niedziela, 27 lutego 2022

zacząć od belki...


 
(Łk 6, 39-45)
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego. Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało. Po własnym owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia, ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta".

 

Mili Moi…
Właśnie zakończyłem krótkie rekolekcje dla młodzieży u sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Poznaniu. Nazywamy je „Lectio Divina”, ale rzecz jasna są one czymś na kształt takich rekolekcji, ponieważ trudno mówić o Lectio Divina z kilkoma tematami przeprowadzanych w dwa dni. Ale uczymy młodzież kontaktu ze Słowem i tego, jak wiele można z niego wyczytać… A wchodzą w to chętnie. Uczestników było dwanaścioro. I tym razem nie tylko dziewczyny, ale również trzech chłopaków, co cieszy jakoś podwójnie. A naszym bohaterem był Mojżesz...

Nie wiem jak u Was, ale w Poznaniu dzień był przepiękny. Zatem po obiedzie wyruszyłem w moją ulubioną trasę. Oczywiście na lotnisko. Ileż ja tam poznańskich kryzysów przesiedziałem. Miałem wrażenie, że będziemy wkrótce witać się z celnikami jak starzy znajomi. Był taki moment w pandemii, że na poznańskim lotnisku kręcili się tylko oni i ja… Tam zawsze czekał Pan Jezus – w cichej i skromnej kaplicy. Nikt nam nie przeszkadzał. Omówiliśmy sporo kwestii. A może raczej trzeba powiedzieć, że to ja mówiłem. A On słuchał. Cierpliwie. Dziś już zupełnie inaczej… Na spokojnie… Choć na widok startującego samolotu, serce mi żywiej zabiło. Uwielbiam latać i kocham lotniska…

A jutro i pojutrze nagrywamy rekolekcje internetowe, których zapowiedź zamieszczam Wam u początku tego wpisu. W tym roku dokona się to w gościnnych podziemiach klasztoru karmelitów w Poznaniu. Dwadzieścia sześć nauk… Krótkich wprawdzie, ale im krótsze, tym trudniejsze, bardziej wymagające. Jak bowiem ocean myśli zamknąć w kilku niewielkich strumieniach – zdaniach, które mają stać się inspiracją dla słuchacza, który nie ma za wiele czasu…? Zobaczymy pewnie wkrótce na ile mi się udało…

Kiedy te nauki tworzyłem, zdałem sobie sprawę, że Pan prowadzi mnie w obszar trudnych treści. Powstały rekolekcje trochę prowokacyjne. A dziś usłyszałem – nie usuwaj drzazgi z oka swego brata… Nie będę… Cały czas przypominam sobie, że uczciwość nakazuje, abym to ja był pierwszym słuchaczem słowa, które chcę wygłosić wobec innych. Mnie te rekolekcje zabolały. Pan poruszył kilka napiętych we mnie strun. I zabrzmiały fałszywą nutą. Zobaczyłem, że materiału do pracy nad sobą mam jeszcze na bardzo długi czas. Belki wciąż w moim oku tkwią i mają się dobrze. Oby Pan pouczył mnie w jaki sposób je skutecznie pożegnać.

poniedziałek, 21 lutego 2022

Boży żar...


(Mk 9, 14-29)
Gdy Jezus z Piotrem, Jakubem i Janem zstąpił z góry i przyszedł do uczniów, ujrzał wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. On ich zapytał: "O czym rozprawiacie z nimi?" Jeden z tłumu odpowiedział Mu: "Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten, gdziekolwiek go pochwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli". Odpowiadając im, Jezus rzekł: "O plemię niewierne, jak długo mam być z wami? Jak długo mam was znosić? Przyprowadźcie go do Mnie!" I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł miotać chłopcem, tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. Jezus zapytał ojca: "Od jak dawna to mu się zdarza? Ten zaś odrzekł: "Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę, żeby go zgubić. Lecz jeśli coś możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam". Jezus mu odrzekł: "Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy". Zaraz ojciec chłopca zawołał: "Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!" A Jezus, widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: "Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i więcej w niego nie wchodź!" A ten krzyknął i wyszedł, silnie nim miotając. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: "On umarł". Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. A gdy przyszedł do domu, uczniowie pytali Go na osobności: "Dlaczego my nie mogliśmy go wyrzucić?" Powiedział im: "Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem".

 

Mili Moi…
Serdeczności Wam przesyłam ze Zduńskiej Woli. Jutro rano kończę tu rekolekcje dla sióstr orionistek. Mówię do nich już trzeci rok z rzędu. Można więc powiedzieć, że znamy się jak „łyse konie”.  Głosi się dobrze, choć ostatni dni były dla mnie dość trudne. Nie wiem czy powodem jest ofiara, której potrzebowały słuchaczki, czy szalejąca pogoda, ale moje ciśnienie i tętno również zaszalały i czułem się dość podle. Ale sytuacja opanowana i działamy dalej. Dopóki Pan pozwoli.

Siedzę jednocześnie nad rekolekcjami internetowymi, które za tydzień mamy nagrywać. Jak każde, również i te są dla mnie wymagające. W tym roku pod hasłem „Czemuś mnie opuścił?” Tytuł niełatwy i treści niełatwe. Widzę wyraźnie, że Pan prowadzi mnie do pewnych radykalnych przypomnień czym jest nasza wiara i jak wymagające jest bycie prawdziwie wierzącym. Oczywiście nie tylko to, bo nade wszystko przypomina jak wielka to dla nas łaska. Połączenie jednego z drugim jest być może jakimś małym elementem tego wielkiego oczyszczenia Kościoła, które się dziś dokonuje, tej polaryzacji postaw i weryfikacji decyzji wobec, której każdy z nas chyba codziennie staje. Czy iść za Jezusem na poważnie, czy może jednak wszystko to sobie darować. Widząc pustoszejące świątynie czas pewnie postawić sobie pytanie – a co ze mną? Gdzie w tym wszystkim jestem ja?

Przy okazji zaczynam powoli myśleć o rekolekcjach wielkopostnych, które mnie czekają w parafiach. Będzie ich aż sześć. Zastanawiam się czy fizycznie dam radę. Dawno już takich szaleństw nie podejmowałem. Tu mogę chyba tylko polegać na łasce. Zaczynam w pierwszą niedziele u księży pijarów w Bolszewie pod Wejherowem. Wiele lat temu już tam głosiłem. Ciekawy będzie taki powrót…

A Słowo mnie dziś prowokuje do takiej silnej refleksji, że poszukiwania ratunku w ludzkich niedolach na mnie powinny się kończyć. W tym sensie oczywiście, że za laską Boga, moja posługa powinna być skuteczna. To kwestia mojej wiary, która dziś doznala silnego poruszenia. Nie wiem jakie motywacje były bardziej obecne w Apostołach – czy chcieli rzeczywiście pomoc ojcu i chłopcu, czy być może stojąc wobec tłumu, chcieli dobrze wypaść, chcieli dowieść, że jednak to wszystko działa. Być może z tego wyniknęła ich słabość. Być może zabrakło wiary, bo zastąpiły ją inne, bardziej ludzkie motywacje.

Pomyślałem sobie dziś czy moja modlitwa jest związana z walką duchową? Czy zmagam się o tych ludzi, którzy mi się powierzają, czy mi na nich naprawdę zależy, czy odnajduje w sobie wystarczającą wrażliwość, żeby się poważnie zaangażować? Bo przecież tak właśnie powinno być. Każdy z polecających mi się powinien stać się choćby na chwile całym moim światem. Bo gdzie ludzie mają iść z bolesnymi tematami, gdzie mają szukać wiary, jeśli nie w księdzu, we franciszkaninie? To powinno być tak oczywiste, że ta wiara jest skuteczna. I jeszcze raz – nic swoja mocą, ale wszystko w mocy Jezusa.

Zauważyłem dziś, że wciąż brakuje mi pewnej dozy odwagi, żeby modlić się natychmiast z proszącymi. Żeby ich nie odsyłać tylko z deklaracją modlitwy za nich, ale żeby wołać wraz z nimi, wspólnie, właśnie teraz, kiedy przychodzą i proszą. A jednocześnie mieć wiele cierpliwości. Dać im czas na wypowiedzenie swojego bólu. Przecież to właśnie zrobił Jezus, kiedy spytał ojca chłopca – od jak dawna mu się to zdarza? Przecież ta wiedza nie była Mu do niczego konieczna. Ale była to chwila dla ojca – żeby mógł opowiedzieć, żeby się podzielił. To jest takie ważne. Ale nie można na tym skończyć. Kresem jest uwolnienie dziecka. Po to ojciec przyszedł. Jezus więc wzbudza w nim wiarę i o tej wierze mówi później do swoich uczniów. Nawet jeśli opuścić wskazanie do postu (co czyni wiele z dawnych kodeksów), to chodzi nade wszystko o wskazanie, że działającym jest Bóg – nigdy człowiek. Post (dodawany w niektórych tłumaczeniach) jest z pewnością ważnym elementem ludzkiego zaangażowania i wielkim przypomnieniem – dlaczego to robię, dlaczego skupiam się nad tym człowiekiem, dlaczego o niego proszę… Mój mały wkład, ale moc przepotężna z Boga. Obym potrafił to podejmować w codzienności… Dziś Pan wlał nowy żar w moje serce…

poniedziałek, 14 lutego 2022

w drodze...


(Łk 10, 1-9)
Spośród swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi!” Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: „Przybliżyło się do was królestwo Boże”.

 

Mili Moi…
Wczoraj zakończyłem bardzo intensywny weekend… Najpierw wizyta w radio i nagrania… To rzecz jasna bardzo przyjemna praca, co nie oznacza, że łatwa i lekka. Domaga się dużego skupienia i solidnego wysiłku. I dobrze. Bo wówczas nagroda, którą jest dla nas zwykle wieczorna wycieczka do Warszawy, smakuje najlepiej. A czwartkowy wieczór był piękny – niemal wiosenny…

Z radia wyruszyłem do Międzyrzecza. Tam intensywne, choć krótkie rekolekcje dla wspólnoty Galilea, a właściwie dla wszystkich, którzy dali się na nie zaprosić. Rekolekcje poświęcone były Eucharystii. Ich realizacja była oparta o dostępne możliwości – odbywały się w parafii, więc musieliśmy uwzględnić wydarzenia już wcześniej zaplanowane. To trochę utrudnia zawsze prowadzenie. Bo jednak najwygodniej jest wtedy, kiedy rekolekcje są niejako „w jednym kawałku”. Tymczasem tu czekało nas kilka wizyt w kościele i powrotów do domu, co samo w sobie okazało się być dość męczące. Za to jak zawsze, sporo serdecznych spotkań z ludźmi… Ale myślę sobie, że w gruncie rzeczy rekolekcje zostały całkiem dobrze przyjęte. I ufam, że to słowo pogłębi miłość słuchaczy ku naszemu Panu…

W niedzielę zaś, okazałem się pomocny w parafii, gdzie głosiłem wspomniane rekolekcje, ponieważ pojawiły się trudności kadrowe związane z Covidem. Całe przedpołudnie więc spędziłem na pracy duszpasterskiej, co mnie zawsze cieszy. Do domu zaś wróciłem wieczorem. Jak zawsze – przespać się, przepakować, i…

Jutro już ruszam na tygodniowe rekolekcje dla sióstr Orionistek do Zduńskiej Woli. To, co mam im do powiedzenia, leży już wydrukowane na biureczku, więc jestem chyba gotów. Trzeci rok z rzędu będą te biedaczki zmuszone mnie słuchać, choć broniłem się już trochę wobec tego zaproszenia, bo to chyba jednak za dużo – zawsze element świeżości i zaskoczenia również ma swoje znaczenie. Więc ten rok będzie już z pewnością ostatnim…

Ale nieodmiennie mnie cieszy model mojego życia… Trochę męczy, ale bardziej cieszy… Jak w dzisiejszej Ewangelii – jestem w drodze… I? Czyżby tu podobieństwa z Apostołami się kończyły? No może nie do końca. Ale jeszcze z pewnością wiele mi brakuje, żeby zrealizować wszystkie wskazania Jezusa. A kiedy sobie pomyśle, że moja posługa mogłaby być jeszcze bardziej owocna, nośna, przekonująca… To aż pojawia się pokusa, żeby spróbować. Żeby „pójść na całość”. Bo wciąż wiele we mnie zachowawczych i zapobiegliwych postaw… A przecież chcę być narzędziem… Zawsze i w sposób w jaki On o tym zdecyduje… Wiele jeszcze musze się nauczyć… A może jest inaczej… może musze po prostu dać pochłonąć się jego łasce…

niedziela, 6 lutego 2022

kończymy...


(Łk 5, 1-11)
Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: "Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!" A Szymon odpowiedział: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: "Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym". I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. A Jezus rzekł do Szymona: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił". I wciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Mili Moi…
Dobiega końca moje odosobnienie… Wczorajszy test wykazał, że jestem czysty od Coronavirusa, dzisiejsza wizyta lekarska potwierdziła, że jestem zdrów. Jutro wracam do życia… Ale czy z entuzjazmem? Sam nie wiem… W izolacji było mi cudownie… Przede wszystkim musze podkreślić niesłychaną troskliwość braci. Wszędzie będę to powtarzał – jak chorować, to tylko w klasztorze w Gdyni. Naprawdę nie brakowało mi niczego. Codzienne telefony z pytaniami co jeszcze można dla mnie zrobić. Jedzenie pod drzwiami w ilościach nieprzejadalnych i w jakości, którą święty Franciszek zawsze zalecał braciom chorym… Jestem im bardzo, bardzo wdzięczny…

Mój pokój stał się dla mnie prawdziwym azylem… Polubiłem go od razu, kiedy tylko przeprowadziłem się do niego pod koniec grudnia. Ale jak wspominałem, pomieszkać nie miałem czasu. Teraz te ściany są mi niezwykle drogie… To tylko mały pokój na poddaszu, ale nie zamieniłbym go na żaden większy… Czyżbym robił się sentymentalny?

Spiąłem kilka projektów, choć zauważam, że robota nie idzie mi tak szybko jak kiedyś. To, pomijając wiek, pewnie kwestia mojego perfekcjonizmu, który sprawia, że zwykle jestem niezadowolony i poprawiałbym, poprawiał i poprawiał… Musze czasem sam sobie powiedzieć  - dość!

Poczytałem… Zwykle czytam kilka pozycji na raz… Skończyłem wczoraj „Opcję Benedykta” Roda Drehera, z podtytułem „Jak przetrwać czasy neopogaństwa”. Bardzo amerykańska książka o konkretnej propozycji ratowania wiary przed zalewem barbarzyństwa, w nawiązaniu do metody przyjętej przez św. Benedykta we wczesnym średniowieczu. Od dłuższego już czasu poczytuję reportaż Lawrenca Wrighta „Wyniosłe wieże. Al Kaida i atak na Amerykę”. Jak sugeruje tytuł opisano w niej powstanie tej organizacji terrorystycznej i jej wyczyny zwieńczone atakiem na WTC. Kilka dni temu rozpocząłem znakomite dzieło Nikolausa Wachsmanna „Historia nazistowskich obozów koncentracyjnych” Świetnie napisane, choć kumulacja okrucieństwa sprawia, że czyta się raczej wolno. A z kultury wysokiej? „Homilie na Ewangelię dzieciństwa” Ryszarda Przybylskiego. Ten znakomity pisarz, eseista i tłumacz rozważa Ewangelie w oparciu o dzieła sztuki i literatury. Niezwykła przygoda czytelnicza…

A poza tym??? Posiedziałbym jeszcze nieco w zamknięciu. Nie boję się już tego. Okazuje się, że rzeczywiście nauczyłem się być sam ze sobą. Musiałem, przez lata bardzo indywidualnej posługi w „terenie”. Niby wśród ludzi, ale zupełnie sam – przez większość czasu. Zauważyłem, że nie jest to już dla mnie źródło jakiegoś niezwykłego cierpienia. Raczej codzienność, w której całkiem pewnie się już poruszam. Pojąłem, że to ważna część mojego powołania…

A jednak jutro ruszam w życie… Już w czwartek Radio Niepokalanów, a w piątek krótkie rekolekcje dla wspólnoty Galilea w Międzyrzeczu i wszystkich, którzy jeszcze na ich zaproszenie zechcą przyjść. Powrót w niedzielę, a w następny wtorek już kolejne rekolekcje dla sióstr zakonnych… Dziś, medytując Słowo, popatrzyłem na Piotra, który nie chciał wyruszać na połów w dzień. Kiedyś byłem przekonany, że w dzień się nie łowiło, bo po prostu nie osiągano żadnych skutków. Potem dowiedziałem się, że owszem, ale owoce takich połowów były znacznie uboższe niż tych nocnych. Piotr więc nie zamierza inwestować sił w coś, co wydaje się być nie warte zachodu, coś, co po ludzku przyniesie mało satysfakcjonujący owoc. Kiedy jednak rusza, dzieje się cud…

Dla ewangelizacji i mojej osobistej posługi ma to ogromne znaczenie… Czasem mi się po ludzku nie chce… Mówię sobie – jadę gdzieś dla dwudziestu sióstr, a w tym czasie mógłbym przemawiać do pięciuset osób gdzie indziej… Poskramiam się jednak i mobilizuję, żeby z podobną gorliwością traktować każde zaproszenie i możliwość głoszenia. Jak się okazuje – wcale nie jest to takie trudne. Tym bardziej, że czasem Pan, podobnie jak Piotrowi daje mi doświadczać cudu. Może to nie jest cud obfitości, ale cud przemiany jednego człowieka, który posłuchał i uwierzył…

PS. Tym, którzy modlili się za moją ciotkę Krystynę z serca dziękuję… Czuje się znacznie lepiej. Wciąż jest w szpitalu, ale co najważniejsze, dziś przyjęła sakrament Namaszczenia Chorych, a to w perspektywie wiary najważniejsze…

środa, 2 lutego 2022

światło na oświecenie pogan...


(Łk 2,22-40)
Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”. A Jego ojciec i matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.

 

Mili Moi…
Rozpoczynam piąty dzień mojej izolacji… Na razie jeszcze nie doświadczam szaleństwa. Wręcz przeciwnie – dni upływają mi szybko. Przez całe lata chyba nauczyłem się być sam ze sobą. Ale ten czas jest dla mnie lekcją na temat mojej obecności w tym świecie. I wcale nie jest to specjalnie bolesne odkrycie. Zauważyłem bowiem, że moja nieobecność nie wpływa absolutnie na nic. Świat bliższy i dalszy doskonale radzi sobie beze mnie. I dokładnie tak samo będzie po mojej śmierci. Nie jestem nikomu do niczego niezbędny. To jakoś wyzwalające wobec kurczowego trzymania się życia i przekonania o tym, że ono dla kogoś może być szczególnie ważne. Wszystko to jest bardzo względne…

Ważne to dla mnie odkrycia, bo cały czas wydaje mi się, że wciąż zbyt wcześnie, żeby umierać. A to przecież Pan o tym decyduje. Mnie ciągle się wydaje, że jeszcze tyle mógłbym dla Niego zrobić. I tyle chciałbym dla Niego zrobić. Ale czy On też tego chce? Czy może chcieć czego innego? Dziś, kiedy czytam o Symeonie, sędziwym wprawdzie człowieku, który mówi – teraz już mogę odejść o Władco, to przeżywam głęboką tęsknotę za taką postawą, za tak głęboką wolnością wobec życia i umierania. Prosiłem dziś Jezusa, żeby wlał w moje serce taką tęsknotę za Nim samym, która w żaden sposób nie będzie obawiała się śmierci. Proszę Go o to, żeby każdy dzień stał się wyczekiwaniem na spotkanie mojego Boga twarzą w twarz. Żebym nauczył się odliczać dni do śmierci. Bo tuż za nią czeka On…

A na razie czytam, piszę codziennie jedną konferencję rekolekcyjną, odpoczywam i śpię. Objawy są skąpe i właściwie chyba powoli wygasają. Czuje się dobrze i za to Bogu dziękuję. Nie tylko dał mi szansę odpocząć, ale, jeśli z tego wyjdę, to zyskuję znów nieco czasu na bezpieczne posługiwanie. Ufam, że szczepienia w połączeniu z zyskaną odpornością pozwolą mi głosić Słowo. A zaproszenia wciąż się pojawiają. Wczoraj „sprzedałem” ostatnią niedzielę wielkopostną. Nie pamiętam już, kiedy wszystkie tygodnie Wielkiego Postu spędziłem na rekolekcjach. To było chyba „za młodu”. W tym roku ma być podobnie. Oby wystarczyło sił…

Dziś Dzień Życia Konsekrowanego… Wiele myśli mam również na ten temat. Jakim franciszkaninem jestem? Jak głęboko wchodzę w tajemnice oddania się Bogu? Jak żyję ślubami? Tyle we mnie niedoskonałości… Oby Bóg mi je przebaczył…