Mój rzymski etap podroży
dobiega powoli końca… Ileż ja tu potu zostawiłem… Jest rzeczywiście niesłychanie
gorąco. Ale w końcu wakacje, więc jak ma być? Kościołów nawiedziłem moc… Ale dzięki
temu znalazłem drugie, moje ulubione miejsce w Rzymie, które znajduje się
bardzo blisko naszej Kurii Generalnej, gdzie stacjonuję. Pierwsze to oczywiście
Bazylika Świętego Krzyża z grobem Antonietty. Ale drugie, odkryte tym razem, to
kościół św. Andrzeja delle Fratte. To wyjątkowe i szczególne miejsce dla czcicieli
Maryi, a szczególnie dla Rycerzy Niepokalanej. Tu bowiem w 1842 roku Maryja objawiła
się Żydowi, a właściwie ateiście, Alfonsowi Ratisbonnowi, który, jak sam
wspomina, wszedł do kościoła niewierzącym, a wyszedł jako człowiek głębokiej wiary…
Jeśli nie znacie tej historii
to załączam ją za Posłańcem Serca Jezusowego z grudnia 2004 roku…
Alfons Ratisbonne urodził
się w 1814 r. w Strasburgu w rodzinie żydowskiej, w której zanikły jednak
żydowskie tradycje religijne. Uczył się w królewskiej szkole w Strasburgu,
gdzie poczynił większe postępy w korupcji serca niż w wykształceniu umysłowym –
jak wyznał po swojej konwersji. Dalsze nauki odbywał w zakładzie protestanckim,
który ukończył ze stopniem bakałarza. W Paryżu studiował prawo i został
adwokatem.
Ciosem dla rodziny
Ratisbonne była konwersja starszego syna Teodora na wiarę katolicką, a
następnie – mimo usilnych próśb i rozpaczy bliskich – przyjęcie przezeń święceń
kapłańskich. Decyzja i działalność kapłańska brata wzbudziły w Alfonsie
narastającą nienawiść do katolicyzmu i wszystkiego co katolickie. Zerwał z
bratem wszelkie stosunki, gdy tymczasem ks. Teodor modlił się wytrwale o
nawrócenie swoich bliskich.
Alfons jeszcze jako
chłopiec stracił matkę, a kilka lat później także ojca, bankiera, po którym
odziedziczył znaczny majątek. Ojca zastąpił Alfonsowi wuj, patriarcha rodu,
bezdzietny finansista i bankowiec. Wuj odwołał z Paryża ukochanego bratanka do
Strasburga, czyniąc go wspólnikiem domu bankowego Ratisbonne. Alfons jednak nie
lubił bankowości –interesy go niecierpliwiły, powietrze biurowe dusiło, marzył
tylko o zabawach i uciechach i oddawał się im namiętnie. Nie praktykował
judaizmu ani w domu wuja, ani u swoich braci i sióstr. Nie wyznawał żadnej
religii – nie uważał się za wierzącego w Boga. Był Żydem tylko z nazwy. Wyznał
jednak: Pustka była w moim sercu i nie byłem wcale szczęśliwy wśród obfitości
wszystkiego. Czegoś mi brakowało.
Wielką radość sprawiało mu
narzeczeństwo z młodziutką, 16-letnią bratanicą. Z powodu zbyt młodego wieku
narzeczonej rodzina odłożyła ślub, a do tego czasu Alfons miał odbyć długą
podróż zagraniczną.
Pod koniec listopada 1841
r. wyjechał do Neapolu. Zimę zamierzał spędzić na Malcie, aby z kolei udać się
do Konstantynopola i na Wschód. W dzienniku z podróży wyrażał swą nienawiść do
religii, do księży, zakonów, zwłaszcza do jezuitów, do swego brata księdza;
dopuszczał się wielu bluźnierstw przeciw katolickiej wierze. Nienawidził Rzymu
jako miasta pamiątek chrześcijańskich, a jednak w sposób trudny do wyjaśnienia
znalazł się w nim 6 stycznia 1842 r. Tu przypadkowo spotkał przyjaciela ze
swego dzieciństwa Gustawa de Bussières. Lecz częściej spotykał się z jego
starszym bratem Teodorem de Bussières, który z protestantyzmu przeszedł na
katolicyzm i odznaczał się niezwykłą gorliwością. Ten w sposób nieprawdopodobny
namówił Alfonsa do zawieszenia na szyi Cudownego Medalika. Co więcej, namówił
go do odmawiania rano i wieczorem znanej modlitwy św. Bernarda: Pomnij o
najdobrotliwsza Panno Maryjo. Ratisbonne uległ tym namowom, ale bez
najmniejszej motywacji religijnej, z ironią i wybuchem szyderczego śmiechu,
traktując całe to zdarzenie jako nieprawdopodobną przygodę. Nazajutrz
stwierdził jednak, że słowa modlitwy tak żywo owładnęły jego umysłem, że nie
mógł się od nich oderwać; ciągle doń powracały, a on powtarzał je jak muzyczną
arię. Mimo to w dalszym ciągu naśmiewał się ze spraw religijnych, co
przeradzało się w piekielny ogień bluźnierstw, o których nie śmiem myśleć dziś,
tak jestem przerażony nimi – wyznał po swoim nawróceniu.
20 stycznia Teodor de
Bussieres poprosił Alfonsa Ratisbonne, by zaczekał na niego w powozie przed
kościołem San Andrea delle Frate. Sam oddalił się, by w zakrystii załatwić
sprawy związane z pogrzebem zmarłego hrabiego Alberta da La Ferronays, znanego
w Rzymie z wielkiej pobożności. Parę dni wcześniej Teodor poprosił hrabiego,
aby modlił się o nawrócenie Alfonsa. Ratisbonne w czasie nieobecności Teodora
wolał obejrzeć kościół, w którym był wystawiony katafalk zmarłego. O tym, co
się tam wydarzyło niech relacjonuje sam Alfons: Kościół św. Andrzeja jest mały,
ubogi i odludny. Zdaje mi się, że byłem w nim sam; żaden przedmiot sztuki nie
zwracał uwagi. Bezmyślnie prowadziłem wkoło wzrokiem, nie zatrzymując się myślą
na niczym Przypominam sobie czarnego psa, który kręcił się przede mną i
podskakiwał... Wkrótce pies ten zniknął – cały kościół zniknął. Nie widziałem
już nic..., a raczej, o mój Boże, widziałem jedną rzecz! W innym źródle czytamy:
Nagle owładnęło mną jakieś niewysłowione wzburzenie. Uniosłem wzrok w gorę.
Budynek zniknął mi z oczu. Tylko jedna kaplica jakby skupiła całe światło, a
pośrodku tego promieniowania ukazała się, stojąc na ołtarzu, wielka,
świetlista, pełna majestatu i słodyczy Najświętsza Panna Maryja, taka jak na
medaliku. Jakaś nieodparta siła popchnęła mnie ku Niej. Maryja dała mi dłonią
znak, bym klęknął. Zdawała się mówić: “Tak jest dobrze”. Nie mówiła do mnie,
ale ja wszystko zrozumiałem. W kościele tym nie było żadnego wizerunku Matki
Bożej, tymczasem Alfons wyznaje: Całowałem z wylaniem wizerunek Najświętszej
Panny promieniejącej łaskami. Och, to była ONA!
Niepokalana Matka Boża z
niedowiarka uczyniła nieoczekiwanie gorliwego wyznawcę Chrystusa. Wyrzekł się wszystkiego,
co nie jest Chrystusem: Miłość mojego Boga zajęła miejsce wszelkiej innej
miłości. (...) To szaleństwo jest dzisiaj moją mądrością i moim szczęściem.
Pierwsze słowa porażonego
cudowną mocą i nawróconego Alfonsa były wyrazem wielkiej wdzięczności dla śp.
de La Ferronays: Ach jak ten człowiek za mnie się modlił – wyznał później –
chociaż nie umiał powiedzieć, w jaki sposób się o tym dowiedział, jak i o wielu
prawdach wiary. Zasłony spadły mu z oczu i znikły kolejno i szybko jak śnieg,
błoto i lód pod palącymi promieniami słońca.
Alfons nie wrócił już do
Neapolu i nie kontynuował zaplanowanej podróży. Znalazł się w rzymskim domu
neofitów św. Ignacego Loyoli i w jezuickim domu profesów na rekolekcjach,
przygotowujących go do przyjęcia Chrztu. Ceremonia ta odbyła się w kościele del
Gesu 31 stycznia 1842 r. Trwała trzy godziny. Przewodniczył jej kardynał
Patrici. Na Chrzcie Alfons przyjął dodatkowo imię Maria dla uczczenia
Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej od Cudownego Medalika. Wtedy też
przyjął sakrament bierzmowania i Pierwszą Komunię świętą. Wkrótce został
przedstawiony papieżowi Piusowi IX przez generała jezuitów. Po szczególnym
zbadaniu sprawy konwersji, na podstawie zeznań dziewięciu wiarygodnych osób,
cudowny charakter tego nawrócenia potwierdził kardynał wikariusz Patrici
dekretem z dnia 3 czerwca 1842 r.
Kiedy patrzy się na obraz
Niepokalanej umieszczony w kaplicy zjawienia, rzeczywiście powstaje wrażenie,
jakby Maryja miała za chwile wyjść z tego płótna i stanąć przed modlącymi się…
Doświadczyłem w tym miejscu głębokiego pokoju i radości. Miałem okazję tam
długo posiedzieć i wierzę, że jeśli gdzieś w Rzymie wrócę, to właśnie tam…
A dziś Alfons wraca mi w
pamięci jako człowiek, który doskonale zrealizował dzisiejszą Ewangelię.
Zostawił wszystko, wyrzekł się ziemskich skarbów (nie tylko w znaczeniu
materialnym), aby zyskać pełnię Chrystusa. Pytam dziś samego siebie – co ja
dziś oddaję, czego się wyrzekam dla Chrystusa? Bo jak długo można odwoływać się do decyzji sprzed lat dwudziestu dwóch? Zresztą i wówczas nie miałem poczucia,
że wstępując do zakonu coś szczególnego porzucam czy ofiarowuję. Dziś jednak
wiem dobrze, że impuls nie przyjdzie z zewnątrz – nie ma bowiem nic, co
zachęcałoby mnie do jakiejkolwiek ofiary czy wyrzeczenia. Mentalność "mieć
ciastko i zjeść ciastko" jest tymczasem niesłychanie silna. Dlatego dziękuję
Bogu za to dzisiejsze Słowo, bo ono wprowadza mnie w ostatni etap tej mojej
eskapady – chyba najbardziej refleksyjny i rekolekcyjny. Po południu bowiem
ruszam do Asyża, żeby u grobu świętego Franciszka spędzić kilka dni i utwierdzić
w sobie decyzje o tym, kim chcę być… A kim?
FRANCISZKANINEM… I nikim
innym… I nikim więcej…