środa, 27 grudnia 2023

i po świętach...


(J 20,2-8)
Pierwszego dnia po szabacie Maria Magdalena pobiegła i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył.

 

Mili Moi…
Dwie groty łączą nam się w tych dniach… Ta, w której spoczęło Jego maleńkie ciało, kiedy się narodził i ta, w której spoczął po swojej dramatycznej śmierci. Ale tak, jak z pierwszej wyszedł w ten świat, aby rozświetlić jego ciemności, tak i z drugiej wyszedł, aby wstąpić do miejsca, z którego przyszedł, do domu Ojca.

Dziś widzenie jest „bohaterem” tej opowieści. Wszak Jan przyszedł i zobaczył (choć nie wszedł do wnętrza), po nim Piotr – wszedł i spostrzegł. Wreszcie Jan dołącza do niego – ujrzał i uwierzył. Wydaje się, że to widzenie się intensyfikuje (zresztą Jan używa trzech różnych określeń), choć ostatecznie nie prowadzi raczej do wiary w Zmartwychwstanie, ile raczej do wiary w słowa Marii Magdaleny (tak przynajmniej tłumaczy to św. Augustyn). Bo ani słowa o radości – uczniowie wracają do siebie, a ona zostaje przy grobie płacząc. Zabrali Pana… Nie pojęli jeszcze Pism, ale byli już na najlepszej ku temu drodze…

Myślę dziś o naszym przedzieraniu się ku prawdzie. Ileż przeszkód trzeba pokonać, ile warstw rzeczywistości, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby dotrzeć do sedna, do istoty, do Boga samego. A On sam nęci znakami, prowokuje do zaangażowania, zachęca do nieustannych poszukiwań. To szukanie samo w sobie staje się wielką przygodą. Ale przecież chodzi o to, żeby znaleźć – do tego zmierzamy. Dlatego Pan ostatecznie przychodzi i staje przed zdumionymi Apostołami. To Jego pragnienie również wobec nas. Potęguje w nas tęsknotę tylko po to, żeby ją ostatecznie zaspokoić.

Jan chce nam w tym pomóc, choć muszę przyznać, że dla mnie to wciąż bardzo trudna Ewangelia. On w istocie, niczym orzeł, wzlatuje tak wysoko, że czasem nie sposób śledzić jego lotu. Wobec niektórych fragmentów jego Ewangelii bywam zupełnie bezradny i choć czytam wiele komentarzy, to czasem mam wrażenie, że stoję gdzieś zupełnie na zewnątrz tego Słowa i jeszcze nie mam do niego dostępu. Może do wszystkiego trzeba dojrzeć. Choć nie przestaję próbować…

Nasze święta, jak zawsze, dość pracowite. Choć wczoraj uzmysłowiłem sobie, że Pan po raz kolejny, jakby trochę niezauważalnie spełnił moje małe marzenie. Wiele razy gdzieś po cichu wypowiadałem pragnienie, żeby móc choć odrobinę czasu spędzić owinięty w koc z książką w ręku. I kiedy wczoraj tak właśnie spędzałem popołudnie, to zdałem sobie sprawę, że przecież to Jego dar. Pogoda nie nastrajała do wyjść, na socjalizację zdecydowałem się tylko z braćmi. Mieliśmy naprawdę serdeczne, braterskie święta. Trochę dobrych rozmów, dużo śmiechu, jakiś wspólny film. Ale miałem tez czas na adorację, na refleksję, na jakiś plan dotyczący nowego roku – chcę zrobić prezent Matce Bożej i za kilka dni zamierzam wprowadzić w życie pewną nowość. Ale to mój maryjny sekret, więc nie zdradzam…

Ale w tych dniach udało mi się też zrobić dwie rzeczy, do których trudno było mi się zabrać. Napisałem artykuł o rekolekcjach do naszego, franciszkańskiego biuletynu. Taka osobista refleksja nad tym, co zrobić, żeby parafialne rekolekcje nie stawały się powoli wydarzeniami elitarnymi. A po drugie – napisałem sprawozdanie z mojej czteroletniej działalności jako Asystenta do spraw Rycerstwa Niepokalanej. Sami wiecie z jaką chęcią podchodzi się do takich rzeczy. A ja usiadłem i po prostu napisałem, mimo, że czas mamy do końca lutego na złożenie tych przedkapitulnych sprawozdań. I za to też jestem wdzięczny Bogu. Dziś więc mogę się już na poważnie zająć tworzeniem rekolekcji. Poczytane, przemyślane, czas zacząć pisać…

Załączam Wam trzy słowa… Z ostatniej niedzieli Adwentu, z Pasterki i ze święta świętego Szczepana. Jeśli macie ochotę, posłuchajcie…









sobota, 23 grudnia 2023

jak wygrać?


(Łk 1, 57-66)
Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Ale matka jego odpowiedziała: "Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan". Odrzekli jej: "Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię". Pytali więc na migi jego ojca, jak by chciał go nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: "Jan będzie mu na imię". I zdumieli się wszyscy. A natychmiast otworzyły się jego usta i rozwiązał się jego język, i mówił, błogosławiąc Boga. Wtedy strach padł na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: "Kimże będzie to dziecię?" Bo istotnie ręka Pańska była z nim.

 

Mili Moi…
Na dzień przed Wigilią otrzymujemy ewangeliczny obraz rodzinnej imprezy, która, niczym nasz jutrzejszy wieczór, jest związana ze sprawami Bożymi. U Żydów to było prostsze, bo niemal wszystko wiązało się z Bogiem. Ale ta uroczysta chwila, to moment włączenia małego Jana do wielkiego Narodu Wybranego poprzez naznaczenie go, wówczas niezatartym, znamieniem – znakiem obrzezania. No i imię, które w Izraelu miało znaczenie o niebo ważniejsze niż dla nas. I ta pobożna impreza ma przynajmniej cztery znaczące aspekty. Po pierwsze, dla wielu z gości to chwila, w której przekonują się, że to rzeczywiście prawda, że Elżbieta urodziła dziecko. Musiał to być solidny wstrząs. Musiało to rodzić pytania. Nie mniej liczne pytania rodzi pewnie milczenie Zachariasza, bo i ono, podobnie jak narodziny z sędziwej kobiety, odsyła jakoś do Boga. Wszak senior nie wymyślił sobie tego sam – to milczenie spadło na niego niczym grom i musi je dźwigać. Tylko my wiemy, że ono za chwilę się skończy, ale przecież uczestnicy tego spotkania nie mają o tym pojęcia. Potem jest imię, które „nie pasuje” do zwyczaju, jakby wzięte „z księżyca”. A oznacza – Jahwe jest łaskawy… No i nagłe uzdrowienie Zachariasza. Nudy tam z pewnością nie było. Wachlarz emocji jest niezwykle szeroki.

A jutro my siądziemy do stołów… O Bogu to chyba mówić nie będziemy. Wszak jesteśmy katolikami – o „tym” się nie rozmawia. To kłopotliwe, jakoś zawstydzające. A o czym będą te święta? Czego będą dotyczyć rozmowy? Co jest treścią świętowania – what is the reason of the season – jaki jest motyw naszego spotkania? Boga można wprowadzić na wiele sposobów. Niekoniecznie mówiąc o Nim wprost. Wszystko zależy od kreatywności uczestników. To o czym tam będzie? Bo kilka godzin później ruszymy na Pasterkę i na wezwanie kapłana – uznajmy przed Bogiem naszą grzeszność, być może właśnie zakończona Wieczerza Wigilijna stanie się pierwszym, przywołanym na pamięć „grzechem”. Znów było tak samo… Znów wszystkie kolędy o pokoju ludziom dobrej woli w naszym domu brzmiały fałszywie. Znów wszystko skończyło się wielką awanturą, bo ktoś postanowił „włożyć kij w mrowisko”.

Ale przecież tak być nie musi… Gdyby się choćby tej zasady trzymać – mówię dziś tylko dobrze, albo wcale. Choć to niebezpieczne, bo Wigilia w milczeniu mogłaby być jeszcze bardziej nieznośna… Ale tak całkiem poważnie. Imprezy z Bogiem w tle z pewnością nie musza być nudne, a może On mógłby rozładować te przygotowywane pieczołowicie na ten wieczór wyrzutnie słów…

Ja wczoraj odprawiłem krótki dzień skupienia w moim rodzinnym Sztumie. Zdecydowałem się bardzo późno, ale chciałem się wprowadzić nieco w duchowy wymiar tych świąt. Skupiłem się na Magnificat i śpiewałem swój własny. To miejsce to moje korzenie. Wspominałem wiele dobrych chwil, miejsc, ludzi. Dziękowałem Bogu, że wejrzał na uniżenie swojego sługi, na moje ukryte życie, nic nie znaczące w oczach świata, i raczył je wykorzystać dla swoich celów. Za tyle dobra, którego zaznałem, tyle doświadczeń, które w sobie niosę, za tych, którzy już na cmentarzu – tam zresztą też się wybrałem. Medytacja, lektura, Eucharystia. Ale już wieczorem dyżur spowiedniczy w Gdyni, więc czasu nie było zbyt wiele. A dziś, za chwilę, kolejne godziny w konfesjonale. Podejrzewamy, że będzie „armagedon” – jak to dzień przed Wigilią… Choć jutro z pewnością będzie jeszcze weselej – wszak niedziela, zatem „jak już jestem w kościele, to może wyspowiadam się pod tego karpika”… Każda okazja dobra, choć nieodmiennie przypominam, że okazją do spowiedzi jest… grzech, a nie jakikolwiek święta czy okoliczności zewnętrzne – zwykle dość rzadkie… No ale może do tego trzeba dojrzeć…

Wziąłem wczoraj do ręki książkę Wydawnictwa Esprit – Mężczyźni i Maryja. Jak wygrać najważniejszą bitwę w życiu. To świadectwa sześciu mężczyzn, których życie odmieniła Ona – Jej interwencja z woli Bożej. Utonąłem po prostu. Nie mogę się oderwać. I choć jestem dopiero w połowie – polecam zdecydowanie. Nie tylko mężczyznom.

poniedziałek, 18 grudnia 2023

lilia Józefa...


(Mt 1, 18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: "Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów". A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: "Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel", to znaczy Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

 

Mili Moi…
Niesamowicie mocno dziś dotknęła mnie ta szalona rewolucja w życiu Józefa, której musiał on sprostać. Schować do kieszeni swoją dumę, zdecydować się na to, że nie będzie decydował o wszystkim, że jego małżeństwo będzie zupełnie inne, niż planował, że ojcostwo, choć rzeczywiste, to jednak nie będzie biologiczne – oto garść zagadnień, a którymi musiał się zmierzyć. A seksualność, która dla młodego mężczyzny ma tak duże znaczenie i z której również będzie musiał złożyć ofiarę – szkoła okazywania czułości swojej żonie poza tym wymiarem… Przecież to też ogromne wyrzeczenie. A uszanowanie tajemnicy relacji własnej żony z Bogiem? Nie traktowanie Go jak intruza, przyjęcie pozycji „tego trzeciego” (najpierw Syn, potem Maryja, na końcu Józef)… No można by tak mnożyć te kłopoty, które pojawiają się niczym grzyby po deszczu. A po drugiej stronie jedna mała decyzja – oddalić i mieć spokój. Uszanować, ale nie mieć z tym już dłużej nic wspólnego. Zachować dobre wspomnienia, ale pójść swoją drogą… Tuż przed Bożym Narodzeniem stajemy wobec groźby rozpadu Świętej Rodziny!!! To szokujące, ale bardzo prawdziwe. Święta nie oznacza bezproblemowa. Święta to zawsze zanurzona w Bogu. I On na szczęście interweniuje. A ja nieodmiennie podziwiam Józefa. Bo w najśmielszych wyobrażeniach nie mógł z pewnością przewidzieć, że stanie się uczestnikiem takich wydarzeń i że Bóg poprowadzi go w Taki sposób. Musze przyznać, że od kilku dni doświadczam czegoś podobnego… Bóg, wkroczył znów w moje życie i w sposób niezwykle delikatny, niemal niezauważalny rozwiązał napięcie, które towarzyszyło mi od kilku lat. Jeszcze pół roku temu nie wyobrażałem sobie, jak mogłoby ono zniknąć z mojego życia. A dziś po prostu go nie ma. On zna czasy i chwile i On prowadzi bezpiecznie. Codziennie rano z niedowierzaniem budzę się i mówię – nie ma, jestem wolny, jestem spokojny – jestem Twój i należę do Ciebie. Jestem wdzięczny…

W miniony weekend ogarnąłem się z życzeniami świątecznymi dla moich Rycerzy. Robię to rzadko, więc sporo mnie to kosztuje. Nie mam wprawy. Ale wszystko już w zaklejonych kopertach czeka na zaniesienie na Pocztę. Kolejna rzecz wrzucona do zbioru „zrobione”. A poza tym lektura… Jeszcze jedna pozycja i będę mógł chyba rozpocząć tworzenie rekolekcji o Królestwie Bożym, które już pod koniec stycznia mam wygłosić po raz pierwszy. Poza tym pojawił się pomysł nagrania cyklu filmików o duchowości franciszkańskiej z okazji osiemsetlecia zatwierdzenia naszej Reguły. Dojrzewam do tego, bo to wielka praca. Od czasu do czasu dzwoni telefon z prośbą o spotkanie i spowiedź, więc i to zabiera mi jakieś godziny. A wczoraj nawet zwrócono się do mnie z prośbą o przewodniczenie uroczystościom pogrzebowym nieznanej mi osoby. Ale podobno jestem tak optymistyczny, że ma to wszystkim pomóc… Kapłaństwo jest zajęciem arcyciekawym…

No i wciąż dochodzę do siebie, co oznacza, że nie jestem do końca zdrowy. Ale kichanie i kaszel są w ostatnim czasie nieodmiennymi lokatorami w naszej wspólnocie klasztornej, więc nie ma co przejmować się tym chyba nadmiernie. Róbmy swoje i zmierzajmy ku tym cudownym, świątecznym, choć dla nas księży mocno pracowitym dniom…

piątek, 15 grudnia 2023

z kolejarzami...


(Mt 11,16-19)
Jezus powiedział do tłumów: „Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest ono do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili». Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny”.

 

Mili Moi…
Mądrość to czyny… Fakty mówią o nas więcej, niż nasze emocje. Dwóch synów miał ojciec i do obu skierował polecenie – idź i pracuj w mojej winnicy. Jeden odparł – idę i nie poszedł, a drugi – nie chcę, ale potem opamiętał się i poszedł… Mądrość rodzi się z „opamiętania”. Świat naszych emocji podlega kształtowaniu przez rozum i nie mogą one stać na pierwszym miejscu przy podejmowaniu jakichkolwiek ważnych i wiążących decyzji. Po prostu dlatego, ze są tak zmienne i nietrwałe.

Czyny mądrości to decyzje w oparciu o pogłębiony namysł i fakty z życia. Oto najprostsza droga rozeznawania. Zająć się tym, co dotąd, skonfrontować to z wołaniem wewnętrznym, z pomysłami na nowe, jeśli takie się pojawiają. Odsunąć na bok emocje. Dopuścić do głosu drugiego człowieka.

Mówi do mnie to Słowo dziś głośno, bo po południu spotykam się z Prowincjałem, aby rozmawiać o przyszłości. Wybraliśmy go na kolejną czteroletnią kadencję, więc niech mi powie, on, „głos Boży”, czego oczekuje ode mnie w najbliższych latach. A najpierw ja powiem mu jak sam to rozeznaję. I ufam, że Pan obu nas podprowadzi pod najlepszą decyzję dla mnie i dla mojej posługi.

Ale najpierw spotkanie opłatkowe z… kolejarzami. Nie to, że zostałem kapelanem tej grupy zawodowej, robię to raczej w zastępstwie, ale będzie to z pewnością ciekawe spotkanie. I to też jest kapłaństwo - spotkania w bardzo szerokim gronie, ciągłe dotykanie ludzkiego życia takim, jakie ono jest, wsłuchiwanie się w każdego, czas na bycie dla… W 6104 dniu mojego kapłaństwa, którym nieodmiennie się cieszę.

W środę zakończyliśmy maryjne, adwentowe rekolekcje w Koszalinie. Około stu osób zawierzyło swoje życie Niepokalanej. Z każdym dniem widzę w tym coraz głębszy sens i coraz większą potrzebę. Te rekolekcje były okupione wysiłkiem większym niż zwykle, ale widać było to potrzebne. Na szczęście powoli dochodzę do siebie i cieszę się, że przedświąteczny czas spędzę we własnym domu. Nie ma relaksu. Jest intensywna lektura, bo za pasem rekolekcje poświęcone Królestwu Bożemu i naszej roli wobec tego przesłania Jezusa – duże rekolekcje dla osób konsekrowanych, które domagają się solidnego wysiłku intelektualnego.

A koszalińskie rekolekcje przyniosły zaproszenie na… podobne rekolekcje za rok w Słupsku, w parafii św. Maksymiliana, której proboszcz akurat znalazł się w naszej świątyni podczas mojego głoszenia. Dzwoniły też siostry z zaproszenie do poprowadzenia ogólnopolskiego spotkania międzyzakonnego postulantek, czyli najmłodszych dziewcząt, wchodzących dopiero w życie zakonne. Niestety nie udało nam się skoordynować terminów. A z dużą radością powiedziałbym im parę słów o tej Miłości, za którą zdecydowały się iść…

wtorek, 12 grudnia 2023

tłumy - nie tłumy


(Mt 18,12-14)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam : cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

 

Mili Moi…
Czułość Jezusa wobec najmniejszych jest urzekająca… Ci zagubieni to nie tylko grzesznicy, ale pewnie wszyscy, których wciągnął wir tego świata, poturbował ich i wypluł gdzieś daleko od domu, od owczarni. Czasem ludzkie nadzieje, czasem zbyt proste rozwiązania, czasem nadmierne ryzyko sprawia, że ludzie wpadają w spiralę, z której sami wydobyć się nie mogą. Kiedy się orientują, bywa za późno… Nie mogą znaleźć drogi powrotu, drogi wyjścia. I takich szuka Pan… Czy znajdzie wszystkich? Niestety nie… A może inaczej – nie wszyscy zechcą wrócić. Czasem wstyd, wewnętrzny upór, uraza narastająca latami, nie pozwalają ludziom zawołać – Jezu, ratuj! Może tu miejsce na świadectwo chrześcijan, którzy pokażą, że wszystko może być inaczej. Ale ile cierpliwości do tego potrzeba, ile cierpliwości…

Mój choleryczny temperament często jest wystawiany na próbę. Wczoraj na przykład, po jednej z Mszy, wpadła do zakrystii pewnie gorliwa czcicielka Maryi, oburzona tym, że powiedziałem o Maryi, że była zwykłą dziewczyną. Pani wykrzyczała mi pytanie – czy jest Niepokalane Poczęcie czy nie? Odpowiedziałem, że przecież rekolekcje się jeszcze nie skończyły… Pani na to – o tym trzeba mówić codziennie! Nie zdążyłem zadać żadnego pytania, bo owa dama fuknęła na mnie – zresztą nie będę z księdzem dyskutować, prawda jest jedna… Poziom ekspert znów zaskoczył mnie swoją aktywnością – uczę się samego siebie. Uczę się milczeć…

Swoją drogą, chyba jakiejś ofiarki potrzebuje lud Koszalina, bo w sobotę ujawniło się w moim organizmie takie przeziębienie, którego nie pamiętam od dawna. Może wychodzi zimny Stargard, a może ktoś mnie obdarzył. Niemniej dziś czuję się już odrobinę lepiej, ale ostatnie dwa dni to głównie spanie, przerywane głoszeniem konferencji. Ale jeśli to może komuś duchowo pomóc, to niech się dzieje wola Niepokalanej…

Jutro kończymy. Ludzi nie przychodzi zbyt wielu. Łowy maryjne pewnie będą mniej liczne, ale każdy, absolutnie każdy jest ważny. Ostatnio dużo myślę o numeroherezji, która ogarnęła nas wszystkich. Utknęliśmy w statystykach. Liczymy i liczymy… Pierwsze pytanie wobec przykładowego komunikatu – zorganizowałem dzień skupienia dla kobiet, brzmi – ile było uczestniczek? To zawsze pierwsze zagadnienie – ilu przyjdzie? A w domyślę – czy to się opłaca? Nie finansowo rzecz jasna, ale czy warto wkładać wysiłek? Innymi słowy – dla jednej słomki nie będziemy uruchamiać całego kombajnu. Czas chyba już wychodzić z takiego sposobu myślenia. Bardzo to trudne, bo naturalnie chciałoby się, aby jak najwięcej osób skorzystało z okupionego dużym wysiłkiem wydarzenia. Ale co my tam wiemy o ludzkich duszach? Być może właśnie ta jedna z trzech uczestniczek spotkania dozna na nim takiego wstrząsu, że sprowadzi kolejnych trzydziestu. Czy dla Pana jest coś niemożliwego? Nie moja siła i moc, ale Twoja – sam sobie to nieustannie powtarzam…

czwartek, 7 grudnia 2023

duże ryby...


(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki”.

 

Mili Moi…
Pomyślałem dziś szczególnie o tym, że nasza wiara nie jest efektem jakichś bliżej nieokreślonych sił na nas oddziałujących. Jakby cokolwiek mogło się dziać w nas w tej kwestii bez naszego udziału. Wprawdzie czytamy w Ewangelii, że ziarno wsiane w ziemię rośnie samo, czy rolnik śpi czy czuwa, ale gleba musi być odpowiednio przygotowana i owo ziarno musi być w niej umieszczone.

Dzisiejsze obrazy przestrzegają chyba przed pójściem na łatwiznę. Jako że drążenie skał jest trudne i wymagające, a trzymanie się planu i słuchanie kierownika budowy domaga się pokornego uznania, że ktoś wie więcej ode mnie, stajemy często wobec pokusy przyspieszania i omijania ważnych wytycznych. Kończy się to zwykle fatalnie – jakimiś pokracznymi konstrukcjami, które nie tylko nie dają schronienia, ale stanowią wręcz dodatkowe niebezpieczeństwo podczas życiowych nawałnic. Połowiczność bowiem i niedoróbki mszczą się zawsze – prędzej czy później. Budowanie to żmudny proces, ale wart swojej ceny…

Wróciłem dziś ze Stargardu. Wczoraj kulminacja naszych rekolekcji – dwieście czterdzieści osób zawierzyło swoje życie Niepokalanej. Jak mnie to cieszy! Niech Ona teraz zrobi dalej z tymi swoimi Rycerzami co zechce, niech sama się nimi posługuje. Jest kochającą Matką, więc zadbała znów o jedną „dużą rybę”, którą mi podesłała. Rozgrzeszyłem wczoraj człowieka po trzydziestu latach. To są również arcypiękne chwile, kiedy niemal namacalnie odczuwam jak odpada ten cały szlam grzechu, ograniczający dotąd jego ruchy; jak wyzwala się z tego, co do tej pory go przyginało do ziemi, czasem wręcz fizycznie. I znów ta myśl – pozwalasz mi towarzyszyć w takich chwilach wskrzeszania, którego Ty dokonujesz… Wielkie rzeczy… Naprawdę wielkie.

A jutro cudowna uroczystość naszej Niepokalanej Matki. Cieszę się, że w tym roku spędzę ją w domu. Odprawię z ludźmi Godzinę Łaski, a wieczorem być może i tu pojawi się ktoś, kto będzie chciał oddać życie Maryi. Każda dusza ma znaczenie i choćby dla jednej warto się starać…

A walizki nawet nie rozpakowuję. Wszak w sobotę ruszamy dalej. Tym razem Koszalin i nasza, franciszkańska parafia. Tam też maryjne rekolekcje adwentowego zawierzenia…

poniedziałek, 4 grudnia 2023

moja miłość...


(Mt 8,5-11)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: "Idź", a idzie; drugiemu: "Chodź tu", a przychodzi; a słudze: "Zrób to", a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim”.

 

Mili Moi…
Wyobrażam sobie tego setnika jako niezwykle serdecznego człowieka. Może to złudne, bo zwykle służba w spokojnych prowincjach była nagrodą za wyczerpującą służbę na froncie walk. Być może więc ów człowiek ma niejedno na sumieniu. Niemniej jest z pewnością na jakiejś drodze nawrócenia. Przylgnął do religii Izraela i sposób jego myślenia wskazuje na to, że jest w stanie „po Bożemu” rozumieć rzeczywistość. Innymi słowy, odkrywa swoje miejsce w relacji z Bogiem i jest to z pewnością miejsce „za”, a nie „przed”.

W każdym razie urzekająca jest jego pokora i delikatność, mimo tego, że czas nagli, że jego sługa cierpi, że wszystko motywuje raczej do przynaglania Mistrza niż do uwzględniania Jego sytuacji z tak dużą delikatnością. Niektórzy bowiem sądzą, że ów setnik nie chciał narażać Jezusa, pobożnego rabbiego, na konieczność wchodzenia do domu poganina, co nie było dobrze widziane. Być może tak było… Niemniej wiara tego człowieka jest wielka. A jego prośba zostaje wysłuchana…

Stanęły mi dziś przed oczami moje wołania do Pana i pytam samego siebie czy On wysłuchuje moich modlitw? Myślałem zwłaszcza o jednej ważnej dla mnie sprawie, którą od kilku lat Mu przedstawiam i która była dla mnie źródłem wewnętrznego bólu. I widzę, że Pan powoli ją rozwiązuje… Choć, jak zawsze, w sposób zupełnie inny niż ja Mu proponowałem. A byłem taki pewien, że wiem co należy zrobić… Gdy tymczasem, nie pierwszy już raz, widzę, że Jego rozwiązanie, które przychodzi z zupełnie niespodziewanej strony, jest o niebo lepsze. Nie pozostaje nic, tylko dziękować… Przyznam szczerze, że w zawstydzeniu, bo tak usilnie Go przekonywałem…

Jestem w Stargardzie… U Księży Chrystusowców… Chciałbym zawsze spotykać takich księży, jak ci, miejscowi. Gorliwi, pracowici, serdeczni, pełni dobrych myśli i słów o swoim ludzie… Często takich spotykam i to bardzo wpływa na mój obraz Kościoła. Widzę bowiem to, czego media nie pokazują. Widzę miłujących swoje powołanie duszpasterzy, oddane służbie siostry zakonne, wiernych, którzy chcą więcej Boga. To pocieszające obrazki. Niemniej czuję się w ich gronie naprawdę dobrze. W kościele jest nawet nie lodówka, ale zamrażarka. Brak zgody konserwatora zabytków na jakiekolwiek ogrzewanie sprawia, że wczorajsze siedem nauk przetrwałem – to chyba dobre słowo i udało mi się jakoś nie zamarznąć. Głosi się znakomicie. Kościół wielki, nagłośnienie dobre, lud życzliwy.

To, co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie, to całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu podczas rekolekcji – w intencji parafii i dobrego przeżycia tego czasu. Cudowne i godne naśladowania…

A ja przezywam dziś dziewiętnastą rocznicę ślubu… A właściwie ślubów wieczystych, czyli mojego całkowitego oddania się Bogu. Bez zastrzeżeń, bez obracania się wstecz, bez przywiązywania się do siebie i własnych pomysłów. W czystości, posłuszeństwie i bez własności… Umierając dla siebie i dla świata. Nie bez przyczyny pewnie patronką naszego ślubowania została święta Barbara – opiekunka godziny śmierci. Wdzięczność i radość przenikają moje serce. Czytałem ostatnio wspomnienie o pewnej siostrze zakonnej, która na łożu śmierci przekazała swoim siostrom, że nic piękniejszego nie spotkało jej w życiu niż powołanie zakonne i nigdzie nie otrzymała więcej miłości niż w swojej rodzinie zakonnej. Podzielam jej doświadczenie…

piątek, 1 grudnia 2023

byle do wiosny...


(Łk 21,29-33)
Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: „Patrzcie na drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pączki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”.

 

Mili Moi…
Tak sobie dziś westchnąłem przy rozmyślaniu – Panie, jakie pączki figowca? Gdzie tu bliskie lato? Wszak właśnie rozpoczęła się ta pora roku, którą mało kto kocha, która tak bardzo mocno przypomina nam o przemijaniu i o śmierci, która jest czasami dość przygnębiająca dla wielu. Ale może tym bardziej, z jeszcze większą nadzieją warto spojrzeć na drzewa. W nich ukryte jest prawo życia. Nasza nadzieja opiera się na cykliczności. Zawsze tak jest, że na wiosnę świat na nowo ożywa, więc prawdopodobnie tak będzie i za kilka miesięcy. Ale przecież kiedyś nastąpi ostateczne ożywienie. Nie unicestwienie, ale o żywienie właśnie, wprowadzenie nas do takiej przestrzeni życia, którą dziś zaledwie wyczuwamy…

W jaki sposób na to czekamy? I czy rzeczywiście czekamy? Czytałem ostatnio wspomnienie pewnego pastora, który opowiadał jak głosząc w pewnej świątyni, porwany Duchem zapytał swoich słuchaczy czy są gotowi teraz iść do nieba? Na twarzach malowały się uśmiechy zakłopotania, niektórzy kiwali głowami. Ale w tym właśnie momencie w głośnikach rozległ się męski głos – jeśli wszyscy są gotowi, to możemy startować za trzy minuty. Ludzie w popłochu uciekali z kościoła. Okazało się, że ten był zlokalizowany blisko lotniska i głośniki zebrały komendę kontrolera lotów… A zatem jesteśmy gotowi na życie czy też nie?

Wczoraj spotkałem człowieka, który jest gotowy, a nawet bardzo spragniony życia. Jakiś tydzień temu w moim konfesjonale pojawiła się osoba, która po wielu latach po raz pierwszy klęknęła u kratek. Znacznie lepiej takie spotkania przeprowadzać w kontekście spotkania twarzą w twarz, spokojnej, niespiesznej rozmowy. Na taką też się umówiliśmy. Wczoraj wysłuchałem opowieści o grzechu ale też o radości nawrócenia, w której ogromną rolę odegrała… Maryja. Zrozumiałem dlaczego to ja miałem przywilej wysłuchania tego człowieka, dlaczego trafił właśnie do mnie, choć spowiadam niezwykle rzadko w naszym kościele z powodu rzadkiej obecności. I choć wczoraj jeszcze nie wybrzmiały słowa – i ja odpuszczam tobie grzechy, to wierzę, że wybrzmią wkrótce, a wczorajsze spotkanie było niezwykle ważne i przełomowe. A ja, jak zawsze, wdzięczny Bogu za możliwość towarzyszenia w cudach, które sprawia Jego miłość i jej Nauczycielka, nasza Maryja.

A za chwilę pakowanie i jutro już pierwsze rekolekcje adwentowe. Tym razem Stargard (niegdyś Szczeciński), gdzie będę zachęcał do oddania swojego życia właśnie Jej, naszej Matce. Po drodze jednak jeszcze dzień skupienia dla sióstr Nazaretanek w Słupsku. Nie ma nudy…

wtorek, 28 listopada 2023

gdzie i kiedy kres?


(Łk 21,5-11)
Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. Zapytali Go: „Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?” Jezus odpowiedział: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: "Ja jestem" oraz: "nadszedł czas". Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Wtedy mówił do nich: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie”.

 

Mili Moi…
Tak sobie dziś nad tym Słowem zasiadłem i pomyślałem, że dla słuchaczy Jezusa utrata świątyni, którą On zapowiada, była naprawdę największym dramatem, jaki mogli sobie wyobrazić. Wszak to było szczególne miejsce przebywania Boga. Ale także zwornik ich jedności narodowej, miejsce, z którego czerpali siłę i nadzieję, zwłaszcza podczas trwającej właśnie okupacji rzymskiej. Myśl o świątyni, jej widok na wzgórzu, kiedy w pielgrzymce zbliżali się do niej, sprawiał z pewnością szybsze bicie ich serc. Zburzenie świątyni można chyba porównać do tego, że ktoś im to serce z piersi wyrwał. To nie były dla nich czysto teoretyczne rozważania. Chodziło o nich i o ich Boga – rzeczywistości jak najbardziej realne. A słowa Jezusa nie mogły się pomieścić w ich głowach i mogły zrodzić tylko niewyobrażalny lęk… Tudzież złość…

W tym kontekście pomyślałem sobie co dla mnie dziś byłoby „końcem świata”? Czy utrata Jezusa, jakiekolwiek ograniczenie w byciu z Nim, w możliwościach sprawowania sakramentów, czytania Słowa itp. rodzi mój niepokój? Chyba nie… Dlaczego? Bo przecież nic takiego nie może się stać. Naprawdę? Nie mogę sobie tego rodzaju ucisku i straty dziś wyobrazić? Chyba więc moja wyobraźnia jest bardzo powściągliwa. Pandemia pokazała nam, że w przeciągu kilku miesięcy można zneutralizować wszystko, spacyfikować wszelkie zewnętrzne przejawy życia religijnego, jego wszystkie wspólnotowe odsłony. Czy potrzeba lepszego dowodu?

No ale czy ten wątek mnie zajmuje? Bo może jest jednak inaczej – w myśl zasady „bliższa koszula ciału”. Może to, co ziemskie zajmuje mnie za bardzo. Wczoraj dokonaliśmy wyboru Prowincjała na kolejne cztery lata. Dokonujemy tego listownie na długo przed Kapitułą, czyli zebraniem delegatów, którzy decydują o przyszłych losach naszej Prowincji. Został nim ponownie o. Wojciech, z czego osobiście się cieszę. Ale, jak to mawiamy – co cztery lata początek świata. Pojawiają się więc we mnie myśli – co ze mną będzie, jaki kierunek Bóg przez mojego Prowincjała nada mojemu życiu na najbliższe lata, do jakiej posługi mnie pośle? I to są te pytania wyrażane przez uczniów dziś – kiedy i jakie znaki? – żebyśmy wiedzieli JUŻ, TERAZ. Tymczasem Pan zdaje się mówić – poczekaj… Wszystko w swoim czasie. Nie trwóż się. Nawet jeśli się coś zmieni, nawet jeśli zmieni się dużo, to jeszcze nie koniec… Spokojnie… No więc modlę się o ów spokój, bo pewnie niewiele mam go w sobie.

Od piątku jestem na Zachodzie Europy… Dotarłem do Eindhoven z dużym opóźnieniem, bo polskie zaśnieżenie pokrzyżowało nieco plany liniom lotniczym. Niemniej, wraz z księdzem Bartkiem, w niedzielę przemierzałem jego okręg duszpasterski w północnej Holandii. Niedziela to trzysta kilometrów do przejechania, cztery Msze, dla czterech wspólnot Polaków, obiad w biegu, pod kościołem, z termosu wziętego z domu. Wyjazd o ósmej rano, powrót o dwudziestej. Podziwiam człowieka, który robi to z niemałym entuzjazmem.

Oczywiście takie wycieczki to zawsze jakieś małe przygody. Wysłuchałem na przykład spowiedzi po holendersku, nie rozumiejąc z tego ani słowa. Jednym z penitentów był również sympatyczny, bardzo młody grzesznik, który wchodząc przywitał mnie serdecznym – cześć! Potem było zresztą równie wesoło… Duszpasterz miejscowy zaś opowiedział mi o jednym ze swoich dialogów z dziećmi, kiedy zapytał je jak nazywa się ten czarny, który nas namawia do złego, na co jeden z chłopców z głębokim przekonaniem odpowiedział do mikrofonu… Turek. Prawdziwe emigranckie tango…

Od wczoraj zaś jestem w Bochum, gdzie głoszę krótkie rekolekcje dla kolejnej grupy Księży Chrystusowców. To mój ostatni pobyt w tym miejscu w ramach zakontraktowanej posługi i coraz bardziej mi tego szkoda, bo doświadczyłem tu dużej gościnności i wielu serdecznych spotkań. Ale jak to w tej ziemskiej rzeczywistości – wszystko przemija i nie sposób tego zatrzymać. Dlatego cieszę się tymi ostatnimi chwilami w tym miejscu.

czwartek, 23 listopada 2023

rodzina...


(Łk 19,41-44)
Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.

 

Mili Moi…
Gdzie w tym dzisiejszym fragmencie dobra nowina? Czy Jezus, który ogłasza gwałt, śmierć i ruinę jest nadal Mesjaszem przynoszącym zbawienie? A czy matka, która z gniewem (zrodzonym z lęku o dziecko) mówi mu, że jeśli będzie pchało rękę do pieca, to skończy się to dla niego bardzo boleśnie, jest nadal matką czy złą, niemiłosierną kobietą? Jezus woła z płaczem. Woła, że jeszcze jest czas. Godzina nawiedzenia jeszcze nie minęła. Ale wybór jest konieczny… Bo konsekwencje wyboru, nieco odwleczone w czasie, ale z pewnością przyjdą.

Czytam sobie aktualnie „Królestwo Boże w przypowieściach” o. Augustyna Jankowskiego. Jest to związane ze zbliżającym się zadaniem stworzenia rekolekcji właśnie na podobny temat. I jedno, co pobrzmiewa w omawianych przez Benedyktyna przypowieściach, to wybór związany z konsekwentnym zaangażowaniem w sprawy Królestwa. Skarb i perła są tego znakomitym obrazem. Żeby zyskać Królestwo, trzeba coś stracić. A czasem trzeba stracić wszystko.

Było to szokujące dla Żydów, bo oni uważali się za naturalnych dziedziców Królestwa. Wstępowali do niego, według własnych przypuszczeń, niejako z urodzenia. Jezus zaś dowodzi, że jest całkiem inaczej i nic nie stanie się w sposób automatyczny. Wszyscy zaś stoją w tym samym punkcie startowym. Wszyscy mają takie same szanse. Bo zaproszenie wobec wszystkich jest dokładnie takie samo – nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. A ten, kto nie wystartuje, mety niestety nie osiągnie. I to nie wina trenera, komentatora sportowego czy stadionowego szatniarza. Każdy sam odpowiada za swoje zbawienie. Za rozpoznanie godziny nawiedzenia.

Pogoda się zważyła… Tak bardzo, że czuję się fatalnie. Im jestem starszy, tym gorzej tak gwałtowne zmiany znoszę. Meteopatię odziedziczyłem chyba po mamie. U niej wiązało się to jeszcze z potężnymi migrenami. Ja czuję się po prostu bardzo słaby i dołącza do tego ból głowy. Ale nie poddaję się i pracuję. Czytam. Piszę. Powoli myślę o pakowaniu.

Pojutrze ruszam do Niemiec. To właściwie ostatnie moje spotkanie z księżmi Chrystusowcami na tamtym terenie. Rok tej posługi minął niepostrzeżenie. W pakiecie mam jeszcze rekolekcje dla nich po nowym roku. Ale to już w Poznaniu. Trochę mi szkoda, że to już koniec tej przygody. Chłopy sympatyczne. Wielu z nich oddanych swojej posłudze. No i te, krótkie wprawdzie, ale jednak podróże samolotem. Lotniska. Wszystko powoli dobiega końca.

Siostra nasza śmierć cielesna upomniała się ostatnio o szwagra mojej babci. Gdyby istniał jakiś konkurs na sympatycznych wujków, to ten zyskałby u mnie ostatnią lokatę. Szczerze go nie lubiłem, wyjątkowo niesympatyczna postać, żołnierz, gorliwy budowniczy systemu słusznie minionego. Ale przy okazji tej śmierci zdałem sobie sprawę, że właściwie absolutnie nic mnie nie łączy z moją bliższą i dalszą rodziną. Nie mamy najmniejszych kontaktów i, co więcej, zupełnie za nimi nie tęsknię. Większość moich „bliskich” to ludzie radykalnie niewierzący, dla których od zawsze byłem rodzinnym półgłówkiem z racji na moją wiarę. Stronili ode mnie, jak od trędowatego, a kiedy po śmierci mojej mamy potrzebowałem bardzo realnej pomocy, nikt nawet nie kiwnął palcem. O niebo więcej pomocy otrzymałem od ludzi całkiem obcych, którym zawsze pozostanę za to wdzięczny. Piszę o tym właściwie dlatego, że to trochę smutne, odczuwać w sercu tak daleko posuniętą obojętność ze strony rodziny, ale i wobec niej. Z drugiej jednak strony czuję w tym również niezwykłą wolność i takie przekonanie, że ta strata jest wpisana w moją ewangeliczną drogę i po prostu trzeba ją ponieść. A właściwie wciąż ponosić.

Czasem jednak, kiedy patrzę na świąteczne reklamy i na te uśmiechnięte, duże rodziny, zasiadające do stołu, to uświadamiam sobie, że należę do bardzo licznego grona tych, którzy nigdy tego nie doświadczyli i nigdy już tego nie doświadczą. I potwierdza się tylko dobrze znana prawda, że w życiu nie można mieć wszystkiego…

Idę więc do mojej „najpierwszej” rodziny, która powoli zbiera się w sali rekreacyjnej po zakończonych obowiązkach całego dnia; rodziny, którą pokochałem dwadzieścia cztery lata temu i w której jest mi tak dobrze, że zamierzam w niej umrzeć i z nią kiedyś zmartwychwstać. Amen.

poniedziałek, 20 listopada 2023

ślepcy...


(Łk 18,35-43)
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał”. Jezus mu odrzekł: „Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

 

Mili Moi…
W dwóch kierunkach dziś poszło moje rozmyślanie… Po pierwsze – moja bieda i moje wołanie do Pana… Myślę sobie o tym niewidomym. Jak bardzo musiało wszystko w nim drżeć, jak wielkiej ekscytacji doznawał. Wszak wyczuwał, że to być może niepowtarzalna szansa, że całe jego życie może się zmienić, że to jest godzina jego nawiedzenia. Dlatego nie daje się uciszyć, dlatego nie zważa na opinie innych. Tu chodzi o jego życie. O, gdybym właśnie tak, w codzienności umiał się spotykać z moim Panem. Ale tego żaru doświadczam tylko czasami. Kiedy naprawdę przypomnę sobie z kim mam do czynienia. Bo przecież wszystko jest takie znane i powszednie. A Bóg jest Bogiem!!! I ani na chwilę nie przestaje Nim być…

A po drugie – wokół tylu biedaków. Czasem materialnie to prawdziwi krezusi, ale duchowo ostatni nędzarze. Czy ja ich do Jezusa prowadzę czy raczej spowalniam ich poprzez moją niechęć czy zaniedbanie? Bo przecież wszystkich nie da się zachęcić, bo trzeba tak wiele cierpliwości, bo przecież mam tak ograniczone możliwości. A do tego jeszcze emocje. Bo przecież i mnie coś złości i ja nie potrafię czasem spojrzeć przychylnie, i dla mnie czasem coś bywa nadmiernie angażujące. Łatwiej jest, kiedy sami chcą już do Jezusa przyjść. Wówczas często uruchamia się we mnie tryb – wszystko dla braci. Gorzej chyba, kiedy to ja mam ich do tego zachęcić. A owi biedacy z uporem postanawiają trwać w swojej biedzie i ślepocie. Tu mam jeszcze całkiem sporo do zrobienia. I dobrze. Wszak świętość to zadanie na lata…

Przeżyliśmy sobotę, a był to najbardziej obciążony odpowiedzialnościami dzień w minionym czasie. Nasz doroczny Zjazd Rycerstwa Niepokalanej Polski Północnej odbył się i udał się znakomicie. Dwie konferencje Matka Boża stworzyła chyba  za mnie. Nie zauważyłem tego prawie – jakby same się pisały. Pierwsza była próbą odpowiedzi na pytanie – po co nam objawienia maryjne? Druga zaś przybliżała nieco zapomniane, a bardzo ważne objawienia Maryi w La Salette – obiecałem Rycerzom już jakiś czas temu, że do nich sięgniemy. Możecie posłuchać obu na Franciszkanie TV. Oczywiście całą największą, fizyczną pracę wykonała miejscowa wspólnota MI i chwała im za to. Ja miałem tylko wszystkim zawiadować i zrobić co do księdza należy. Ale wieczorem czułem się ekstremalnie zmęczony. Cieszę się jednak, że przybyło niemal sto osób i wszyscy chyba byli zadowoleni. Tym spotkaniem zakończyliśmy kolejny rok naszej formacji.

Niedzielę rozpocząłem bardzo wcześnie, odwożąc na lotnisko mojego współbrata i przyjaciela, Tomasza, który prowadził dla braci ostatnią serię rekolekcji zakonnych w Krynicy Morskiej. A potem odpoczywałem. Mieliśmy wczoraj ten przywilej, że tacę przeznaczoną na seminarium duchowne w Gdańsku zbierał sam Dyrektor Ekonomiczny, jednocześnie głosząc kazania na każdej Mszy. Nie musiałem więc nawet wytężać intelektu dla przepowiadania. Dał mi Pan dzień relaksu.

Dziś zaś, od samego rana wiele rzeczy udało mi się zrobić. I to z uśmiechem na twarzy. Być może to efekt nowego wspomagacza… Otóż włączyłem do mojej diety od kilku dni Yerba Matę. Naczytałem się wiele o jej dobroczynnych właściwościach prozdrowotnych. Jednym ze skutków jej popijania jest podobno przypływ energii. Jeśli to nie „lipa”, to może właśnie mnie się to przydarzyło. Ze smakiem trzeba się nieco oswoić, ale jest to jakaś nowa przygoda.

Zabrałem się też do lektury poświęconej przypowieściom Jezusa o Królestwie Bożym. Fascynujący temat, który stanie się kanwą przyszłorocznych rekolekcji dla osób konsekrowanych. Czytanie idzie nieźle. I dobrze, bo książek przede mną kilka. Rok się kończy, a ja mam na razie tylko dwadzieścia pozycji przeczytanych. Zawstydzające…

środa, 15 listopada 2023

wdzięczność...


(Łk 17,11-19)
Zmierzając do Jerozolimy Jezus przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodził do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami”. Na ich widok rzekł do nich: „Idźcie, pokażcie się kapłanom”. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec”. Do niego zaś rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.

 

Mili Moi…
Wielu ludzi mawia, że woleliby dawać, a nie brać. Pewnie rzeczywiście więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. Niemniej i do brania przyzwyczaić się można. A jak człek się już przyzwyczai, to nawet zdarza mu się uwierzyć, że mu się należy. I domaga się. I żąda. Ale w zasadzie nie dziękuje. A jeśli już to czyni, to raczej formalnie, niż z rzeczywistej wdzięczności. Czy to przydarzyło się owym dziewięciu trędowatym? Czy tak bardzo przywykli do brania i nabrali przekonania, że skoro im jest tak trudno, to im się należy? A może wstąpiła w nich szalona radość i chwilowo zapomnieli o Bożym świecie. A właściwie natychmiast próbowali sobie o nim przypomnieć. O całym… Jak to jest? Znów móc wejść do każdego sklepu, karczmy, do świątyni!!! Móc założyć ładny strój, uczesać się i umyć. Być znów szanowanym obywatelem i nie zwracać na siebie uwagi kołatką… Tak, to może przesłonić wszystko. Od tego może zawirować w głowie.

Jakkolwiek było, popełnili niezręczność. Otrzymany dar to nie była licha moneta, za którą można było przeżyć jeden dzień. Ten dar przywracał im życie. Bo w istocie, w Izraelu uzdrowienie trędowatego porównywano do wskrzeszenia umarłego. Była to ta sama ranga cudu. Jeden tylko zdaje się rozumieć co się stało. Jednemu wraz z trądem zniknęło również bielmo z oczu. Zobaczył wyraźnie co i komu zawdzięcza. Poczuł się prawdziwie obdarowany. I to ktoś, kto nie miał „ortodoksyjnego” pochodzenia. Samarytanin – przedmiot pogardy dla pobożnych Żydów. Rzeczywistość potrafi zaskoczyć. A w niej człowiek – ten zaskakuje chyba najbardziej…

Niedawno dotarłem do domu. Nagrania dokonane. Dwa dni pobudka o czwartej rano i napisałem wszystko, co potrzeba. Mój anioł stróż jest bardziej czujny niż najlepszy zegarek. Woli obudzić mnie pięć minut za wcześnie, niż pozwolić mi zaspać. Najczęściej więc budzę się „sam” na pięć minut przed budzikiem. I dobrze… Chyba od niego się tej zasady nauczyłem, bo i ja ją stosuję w życiu.

W Niepokalanowie atmosfera skupienia, bo odbywają się tam właśnie rekolekcje zakonne. My, tradycyjnie wczoraj zrobiliśmy skok na Warszawę, ale pogoda była koszmarna, więc nawet nie podejmowaliśmy próby nawiedzenia bookinistów na Chmielnej, zakładając, że z pewnością ich tam nie spotkamy. Dobry wieczór, dobra kolacja, dobre, braterskie towarzystwo.

A jutro cała masa obowiązków. Od wymiany oleju i opon na zimę, po stworzenie dwóch konferencji na sobotni Zjazd Rycerstwa Niepokalanej Polski Północnej, który będziemy przeżywali tu, w Gdyni. Nie ma nudy… Jak zawsze…

niedziela, 12 listopada 2023

niefrasobliwość...


(Mt 25,1–13)
Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne będzie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: "Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie". Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: "Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną". Odpowiedziały roztropne: "Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie". Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: "Panie, panie, otwórz nam". Lecz on odpowiedział: "Zaprawdę powiadam wam, nie znam was". Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”.

 

Mili Moi…
Ta postawa panien nieroztropnych… To nie jest kwestia „wypadku”, jakiegoś drobnego nieporozumienia, jednorazowego błędu. To efekt postawy niefrasobliwości, którą się w życiu wypracowuje. Choć słowo „wypracowuje” nie jest tu chyba najlepsze, bo akurat z pracą nie ma to wiele wspólnego, a wręcz jest jej całkowitym zaprzeczeniem.
Kwestie wiary to rzeczywistości, które domagają się sporego zaangażowania. Jeśli Bóg ma być rzeczywiście Bogiem, to nic ważniejszego w naszym życiu być nie powinno. Gdy tymczasem mamy całą masę rzeczy ważniejszych, tłumacząc sobie, że Bóg przecież to zrozumie. Co więcej – mówimy sobie, że przecież niektóre z nich On sam nam zlecił, bo są, na przykład, ściśle związane z obowiązkami naszego powołania. Wiele razy tłumaczymy sobie, że przecież mimo wszystko jesteśmy blisko Boga…
Aż do czasu, kiedy nie spotkamy kogoś, kto pokazuje nam co to naprawdę znaczy. Dla mnie tym spotkaniem było po raz kolejny minione głoszenie we wspólnocie Sióstr Klarysek. One są naprawdę zajęte, mają całą masę obowiązków domowych, począwszy od przyrządzania posiłków dla sporej wspólnoty, aż po pielęgnacyjne zabiegi sióstr starszych i chorych. Nie mówiąc o ogrodzie, obsłudze biednych, hafcie i wielu innych sprawach. A jednocześnie wszystko to jest przeniknięte nieustanną pamięcią na obecność Bożą, takim ustawicznym wysiłkiem, żeby to On był pierwszy, żeby On był najważniejszy. To warunkuje wszystkie działania – także wypoczynek. Powtórzę – nie ma tam banału. Nie ma „odmóżdżania”, „resetowania”. No i to wszystko zawstydza, motywuje i dowodzi, że można… Nie każdy zdoła w takim wymiarze, ale każdy może w swoim kontekście wejść w podobną odpowiedzialność za swoje życie z Bogiem. A to uszczęśliwia. Dopiero to…

Odpoczywam w Bytomiu… Przyjaciele to ważna część życia. Wracam do tej prawdy coraz częściej. Stworzył Pan nasze serca również i do tego – do przyjaźni. Dobre rozmowy, dobry czas, dobry spacer. Oczyszczające głowę i umacniające serce. No i przede mną kawał dnia za kółkiem, co jako syn taksówkarza lubię bardzo. A wieczorem przygotowania do jutrzejszego startu trzeciej i ostatniej już serii rekolekcji dla braci, za których organizację jestem odpowiedzialny. A więc pakowanie różnych, potrzebnych rzeczy, drukowanie różności, no i poniedziałkowy kurs do Krynicy Morskiej. Tam zaś całodzienne „ogarnianie tematu”. We wtorek zaś Niepokalanów i nagrywanie sześciu audycji, z których mam przygotowane… No właśnie… Ani jednej… No, ale wierzę, że zdążę…

czwartek, 9 listopada 2023

a co w sercu?


(J 2,13-22)
Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie, oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska”. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie”. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: „Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?”. Jezus dał im taką odpowiedź: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Powiedzieli do Niego Żydzi: „Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?”. On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy zatem zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus.

 

Mili Moi…
Moje serce niczym ów dziedziniec pogan, na którym cały ten handel świątynny się dokonywał. Kłębi się w nim wiele myśli, różne idee, ludzie dobrzy i źli. Niemal każdy może tam wejść. I choć, niczym w jerozolimskiej świątyni, mam jakieś wewnętrzne straże, które pilnują porządku, to być może wślizgnął się tam niejeden łotr, który zasiał jakiś fałsz, dał impuls dla tej czy innej wady. Nie upilnowałem… I myślę sobie w tym kontekście czego przede wszystkim dotknąłby tam bicz w rękach Jezusa. Co kazałby mi wyrzucić, co przepędzić, co zabrać z tego sakralnego już przecież miejsca? Mój Pan, który nigdy nie jest przeciwko mnie, ale nie znosi, kiedy święta świątynia Boga, którą według słów świętego Pawła jestem, jest bezczeszczona i hańbiona moją niefrasobliwością. Tu nie ma półśrodków. Tu wszystko znajduje się na linii albo-albo…

Ja tymczasem wciąż w Ząbkowicach Śląskich. Piękne miasteczko i gdybyście kiedyś byli w pobliżu, to zajedźcie koniecznie. Klasztor sióstr klarysek jest niemal w samym sercu miasta. A ja mogę przez tych kilka dni czerpać z ich szlachetnego życia. W reolekcjach szczególnie się nie przemęczam – plan jest ułożony bardzo rozsądnie. Ale dziś był dzień spowiedzi i rozmów duchowych. I to jest kolejna chwila, w której mogę wyznać jak bardzo szczęśliwy jestem będąc kapłanem. Nigdy nie chciałbym zamienić mojego życia na żadne inne.  Chłonąłem całym sobą to, co dziś słyszałem. W rozmowach z siostrami klauzurowymi, o czym przekonałem się już wielokrotnie, nie ma miejsca na żadne banalne słowo. Wszystko jest nasycone niezwykle głęboką treścią wynikającą z ustawicznego obcowania ze świętością Boga. Wcale mnie nie dziwi lęk niektórych kapłanów przed głoszeniem w takich klasztorach. Bo tu nie ma miejsca na bylejakość, na „coś tam się powie”. Po prostu nie… Ich spojrzenie na sprawy Boże, ich ofiarność, święte pragnienia, są wprost zawstydzające. Dziś był dzień prawdziwej nagrody dla mnie. Zaczerpnąłem duchowo i nie wahałem się czerpać pełnymi garściami. Dużą mam w sercu wdzięczność za otwartość dusz, której dziś doświadczyłem.

W sobotni poranek kończymy, a skoro jestem na południu, to jeszcze krótki wyskok do Bytomia, dla nawiedzenia mojego przyjaciela Macieja SVD. A po tej chwili relaksu, szybciutko do Gdyni, bo już w poniedziałek muszę jechać do Krynicy Morskiej, żeby rozpocząć z braćmi ostatnią w naszej prowincji serię zakonnych rekolekcji.

niedziela, 5 listopada 2023

głodni Boga...


(Mt 23, 1-12)
Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: "Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. A wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony".

 

Mili Moi…
Myślę dziś o Jezusie, który, nawet gdy napomina z całą surowością, to jednak doszukuje się dobra w tych, których krytykuje. Słuchajcie ich. Dlaczego? Bo mówią prawdę, bo głoszą nie swoją naukę, bo ich słowo ma sens, ma wartość, bo jego odrzucenie byłoby wielką stratą. Ale nie naśladujcie uczynków. A zatem z każdego możecie coś zaczerpnąć, od każdego czegoś się nauczyć, w życiu każdego znaleźć jakąś przestrogę dla siebie. Człowiek jest lekcją – można z niej skorzystać, albo ją odrzucić. Można ją docenić, albo nie rozpoznać w niej wartości. Można się przyłożyć, albo potraktować ją z lekceważeniem. A ilu ludzi codziennie spotykamy? Ile okazji do tego, żeby się uczyć? Każdy z nich to inny świat! Fascynujący i często nieodkryty przez nich samych. Pokory trzeba, żeby to zobaczyć. Pokory, która daje sobie czas, która czeka, bo nie sposób nikogo poznać szybko i na skróty.

Wczoraj dostałem taką człowieczą lekcję. Wyruszyłem o poranku na Jasną Górę z zamiarem odprawienia dnia skupienia przed rekolekcjami dla sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji, które rozpoczynamy jutro. Trafiłem na Ogólnopolską Pielgrzymkę Kolejarzy. Bardzo liczną. To znacząco utrudniło mi skupienie, bo znalezienie cichego miejsca nie było wcale łatwe. Ale spędziłem sporo czasu w Kaplicy Adoracji, gdzie trwa również spowiedź. Patrzyłem na tłum, na kolejki do konfesjonałów, na młodych i starszych, na małżonków, którzy pokornie oczekiwali na swoją kolej. Kilkoro odważniejszych podeszło do mnie prosząc o spowiedź, a ja im chętnie posłużyłem. Siedząc przed Jezusem dziękowałem Mu za tych ludzi. Za tak wielu ludzi, którzy wciąż szukają Boga. Kryzys, kryzysem. Być może pustoszeją kościoły. Ale wciąż mamy tak wielu ludzi, którym trzeba zanieść Boga, którzy sami po Niego przychodzą, szukają Go i oczekują mojej posługi. A ja mam narzędzia, żeby im Go dać, choćby na drodze sakramentalnej. Przeżyłem znów duży zachwyt swoim kapłaństwem i życiem zakonnym. Pan otworzył moje oczy na potrzeby swojego ludu.

Dziś rano było jeszcze trudniej skupić się na Jasnej Górze, więc wsiadłem w auto i dotarłem do Ząbkowic Śląskich, do dobrych sióstr Klarysek. Tu dopełniłem mojego skupienia. Kanwą był tekst papieża Benedykta XVI z 2009 roku, kiedy jako rodzina franciszkańska świętowaliśmy osiemsetlecie ustnego zatwierdzenia naszej Reguły. Papież tam mówi o dawaniu świadectwa o pięknie Boga, ale mówi też o ofiarności dla Ewangelii, o zapomnieniu o sobie, o konieczności odbudowywania współczesnych ruin… I znów to poczucie bycia częścią czegoś wielkiego, nieogarnionego, a jednocześnie bycia istotnym elementem właśnie tam, gdzie Pan mnie skierował, postawił. Samo to jest wielką radością.

Kończę powoli „Oddział chorych na raka” Sołżenicyna. Ta książka długo czekała w kolejce, wyłowiona u bookinistów na Chmielnej w Warszawie. Wiedziałem, że będzie trudna i smutna. Tyle w niej bezradności wobec systemu, przemocy, ludzkiej przewrotności i głupoty. Tyle pychy i pewności siebie w przynależących do aparatu ucisku. I tak wielka elastyczność i wymuszona akceptacja swojego losu w tych uciskanych. Książka ta musi budzić głęboką niezgodę na ten rodzaj układu, który w swojej mikroskali może wydarzyć się wszędzie. Tej przestrogi nie sposób zlekceważyć…

piątek, 3 listopada 2023

człowiek...


(Łk 14, 1-6)
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: "Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?" Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: "Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?" I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.

 

Mili Moi…
Człowiek – to chyba najważniejsze słowo dzisiejszej Ewangelii. Pan mi przypomina o tym, że dla Niego każdy stanowi swoiste centrum świata. I jeśli tego człowieka przysyła do mnie, to i dla mnie winien się on stać, choćby na chwilę, centrum świata. I mam w sobie całkowita zgodność na tę Jego instrukcję, ale w teorii. No bo, powiedzmy sobie szczerze, ów człowiek zwykle przychodzi nie w porę, albo zanim wypowie o co mu właściwie chodzi, najpierw krąży wokół tematu i „marnuje” mój czas, albo w zasadzie sam nie wie czego chce i tak dalej, i tak dalej. Ileż to mam refleksji o przychodzących. Owszem, są takie chwile, kiedy to ewangeliczne wezwanie do człowieczeństwa mocno się we mnie odzywa. Jest ich nawet sporo. Ale nie dzieje się tak zawsze, co oznacza, że nie ma jeszcze we mnie cnoty, tej trwałej skłonności do czynienia dobra. Trochę to rozczarowujące po tylu latach życia zakonnego. Ale ostatecznie prowadzące do pokornej refleksji o sobie samym – nie jestem takim mistrzem świata, jak mogłoby się komukolwiek wydawać (ze mną włącznie). Wciąż muszę sobie przypominać kim jestem i po co jestem, wciąż odkopywać w sobie ideał służby nie znającej chwil wolnych i zajmowania się swoimi sprawami, wciąż docierać do franciszkańskiej prostoty i serdeczności w obcowaniu z drugim, który często nadmiernie obciążony, nie potrafi być ujmująco miły czy łagodny. Duża robota wciąż przede mną…

A u nas, jak zawsze, początek listopada wiąże się z intensywną modlitwą za naszych zmarłych. Dziś jest dzień pamięci o naszych zmarłych braciach, siostrach, rodzicach, krewnych i dobrodziejach. Każdy z nas ma obowiązek odprawić dziś Mszę Świętą za nich. Tak wielu było przed nami tych, którzy żyli duchowością franciszkańską, tak wielu braci już przeszło przez ziemię, tak wielu naszych bliskich. Jaka to łaska dla nich, że mają udział w tej wytężonej modlitwie całego Zakonu. A na cmentarzu spokój – w środę gwar, stroiki i hot dogi, a już wczoraj małą grupa tych, którzy albo powoli sprzątają, albo chodzą i się modlą. Wszystko przemija – ludzkie zainteresowanie i zaangażowanie też często jest tylko chwilą. I cóż można poradzić? Życie trwa i toczy się daleko od cmentarzy…

Jutro Pierwsza Sobota. Pomodlimy się więc rano w naszym kościele. To mój przywilej, jeśli akurat jestem w domu. A tuż po modłach wsiadam w auto i jadę na Jasną Górę, gdzie zamierzam posiedzieć do niedzielnego południa. Głód dnia skupienia mnie tam wiedzie – ciszy, spokoju i rzeczywistego zmierzenia się z samym sobą i kilkoma pytaniami. Oczywiście nie wybrałbym się tak daleko, gdyby nie fakt, że w niedzielę muszę dotrzeć na kolejne tygodniowe rekolekcje, które z dobroci Boga mogę poprowadzić. Tym razem dla dobrych sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Ząbkowicach Śląskich. Jasna Góra jest więc po drodze…

poniedziałek, 30 października 2023

elastyczność...


(Łk 13, 10-17)
Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Położył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus uzdrowił w szabat, rzekł do ludu: "Jest sześć dni, w które należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!" Pan mu odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A owej córki Abrahama, którą Szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, czy nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?" Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.

 

Mili Moi…
Sześć dni, w które należy pracować… Leczcie się w te właśnie, a nie w dzień szabatu. Ile złej woli trzeba mieć w sobie, żeby nie dostrzec tak spektakularnego znaku, który niewątpliwie jest dowodem Bożej miłości! Z czego to wynika? Z niepokoju o własną pozycję? Z umiłowania tego, że wszystko „jest jak jest”? Z nadmiernego wewnętrznego uporządkowania i braku elastyczności? Nie wiem, ale przyglądam się dziś samemu sobie. I widzę, że też nie bardzo lubię być zaskakiwany, zwłaszcza sytuacjami, które rodzą jakiś powszechny niepokój i zamieszanie. Nawet te, które w konsekwencji rodzą dobro – czy nie mogłyby się dokonywać w sposób bardziej uporządkowany? Ale czy można nałożyć pęta Duchowi Świętemu? Oczywiście często powtarzamy, że On jest raczej Duchem porządku niż zamieszania, ale czy nie jest całkowicie wolny i czy w związku z tym nie może czynić tego, co chce i w sposób jaki sam wybiera? Może więc to ja muszę nad swoją elastycznością pracować. A dobrze wiemy, że z wiekiem staje się ona coraz mniejsza (tak, wiek to również jeden ze wskaźników wart uwzględnienia). A zatem samoświadomość i ciągła decyzja na to, żeby pozwolić Bogu być Bogiem…

Wczoraj w nocy wróciłem z Dobrej. To nasz najbardziej wysunięty na Zachód klasztor. Bardzo blisko Szczecina. Niedziela Maryjna – to był powód mojej obecności tam. I cóż, musze się powtórzyć, po raz kolejny zaskoczenie ze strony Maryi. Grubo ponad dwieście osób przystąpiło do Rycerstwa Niepokalanej, czyli zawierzyło swoje życie Maryi. To, co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że do tego zawierzenia przystępuje sporo ludzi młodych, młodych rodzin. Czasem księża pytają mnie – no i co dalej z tymi ludźmi – przyjmujesz ich, a potem oni się rozpływają. Mam często ochotę odpowiedzieć im słowami Jezusa – wy dajcie im jeść. Najlepsze rekolekcje nie zastąpią codziennej duszpasterskiej pracy, a moje możliwości „na odległość” są bardzo ograniczone. Ja żyję nadzieją, że Maryja sama się o nich zatroszczy. I jeśli nawet nie dziś i nie jutro, jeśli nie w swoim mieście czy parafii, napotkają na szansę, którą stworzy im Ona. Po pierwsze szansę zdobywania choćby najmniejszego kawałka świata dla Niepokalanej, a po wtóre – do formacji maryjnej. I o to się dla nich wszystkich modlę.

Dziś zaś spędziłem dzień z moją ciotką, która jutro jedzie na nie wiem już którą chemię. Objechaliśmy cmentarze, zrobiliśmy, co dało się zrobić, powspominaliśmy. Dobry dzień…

 

piątek, 27 października 2023

z małego strumyka...


(Łk 12, 54-59)
Jezus mówił do tłumów: "Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: „Deszcz idzie”. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: „Będzie upał”. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka".

 

Mili Moi…
Cudowna nowina! Jesteśmy w stanie tak wiele rozpoznawać sami z siebie. Innymi słowy, wyposażył nas Bóg w narzędzia, które pozwalają nam odczytywać rzeczywistość w prawdzie, a co ważniejsze, rozumieć Jego wskazówki i poddawać się Jego prowadzeniu. Teraz tylko te narzędzia w sobie odnaleźć i uruchomić. A to trudne, bo dawno uznaliśmy je za niepotrzebny przeżytek. Cisza i namysł zostały wyparte przez telewizor i internet – ktoś pomyśli za nas, ktoś zbuduje nam fikcyjne światy. Dobrą lekturę, inspirujące słowo zastąpiliśmy czymkolwiek, co ma w tytule „duchowy”, często słuchając czy czytając rzeczy, które raczej zaciemniają ogląd rzeczywistości, człowiekowi przyznając siły i moce, których nigdy nie będzie posiadał. Dzień skupienia i rekolekcje – na to przecież nie ma czasu – może raczej grill i kabaretowy maraton na ekranie.

Oczywiście przejaskrawiam i wcale nie chcę być złośliwy. Raczej uświadamiam dziś sam sobie, że my wszystko mamy i niczego nowego nie musimy wymyślać. Obyśmy tylko chcieli korzystać z istniejących narzędzi, a szybko przekonalibyśmy się o ich skuteczności w codziennym rozeznawaniu woli Bożej. On nie chce jej przed nami ukryć, wręcz przeciwnie, On jest właśnie tym, który najbardziej chce ją nam dać poznać. Ale przypomnijcie sobie młodego Samuela w świątyni… To trochę jak posiadanie radia, które nie gwarantuje, że człowiek cokolwiek przez nie usłyszy. Musi się nauczyć je obsługiwać. Z życiem duchowym jest podobnie. Trzeba się nauczyć praw nim rządzących, a jak „kliknie”, to nagle wiele rzeczy się rozjaśnia…

Wczoraj w Gdańsku przeżyłem Regionalny Dzień Formacji. To takie nasze, franciszkańskie spotkanie w regionach, które ma służyć formacji permanentnej, czyli stałej, do której każdy z nas jest w swoim życiu zobowiązany. Wczoraj prowadził nas w tym dniu o. Andrzej z Krakowa, który na tle Przemówienia Benedykta XVI do franciszkanów z 2009 roku snuł nam opowieść o Franciszku i jego pogłębionym spojrzeniu na Kościół i świat. Mówił nam o kontemplacji, czyli nie zatrzymywaniu wzroku na tym, co widzialne, przekraczaniu zewnętrznej powłoki, docieraniu do istoty rzeczy. Mówił o poddaniu się Kościołowi i oczekiwaniom, które dziś wobec naszego Zakonu ma, o prostocie i radości. Ale przede wszystkim o pięknie Boga, którym Franciszek potrafił się zachwycić.

Przyznam szczerze, że chłonąłem jak gąbka. Zobaczyłem po raz kolejny jak bardzo jestem spragniony słuchania o naszej duchowości, jak głodny jestem powrotu do początku, do moich osobistych zachwytów Franciszkiem i jego drogą. Szerzej, zobaczyłem znów, że moja wiara rodzi się i umacnia również dzięki słuchaniu. Tak mało mam okazji, że cenie je sobie ogromnie, kiedy już się pojawią. Dwie nauki, a ja przy każdej miałem pragnienie, żeby się nie kończyły, żeby trwały jeszcze. Odkrywam takie chwile jako wielce życiodajne…

A samo przemówienie papieża Benedykta zamierzam rozważyć na swoim osobistym dniu skupienia, który zaplanowałem za tydzień na Jasnej Górze. Będę w drodze na rekolekcje do sióstr w Ząbkowicach Śląskich, więc spędzę dzionek w Domu Matki… Gdybyście chcieli je przeczytać, to można to zrobić tu -