastanawiam się jakie ono będzie. Bo w naszych, kapłańskich warunkach, jest ono zwyczajnie trudne. Dla nas to najbardziej pracowite dni. Zwykle tak jest – kiedy inni nie odchodzą od stołu, my nie odchodzimy od ołtarza. Świętować trzeba w tak zwanym międzyczasie. I czasem się udaje. Ale kiedy już wydaje się, że nadchodzi ten moment, moment głębokiego oddechu, to zmęczenie często bierze górę. I zasypiam. W święta. Zbyt szybko. A przecież tyle się dzieje. Aniołowie, pasterze, cały świat poruszony. A ja? Zasypiam… Czasem jeszcze zdążę westchnąć tuż przed – niech Cię nawet sen nasz chwali… I może tak ma być. Może musi tak być.

A dziś Słowo mi pokazuje, że nawrócenie, to nie ornamentyka. Nie chodzi w nim tylko o upiększanie – tu bombeczka, tam choineczka. I na święta serduszko uporządkowane. Zdałem sobie sprawę, że Słowo niczym pług ma zryć ziemię mojego serca. Ma zadać ranę, przewrócić skiby, obnażyć wnętrze. Ma dokonać głębokiego cięcia, przewrotu. Ma przekopać te wszystkie pobłażliwe spojrzenia na samego siebie, te wyrozumiałe półuśmiechy, te niezręczne chwile milczenia, kiedy wiadomo, że nie mam nic na swoją obronę, ale przyznać się jakoś nie wypada. To musi boleć. Ale to ból, który przywraca życie. I jest tak różny od nakładania makijażu na trupa. Słowo musi zaboleć. Słowo „prostytutka i złodziej” to jeszcze nic. Ale słowo „prostytutka i złodziej są daleko przed tobą”… To może zaboleć. I powinno. I oby zabolało. Mnie i Ciebie…

poniedziałek, 7 grudnia 2020

róbmy swoje...


(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

 

Mili Moi…
W weekend miałem okazję głosić Słowo w Międzyrzeczu. Piękne doświadczenie, choć te krótkie rekolekcje były raczej „szarpane”, co znaczy, że ludzie po każdej nauce i medytacji wracali z kościoła do domu, aby za dwie, trzy godziny, przyjść tam znowu, na kolejną odsłonę. Myślę, że da nas wszystkich było to nieco uciążliwe. Ale jeszcze gorsza była dodatkowa trudność w postaci niemożności budowania więzi, wspólnego bycia, cieszenia się swoją obecnością. Choć muszę przyznać, że po ludzku niezwykle ucieszył mnie widok znajomych twarzy, ludzi, którzy, wiem to, są zafascynowani Jezusem i za Nim chcą podążać.

Podczas mojej nieobecności, przez nasz dom przeszła siostra nasza, śmierć cielesna i zabrała do Domu Ojca naszego współbrata, o. Józefa. Cierpiał od lat na chorobę nowotworową, ale choć jego stan powolutku się pogarszał, to lekarze twierdzili, że do umierania jeszcze daleko. A on zaskoczył nas wszystkich. Odszedł cicho i spokojnie, we śnie. W środę pożegnamy go tu na ziemi, gdzie przeżył 63 lata.

A ja od wczoraj głoszę rekolekcje braciom w Gnieźnie. Kameralna wspólnota siedmiu słuchaczy, ale też dużo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Tu odprawiałem nowicjat, czyli same początki życia zakonnego. To był bardzo szczęśliwy czas w moim życiu, więc i miejsce kojarzę dobrze. Choć dziś wyszedłem na spacer starymi ścieżkami i śmiałem się do siebie całą drogę. Dwadzieścia lat temu wydawało mi się, że Gniezno to wielkie miasto. A dziś? Albo ono się skurczyło, albo mnie zmieniły się kryteria… Jakoś tak wszędzie blisko…

A w dzisiejszym Słowie widzę Jezusa, który nie boi się konfliktować z innymi w sprawach ważnych. Przecież przebaczanie grzechów przynależało do istoty Jego misji, istoty, której nie mógł zaprzeczyć. Nie dbał więc o to, co pomyślą inni, o to, jak będą komentować Jego postepowanie. Do tego bowiem był powołany i nie miał żadnych wątpliwości. Stąd też czyni, co do Niego należy, a jednocześnie, wiedząc, że wzbudza kontrowersje, wzmacnia to, co istotne i ważne, gestem, który dla paralityka z pewnością miał znaczenie, ale dla Boga znającego tragiczny wymiar grzechu i wartość zdrowia duchowego, uzdrowienie ciała ma z pewnością charakter drugorzędny. A jednak Jezus z niego nie rezygnuje i podnosi tego człowieka. To prawdziwy wstrząs dla widzów tego wydarzenia. Ale gdzie krył się prawdziwy cud?

Kiedy siedzę w konfesjonale, nie mam najmniejszych wątpliwości. Tam Bóg przywraca życie. Tam ludzie odzyskują siły. Tam dzieją się prawdziwe cuda. Jak dobrze, że wciąż są ci, którzy to rozumieją, a ja mogę robić to, do czego powołał i posłał mnie Pan. Nawet gdyby to miało mnie konfliktować z tymi, którzy drwią czy tę misje odrzucają…

piątek, 4 grudnia 2020

otwórz oczy...


(Mt 9,27-31)
Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie”. I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: „Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie”. Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Wczoraj w Poznaniu atak zimy, która jak co roku, w grudniu, zaskoczyła wszystkich… Przyszła tak NIESPODZIEWANIE. Ale przez chwilę było pięknie. Ja mam okna dachowe, więc kołderka śniegu natychmiast je przykryła. Akurat wczoraj sprzątnąłem sobie stajenkę. Zrobiłem sobie kawki, wlazłem pod koc, wziąłem książkę do ręki, zanurzyłem się w fotelu i rozmyślałem, czy być może umarłem i tego nie zauważyłem, a to już to obiecane mieszkanie w Domu Ojca… Tak było pięknie…

A dziś ruszam do Międzyrzecza. Mikrorekolekcje dla wspólnoty Galilea. W reżimie sanitarnym. Będą przychodzić i odchodzić. Mam nadzieję, że wszyscy duchowo w tym czasie skorzystamy. Dziś również czternasta rocznica moich ślubów wieczystych. To już tyle lat żyję tylko dla Jezusa – nie tylko sercem, ale również formalną decyzją wyrażoną na piśmie. To mój skarb. Prawdziwy skarb w dłoniach żebraka. Modlę się, żebym coraz lepiej rozumiał ten skarb. Modlę się, żebym docierał do głębi. I żeby to co ważne, pozostało ważne na zawsze.

A dwaj niewidomi? Motywują swoją nieustępliwością. Idą, proszą, wołają głośno. Natarczywi i konsekwentni. A Pan jakby zwlekał. Może rzeczywiście jest tak, że droga modlitwy zakłada wzrost wiary i pragnienia. Gdybyśmy otrzymali od razu, być może wzięlibyśmy i poszli, ceniąc mniej niż wówczas, kiedy kosztuje nas to wiele zaangażowania z naszej strony. Być może to nam potrzebne jest oczekiwanie – żebyśmy lepiej rozumieli co właśnie za chwilę się wydarzy. Żebyśmy poznali czym jest cud...

Jest jednak pewien rodzaj ślepoty (jeśli o niej dziś już mowa), z którą nawet Jezus sobie nie poradzi. To ŚLEPOTA ZAMKNIĘTYCH OCZU. Jeśli człek się uprze, żeby nie widzieć i zamknie oczy, to choćby sam Pan Jezus go namawiał do ich otwarcia, to może się to nie udać. Może nie cudu nam więc trzeba, ale otwarcia oczu. Szeroko…

środa, 2 grudnia 2020

Boże prezenty...


(Mt 15,29-37)
Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów.

 

Mili Moi…
Wczoraj wieczorem zakończyłem rekolekcje adwentowe we Wrocławiu. Niby krótkie, niby nie przeładowane, ale program tak ułożony, że właściwie cały dzień był zajęty. Dotyczyło to zwłaszcza spowiedzi, żeby sprostać ograniczeniom i wymogom sanitarnym. Ale ogromnie cieszę się, że te rekolekcje się odbyły, że proboszcz nie skapitulował i mimo mniejszej liczby wiernych w kościele jednak się na te święte ćwiczenia zdecydował. Ja również dzięki temu chyba odżyłem nieco… Bałem się, że wkrótce zapomnę jak się to robi…

Tymczasem było niezwykle przyjemnie. Najbardziej cieszy obrazek ludzi, którzy słuchają. Wiecie, że mam setki wygłoszonych rekolekcji za sobą i chyba nabrałem już w jakiś naturalny sposób pewnej zdolności wyczuwania – czy lud jest obecny, czy raczej nie. Tu rzeczywiście spotkałem słuchaczy. Może i czas pandemii pomógł. Może wszyscy jesteśmy trochę bardziej spragnieni tego, co zostało nam niejako skradzione przez niepokój i lęk wobec choroby. Tak czy owak odbiór dobry, dobre rozmowy w tym kontekście, dobre spowiedzi. Czy może być cos, co bardziej cieszy kapłańskie serce?

Dziś więc do domu, bo w piątek ruszam na rekolekcje dla wspólnoty z Międzyrzecza. Tam też koło 40 osób czeka na Słowo. A w przysłowiowym międzyczasie chyba trzeba będzie nagrać kolejną część adwentowych rozważań rekolekcyjnych. Mamy zaledwie kilka odcinków bo w szlachetnej ekipie twórców medialnych również wybuchła bomba wirusowa. Ale chyba powoli dochodzą do siebie, więc jest szansa na dokończenie tematu.

A dziś myślę sobie jak bardzo Jezus chce zaspokajać wszystkie nasze potrzeby. On naprawdę chce się o nas zatroszczyć. I nie chodzi wcale o to, żeby usiąść i nic nie robić, bo słyszę już te pełne wątpliwości głosy – ale przecież dał nam Pan Bóg rozum, żebyśmy umieli sami o siebie zadbać. Jasne. Tylko my mamy taką błędną koncepcję „magazyniera z czasów wojny”. Teraz jest, więc trzeba się „najeść na zapas”, a jeszcze możliwie dużo zmagazynować, bo jutro może nie będzie. Nasza ZAPOBIEGLIWOŚĆ i NADMIERNE ZATROSKANIE nas gubi, ponieważ odbiera nam pokój. Co więcej, czasem nasze rzeczywiste potrzeby i prawdziwe głody wykraczają poza zdolności naszego rozumu. I wówczas tym bardziej trzeba paść przed Panem i wołać o zmiłowanie. Komuś, kto pokłada nadzieje w samym sobie i przywykł samemu troszczyć się o swoje potrzeby, przywykł do SKRAJNEJ NIEZALEŻNOŚCI będzie w takiej sytuacji niezmiernie trudno.

A nasz Jezus, który w swojej miłości, nie tylko zaspokaja bieżące potrzeby, także te niemożliwe do osiągnięcia na czysto ludzkiej drodze, ale również przewiduje te, które wynikną za chwilę i niejako je UPRZEDZA, troszcząc się o najdrobniejsze szczegóły. Jemu zaufać… Oto zadanie!

PS. Zamieszczam Wam dzisiejsze rozważanie adwentowe. Codziennie znajdziecie je na franciszkańskich stronach – choćby na Franciszkanie TV.