Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od
osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła
się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej:
«Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Położył na nią ręce, a natychmiast
wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że
Jezus uzdrowił w szabat, rzekł do ludu: "Jest sześć dni, w które należy
pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!"
Pan mu odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat
wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A owej córki Abrahama,
którą Szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, czy nie należało uwolnić od
tych więzów w dzień szabatu?" Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego
przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów,
dokonywanych przez Niego.
Mili Moi…
Sześć dni, w które należy pracować… Leczcie się w te właśnie, a nie w dzień
szabatu. Ile złej woli trzeba mieć w sobie, żeby nie dostrzec tak
spektakularnego znaku, który niewątpliwie jest dowodem Bożej miłości! Z czego
to wynika? Z niepokoju o własną pozycję? Z umiłowania tego, że wszystko „jest
jak jest”? Z nadmiernego wewnętrznego uporządkowania i braku elastyczności? Nie
wiem, ale przyglądam się dziś samemu sobie. I widzę, że też nie bardzo lubię
być zaskakiwany, zwłaszcza sytuacjami, które rodzą jakiś powszechny niepokój i
zamieszanie. Nawet te, które w konsekwencji rodzą dobro – czy nie mogłyby się
dokonywać w sposób bardziej uporządkowany? Ale czy można nałożyć pęta Duchowi
Świętemu? Oczywiście często powtarzamy, że On jest raczej Duchem porządku niż
zamieszania, ale czy nie jest całkowicie wolny i czy w związku z tym nie może czynić
tego, co chce i w sposób jaki sam wybiera? Może więc to ja muszę nad swoją
elastycznością pracować. A dobrze wiemy, że z wiekiem staje się ona coraz mniejsza
(tak, wiek to również jeden ze wskaźników wart uwzględnienia). A zatem
samoświadomość i ciągła decyzja na to, żeby pozwolić Bogu być Bogiem…
Wczoraj w nocy wróciłem z Dobrej. To nasz najbardziej wysunięty na Zachód
klasztor. Bardzo blisko Szczecina. Niedziela Maryjna – to był powód mojej
obecności tam. I cóż, musze się powtórzyć, po raz kolejny zaskoczenie ze strony
Maryi. Grubo ponad dwieście osób przystąpiło do Rycerstwa Niepokalanej, czyli
zawierzyło swoje życie Maryi. To, co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że do
tego zawierzenia przystępuje sporo ludzi młodych, młodych rodzin. Czasem księża
pytają mnie – no i co dalej z tymi ludźmi – przyjmujesz ich, a potem oni się
rozpływają. Mam często ochotę odpowiedzieć im słowami Jezusa – wy dajcie im
jeść. Najlepsze rekolekcje nie zastąpią codziennej duszpasterskiej pracy, a moje
możliwości „na odległość” są bardzo ograniczone. Ja żyję nadzieją, że Maryja
sama się o nich zatroszczy. I jeśli nawet nie dziś i nie jutro, jeśli nie w
swoim mieście czy parafii, napotkają na szansę, którą stworzy im Ona. Po
pierwsze szansę zdobywania choćby najmniejszego kawałka świata dla
Niepokalanej, a po wtóre – do formacji maryjnej. I o to się dla nich wszystkich
modlę.
Dziś zaś spędziłem dzień z moją ciotką, która jutro jedzie na nie wiem już
którą chemię. Objechaliśmy cmentarze, zrobiliśmy, co dało się zrobić,
powspominaliśmy. Dobry dzień…