zdj:flickr/Chris Gin/ Lic CC
(Łk 19,1-10)
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek,
imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie
zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego
wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć,
tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w
górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się
zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A
wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz
stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli
kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś
zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem
Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.
Mili Moi…
Miniony weekend to był jakiś
przysłowiowy Armagedon. Spotkanie za spotkaniem. Niemal bez wytchnienia. Niektóre
bardzo poważne, inne mniej, żeby wspomnieć choćby Wiejską Biesiadę organizowaną
przez Polską Szkołę i Klub Weteranów. W naszej rzeczywistości to jest dość normalne,
że duszpasterze idą wszędzie, gdzie są ludzie, gdzie nasi parafianie. Nie wpraszamy
się, po prostu odpowiadamy na zaproszenie. Rzecz jasna zaglądamy na chwile,
żeby nie krępować nikogo naszą obecnością. Ale ogromnie się cieszę, że mogę
widzieć ludzi w tych sytuacjach, w jakich żyją na co dzień, również kiedy się bawią.
Są wtedy bardzo prawdziwi. A często banalne rozmowy przy stole przeradzają się
w całkiem poważne i są już kontynuowane poza salą biesiadną. Lubię z nimi być,
bo to są naprawdę świetni ludzie… Wczorajsza biesiada wiejska, więc i proboszcz
wiejski…
A dziś procesja na
cmentarzu. Przeszliśmy pomiędzy mogiłami, pomodliliśmy się. Wielu z nas z myślą
o tych, którzy spoczywają na cmentarzach w Polsce. Trudno te dni porównać z ich
atmosferą w Ojczyźnie. Tu jest zupełnie inaczej. Nawet pogoda nas dziś zaskoczyła.
Dwadzieścia stopni. Nie bardzo było wiadomo co z siebie zdjąć, żeby jednak
podkreślić, że to prawie listopad.
No i zaczęły się spowiedzi…
Przychodzą ludzie, których ja osobiście bardzo podziwiam. Oni wykonują tak
wielką robotę bilansując swoje życie. Oni zdobywają się na szczyty zaufania
otwierając swoje serca wobec Boga za pośrednictwem kapłana. Oni tak bardzo
głęboko to przeżywają, a ja razem z nimi. Każdy człowiek to odrębny świat, to
wielka historia. Jak wielki trzeba mieć wobec tego szacunek, jak wiele
delikatności… A jakie wielkie cuda Pan Bóg czyni… I ja na to wszystko patrzę i
w tym uczestniczę. Jakim jestem szczęściarzem…
A dziś Zacheusz… Bardzo
lubię tę opowieść ewangeliczną. Kiedyś bardzo dużo nad nią myślałem. Bardzo lubię
też Zacheusza. To musiał być jednak odważny człowiek. A jednocześnie tak
zmęczony swoim dotychczasowym życiem. Nic go nie cieszyło, w niczym nie
odnajdywał spokoju. I spotkanie z Jezusem, które przychodzi w najlepszym
momencie. Przypadek? Nie… U Boga nie ma przypadków. On przecież przychodzi
szukać i zbawić to, co zginęło. Pan wybrał czas – najlepszy dla Zacheusza. Myślę
sobie o uczestnikach naszych rekolekcji, o tych, którzy przyszli. To jest ich
czas. Pan go wybrał. Bo jest najlepszy na zmiany. Myślę o sobie. O moim czasie
na zmiany. Czy to dziś, czy jutro? A może to jest proces, który zapoczątkował
Jezus już dawno, a teraz go powoli i systematycznie rozwija. Chciałbym tylko
być tak odważny jak Zacheusz, chciałbym „wdrapać się na drzewo”, na właściwe drzewo, we właściwym
momencie, chciałbym Go spotykać, wprowadzać pod swój dach, dzielić z Nim moje
życie. Ustawicznie, a jednocześnie ciągle na nowo… To dopiero przygoda…