zdj:flickr/Matt/Lic CC
(Łk 4, 24-30)
Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w synagodze:
"Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej
ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza,
kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że
wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został
posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w
Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko
Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem.
Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko
góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak,
przeszedłszy pośród nich, oddalił się.
Mili Moi…
No i kolejny rok mojego
życia minął… Urodziny to taka chwila, która zawsze we mnie wzbudza mieszane
uczucia… Z jednej strony smutne, bo
kocham życie ziemskie, a ono z każdą taką rocznica staje się krótsze. Z drugiej
– sporo radości, bo chcę być z moim ukochanym Bogiem, a to z każdym dniem
perspektywa coraz bliższa. Radością są też dla mnie serdeczne i dobre słowa,
które w tym dniu zwykle słyszę… Ci, którzy je wypowiadają, nie muszą tego
robić, więc mam takie przekonanie, że towarzyszy im szczerość. A we mnie jest wdzięczność,
że są wokół mnie życzliwi ludzie…
Wczoraj miałem ciekawe
doświadczenie… Zostałem zaproszony po raz drugi na zakończenie Nabożeństwa Czterdziestogodzinnego do Newarku i poproszony o wygłoszenie kazania. W tym
roku miałem głosić po polsku u boku przewodniczącego tej liturgii kardynała
Tobina, który był kaznodzieją anglojęzycznym. W ubiegłym roku zauważyłem, że w
spotkaniu tym bierze udział bardzo wielu okolicznych kapłanów. Kiedy więc w tym
roku otrzymałem zaproszenie, od samego początku świtała mi myśl, że muszę spróbować
przemówić do ich serc. A to nie jest łatwe, wiem coś o tym, bo sam jestem
kapłanem… Chciałem więc dotknąć naszej, kapłańskiej pobożności eucharystycznej,
ale modliłem się, żeby Bóg pozwolił mi tego dokonać na sposób prorocki (czyli
tak jak to Jezus uczynił w dzisiejszej Ewangelii) – z mocą, a jednocześnie z
ogromną troską o tych, do których będę mówił, z życzliwością i miłością.
Wiedziałem, że to się wielu nie spodoba, dlatego prosiłem moich parafian
wczoraj, żeby się modlili za mnie i za moich słuchaczy, żeby Słowo do nich
dotarło…
Powiedziałem… I według
przewidywań nie było kapłańskich „ochów i achów”, a zaprzyjaźnieni słuchacze ze
śmiechem mówili, że moje kazanie wśród słuchających mnie duszpasterzy
wywoływało chwilami „mruczando” niezadowolenia… Jeśli w czymkolwiek
przesadziłem, niech Pan będzie dla mnie miłosierny. Jeśli nie, niech Słowo nie
pozostanie bezowocne…
Najcenniejszą uwagą były
dla mnie słowa pewnej siostry zakonnej – ojcze, wreszcie ktoś tego dotknął
męską, ciepłą, dobrą ręką, a nie przez watowane rękawiczki… Poniżej zamieszczam
tekst… Może komuś do czegoś…
48 Jam jest
chleb życia. 49 Ojcowie wasi jedli mannę na
pustyni i pomarli. 50 To jest chleb, który
z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. 51 Ja
jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie
żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie
świata". 52 Sprzeczali się więc między
sobą Żydzi mówiąc: "Jak On może nam dać [swoje] ciało do
spożycia?"
53 Rzekł do nich Jezus: "Zaprawdę,
zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego
i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.
54 Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma
życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.
58
J 6, 48-58.
Jezusowi tak bardzo
zależało na tym, żeby uzmysłowić słuchaczom, to co zamierza zrobić. Jego plan jest szalony – pozostać wśród
ludzi i karmić ich w najprawdziwszy sposób swoim Ciałem i Krwią.
Kiedy zaczyna o tym mówić używa prostego, zwykłego
greckiego określenia na spożywanie posiłków – phagete. Ale oni coraz głośniej wyrażają swoje wątpliwości –
przecież kanibalizmu nie akceptujemy do dziś…
Czy był lepszy moment,
żeby im wytłumaczyć, żeby ich złapać, żeby złagodzić przekaz? Przecież to właśnie wówczas Jezus powinien
powiedzieć – to jest symbol, ja mówię o mojej męce, o moim krzyżu, o moim
słowie, to taka przenośnia – zrozumcie mnie dobrze…
Zamiast tego, w dalszej części wypowiedzi, Jezus
zaczyna używać innego słowa – trogon, które oznacza coś znacznie mocniejszego i często było używane do opisywania świata zwierząt –
kąsać, rozrywać posiłek zębami, żuć,
kruszyć zębami, miażdżyć zębami, czy wreszcie… żreć. Takie są słownikowe
znaczenia wyrażenia trogon.
A więc owszem, tłumaczy
im, żeby rozumieli dobrze. Tłumaczy nam,
patrzącym na białą hostię – to właśnie będzie się działo w życiu chrześcijan,
będą miażdżyć zębami Ciało swojego Boga. Taki jest Jego plan.
Wspominam to, bo to
przełomowy moment, wielu przestało za Nim chodzić. Rok temu przypominałem wam pytanie Jezusa – czy i wy chcecie odejść.
Dziś, po roku, chcę je nieco sparafrazować – po co, dlaczego zostaliście?
I nie jest to pytanie bezzasadne, bo pośród tych,
którzy zostali wtedy przy Jezusie był również Judasz – uczeń miłowany jak każdy inny, nazywany przez Niego
przyjacielem. A więc przyjaciele Jezusa
– po co przy Nim trwamy? Dlaczego wciąż za Nim chodzimy?
Jeden z moich profesorów w
seminarium powiadał – czytajcie tylko bardzo dobre książki, na dobre szkoda
czasu. Tym bardziej szkoda go na byle
co. Ale dla potrzeb tego kazania oddałem się szerokiej lekturze materiałów
internetowych, wcale nie szukając kontrowersyjnych treści, wpisując w
wyszukiwarkę – dlaczego Kościół wierzy w
Eucharystię…?
Bluźnierstwo na bluźnierstwie, niektóre ohydne,
nienawistne, diabelskie… Kto to pisze? Kto głosi? To często nasi bracia,
ochrzczeni, a kto wie, czy nie uczęszczający również do naszych Kościołów. Nasi bracia, którzy utracili wiarę w realną obecność
naszego Pana w Eucharystii, co więcej, zastąpiła ją szczera nienawiść…
Skąd się wzięła? Można
tylko gdybać… Ale czy niewiara ludu nie
jest zwykle jakoś związana z niewiarą pasterzy, podobnie jak rozkwit wiary
wiąże się często z pasterską gorliwością?
Wielki Post także nas, duszpasterzy musi skłaniać do
eucharystycznej refleksji. Bo być może
to nasza niedbałość w sprawowaniu Misteriów, nasze rubaszne zachowania w
zakrystiach, czy w samym kościele, kiedy jesteśmy w szerszym gronie kapłańskim,
nasze drętwe kolana, które nie zginają się już przed tabernakulum, nasz brak
odwagi w upominaniu – nie wolno ci przyjmować komunii bo popełniasz
świętokradztwo; nie wolno w kościele zachowywać się jak w pubie; nie wolno
dzieciom pozwalać na wszystko – może właśnie to staje się jedną z wielu cichych
przyczyn niewiary wierzących.
Demon pracuje na to latami, to powolny proces erozji,
w tych sprawach nie można działać gwałtownie, z pośpiechem. Ważne, żeby działać
skutecznie…
A jaki jest najskuteczniejszy sposób uderzenia w
pobożność eucharystyczną – usunąć krzyż sprzed oczu wierzących. Niech nie patrzą na udręczone Ciało Jezusa, niech im
nic nie przypomina, że Eucharystia to Jego ofiara uobecniana na ołtarzach
świata, niech zapomną o ranach, opluciu,
wzgardzeniu i odrzuceniu ich Pana – niech ich to już nie boli…
Świat czyni to nader skutecznie
– wystarczy wspomnieć aferę o francuski pomnik JPII. Ale że my sami??? A gdzie podziały się krzyże z naszych ołtarzy?
Dlaczego sprawując Eucharystie jako kapłani nie wpatrujemy się w Jego udręczone
oblicze? Dlaczego pozwoliliśmy sobie na uznanie tego znaku przed naszymi
oczami za nieważny? I czy w istocie dzięki temu eucharystyczny znak Jego
obecności stał się ważniejszy?
Abp Fulton Sheen wspomina:
Pewnego dnia byłem w żydowskim sklepie jubilerskim w Nowym Jorku; znałem tego
jubilera od dwudziestu lub dwudziestu pięciu lat. Powiedział do mnie: "Mam
dla ciebie trochę srebrnych krucyfiksów." Podał mi torbę wypełnioną
srebrnymi krucyfiksami, było ich ponad sto. Spytałem: "Skąd je
wziąłeś?". "Och" - odpowiedział - "od zakonnic, przyniosły
je i powiedziały: 'nie będziemy już nosić krucyfiksu, za bardzo oddziela nas od
świata. Ile nam za nie zapłacisz?' " Jubiler powiedział: "Odważyłem
im trzydzieści srebrnych monet". Później spytał mnie: "Co jest nie
tak z twoim Kościołem? Myślałem, że krucyfiks coś dla was znaczy."
Przed chwilą gorliwie śpiewaliśmy: Jezu, srogim krzyża
ciężarem * Na kalwaryjskiej drodze zmordowany,
Jezu, do sromotnego drzewa * Przytępionymi gwoźdźmi
przykowany,
Jezu, w swej miłości niezmiernej * Jeszcze po śmierci
włócznią przeorany,
Wielu Jemu najbliższych nie widziało tego na własne
oczy, bo umierali wówczas ze strachu o własne życie. Jeden z najbliższych nie
widział, bo już umarł – odbierając sobie to życie. Ale my? Żyjący dwadzieścia wieków później, wciąż na tyle
wolni, żeby nosić krzyżyk na szyi, mający na tyle zdrowe oczy, żeby czytać o
licznych cudach eucharystycznych, mający zdrowe nogi i garść pieniędzy, aby
jechać i zobaczyć…
Bo kiedy stoimy w Lanciano patrząc na tkankę mięśnia
sercowego umieszczoną ponad pięcioma grudkami krwi, to nie sposób nie myśleć o
krzyżu, a kolana zginają się same… Bo
to ten rodzaj cudów Jezusa który chyba najbardziej plącze plany demonom…
A przecież ten cud mamy codziennie na ołtarzu… Wracam więc do pytania – po co zostaliśmy? Dlaczego
przy Nim trwamy? I co dla nas –
wierzących, oznacza spotkanie z naszym Panem w Eucharystii…
Od kilku miesięcy
przygotowuję do sakramentów siedemdziesięcioletniego metodystę, który od 40 lat
przychodzi z katolicką żona do naszego kościoła. Kiedy ostatnio podszedł do
błogosławieństwa podczas komunii zobaczyłem blask w jego oczach, a na moje
błogosławieństwo Jezusem Eucharystycznym szepnął
z głęboką tęsknotą – już niedługo ojcze…
Bracia i siostry – tej
tęsknoty wam życzę, bo już niedługo, może już jutro będziemy miażdżyć zębami
naszego Pana. Niech jutrzejsze
spożywanie będzie świadome i pełne miłości…
Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, *
Dla nas zmęczony i krwią zbroczony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!