środa, 31 lipca 2019

mija rok...


Photo by Gary Lopater on Unsplash
(Mt 13, 44-46) 
Jezus opowiedział tłumom taką przypowieść: "Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją".


Mili Moi…
Za kilka godzin minie dokładnie rok, odkąd wsiadłem na pokład samolotu i opuściłem Stany Zjednoczone rozpoczynając znowu posługę w Polsce. Minął już cały rok… To był i nadal jest trochę dziwny czas… Przede wszystkim, pisze to ze smutkiem, nie czuje się najlepiej w mojej własnej ojczyźnie. Złośliwość, agresja, czasem wręcz wrogość – tych rzeczy nigdy nie doświadczyłem w Ameryce. I to mnie zasmuca… Wszak niby Polska jest katolickim krajem… Poza tym jest jakaś sfera mojego wnętrza, która jeszcze nie odżałowała tego powrotu (choć roczna żałoba właściwie już dobiega końca). Mogę chyba już wyznać szczerze, że wiele miesięcy obmyślałem… jak tu wrócić do USA. To już się skończyło, ale są jeszcze takie noce, kiedy w snach chadzam po Nowym Jorku. To zupełnie nowe dla mnie doświadczenie. Nigdy dotąd nie miałem problemu z przeniesieniem się z miejsca na miejsce. Nawet głębokie relacje z ludźmi, którym służyłem nie stanowiły dla mnie problemu. Tym razem było inaczej… Może ja się po prostu starzeję… A może… pokochałem ten kraj…

Tak, czy owak – nie zamierzam tam w najbliższym czasie wracać. No, może poza krótką wizytą urlopową. Pan, jestem o tym przekonany, wskazuje mi poważne zadania tu i choć zwykło się uważać, że wyjazd z kraju jest w wielu aspektach ofiarą, którą człek ponosi dla Ewangelii, to przekonuję się, że zostanie w kraju, również z ofiarą wiązać się może. Ale wierzę, że z czasem tęsknoty się uspokoją i kierunek się ustabilizuje. Z radością stwierdzam, że w tym pełnym zamętu duchowego doświadczeniu, Pan zechciał mnie przyciągnąć bliżej do siebie i dokonuje się to w konkrecie mojej codzienności.

Ten rok to też trzydzieści sześć serii wygłoszonych rekolekcji. Szaleństwo. Ale to jedna z moich największych pociech. Fakt, że mogę być użyteczny, że ktoś chce mnie słuchać, że wciąż mi się chce i wciąż mam coś do powiedzenia o moim ukochanym Ojcu Niebieskim jakoś niesie mnie do przodu i umacnia w chwilach trudniejszych.

Wartość… Znać Jego wartość… Wskazywać ją innym… To wydaje mi się być szczególnie ważnym zadaniem. Dzisiejsza Ewangelia mocno mi o tym przypomniała. Żeby móc rozpoznać skarb, trzeba umieć go odróżnić od wszystkiego, co skarbem nie jest. Tego trzeba się nauczyć. Aby słowo „skarb” brzmiało interesująco, trzeba w ludziach to pragnienie wzbudzić. Aby być uważnym i go nie przeoczyć, trzeba ludzi do poszukiwań zmotywować. Aby chcieli go mieć ponad wszystko, trzeba im dowieść, że „wszystko” ma zdecydowanie mniejszą wartość i warto dokonać zamiany. Tu nie ma ryzyka! Ponieważ to Bóg jest gwarantem!

Ja mam dzięki temu ogromną wolność jako głosiciel. Bo to nie ja jestem skarbem – i nie daje nic swojego. Ja sam w tym skarbie uczestniczę, sam go odnajduję, sam wciąż szukam. Skarbem jest On – Ten, który stał się Królestwem. Ten, który nieustannie zaprasza. Nie traćcie więc ani chwili… A ja idę spowiadać… Bo to kolejna moja pociecha… Telefon dzwoni nieprzerwanie, niemal każdego dnia, z jedną prośbą – mogę przyjść się pojednać z Bogiem? Przyjdź… I to jak najszybciej…

poniedziałek, 29 lipca 2019

Marto, Marto...


Photo by Laura Allen on Unsplash
Ewangelia (Łk 10, 38-42)
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie.
Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z Małuszyna… Siostry boromeuszki mają tam niewielki domek rekolekcyjny ukryty wśród pól na małej wioseczce… Cisza, spokój, przyroda roztaczająca swoje najpiękniejsze widoki. Prowadziłem tam rekolekcje dla tych, którzy na co dzień służą innym. Wzięło w nich udział siedem osób świeckich i siedem sióstr zakonnych. Uczestnicy spragnieni ciszy (rekolekcje przeżywaliśmy w milczeniu), ale i ja jej spragniony. Przed wyjazdem odpocząłem kilka dni fizycznie, ale tam, w Małuszynie, odpocząłem duchowo.

Tym bardziej, że wziąłem ze sobą jako lekturę duchową rekolekcje abp Sheena wygłoszone do księży. Kilkakrotnie już o nim wspominałem. Znakomity mówca, którego nauki głoszone dziesiątki lat temu zachowały ogromną świeżość i aktualność. Czytam go z ogromną przyjemnością, a dodatkowo jego słowo bardzo porusza moje serce i motywuje mnie do nawrócenia… Arcybiskup Sheen bardzo często zachęca do Godziny Świętej, czyli codziennej, godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Często motywuje to pytaniem Jezusa skierowanym w Ogrójcu do Apostołów – jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną? Jest to jeden z wielkich tematów, którymi obecnie się w moim życiu zajmuję. Próbuję rzeczywiście poza innymi formami modlitwy zawalczyć o godzinę adoracji. Ale choć wiele argumentów Sheena mnie przekonuje, to podczas tego weekendu „zastrzelił” mnie swoim świadectwem. Wyznał we wspomnianych rekolekcjach, że przez pięćdziesiąt pięć lat kapłańskiego życia nie opuścił ani jednej godzinnej adoracji. Ani dnia bez adoracji… Nie byłoby to może tak wstrząsające, gdybyśmy nie wiedzieli jak aktywnie żył. Jako wzięty mówca był ciągle w drodze. I to nie tylko po Ameryce, ale poza jej granicami. A jednak potrafił zawsze znaleźć kościół i trwać przed Panem (a bywało, że głosił na uniwersytetach, w teatrach, w różnorakich salach). Jego słowa wytrąciły mi całkowicie z rąk argument, który był już wprawdzie w moim sercu bardzo słaby, ale jeszcze gdzieś na dnie się tlił. Brzmi on – nie mam czasu… Naprawdę? Rzeczywiście? A może po prostu nie umiem nim gospodarować…

Może trochę podobnie miała Marta, patronka dnia dzisiejszego. Troszczyła się i niepokoiła o wiele… A to domagało się czasu, którego w żaden sposób nie mogła ofiarować Jezusowi. Umykała jej chyba nieco wartość samej obecności Pana, przy próbach stworzenia znakomitej atmosfery spotkania i zadbania o wszelkie hipotetyczne potrzeby gościa. A gość chciał mało, albo tylko jednego – żeby Marta usiadła i była z Nim. To takie proste. Zbyt proste…

Ale, ale… dziś wspomnienie ŚWIĘTEJ Marty… Coś zatem musiało w niej drgnąć. Albo zrozumiała wartość chwil spędzonych w bezruchu, na słuchaniu Pana, albo udało jej się pogłębić całe zatroskanie, które wypełniało jej serce i w jakiś tajemniczy sposób połączyła je z pragnieniem Jezusa, który chciał raczej jej samej, niż jej wysiłków i zapobiegliwości. Tak czy owak Marta została świętą… Czego sobie i Państwu również nieodmiennie życzę.

czwartek, 25 lipca 2019

o zaradnych...



(Mt 20, 20-28) 
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: "Czego pragniesz?". Rzekła Mu: "Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie". Odpowiadając Jezus rzekł: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?". Odpowiedzieli Mu: "Możemy". On rzekł do nich: "Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował". Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: "Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu".


Mili Moi…
Znów długo mnie tu nie było, ale ma to swoją, ściśle określoną przyczynę. Otóż poprzedni tydzień spędziłem wśród sióstr dominikanek w Wielowsi pod Tarnobrzegiem. Mówię, że to przysłowiowy koniec świata… Ale za to bardzo piękny koniec świata. Miejsce rzeczywiście niesłychanie urokliwe… I bez zasięgu. A dokładniej z bardzo ograniczonymi możliwościami. Kiedy chciałem sprawdzić pocztę szedłem pod klasztorny mur od strony szkoły i tam się jeszcze udawało coś złapać… Czy to nie piękne, że są jeszcze takie miejsca? A dzięki temu przeczytałem w tydzień cztery książki. I to nawet biorąc pod uwagę zajęcia, których mi tam przecież nie brakowało. A żeby było weselej, to po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka – nie ma internetu właściwie przez cały miesiąc, aż do końca lipca… No jak żyć? Jak się okazuje – można… I to są właściwie bezpośrednie przyczyny mojego znacznie rzadszego pojawiania się w przestrzeni wirtualnej.

Minione rekolekcje uświadomiły mi jedną ważną rzecz. Kiedy jeżdżę po kraju i głoszę w różnych klasztorach, to stykam się z bardzo różnymi zakonnymi tradycjami, które są arcyciekawe. Dominikanki zapamiętam z pięknych, głębokich, po łacinie odśpiewywanych hymnów i antyfon, których słuchałem zauroczony, z głębokich pokłonów podczas modlitwy brewiarzowej, czy z wieczornego kropienia wodą święconą… Z ogromną przyjemnością wygłosiłem rekolekcje w domu macierzystym sióstr, gdzie wszystko tchnęło spokojną i stabilną tradycją. Zakończyliśmy je w sobotę uroczystą Mszą Jubileuszową, ponieważ większość słuchaczek przeżywała właśnie swój jubileusz życia zakonnego – 25 – lecie, 50, 60 i 65 – lecie od pierwszych ślubów zakonnych. Mszy przewodniczył biskup rzeszowski, Jan Wątroba, a ja miałem przywilej głoszenia Słowa.

Musze jednak wyznać szczerze, że po tym czterotygodniowym maratonie rekolekcyjnym poczułem się bardzo zmęczony. I właściwie ten tydzień, mogę to z całą pewnością powiedzieć, przeznaczyłem na odpoczynek. Spanie i spacerowanie to dwie czynności najczęstsze, których, jak się okazało, mój organizm potrzebował. Więc chyba już doszedłem do siebie. A to właściwie dobrze, bo jutro ruszam na kolejne rekolekcje. Tym razem króciutkie, weekendowe, do sióstr boromeuszek w podtrzebnickim Małuszynie, gdzie mam się spotkać z tymi, którzy na co dzień obcują z cierpieniem, chorobą, czy innymi nieszczęściami i służą dotkniętymi nimi osobom. Po pewnym czasie mogą być „Zmęczeni miłosierdziem”. I taki też tytuł noszą te krótkie rekolekcje.

A nad Słowem dziś myślę sobie, że matka synów Zebedeusza nie budzi wielkiej sympatii. Zwłaszcza w gronie tych, którzy poczuli się oszukani czy pominięci. Może trochę w tym przysłowiowej „mentalności Kalego” – czyli – „jak Kali ukraść krowa to dobrze, ale jak Kalemu ukraść krowa, to nie dobrze”. Czy nie jest trochę tak, że kiedy nam uda się coś „załatwić” za plecami innych, to nie rodzi w nas wielkiego oporu, ale kiedy inni robią to za naszymi plecami, to… Ale zakładam również, że istnieją tacy, którzy nigdy z takich okazji nie korzystają i przed nimi chyle czoła….

Władza i przywileje, o które wnioskuje dziś zaradna rodzicielka nie są z pewnością marzeniem wszystkim. Ale to chyba taki trochę temat wywoławczy. Bo przecież plany na swoje życie mamy wszyscy. Marzeń też nam nie brakuje. Czasem wydaje nam się, że uszczęśliwiła by nas sława, albo przynajmniej dobre imię… Innym razem wydaje nam się, że spokojny żywot i brak problemów załatwił by wszystko… Bywa, że pieniążek jest szczytem marzeń… Czasem nasze przekonania są tak silne, że przekonujemy Boga do naszych pomysłów, licząc na to, że wobec naszego geniuszu nie pozostanie Mu nic innego, jak podpisać się pod naszymi propozycjami. A tu często niespodzianka…

On czasami poskramia nasze zapędy, choć nie zabrania nam marzyć. Niemniej chyba często zdaje się mówić – wyjdźmy poza te pomysły… Dziś tylko one wydają ci się rozsądne i warte rozważenia. Ja zaś widzę znacznie dalej. Mój obraz jest pełniejszy. Mam dla ciebie taki mały pomysł na początek – wejdź w służbę. Uznaj sprawy innych za ważniejsze niż twoje. Gwarantuję ci, że poczujesz się szczęśliwy. Natychmiast! Rozejrzyj się i zobacz jak wielu ludzi cię potrzebuje. Spróbuj być sługą, tak jak ja – mówi Pan. Gwarantuję ci, że się nie zawiedziesz. A za jakiś czas znów pogadamy o marzeniach i planach na twoje życie. Wtedy ci przypomnę te dzisiejsze… Nie będziesz mógł przestać się śmiać…

PS. A na zdjęciach… Wielowieś.


piątek, 12 lipca 2019

dojrzewając...


Photo by Samuel Zeller on Unsplash
(Mt 10,16-23) 
Jezus powiedział do swoich apostołów: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie. Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy”.


Mili Moi…
Dziś kończymy rekolekcje u sióstr betanek w Gdańsku. Odważne młode kobiety przyglądały się tematowi „Oblubienica Króla”. Sympatyczny czas, dla mnie owocujący kolejnymi obserwacjami samego siebie. Przede wszystkim dotyczą one upływającego czasu… Te dzieciaki przyjeżdżające na takie spotkania są chyba coraz młodsze… A może… Nie, z całą pewnością – to ja jestem coraz starszy. Zaczynam dostrzegać przepaść w sposobach myślenia, czy wartościowania, między mną, a nimi… Coraz częściej w rozmowach zaczynam zdanie od – wiesz, w dorosłym życiu… Nie martwi mnie to szczególnie, ale jednak wciąż zadziwia… Uświadomienie sobie,  że jestem u szczytu życiowych sił i za chwilę… A właściwie chyba nie za chwilę… Może nawet już… Zaczynam schodzić w dół… I ta obserwacja nieco bardziej mnie martwi… Dostrzegam coraz częściej ograniczoność moich własnych możliwości. Tyle bym chciał jeszcze zrobić, a okazuje się, że trzeba częściej odpoczywać… Młodzież wychodzi na spacer, a dla mnie to właściwie jogging. Nie nazywam tego starością, ale… Zdumienie przemijalności… Tak, chyba właśnie to mi towarzyszy…

Tak czy owak, półtora dnia przerwy i w niedzielę zmierzam pod Tarnobrzeg wygłosić rekolekcje siostrom dominikankom. Dwanaście godzin w podróży – to dopiero będzie wyzwanie. Ale myślę sobie o tym dziś nad Ewangelią. Nie mogę powiedzieć o sobie, że cierpiałem dla Jezusa. Te drobne niedogodności, które w życiu znosiłem dla Niego nie zasługują nawet na miano cierpień. Wobec tego, pomyślałem sobie dziś, że dobrze byłoby przynajmniej się dla Jego chwały zmęczyć. Wszak z czymś przed Jego obliczem trzeba będzie stanąć. A zupełnie poważnie, to błogosławię Go za to, że mogę się dla Niego wysilać, że moja praca ma najgłębszy sens, jaki tylko można sobie wyobrazić – wszak dotyczy tajemnicy zbawienia. Błogosławię Go za to, że dał mi arcyciekawe życie, bo wciąż tak je odbieram. I jestem wdzięczny, że On mi nieustannie towarzyszy i wyposaża mnie przede wszystkim w Słowo, którego wciąż ktoś chce słuchać… Za możliwość dojrzewania w Nim, niech Jezus będzie uwielbiony…

poniedziałek, 8 lipca 2019

wierzyć mocniej...


Photo by Mohamed Nohassi on Unsplash
(Mt 9,18-26) 
Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i oddając pokłon, prosił: „Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie”. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Jezus obrócił się i widząc ją, rzekł: „Ufaj córko; twoja wiara cię ocaliła”. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: „Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi”. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Dziś zakończyłem rekolekcje dla sióstr franciszkanek w Szamotułach. To był piękny czas. Poznałem po raz kolejny wiele pięknych kobiet, które próbują jak najlepiej zrealizować swoje powołanie. Często zmęczone nadmiarem obowiązków, czasem stroskane duchowymi trudnościami, ale wielokrotnie szczęśliwe i pewne, że miejsce, w którym służą Bogu jest właściwe.

Zgodnie z przewidywaniami moja służba nie ograniczała się tylko do głoszenia, ale do godzin rozmów, spowiedzi, kierownictwa duchowego. Uwielbiam to robić, ale jednak liczba sióstr była „zabójcza”. Dziś, po powrocie do domu, przekonałem się jak bardzo jestem zmęczony. Padłem i spałem dwie godziny, a potem nie miałem sił podnieść się z łózka. Wszystko na zwolnionych obrotach. Zdołałem zaledwie kupić bilet na jutro, rozpakować walizkę, pomodlić się… Pakowanie odłożyłem na rano, bo od jutra rekolekcje powołaniowe u sióstr betanek w Gdańsku.

Dzisiejsze zakończenie rekolekcji było połączone z piękną uroczystością złożenia pierwszej profesji zakonnej przez sześć nowicjuszek. Miałem zaszczyt przewodniczyć tej uroczystości i odbierać ich śluby. Te odważne młode kobiety dziś promieniały dostojeństwem, ale i radością… Cieszę się, że mogłem im towarzyszyć w takiej chwili…

A nad Słowem zastanawiam się jak w sobie wzbudzić tak totalną wiarę? Taką, jaką reprezentuje Jair, czy chora na upływ krwi kobieta… Niby chcę „postawić wszystko na jedną kartę”, niby moje życie usiłuje związać całkowicie z Jezusem, a jednak… Kiedy przychodzą okazję wejścia w ciemności wiary, to znaczy – kiedy należałoby działać z pełnym przekonaniem, że Bóg nie zawodzi, ja czasem się zatrzymuję. Dlaczego? Może dlatego, że trzeba postawić na szali swoje dobre imię? Może z obawy, żeby nie wzbudzać płonnych nadziei? Żeby ktoś potem nie doznał rozczarowania? No i czy to jest wiara?

Czy prawdziwą wiarą nazwać można te chwile, w których wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają Boża interwencję? Czy wówczas można powiedzieć, że ogłaszam Jego chwałę, że jestem jej zwiastunem? Czy po prostu „podpinam się” do Bożego działania, które już się dokonuje? Wiara „w trakcie” jest jednak chyba nieco mniej zasługująca na uznanie, niż wiara „przed”. Trudne to, ale chce się zmagać. Wierzyć, że Ty możesz i chcesz działać. Zawsze! Teraz!

poniedziałek, 1 lipca 2019

w bezkres?


Photo by Lefty Kasdaglis on Unsplash
(Mt 8,18-22) 
Gdy Jezus zobaczył tłum dokoła siebie, kazał odpłynąć na drugą stronę. Wtem przystąpił pewien uczony w Piśmie i rzekł do Niego: „Nauczycielu, pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”. Jezus mu odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć”. Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”. Lecz Jezus mu odpowiedział: „Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych”.


Mili Moi…
Dziś wielce szczęśliwy dzień… Dokonał się montaż klimatyzacji w moim pokoju. Była ona absolutnie konieczna, ponieważ pod dachem z blachy temperatura ostatnimi dniami sięgała jakichś niewyobrażalnych wartości i naprawdę musiałem uciekać z pokoju, bo obawiałem się o swoje zdrowie. Teraz, wierzę w to głęboko, będzie już tylko lepiej. To ma znaczenie dla jakiejkolwiek pracy, której w te wakacje czeka mnie jeszcze niemało. Również na miejscu, w Poznaniu.

Ale klimą nie zdążyłem się nacieszyć, bo piętnaście minut po wyjściu panów monterów, i ja wyszedłem na dworzec, żeby udać się do Szamotuł, gdzie właśnie rozpocząłem rekolekcje dla sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Wiele już rekolekcji dla sióstr prowadziłem, ale te są wyjątkowe ze względu na liczbę uczestniczek. Sto czternaście par oczu patrzy na mnie i tyleż samo par uszu słucha, co mam im do powiedzenia. Z tym oczywiście nie mam problemu. Przeraża mnie tylko jedno… Wiele z tych sióstr będzie chciało pogadać, wyspowiadać się, niektóre poproszą o modlitwę wstawienniczą… Zwykle, kiedy bywa ich 30-40, nie mam chwili na wyjście na zewnątrz. Przy stu czternastu siostrach… hmmm… na razie sobie tego zupełnie nie wyobrażam…

A nasz Pan dziś po raz kolejny powtarza – mam plan, i z całym zaufaniem chcę się nim z Toba podzielić. To jest plan na twoje życie. Po raz kolejny, bo przecież wczoraj, nieco innymi słowy, mówił nam to samo… Czy to nie dziwne, że Kościół dwa dni pod rząd proponuje nam bardzo podobne Ewangelie? Może to naprawdę ważne, żebyśmy je dobrze usłyszeli. Nasz Bóg, dynamiczny i spragniony naszego rozwoju, ale nie kapryśny… Dzisiaj tu, jutro tam… Szczęście przed tobą, goń je… Zmieniaj, bo w zmianie ukryta jest prawdziwa radość… Nie, tych słów nie usłyszysz od naszego Boga. Podobnie jak i tego, że szczęście jest tym, co koniecznie musisz „czuć” i masz do niego prawo. A zdobywać je powinieneś zupełnie nie licząc się z innymi. Nie, tego ci nie powie…

Co mówi? Teraz! Teraz jest czas dla mnie i dla ciebie. Ja cię poprowadzę, jeśli mi pozwolisz. Ale pójdziemy na moich zasadach, a przekonasz się, że one są niezawodne, lepsze, choć wcale nie takie łatwe. Przekraczał będę twoje wyobrażenia, kruszył obecne w tobie schematy, obnażał wszystko, co ci nie służy. Ale gwarantuję ci, że cel jest tego wart. Teraz! Nie później, nie kiedyś, nie „od jutra”. Nie ma chwili do stracenia… Zaufasz? Wejdziesz w to? Na zawsze????

Na zawsze??? Na zawsze??? Na Zawsze???  N A  Z A W S Z E ? ? ?