poniedziałek, 30 października 2023

elastyczność...


(Łk 13, 10-17)
Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Położył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus uzdrowił w szabat, rzekł do ludu: "Jest sześć dni, w które należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!" Pan mu odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A owej córki Abrahama, którą Szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, czy nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?" Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.

 

Mili Moi…
Sześć dni, w które należy pracować… Leczcie się w te właśnie, a nie w dzień szabatu. Ile złej woli trzeba mieć w sobie, żeby nie dostrzec tak spektakularnego znaku, który niewątpliwie jest dowodem Bożej miłości! Z czego to wynika? Z niepokoju o własną pozycję? Z umiłowania tego, że wszystko „jest jak jest”? Z nadmiernego wewnętrznego uporządkowania i braku elastyczności? Nie wiem, ale przyglądam się dziś samemu sobie. I widzę, że też nie bardzo lubię być zaskakiwany, zwłaszcza sytuacjami, które rodzą jakiś powszechny niepokój i zamieszanie. Nawet te, które w konsekwencji rodzą dobro – czy nie mogłyby się dokonywać w sposób bardziej uporządkowany? Ale czy można nałożyć pęta Duchowi Świętemu? Oczywiście często powtarzamy, że On jest raczej Duchem porządku niż zamieszania, ale czy nie jest całkowicie wolny i czy w związku z tym nie może czynić tego, co chce i w sposób jaki sam wybiera? Może więc to ja muszę nad swoją elastycznością pracować. A dobrze wiemy, że z wiekiem staje się ona coraz mniejsza (tak, wiek to również jeden ze wskaźników wart uwzględnienia). A zatem samoświadomość i ciągła decyzja na to, żeby pozwolić Bogu być Bogiem…

Wczoraj w nocy wróciłem z Dobrej. To nasz najbardziej wysunięty na Zachód klasztor. Bardzo blisko Szczecina. Niedziela Maryjna – to był powód mojej obecności tam. I cóż, musze się powtórzyć, po raz kolejny zaskoczenie ze strony Maryi. Grubo ponad dwieście osób przystąpiło do Rycerstwa Niepokalanej, czyli zawierzyło swoje życie Maryi. To, co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że do tego zawierzenia przystępuje sporo ludzi młodych, młodych rodzin. Czasem księża pytają mnie – no i co dalej z tymi ludźmi – przyjmujesz ich, a potem oni się rozpływają. Mam często ochotę odpowiedzieć im słowami Jezusa – wy dajcie im jeść. Najlepsze rekolekcje nie zastąpią codziennej duszpasterskiej pracy, a moje możliwości „na odległość” są bardzo ograniczone. Ja żyję nadzieją, że Maryja sama się o nich zatroszczy. I jeśli nawet nie dziś i nie jutro, jeśli nie w swoim mieście czy parafii, napotkają na szansę, którą stworzy im Ona. Po pierwsze szansę zdobywania choćby najmniejszego kawałka świata dla Niepokalanej, a po wtóre – do formacji maryjnej. I o to się dla nich wszystkich modlę.

Dziś zaś spędziłem dzień z moją ciotką, która jutro jedzie na nie wiem już którą chemię. Objechaliśmy cmentarze, zrobiliśmy, co dało się zrobić, powspominaliśmy. Dobry dzień…

 

piątek, 27 października 2023

z małego strumyka...


(Łk 12, 54-59)
Jezus mówił do tłumów: "Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: „Deszcz idzie”. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: „Będzie upał”. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka".

 

Mili Moi…
Cudowna nowina! Jesteśmy w stanie tak wiele rozpoznawać sami z siebie. Innymi słowy, wyposażył nas Bóg w narzędzia, które pozwalają nam odczytywać rzeczywistość w prawdzie, a co ważniejsze, rozumieć Jego wskazówki i poddawać się Jego prowadzeniu. Teraz tylko te narzędzia w sobie odnaleźć i uruchomić. A to trudne, bo dawno uznaliśmy je za niepotrzebny przeżytek. Cisza i namysł zostały wyparte przez telewizor i internet – ktoś pomyśli za nas, ktoś zbuduje nam fikcyjne światy. Dobrą lekturę, inspirujące słowo zastąpiliśmy czymkolwiek, co ma w tytule „duchowy”, często słuchając czy czytając rzeczy, które raczej zaciemniają ogląd rzeczywistości, człowiekowi przyznając siły i moce, których nigdy nie będzie posiadał. Dzień skupienia i rekolekcje – na to przecież nie ma czasu – może raczej grill i kabaretowy maraton na ekranie.

Oczywiście przejaskrawiam i wcale nie chcę być złośliwy. Raczej uświadamiam dziś sam sobie, że my wszystko mamy i niczego nowego nie musimy wymyślać. Obyśmy tylko chcieli korzystać z istniejących narzędzi, a szybko przekonalibyśmy się o ich skuteczności w codziennym rozeznawaniu woli Bożej. On nie chce jej przed nami ukryć, wręcz przeciwnie, On jest właśnie tym, który najbardziej chce ją nam dać poznać. Ale przypomnijcie sobie młodego Samuela w świątyni… To trochę jak posiadanie radia, które nie gwarantuje, że człowiek cokolwiek przez nie usłyszy. Musi się nauczyć je obsługiwać. Z życiem duchowym jest podobnie. Trzeba się nauczyć praw nim rządzących, a jak „kliknie”, to nagle wiele rzeczy się rozjaśnia…

Wczoraj w Gdańsku przeżyłem Regionalny Dzień Formacji. To takie nasze, franciszkańskie spotkanie w regionach, które ma służyć formacji permanentnej, czyli stałej, do której każdy z nas jest w swoim życiu zobowiązany. Wczoraj prowadził nas w tym dniu o. Andrzej z Krakowa, który na tle Przemówienia Benedykta XVI do franciszkanów z 2009 roku snuł nam opowieść o Franciszku i jego pogłębionym spojrzeniu na Kościół i świat. Mówił nam o kontemplacji, czyli nie zatrzymywaniu wzroku na tym, co widzialne, przekraczaniu zewnętrznej powłoki, docieraniu do istoty rzeczy. Mówił o poddaniu się Kościołowi i oczekiwaniom, które dziś wobec naszego Zakonu ma, o prostocie i radości. Ale przede wszystkim o pięknie Boga, którym Franciszek potrafił się zachwycić.

Przyznam szczerze, że chłonąłem jak gąbka. Zobaczyłem po raz kolejny jak bardzo jestem spragniony słuchania o naszej duchowości, jak głodny jestem powrotu do początku, do moich osobistych zachwytów Franciszkiem i jego drogą. Szerzej, zobaczyłem znów, że moja wiara rodzi się i umacnia również dzięki słuchaniu. Tak mało mam okazji, że cenie je sobie ogromnie, kiedy już się pojawią. Dwie nauki, a ja przy każdej miałem pragnienie, żeby się nie kończyły, żeby trwały jeszcze. Odkrywam takie chwile jako wielce życiodajne…

A samo przemówienie papieża Benedykta zamierzam rozważyć na swoim osobistym dniu skupienia, który zaplanowałem za tydzień na Jasnej Górze. Będę w drodze na rekolekcje do sióstr w Ząbkowicach Śląskich, więc spędzę dzionek w Domu Matki… Gdybyście chcieli je przeczytać, to można to zrobić tu -

wtorek, 24 października 2023

chwila relaksu...


(Łk 12, 35-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie".

 

Mili Moi…
Każdy z nas miał pewnie takich nauczycieli, którzy wobec pewnych prawd przez siebie nauczanych, powtarzali nam – to, nawet gdyby wybudzili cię w nocy, musisz natychmiast wyrecytować z pamięci. Dziś Jezus zdaje się sugerować coś podobnego. Oczywistym przecież jest, że spać i odpoczywać trzeba. Nikt z nas nie zdoła bez tego żyć. A jednak – czy o drugiej czy o trzeciej straży – a zatem w najgłębszej nocy, gdyby nadchodzący Pan nas przebudził, winniśmy być gotowi by drzwi Mu otworzyć. Oznacza to sen „jak zając pod miedzą” – czyli stan czuwania, który rzecz jasna oznacza coś więcej niż spać czy nie spać w nocy. Żyć trzeba tak, żeby zachować czujność, żeby nie dać się zwieść, uśpić, zneutralizować. Najbardziej niebezpieczna jest chyba senność tych, wśród których żyję. Dlatego warto otaczać się przebudzonymi, świadomymi, gotowymi na przyjście Pana chrześcijanami. Bo oni stanowią nieocenioną pomoc we własnym czuwaniu, w narzucaniu sobie dyscypliny duchowej, w sytuacjach opadania z sił.

Tymczasem ja zakończyłem w niedzielę weekend rekolekcyjny w Domu Pojednania i Spotkań św. Maksymiliana w Gdańsku. Bardzo ciekawy czas. Dotarło zaledwie dziewięciu uczestników, więc rekolekcje były niezwykle kameralne, ale większość słuchaczy wiedziała czego się spodziewać, ponieważ słuchali mnie już wcześniej w ramach rekolekcji internetowych. Udało nam się chyba zbudować dobrą grupę na ten weekendowy czas, choć dla mnie była to dodatkowa trudność. Zawsze do mniejszego grona mówi się znacznie trudniej niż do większych audytoriów.

Ten tydzień nazwałbym „wypoczynkowym”. Dziś bezkarnie poczytałem książkę, poszedłem na kije, odprawiłem godzinną adoracje niczym nie popędzany. Rzadkie chwile, ale bardzo mi potrzebne. Dzięki nim odzyskuję nie tylko siły fizyczne i duchowe, ale również łapię na nowo azymut i ukierunkowuję się na to, co naprawdę ważne. Dziś szczególnie owocnie na adoracji. Usłyszałem, że to, co robię ma znaczenie i doznałem dużego uspokojenia. Jeśli bowiem sądzicie, że nie towarzyszą mi żadne wątpliwości, to jesteście w błędzie. Duch zwątpienia nie omija i mnie. I czasem zastanawiam się jaki sens ma to moje wałęsanie się po świecie ze Słowem. Jak to dobrze więc, że Pan czasem przychodzi z takim wewnętrznym potwierdzeniem i umocnieniem.

piątek, 20 października 2023

udawanie...


(Łk 12, 1-7)
Kiedy ogromne tłumy zebrały się koło Jezusa, tak że jedni cisnęli się na drugich, zaczął mówić najpierw do swoich uczniów: «"trzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a co w izbie szeptaliście do ucha, głoszone będzie na dachach. A mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic już więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli".

 

 

Mili Moi…
Jeśli hipokryzja to udawanie, życie podrobione, to w istocie chrześcijaństwo musi mieć wielką wartość. Podrabia się bowiem tylko rzecz naprawdę cenne. Ale też, powiedzmy sobie szczerze, czy może rzeczywiście cieszyć podrobiony obraz wiszący na ścianie, o którym wiemy, że tylko udaje oryginał? Radość, którą budzi, może być zaledwie bladym odblaskiem tego, co rodziłoby w sercu prawdziwe dzieło.

No ale prawdziwe dzieła kosztują. W świecie sztuki, rzecz jasna, nie każdego będzie na nie stać. W perspektywie bezcennego daru wiary, każdy może po niego wyciągnąć rękę i każdy może otrzymać wiele, choć nie bez wysiłku i osobistego zaangażowania. Dlaczego zatem, mając dostęp do „oryginału” tak wielu przeraża ów wysiłek, że zadowalają się marną „podróbą”, próbując przekonać świat o jej nadzwyczajnej wartości? To jest pytanie, na które odpowiedzi nie pomieści jedna księga. A i całej biblioteki byłoby mało.

A rzecz wydaje się całkiem prosta. Jeśli chcesz prawdziwej wiary, prawdziwie się w nią zaangażuj – z całą swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Zrozum, że twoje życie ma głęboki sens, że jakość wieczności zależy od twojego rozwoju tu i teraz, niczym jakość życia ziemskiego od rozwoju płodowego. Na tamten nie miałeś wpływu, ale na ten masz. Nie opieraj się na stwierdzeniu – jakoś to będzie, bo ani Boga ani siebie nie traktujesz poważnie. Żyj i dostrzeż w tym zadanie, któremu musisz sprostać. A włosy na twojej głowie są policzone – czyli twój Bóg wie o wszystkim i wszystko jest mu drogie. Jesteś cenny w Jego oczach…

Ja, wczoraj, późnym popołudniem, dotarłem do Gdańska. W samolocie dostałem przedziwnego ataku alergii, który sprawił, że nie mogłem przestać kichać. Z pewnym rozbawieniem patrzyłem na ludzi wokół którzy dyskretnie próbowali się ode mnie odsuwać, o ile to w samolocie jest w ogóle możliwe. Chciałem im powiedzieć – hej, przecież lecimy już godzinę i nawet nie kichnąłem, czy to was nie zastanawia? Zacząłem kichać przed chwilą – może to jakaś wskazówka. Ale jakoś dotrwaliśmy do końca podróży, choć z zatkanym nosem zmagałem się do wieczora.

Niemniej z 19 stopni w Dortmundzie, przeskoczyłem w 5 stopni w Gdańsku. Zimno. I taki ma być cały weekend. Ale nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo plany mam raczej domowe. To znaczy już dziś wieczorem rozpoczynam rekolekcje w naszym, franciszkańskim domu rekolekcyjnym w Gdańsku. Będą dość intensywne, więc czasu na spacery z pewnością nie będzie. Zgłosiło się niewiele, bo czternaście osób. Będzie więc kameralnie i, mam nadzieję, owocnie. Właśnie siadam do ostatnich szlifów.

wtorek, 17 października 2023

delikatnie...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Słowo Boże opisuje postawy – jest dla wszystkich – nie jest branżowe. Innymi słowy nie czytamy Ewangelii we fragmentach skierowanych do księży, do piekarzy, do rolników czy hutników. Stąd też czystość i nieczystość serca dotyczy każdego z nas. Z niego przecież, w myśl słów Jezusa, pochodzą wszelkie nieprawości. Jest jedno lekarstwo na oczyszczenie – podobnie jak z wrzodem, w którym kumuluje się szkodliwa substancja – otworzyć. Dać na jałmużnę to znaczy dać dostęp, pozwolić innym zaczerpnąć, potraktować z szacunkiem przychodzących, dzielić się sobą, a nie „okradać ich” poprzez sądy i opinie.

Faryzeusz zdziwił się, bo dopuszczał tylko jeden sposób działania – ten, któremu sam był wierny. Inne nie mogły być dobre. Tymczasem okazuje się, że takie postawienie sprawy zaciska w egocentryzmie i nie pozwala z otwartością spojrzeć na drugiego – nawet na tego, którego chcę mieć blisko, wszak sam zaprosiłem go do stołu.

Osobiście zobaczyłem w tym Słowie wyzwanie dla mojej kapłańskiej delikatności, życzliwości, łagodności. Takich najprostszych przejawów człowieczeństwa, z którymi ludzie mają styczność najpierw, jeszcze zanim zacznę im głosić Ewangelię. Wielokrotnie obserwując nasz kapłański świat, z niedowierzaniem pytałem sam siebie – czy to możliwe, że ten człowiek ukończył wyższe studia, co powinno sugerować jakiś poziom kultury osobistej? Czy to możliwe, że jako duchowni należeliśmy kiedyś do elity narodu? Czasem tak trudno w to uwierzyć. Ale mniej o sądy idzie, ile raczej o przestrogę dla samego siebie. Tak łatwo stracić człowieka, odstraszyć go, swoim niedelikatnym czy nieżyczliwym zachowaniem. A tak trudno go potem odzyskać. Tej ewangelicznej czujności potrzeba zwłaszcza tym „rozpędzonym”, czyli również mnie…

I tak oto trwa moja niemiecka przygoda. Przyznam szczerze, że w niedzielę doznałem swoistego wstrząsu. Mianowicie zaplanowaliśmy ten dzień wraz z proboszczem polskiej misji w Aachen jako niedzielę maryjną połączoną z możliwością zawierzenia swojego życia Maryi w duchu Rycerstwa Niepokalanej. Oczywiście podróż samolotem sprawiła, że materiały wysłałem dużo wcześniej i oceniłem ich liczbę na sto pięćdziesiąt. Pomyślałem sobie, że owszem, sporo ludzi przychodzi, ale wzięci z tak wielkiego zaskoczenia, mogą nie być specjalnie chętni, żeby włączać się w jakiś ruch. Jakże się myliłem! Zainteresowanie było tak wielkie, że… muszę dosłać kolejny pakiet stu pięćdziesięciu zestawów materiałów dla tych, dla których nie wystarczyło. Matka Boża zaskakuje mnie nieustannie i coraz mocniej.

Do głosowania w wyborach podchodziliśmy dwukrotnie… Pierwsza wizyta w komisji miała miejsce lekkim popołudniem. Było tak wiele osób, że zanosiło się na niemal trzy godziny stania. A przed nami jeszcze jedna Msza. Przybyliśmy więc jeszcze raz, wieczorem i skończyło się na półtoragodzinnym wyczekiwaniu. Widok, przyznam szczerze, był niezwykle imponujący. Ze smutkiem jednak stwierdzam, że dominował jeden zapach – nieprzetrawionego alkoholu. Trochę szkoda…

A od wczoraj głoszę krótkie rekolekcje dla Księży Chrystusowców. To trudne zadanie i muszę wyznać, że głoszenie dla księży zwykle nie sprawia mi przyjemności. Z jednej przyczyny – zainteresowanie wśród słuchaczy jest raczej mizerne. To z jednej strony zdumiewające, bo przecież nasza wiara również rodzi się ze słuchania i każda okazja powinna być przyjmowana przez nas z dużą wdzięcznością. Tym bardziej, że sami głosimy dużo i jesteśmy tej możliwości słuchania często pozbawieni. I może to jest wytłumaczenie – ekspert nie widzi potrzeby poszerzania swoich kompetencji. Trochę to naiwne, bo właśnie ich poszerzanie można nazwać drogą ekspercką, ale… Cóż – moją rolą jest stworzyć możliwość i zrobić to, co mam do zrobienia jak najlepiej. Od słuchaczy zależy reszta… Ja jestem wniebowzięty, kiedy ktoś pozwala mi słuchać, a stanowczo za rzadko mam okazję…

sobota, 14 października 2023

a co z tymi na północy?


(Łk 11, 27-28)
Gdy Jezus mówił do tłumów, jakaś kobieta z tłumu głośno zawołała do Niego: "Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś". Lecz On rzekł: "Owszem, ale również błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je".

 

Mili Moi…
Wczoraj dotarłem do Niemiec. Interesującym transferem, bo odebrał mnie ksiądz Andrzej z lotniska w Dortmundzie, zawiózł do swojej parafii w Bochum, ugościł, a po kilku godzinach podrzucił na lotnisko w Dusseldorfie, gdzie lądował mój docelowy gospodarz, ksiądz Sebastian. A z nim już autem dotarliśmy do Aachen. Na lotnisku w Gdańsku miałem spotkanie, które, zastanawiam się do dziś, mogło być spotkaniem proroczym. Otóż podszedł do mnie młody Polak i stwierdził raczej niż zapytał – mam nadzieję, że ksiądz leci na północ. Ja na to, że raczej na zachód. A on, że bardzo szkoda, bo tam gdzie pracuje, księży polskich brak, a do kościoła bardzo daleko – pozostaje internet. Zgadłem, że to Norwegia. Pogawędziliśmy chwilę i każdy udał się w swoją stronę, ale ta jego nuta żalu jest ze mną do dziś. A ja wciąż pytam Pana, gdzie, według Niego, jest moje miejsce…

Dziś to szczególnie ważne pytanie do mnie wraca, bo ta spontaniczna i głęboko poruszona nauczaniem Jezusa kobieta wypowiada to niezwykłe błogosławieństwo wobec Jego Matki. Słowa te stały się przedmiotem długotrwałej dyskusji – czy Jezus sprzeciwia się jakiejkolwiek czci swojej Matki. Dziś egzegeci są pewni, że nie można tych słów interpretować w ten sposób. Są one potwierdzeniem wypowiedzi anonimowej kobiety z tłumu ze swoistym rozszerzeniem i wskazaniem na to, co stanowi prawdziwe i ostateczne źródło błogosławionej szczęśliwości nie tylko dla Maryi, ale dla każdego Jezusowego ucznia.

Słuchać i wypełniać, zachowywać. Brzmi niesłychanie prosto, ale kiedy dochodzimy do konkretów stawiając sobie proste pytanie – w jaki sposób Słowo Boże wypełniłem dziś? – nagle robi się jakoś mgliście i niejasno. A temu mógłby służyć przecież wieczorny rachunek sumienia. Jeśli rano czytam Słowo i ono daje mi konkretne wskazanie na cały dzień, a tak przecież je powinienem czytać – wydobywając przesłanie Jezusa na moje życie, to wieczorem winienem się wobec Boga i siebie samego z tego rozliczyć. Zapytać się siebie – czy i w jaki sposób zrealizowałem zaproszenie Jezusa? W takim kluczu działając, Słowo nagle staje się niezwykle żywe i rodzi w nas przestrzeń dialogu, który jest już nie tylko słuchaniem, ale słuchaniem z odpowiedzią, z konkretnym wprowadzaniem Slowa w czyn.

Im dłużej o tym myślę i piszę, tym prostsze mi się to wydaje. I tym boleśniej dociera do mnie, że nie realizuję tego w takim zakresie, jak mógłbym, a przede wszystkim, jakbym chciał. Wciąż tyle do poprawy. Obym zdążył jak najwięcej zdziałać przed tym ostatecznym spotkaniem z Miłością, tym twarzą w twarz. Słowo pozwala mi już dziś kosztować słodyczy Pana… Jemu za to chwała! 

czwartek, 12 października 2023

milczący?


(Łk 11, 5-13)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą".

 

Mili Moi...
A kiedy człowiek traci wiarę w dobroć Boga, a nade wszystko w to, że jest przez Niego słyszany? Nawet nie chodzi o wysłuchane czy niewysłuchane modlitwy. Bywa, że człek ma wrażenie milczenia Najwyższego – jakaś nicość i pustka. Może się tak zdarzyć i zdarza się… Podkreślmy, że to subiektywne odczucie, bo o obiektywnych faktach mówi nam dzisiejsze Słowo. Może więc trzeba je czytać ciągle i wciąż, na nowo i jeszcze raz. Czy po to, żeby zaklinać rzeczywistość? A może po to, żeby sobie przypominać o tym, jaki On naprawdę jest…

We wtorek i środę radiowa przygoda. Jak zawsze wycieczka do Warszawy i nowy, papierowy nabytek pod tytułem – Doskonałość mnicha w pismach Doroteusza z Gazy. Dziś już pierwsze kilkadziesiąt stron za mną… Doroteusz uczy swoich mnichów wierzyć w Boga dobrego, który nawet jeśli czyni wobec nas coś nieprzyjemnego czy niezrozumiałego, to zawsze widząc w tym nasze większe dobra. Dobroć Boga jest absolutnym fundamentem i jest niezaprzeczalna. Na tym trzeba budować. Bez tego trudno.

A On dziś obiecuje wysłuchanie każdej naszej modlitwy nie poprzez udzielenie nam tego, o co prosimy, bo nie zawsze wiemy o co prosić. Ale odpowie nam poprzez udzielenie samego siebie. Każda modlitwa to zbliżenie się do Niego, to zacieśnienie relacji, to zanurzenie w Bogu. Wschód powiedziałby „przebóstwienie”. Zachód powie „dotknięcie łaski”. Nawet więc jeśli milczy, to nie zniknął. Wiernie trwa ten, który nie może przestać być dobry.

Wszystko w biegu… Dziś niby dzień przerwy po dwóch dniach w Niepokalanowie. Ale to i lekarz, i dyżur w konfesjonale, i jakieś zakupy, a wieczorem nasza klasztorna kapituła, czyli spotkanie wszystkich braci w naszych, codziennych sprawach – planowanie, regulowanie, wolne wnioski, chwila wspólnej modlitwy. A nadto przygotowani do jutrzejszego wylotu do Niemiec. Tym razem lotnisko w Dortmundzie. Potem wycieczka do Aachen, gdzie w niedzielę zaproszę w Kościele do zawierzenia się Maryi w duchu MI, a później tam właśnie oddam głos w wyborach. A od poniedziałku krótkie rekolekcje dla księży Chrystusowców. Dłuższe niż zwyczajowy dzień skupienia, bo potrwają do środy. W czwartek do domu, a od piątku rekolekcje weekendowe w Gdańsku, które właśnie się tworzą w konkrecie, choć idea od dawna w mojej głowie. Czyli jak zwykle – nie ma nudy…

niedziela, 8 października 2023

ja i moja winnica...


(Mt 21, 33-43)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Posłuchajcie innej przypowieści. Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznie, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: "To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo". Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami?" Rzekli Mu: "Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze". Jezus im rzekł: "Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: "Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach". Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce".

 

Mili Moi…
Pomyślałem dziś mocno o dwóch rzeczach wynikających z tego Słowa. Po pierwsze o nadprzyrodzonym spojrzeniu na życie i otaczający nas świat. Jeśli nie zdołamy się na nie zdobyć, to znaczy – jeśli nie dostrzeżemy, że jesteśmy uczestnikami tej wielkiej historii zbawienia, którą Bóg nieustannie czyni w tym świecie, to nasze życie będzie bardzo ograniczone. Stanie się ono wyłącznie drogą zdobywania, zazdrosnego trzymania tego, co się zdobyło i poszukiwania nowych trofeów do zdobycia. Na jakimś etapie stanie się to strasznie nudne i wówczas przychodzi nieprzyjaciel oferując swoje rozrywki, które często i szybko prowadzą do destrukcji. Pragnienie posiadania bywa niesłychanie żarłoczne w nas… Natknąłem się dziś po raz kolejny na znaną opowiastkę, jak to pewien zazdrośnik, już niezmiernie bogaty, chciał posiadać jeszcze więcej ziemi. Dostał ofertę od kogoś bogatszego, że posiądzie taki obszar ziemi, jaki zdoła obejść w ciągu dnia. Przystał na to ochoczo i szedł. Jego zachłanność jednak sprawiła, że kiedy dotarł późna nocą do czekającej na niego żony, padł martwy tuż przed domem, bo organizm nie zniósł takiego wysiłku. I wówczas człowiek ów przekonał się, że wystarczy mu ostatecznie tyle ziemi, ile potrzeba na pogrzebanie jego ciała.

Wokół nas dzieją się rzeczy ważniejsze niż te związane z „mieć, posiadać, doświadczać, przeżywać”. Gdyby tylko udało nam się podnieść wzrok znad własnej miski… Ale tu wkracza na scenę druga myśl – pokora i uznanie prawdy. Stworzenie i Stwórca różnią się nieskończenie. Człowiek nie może konkurować z Bogiem. Wiemy o tym bardzo dobrze, ale przecież On nie reaguje, a przynajmniej nie prędko, więc może warto spróbować żyć tak, jakby Go nie było, a wszystko wokół jakby było naszą własnością. Ja i moja winnica - brzmi nieźle, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z prawdą. A prawda jest taka, że Bóg jest nie tylko stróżem prawdy, ale również jej źródłem. Ani siłowanie się z Nim, ani lekceważenie Go nie ma większego sensu, a jednak nie brakuje takich, którzy wybierają tę drogę, oskarżając Go o skąpstwo, choć jest On w istocie nieskończenie hojny.

Mój wzrok często grzęźnie w doczesności. Zajmuję się wieloma sprawami, pośród których moje własne „ja” jest chyba dominujące. Analiza tego, co myślę, co czuję, zabiera mi czas na kontemplację świata i Bożego planu, w którym mam swój udział. Tyle okazji do służby wokół, tak wiele do zrobienia. Winnica czeka, a Właściciel właśnie mnie posłał do pracy. To mnie tak zwyczajnie cieszy…

Wczoraj otrzymaliśmy karty wyborcze… Ale nie w związku z wyborami parlamentarnymi. Chodzi o nasze wybory wewnątrz zakonne. W listopadzie pierwsze głosowanie na nowego Prowincjała (głosujemy wszyscy listownie), no i wybieramy delegatów na Kapitułę Prowincjalną, która już w kwietniu 2024. To zawsze jakiś rzut oka w przyszłość. Siadłem dziś nad tą listą, zaznaczałem nazwiska moich delegatów i myślałem o tych, którzy ostatecznie będą decydować o najbliższym czteroleciu. W jaki sposób to wpłynie na moje życie? Gdzie będę za rok? Komu (w znaczeniu - jakiej grupie ludzi) będę służył? Dziś więcej pytań niż odpowiedzi, ale historia się dzieje…

Jutro ruszam do Krynicy Morskiej rozpocząć rekolekcje dla kolejnej grupy współbraci. A we wtorek Radio. Dziś więc próbuję klecić audycje, ale wciąż coś odrywa mnie od pisania. Obym zdążył. W piątek zaś lecę do Niemiec, do braci Chrystusowców. Spędzę tam niemal tydzień głosząc im katechezy. Tam też spędzę niedzielę wyborczą. Dopisałem się do listy wyborców w Aachen, więc swój obywatelski obowiązek wypełnię, choć z ciężkim sercem. To, na co patrzę od miesięcy po obu stronach barykady, napawa mnie niepokojem zmieszanym z niesmakiem graniczącym wręcz z obrzydzeniem. W tym kontekście dla mnie święto demokracji już dawno nie jest świętem…

piątek, 6 października 2023

po prostu "nie"


(Łk 10,13-16)
Jezus powiedział: „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły, siedząc we włosiennicy i w popiele. Toteż Tyrowi i Sydonowi lżej będzie na sądzie niżeli wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał”.

 

Mili Moi…
Nie ma takiego prawa, które mogłoby zmusić człowieka do miłości. Albo sam dostrzeże wartość w ukochanym (przedmiocie miłości), albo na nic zdadzą się przepisy skłaniające go do tego. To chyba dlatego chrześcijanie dzielą się z zasady na tych, którzy stawiają sobie pytanie – co jeszcze mógłbym zrobić dla mojego Boga i na tych, którzy pytają – jakie minimum musze spełnić, żeby Pan Bóg się nie czepiał. I pewnie każdemu według jego pragnień…

Niemniej dziś Jezus raczej ze smutkiem mówi o tych wszystkich, którzy uporczywie odmawiają decyzji na miłość, mimo jasnych znaków, że Ten, z którym obcują jest jej wart. Patrzą, a nie widzą, słuchają, ale nie słyszą. Nie korzystają z szansy, która, gdyby ją postawić przed innymi, którzy jej nigdy nie mieli, zostałaby podjęta z większą gorliwością. Miewamy tak czasem chyba wszyscy, mówiąc po cichu do samych siebie, albo przynajmniej myśląc jeszcze ciszej – gdybym to wszystko, co zainwestowałem w tego czy innego człowieka (dziecko, przyjaciela, pracownika) ofiarował komuś innemu w innym kontekście, może zostałoby to lepiej przyjęte, wykorzystane, zrealizowane. Ale jest „tu i teraz” – nie ma „być może i gdyby”. I pewnie dlatego jest to tak bolesne. Dla Jezusa również. Każdy wybór ma swoje konsekwencje. Czasem są one nieodwracalne. Dlatego życie jest tak poważną sprawą, a nie grą, w której nieustannie można dopasowywać zasady do własnych oczekiwań. Kto to zrozumie, ten jest na prostej drodze do zbawienia.

Ostatnio myślę sobie o tej gotowości do zrozumienia, do usłyszenia… Miałem kazanie na Mszy pogrzebowej ojca mojej serdecznej przyjaciółki. Zacząłem od tego, że nie stoimy dziś wokół E. leżącego w trumnie, ale wraz z nim wokół Chrystusa. Potem do obecnych mówiłem o pladze „dobroludzizmu”, tej nowej religii, która wkrada się coraz śmielej do chrześcijańskich domów i zastępuje naśladowanie Chrystusa jakimś bliżej nieokreślonym poczuciem „bycia dobrym człowiekiem”. Od pogrzebu minęło kilka tygodni. Rodzina duża. Dyskusja wciąż trwa i wątek często wraca. Ze zdumieniem stwierdzam, że wielu nie wyszło poza to pierwsze zdanie – jak ten ksiądz mógł powiedzieć, że my nie wokół E. się gromadzimy? No jak on mógł tak powiedzieć? Inni zaś wywnioskowali, że skoro mówię o „dobroludzizmie” to znaczy, że zmarłego do „dobroludzistów” zakwalifikowałem. A to budzi zgrozę, bo mówić źle o zmarłym podczas jego pogrzebu, to przecież nieludzkie. Fascynująca jest ta konsekwencja w odwracaniu uwagi – byle samemu nie skonfrontować się z tym słowem, byle nie musieć przeprowadzić najprostszej refleksji nad swoim życiem w świetle Jezusowej Ewangelii, która nie opowiada o dobrym Jezusie, który przeszedł przez ziemię poklepując wszystkich po ramieniu i nie stawiając żadnych wymagań. Bo przecież najważniejsze, że człowiek do kościółka chodzi… Nie pozostaje nic innego jak głosić Jego Ewangelię – również tę dzisiejszą – biada tobie słuchaczu uparty, który jako dobry człowiek dla psa ze schroniska masz więcej czułości niż dla Pana wiszącego na krzyżu. Biada tobie, bo jeśli Jego miłość nie rodzi miłości, ale jakiś minimalny zestaw zobowiązań do realizacji okraszony pytaniem jak blisko możesz podejść do piekła, żeby do niego nie wpaść, to pojmujesz Boga w sposób niezwykle ograniczony. A szkoda!

Ja zdążyłem wrócić z Murowańca. Piękny obraz. W rekolekcjach brało udział około stu osób. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczestników zawierzyło się Maryi na drodze Rycerstwa Niepokalanej. Pięknie było patrzeć na rodziny, na młodszych i starszych, którzy stanęli wobec zaproszenia do czegoś więcej i podjęli wyzwanie.

Wczoraj zaległe imieniny. Naszym zwyczajem zjeżdżają się bracia z sąsiednich klasztorów, żeby pobyć razem, poświętować. Wieczorna Msza i mnóstwo życzliwych słów od dobrych ludzi. A dziś już przygotowania do Pierwszej Soboty i wieczorne spotkanie z Zarządem miejscowej wspólnoty Rycerstwa. Za chwilę zaś siadać trzeba do audycji, bo w najbliższych dniach znów Radio. A to kolejna wielka przyjemność…

wtorek, 3 października 2023

w podbydgoskim lesie...


(Łk 9,51-56)
Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.

 

Mili Moi...
Nie przyjęto Go, ponieważ… Zawsze znajdzie się jakiś powód… Bo Jego nauczanie jest zbyt trudne, zbyt konfrontacyjne… Bo nie liczy się z ludzkimi słabościami… Bo nie „szanuje człowieka” zgodnie z wyobrażeniami i oczekiwaniami współczesnego świata… Bo jest skomplikowany… Bo jest zbyt prosty… Bo…

A jeśli nawet zostaje przyjęty, to nie macie wrażenia, że przydziela Mu się jakieś określone miejsce, nieszczególnie eksponowane i istotne, ot tak, niczym jakiejś pamiątce przywiezionej z dalekiej podróży w celu zaznaczenia we własnym domu, że „tam byłem”; tudzież jako elementowi nostalgicznych wspomnień dzieciństwa i „babci, która zawsze odmawiała Różaniec”?

Nie do końca poważnie. Bez cienia zaangażowania osobistego. Bez poczucia, że to mnie jakoś bezpośrednio dotyczy. Jakby mówiono Mu – siedź sobie cichutko i spokojnie, wszak jesteśmy ludźmi tolerancyjnymi i kwestie religijne nie są nam tak zupełnie obce, jesteśmy w stanie żyć w ich otoczeniu. No, może te dzwony w pobliskim kościele to jednak przesada, są zbyt głośne, ale w gruncie rzeczy – przecież jesteśmy katolikami.

Oczywiście, z pewnością nieco przejaskrawiam, ale mam wrażenie, że reakcja Apostołów wspomniana w dzisiejszym tekście mogła być efektem utraty cierpliwości w podobnym kontekście. O co wam chodzi, Samarytanie? Czy my wam w jakikolwiek sposób szkodzimy? Czy wasze zachowanie nie kłóci się jakoś z waszą pobożnością? Wszak mówicie, że wierzycie w Boga Izraela… Dlaczego nas tak traktujecie? Dlaczego na wszelkie sposoby utrudniacie i przeszkadzacie? A jeśli to nie pierwszy raz… to irytacji trudno się dziwić…

A nasz Pan, nieskończenie cierpliwy. Zmieni trasę swojej podróży i zabroni gwałtownych rozliczeń z Samarytanami. Wszak zmierza do Jerozolimy, gdzie dozna znacznie boleśniejszego odrzucenia. To dzisiejsze jest zaledwie próbką tego, co Go czeka. Chciałbym być tak cierpliwy… Wprawdzie nie sprowadzam ognia na nieprzyjaciół, ale ta pokusa nie jest mi obca. Wiele modlitwy inwestuję w to, żeby nie działać zgodnie z moim cholerycznym temperamentem. Bóg ma jednak miłosierdzie również nade mną…

A u mnie przedostatni dzień rekolekcji maryjnych w Murowańcu. Frekwencja niezła. Głoszę rano i wieczorem. Ale tak całkiem rano, wraz z proboszczem, pasjonatem kijaszków, odbywamy sześciokilometrowy marsz po lesie. Towarzyszy nam czteroletnia Sabina, owczarek niemiecki, który jest bardzo niebezpieczny – może zalizać człowieka na śmierć. Jutro zawierzamy parafię Maryi – proboszcz poprosił o specjalny akt zawierzenia, który skomponowałem mu dziś. No i indywidualne przyjęcie do MI tych, którzy zechcą. To zawsze najpiękniejsze chwile… A nocą powrót do domu…

niedziela, 1 października 2023

Murowaniec


(Mt 21, 28-32)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?" Mówią Mu: "Ten drugi". Wtedy Jezus rzekł do nich: "Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć".

 

Mili Moi…
Kolejna prowokacja… Celnicy i nierządnice, czyli jak wówczas rozumiano, najniższe szczeble drabiny moralnej (jeśli nie całkiem poza kategorią moralności), mają nas wyprzedzić w drodze do nieba. Innymi słowy – to oni będą nas tam witać? Oburzające! To może wszyscy powinniśmy się do nich upodobnić, skoro nasz Pan okazuje im taki szacunek…

Może jednak spróbujmy nie dramatyzować nadmiernie. Biorąc pod uwagę najgłębsze rozumienie grzechu, to wcale się od nich tak bardzo nie różnimy. To my w naszych głowach dzielimy grzechy ciężkie na „lżejsze grzechy ciężkie” i na „cięższe grzechy ciężkie”. I powtarzamy sobie uspokajająco, że tych „ciężko ciężkich” my nigdy byśmy nie popełnili. Bo są przecież jakieś granice, bo my jesteśmy porządnymi ludźmi. Tymczasem przed Bogiem wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej (Rz 3, 23). Żaden grzech nie jest przypadkiem, żaden nie dzieje się niechcący. Świadomie i dobrowolnie odwracamy się od naszego Boga grzesząc. A sposób zależy już wyłącznie od pomysłowości i finezji grzesznika.

Kluczem do zrozumienia dzisiejszej Ewangelii wydaje się słowo „opamiętanie”. Podobnie jak syn ojca, który odmówił pracy w jego winnicy, ale później się opamiętał i poszedł, tak i liczni celnicy wraz z pokaźnym gronem nierządnic opamiętali się słysząc nauczanie Jana, a później samego Jezusa i porzucili swoje dotychczasowe zajęcia wchodząc w nawrócenie. Wielu zaś aktualnych słuchaczy Jezusa, którzy, choć dobrze wyczuwają intencje kaznodziei, nie zamierza aplikować Jego nauki do siebie i nie wydaje im się, żeby ona ich bezpośrednio dotyczyła. A im bardziej mówca zbliża się do wezwania do opamiętania, tym szczelniej zamykają przed Nim swoje serca…

Jeśli więc bezradnie pytasz samego siebie – a z czego „człowiek” ma się nawracać?; albo mówisz sobie – a co tam „człowiek” może mieć za grzechy?; czy też – „człowiek” nie jest przecież taki najgorszy, inni żyją gorzej – to wsłuchaj się uważnie w dzisiejszą Ewangelię. Bo może najwyższy czas na opamiętanie. Może już czas powiedzieć prosto – Panie, ja (nie jakiś abstrakcyjny „człowiek”) grzeszę wcale nie lepiej niż owe nierządnice i celnicy. Zbaw mnie, bo możesz!

A ja od wczoraj głoszę rekolekcje maryjne w parafii świętego Rafała Kalinowskiego w Murowańcu, koło Bydgoszczy. Niewielka parafia w sypialni dużego miasta, kościół w budowie, a prawdziwy „kombinat duszpasterski”. Proboszcz wie po co jest księdzem, a parafianie wiedzą od czego mają swojego proboszcza. Mnóstwo zaangażowanych ludzi, żywy Kościół. A same rekolekcje to również inicjatywa oddolna. Jedna z sympatycznych parafianek nie słysząc mnie wcale wcześniej, ale ufając, że o Maryi powiem dobrze, zachęciła swojego proboszcza do działania, a ten mnie zaprosił. Niech szerzy się cześć Niepokalanej. Ona i tu ma swój dom…

Mszy niedzielnych zaledwie cztery, ale czy to długa przerwa, czy może poranny, siedmiokilometrowy spacer z kijami sprawiają, że jestem zmęczony, jakbym wygłosił tych nauk dziewięć. Przeżywam chyba „syndrom odstawienny” urlopu. Już pojawia się myśl o następnym, a wzrok błądzi po niebie. Wszak tam dostrzec można samoloty… Ale to tylko takie tam gadanie. Teraz jest czas na służbę, a nie na marzenia…