niedziela, 28 maja 2017

Ten, który przychodzi...

zdj:flickr/Roman Catholic Archdiocese of Boston/Lic CC
(Mt 28,16-20)
Jedenastu uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.


Mili Moi…
I tak to właściwie tydzień mojej obecności w Polsce dobiega końca. Na urlopie czas biegnie jakby szybciej. A może wcale nie… Może biegnie dokładnie tak samo szybko jak w nieurlopowej codzienności…

Co robię? Przede wszystkim odpoczywam. Śpię, spaceruję, podziwiam piękno przyrody i… zadziwiam wielu znajomych informując ich, że w tym roku ich nie odwiedzę. Taka nowa koncepcja urlopu. Może po raz pierwszy od lat wyjadę z urlopu wypoczęty. To możliwe… Ale z całą pewnością wyjadę lżejszy o kilka relacji, które pełne urazy utknęły w przestrzeniach milczenia… No bo jak to nie przyjedziesz??? Oczyszczenie na każdym kroku. Może tak też być musi…

A miniony weekend to czas święceń… W piątek uczestniczyłem w święceniach diakonatu Łukasza, a w sobotę w święceniach prezbiteratu Kamila. Obaj zaczynali swoją formację w naszym zakonie, do którego wstępowali, kiedy pełniłem funkcję asystenta powołaniowego. Obaj z czasem przenieśli się do seminariów diecezjalnych i dotrwali do końca formacji wchodząc powoli w posługę. Pięknie jest patrzeć na tych młodych i gorliwych. Rodzą się tęsknoty za odnowieniem ducha…

Dziś miałem okazję głosić prymicyjne kazanie podczas pierwszej Mszy sprawowanej przez Kamila w jego rodzinnej parafii w Ostródzie. I kolejna obserwacja – jak bardzo ludziom potrzeba głoszonego z mocą Słowa. Po moim kazaniu natychmiastowy oddźwięk – i naprawdę nie chodzi o pochwały, ile raczej o to co i kto w nim usłyszał. Widziałem, że to Słowo w ludziach zostało – potrafili zacytować fragmenty, które szczególnie ich uderzyły. A wprost mówili o swoim głodzie, który jest im szalenie trudno zaspokoić, o czytankach zamiast homilii, o słabym przygotowaniu seminaryjnym… I znów cała lawina myśli – a może trzeba tu wrócić… Może trzeba oddać się tylko głoszeniu… Niech Pan robi ze mną, co uzna za słuszne…

Czasem mam takie poczucie, że niczym bezradni Apostołowie stoję i wpatruję się w niebo przepełniony jednym wielkim pytaniem – i co dalej? Zmartwychwstanie Jezusa było w jakimś sensie również ich wskrzeszeniem. Nabrali otuchy, wstąpiła w nich nowa nadzieja. Przychodzi do nich, widują Go – z rzadka wprawdzie, ale jednak. Mogą sycić swoje oczy i uszy, mogą snuć nowe plany – już bardziej ostrożne, ale jednak… On powrócił… A dziś widzą Go wstępującego do Ojca – tracą Go z oczu i w ten sposób mają Go więcej nie widywać. Kolejny wstrząs, kolejna zagadka, kolejne zaproszenie. Do czego? Do wejścia na wyższy poziom wiary, do przyjęcia Ducha, tego Wielkiego Kontynuatora, który wszystkiego ich nauczy. I pośle ich – On jeden wie gdzie… Może to więc i zadanie na tę godzinę życia dla mnie. Jeśli masz dla mnie jakieś nowe posłanie – jestem gotów. Jeśli mam trwać tu gdzie jestem – niech Duch mnie o tym przekonuje. Uczyń co zechcesz – jestem Twój…

wtorek, 23 maja 2017

no to zaczynamy...

zdj:flickr/Michael McKechnie/Lic CC
(J 16,5-11)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Teraz idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: Dokąd idziesz? Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu - bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś - bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie - bo władca tego świata został osądzony.

Mili Moi…
Wczoraj w południe wylądowałem w Gdańsku. Niewiele pamiętam z podróży, bo prawie cała przespałem i to wcale nie znieczulając się jakimiś sztucznymi środkami. Ale dzięki temu podróż minęła mi szybko. Rozpocząłem ją w Newarku od miłego spotkania. Na lotnisku grupa katolików związanych zresztą z franciszkanami, udawała się na pielgrzymkę do Medjugorie. Lecieliśmy tym samym samolotem, więc sympatycznych rozmów nie brakowało. A poza tym – niemiecka precyzja… Samoloty startowały i lądowały dokładnie w zaplanowanym czasie, co czyniło tę podróż naprawdę przyjemną…

A dziś spaceruję…Chłonę ciszę i zieleń. Mamy tu cudowne miejsca… Dwa jeziora, dookoła lasy. Dziś potrafię to docenić dużo bardziej, niż dawniej. Chodziłem więc w tych zachwytach, a Pan dał mi jeszcze jeden prezent… Z naprzeciwka zbliżył się młody człowiek. Po wstępnej wymianie uprzejmości spytał, czy spowiadam? Bo on tyle lat nie był… I tak bardzo się wstydzi… Ale kiedy mnie zobaczył… Pobliska ławeczka stała się więc miejscem pięknego spotkania z Miłosiernym… Ileż to razy mi się już zdarzało!!! Chciałoby się powiedzieć „błogosławiony habit”! Ten znak to prawdziwe zaproszenie. Cieszę się, że mogę go nosić, bo jak się okazuje odwaga przychodzi na ludzi z nagła i w miejscach przedziwnych. A Jezus jest zawsze gotów…

Tak to wyraźnie widzę niestanne działanie Ducha, który przekonuje świat o grzechu. Ale podobnie jak Jezus, nie przyszedł na ten świat, aby go potępić, podobnie i Duch nie przychodzi dręczyć i ciemiężyć, ale wyzwalać i pokrzepiać. Na każdym kroku przekonuję się, że wystarczy odrobina otwartości na Jego łaskę i dzieją się prawdziwe cuda. A wakacje się dopiero rozpoczęły. Co przede mną? Tylko On wie, więc pozwalam Mu planować czas…

środa, 17 maja 2017

awesome God...

zdj:flickr/Roman Catholic Archidiocese of Boston/Lic CC
(J 15,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwał/ w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - o ile nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami.


Mili Moi…
No i już po… Najdłuższe cztery godziny mojego życia za mną, ale warto było… Mówię o powołaniowym spotkaniu w Kolbe High School w Bridgeport. Wziąłem w nim udział wraz z gronem sióstr zakonnych, jednym jezuitą i kilkoma księżmi diecezjalnymi. Przyprowadzano do sali gimnastycznej grupy młodzieży (po 60-70 osób). Każda z osób zakonnych wychodziła do mikrofonu i mówiła kilka słów o tym kim jest i czym się zajmuje, o swoim zgromadzeniu, założycielu itd. Po wszystkim dzieliliśmy się stolikami, a młodzież w ośmioosobowych zespołach przychodziła na bardziej indywidualne rozmowy. Na to było 15 minut. Po tym spotkaniu rozchodziliśmy się do stolików z materiałami powołaniowymi, a dzieciaki mogły chodzić i je sobie brać kontynuując rozmowy z nami.

Po pierwsze nie miałem żadnych materiałów powołaniowych. Ale moja obecność tam zaskoczyła mnie samego, więc może w przyszłym roku. Ale za to… zabrałem ze sobą gitarę, która okazała się hitem. A piosenka:



porywała dzieciaki. Niektórzy z nich przychodzili jeszcze po spotkaniu z prośbą – zagraj nam jeszcze coś… Muzyka łączy wszystkie kultury i narody… Coś tam nawet udało mi się powiedzieć o zakonie i św. Franciszku. I tu kolejna niespodzianka… Dzieciaki przychodziły i pytały – skąd jesteś? Mówiłem – a jak myślisz? Odpowiadały – Szkocja, albo Irlandia… Tak to moja irlandzka przygoda sprzed 10 laty ciągle odbija mi się czkawką. Został mi tamtejszy akcent… Ale to miła czkawka…

Jestem pod wielkim wrażeniem dwóch rzeczy… Dyscypliny w szkole. W Polsce rzecz niewyobrażalna. Młodzież w tak licznych grupach siedziała w ciszy i słuchała prelegentów. Zupełnie inna kultura wypracowana przez nauczycieli w porozumieniu z rodzicami. Podobnie rozmowy w grupach – nikt się nie wygłupiał, nikt nie gadał wszyscy z uwagą i w skupieniu słuchali. Przechodzenie z miejsca na miejsce w ciszy i spokoju. Nie do wiary… Można? Można…

A druga rzecz… Taka amerykańska… Bardzo wiele z tych dzieciaków to… niekatolicy! Kiedy przy stole pytałem za każdym razem w grupie – ilu mamy katolików, tylko raz było ich więcej niż połowa. Taki paradoks – niekatolicy posyłają swoje dzieci do katolickich szkół. Katolicy, jak się okazuje rzadziej. Niektórzy mówią, że to kwestia opłat, ale w naszej diecezji są niesamowite programy pomocowe. Może więc wciąż brakuje promocji… Nie wiem. W każdym razie katolicy i niekatolicy zgodnie wznosili wspólne modlitwy o odkrycie własnego powołania dziś, co niech się w ich życiu stanie. Amen.

A Słowo znów przypomniało mi dziś o organicznej łączności z Jezusem, która jest absolutnie niezbędna w chrześcijańskim życiu. Poza Nim jest śmierć, susza, wegetacja jeszcze przez krótki czas… Ale nie ma przyszłości. A żeby owoc się pojawił, potrzeba przycinania, co dla nikogo nie jest łatwe. Indywidualizm dzisiejszej doby nie dopuszcza żadnych wysiłków formacyjnych. Wszyscy jesteśmy ekspertami od wszystkiego. W świecie wiary również, więc nie ma potrzeby słuchać nikogo i uczyć się od nikogo. Jaka strata… Czasem łapię się na tym w swoim życiu. Na szczęście Pan, dbając o mnie, posyła mi co jakiś czas głosicieli, którzy na nowo fascynują mnie Słowem i pokazują mi, że wcale nie jestem taki mądrutki…  A moje rozumienie tego, czy innego tematu jest płyciutkie, mimo iż wydawało mi się, że już głębsze być nie może… Dzisiejsza wizyta w szkole przypomniała mi, że ja też ciągle jestem uczniem… I jeszcze długo nim będę… Do końca życia.

wtorek, 16 maja 2017

w głębi...

zdj:flickr/edward musiak/Lic CC
(J 14,21-26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie. Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu? W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.


Mili Moi…
W myśl przewidywań, w czwartek przeżyliśmy cudowny wieczór… To, co najbardziej mnie fascynuje, to delikatność, a jednocześnie skuteczność Bożego działania w ludzkich sercach. Nie trzeba wcale rozgrzewać emocji, żeby ludzie mogli przeżyć i doświadczyć naprawdę głębokiej relacji ze swoim Zbawcą. Nie brakowało łez uwolnienia, a wierzę, że całkiem sporo osób doświadczyło głębokiego pokoju i radości. Cieszyła mnie też obecność licznego grona kapłanów posługujących modlitwą wstawienniczą. Niektórzy z nich robili to po raz pierwszy. Ta otwartość wobec potrzebujących braci jest czymś pięknym…

W sobotę po raz drugi miałem okazje zobaczyć sztukę „Jonasz” w teatrze w Lancaster. Wybraliśmy się tam z ministrantami i ich rodzinami. Sztuka znakomita, ale atmosfera w autobusie jeszcze lepsza. Śmiałem się, że nawet gdybyśmy nie wysiedli przy teatrze, a zawrócili do domu, to i tak wyjazd należałoby uznać za bardzo udany. Najważniejsza integracja i radość przebywania razem.

A w środę czeka mnie kolejny „amerykański pierwszy raz”. Co roku w pobliskiej katolickiej szkole jest organizowany dzień powołaniowy, na który przychodzą zwykle starszawe siostry zakonne opowiadające młodzieży o urokach życia zakonnego. Od dwóch lat organizatorzy starali się także o nasza obecność, bo zakonników w diecezji jest bardzo niewielu. Jak dotąd udawało mi się skutecznie wykręcać. W tym roku jednak nie udało mi się znaleźć żadnej sensownej wymówki i uległem… Mam więc opowiadać o naszym życiu i świętym Franciszku, który je zainicjował w języku, którego nie znam, do młodych, z których połowa to niekatolicy… Takie rzeczy tylko w USA… Proszę Was o westchnienie do Ducha Świętego, żeby ktokolwiek cokolwiek zrozumiał, a ja żebym nie zszedł na zawał…

A dziś nad Słowem myślę sobie o Duchu, który ma nas uczyć… I wcale nie tylko języków obcych, czy skutecznego przemawiania, ale raczej głębi doświadczenia wiary w oparciu o Słowo samego Jezusa. Czasem mam takie wrażenie, że doświadczenie nawrócenia wiąże się z „mnożeniem powierzchowności”. Chodzi o takie pójście na ilość – więcej modlitwy, więcej pielgrzymek, więcej wizyt w kościele, więcej przeczytanych książek… Jakbyśmy w jakimś konkursie startowali. A głębi brak. Bo nie zawsze „więcej” znaczy „głębiej”. Zdobywanie kolejnych sprawności to nie zawsze „zachowywanie nauki”, o którym dziś mówi Pan. Może więc mniej, a dokładniej. Może wolniej, a precyzyjniej. Może głębiej, zamiast po wierzchu… Z Nim i dla Niego…

czwartek, 11 maja 2017

mała i wielka...

zdj:flickr/Kevin Gill/Lic CC
(Dz 13,13-25)
Odpłynąwszy z Pafos, Paweł i jego towarzysze przybyli do Perge w Pamfilii, a Jan wrócił do Jerozolimy, odłączywszy się od nich. Oni zaś przeszli przez Perge, dotarli do Antiochii Pizydyjskiej, weszli w dzień sobotni do synagogi i usiedli. Po odczytaniu Prawa i Proroków przełożeni synagogi posłali do nich i powiedzieli: Przemówcie, bracia, jeżeli macie jakieś słowo zachęty dla ludu. Wstał więc Paweł i skinąwszy ręką, przemówił: Słuchajcie, Izraelici i wy, którzy boicie się Boga! Bóg tego ludu izraelskiego wybrał ojców naszych i wywyższył lud na obczyźnie w ziemi egipskiej i wyprowadził go z niej mocnym ramieniem. Mniej więcej przez czterdzieści lat znosił cierpliwie ich obyczaje na pustyni. I wytępiwszy siedem szczepów w ziemi Kanaan oddał im ziemię ich w dziedzictwo, mniej więcej po czterystu pięćdziesięciu latach. I potem dał im sędziów aż do proroka Samuela. Później poprosili o króla, i dał im Bóg na lat czterdzieści Saula, syna Kisza z pokolenia Beniamina. Gdy zaś jego odrzucił, powołał Dawida na ich króla, o którym też dał świadectwo w słowach: Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który we wszystkim wypełni moją wolę. Z jego to potomstwa, stosownie do obietnicy, wyprowadził Bóg Izraelowi Zbawiciela Jezusa. Przed Jego przyjściem Jan głosił chrzest nawrócenia całemu ludowi izraelskiemu. A pod koniec swojej działalności Jan mówił: "Ja nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny rozwiązać sandałów na nogach".


Mili Moi…
Dziś przeżyłem chyba jedno z najdziwniejszych doświadczeń mojego życia. Parafialny audyt. Sympatyczny młody pan w różowej koszuli zadawał mi arcydziwne pytania. Na przykład – kto otwiera kopertę z korespondencję z banku, jaką drogę odbyłaby koperta z pieniędzmi, którą wrzuciłby do kościelnego koszyka, czy kto najczęściej używa karty kredytowej z jednego z popularnych sklepów biurowych. Poczynił notatki, a potem przejrzał wcześniej zażądaną i przygotowaną przez sekretarkę dokumentację. Wypił wodę, popracował trzy godziny, podziękował i odjechał. A teraz napisze nam książkę z obserwacjami i myślę, że będzie to najdroższa książka jaką będziemy posiadali w naszej bibliotece, bo o kosztach tego obowiązkowego wydarzenia nawet nie chce tu wspominać.

A za chwilę wyruszam poprowadzić nabożeństwo uzdrowienia w New Jersey. To będzie piękny wieczór, bardzo mocno to przeczuwam dzięki dzisiejszemu Słowu. Pan przez Apostołów podkreśla swoje panowanie nad wielką historią zbawienia, która czyni z ludzkością. Każde wydarzenie w historii jest przez Niego kontrolowane, nic nie wymyka się spod Jego władzy. Dlaczego to takie ważne? Bo jeśli panuje nad tą wielką historią dziejąca się od wieków, to z całą pewnością panuje również nad tą „małą historią zbawienia”, która jest życie każdego z nas. On nas zna i zna tych wszystkich, którzy dziś być może po raz pierwszy ze szczerym i otwartym sercem poproszą Go o pełną miłości interwencję w te wszystkie wydarzenia z ich życia, w których zostali skrzywdzeni, zranieni, czy w inny sposób doświadczyli nienawiści przeciwnika. Ile sytuacji z ludzkiego życia Bóg dziś naprawi? Ilu uzdrowień dokona? Jak potężnie będzie dotykał swoją łaską? Przekonam się o tym już wkrótce. Ale dla Boga, którego znam (i którego wielu z Was również zna) nic nie jest zbyt trudne i nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych… A zatem kto jeszcze nie śpi, niech już podziękuje wraz ze mną za wszystkie łaski, które dziś staną się udziałem tej stuosobowej grupy, do której z posługą się za chwilę wybieram…

poniedziałek, 8 maja 2017

halo, przepraszam, czy owce mnie słyszą?

zdj:flickr/UncleBucko/Lic CC
(J 10,1-10)
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych. Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby /owce/ miały życie i miały je w obfitości.

Mili Moi…
Bardzo intensywny weekend za mną… Taki „małżeński” powiedziałbym… Wczoraj mieliśmy ślub w parafii. Rzecz warta odnotowania, bo pierwszy w tym roku, a jeden z czterech planowanych. Tak rzadkie wydarzenia domagają się szczególnych celebracji. Było skromnie, ale pięknie. Państwo „młodzi” dobiegali czterdziestki, ale do takich widoków już chyba wszyscy przywykliśmy. Trzeba się radować i cieszyć, że zdecydowali się do swojego wspólnego życia zaprosić również Chrystusa poprzez sakramentalny znak przymierza małżeńskiego. Dwie godziny po wspomnianym ślubie celebrowaliśmy z inna parą ich dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Takie chwile są jeszcze bardziej radosne, bo pokazują, że w świecie „zmiany” nadal można trwać w zobowiązaniach, które są oparte na prawdziwej miłości. Wybory i decyzje, do których podtrzymywania człowiek jest zdolny stawiają mi zawsze przed oczami Chrystusa, który jest gwarantem wierności. Jego miłość jest nieodwołalna i do takiej miłości powołał każdego z nas. Wielu to odkryło i to właśnie powołanie realizują. Tydzień temu Antoni i Marianna dziękowali Bogu za 50 lat wspólnego życia, a wczoraj Roxanne i Chris za 25. Ja sam za kilka dni będę mógł dziękować Panu za 11 lat kroczenia drogą Jego miłości.

Trwają próby przed Pierwszą Komunią, która w naszej parafii już za dwa tygodnie. Nie mniej intensywnie przygotowują się kandydaci do Bierzmowania. Cały szereg ludzi jest w te procesy zaangażowanych i to też jest dla mnie powodem wielkiej radości. Bez tego sztabu zapaleńców nie dalibyśmy z pewnością rady zrobić tego tak dobrze. Wszystkim im należy się wielkie „dziękuję”.

A w najbliższym tygodniu audyt w naszej parafii. Zapowiadana od dawna kontrola jej funkcjonowania zwłaszcza w aspekcie finansowym i administracyjnym. To zjawisko dla mnie zupełnie nowe i mój kolejny „pierwszy raz” w Ameryce. Na osłodę mam w planach również poprowadzenie nabożeństwa uzdrowienia w New Jersey, o co zostałem poproszony przez wspólnotę prowadzącą rekolekcje ewangelizacyjne. To wielka radość bycia księdzem – spotykać ludzi z jego uzdrawiającą i przemieniającą życie miłością. Doczekać się nie mogę…

A w tym wszystkim Dobry Pasterz, który przypomina mi jedną, niezwykle ważną rzecz – słuchać Jego głosu. To chyba także wielkie wezwanie do nawrócenia dla nas wszystkich. Nauczyć się na nowo rozpoznawać Jego głos wśród wielu innych głosów, które wydają się być bardziej atrakcyjne w tym świecie. Myślę sobie, że bywamy nimi ogłuszani, a może czasem również hipnotyzowani. Wsłuchani we wszystko, co nie jest głosem Jezusa, mamy szalone trudności z rozpoznawaniem Jego głosu, który nie może się przedrzeć przez cały otaczający nas szum. Tyle fałszywych informacji, tyle wątpliwych autorytetów, tyle nowinek, które mają być dowodem nowoczesności i ludzkiego sprytu. A prawda Boża jest niezmienna i wciąż wybrzmiewa w nauczaniu Kościoła. Choć i wewnątrz Niego od zawsze pojawiają się fałszywie brzmiące nuty. Nowoczesnych pasterzy nie brakuje… W tym całym chaosie najważniejsze jest chyba wierne trwanie przy niezmiennym, tradycyjnym, odczytywanym przez wieki nauczaniu, które w swoich fundamentach z pewnością nigdy się nie zmieni, czego niezmienny Bóg jest gwarantem. Trwałość i wierność prawdzie są przejawem mądrości, a nie, jak chce nam się wmówić, zacofania i nienowoczesności. W Jego zagrodzie jest bezpieczne… A co najważniejsze – słychać Jego głos. On nigdy nie milknie…

środa, 3 maja 2017

biało - czerwono z Maryją...

zdj:flickr/Swaminathan/Lic CC
(J 19,25-27)
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.


Mili Moi…
Ostatni dzień posługi w Bostonie… Uczestników rekolekcji całkiem sporo jak na miejscowe warunki. Cieszy mnie, że ludziom chce się przyjeżdżać nawet z daleka, żeby słuchać i odpowiadać Bogu na Jego wezwanie. Mam dużo radości z tej posługi. Dziś będziemy jak zawsze na koniec wołali o doświadczenie obecności Boga, które przychodzi po słuchaniu Słowa. Wierzę, że Pan, który jest wierny swoim obietnicom, będzie dziś leczył, przywracał nadzieję i posyłał swego Ducha. Cieszy fakt, że bracia zdecydowali się zainicjować spotkania wspólnoty, w której ludzie będą mogli kontynuować doświadczenie tych rekolekcji i rozwijać się w codziennym odkrywaniu łaski.

Ja przy okazji tego wyjazdu poznałem jak bardzo jestem zmęczony. Śpię bardzo dużo, modlę się, spaceruję i schodzi powoli ze mnie napięcie nazbierane w ostatnich tygodniach i miesiącach. Telefon w zasadzie milczy, a ja błogosławię Pana za ten trzydniowy oddech. Tym bardziej, że maj będzie niesłychanie pracowity. Pomijając wydarzenia parafialne takie jak pierwsza komunia, mamy również audyt, co w warunkach polskich jest zupełnie niewyobrażalne, ale w USA jest to regularna praktyka wobec każdej parafii. Przyszły tydzień będzie więc wielkim sprawdzaniem naszej działalności – raczej finansowo papierowej, niż duszpasterskiej, ale jest to tym trudniejsze dla mnie, bo wciąż się na tym mało znam.

Z tym większym utęsknieniem oczekuję urlopu, który w zasadzie już na horyzoncie, więc żyję nadzieją, że ten wysiłek najbliższych dni zostanie nagrodzony solidniejszą porcją wypoczynku. Odliczam dni…

A dziś Polski Królowa zaopiekuje się wydarzeniami tego wieczoru. Bardzo się cieszę, że Maryja nam będzie tak szczególnie towarzyszyć. Kiedy modliłem się dziś naszą franciszkańską Koronką Siedmiu Radości Matki Bożej, myślałem zwłaszcza o tym darze, którym Maryja jest dla całego Kościoła. Z woli Jezusa, w ostatniej chwili Jego życia, stała się Ona Matką nas wszystkich. Również tej cząstki Kościoła, która dziś spotka się w bostońskim kościele pod jej wezwaniem, aby wołać o dar Ducha. Prosiłem Ją szczególnie o opiekę i wstawiennictwo. Tam, gdzie Ona, tam Duch… To będzie z pewnością cudowny wieczór… Szkoda, że Was tu nie ma…

poniedziałek, 1 maja 2017

w Bostonowie...

zdj:flickr/Tracy Lee Carroll/Lic CC
(Łk 24,13-35)
Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Mili Moi…
Dziś o poranku dotarłem do Bostonu. Rozpoczynam tu czterodniowe rekolekcje ewangelizacyjne. Bardzo mnie to cieszy, bo nie za wiele okazji do głoszenia rekolekcji w tym świecie, w którym żyję. Przyjęcie serdeczne. Pierwszy raz w życiu chyba lud klaskał po zakończonej nauce rekolekcyjnej. Oczywiście to nie jest powód do radości. Największym byłoby gdyby ktoś przejął się tym głoszonym Słowem. Ale może jest jakaś szansa, bo najpiękniejszym momentem dnia była ta chwila, kiedy rosłe chłopy podchodziły do mnie mówiąc – no i co ojciec narobił? Będę musiał teraz zmieniać plany na jutro, bo wciągnęło mnie to, co ojciec mówił… Oby wciągało jak najskuteczniej…

Ostatnie dni to kilka ciekawych wydarzeń. W czwartek na przykład byłem w Lancaster na przedstawieniu biblijnym o Jonaszu. Teatr w krainie amiszów jak zawsze na najwyższym poziomie. Niesamowita sztuka z niezwykle czytelnym przesłaniem pobudzającym do refleksji. Szkoda że trzeba tam jechać prawie cztery godziny. Ale z całą pewnością warto… Co ciekawe grają dwa, a czasem nawet trzy przedstawienia dziennie, a teatr zwykle pełen. Widać wyraźnie, że zapotrzebowanie na te treści jest wciąż niemałe. Oczywiście tradycyjnie mój habicik skłaniał teatralnych widzów do wyrażania głośnej wdzięczności za sztukę, którą im wystawiliśmy… Już nawet nie tłumaczę, że nie jestem aktorem – mówię, że cała przyjemność po naszej stronie.

A wczoraj mieliśmy znów piękny jubileusz w naszej parafii. Kolejna para celebrowała pięćdziesięciolecie wspólnego, małżeńskiego życia. Zawsze mam dużo radości, kiedy widzę szczęśliwych ludzi, czerpiących radość ze wspólnego życia przez tak długi czas. To nie kwestia wytrwania, które dziś urasta do rangi heroizmu, ale kwestia szczęścia wynikająca ze stabilności, która współczesnemu światu raczej się w głowie nie mieści. Cieszy mnie również to, że jako duszpasterze jesteśmy zapraszani na takie uroczystości i możemy towarzyszyć naszym parafianom w chwilach ich radości. Przy tej okazji odkryłem kolejnego czytelnika mojego bloga, a właściwie czytelniczkę, która zaleciła mi, żebym pilnował tego pisania. Postaram się. A takie odkrycia dla mnie są zawsze zaskakujące… Że to jednak jakoś w tej internetowej przestrzeni działa.

A z tej imprezy wczoraj przeniosłem się na kolejną. Bal z okazji zakończenia edukacji klas ósmych w naszej polskiej szkole. Dzieciaki bawiły się znakomicie w rytm hitów „Ona lubi pomarańcze”, czy „Przez twe oczy zielone”. I ogólna refleksja, że bawić się potrafią… Nie tylko siedzieć przy stolikach z oczami wlepionymi w ekrany telefonów. Całe szczęście jednak, że te wszystkie „imprezy” nie pochłaniają serca… Ważne, żeby nie zapomnieć kim się jest i dzień kończyć przy Panu…

A w dzisiejszym Słowie fascynuje mnie małe słówko „ale”. Zawsze ilekroć czytam ten fragment zdumiewa mnie jak często sam się za nim chowam… Chciałbym wiele, ale… Widzę i rozumiem, ale… Gdyby tak zrobić to i owo, ale… No i nagle okazuje się, że całe życie można obwarować tymi trzema literami… To, co po nich, zwykle jest bardzo logiczne i wydaje się być realne. To małe słowo ma zdolność blokowania wszelkich zmian i zatrzymuje w miejscu. A gdyby je tak spróbować zastąpić…

Chciałbym wiele, dlatego też… Widzę i rozumiem, a zatem… Gdyby tak zrobić to i owo (…) Eliminacja blokad w działaniu przyspiesza rozpoznanie woli Najwyższego, ponieważ wprowadza w aktywność niezbędną w tym procesie i wyrywa z hipnozy niepokonalnych trudności. Do dzieła więc… Od dziś… Od zaraz…