wtorek, 27 marca 2018

wśród przyjaciół...


zdj:flickr/jlslaney/Lic CC
(J 12, 1-11)
Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta usługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego, drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi stopy, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z Jego uczniów, ten, który Go miał wydać: "Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?" Powiedział zaś to nie dlatego, że dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem i mając trzos, wykradał to, co składano. Na to rzekł Jezus: "Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, Mnie zaś nie zawsze macie". Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili zabić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.


Mili Moi…
Właśnie wróciłem z godzinnego dyżuru w konfesjonale w naszej katedrze. Dziś taki amerykański dzień pokutny. W większości diecezji księża czekają na penitentów. A że nie często się to w tym kraju zdarza, to radość z faktu wielka… No i podczas godziny (kościół katedralny, piąta po południu) wyspowiadałem cztery osoby… Jakiś w tym wszystkim niedosyt, ale to niestety efekt wysiłków duszpasterskich… Do komunii wszyscy obecni w kościele biegną… Do spowiedzi bardzo nieliczni…

Dziś nadeszły z Polski ostateczne poprawki od mojego promotora. Kosmetyka właściwie… Ale to oznacza, że praca jest już w troskliwych rękach redaktora (a właściwie redaktorki), które to ręce przygotują ją do druku. Od dziś ani jedna jota, ani jedna kreska się już tam nie zmieni. A w przyszłym tygodniu druk, rozsyłanie do recenzentów, składanie w dziekanacie… I niech się dzieje…

A patrząc na Jezusa dziś, widzę Boga-człowieka, który w obliczu czekających Go trudnych wydarzeń, pragnie pobyć w gronie przyjaciół. Tak zwyczajnie potrzebuje ludzi – dobrych, serdecznych, przyjmujących Go takim, jakim jest. Chwil śmiechu i rozmów – poczucia bezpieczeństwa. Musze przyznać, że dawno w swoim życiu nie czułem tak głęboko tej Ewangelii i tej Jezusowej tęsknoty. Spotkać się z życzliwymi ludźmi, którzy mają dla ciebie czas, posiedzieć, ucieszyć się sobą, wiedzieć, że to przyjaciele – to rzadki luksus w moim obecnym życiu. I bynajmniej nie chodzi o to, że otaczają mnie ludzie źli… Uchowaj Boże… Powiedziałbym raczej, że żyję wśród ludzi zajętych swoim własnym życiem… Przyjaciół zostawiłem w Polsce. Mam nadzieję, że jeszcze tam są…  I nie piszę tego, żeby komukolwiek zrobić przykrość… To po prostu głos człowieka… Bardzo samotnego człowieka…

środa, 21 marca 2018

chwyć za Różaniec...


zdj:flickr/rebecca32497/Lic CC
(J 8, 31-42)
Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: "Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Odpowiedzieli Mu: "Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakże Ty możesz mówić: „Wolni będziecie?” Odpowiedział im Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie ma w was miejsca dla mojej nauki. Co Ja widziałem u mego Ojca, to głoszę; wy czynicie to, co usłyszeliście od waszego ojca". W odpowiedzi rzekli do niego: "Ojcem naszym jest Abraham". Rzekł do nich Jezus: "Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to dokonywalibyście czynów Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy dokonujecie czynów ojca waszego". Rzekli do Niego: "My nie urodziliśmy się z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga". Rzekł do nich Jezus: "Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem sam od siebie, lecz On Mnie posłał".


Mili Moi…
Wróciłem już jakiś czas temu do domu po krótkich rekolekcjach w Toronto. Głosiłem dla sióstr. Lubię to robić, bo siostry to wdzięczny słuchacz. Znają wartość słowa… W Polsce ostatnio karierę robi opinia jednej z sióstr, że księża traktują słuchaczki w habitach jak głupie gęsi. Przykro mi, że sędziwa już zakonnica w taki sposób stawia sprawę. Przykro mi podwójnie – z powodu jej bolesnych doświadczeń, których nie kwestionuję. I przykro mi z tego powodu, że mówi się o „przeciętnym głosicielu” w znaczeniu – „większość głosicieli”, bo to chyba jednak nie do końca opinia sprawiedliwa. Znam całe mnóstwo księży, którzy bardzo poważnie traktują misję głoszenia. Tym poważniej, jeśli kierują słowo do sióstr, o których wyrobieniu duchowym doskonale wiedzą i zdają sobie sprawę z ich pragnień i oczekiwań. No ale polemiki to nie moja rola… Dzielę się po prostu innym doświadczeniem…

Tymczasem trwają w naszej parafii również rekolekcje wielkopostne. Prowadzi je o. Marek z Wilna. Wierzyć mi się nie chce, że za kilka dni będziemy celebrować Paschę Pana. To wszystko dzieje się tak szybko… Ale pośród wielu różnych zajęć, Pan Bóg przypomina mi o mojej roli, o istocie kapłańskiej posługi, do której należy również ogłaszanie wolności w jego imię… Oczywiście głównym miejscem tego zmagania się ze złem jest konfesjonał i odpuszczanie grzechów w autorytecie Jezusa…

Ale oprócz tego są takie chwile jak modlitwa o uwolnienie duchowe, którą podejmowaliśmy już z o. Markiem, egzorcystą z Wilna, podczas tych rekolekcji. Człowiek, nad którym się modliliśmy, podczas manifestacji demonicznej wykrzyczał nam w twarz – Maryja tu jest, jak ja jej nienawidzę… Nie pierwszy raz uczestniczyłem w takiej formie modlitwy, ale kolejny raz uzmysłowiłem sobie jak potężną mocą Pan namaścił kapłanów… Demon nie jest w stanie nas znieść, rzuca się z wściekłością na stułę, wypowiada obelgi pod naszym adresem…

Z przykrością stwierdzam, że wielu z nas się go boi… Jako kapłani nie mamy odwagi podjąć tej walki. Odsyłamy cierpiących ludzi do innych, każemy szukać egzorcystów (tak właśnie było również w tym przypadku – człowiek „pielgrzymował” szukając pomocy u wielu kapłanów)… Zapominamy o władzy danej nam przez Pana (z całym rzecz jasna zastrzeżeniem pewnych jej form dla księży egzorcystów). I ten znak obecności Maryi… Znienawidzonej przez demona, która z taką miłością przychodzi do swoich cierpiących dzieci…

Nie rozstawajcie się z Różańcem. Noście go w każdej kieszeni. A modląc się na nim, proście również o wolność dla tak wielu cierpiących duchowo, którzy w Kościele szukają pomocy… Jezus powiada, że wolni będą prawdziwie i ostatecznie tylko dzięki Niemu, Synowi Boga i ziemskiej Matki – Maryi…

sobota, 10 marca 2018

przed Panem...

zdj:flickr/Mount Saint Mary's Abbey/Lic CC
(Łk 18, 9-14)
Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: "Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony".


Mili Moi…
Dziś przeżywamy w naszej parafii wielkopostny dzień skupienia dla mężczyzn, który prowadzi Witek Wilk. Przybyło ponad stu facetów w różnym wieku i z różnych stron (niektórzy jechali po 5-6 godzin). Z naszej parafii też przyszło… piętnastu. Jak to mawiają – pod latarnią zawsze najciemniej. Wszyscy uzdrowienia, zewangelizowani, wszystkowiedzący – wyraźnie widać, że tu już nie ma co robić. Może trzeba szukać innego miejsca, gdzie jeszcze czegokolwiek ktoś potrzebuje…

Ale to nie „gorzkie żale”. Raczej dużo radości mam, zwłaszcza kiedy wczesnym popołudniem widziałem ponad połowę tych mężczyzn klęczących w kościele i oczekujących na spowiedź. Dobrze, że było nas trzech spowiedników, choć i tak niemal dwie godziny rozgrzeszaliśmy. Dziś namacalnie przekonałem się, że człowiek nigdy nie jest tak wielki, gdy klęczy. Piękny obraz, tak namacalnie pozwalający dotknąć dzisiejszej Ewangelii… I mam nadzieję na głębokie owoce. 

Mój promotor nadesłał mi ostatnie poprawki. Prawie spadłem z krzesła… Praca na tygodnie… Podjąłem więc próby wybronienia się z niektórych z nich. Szczęśliwie uznał moją argumentację, choć jak sam powiedział „z bólem serca”. On ma ból serca, ale ja miałem przedzawał… Musze więc jeszcze troszeczkę przysiąść. Niby niewiele, ale mój mózg działa na coraz wolniejszych obrotach w zakładce pod tytułem „doktorat”.

A za dwa dni wycieczka do Toronto. Wprawdzie króciutka i nieturystyczna, ale za to będę mógł robić to, „co tygryski lubią najbardziej” – głoszę ostatnią, trzecią już turę dni skupienia dla sióstr misjonarek, tym razem dla grupy pracującej w Kanadzie.

poniedziałek, 5 marca 2018

wstęp wzbroniony...

zdj:flickr/Matt/Lic CC
(Łk 4, 24-30)
Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w synagodze: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się.


Mili Moi…
No i kolejny rok mojego życia minął… Urodziny to taka chwila, która zawsze we mnie wzbudza mieszane uczucia…  Z jednej strony smutne, bo kocham życie ziemskie, a ono z każdą taką rocznica staje się krótsze. Z drugiej – sporo radości, bo chcę być z moim ukochanym Bogiem, a to z każdym dniem perspektywa coraz bliższa. Radością są też dla mnie serdeczne i dobre słowa, które w tym dniu zwykle słyszę… Ci, którzy je wypowiadają, nie muszą tego robić, więc mam takie przekonanie, że towarzyszy im szczerość. A we mnie jest wdzięczność, że są wokół mnie życzliwi ludzie…

Wczoraj miałem ciekawe doświadczenie… Zostałem zaproszony po raz drugi na zakończenie Nabożeństwa Czterdziestogodzinnego do Newarku i poproszony o wygłoszenie kazania. W tym roku miałem głosić po polsku u boku przewodniczącego tej liturgii kardynała Tobina, który był kaznodzieją anglojęzycznym. W ubiegłym roku zauważyłem, że w spotkaniu tym bierze udział bardzo wielu okolicznych kapłanów. Kiedy więc w tym roku otrzymałem zaproszenie, od samego początku świtała mi myśl, że muszę spróbować przemówić do ich serc. A to nie jest łatwe, wiem coś o tym, bo sam jestem kapłanem… Chciałem więc dotknąć naszej, kapłańskiej pobożności eucharystycznej, ale modliłem się, żeby Bóg pozwolił mi tego dokonać na sposób prorocki (czyli tak jak to Jezus uczynił w dzisiejszej Ewangelii) – z mocą, a jednocześnie z ogromną troską o tych, do których będę mówił, z życzliwością i miłością. Wiedziałem, że to się wielu nie spodoba, dlatego prosiłem moich parafian wczoraj, żeby się modlili za mnie i za moich słuchaczy, żeby Słowo do nich dotarło…

Powiedziałem… I według przewidywań nie było kapłańskich „ochów i achów”, a zaprzyjaźnieni słuchacze ze śmiechem mówili, że moje kazanie wśród słuchających mnie duszpasterzy wywoływało chwilami „mruczando” niezadowolenia… Jeśli w czymkolwiek przesadziłem, niech Pan będzie dla mnie miłosierny. Jeśli nie, niech Słowo nie pozostanie bezowocne…

Najcenniejszą uwagą były dla mnie słowa pewnej siostry zakonnej – ojcze, wreszcie ktoś tego dotknął męską, ciepłą, dobrą ręką, a nie przez watowane rękawiczki… Poniżej zamieszczam tekst… Może komuś do czegoś…

48 Jam jest chleb życia. 49 Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. 50 To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. 51 Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata". 52 Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: "Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?" 
53 Rzekł do nich Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. 54 Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.  58  J 6, 48-58.


Jezusowi tak bardzo zależało na tym, żeby uzmysłowić słuchaczom, to co zamierza zrobić. Jego plan jest szalony – pozostać wśród ludzi i karmić ich w najprawdziwszy sposób swoim Ciałem i Krwią.

Kiedy zaczyna o tym mówić używa prostego, zwykłego greckiego określenia na spożywanie posiłków – phagete. Ale oni coraz głośniej wyrażają swoje wątpliwości – przecież kanibalizmu nie akceptujemy do dziś…

Czy był lepszy moment, żeby im wytłumaczyć, żeby ich złapać, żeby złagodzić przekaz? Przecież to właśnie wówczas Jezus powinien powiedzieć – to jest symbol, ja mówię o mojej męce, o moim krzyżu, o moim słowie, to taka przenośnia – zrozumcie mnie dobrze…

Zamiast tego, w dalszej części wypowiedzi, Jezus zaczyna używać innego słowa – trogon, które oznacza coś znacznie mocniejszego i często było używane do opisywania świata zwierząt – kąsać, rozrywać posiłek zębami, żuć, kruszyć zębami, miażdżyć zębami, czy wreszcie… żreć. Takie są słownikowe znaczenia wyrażenia trogon.

A więc owszem, tłumaczy im, żeby rozumieli dobrze. Tłumaczy nam, patrzącym na białą hostię – to właśnie będzie się działo w życiu chrześcijan, będą miażdżyć zębami Ciało swojego Boga. Taki jest Jego plan.

Wspominam to, bo to przełomowy moment, wielu przestało za Nim chodzić. Rok temu przypominałem wam pytanie Jezusa – czy i wy chcecie odejść. Dziś, po roku, chcę je nieco sparafrazować – po co, dlaczego zostaliście?

I nie jest to pytanie bezzasadne, bo pośród tych, którzy zostali wtedy przy Jezusie był również Judasz – uczeń miłowany jak każdy inny, nazywany przez Niego przyjacielem. A więc przyjaciele Jezusa – po co przy Nim trwamy? Dlaczego wciąż za Nim chodzimy?

Jeden z moich profesorów w seminarium powiadał – czytajcie tylko bardzo dobre książki, na dobre szkoda czasu. Tym bardziej szkoda go na byle co. Ale dla potrzeb tego kazania oddałem się szerokiej lekturze materiałów internetowych, wcale nie szukając kontrowersyjnych treści, wpisując w wyszukiwarkę – dlaczego Kościół wierzy w Eucharystię…?

Bluźnierstwo na bluźnierstwie, niektóre ohydne, nienawistne, diabelskie… Kto to pisze? Kto głosi? To często nasi bracia, ochrzczeni, a kto wie, czy nie uczęszczający również do naszych Kościołów. Nasi bracia, którzy utracili wiarę w realną obecność naszego Pana w Eucharystii, co więcej, zastąpiła ją szczera nienawiść…

Skąd się wzięła? Można tylko gdybać… Ale czy niewiara ludu nie jest zwykle jakoś związana z niewiarą pasterzy, podobnie jak rozkwit wiary wiąże się często z pasterską gorliwością?

Wielki Post także nas, duszpasterzy musi skłaniać do eucharystycznej refleksji. Bo być może to nasza niedbałość w sprawowaniu Misteriów, nasze rubaszne zachowania w zakrystiach, czy w samym kościele, kiedy jesteśmy w szerszym gronie kapłańskim, nasze drętwe kolana, które nie zginają się już przed tabernakulum, nasz brak odwagi w upominaniu – nie wolno ci przyjmować komunii bo popełniasz świętokradztwo; nie wolno w kościele zachowywać się jak w pubie; nie wolno dzieciom pozwalać na wszystko – może właśnie to staje się jedną z wielu cichych przyczyn niewiary wierzących.

Demon pracuje na to latami, to powolny proces erozji, w tych sprawach nie można działać gwałtownie, z pośpiechem. Ważne, żeby działać skutecznie…

A jaki jest najskuteczniejszy sposób uderzenia w pobożność eucharystyczną – usunąć krzyż sprzed oczu wierzących. Niech nie patrzą na udręczone Ciało Jezusa, niech im nic nie przypomina, że Eucharystia to Jego ofiara uobecniana na ołtarzach świata, niech zapomną o ranach, opluciu, wzgardzeniu i odrzuceniu ich Pana – niech ich to już nie boli…

Świat czyni to nader skutecznie – wystarczy wspomnieć aferę o francuski pomnik JPII. Ale że my sami??? A gdzie podziały się krzyże z naszych ołtarzy? Dlaczego sprawując Eucharystie jako kapłani nie wpatrujemy się w Jego udręczone oblicze? Dlaczego pozwoliliśmy sobie na uznanie tego znaku przed naszymi oczami za nieważny? I czy w istocie dzięki temu eucharystyczny znak Jego obecności stał się ważniejszy?

Abp Fulton Sheen wspomina: Pewnego dnia byłem w żydowskim sklepie jubilerskim w Nowym Jorku; znałem tego jubilera od dwudziestu lub dwudziestu pięciu lat. Powiedział do mnie: "Mam dla ciebie trochę srebrnych krucyfiksów." Podał mi torbę wypełnioną srebrnymi krucyfiksami, było ich ponad sto. Spytałem: "Skąd je wziąłeś?". "Och" - odpowiedział - "od zakonnic, przyniosły je i powiedziały: 'nie będziemy już nosić krucyfiksu, za bardzo oddziela nas od świata. Ile nam za nie zapłacisz?' " Jubiler powiedział: "Odważyłem im trzydzieści srebrnych monet". Później spytał mnie: "Co jest nie tak z twoim Kościołem? Myślałem, że krucyfiks coś dla was znaczy."

Przed chwilą gorliwie śpiewaliśmy: Jezu, srogim krzyża ciężarem * Na kalwaryjskiej drodze zmordowany,
Jezu, do sromotnego drzewa * Przytępionymi gwoźdźmi przykowany,
Jezu, w swej miłości niezmiernej * Jeszcze po śmierci włócznią przeorany,

Wielu Jemu najbliższych nie widziało tego na własne oczy, bo umierali wówczas ze strachu o własne życie. Jeden z najbliższych nie widział, bo już umarł – odbierając sobie to życie. Ale my? Żyjący dwadzieścia wieków później, wciąż na tyle wolni, żeby nosić krzyżyk na szyi, mający na tyle zdrowe oczy, żeby czytać o licznych cudach eucharystycznych, mający zdrowe nogi i garść pieniędzy, aby jechać i zobaczyć…
Bo kiedy stoimy w Lanciano patrząc na tkankę mięśnia sercowego umieszczoną ponad pięcioma grudkami krwi, to nie sposób nie myśleć o krzyżu, a kolana zginają się same… Bo to ten rodzaj cudów Jezusa który chyba najbardziej plącze plany demonom…

A przecież ten cud mamy codziennie na ołtarzu… Wracam więc do pytania – po co zostaliśmy? Dlaczego przy Nim trwamy? I co dla nas – wierzących, oznacza spotkanie z naszym Panem w Eucharystii…

Od kilku miesięcy przygotowuję do sakramentów siedemdziesięcioletniego metodystę, który od 40 lat przychodzi z katolicką żona do naszego kościoła. Kiedy ostatnio podszedł do błogosławieństwa podczas komunii zobaczyłem blask w jego oczach, a na moje błogosławieństwo Jezusem Eucharystycznym szepnął z głęboką tęsknotą – już niedługo ojcze…

Bracia i siostry – tej tęsknoty wam życzę, bo już niedługo, może już jutro będziemy miażdżyć zębami naszego Pana. Niech jutrzejsze spożywanie będzie świadome i pełne miłości…

Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, *
Dla nas zmęczony i krwią zbroczony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!


piątek, 2 marca 2018

śmiej się z siebie póki żyjesz...

zdj:flickr/Gregory Gill/Lic CC
(Mt 21, 33-43. 45-46)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: "Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc przybędzie właściciel winnicy, co uczyni z owymi rolnikami?" Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze". Jezus im rzekł: "Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: „Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach”. Dlatego powiadam wam: królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce". Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.


Mili Moi…
I znów dłuższa przerwa… Z tych samych niestety powodów. Ale dziś mogę ogłosić z radością – kompletna praca wylądowała przed chwilą na biurku mojego promotora. Kilku drobiazgów jeszcze nie czytał, więc spodziewam się poprawek. Mam jednak nadzieję, że nie przyprawią mnie one o zawał i nie zajmą mi następnych dwóch tygodni. Jakkolwiek, zawsze to łatwiej poprawiać swoje, niż tworzyć od zera… Ostatnie dni to szalony wysiłek, żeby wszystko sfinalizować. Ale udało się i muszę przyznać, że w jakiejś mierze dziś, porządkując materiały, poczułem się wolny. Jeszcze nie całkowicie, ale… Przy okazji ogarnąłem to wszystko wzrokiem i zdumiałem się nad tym ogromem książek, czasopism, kopii, fiszek… Sześć lat mojego życia w papierze… Małe archiwum mojego zmagania… Lichy, szeleszczący dowód, który chciałbym kiedyś pokazać tym, którzy szemrzą jakiego to mają leniwego proboszcza, bo nie bywa wszędzie tam, gdzie chcieliby go widzieć…

Ostatnie dni to kilka dobrych spotkań… Najpierw z człekiem o wyglądzie Hemingwaya, który podszedł do mnie w siłowni. Snuł mi jakąś zajmującą opowieść, ale fakt, że nie maił zbyt wielu zębów i mówił niesłychanie szybko, utrudniał mi zrozumienie. Uderzał jednak promienny uśmiech tego brodatego starca i słowa, którymi zakończył swoją opowieść – life is good (życie jest dobre)… Właśnie zakończyłem swój workout i moje szalejące endorfiny kazały mi się z nim zgodzić. Ale po drodze do domu myślałem nad tym, co mi powiedział… I żyję tym słowem do dziś… Bóg jest dobry… Moje życie jest dobre…

Wczoraj zaś nawiedziłem O., która toczy ostatnią walkę… Wizytowałem ją co miesiąc od jakiegoś czasu. Kilka dni temu weszła na ostatnią prostą swojego ziemskiego życia. Cichutka babuleńka z postępującą demencją. A jednak podczas każdej z moich wizyt modląca się ze mną mocnym głosem. Wszystko mogła zapomnieć, ale modlitw nie. Wczoraj namaszczałem jej czoło i dłonie, udzielałem odpustu na godzinę śmierci. Zdawała się nie widzieć i nie słyszeć niczego, ale co jakiś czas jej dłoń wędrowała do czoła, piersi i ramion… Kreśliła znak krzyża… Piękne umieranie – jestem głęboko przekonany, że w obecności Przychodzącego…

I tak w perspektywie tego umierania patrzę na dzisiejsze Słowo, które jest wielkopostną kontynuacja rozprawy z wieloma niszczącymi „antycnotami” ludzkości. Dziś mowa o zazdrości i zawiści. Ileż jej wokół nas! Jestem czasem przerażony jak łatwo zrywa się relacje, jak szybko nie ma o czym rozmawiać, jak gwałtownie przebiegają konflikty rodzinne, choćby w perspektywie małego świstka papieru pod tytułem „Testament”. A demon siedzi i zaciera rączki… Bo udało mu się wyświetlić w ludzkich oczach banknociki, które zdołały swoim hipnotyzującym blaskiem przesłonić absolutnie wszystko…

Ale przecież to nie jedyny kontekst… Tak często ten powiedział tamtemu, a tamten się nie tak uśmiechnął, w ów osiągnął większy sukces, a przecież kim on jest, cóż potrafi lepiej, niż ja? Powodów mnóstwo, można je mnożyć... Niemal wszystko może stać się źródłem zazdrości, czy zawiści w ludzkim sercu. A to zabójcze. Co najgorsze – zabójcze w perspektywie wieczności… Bo jeśli umrzesz i nie zdążysz się pojednać, to na jakiej podstawie chcesz prosić o bilet wstępu do nieba??? Wzbudzimy tam powszechną wesołość, kiedy na pytanie – dlaczego tak nienawidziłeś swojego sąsiada? Odpowiemy – bo jak wchodził do klatki, to nigdy nie zamykał za sobą drzwi… Czy można sobie wyobrazić coś bardziej… niemądrego??? A przecież mnóstwo takich sytuacji wokoło…

Może więc lepiej roześmiać się nad swoją głupotą dziś i zmienić swój sposób myślenia, niż bawić swoimi opowieściami uczestników Sądu Ostatecznego… Oni się uśmieją, ale nam do śmiechu nie będzie…