poniedziałek, 31 sierpnia 2015

a po co mi prawo?

zdj:flickr/Pat World/Lic CC
(Mk 7,1-8.14-15.21-23) 
Zebrali się u Niego faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem, i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I /gdy wrócą/ z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych /zwyczajów/, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami? Odpowiedział im: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, /dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie/. Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym.

Mili Moi...
Mogę dziś z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że jestem zmęczony... :) Msze po polsku, ale tuż po ostatniej w kościele szybki przejazd na urokliwą polankę Holy Ghost, gdzie sprawowałem kolejną Mszę, tym razem polową, z okazji Dożynek. Po niej równie szybki powrót, żeby spotkać się z małżeństwami, które przybyły dziś z Pennsylvanii, aby omówić szczegóły rekolekcji dla małżeństw, które będziemy wspólnie prowadzić w październiku. Piękni ludzie... Wielki potencjał i taki żar miłości gotowej do służby. Spędziliśmy kilka miesięcy temu wspólny weekend, kiedy ja sam byłem uczestnikiem rekolekcji, które wówczas oni prowadzili. Słuchałem ich wówczas z otwartą buzią... Dziś zresztą też... Jak to dobrze spotykać ciągle ludzi, którym się jeszcze coś chce i którzy poznawszy Boga, odczytują jego natchnienia – w jaki sposób nieść Go innym... A po zakończonym spotkaniu kolejny kurs i powrót na Dożynki, żeby jeszcze chwilę pobyć wśród ludzi, z których wielu to nasi parafianie. Tam też miłe spotkanie... Człowiek, który dwa miesiące temu przeprowadził się na nasz teren spod Toronto. Wspaniała rozmowa. Inteligencja. Kultura. A może i współpraca przy przebudowie naszej strony parafialnej. Co ciekawe spotkaliśmy się dwa dni temu nad morzem, ale minęliśmy się grzeczni pozdrawiając, a dziś była okazja pogawędzić dłużej. Sporo ciekawych i zbieżnych obserwacji... Nowy parafianin.

A Słowo mnie dziś skupiło na wysiłkach demona, które wkłada on w oderwanie nas od Bożego Prawa. Zwykle czyni to w sposób dość toporny i prymitywny, ale niestety skuteczny. Częstokroć ukazuje Boże Prawo jako niezliczoną ilość drobiazgowych przepisów, których przeciętny Kowalski (żeby nie powiedzieć Nowak) nie jest w stanie zachować. Cała ta drobiazgowość staje się ogromnym ciężarem, który trzeba z siebie zrzucić w imię ludzkiej wolności. Wszak chcemy żyć pełnią życia, nie życzymy sobie, żeby ktoś nami dyrygował, czy rozporządzał. A zatem sami zaczynamy wybierać z tego Prawa to, co będziemy zachowywać. Wszak każdy jest najlepszym ekspertem w dziedzinie swojego życia i wie najlepiej co jest mu potrzebne. Pozwólmy więc ludziom decydować, które przykazania są słuszne, a które nie... 

Płytkie to i prowadzące do szalenie bolesnych konsekwencji. Ale nad nimi można tylko z bólem pokiwać głową. Biedne dziesięcioletnie dziecko, które ginie z ręki szaleńca... Biedni imigranci, których ciała znaleziono w ciężarówce... Ale żeby wiązać to z odrzuceniem Bożego Prawa??? No jakże to tak??? Przecież ludzie są mądrzy i nie potrzebują żadnego pouczenia... Wiedzą co czynić należy... A to anomalia, margines...

Czyżby??? Wielka iluzja demona jest czymś w co łatwiej uwierzyć, niż w Prawo Boga, które domaga się ludzkiej dojrzałości, powściągliwości, które jest wychowawcą ludzi mądrych i... niebezpiecznych dla demona, bo zdolnych podjąć z nim walkę... Ale uległość Jego prawu domaga się zaufania i pokory, kształtowania sumienia według Jego Słowa. A to już postawa daleka od tak często spotykanej dziś schizofrenii duchowej...

Na czym ona polega...? Ano na tym, że katolik jest zdolny w niedzielę swoimi ustami wyznawać wiarę w Boga i wielbić Go, a nawet przyjmować do swojego serca, ale już w poniedziałek, u cioci na imieninach, będzie dowodził, że aborcja jest prawem kobiety, podobnie jak małżeństwo prawem geja, który przecież kocha jak każdy inny... Te same usta... To samo serce... Ten sam człowiek...

Wybór... Decyzja... Konsekwencja... 
Albo noszę w sobie źródło wody żywej...
Albo szambo, pełne smrodu i brzydoty...
A połączyć ich nijak się nie da...



niedziela, 30 sierpnia 2015

spokój niebieskich pastwisk...

zdj:flickr/Petr Dosek/Lic CC
(Mk 6,17-29)
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa. Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Mili Moi...
Zarówno wczoraj, jak i dzisiaj zajmowałem się albo pisaniem, albo czytaniem, szukaniem inspiracji dla kolejnego pisania. Nic nadzwyczajnego się w związku z tym nie wydarzyło. Dzień uleciał tak szybko, że nawet nie zdążyłem zauważyć kiedy. Jedną małą radość przeżyłem wczoraj, ponieważ jeden ze wspomnianych jegomościów, co to stali się moimi kibicami nad morze, zapytał mnie, kiedy u nas są sprawowane Msze, bo on by chciał przyjść... Kolejny raz zdałem sobie sprawę, że chodzenie w habicie ma niezwykle głęboki sens. Nie wiem czy on się w tym naszym kościele pojawi, ale sam fakt zainteresowania tematem, jest jakimś małym zwycięstwem łaski. Niech Jezus dokona reszty tak jak tylko On to potrafi...

Moje spotkania tu dokonują się zwykle w miłej atmosferze. Polityczna poprawność nakazuje nawet tym, którzy wyznają inną prawdę, uszanować moją. Ludzie są ciekawi, dopytują. Nie wiem czy coś z tego wynika, ale najczęściej nie spotykam się z koniecznością takiej postawy, jaką przyjął Jan Chrzciciel. Choć kto wie... Zdaję sobie sprawę, że moim zadaniem jest mówić równie stanowczo jak on - nie wolno ci mieć żony brata swego... Swoją drogą, ciekawe czy Ewangeliści zdawali sobie sprawę, że ta fraza stanie się kiedyś tak aktualna...

Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z kimś o osobach, które mają w nosie Boże przykazania i przystępują do komunii nie troszcząc się specjalnie o spowiedź, a żyjąc w sytuacjach nieprawidłowych. Nikt rzecz jasna nikomu w sumienie nie zajrzy, ale czasem jest tak smutno patrzeć na zuchwale wyciągnięty język, na którym kładę Jezusa modląc się, żeby swoją świętością nie zabił owego człowieka... A może to po prostu głupota, niefrasobliwość, nieświadomość... Świętokradztwo. Jeden z największych grzechów jakie człowiek może popełnić. I jeden z najsmutniejszych...

Jan Chrzciciel próbuje zatrzymać Heroda w jego galopie do piekła. Zależy mu. Nie jest tolerancyjny, czyli obojętny. Żyj jak chcesz, nic mnie to nie obchodzi. Kochając Boga, nie można być tolerancyjnym wobec człowieka. Trzeba chcieć dla niego prawdziwego dobra, obiektywnego dobra. Dobra, którego źródłem jest sam Bóg. Dla tego dobra można poświęcić nawet życie... Zaangażować to życie...

Czasem to przybiera takie różne formy... Dziś przez telefon usłyszałem historię pewnej siostry zakonnej, niespełna czterdziestoletniej, która umarła dwa tygodnie temu. Cierpiała okrutnie i bardzo długo. Ale ofiarowała to cierpienie za swojego ojca, który dwadzieścia lat nie był u spowiedzi. Była gotowa cierpieć do skutku. Dwa dni przed śmiercią ojciec zadzwonił... Po spowiedzi... Powiedział, że ją kocha i pozwala jej odejść... Dwa dni później odeszła... To jest miłość... Miłość zwykłych świętych... Przekonanych, że warto walczyć o prawdę, bo im nie jest wszystko jedno...

PS. I pozdrawiam wszystkich w Sztumie :)


piątek, 28 sierpnia 2015

czuwajcie...


zdj:flickr/Stefan W/Lic CC
(Mt 24,42-51)
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: Mój pan się ociąga, i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.

Mili Moi...
Troche zebrałem się w sobie i prawie całą pierwszą konferencję dziś napisałem. Tak jak wspominałem, ostatnimi czasy nie jest to dla mnie najłatwiejsze. Ale dziś pomyślałem, że to głównie dlatego, że chcę za dużo powiedzieć od razu. Nie mieści mi się to w ograniczonych możliwościach i doznaję jakiejś frustracji. Przy tym chcę zawsze wyeliminować wszelkie „wodolejstwo”, którego w kazaniach i konferencjach nie lubię (i być go tam nie powinno). Dlatego też to „płodzenie” zajmuje tyle czasu. Przy czym oczywiście najczęściej wszystkim się wydaje, że to przecież tak z rękawa... Uśmiecham się zawsze do takich przypuszczeń :)

A dziś święto lasu... Zostałem zaproszony na spacer w połączeniu z rozmową duchową. Jest to zjawisko tak rzadkie, że prawie zdążyłem zapomnieć, że istnieje. Wielka szkoda, bo takie wydarzenia lubię bardzo. Spędziłem więc dwie urocze godziny na duchowych rozmowach w okolicznościach nadmorskich, czyli tam, gdzie zwykle chodzę z kijami i spotykając tych samych ludzi, którzy tam zwykle o tej porze biegają, spacerują, czy wyczyniają jakieś inne sportowe hece. Oczywiście większość z nich mnie nie rozpoznała, wszak dziś byłem w habicie. Ale mijam codziennie grupę sympatycznych jegomościów w wieku średnim, którzy tam zażywają wakacyjnego odpoczynku gawędząc i obserwując leniwie rozpędzony świat. Dziś oczywiście zwrócili na mnie uwagę... Więc od słowa do słowa... Okazało się, że jeden był ministrantem w sąsiednim kościele i że doskonale wiedzą co niegdyś działo się w naszym, bo mieli kolegów... No i że generalnie bardzo miło mnie poznać... Więc ja im na to, że już się dobrze znamy, ponieważ codziennie ich mijam z kijaszkami... No i wówczas się zrobiło już naprawdę „kumplowsko”. Jestem pewien, że zyskałem grono kibiców, a jednocześnie nadmorskich przyjaciół :)

I Słowo wzywające do czuwania... I kolejna myśl, że ja, człowiek wierzący, tęskniący za Bogiem całym sobą (a w ostatnich dniach jakoś gwałtownie tę tęsknotę odczuwający), nie bardzo mam ochotę umierać... A przecież to najpełniejsza realizacja mojej tęsknoty. Spotkanie z Ojcem twarzą w twarz powinno być dla mnie największym marzeniem, a każdy dzień zbliżający mnie do tego wydarzenia powinien nastrajać mnie entuzjastycznie... Z każdym dniem bliżej śmierci... Z każdym dniem bliżej spotkania...

Dlaczego więc się nie cieszę? Dlaczego nie przyspieszam tego biegu? Myślę o tym od dawna... Pewnie poniekąd dlatego, że kocham moje życie. Kocham moje kapłaństwo. I choć nie mam w sobie przekonania, że jestem niezastąpiony, to żywię jednak nadzieję, że mógłbym się jeszcze okazać komuś tu przydatny. Ale chyba bardziej jednak chodzi o mój grzech... Wiem, że to jest coś, co zabiorę ze sobą na to spotkanie... I przewiduję sporo wstydu. Ufam w Boże miłosierdzie, ale jest mi niesłychanie przykro, że nie umiem w każdej chwili mojego życia wybierać Boga, że wciąż zdarza mi się wybierać coś, co Nim nie jest... I jak tu stawać przed Jego pełnym miłości obliczem???

A poza tym... Śmierć będzie wielką przygodą... Niezwykłym doświadczeniem... Jednorazowym i niepowtarzalnym... I trochę mi szkoda, że będę je musiał przeżyć sam... Że nikt nie będzie mógł mi towarzyszyć... Ale może kiedyś będzie jeszcze gdzieś okazja, żeby o tym opowiedzieć... Jak już się spotkamy... Może i umieranie powspominamy... Pewnie ze śmiechem i nutką niewiary – jak mogliśmy się tego tak bać...? Przecież Bóg jest miłością... On by nas nie skrzywdził...

czwartek, 27 sierpnia 2015

z głębi mojej biedy...

zdj.za:http://sanktuariapolskie.info/diecezje/28/czestochowska/aktualnosci/1583/kopia-czestochowskiej-ikony-w-polsce
(J 2,1-11)
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

Mili Moi...
No nareszcie się dziś nieco ogarnąłem i zabrałem do dzieła. Wiem już, że nasze odnowowe rekolekcje będą poświęcone tematowi wspólnoty i oprą się na słowach świętego Pawła - Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. (Rz 13,8). Teraz jeszcze pozostaje tylko zrodzić cztery konferencje i będzie dobrze... Ale jestem nastawiony optymistycznie :)

A dziś wybrałem się na dzielnię... Już dawno nie wygłosiłem habitowego kazania na ulicy... Odkąd praktykuję kijaszki, to bardzo rzadko zdarza mi się wyjść na dodatkowy spacer różańcowy. Dziś sobie przypomniałem kto mieszka w okolicy i jak to jest, gdy wszyscy na ciebie patrzą nie mając pojęcia kim jesteś :) Ileż to razy pada za mną klasyczna fraza znana wszystkim z amerykańskich filmów – what the fu**? Błogosławię... A tym, którzy chcą, tłumaczę... Dziś dwaj mili jegomoście i towarzysząca im dama, gaszący dojmujące pragnienie ósmą puszką chmielowego soku wyrazili chęć bliższego poznania mojego pochodzenia :) Zaprosiłem ich do naszego kościoła... A jakże... Mam nadzieję, że kiedyś przyjdą... Jezus ich znajdzie...

A myślą dziś na Jasnej Górze... Byłem tam w czerwcu, ale... Najlepiej czuję się wchodząc tam po dwóch tygodniach pielgrzymowania. Inaczej, czegoś mi brakuje... A właściwie po co ludzie to robią? Przecież samochód, autobus, pociąg.. Są prostsze sposoby na dotarcie do Domu Matki... Myślę, że to wiara w sens podejmowania wysiłku, trudu. Pielgrzymowanie to takie osobiste zaangażowanie w polecaną Bogu intencję. Nie tylko proszę, ale chcę też dać coś z siebie. Wiedząc, że Bóg mógłby i bez tej mojej ofiarki się obejść, podejmuję ją z zaufaniem w Jego dobroć...

I w Kanie mógł się obejść bez ludzi... Mógł własnym tchnieniem napełnić stągwie wodą. Mógł sprawić, że wszyscy czuliby się nasyceni winem, którego wcale nie musiał stwarzać, mógł... Tysiąc sposobów na wykonanie tego cudu... A on wybrał mozolne noszenie wody przez proste sługi. I to oni doświadczają cudu, wiedzą o nim, zauważają go. Bo są zaangażowani. Bo ich ręce miały w nim swój udział. Jakie to musi być dla nich fascynujące...

Może podobnie jest z pielgrzymami... Dochodząc i patrząc wieczorem na swoje nogi wiedziałem, że będę je leczył przez miesiąc, ale takiego poziomu radości nigdy i nigdzie indziej nie doświadczałem. Byłem pewien, że Bóg patrzy na ten wysiłek z miłością. A przed obrazem zwykle nie umiałem powiedzieć nic więcej poza – Mamo, jestem, po raz kolejny... A odkąd przewodziłem grupie, mówiłem jeszcze – doprowadziłem ich znowu... Dziękuję... Wzruszenie odbierało mi głos, mieszało słowa... Cel... Po tylu dniach...

I kiedy czytam świętego Maksymiliana, to w całym Jego spojrzeniu na Maryję najbardziej dotyka mnie jedno jego przekonanie – nie możesz przesadzić w miłości do Maryi, bo choćbyś nie wiem jak się po ludzku starał, to nigdy nie będziesz Jej kochał tak, jak kochał Ją Jezus... Przyjmij więc Matko tę moją miłość, której od dwóch lat już nie mogę poprzeć zbolałymi nogami... Przyjmij te wszystkie słowa, które dziś wzbierają w moim sercu... Przyjmij mnie w biedzie i słabości... Nic nie mam... Przyjmij więc to nic... I nie zapomnij o mnie...

środa, 26 sierpnia 2015

prawnicy...

zdj:flickr/Brian Wolfe/Lic CC
(Mt 23,23-26)
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda! Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.

Mili Moi...
Wczorajszy dzień to znowu gościna... Tym razem u nas... Siostry z Newarku postanowiły zobaczyć jak my żyjemy i pojawiły się w naszym klasztorze spędzając z nami cały poniedziałek. Dużo dobrych rozmów, dużo poczucia wspólnoty i takiego radosnego odpoczynku... Wieczorem zaś pierwsze spotkanie zarządu polskiej szkoły, co niestety bardzo wyraźnie przypomina, że wkrótce rozpoczną się moje ulubione, sobotnie spotkania z najmłodszym gronem Polaków :)

Swoją drogą czas się już mocno zabierać za rekolekcje, na które wkrótce wyjeżdżamy ze wspólnotą Odnowy. A ja oczywiście jeszcze w proszku. Mam nadzieję, że Duch powieje silnie i coś w najbliższych dniach zrodzę, bo niby się nie obijam, a jednak zasiąść do tego, co pilne i ważne ciągle nie mogę. Zrzuciłbym chętnie na pogodę, ale klimatyzacja w pokoju nie bardzo mi na to pozwala. Bo mimo tego, że za oknem wciąż parno i duszno, to u mnie w celi zakonnej można spokojnie trzymać żywność... Jak w lodówce :)

A w komentarzu do dzisiejszego Słowa wyczytałem, że pobożni Żydzi wylewali wino, w którym utopiła się mucha (względnie komar, tudzież inny insekt), średnio pobożni przecedzali wino, a niepobożni wypijali je z muchą. Nawet taki banał jak owad, który był uważany za zwierzę nieczyste mógł stać się miernikiem ludzkiej pobożności... Mięta, koper, kminek... Drobiazgi. Rzeczy nic nie znaczące, które urastały do rangi dogmatu...

W innym miejscu Jezus powie o faryzeuszach, że wkładają na ludzi ciężary, których sami palcem nie tykają. Tak częstokroć bywało. Jako wyedukowani i bardziej biegli w prawie, niż inni, faryzeusze częstokroć znajdowali możliwości omijania niewygodnych przepisów, których zachowania z całą surowością domagali się od innych. Bywało, że te wymagania okazywały się dla ludzi niszczące. Po prostu nie mieli sił ich dźwigać. Nie byli w stanie im sprostać.

Jezus przyniósł wolność... Zniósł Prawo? Nie... Przywrócił tylko właściwe proporcje, które mocno zostały zachwiane. Rzeczy ważne znów stały się ważne, podczas gdy mniej ważne zajęły należne im, dalsze miejsca. I kiedy czytam wiele dyskusji internetowych na temat drobiazgowego przestrzegania prawa, to modlę się, żeby On znów przyszedł... I żeby jeszcze raz pokazał co jest ważne... Bo ani tam miłości, ani miłosierdzia, ani dobrego serca. Ale za to dużo pogardy, pychy i zaślepienia... Jedyni sprawiedliwi, to ci, którzy trzymają się litery. Całą reszta, która nie nadąża? Cóż... Nie zasługuje na miano chrześcijan...

Lekceważyć prawo? Żadną miarą... Uczyć jego wartości poprzez osobistą wierność i postawę miłości wobec nieznających go... A takich nauczycieli nie spotykam... Przyjdź Panie Jezu...

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

przebóstwieni...

zdj:flickr/Alan Creech/Lic CC
(J 6,54.60-69)
Ucząc w synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są , co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca. Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: Czyż i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga.


Mili Moi...
I oto niedziela kolejna za nami... Wczoraj wieczorem bardzo miłe spotkanie z siostrami w Newarku. Wspominałem już o tym, że o 100% wzrasta mi liczba słuchaczek konsekrowanych. W minionym roku skupienia prowadziłem dla dwóch sióstr, a w najbliższym aż dla czterech. Wszystko to w porównaniu do Polski inne... Odległości większe, wspólnoty mniejsze. Ale zapał ten sam... 

A dziś... Dawno już nie odprawiałem tylko jednej Mszy w niedzielę. Sam poczułem się jak na wakacjach... Ale za to z radością stwierdziłem, że ludzi zrobiło się nieco więcej, co jest oznaką kończących się wakacji. A nas to cieszy, bo im bardziej mury naszej katedry pustoszeją, tym smutniej, a im nas więcej, tym radośniej.

A pytanie Jezusa skierowane do uczniów uzmysławia mi, że decyzja o pozostaniu, czy odejściu, jest decyzją codzienną, ponieważ relacja z Jezusem jest dynamiczna i każdego dnia oczekuje On czegoś nowego. Albo w to wchodzę, albo się poddaję i jakbym wówczas rezygnował. Chodzenie za Nim domaga się wielkiej odwagi. Na szczęście jednak nie trzeba jej szukać w sobie, bo chyba nikt z nas nie jest zdolny do zakwestionowania logicznych zasad, którym podlega nasz rozum i do uwierzenia w to, co nie mieści się w głowie. Takiej odwagi może udzielić nam tylko On. Odwagi klęknięcia przed tajemnicą. Jeśli człowiek ją odkryje, wówczas przestaje się liczyć to, co inni mają na ten temat do powiedzenia, przestają się liczyć głosy mędrców, zaczyna się liczyć tylko Jego głos i Jego Słowo.

Fundamentalizm? Nieeee.... Radykalizm ewangeliczny. Wiara w to, że Mówiący jest prawdomówny. I jeśli deklaruje, że będzie nas karmił swoim Ciałem, to nie oszukuje. I czyni to, przemieniając nas jednocześnie w siebie. Stajemy się tym, co spożywamy, jak powiadał św. Leon Wielki. Bóg chce dokonać przebóstwienia naszego życia, chce w nim być obecny w sposób szalony, intymny, najbliższy z możliwych. A my? No nie przesadzajmy Panie Jezu... Mamy takie ciekawe życie... Jest tyle spraw... Ty jesteś jedną z nich, tą niedzielną, świąteczną, rzadką, niekonieczną... Nawet jeśli opuścimy Mszę, to przecież za tydzień będzie następna... Komunia święta??? Nooo... Może nie dziś... Jakieś tam grzeszki... Spowiedź??? No bywam... Jak czuję potrzebę... Ale dziś nie czuję... Potrzeba zwykle przychodzi na święta... Tak to już z potrzebami bywa – trudno przewidzieć kiedy się pojawią...

Klepiemy więc Panie Jezu tę duchową biedę... Ale przecież jest dobrze... Obowiązki wypełniamy. Wszyscy wokół mówią, że Ty nas kochasz. Jest tylu gorszych od nas. Więc ostateczny bilans na plusie... I powinieneś być zadowolony... Tylu ludzi dziś odchodzi, przestają chodzić do kościółka. A my przecież wciąż chodzimy. Więc umówmy się, że będziemy się wzajemnie szanowali Panie Jezu. Ty uszanujesz nasze potrzeby, a my uszanujemy... no coś tam uszanujemy. Jeszcze się zastanowimy co...

My wierzący...

sobota, 22 sierpnia 2015

Obecność... życie... sens...


zdj:flickr/paulmcdee/Lic CC
(Mt 22,34-40)
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.


Mili Moi...
A ja dziś wybrałem się na długo już planowany dzień skupienia. Gdzie? No jak to gdzie? Na pustynię... Jeśli istnieje jakaś lepsza pustynia, niż Nowy Jork, to mi ją wskażcie... Tam jest wspaniale... Miejsca bezwodne, bez życia, pustka duchowa, mnóstwo niebezpieczeństw... Prawdziwa pustynia... Na szczęście są jeszcze zielone oazy... Miejsca, w których Bóg jest uwielbiany i adorowany. Ja dziś odwiedziłem trzy takie kościoły – św. Pawła, św. Wincentego Ferreriusza i katedrę św. Patryka...

Być może wydaje Wam się dziwne, że na skupienie pojechałem do wielkiego miasta. Ale muszę przyznać, że najpiękniejsze chwile pustyni i najgłębsze przemyślenia wiążę z dwoma momentami mojego życia. Mianowicie pierwsza pustynia, na którą nas wysłano, to był jeden z dni podczas rekolekcji na zakończenie nowicjatu. Spędziłem go w parku miejskim w Gnieźnie. Drugi, zapamiętany przeze mnie, to dzień pustyni podczas rekolekcji w czasie drugiego nowicjatu, czyli bezpośredniego przygotowania do ślubów wieczystych. Spędziłem go w parku w Żywcu. W tych miejscach najlepiej pojąłem wartość mojego powołania, potrafiłem je odróżnić od wszystkich innych powołań. Obrazy przesuwające mi się przed oczami uświadamiały mi co wybieram, a z czego rezygnuję. Tam najgłębiej pojąłem do czego zaprasza mnie Pan. Przechodzący ludzie wcale nie przeszkadzają mi w skupieniu, a szum i gwar tylko potęgują pragnienie schronienia się w Bożym sercu...

Dziś nie było inaczej... Skupienie w Wielkim Jabłku, jak niektórzy nazywają Nowy Jork, uzmysłowiło mi, że to jabłko jest mocno nadgnite. Pan postawił mi przed oczami grzech – śmierć niewinnych, abortowane dzieci, złamane życiorysy, prostytucję i wiele innych skaz na obliczu tego miasta i zaprosił mnie do wielkiej modlitwy przebłagalnej... Zobaczyłem, że tak wiele osób pędzi gdzieś bez celu i bez zrozumienia, niczym programy w filmowym matrixie, które ktoś stworzył, ale one same nie wiedzą po co istnieją...

Zdałem sobie sprawę, jak bardzo szarość mojego habitu nie przystaję do kolorów i wszelkich wzrokowych bodźców, na które wystawieni są ludzie. A jednocześnie zobaczyłem, że właśnie przez tę swoją zwyczajność, jest on czymś, od czego ludziom trudno oderwać wzrok. Poczułem się znów bardzo obdarowany. Moje myśli pobiegły w stronę mojej historii... A gdyby coś poszło nie tak. A gdybym popełnił jakiś błąd, który miałby swoje konsekwencje dla mojego życia i je całkowicie inaczej rozwinął. Jak niewiele przecież brakuje, żeby samemu stoczyć się w bezsens i bezcelowość istnienia... Tak wiele jej wokół. Znów poczułem bolesny zawód, że nie znam języka wystarczająco, bo przecież tu trzeba głosić Jezusa – jedyne źródło sensu i nadziei...

Spotkałem go dziś w Joe, kloszardzie, z którym wdałem się w krótką rozmowę. Okazało się, że pochodzi z naszego Bridgeport. Bolesna historia. Inteligentny człowiek. Niczego ode mnie nie chciał. Po prostu pokazał mi, że życie ma granice, które czasem stają się dla człowieka więzieniem, z którego nie umie się wydostać...

Dobry dzień... Dużo modlitwy, dużo lektury... A zachód słońca w Central Parku ma wymiar niemal mistyczny... Tylko stać, patrzeć i uwielbiać Miłość, która to stworzyła. Po co? Dla czystego ludzkiego zachwytu. Bóg i Jego dary właśnie po to są nam objawiane – dla zachwytu, który rodzi miłość. Miłosną odpowiedź na Miłość Odwieczną. Dzisiaj znów poczułem się jakoś bliżej... Obecność... Życie... Sens...

czwartek, 20 sierpnia 2015

umęczeni skwarem dnia..



zdj:flickr/amira_a/Lic CC
(Mt 20,1-16a)
Jezus opowiedział swoim uczniom następującę przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

Mili Moi...
Ostatnie dni pracowite okrutnie, choć zadania podejmowane, są dość prozaiczne. Niezbędne jednakowoż. Towarzyszy im jednak satysfakcja, że właściwie żadna godzina nie została zmarnowana. To generalnie rzadkość, dlatego cieszy pewnie podwójnie. Pomiędzy zakupami, porządkami, rozmowami i spowiedziami, spotkaniami i spacerami trwa na szczęście codzienna medytacja i lektura naukowa. Przeżywam teraz tydzień, który zwykłem nazywać „niebiańskim” z tej prostej przyczyny, że mogę pospać do 6.00, a to już bardzo dużo. To pozwala mi zachować trzeźwość umysłu na cały dzień. Myślę sobie, że również ta aktywność fizyczna, której nigdy nie było w moim życiu w nadmiarze, a teraz się pojawiła, daje mi sporo entuzjazmu do podejmowania codziennych zadań.

Z ciekawych odkryć... W Polsce zostałem obdarowany płytami z serialem „Czas honoru”. Kiedyś czytałem o nim sporo dobrych rzeczy, ale jakoś nigdy nie miałem czasu, żeby zacząć oglądać. Innymi słowy – nie dałem się wciągnąć. Wczoraj jednak długotrwałą konieczność używania żelazka zachęciła mnie do rozpoczęcia przygody z tym filmem. I muszę przyznać, że „szarpnąłem” trzy pierwsze odcinki. A że moje kinematograficzne doświadczenia ograniczają się zwykle do czasu z żelazkiem w ręku, to chyba wkrótce zaplanuję znów duże pranie. Bo film mnie „złapał”.

A dziś myślę sobie o odpowiedzialności... Żyję (jak wielu z nas) wśród pogan, którzy według słów Boga z Księgi proroka Jonasza, nie odróżniają ręki prawej od lewej. Z cała pewnością nikt ich do tej pory nie najął. Nie mają doświadczenia Winnicy, w której nie tylko się pracuje, ale również tworzy więzi, nawiązuje relacje, przeżywa Obecność. Są właściwie o krok od poznania, ale...

Wokół nich żyją chrześcijanie, którzy nie są zainteresowani szerzeniem wiedzy o Winnicy. Bo przecież ten drugi to potencjalna konkurencja. Nie daj Boże, mógłby jeszcze moje miejsce zająć. Po wtóre, nawet jeśli już jakimś cudem zostaną zainteresowani tematem Winnicy, to podpatrując życie jej pracowników (myślę o chrześcijanach w szerokim sensie) nie koniecznie chętnie się do tej Winnicy wybiorą. Postawią sobie bowiem pytanie – co ich tak naprawdę różni od nas poza tym, że są o denara bogatsi, ale również niemało spracowani? Gdyby się tak jednak stało, że wreszcie do Winnicy „się zapiszą”, to bardzo szybko doświadczą specyficznej sprawiedliwości. Może nieco korporacyjnej... Ty jesteś tu krótko, stań więc w szóstym rzędzie, bo przed tobą jest wielu innych, którzy mają prawo...

Przesadzam? Może... Ale droga tych zatrudnionych w ostatniej godzinie wcale nie jest łatwa. I pytań w ich głowach znacznie więcej, niż odpowiedzi. Dlaczego tak? Dlaczego my gorsi? Dlaczego nie zasłużyliśmy na zapłatę? Na szczęście jest ON... Ten, który jest Bogiem sprawiedliwym i ludzkie serca zna. Bo gdyby nie to... Wówczas Winnica szybko zmieniłaby się w Orwelowski „Folwark zwierzęcy”...

Wracając do początku... Trzeba tych, którzy zareklamują Winnicę... Swoim życiem zareklamują... Bo w niej ciągle zatrudniają... I dla nikogo nie zabraknie miejsca...

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

mądrości więcej i więcej...

zdj:flickr/Lawrence OP/Lic CC
(J 6,51-58)
Jezus powiedział do tłumów: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

Mili Moi...
Dzięki Bogu proboszcz już wrócił. Niedziela we dwóch przeżywana, jest znacznie łatwiejsza. Popracowaliśmy dziś dla chwały Bożej, choć kościół świeci pustkami. Czas wakacyjny ma to do siebie. Ale czy człek jeden, czy tysiące w ławach, służba winna wyglądać tak samo. Bo każdy ma prawo do przeżycia liturgii na jak najlepszym poziomie i nie może to być zależne od ilości ludzi w kościele. Choć czasem trzeba dużego wysiłku, żeby sobie o tym nieustannie przypominać.

A po Mszach był już tylko relaks... Lunch z proboszczem. Trochę snu. Spacer z kijkami. Sok ze szpinaku, pietruszki, marchewki, imbiru, jabłek, pomarańczy, selera... Dobry dzień... A od jutra... Pobudka o 6 rano... Już zapomniałem jak to jest wyspać się do bólu... W tym tygodniu sobie przypomnę...

A dziś kolejna odsłona prawdy o Jezusie i Jego Ciele, które daje życie. Tym razem, w połączeniu z pozostałymi czytaniami, ustawiona na lini “mądrość – głupota”. Biblia nie wie co to poprawnośc polityczna. Słowo nie pieści nas duchowo, ale czasem uderza bardzo mocno, żeby wyrwać nas z marazmu, żeby nas przebudzić...

Biblijni głupcy? To ci, którzy mówią, że nie ma Boga (Psalm 14). Zepsuci, popełniający ohydne czyny. To także ci, którzy nie rozpoznali Boga patrząc na to wszystko, co stworzył (Księga Mądrości 13). Czynili sobie bożków, oddając chwalę bałwanom, zamiast Bogu jedynemu. To pyszni, którym wydaje się, że są mądrzy (List do Rzymian 1), ale tak naprawdę są niewolnikami swoich ludzkich żądz. Innymi słowy – bezmyślni, zamieniający chwałę Najwyższego na błyskotki świata, trwający w grzechu, targani namiętnościami... Suche liście, które nie mają swojego miejsca, a których los jest przesądzony na ich własne życzenie. Unoszeni przez każdy powiew błędnej nauki. Smagani wiatrem opinii świata, nietrwali w przekonaniach. I pewni, że pozjadali wszystkie rozumy...

Lękam się, czy aby zastrzeżenia Żydów, które dziś wyrażają wobec Jezusa, nie są również zastrzeżeniami tak wielu osób, które mogąc, nie przystępują do Stołu Pańskiego. Lekceważenie? Brak wiary? Brak głodu? A może jednak swoje własne przekonania, które nie mają wiele wspólnego z ewangeliczną prawdą... Myślę o tym zawsze, kiedy zderza mi się ta lekkomyślna postawa wierzących z przeogromnym głodem tych, którzy nie mogą karmić się Ciałem Pana, i cierpią z tego powodu przeogromnie... Może prawdziwą jest stara filozoficzna zasada, że „byt docenia się w kontekście braku”. Może trzeba coś stracić, żeby zrozumieć jak było cenne.

Co jednak zrobić, żeby tej cienkiej granicy głupoty, przed którą przestrzega nas Słowo, nie przekroczyć? Jak nie stać się biblijnym głupcem? Niech przyjdzie prostaczek, woła dziś Mądrość w Księdze Przysłów... To po pierwsze. Prostota, która jest przekonaniem o tym, że nie jestem największym mędrcem tego świata, a co za tym idzie, wciąż muszę się uczyć. Po wtóre – uczyć się mam nade wszystko od Najwyższego. Jak napisze Paweł do Efezjan – szukajcie woli Pana. On mówi nieustannie... Do mnie i do Ciebie...

Jeśli słyszysz... Nie siedź w niedzielę w ławce... W żadną z niedziel... Zadbaj o swoje serce – przyjmij Jego miłość ukrytą w Chlebie. Bo gra idzie o najwyższą stawkę... O życie!

sobota, 15 sierpnia 2015

zmienić świat...


zdj. za: http://www.marytown.com/content/who-saint-maximilian-kolbe
12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. 13 Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. 14 Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. 15 Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. 16 Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. 17 To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. J 15, 12-17.

Mili Moi...
No szalony dzień zbliża się powoli do końca... Od samego rana wielkie przygotowania do przyjazdu gości. Z okazji bowiem uroczystości świętego Maksymiliana zapowiedzieli się u nas bracia z okolicznych klasztorów. Oczywiście sam się tym przygotowaniom nie oddawałem... Moi piękni ludzie ze wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym wydatnie mi w tym pomogli, zwłaszcza kulinarnie... Jak dobrze, że jesteście kochani... Mogę na Was liczyć zawsze...

Przygotowania przerwałem na chwilę, aby pojechać na cmentarz i pożegnać naszą stuletnią parafiankę, której pogrzeb celebrowałem w środę. Była to właściwie Msza pogrzebowa, bo uroczystości na cmentarzu odbyły się dziś, po uprzednim skremowaniu ciała.

Bracia rzeczywiście przybyli i spędziliśmy przemiły dzień na świeżym powietrzu. Podjedliśmy, pomodlili sie, pogawędzili... Wszyscy, jednogłośnie planując już następne spotkanie... Bardzo mnie to cieszy. Wszak święty Maksymilian był wielkim orędownikiem życia wspólnego i widział w nim niesłychanie ważny element naszego życia... Myślę, że dziś w niebie był z nas zadowolony...

Potem wielkie sprzątanie, dzielenie się żywnością z biedniejszymi i mogłem spokojnie wyruszyć na psychiczny i fizyczny nadmorski relaks z kijaszkami... A przy okazji wsłuchać się... No właśnie... Zamieszczam wam u dołu filmik z pieśnią w wykonaniu Magdy... Jej głos... Znam ją od wielu lat... I chciałem napisać, że ilekroć słucham, tylekroć płaczę :) Ale nie... Nie płaczę... Ona mnie przenosi w jakiś inny wymiar... Posłuchajcie zresztą sami... Ja od dwóch godzin słucham w kółko :)

A w Słowie urzeka mnie, że mój Bóg nazywa mnie swoim przyjacielem. W żadnej innej religii Bóg nie czyni sie przyjacielem człowieka. Jeśli więc jestem zaproszony do tak niezwykłej relacji, to co innego może się w życiu liczyć bardziej... Nad tym Słowem mam zawsze takie przebłyski świadomości, że moim życiem uczestniczę w czymś niesłychanie wielkim, że gdybym to wszystko pojął w pełni, to pewnie oszalałbym z radości... Choć dla wielu i tak jestem szalony...

Ale lubię to swoje własne szaleństwo i chciałbym, żeby ono się pogłębiało, żeby z dnia na dzień było go więcej, żebym robił coraz głupsze rzeczy w oczach tego świata, a jednocześnie coraz mądrzejsze w oczach mojego Boga, bo niczyja opinia dla mnie się nie liczy, tylko Jego właśnie... Owocność mojego życia właśnie od tego szaleństwa zależy, bo tylko szaleńcy zmieniają ten świat. A Boży szaleńcy??? Zmieniają go trwale... A szaleńcy Niepokalanej zyskują nawet naśladowców...

Chciałbym tego Szaleńca Niepokalanej, Maksymiliana choć trochę naśladować... Jestem jego wielkim dłużnikiem. Trafiłem do Zakonu dzięki Rycerzowi Niepokalanej... Gdyby nie Maksymiliana, nie byłoby Rycerza, gdyby nie Rycerz... aż boję się pomyśleć... Mój doktorat ma być próbą spłaty tego długu... To chyba najsilniejsza motywacja w moim pisaniu... Uczynić go bardziej znanym... Niech przybywa mu naśladowców... Szaleńców, którzy zmienią świat...


piątek, 14 sierpnia 2015

i zaczął go dusić...



(Mt 18,21-19,1)
Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. Gdy Jezus dokończył tych mów, opuścił Galileję i przeniósł się w granice Judei za Jordan.

Mili Moi...
Jest 21.30, a ja właśnie skończyłem spowiadać ostatniego człowieka. A rozpocząłem dziś cykl spotkań w tym właśnie celu o godzinie 17.00. Nie wiem jak się nazywam, ale jestem szczęśliwy, bo wierzę, że ta posługa naprawdę ma sens. Kocham być księdzem. Zwłaszcza kiedy patrzę na rozpromienione buzie, na które wraca nadzieja. To On jest jej źródłem i On chce jej udzielać. Czy zatem mogę powiedzieć "nie mam czasu", "jestem zmęczony", "przyjdź kiedy indziej"? Co On powiedziałby na to? Jak to dziś zapytał mnie siostrzeniec ojca proboszcza, który z nim przybył z Polski - to o której kończysz pracę? Moja odpowiedź może nieco żartobliwa, ale całkiem prawdziwa - do ostatniego klienta. Tak musi być...

Proboszcz szczęśliwie wylądował, więc nie jest już tak pusto w domu. Sprawozdanie mu zdałem. A od jutra to znowu on odbiera telefony :) Ja natomiast od jutra... Zaczynam produkcję soków... Dziś wybraliśmy się z M. do sklepu, aby zakupić sokowirówkę, która pozwoli mi własnoręcznie wyciskać soki warzywno owocowe, które są dość ważnym składnikiem mojego obecnego sposobu odżywiania. Dotąd M. przyrządzała mi je we własnym domu, a od dziś, po instruktażu (jak na zdjęciu) wchodzę w kolejny etap dojrzałości żywieniowej i przejmuję tę część mego losu we własne ręce. Zobaczymy z jakim skutkiem :)

A w Słowie uderzają mnie dwie sprawy. Pierwsza to jakiś przejaw dobrej woli tego dłużnika, który był winien swemu panu niezwykła sumę pieniędzy. Może to dość naiwne, ale jednak prosi go o czas do spłaty, uniża się przed nim, żebrze o zmiłowanie. Szans na spłatę właściwie nie ma żadnych, ale jednak przyzywa miłosierdzia. Druga ważna lekcja to hojność owego pana. Robi coś, o co wcale nie jest proszony. Daruje mu cały dług, mimo że wcale nie musiał. Mógł spróbować odzyskać choć część. 

Uwolniony sługa nie umiał jednak po otrzymaniu tak wielkiej łaski docenić tego daru i całe swoje napięcie przekuł w agresję wobec własnego dłużnika. Smutny finał tej historii pokazuje jedno - niezrozumienie... I może to jest właśnie diagnoza nas, którzy tuż po opuszczeniu konfesjonału jesteśmy skłonni dusić naszych winowajców. Nie rozumiemy co się właśnie dokonało. Że Bóg darował nam dług nieskończony, taki, z którym nasze skończone, ludzkie krzywdy równać się w żaden sposób nie mogą... Bo gdybyśmy rozumieli... To pewnie w naszym życiu nieustannie rozbrzmiewałoby echo... Echo nadzwyczajnego daru Bożego miłosierdzia. Echo Jego przebaczenia... 

czwartek, 13 sierpnia 2015

ocal brata...


zdj:flickr/DraconianRain/Lic CC
(Mt 18,15-20)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.

Mili Moi...
Dziś jeden z tych dni, o których się mówi "busy". Tuż po dwóch porannych Mszach Świętych celebrowałem Mszę pogrzebową jednej z naszych stuletnich parafianek. Smutna uroczystość. Jedenaście osób w kościele, do komunii przystępuję jedna, najstarsza starowinka. Młodsza część rodziny wyraźnie znudzona i nie mająca pojęcia co się dzieje. Zajęta żuciem gumy... Aż chce się człek pomodlić na poczekaniu - Panie, nie daj dożyć takiego wieku, bo nie będzie się miał nawet kto pomodlić na moim pogrzebie...

Kiedy wróciłem do domu, czekała na mnie wiadomość o kolejnym pogrzebie, który już w poniedziałek. A jakby tego było mało, po obiedzie wezwano mnie do szpitala, gdzie odchodzi kolejna nasza parafianka. Siostra nasza śmierć cielesna uaktywniła się w ostatnim czasie w naszej parafii znacząco.

Ale cała ta duchowa aktywność skłoniła mnie również do aktywności intelektualnej. Każdą wolną chwilę wypełniłem dziś lekturą. Zająłem się archiwalnymi numerami Rycerza Niepokalanej, których mam setki. A w każdym z nich jakiś godny zainteresowania artykuł. I tak zgłębiam, czytam, poznaję. Motywem tego wzmożonego wysiłku jest pewnie również znakomita wiadomość z Polski. Dziś mój współbrat, profesor M. napisał mi, że mój artykuł naukowy zostanie opublikowany w Ateneum Kapłańskim, co pozwoli mi oficjalnie złożyć podanie o otwarcie przewodu doktorskiego. Czyli grono profesorskie będzie mogło zaakceptować (lub też nie) moje pomysły badawcze. A kiedy to się już stanie... Pozostanie już tylko wyścig z czasem...

Czy jestem stróżem brata mego? - pyta Kain Boga po zabójstwie swego brata Abla. Jezus zdaje się dziś odpowiadać stanowczo na to pytanie. Tak, jesteś stróżem. W duchu miłości i odpowiedzialności wzajemnej. Ale nie tylko ty jesteś stróżem jego. Również on nad tobą czuwa. To zadanie niezwykłe. Po pierwsze dlatego, że upominając kogokolwiek dziś, natychmiast człek naraża się na zarzut, że jest nietolerancyjny, agresywny, i może być prawie pewien, że natychmiast nastąpi obrona na ów rzekomy atak, która prawdopodobnie będzie niewspółmierna do poczynionej uwagi. Po wtóre skupienie na prawach dziś jest tak ogromne, że obowiązki schodzą w głęboki cień. A każdy, kto decyduje się o nich przypominać zasługuje na miano oszołoma. I weź tu człowieku realizuj Ewangelię...

Może chociaż w Kościele? W tej wspólnocie da się zrealizować ten zapis? A gdzie tam... Ostatnie wydarzenia w Polsce (takie duszpasterskie, szeroko komentowane w mediach), pokazują że prawo do własnego zdania stoi dziś wyżej, niż prawo Boże, a każdy domorosły mędrzec przyznaje sobie samozwańczo patent na interpretacje tego ostatniego. Urząd Nauczycielski Kościoła można w takim układzie opatrzyć wywieszką z napisem "nieczynne" i niech każdy żyje jak chce, po swojemu interpretując sobie prawo Boże.

Moje stanowcze veto... Moim zadaniem jest upomnieć czasami w imię Boga, ale co więcej, i to chcę podkreślić - również słuchać upomnień. Bo kto tego się nie nauczy, nie nauczy się również upominać z miłością i ewangeliczną intencją - aby pozyskać brata, nie po to, żeby odnieść nad nim zwycięstwo i wykazać kto miał rację. Uczę się i jednego i drugiego... Także poprzez ludzi złośliwych i przykrych. A szkoła to trudna. Ale warto się do niej zapisać :)

środa, 12 sierpnia 2015

sportowiec...



4 Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. 5 Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. 6 Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. 7 Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. 8 Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. 9 Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! 10 Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. J 15,4-10

Mili Moi...
Zamieszczam wczorajsze zdjęcie, żeby nie było, że moje chodzenie z kijami, to jakiś efekt konfabulacji. Do spacerów w ostatnim czasie doszły jeszcze małe ćwiczenia, które właśnie uwieczniłem. A właściwie zrobił to pewien Hindus. Spacerowali we dwóch, poprosiłem o zrobienie zdjęcia. Pstrykali wytrwale. I tak się jednemu spodobało, że poprosił, czy też może sobie zrobić zdjęcie z ciężarkami, które po chwili skwapliwie pstryknął mu jego kolega. Ale mało tego, zapytał, czy mógłby zrobić sobie jeszcze zdjęcie ze mną... No prawdziwa gwiazda sportu... Ucieszeni odeszli, a ja zyskałem zdjęciowy dowód moich wysiłków.

Dziś miałem arcyzabawną sytuację u lekarza. Chadzam do nich, bo Obama zlecił mi sprawdzenie jak działa nasza Bridgeporcka służba zdrowia. Więc dziś kontrolowałem następnego :) Kiedy mnie już zbadał (a był niewiele starszy ode mnie) zadał mi pytanie, którego w pierwszej chwili nie zrozumiałem. To znaczy słowa rozumiałem, ale sensu nie bardzo. Zapytał mnie mianowicie - jak długo mieszkałem w Polsce. Po krótkim zastanowieniu odpowiedziałem, że całe życie, a tu mieszkam od roku. Zdziwił sie okrutnie i stwierdził, że pyta, bo mój angielski jest taki, jakbym tu mieszkał od lat. Uśmiałem się serdecznie. A on nadal poważnie, że taki zdziwiony jak to możliwe, żeby tak dobrze mówić, w tak krótkim czasie i tak dalej... No fanatyk jakiś :) W każdym razie pierwszy raz ktoś mnie zapytał nie o to jak długo tu mieszkam, ale jak długo mieszkałem w Polsce :)

W ogóle robi się tu tak jakoś familiarnie... Pan w aptece, skośnooki, pyta mnie jak było w Polsce i czy miałem dobre wakacje. Ktoś mnie gdzieś zaczyna rozpoznawać... No jak to na dzielni... Się ludzie znają z widzenia :)

Dziś również zostałem ojcem... Po raz kolejny... Nie wiem dokładnie który. Po dziesiątym dziecku mam już trudności z rachowaniem. Ale prawdopodobnie poczęło sie dziś moje czternaste lub piętnaste dziecko. 11 sierpnia, dzień dojścia na Jasną Górę Elbląskiej Pielgrzymki Pieszej, jest dla mnie od lat dniem podejmowania Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Czynię to w łączności z wszystkimi pielgrzymami, którzy rok rocznie, tego dnia podejmują to dzieło. Dziś więc zaczynam walkę, duchową walkę o kolejne życie. Bo kto ocala jedno życie, ocala świat...

Nie byłoby jednak szans na jakiekolwiek owoce tej i innych modlitw, gdyby nie relacja i więź z Jezusem. Tak silna, jak latorośli z krzewem. Przeniknięty Bogiem. Tylko takim mogę iść do świata. Innego świat mnie nie potrzebuje i nie mam czego w nim szukać. A tym bardziej chcąc mu coś dać... Nie mam nic... Bieda totalna... Tylko Jezus jest bogaty, a ja mogę czerpać z Niego, owocując dla świata. Ta służebność ostatnimi dniami staje mi przed oczami. To poszukiwanie okazji do stawania się uczniem, który czerpie od Mistrza i niesie dalej. Niestrudzenie. Bez ustanku. Odważnie. To mają być owoce, które innych ucieszą. Nie owoce podziału, niezgody, kontrowersji. Ale owoce miłości Boga wcielonej w świat. Czy to nie jest najlepszy dowód, że warto do Niego przylgnąć? Czy słodycz winogron nie pociąga i nie skłania do poszukiwań? Obym niczym winna latorośl potrafił delikatnie owijać ludzi Jezusem i Jego miłością, nie odbierając im jednocześnie swobody poruszania się i działania...

Wszak nie do mnie mają należeć, ale do Niego... Ja mam być tylko i zawsze uczniem... Ucząc się razem z nimi...

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

patrząc na Niego...



(J 6,41-51)
Żydzi szemrali przeciwko Niemu, dlatego że powiedział: Jam jest chleb, który z nieba zstąpił. I mówili: Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może On teraz mówić: Z nieba zstąpiłem. Jezus rzekł im w odpowiedzi: Nie szemrajcie między sobą! Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto /we Mnie/ wierzy, ma życie wieczne. Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.

Mili Moi...
No naprawdę dobry dzień za mną... Choć bardzo pracowity. Niedziela to ciągła gonitwa. Jedna Msza się kończy i już właściwie można zacząć przygotowania do kolejnej. A przygotowawszy wszystko do Mszy już właściwie trzeba siadać do konfesjonału. Wychodząc z niego już biegiem do zakrystii, gdzie trzeba posprawdzać czy aby wszystko rzeczywiście gotowe. I można wychodzić do ołtarza. Dziś jeszcze, żeby było weselej, nie było komu śpiewać na sumie, więc i to musiałem wziąć na siebie, do tego chrzest... Ktoś powie - no, ale w czym problem, co w tym takiego trudnego? Czuwanie nad wszystkim i panowanie nad sytuacją :) Zwłaszcza przy takim stężeniu perfekcjonizmu we krwi, które notuję u siebie. A to sprawia, że po takiej połowie dnia jestem zupełnie wyczerpany...

Ale nabrałem sił, wypocząłem, nawet na kijaszkach byłem, co sprawiło mi sporo radości, bo i pogoda się znacznie poprawiła. Nie jest już tak duszno i dziś było nieco chłodniej. A potem spędziłem cudowną godzinę z Jezusem. Przysłałem z Polski maleńką monstrancję, która pozwala mi adorować Jezusa w naszej domowej kaplicy (na zdjęciu). A że bardzo lubię modlitwę adoracji, to mam nadzieję na niej bywać często. Dziś przypomniały mi się czasy nowicjackie, z samego początku życia zakonnego, kiedy tych obowiązków niedzielnych było bardzo mało i można było całe popołudnia spędzać na modlitwie... Ach, czasy, które minęły bezpowrotnie...

A wieczorem jeszcze pobyłem księdzem. P umówił się ze mną na spowiedź, co bardzo mnie cieszy, bo to znakomite zakończenie dnia - móc kogoś pojednać z Bogiem.

A zastanawiam się dziś nad moimi tłumaczeniami wobec boskich roszczeń Jezusa. Dziś Jego słuchacze mówią, że przecież znają Jego ojca i matkę, że w związku z tym, nie może On być nikim szczególnym. Ja rzecz jasna nie kwestionuję Jego boskości. Chyba raczej próbuję przed Nim wytłumaczyć moją własną małość. Bo jeśli On jest Bogiem, to co innego może liczyć się w moim życiu bardziej? Jeśli On jest Bogiem, to czy rzeczywiście moje życie o tym świadczy? Wszystko, co mierne staje mi przed oczami, wszystko, co jeszcze przez Niego nie przemienione, co Jemu nie poddane. Wciąż tyle tego... I można by się załamać, gdyby nie...

No właśnie... Gdyby nie chleb z nieba, który przywraca nadzieję, który sprawia, że wciąż ufam, że zdążę coś jeszcze zmienić w swoim życiu. Kiedy tak siedziałem dziś przed Nim i myślałem o zmarnowanym czasie, o tym, że tak wiele można jeszcze zrobić, że wciąż tak wielu ludzi nie zna Jezusa... On mówił to, co zawsze do mnie w takich chwilach mówi - cierpliwości. Wszystko w swoim czasie... Ja jestem Panem. Czasu też :)

Nakarmiony dziś trzykrotnie Jego Ciałem, nasycony wpatrywaniem się w Niego, zasnę spokojniejszy, żeby jutro w mojej małości obudzić się do kolejnego dnia walki o świętość, o życie wieczne z Nim... Obudzę się, jeśli On pozwoli...

A na koniec załączam kilka słów z dzisiejszej Eucharystii...


niedziela, 9 sierpnia 2015

zaświeć komuś...


zdj:flickr/Florin Draghici/Lic CC
13 Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. 14 Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. 15 Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. 16 Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. Mt 5, 13-16

Mili Moi...
Jakoś udało mi się przeżyć pierwszy piątek miesiąca. Od rana w drodze odwiedzając chorych i choć nie mam ich nie wiadomo jak dużo, to jednak odległości są takie, że wracam do domu lekkim popołudniem. A tu jeszcze czuwanie przedpogrzebowe i wieczorna Msza, która poprzedzona jest zawsze spowiedzią wielu osób. Tym razem i tak było lepiej, bo wielu pobożnych jest na pieszej pielgrzymce, więc Msza zaczęła się zaledwie z piętnastominutowym opóźnieniem. Ale wszystko udało się ogarnąć. Po raz kolejny wnioskuję, że nasza parafia jest miejscem, gdzie powinno pracować trzech kapłanów. Dwóch, to absolutnie minimum, ale jeden z pewnością nie dałby sobie rady na dłuższą metę.

Dziś za to pogrzeb, a wkrótce po nim niedzielna Msza po angielsku. Sporo ludzi do spowiedzi. Kolejna okazja do bycia księdzem. Tak bardzo mnie to cieszy, a zwłaszcza, kiedy pomyślę o jutrzejszym Słowie i Jezusie Chlebie, którego mogę sprowadzać na ołtarz. Ta świadomość, że kiedy rozgrzeszam, czyni to On, kiedy namaszczam, to On stoi przy łóżku chorego, kiedy jutro ochrzczę małego A, to On tak naprawdę uwolni go od grzechu. Ile mam z tego radości. Że On może się mną posługiwać. To nadaje taki głęboki sens mojemu życiu...

A o tym sensie dziś myślałem nad Słowem. Świętujemy dziś świętego Dominika, który tak bardzo się przyjaźnił ze świętym Franciszkiem, że aż na jego cześć inne czytania czytamy :) Przede wszystkim właśnie sensowność naszego istnienia stanęła mi dziś przed oczami. Wszak sól istnieje w ściśle określonym celu. Podobnie i lampa. Właśnie wówczas, kiedy spełniają swoje zadanie, celowość ich istnienia zostaje dopełniona. Lampa porzucona w kącie, czy zwietrzała sól niczemu nie służą.

Ano właśnie... Ten aspekt służebny. On też mi dziś przyszedł na myśl. Wszak chrześcijańskie życie, a zwłaszcza kapłańskie, ma ten wymiar służebny wpisany w siebie. Wokół jest świat, który częstokroć nie zna Jezusa. Skąd ma go poznać, jeśli nie dzięki posłudze znających. Chrześcijanie mają swoje zadania, a realizując je prowadzą ostatecznie innych do...

Dziękczynienia i chwalenia Boga... Bo przecież o Niego w tym wszystkim chodzi. Dlatego Jan Chrzciciel mógł powiedzieć, że przyjaciel Oblubieńca doświadcza największej radości towarzysząc Oblubieńcowi. Bo o Oblubieńca w tym wszystkim chodzi... To Jego dzień... Prowadząc innych do Jezusa, budząc ich, przyjaciel Oblubieńca doznaje największej radości. Bo już nie jest z Nim sam, ale przyjaciół przybywa... I Oblubieniec staje się znany i kochany...

Najgłębszy sens istnienia, realizowany na drodze służby, w celu oddania chwały Bogu... Krótko brzmiące zadanie... Oby życia wystarczyło na realizację...