czwartek, 31 grudnia 2020

co przed nami?


(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył.

 

Mili Moi…
No i 2020 rok powoli dobiega końca… Wielokrotnie o tym pisałem, ale napisze jeszcze raz. Dzisiejszy dzień nigdy nie miał i pewnie nie będzie miał dla mnie jakiegoś szczególnego znaczenia. Ani wielkich podsumowań, ani planów na przyszłość nie czynie. Choć jak każda chwila przełomu, jest on okazją do rzutu oka na dni minione.

Kończę ten rok z czterdziestu dwu przeczytanymi książkami. Trochę jestem rozczarowany, bo rok wcześniej było ich więcej, ale może tegoroczne były grubsze. 2020 rozpoczął się „Listami o kapłaństwie” kard. Mullera, a zakończył „Wieśniakiem znad Garrony” Maritaina. Ale nie tylko religijna lektura mi towarzyszyła… „Cieniom Treblinki” Czarkowskiego, czy „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu” Bauma, „Płytkie groby na Syberii” Krupy, czy „Rozmowy z katem” Moczarskiego, to inne lektury tego roku… Podkreślam jak zawsze motto Umberto Eco – Kto czyta, ten żyje dwa razy… To najprawdziwsza prawda…

Wygłosiłem w tym roku dwadzieścia osiem serii rekolekcji. Też słabo… Ale to głownie z przyczyn pandemicznych… Mam tak wielką nadzieję, która dzieliłem się dziś z Jezusem na adoracji – żeby dał mi pracować jeszcze więcej. Żeby nie tracić czasu… Tyle jest jeszcze o Nim do opowiedzenia. A ja mam tego czasu z każdym dniem coraz mniej… Jak mawiał święty Maksymilian – raz się żyje, nie dwa razy. Chciałbym to moje życie wykorzystać naprawdę dobrze… Maksymalnie skupiając się na sprawach ważnych…

A przede wszystkim? Dziś w Ewangelii mówi do mnie zdanie – Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę. W tłumaczeniu Biblii pierwszego Kościoła to zdanie brzmi nieco inaczej – To Słowo, pełne łaski i prawdy, ciałem się stało i swój namiot postawiło wśród nas. I ZACZĘLIŚMY OGLĄDAĆ JEGO CHWAŁE. To jest chyba coś, czym chciałbym się zajmować w nowym roku – wpatrywać się w chwałę Pana. Nie w kłopoty, nie w trudności – nie chce dać im się zahipnotyzować. Ale w jasność mojego Boga, która nie oślepia, ale pociąga i fascynuje, krzepi i nasyca nadzieją, zaprasza i sama ku mnie się zbliża…

Tego również Wam z całego serca życzę… Niech to, co przed nami będzie pełne Boga. A z całą pewnością wszyscy będziemy bezpieczni +

sobota, 26 grudnia 2020

polecieć...?


(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".


Mili Moi…
Jak tam Wasze świętowanie? U nas jak zawsze… Między ołtarzem, a konfesjonałem… Dziś jednak miałem wolne popołudnie, więc postanowiłem odbyć… pielgrzymkę. Tak to sobie nazwałem, bo wybrałem się na… lotnisko. A w zasadzie głownie do kaplicy na lotnisku. Pomyślałem sobie, że mało jest takich miejsc, gdzie Pan Jezus będzie dziś tak samotny jak tam. Postanowiłem więc z Nim tam posiedzieć. Tym bardziej, że samotność w święta to moja specjalność – mam wypraktykowane, więc wiem jakie to uczucie. Razem zawsze raźniej. Piękna pogoda, zimno, więc oczywiście wyruszyłem pieszo. Nawigacja pokazuje, że to osiem kilometrów i czterysta metrów od naszego domu. Dotarłem w dobrym czasie, poadorowałem Pana. A potem… Okazało się, że autobusy na lotnisko dziś nie jeżdżą. Zatem… To była prawdziwa pielgrzymka. Właśnie wróciłem. Zmęczony, ale szczęśliwy.

Jutro ruszam na północ. Świętować również inne wydarzenia – rzecz jasna w cieniu Bożego Narodzenia. Bliscy mi ludzie wkraczają w dorosłość – kończą czterdzieści lat. Postanowiłem być z nimi w tej trudnej dla nich chwili. Ja to szczęśliwie mam już za sobą, więc mogę służyć radą i wszelką pomocą 😊. Ale to tylko dwudniowa eskapada. Potem trzeba wracać i zabierać się za rekolekcje zakonne. Od lutego rozpoczynamy sezon (przy założeniu, że cokolwiek z zaplanowanych spotkań się odbędzie). Gotowym być trzeba…

A dziś Szczepan i przeznaczona na jego święto perykopa ewangeliczna, przypomniały mi, że wiara to dar, który kosztuje. I to nie Bóg żąda zapłaty – On rozdaje za darmo. Zapłaty oczekuje świat. Jakby mówił – nie chcesz być „nasz”, to musisz płacić… Czasem ostracyzmem, czasem oziębieniem relacji, czasem złamaną karierą, czasem stratą finansową. Wreszcie – bywa, że i własnym życiem. Taki haracz, który w zasadzie jest nieunikniony. Gdybyście byli ze świata – powie Jezus – świat by was miłował… Ale jako, że nie jesteście – nienawidzi was, jak mnie pierwej znienawidził… I kiedy się o tym słucha, to nie boli… Gorzej, kiedy po haracz przychodzą do nas…

To trzeba mieć przećwiczone… Jak żołnierze, którzy na poligonach ćwiczą różne warianty działań zbrojnych, żeby w razie realnego starcia działać niemal automatycznie. Wierność wyznawanej prawdzie domaga się ćwiczenia. Wówczas godzina próby nie będzie straszna i paraliżująca. Będzie okazją do zwycięstwa. A stawka niebagatelna – życie wieczne.

wtorek, 22 grudnia 2020

ubłoceni...


(Łk 1, 46-56)
W owym czasie Maryja rzekła: "Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, zbawicielu moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, a Jego imię jest święte. Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie nad tymi, którzy się Go boją. Okazał moc swego ramienia, rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich. Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych. Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił. Ujął się za swoim sługą, Izraelem, pomny na swe miłosierdzie. Jak obiecał naszym ojcom, Abrahamowi i jego potomstwu na wieki". Maryja pozostała u Elżbiety około trzech miesięcy; potem wróciła do domu.

 

Mili Moi…
Najpierw uwaga techniczna… Bywa, że niektórzy z Was kierują do mnie różne pytania. Bywa, że czynią to w komentarzach, które ja przed zamieszczeniem zatwierdzam. Dostaję więc prostą informację – Anonimowy (bo często nie podano nawet imienia) skomentował twój wpis (i tu pada pytanie). Nie umieszczam tych komentarzy na blogu, bo jedyną możliwością odpowiedzenia na wspomniane pytanie byłoby… napisanie kolejnego komentarza. Odpowiedź miałaby charakter publiczny, a niektóre pytania z pewnością powinny zyskać odpowiedź raczej prywatną. Dużo lepszą formą ich zadawania jest kontakt przez Formularz kontaktowy (macie go po prawej stronie). Tam podajecie swojego maila i wówczas wiem, gdzie skierować odpowiedź. Zachęcam do podpisania się chociaż imieniem, bo naprawdę trudno pisać do kogoś nie wiedząc nawet czy jest mężczyzną czy kobietą.

Moje przedświąteczne dni, to doroczna robota… Przede wszystkim spowiadanie. W tym roku nieco inaczej – nie spowiadamy w konfesjonałach przez cały dzień. Taka decyzja naszego przełożonego. Ale na brak penitentów nie narzekam. Dni są raczej wypełnione. A w międzyczasie szukam chwili na (choćby) napisanie kartek świątecznych. Dziś ostatecznie i to zadanie sfinalizowałem. Dni skupienia w klasztorach sióstr w minionych dniach wygłoszone. Stajenka (mój pokój) wysprzątana. Można będzie świętować… Oczywiście wszystko w międzyczasie – pomiędzy Mszami, w które najbliższe dni będą obfitować.

Dziś, musze przyznać, byłem świadkiem przykrego zdarzenia. Jadąc po godzinie 15 do sióstr, słuchałem jakiejś rozgłośni radiowej. Zadzwoniono w niej do chłopca (młodego mężczyzny), który zgłosił się do jakiejś formy radiowej zabawy, która, jak zrozumiałem polegała na pomocy ludziom w nawiązywaniu zerwanych więzi. Chłopiec w swoim zgłoszeniu podał, że zerwała z nim dziewczyna, ponieważ przesadził podczas seksu. Na antenie dwoje dorosłych ludzi (mężczyzna i kobieta) nastawali na niego, żeby powiedział co tez takiego się stało (cały Poznań na to czeka). No więc po 15, jadąc autem dowiedziałem się, co ów chłopiec (młody facet) chciał, żeby zrobiła mu jego dziewczyna, czemu ona mu tego nie chciała zrobić, co robiła w zamian i że on jej zabrał „zabawkę”, a ona się obraziła i on dwa dni nie zadzwonił i ona go rzuciła, a byli ze sobą… już dwa miesiące.

I żebym był dobrze zrozumiany – ani łatwo się nie gorszę, ani to dowód jakiejś pruderii. Miałem tylko wrażenie, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Dwoje dorosłych ludzi wypuszcza szczeniaka, żeby na antenie opowiadał ze szczegółami o swoich ekscesach seksualnych wczesnym popołudniem. Nachalnie domagają się, żeby opowiedział co tam „tak naprawdę się stało”. W drugiej części miał nastąpić telefon do zainteresowanej, która, jak mniemam, miała się wypowiedzieć w tym samym temacie. A potem „radiowcy” mieli zobaczyć, czy coś się z tym da zrobić. Nie słuchałem już jednak. To było dla mnie zbyt wiele. Doświadczenie „zoologiczne”. Właściwie, w czasach, kiedy próbuje się człowieka sprowadzić do roli nieco bardziej rozgarniętego zwierzęcia, może nie powinno mnie to dziwić. A jednak ciągle dziwi… Nawet nie umiem powiedzieć czy oburza. Po prostu wciąż zdumiewa i dziwi. Kiedy czasem słyszę, że ktoś osiągnął „dno dna”, to nagle okazuje się, że pojawia się ktoś inny, kto dowodzi, że można się przebić jeszcze głębiej.

I w tym kontekście patrzę dziś na Przeczystą Dziewicę, która prowokuje mnie do postawienia sobie pytania o „oazy uwielbienia”. Czy w takim splugawionym świecie, gdzie wszystko jest wystawione na widok publiczny, nie należałoby szukać miejsc, gdzie przebywają ludzie gorliwie wielbiący Boga. Skromni, prości, ale zakochani w Nim. Dlatego, kiedy zadzwoniły wczoraj siostry klaryski z Pniew prosząc o kolejne rekolekcje ucieszyłem się niezmiernie. Kilka dni pośród takich ludzi. A przecież to nie jedyne miejsce. Odtruwajcie się, drodzy. Szukajcie takich miejsc. Szukajcie ludzi, z którymi będziecie mogli uwielbić Boga, bo inaczej zaleje nas muł i szlam, przysłaniając to, co prawdziwe i piękne…

wtorek, 15 grudnia 2020

oby zabolało...


(Mt 21, 28-32)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?" Mówią Mu: "Ten drugi". Wtedy Jezus rzekł do nich: "Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć".

 

Mili Moi…
Rekolekcje dla braci zdają się być już dawnym wspomnieniem, a ja staram się realizować tymczasem potrzeby lokalne. Dwa klasztory sióstr, którymi się opiekuję, oczekują jeszcze na dni skupienia i przedświąteczną spowiedź. Życzenia do wspólnot Rycerzy Niepokalanej dziś zostały wysłane. To chyba „najgorszy” z tych rycerskich obowiązków. Bynajmniej nie dlatego, że nie lubię słać życzeń. Wręcz przeciwnie – i wysyłać i otrzymywać lubię bardzo. Ale przygotowanie to już zupełnie inna historia. Bardzo wiele mnie to kosztuje, bo po prostu nie robię tego często i nie mam wprawy. A przecież nie mogą to być odręcznie napisane jakiekolwiek życzenia. Tego protokół nie przewiduje… Więc ślęczę nad tym godzinami, a efekt końcowy i tak daleki jest od idealnego… Kolejka do spowiedzi niestety nie maleje, a wręcz przeciwnie… Spływają kolejne prośby rozpoczynające się od „a znajdzie ojciec jeszcze dla mnie chwilę?” Staram się, ale to sprawia, że mój dzień zasadniczo jest „poszatkowany”. No ale taki sezon. Cieszę się, że jeszcze mnie ktoś w tej materii potrzebuje. Jutro zaś ostatnia część nagrań rekolekcji internetowych. Dwadzieścia siedem odcinków udało nam się nagrać w trzech setach. Dużo pracy to kosztowało, ale i frajda jest wielka.

A potem już tylko świętowanie… Zawsze zastanawiam się jakie ono będzie. Bo w naszych, kapłańskich warunkach, jest ono zwyczajnie trudne. Dla nas to najbardziej pracowite dni. Zwykle tak jest – kiedy inni nie odchodzą od stołu, my nie odchodzimy od ołtarza. Świętować trzeba w tak zwanym międzyczasie. I czasem się udaje. Ale kiedy już wydaje się, że nadchodzi ten moment, moment głębokiego oddechu, to zmęczenie często bierze górę. I zasypiam. W święta. Zbyt szybko. A przecież tyle się dzieje. Aniołowie, pasterze, cały świat poruszony. A ja? Zasypiam… Czasem jeszcze zdążę westchnąć tuż przed – niech Cię nawet sen nasz chwali… I może tak ma być. Może musi tak być.

A dziś Słowo mi pokazuje, że nawrócenie, to nie ornamentyka. Nie chodzi w nim tylko o upiększanie – tu bombeczka, tam choineczka. I na święta serduszko uporządkowane. Zdałem sobie sprawę, że Słowo niczym pług ma zryć ziemię mojego serca. Ma zadać ranę, przewrócić skiby, obnażyć wnętrze. Ma dokonać głębokiego cięcia, przewrotu. Ma przekopać te wszystkie pobłażliwe spojrzenia na samego siebie, te wyrozumiałe półuśmiechy, te niezręczne chwile milczenia, kiedy wiadomo, że nie mam nic na swoją obronę, ale przyznać się jakoś nie wypada. To musi boleć. Ale to ból, który przywraca życie. I jest tak różny od nakładania makijażu na trupa. Słowo musi zaboleć. Słowo „prostytutka i złodziej” to jeszcze nic. Ale słowo „prostytutka i złodziej są daleko przed tobą”… To może zaboleć. I powinno. I oby zabolało. Mnie i Ciebie…

poniedziałek, 7 grudnia 2020

róbmy swoje...


(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

 

Mili Moi…
W weekend miałem okazję głosić Słowo w Międzyrzeczu. Piękne doświadczenie, choć te krótkie rekolekcje były raczej „szarpane”, co znaczy, że ludzie po każdej nauce i medytacji wracali z kościoła do domu, aby za dwie, trzy godziny, przyjść tam znowu, na kolejną odsłonę. Myślę, że da nas wszystkich było to nieco uciążliwe. Ale jeszcze gorsza była dodatkowa trudność w postaci niemożności budowania więzi, wspólnego bycia, cieszenia się swoją obecnością. Choć muszę przyznać, że po ludzku niezwykle ucieszył mnie widok znajomych twarzy, ludzi, którzy, wiem to, są zafascynowani Jezusem i za Nim chcą podążać.

Podczas mojej nieobecności, przez nasz dom przeszła siostra nasza, śmierć cielesna i zabrała do Domu Ojca naszego współbrata, o. Józefa. Cierpiał od lat na chorobę nowotworową, ale choć jego stan powolutku się pogarszał, to lekarze twierdzili, że do umierania jeszcze daleko. A on zaskoczył nas wszystkich. Odszedł cicho i spokojnie, we śnie. W środę pożegnamy go tu na ziemi, gdzie przeżył 63 lata.

A ja od wczoraj głoszę rekolekcje braciom w Gnieźnie. Kameralna wspólnota siedmiu słuchaczy, ale też dużo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Tu odprawiałem nowicjat, czyli same początki życia zakonnego. To był bardzo szczęśliwy czas w moim życiu, więc i miejsce kojarzę dobrze. Choć dziś wyszedłem na spacer starymi ścieżkami i śmiałem się do siebie całą drogę. Dwadzieścia lat temu wydawało mi się, że Gniezno to wielkie miasto. A dziś? Albo ono się skurczyło, albo mnie zmieniły się kryteria… Jakoś tak wszędzie blisko…

A w dzisiejszym Słowie widzę Jezusa, który nie boi się konfliktować z innymi w sprawach ważnych. Przecież przebaczanie grzechów przynależało do istoty Jego misji, istoty, której nie mógł zaprzeczyć. Nie dbał więc o to, co pomyślą inni, o to, jak będą komentować Jego postepowanie. Do tego bowiem był powołany i nie miał żadnych wątpliwości. Stąd też czyni, co do Niego należy, a jednocześnie, wiedząc, że wzbudza kontrowersje, wzmacnia to, co istotne i ważne, gestem, który dla paralityka z pewnością miał znaczenie, ale dla Boga znającego tragiczny wymiar grzechu i wartość zdrowia duchowego, uzdrowienie ciała ma z pewnością charakter drugorzędny. A jednak Jezus z niego nie rezygnuje i podnosi tego człowieka. To prawdziwy wstrząs dla widzów tego wydarzenia. Ale gdzie krył się prawdziwy cud?

Kiedy siedzę w konfesjonale, nie mam najmniejszych wątpliwości. Tam Bóg przywraca życie. Tam ludzie odzyskują siły. Tam dzieją się prawdziwe cuda. Jak dobrze, że wciąż są ci, którzy to rozumieją, a ja mogę robić to, do czego powołał i posłał mnie Pan. Nawet gdyby to miało mnie konfliktować z tymi, którzy drwią czy tę misje odrzucają…

piątek, 4 grudnia 2020

otwórz oczy...


(Mt 9,27-31)
Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie”. I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: „Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie”. Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Wczoraj w Poznaniu atak zimy, która jak co roku, w grudniu, zaskoczyła wszystkich… Przyszła tak NIESPODZIEWANIE. Ale przez chwilę było pięknie. Ja mam okna dachowe, więc kołderka śniegu natychmiast je przykryła. Akurat wczoraj sprzątnąłem sobie stajenkę. Zrobiłem sobie kawki, wlazłem pod koc, wziąłem książkę do ręki, zanurzyłem się w fotelu i rozmyślałem, czy być może umarłem i tego nie zauważyłem, a to już to obiecane mieszkanie w Domu Ojca… Tak było pięknie…

A dziś ruszam do Międzyrzecza. Mikrorekolekcje dla wspólnoty Galilea. W reżimie sanitarnym. Będą przychodzić i odchodzić. Mam nadzieję, że wszyscy duchowo w tym czasie skorzystamy. Dziś również czternasta rocznica moich ślubów wieczystych. To już tyle lat żyję tylko dla Jezusa – nie tylko sercem, ale również formalną decyzją wyrażoną na piśmie. To mój skarb. Prawdziwy skarb w dłoniach żebraka. Modlę się, żebym coraz lepiej rozumiał ten skarb. Modlę się, żebym docierał do głębi. I żeby to co ważne, pozostało ważne na zawsze.

A dwaj niewidomi? Motywują swoją nieustępliwością. Idą, proszą, wołają głośno. Natarczywi i konsekwentni. A Pan jakby zwlekał. Może rzeczywiście jest tak, że droga modlitwy zakłada wzrost wiary i pragnienia. Gdybyśmy otrzymali od razu, być może wzięlibyśmy i poszli, ceniąc mniej niż wówczas, kiedy kosztuje nas to wiele zaangażowania z naszej strony. Być może to nam potrzebne jest oczekiwanie – żebyśmy lepiej rozumieli co właśnie za chwilę się wydarzy. Żebyśmy poznali czym jest cud...

Jest jednak pewien rodzaj ślepoty (jeśli o niej dziś już mowa), z którą nawet Jezus sobie nie poradzi. To ŚLEPOTA ZAMKNIĘTYCH OCZU. Jeśli człek się uprze, żeby nie widzieć i zamknie oczy, to choćby sam Pan Jezus go namawiał do ich otwarcia, to może się to nie udać. Może nie cudu nam więc trzeba, ale otwarcia oczu. Szeroko…

środa, 2 grudnia 2020

Boże prezenty...


(Mt 15,29-37)
Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów.

 

Mili Moi…
Wczoraj wieczorem zakończyłem rekolekcje adwentowe we Wrocławiu. Niby krótkie, niby nie przeładowane, ale program tak ułożony, że właściwie cały dzień był zajęty. Dotyczyło to zwłaszcza spowiedzi, żeby sprostać ograniczeniom i wymogom sanitarnym. Ale ogromnie cieszę się, że te rekolekcje się odbyły, że proboszcz nie skapitulował i mimo mniejszej liczby wiernych w kościele jednak się na te święte ćwiczenia zdecydował. Ja również dzięki temu chyba odżyłem nieco… Bałem się, że wkrótce zapomnę jak się to robi…

Tymczasem było niezwykle przyjemnie. Najbardziej cieszy obrazek ludzi, którzy słuchają. Wiecie, że mam setki wygłoszonych rekolekcji za sobą i chyba nabrałem już w jakiś naturalny sposób pewnej zdolności wyczuwania – czy lud jest obecny, czy raczej nie. Tu rzeczywiście spotkałem słuchaczy. Może i czas pandemii pomógł. Może wszyscy jesteśmy trochę bardziej spragnieni tego, co zostało nam niejako skradzione przez niepokój i lęk wobec choroby. Tak czy owak odbiór dobry, dobre rozmowy w tym kontekście, dobre spowiedzi. Czy może być cos, co bardziej cieszy kapłańskie serce?

Dziś więc do domu, bo w piątek ruszam na rekolekcje dla wspólnoty z Międzyrzecza. Tam też koło 40 osób czeka na Słowo. A w przysłowiowym międzyczasie chyba trzeba będzie nagrać kolejną część adwentowych rozważań rekolekcyjnych. Mamy zaledwie kilka odcinków bo w szlachetnej ekipie twórców medialnych również wybuchła bomba wirusowa. Ale chyba powoli dochodzą do siebie, więc jest szansa na dokończenie tematu.

A dziś myślę sobie jak bardzo Jezus chce zaspokajać wszystkie nasze potrzeby. On naprawdę chce się o nas zatroszczyć. I nie chodzi wcale o to, żeby usiąść i nic nie robić, bo słyszę już te pełne wątpliwości głosy – ale przecież dał nam Pan Bóg rozum, żebyśmy umieli sami o siebie zadbać. Jasne. Tylko my mamy taką błędną koncepcję „magazyniera z czasów wojny”. Teraz jest, więc trzeba się „najeść na zapas”, a jeszcze możliwie dużo zmagazynować, bo jutro może nie będzie. Nasza ZAPOBIEGLIWOŚĆ i NADMIERNE ZATROSKANIE nas gubi, ponieważ odbiera nam pokój. Co więcej, czasem nasze rzeczywiste potrzeby i prawdziwe głody wykraczają poza zdolności naszego rozumu. I wówczas tym bardziej trzeba paść przed Panem i wołać o zmiłowanie. Komuś, kto pokłada nadzieje w samym sobie i przywykł samemu troszczyć się o swoje potrzeby, przywykł do SKRAJNEJ NIEZALEŻNOŚCI będzie w takiej sytuacji niezmiernie trudno.

A nasz Jezus, który w swojej miłości, nie tylko zaspokaja bieżące potrzeby, także te niemożliwe do osiągnięcia na czysto ludzkiej drodze, ale również przewiduje te, które wynikną za chwilę i niejako je UPRZEDZA, troszcząc się o najdrobniejsze szczegóły. Jemu zaufać… Oto zadanie!

PS. Zamieszczam Wam dzisiejsze rozważanie adwentowe. Codziennie znajdziecie je na franciszkańskich stronach – choćby na Franciszkanie TV.



niedziela, 29 listopada 2020

nowoczesnośc w domu i zagrodzie...


Mili Moi...

Na razie tylko info...

Gdybyście chcieli posłuchać rekolekcji adwentowych z Wrocławia, to zamieszczam Wam link...

Dziś jeszcze o 9.00,10.30, 12.00, 13.15, 18.00 i 20.00

W poniedziałek i wtorek o 9.00 i 18.00

Miłego odbioru :)

https://milosierdzie.wroclaw.pl/pl/transmisja-na-zywo/

środa, 25 listopada 2020

w ręku Boga...


(Łk 21,12-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.


Mili Moi…
No i znów ponad tydzień minął. A obiecałem sobie, że nieco się zdyscyplinuję, jeśli chodzi o to moje pisanie. Ale rozłażę się widocznie bardziej niż myślałem…

Ostatnio Pan zaprosił do domu troje ludzi, z którymi losy mojego życia na chwilę się splotły. Najpierw Zosia z Elbląga. Należała do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, w której posługiwałem. Miała taką szczególną umiejętność – potrafiła upominać. I robiła to tak, że człek nie tracił ani grama sympatii do niej. Co więcej – nigdy nie przekraczała niewidzialnej granicy szacunku. Piękna dusza. Nowotworowi nie dała rady. Potem Czesław. Osiemdziesiąt sześć lat. Mój parafianin z USA. Demencja zaawansowana. Ale kiedy przychodził do konfesjonału wiedział, że trzeba po żołniersku stuknąć obcasami, a na koniec księdza pocałować w rękę. Tyle pamiętał. Wreszcie Beata z Gdańska. Pięćdziesiąt jeden lat. Nowotwór zabrał ją bardzo szybko. Dziesięć lat temu dane mi było towarzyszyć jej w jej osobistym nawracaniu się. Potem weszła do zainicjowanej przez nas wspólnoty. I choć potem nasze drogi się rozeszły, mogę śmiało zacytować świętego Pawła - Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie. 1Kor 4, 15 

Pisze tu o nich, bo im starszy jestem, tym trudniej znoszę te odejścia. Nie dlatego, że mi smutno z powodu straty. W tej kwestii jestem chyba nawrócony i wierzący. Ale zdaje sobie sprawę, że to egzamin, ostatni egzamin z życia – umieranie i ja sam coraz bliżej tego egzaminu jestem. Uświadamiam sobie, że to coś, przez co trzeba przejść samemu. Może mi w umieraniu towarzyszyć wiele osób, ale nikt nie pójdzie tam ze mną. Dziś ci odchodzący są dla mnie niczym świadkowie. Mówią mi – już niedługo ty. Niezależnie od tego, ile jeszcze potrwa to „niedługo”. Myśl o tym. Bo to ważna chwila. 

Mój mały, prywatny koniec świata… Jezus w tych dniach opowiada uczniom i nam, wszystkim, którzy chcą Go słuchać, jakie znaki poprzedzą ten ostateczny koniec. Czy jest w nas wola słuchania, czy raczej pobłażliwe – „tyle razy już to mówiłeś”… A przecież On nie zastawia na nas pułapki. On nie próbuje nas zwodzić. On utrzymuje nas w czuwaniu dla naszego dobra. Gdybyśmy bowiem dziś dowiedzieli się, że kres nadejdzie za tydzień – umarlibyśmy ze strachu. Gdybyśmy wiedzieli, że nastąpi za sto lat – wpadlibyśmy w złudne poczucie bezpieczeństwa. Stan czuwania jest zdrowy. Mobilizuje. Chyba trzeba go docenić…

Czekam na sobotę… Rekolekcje adwentowe we Wrocławiu. Trochę na żywo, trochę on line. Później miała być Legnica, ale odwołana. Będą za to jeszcze rekolekcje dla braci w Gnieźnie (przełożone z tego tygodnia) i krótki, weekendowy wypad do wspólnoty z Międzyrzecza. To wszystko oczywiście, jeśli zdrowie pozwoli. Dziś tak wyraźnie i namacalnie przekonuję się, że znakomite plany mogą się przewrócić w mgnieniu oka. Wszystko w rękach Boga… Tam jest bezpiecznie...

PS. A na plakacie zapowiedź internetowego głoszenia na tegoroczny Adwent. Już dzis zapraszam...

wtorek, 17 listopada 2020

daj, czego potrzebuje...


31 Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. 32 I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. 33 Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. 34 Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

35 Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
36 byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie".

37 Wówczas zapytają sprawiedliwi: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? 38 Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? 39 Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?" 40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25, 31-40

 

Mili Moi…
Siedzę w domu, ale bynajmniej się nie nudzę. Wprawdzie nie do końca robię to, co powinienem, bo oczywiście należę do tych, którzy najwydajniej pracują z przysłowiowym „nożem na gardle”. Zatem przygotowywanie czegoś z wyprzedzeniem udaje mi się rzadko. Ale za to dużo czytam, co też nie jest bez znaczenia i zasadniczo mieści się w dziale „obowiązki”. Ale nie tylko to, bo jest jeszcze cały szereg różnych, codziennych spraw, które też kosztują sporo czasu, a nie są szczególnie warte podkreślania, bo robią je wszyscy. Modlitwa, aktywność fizyczna, czy banalne sprzątanie… Wszystko to sprawia, że nie ma nudy.

Na razie zdrowotnie mam się dobrze, choć „pioruny biją wokół gęsto”. Coraz więcej chorych znajomych i przyjaciół. Na szczęście wszyscy wychodzą z tego obronną ręką. Sam dbam o siebie na tyle, na ile to możliwe. Ale zawsze podkreślam, że w tej pracy, którą wykonujemy, to tylko kwestia czasu…

Niemniej działać trzeba i cieszy mnie, że Pan dba również o moją aktywność w dziedzinie głoszenia Słowa. Otóż wczoraj zadzwonił przełożony naszej wspólnoty z Gniezna, który poprosił o wygłoszenie rekolekcji dla tamtejszej wspólnoty braci. W tym roku wszystkie rekolekcje zakonne zostały zawieszone, a Prowincjał polecił braciom odbyć je indywidualnie lub wspólnotami klasztornymi. Gniezno to spora wspólnota, wobec czego bracia zdecydowali zaprosić rekolekcjonistę do domu. Odprawienie rocznych rekolekcji to nasz zakonny obowiązek traktowany na szczęście ciągle poważnie. Cieszy mnie to nie tylko ze względu na posługę, ale również z okazji odwiedzin Gniezna. Tam spędziłem pierwszy rok życia zakonnego, nowicjat. Bardzo chętnie więc przespaceruję się znajomymi ścieżkami. To już w przyszłym tygodniu.

A dziś w naszych kościołach franciszkańskich czytamy tę właśnie Ewangelię z racji święta świętej Elżbiety Węgierskiej, patronki III Zakonu Franciszkańskiego. Zdumiewa mnie zawsze zadziwienie tych nagradzanych przez Króla. Oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy, że robią coś ważnego, co oznacza, że służba potrzebującym była po prostu ich naturalną postawą, czymś zupełnie oczywistym. Chciałbym mieć w sobie taką wrażliwość, która skłania do „zakasania rękawów” tam, gdzie to akurat jest potrzebne. Nie zawsze mi się udaje. Czasem dopiero po fakcie uzmysławiam sobie, że byłem gdzieś potrzebny. Ale nie jako głosiciel Słowa i szafarz sakramentów, lecz jako mężczyzna z konkretną siłą fizyczną, czy po prostu człowiek, który pomoże zmyć podłogę.

Takie proste prace bardzo dobrze robią na wszelkie pokusy pychy, które mogłyby zalęgnąć się w duszy. Co więcej, odwracają uwagę od samego siebie i zwracają ją ku tym, którzy bardziej potrzebują. A niejednokrotnie również ku tym, którzy są głęboko nieszczęśliwi. Modlę się więc dziś o taką wrażliwość, która powoduje otwarcie oczu. Na rzeczywiste potrzeby człowieka obok mnie.

wtorek, 10 listopada 2020

spokojnie i cicho? chyba nie...


(Łk 17,7-10)
Jezus powiedział do swoich apostołów: „Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: "Pójdź i siądź do stołu"? Czy nie powie mu raczej: "Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił"? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać".

 

Mili Moi…
Małe radości jednak krążą wokół nas… Dziś pierwszy po urlopie dzień skupienia dla sióstr dominikanek. Na razie na szczęście wszystkie zdrowe, więc korzystamy z tej dobrej chwili. Jutro miał się odbyć dzień skupienia u sióstr franciszkanek, ale one jeszcze walczą z klasztornym koronawirusem. Dzięki Bogu dochodzą do siebie i wszystko zapowiada się bardzo dobrze. Ale spotkanie na razie przełożyliśmy.

Mało tego, wczoraj zadzwonił do mnie proboszcz z Wrocławia, gdzie miałem wygłosić pierwsze w tegorocznym Adwencie rekolekcje i zaproponował coś, co po cichu kiełkowało i w moim sercu. Przyjedź ojcze i wygłoś – w naszym kościele transmitujemy wszystko on-line, więc kto będzie chciał, ten sobie posłucha. To pewnie jedyne możliwe rozwiązanie na te trudne czasy i ono mnie cieszy. Bo posługa Słowa nie może zawisnąć na „kołku”, nawet jeśli to jest „kołek” szalonego wirusa.

A w czwartek ruszamy do Radia na kolejne nagrania. Mam nadzieję, że jeszcze wolno będzie się przemieszczać. A jeśli nie, to przynajmniej takie celowe wycieczki jak nasza będą dopuszczalne. Szkoda byłoby zawieszać znów coś, co chyba cieszy się jakąś minipopularnością. Nowa dyrekcja Radia zasugerowała ostatnio niedwuznacznie, że chyba jest plan kontynuacji współpracy z nami. I nie wiem jak innych, ale nas to cieszy…

A dziś zrodziło się we mnie pytanie – czego ja tak naprawdę oczekuję od Jezusa? Czy moja służba ma swoje granice, poza które nie jestem gotów wyjść? Pierwsza odpowiedź kryje się w dobrze znanym nam zwrocie „święty spokój”. Myślę sobie czasami, że gdyby zapanował taki wewnętrzny i zewnętrzny spokój, mógłbym pracować nieskończenie wydajniej, chciałoby mi się bardziej, podejmowałbym służbę z większą ochotą. Uśmiecham się do tych myśli, bo nie przypuszczam, żeby były prawdziwe. Doskonale wiem sam po sobie, że najwydajniej pracuję, kiedy mam przysłowiowy „nóż na gardle”, kiedy już nie da się odwlekać pewnych prac, kiedy deadline się zbliża. Historia Kościoła zresztą pełna jest dowodów na to, że Ewangelia szerzy się najskuteczniej właśnie wówczas, kiedy jej głosicielom wcale nie jest łatwo, a już na pewno nie towarzyszy im święty spokój.

A granice? Widzę wyraźnie, że jest pewne pole w moim życiu właściwie zupełnie niezagospodarowane, które „kusi” mnie coraz bardziej. Bardzo nie lubię wszelkich prac fizycznych. Broń Boże nimi nie gardzę, ani nie uważam ich za niegodne takiej wybitnej jednostki jak ja. Nie. Po prostu i zwyczajnie ich nie lubię. Coraz częściej przychodzi mi jednak myśl o jakiejś formie wolontariatu, ale ściśle związanego z wysiłkiem fizycznym i z takimi bardzo prostymi zadaniami, do których nigdy nie ma zbyt wielu chętnych. Mam nadzieję, że to swoiste ziarno, które jeszcze w moim życiu wyda plon. Na razie szukam w sobie odwagi i solidnego fundamentu odpowiedzialności. Bo to jest też właśnie ta kwestia – dać komuś nadzieję, że będę pomagał, a potem „nie mieć czasu”? O nie… To nie byłoby właściwe…

Słudzy nieużyteczni jesteśmy… Oby wybrzmiało to również w tych „niezagospodarowanych” dotąd przestrzeniach mojego zycia…

piątek, 6 listopada 2020

jeden wątek...


(Łk 16,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: "Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu". Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korców pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt" Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”.


Mili Moi…
Dni płyną, a ja powoli wchodzę w rytm. Wracają penitenci, którzy chcą się spotkać, wyspowiadać, pogadać. Choć i wśród nich żniwo zbiera Covid. Dzięki Bogu nie śmiertelne, ale jednak niektórzy już się z tym szalonym wirusem męczą. Powoli więc staram się przygotowywać na to, co nieuniknione. Przy naszej posłudze prędzej, czy później choroba nadejdzie. A wówczas… Jedyne schronienie to Serce Jezusa.

Coraz pewniejsze wydaje się być również to, że kolejny sezon rekolekcyjny (adwentowy tym razem) zostanie zamrożony. Cieszę się więc z tej internetowej formy głoszenia, której początek daliśmy w środę. Dziewięć z dwudziestu siedmiu odcinków udało się nagrać. Mam nadzieję, że dociągniemy do końca i powstanie z tego coś dobrego.

A poza posługą? Dużo spacerów, modlitwy, lektury… Czyli chyba coś, co powinno być ważnym elementem zakonnego życia. Domaga się to dyscypliny i dobrego planowania, ale okazuje się możliwe. Choć nie do końca wpływa to na pokój mojego serca. Jest we mnie dużo smutku – osobistego, z powodu moich zmartwień, ale ten jest potęgowany smutkiem wynikającym z obserwacji rzeczywistości tego świata, świata, który coraz bardziej schodzi na manowce. I głos Boga, który, nie mam wątpliwości, coraz głośniej rozbrzmiewa w szokujących wydarzeniach, a który żadną miarą nie prowadzi ludzi do nawrócenia i pokuty. Wręcz przeciwnie – raczej do radykalizacji w przemocy, agresji, gwałtowności. Czy ta „Niniwa” się ostoi, czy jej los jest już przesądzony? Pewnie dane nam będzie to zobaczyć…

Szokująca jest też dzisiejsza Ewangelia… Kłopotliwa. Bo zawiera sugestie jakoby Pan pochwalał nieuczciwość. Ileż jest prób złagodzenia tego przesłania, jakiegoś logicznego uzasadnienia dlaczego powiedział tak, jak powiedział. Może to nasze czytanie (słuchanie) ze zrozumieniem szwankuje. Tymczasem przypowieści mają to do siebie, że chodzi w nich o ukazanie jednego przesłania bez szczególnej troski o doskonałość wszystkich elementów składowych. W tej przypowieści Jezus zajmuje się wyłącznie zaradnością, przezornością, roztropnością, a w żadnym wypadku uczciwością. Ten wątek należy więc pominąć, żeby nie zaciemnił przesłania. Tym bardziej, że skądinąd wiemy dobrze, że Bożą ocenę nieuczciwości Jezus wypowiadał dość klarownie.

Co z tą zaradnością więc? Zobaczcie jak łatwo wpaść w „religijne koleiny”. Pewien zestaw modlitw, zwyczajów, aktywności. Może nawet jakieś szlachetne działania motywowane wiarą. To moje. To dobre. To wystarczy. Tymczasem Pan zdaje się pokazywać, że rzeczywiście „gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie”. Człowiek, który szczerze przylgnął do Jezusa, nie może spocząć, nie jest w stanie „usiedzieć w miejscu”. I nie chodzi pewnie o nadaktywności, ile raczej o wykorzystanie nadarzających się okazji, których przecież nie brakuje. Każdy na swoją miarę i w kontekście swojego życia. Bywa, że są to sytuacje potencjalne i od nas zależy, czy zaistnieją. Nie da się być wszędzie i robić wszystkiego. Ale warto weryfikować codzienność i przyglądać się zmarnowanym szansom. Temu służy rachunek sumienia. A kiedy pojawią się znów? Szkoda je zmarnować…

Zaradność i roztropność, przemyślność i aktywność – stale i wciąż pożądane cechy w chrześcijańskim świecie. Również od ich natężenia zależy szerzenie Dobrej Nowiny.

sobota, 31 października 2020

balony...


(Łk 14,1.7-11)
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. Opowiedział wówczas zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: "Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: "Ustąp temu miejsca". I musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: "Przyjacielu, przesiądź się wyżej". I spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.

 

Mili Moi…
Zamknięte cmentarze… Muszę przyznać, że byłem pewien, że tak się stanie. Ale sądziłem, że najpóźniej w czwartek. Zdziwiło mnie, kiedy to nie nastąpiło. Szkoda, że w ostatniej chwili, kiedy część ludzi już pewnie wyruszyła w podróż. Ale nie po to, by krytykować, o tym piszę. Po pierwsze, widzę, że to, co zakazane, zawsze kusi najbardziej. Jakąż ja miałem dziś ochotę wybrać się… na cmentarz. Często na nich bywam, bo bardzo je lubię. Tam nikt nie gada głupot, wszyscy już wiedzą, co wiedzieć należy. Ale dziś szczególnie i wyjątkowo mnie kusiło… Oczywiście nie wybrałem się. Ale próbując szukać jakichś jasnych stron, myślę sobie, że mamy szansę skupić się na najgłębszej istocie Uroczystości Wszystkich Świętych, którą jest świętość właśnie, nie mająca zbyt wiele wspólnego z doniczką chryzantem i zapalonym zniczem. Oczywiście te gesty pamięci są jak najbardziej właściwe, ale zacierają nam chyba nieco od lat, to o czym mozolnie próbujemy na ambonach w te dni przypominać. Że mniej o zmarłych myślimy, a bardziej o świętych. Dzień wspominania zmarłych nastąpi w poniedziałek – choć w tym roku również w tym dniu cmentarze pozostaną zamknięte. Może więc łatwiej będzie uchwycić najgłębszy sens tego pierwszego listopadowego dnia.

Ja zabrałem się za pracę… W przyszłym tygodniu mamy zamiar nagrać internetowe rekolekcje adwentowe. To dwadzieścia pięć nauk. Krótkich wprawdzie, ale tym większa trudność. Łatwiej mówić długo i rozwlekle niż w kilku słowach zawrzeć istotne treści. Siedzę więc i umysł pracuje na najwyższych obrotach. Martwię się tylko, że będą to w tym nadchodzącym Adwencie jedyne rekolekcje, które wygłoszę. Mam wprawdzie dwie serie przyjęte, we Wrocławiu i w Legnicy, ale któż jest w stanie przewidzieć co będzie za miesiąc. Za dobrze to wszystko nie wygląda.

Dzisiejsza przestroga Jezusa, myślę sobie, nie dotyczy tylko i wyłącznie tego, co widzialne. Zachowanie opisane przez Ewangelistę, a polegające na zajmowaniu najprzedniejszych miejsc, traktujemy chyba dziś jako przejaw pewnego prymitywizmu i traktujemy z pobłażliwym sceptycyzmem. Czasem nas to złości, czasem śmieszy. Dużo gorzej chyba, kiedy człowiek zachowuje się podobnie, ale w sposób nie dostrzegalny, albo nie łatwy do zidentyfikowania. Czujemy, że coś jest nie w porządku, ale nie do końca wiemy co. Szczególnie niebezpieczne jest to zaś dla niego samego, ponieważ pycha rozdyma go do tego stopnia, że czasem nie jest już w stanie myśleć racjonalnie. Staje się niewolnikiem „szacunku do siebie”, „swoich kompetencji”, „własnego profesjonalizmu”, „nieprzeciętnych umiejętności”, „niezwykłego talentu” lub wielu innych, tym podobnych przekonań.

Kiedy taki rozdęty balon pychy pęka, a przecież tak bywa, zostaje z niego niewiele. „Kawałek mokrej gumy”, który wygląda raczej żałośnie i z całą pewnością nikogo już nie jest w stanie zachwycić. Czasem sobie myślę czy jestem czymś więcej? Kawałek gumy, który napina się na różne sposoby, próbuje się nadymać, żeby wyglądać lepiej, żeby być zauważonym, zapamiętanym, perfekcyjnie przygotowanym. A potrzeba mało, albo tylko jednego… Potrzeba mi tylko przypominać sobie o tym, kim jestem ja, a kim jest ON, ten, który trzyma ten balon mojego życia w swoich rękach. Dla Niego on jest ważny. I to wystarczy.

środa, 28 października 2020

człowiek ma twarz...


(Łk 6, 12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Mili Moi…
Witajcie… Mój urlop jeszcze trwa, ale postanowiłem wrócić do Poznania. Z różnych względów, ale chyba głównie, żeby w tym dziwnym czasie być razem z braćmi. Ale o tym może za chwilę.

Wybaczcie, że nie pisałem… Ale reset był całkowity. Nie powiem, że urlop to jest to, „co tygryski lubią najbardziej”. Myślę, że jeśli chodzi o mój czyściec, to słowo „urlop” będzie konkurowało ze słowem „szpital”. Obie rzeczywistości są dla mnie dość przerażającą wizją. Ale czego można się było spodziewać po klasycznym pracoholiku? No w każdym razie przeżyłem. Być może nawet odpocząłem, ale nie znam tego stanu, więc trudno mi stwierdzić…

Głównie łaziłem po lesie. Nie ma więc czego opisywać. Grzybów w naszych stronach było jak na lekarstwo. Każdego dnia coś przynosiłem, ale raczej nie było to satysfakcjonujące. Spacery jednak tak… Codziennie przynajmniej dwanaście – czternaście tysięcy kroków. Niejednokrotnie w ramach nordic walkingu. Z radością wiec mogę wyznać, że po kilku miesiącach jest obywatela dwanaście kilogramów mniej.

Jako że jednak jestem człek „wielkomiejski”, to znaczy – dużo lepiej czuję się w dużym mieście niż w małym. Co więcej, epidemia nie oddaje pola – a zawsze to lepiej chorować w swoim pokoju (gdyby co, rzecz jasna) niż w „swoim – nieswoim”; lepiej w otoczeniu dobrych książek niż „rozbebeszonej” walizki. No i wydarzenia bieżące… Wszystko to sprawiło, że dziś wsiadłem w auto i jestem w domu…

Czytam tę dzisiejszą Ewangelię i myślę o Apostołach, którzy zdobyli dla Chrystusa cały ówcześnie znany świat. Byli w stanie przekonać do swoich poglądów nie krzycząc i nie podnosząc głosu, nie łamiąc trzciny nadłamanej i nie gasząc knota o nikłym płomyku. Zupełnie jak ich Pan. A nade wszystko nie domagali się szacunku dla swoich poglądów, gardząc innymi, cudzymi poglądami; gardząc drugim człowiekiem…

Dziś po południu szedłem po zakupy… Mijałem dziesiątki bardzo młodych ludzi, którzy znów zgodnym chórem zakrzykną dziś „Wypie…lać!!!”, którzy zatrzymają się pod niejednym kościołem i zawołają „Je…ać kler”, którzy będą przekonani, że „mają prawo”, bo niosą w sobie „słuszny gniew”. I myślałem o tym, kto zawiódł. Kto ich tak wychował? Kto wpoił w nich przekonanie, że tak wolno? Że nie ma żadnych świętości? Że granice nie istnieją? Że jeśli chcesz, to możesz i nic nikomu do tego…

Nie chcę żyć w takim świecie. W świecie barbarzyńców i przerażająco dzikich ludzi. Wołam do Jezusa MARANA THA! Przyjdź i ratuj człowieczeństwo. Bo ono niebezpiecznie pląsa u progu nicości. Ratuj człowieczeństwo w człowieku! Przypomnij każdemu, że ma twarz... Marana tha!

sobota, 3 października 2020

jak błyskawica...


(Łk 10, 17-24)
Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają". Wtedy rzekł do nich: "Widziałem Szatana, który spadł z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednakże nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie". W tej to chwili rozradował się Jezus w Duchu Świętym i rzekł: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić". Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: "Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli".

 

Mili Moi…
Za chwilę ruszam do Akademii Królowej Jadwigi, która wznawia swoje zajęcia po wakacjach. Zawożę im dar Eucharystii, która stoi w centrum ich pierwszosobotnich spotkań. Wspominałem Wam już kiedyś o tym środowisku, które dąży do wychowania dziewcząt w duchu personalizmu chrześcijańskiego, dbając o ich kulturę, rozwój duchowy, pomagając im zaspokoić potrzeby wyższe. Szalenie podoba mi się ta idea, więc współpracuję z nimi z przyjemnością.

Dziś wieczorem zaczynam również świętować uroczystość naszego Założyciela, św. Franciszka, wraz ze wspólnota parafialną w Komornikach. Tamtejszy proboszcz zaprosił mnie, żebym jego parafianom przybliżył nieco jego postać. Jestem już wprawdzie na urlopie, ale nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności wygłoszenia słowa o świętym, który mnie dawno temu zafascynował. Jutro wieczorem zamierzam jednak zmierzać do domu i urlopować „do upadłego”.

Wczoraj wieczorem odszedł do Domu Ojca nasz współbrat, o. Janusz. Niestety przyczyną jego śmierci jest COVID. Miał 64 lata. Polecam go Waszej modlitwie. A i za siebie nawzajem się módlmy. Uważam, że żyć trzeba w miarę normalnie, ale z pewnością konieczne jest zachowywanie ostrożności i przysłowiowe „dmuchanie na zimne”. Dbajcie o siebie nieco…

Dziś zaś Słowo motywuje mnie do reorientacji przyczyn mojej radości. Żyjemy w świecie, który od samego początku naszego życia uczy nas, co powinno sprawiać nam radość – sukces, zaspokojone ambicje, przyjemności, dobra materialne. A Pan przychodzi ze słowem – cieszcie się z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie. To jeden z tych powodów do radości, wobec których stajemy zdumieni i aż chce się powiedzieć – no chyba to jednak trochę za słabe. Owszem, ale tylko wówczas, jeśli nie zna się, nie rozumie wartości Królestwa. Jeżeli nasze oczy pozostaną „związane” tylko ziemskimi sprawami, jeśli nasze serce będzie nastawione tylko na ziemskie radości, to z całą pewnością nie doznamy nigdy spełnienia – to po pierwsze – będziemy wciąż za czymś gonić, tęsknić, czegoś żałować, zazdrościć, pożądać. Po drugie zaś nie doświadczymy tego, o czym Pan dziś mówi w odniesieniu do maluczkich i prostaczków – objawienia chwały Bożej, Prawdy, Mocy Miłości. Serce zajęte tym światem nie ma czasu ani miejsca w sobie na rzeczy Boże.

Największy problem chyba w tym, że my to wiemy, nawet się z tym zgadzamy, a jednocześnie próbujemy to jakoś zbalansować. Wydaje nam się, że uda się te dwie rzeczywistości połączyć, wymieszać, obie zrealizować. Tymczasem to kolejna płaszczyzna życia, w której Bóg mówi „albo – albo”. I może właśnie dlatego nasze chrześcijaństwo „nie działa”. To znaczy nie doświadczamy tego, co Pan obiecuje, ponieważ nie decydujemy się wejść w to wszystko „na całego”. Nie traktujemy Go wystarczająco poważnie.

środa, 30 września 2020

coś o lisach...


(Łk 9, 57-62)
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: "Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz". Jezus mu odpowiedział: "Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć". Do innego rzekł: "Pójdź za Mną". Ten zaś odpowiedział: "Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca". Odparł mu: "Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże". Jeszcze inny rzekł: "Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu". Jezus mu odpowiedział: "Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego".

 

Mili Moi…
Nareszcie udało mi się sfinalizować wysyłkę listów do wspólnot Rycerstwa Niepokalanej ze słowem przywitania i zaproszeniem na nasz pierwszy zjazd. Wydaje się to błahostką, ale dla mnie było nie lada wyczynem. Moje obcowanie z komputerem jest naprawdę ograniczone. Wielu rzeczy nie umiem i nie zawsze jest kogo zapytać. A uczyć się jakoś nie bardzo mam ochotę, bo zawsze jest coś ważniejszego na horyzoncie. Tak czy owak, wczoraj wszystko zostało wysłane.

Wczoraj też był jeden z tych najmilszych dni w roku, kiedy człowiek bez wyrzutów sumienia może posłuchać wielu dobrych słów kierowanych do niego przez ludzi życzliwych. I tak właśnie było… Wiele telefonów, smsów, serdecznych życzeń. Imieniny są „bardziej strawne”, bo, inaczej niż urodziny, nie przypominają tak brutalnie o upływającym czasie. W każdym razie to był naprawdę miły dzień.

Za to najbliższe dni będą już bezpośrednim przygotowaniem do urlopu. Muszę przyznać, że niezależnie od warunków pogodowych, które powoli zaczynają być typowo jesienne, zdecydowanie czekam już na tych kilka dni, w których bezkarnie będę mógł polegać pod kocykiem i czytać, chadzać na spacery, rozmyślać o życiu zajmując się choć przez chwilę własnymi problemami, w odróżnieniu od codziennego zajmowania się raczej problemami innych. Wielkich planów nie robię, ale mam nadzieję, na prawdziwy odpoczynek.

Dziś pomyślałem sobie nad Słowem o dwóch rzeczach związanych z moim powołaniem. Po pierwsze o zdolności do decyzji, która w „moich czasach” była jednak zdecydowanie większa niż obecnie. Kiedy czasem rozmawiam z osobami, które wykazują zdecydowane „symptomy powołania” i w zasadzie trudno, żeby Pan Bóg mógł je zawołać jeszcze głośniej, to przekonuję się, że najtrudniej rzeczywiście zostawić za sobą to, co dziś, a wejść w „jutro”. Paraliż decyzyjny wśród ludzi, i to wcale nie najmłodszych, trochę mnie zdumiewa, a bardziej chyba niepokoi.

Ale my, którzy podjęliśmy decyzję… Czy jesteśmy jej wierni? Czy nie obwarowaliśmy jej zastrzeżeniami, których niegdyś, wydawało nam się, nie było? Mam czasem wrażenie jakiejś „ukrytej pretensji” wobec Jezusa, który z całą szczerością, w prawdzie, przedstawia nam nasz przyszły los, nasze bycie z Nim. My, którzy przecież nie różniliśmy się od innych, mieliśmy swoje pragnienia, marzenia, oczekiwania, ale uznaliśmy je „za śmieci” jak pisze Paweł, porzuciliśmy je i poszliśmy za Nim. Czy po jakimś czasie nie wróciliśmy do „śmietników” kontemplując to, „czego zostaliśmy pozbawieni”? Czy nie niesiemy w sobie żalu, że sprawy jednak nie poszły tak, jak się spodziewaliśmy? Albo nie idą dziś według naszych, najlepszych przecież we wszechświecie, planów i wyobrażeń? Czyżby owe „dawne plany” były tak atrakcyjne, czy to może Jezus na „atrakcyjności” w naszych oczach stracił?

Może już czas usłyszeć na nowo i wziąć to sobie do serca – lisy maja nory, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca… A ja z Nim. Bez domu, bez pola, bez żony, bez dzieci… Bez zachcianek, bez kaprysów, bez wielu przyjemności i rozkoszy życia… Bez własnej woli, bez własnych planów, bez jasnej przyszłości… Ale przecież z Nim. Czy to nie wystarczy?

sobota, 26 września 2020

czemu nie mówisz?


(Łk 9, 43b-45)
Gdy wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich czynów Jezusa, On powiedział do swoich uczniów: "Weźcie wy sobie dobrze do serca te słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi". Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o to powiedzenie.

 

Mili Moi…
Miniony tydzień to wizyta w Radio Niepokalanów. Władze się zmieniły, ale nadal jesteśmy przyjmowani z wielką życzliwością. Zainteresowanych informuje, że 4 października wracamy na antenę. A druga część tygodnia to już praca w domu i to taka, której wprost nie znoszę (pewnie dlatego, że nie umiem, a uczyć się nie ma kiedy). Mianowicie na kilka dni stałem się sekretarką. Czas przywitać wspólnoty Rycerstwa Niepokalanej, zaprosić na listopadowy Zjazd, którego organizacją też się zajmuję, wyjaśnić ideę, stworzyć program. Napisać, zaprojektować, wydrukować. Zajmuje mi to wszystko długie godziny, a efekt i tak jest mizerny. Ale jeśli uda mi się poznać jeszcze kilka szczegółów edytorskich, to może w poniedziałek wyślę te listy.

Tymczasem jednak od wczoraj prowadzę weekend powołaniowy u sióstr franciszkanek. Siedemnaście dziewcząt, raczej młodszych (to znaczy na etapie szkół średnich) zastanawia się nad tajemnicą Boga w swoim życiu, a ja mam im w tym pomóc. Pomijając fakt, że głosi się zwykle bardzo dobrze, bo młodzież jest gotowa słuchać, to dodatkowym atutem jest fakt, że spotkanie ma miejsce w Poznaniu, co pozwala mi na noc wracać do klasztoru i spać we własnym łóżeczku.

Przedwczoraj byłem świadkiem osobliwego zdarzenia… To znaczy, w pierwszej wersji tak chciałem rozpocząć tę historię. Ale w „nowym świecie” takie zdarzenia chyba czas zacząć traktować jako całkowicie „normalne”. Miałem okazję spotkać na ulicach nowoczesnego miasta Poznań kilka homoseksualnych par jednego dnia. Za jedną z nich, w wersji żeńskiej, szedłem nawet chwilę, ale zatrzymały nas światła na przejściu dla pieszych. Panie (a raczej dziewczęta, biorąc pod uwagę ich wiek), nie zdawały sobie sprawy, że w ślad za nimi podąża reprezentant tej skrajnie opresyjnej i nietolerancyjnej grupy, jaką jest Kościół Katolicki. Ale w pewnej chwili się obejrzały i mnie dostrzegły. Przypływ czułości, którego na mój widok doznały, trudno mi porównać z czymkolwiek. Bałem się nawet, że jeśli czerwone światło zatrzyma nas dłużej, to będę musiał wezwać kościelną policję obyczajową z pistoletami na różańcowe kulki…

Oczywiście jedna z pań bardzo intensywnie sprawdzała jakie wrażenie to wszystko wywiera na mnie. Może oczekiwała reakcji, któż to wie. Ja natomiast nie mogłem przestać się uśmiechać, ponieważ po tym, co widziałem w Ameryce, czułe występy naszych rodzimych homoseksualistów są zaledwie dziecięcą igraszką i nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. A już z pewnością nie budzą skrajnych reakcji. Panie polecone Bożej Opatrzności, może kiedyś, jeszcze za życia, dane im będzie doznać prawdziwej czułości – świętej, czystej, bezgranicznej. Niech im Jezus tego łaskawie udzieli…

A dziś zastanawiam się nad tajemnicą Męki Pana. On dał dostęp do wiedzy o niej swoim uczniom na długo przed tym, jak miała ona miejsce. Ale oni tak bardzo bali się tej prawdy. Woleli jej nie słyszeć. I pomyślałem sobie – ileż to razy ja idę na modlitwę z gotowymi odpowiedziami, albo przynajmniej z wyobrażeniami, co też Pan na moje dylematy winien mi odpowiedzieć. A po modlitwie mówię – nie słyszę Cię, dlaczego nic nie mówisz? Tymczasem On powiedział ważne słowo, raz je powiedział, ale ja nie byłem gotów go usłyszeć. Nie dałem „wolności” mojemu Panu, nie byłem gotów przyjąć wszystkiego, co ma mi do powiedzenia. Nie dopuszczam przecież do siebie prawdy, że mógłby powiedzieć coś trudnego. Skoro Bóg to zawsze ma głaskać, pocieszać, umacniać. W żadnym wypadku zapowiadać rzeczy trudne, albo trudno tłumaczyć te, które już się dzieją. Od tych ma uwalniać, czyż nie? Czy nie po to jest Bogiem? Czy nie dlatego w Niego wierzę? Czy to właśnie nie są Jego zadania?

A On milczy. Rzeczywiście milczy. Bo nie może powiedzieć więcej, zanim nie przyjmę tego, co już powiedział. Ale On wie, że kiedyś się zmęczę i przestanę się miotać. I powiem Amen.

sobota, 19 września 2020

siew trwa...


(Łk 8, 4-15)
Gdy zebrał się wielki tłum i z poszczególnych miast przychodzili do Jezusa, opowiedział im przypowieść: "Siewca wyszedł siać swoje ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki podniebne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny". To mówiąc, wołał: "Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!" Pytali Go więc Jego uczniowie, co oznacza ta przypowieść. On rzekł: "Wam dano poznać wprost tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w przypowieściach, „aby patrząc, nie widzieli, i słuchając, nie rozumieli”. Takie jest znaczenie przypowieści: Ziarnem jest słowo Boże. Tymi zaś na drodze są ci, którzy słuchają słowa; potem przychodzi diabeł i zabiera słowo z ich serca, żeby nie uwierzyli i nie byli zbawieni. Na skałę pada u tych, którzy gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, lecz nie mają korzenia: wierzą do czasu, a w chwili pokusy odstępują. To, które padło między ciernie, oznacza tych, którzy słuchają słowa, lecz potem odchodzą, a zagłuszeni przez troski, bogactwa i rozkosze życia, nie wydają owocu. Wreszcie, ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc dzięki wytrwałości".

 

Mili Moi…
W środę zakończyliśmy rekolekcje dla organistów… Bardzo mieszane uczucia… Przede wszystkim były to „najgorsze” rekolekcje z punktu widzenia głosiciela z prostego powodu – grupa się wymieniała. To znaczy – jedni przyjeżdżali, inni wyjeżdżali. Niektórzy mogli być tylko przez chwilę, inni brali udział w całości. Właściwie na każdej nauce miałem przed sobą nieco inną grupę słuchaczy, co znacznie utrudnia zbudowanie jakiegoś spójnego przekazu. Poza tym, chyba nie wszyscy byli gotowi potraktować to spotkanie jako rekolekcje. Innymi słowy – ziarno padało na baaaaardzo różną glebę. I to w zasadzie pewnie nic dziwnego – tak jest zawsze. Ale jeśli gotowości na jego przyjęcie brak podczas takiego wydarzenia jak rekolekcje, to właściwie po co na nie jechać? Ale, żeby być w pełni uczciwym, chcę też powiedzieć, że nie brakowało i tam ludzi, którzy z uczciwością wielką i zaangażowaniem wchodzili w dynamikę rekolekcji.

Myślę o tym w perspektywie dzisiejszego słowa. Dziś jakoś szczególnie stanęły mi przed oczami rodzaje gleby jako etapy mojego osobistego wzrostu w słuchaniu i przyjmowaniu Słowa. Czy nie jest tak, że u początku ono nas specjalnie nie zajmuje? Podczas liturgii traktujemy je jako przerwę w akcji, chwile odpoczynku dla zmęczonych nóg, moment na refleksję o minionym lub przyszłym tygodniu. Kiedy człek już nieco się nawróci, Słowo zaczyna go interesować – czyta, słucha, gromadzi… Ale płyciutko. Kiedy przychodzą trudności, dużo silniejsze okazują się mechanizmy „poprzedniego życia”. Stary człowiek wciąż dominuje. Słowo nie może się zakorzenić. Kiedy już jako tako radzimy sobie z trudnościami, wówczas przychodzi czas na oświetlenie Słowem tych partii codzienności, które domagają się, często bolesnego, oczyszczania. Słowo zaczyna dotykać mojego stosunku do dóbr materialnych, do przyjemności, do gromadzenia, do władzy, przewagi, dominacji i tych wszystkich zjawisk, które niepostrzeżenie wdzierają się w moje życie i których na co dzień nawet nie zauważam. To czasem rodzi bunt i „odchodzenie” od Słowa. Mówimy – to zbyt trudne, dalej nie idę… Jeśli jednak uda się i ten etap pokonać, wówczas pozostaje już tylko owocowanie. Jak zdiagnozować siebie? Jak określić, na którym etapie jestem? Może warto zapytać, czy w ostatnim czasie jakieś konkretne Słowo mnie poruszyło i co dalej się z tym poruszeniem stało? Czy na jego podstawie dokonała się choćby mikrozmiana w moim życiu, czy też Słowo napotkało na mój opór? Jakiego rodzaju opór? Co nie pozwoliło mi wcielić Słowa w życie?

A ja od wczoraj jestem w Małuszynie (wioseczka niedaleko Trzebnicy). Siostry boromeuszki mają tu maleńki dom rekolekcyjny, w którym od wczoraj skupia się dziesięć kobiet, a ja staram się im w tym pomóc. A bezpośrednio stąd kurs do Radia – wracamy na antenę. Na razie do końca roku, a potem zobaczymy czy się ostoimy w nowych ramówkach, które są planowane. Tak czy owak, tymczasem okazji do głoszenia Słowa nie brakuje…

niedziela, 13 września 2020

tak brzmi przebaczenie...


(Mt 18, 21-35)
Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: "Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?" Jezus mu odrzekł: "Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać. Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: „Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam”. Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: „Oddaj, coś winien!” Jego współsługa padł przed nim i prosił go: „Okaż mi cierpliwość, a oddam tobie”. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu".

 

Mili Moi…
Przyznam szczerze, że tydzień miniony był przeokrutnie męczący… Oprócz tego, że głosiłem katechezy maryjne w naszym sanktuarium, co samo w sobie nie było aż tak męczące, musiałem stworzyć rekolekcje dla organistów, na które ruszam jutro. Dawno nie przeżyłem takie burzy mózgu. Zwykle rekolekcje powstają u mnie długo – noszę je w sobie, tworze etapami. Tych zaś nie zdołałem ruszyć wcześniej, więc wszystko zostało skumulowane. To nie mój system, więc efekt mamy, jaki mamy.

W międzyczasie milion innych rzeczy… Z Kurii Generalnej dostałem przetłumaczony z włoskiego dokument, żeby przejrzeć go pod kątem gładkości języka. Wczoraj rozpoczęliśmy kolejny rok formacyjny ze Spotkaniami Małżeńskimi, dziś po południu Eucharystia na Spotkaniu Porekolekcyjnym dla tejże wspólnoty. Na to trudne wiadomości – jedna z moich stałych penitentek zdiagnozowana nowotworowo. Żona i mama trójki uroczych dzieciaków. Czeka ją walka. Do tego nadchodząca niezwykle szybko jesień. Duże napięcie we mnie, bo czuję powoli nadchodzący urlop, choć już wiem, że nie będzie on tak całkiem wypoczynkowy. No i to wszystko sprawia, że najchętniej nakryłbym się kocem i zanurzył w lekturze, wyłączywszy uprzednio rzecz jasna wszystkie media…

Dziś czytam to Słowo z myślą o czymś, co nazwałem sobie „chroniczną krzywdą”. Łatwiej mówić obrazowo o przebaczeniu, kiedy krzywda, której ma ono dotyczyć jest duża, znacząca i bolesna. Towarzyszy ona człowiekowi nieustannie, absorbuje jego myśli, uczucia, sny… Ale przecież nie zawsze tak jest. Zdałem sobie sprawę, że dziś niczego podobnego w swoim życiu nie notuję. Za to jest cały szereg „krzywd chronicznych”, które przypominają drzazgę za paznokciem. Nie umrze człek od tego. Nie boli uporczywie. Czasem, kiedy zahaczy się o coś, to i owszem, ale w zasadzie da się z tym żyć. Czasem po prostu trzeba z tym żyć…

Choćby fakt, że niektórzy, bliscy mi ludzie nie są tacy, jakimi być powinni (a może jakimi ja chciałbym, żeby byli); nie dorastają do ideału, który winni realizować; ciągle popełniają te same błędy; niczego się nie uczą; stanowią blokadę dla uczynienia wielu dobrych rzeczy; podcinają skrzydła; nie są dla mnie oparciem, kiedy ich potrzebuję… i można tak wymieniać w nieskończoność.

Z pewnością wiele z tych kwestii może być przedmiotem przebaczenia i w tych przypadkach jest ono nie mniej ważne, niż w poważnych i wielkich sprawach. Bo małe potrafią zatruć życie, odebrać radość, stać się źródłem nieustannej tęsknoty (i nawet nie bardzo wiadomo za czym). A wystarczyłoby może tylko wyraźniej poczuć Boże przebaczenie wobec nas samych, żeby uwierzyć, że jesteśmy zdolni ofiarować je innym. Niczym echo tego Bożego. W duchu nadprzyrodzonym. Hojnie. Z miłosierdziem…