poniedziałek, 26 września 2016

z ambony...

zdj:flickr/Takeshi/Lic CC
(Łk 9,46-50)
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki. Wtedy przemówił Jan: Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami. Lecz Jezus mu odpowiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami.


Mili Moi…
Przeżyliśmy wyjątkowo intensywny weekend, choć pewnie nie tak intensywny, jak ten, który przed nami… W sobotę odbył się pierwszy po wakacjach dzień skupienia dla całej parafii. Frekwencja słaba, ale zawsze można to zrzucić na fakt, że „pierwszy po wakacjach”. W niedzielę zaś po południu mieliśmy okazję uczestniczyć w Międzynarodowym Festiwalu Folklorystycznym organizowanym przez nasz, miejscowy zespół taneczny. Wiele miłych wrażeń… Ale te i inne zajęcia sprawiły, że fizycznie padłem wczoraj na pyszczek wczesnym wieczorem. A dziś kolejne wyzwania. Wieczorna Msza Święta pod przewodnictwem księdza Boshobory ściągnie pewnie sporo ludzi. A jutro biskup zaprasza na dwudniowe skupienie dla proboszczów w malowniczym domu rekolekcyjnym na wyspie Enders. A przy tym wszystkim przygotowania do odpustu… W żadnym razie się nie nudzimy…

A dziś przyszło też pierwsze zaproszenie na rekolekcje adwentowe do Chicago… Mam nadzieję, że uda mi się tam wybrać, żeby znów głosić Słowo wśród tamtejszej Polonii…

Dzisiejszy fragment Ewangelii skupia mnie na motywacjach. One nieustannie muszą być oczyszczane w miłości Pana. Tak łatwo nawet ewangelizacje uczynić źródłem swojej własnej chwały. Tak łatwo nawet głoszenie Słowa wtłoczyć w ramy jakiejś rywalizacji. Ambony to nie sceny konkursowe. Zawsze staram się sobie samemu o tym przypominać. Nie interesuje mnie gwiazdorstwo. Chciałbym służyć. Widzę jak bardzo potrzebuję trzeźwić samego siebie, zwłaszcza wówczas, kiedy spadają na mnie pochwały, na które w istocie nie zasługuję. Moje głoszenie jest tylko i wyłącznie efektem łaski Bożej. Gdybym kiedyś zaczął myśleć inaczej, to moje życie stałoby się czymś niesłychanie smutnym. Wiązałbym ludzi ze sobą, nie mogąc im nic dać. Bo to nie ja zbawiam. Nie moja inteligencja i nie moje słowo, choćby było chwytające za serce. Zbawia tylko Pan i przede wszystkim ja muszę o tym pamiętać. Niczym dziecko, o którym dziś mówi Jezus, mam na ambonie wskazywać na Tatę, który jest Mądry i Dobry i może wszystkiemu zaradzić. To moje jedyne pragnienie… Pokazać Tatę. Mojego… Naszego…

Poniżej załączam kolejną odsłonę Forum Charyzmatycznego z Chicago… I dwugłos kaznodziejski z ostatniej niedzieli…




piątek, 23 września 2016

moje wędrowanie...

zdj:flickr/Thomas Hassel/Lic CC
(Łk 9,18-22)
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.


Mili Moi…
Nie ukrywam, że ciężko mi wrócić do rzeczywistości po chicagowskich doświadczeniach. Może dlatego, że od zawsze o takim właśnie życiu marzyłem – życiu wędrownego kaznodziei. Pewnie nieprzypadkowo wybrałem zakon franciszkański. Wszak święty Franciszek taki żywot właśnie wiódł. Rzecz jasna zdawałem sobie sprawę, że w obecnych czasach franciszkanie żyją nieco inaczej. Ale liczyłem na to, że coś z tego charyzmatu da się rzeczywiście współcześnie zrealizować. Nie pomyliłem się, bo jest to możliwe. Kiedyś intensywniej, dziś nieco rzadziej, ale kiedy wyruszam w drogę z Ewangelią, to każda komórka mojego ciała i cała moja dusza wypełnia się radością. Powroty? Zawsze były trudne – może to problem mojej nadaktywności – lubię być w ruchu. Choć wiem, że odpoczywać też trzeba…

Niestety odpoczynku brak… Bo wpadłem w wir przygotowań przedodpustowych. I każdy dzień to nowe zadania, które trzeba zrealizować. A na wszystko bardzo mało czasu. A jutrzejszy dzień to będzie jakiś prawdziwy armagedon. Zaplanowana każda godzina, więc chyba wieczorem padnę na pyszczek całkowicie wyczerpany. Ale mam nadzieję, że wszystkie te działania na chwałę Boża i ku pożytkowi ludzi… Stoimy wobec dużych wydarzeń. Poza odpustem mamy gościa. Już w poniedziałek zawita do nas znowu ksiądz Boshobora i będzie się z nami modlił. Tuz po odpuście rozpoczynamy kolejne rekolekcje ewangelizacyjne, które pochłoną wiele energii i domagają się również przygotowań. Mam jednak wielką nadzieję, że zmiany w życiu uczestników będą jak zawsze wielką nagrodą…

Wczoraj mieliśmy pierwsze spotkanie grupy małżeńskiej. Mam nadzieję, że i to bardzo młode dzieło w naszej parafii będzie się rozwijać. W tym roku zajmiemy się nieco przysięgą małżeńską. Mało kto ją rozważa przed ślubem, może więc warto do niej wrócić, aby jeszcze świadomiej nią żyć, odkryć ją i docenić… Dużo radości mam z tych wszystkich spotkań przy naszym kościele. Chciałbym, żeby ich było jeszcze więcej, ale sił może nie wystarczyć… Jutro pierwszy po wakacjach dzień skupienia… Ze Słowem… Z Jezusem…

Kolejna okazja, żeby pytać samego siebie – kim On jest? Nie da się uciec od tego pytania, bo On sam nam je dziś stawia. Trzeba się nad tym wciąż zastanawiać, bo od tego zależy całe życie. Poza wiedzą intelektualną, trzeba w odpowiedź zaangażować całe swoje serce, chęci, energię. Na nic bowiem się nie zdadzą gładkie słówka, jeśli nie zostaną potwierdzone uczynkami. Zawsze mi w tym kontekście wracają słowa samego Jezusa – nie każdy, kto mi mówi „Panie, Panie”, wejdzie do Królestwa… Nie każdy… Nie wystarczy więc chyba wyuczyć się odpowiedzi. Nie wystarczy uruchamiać ust w modlitwie. Potrzeba zjednoczenia serc. Potrzeba rzeczywistego odkrycia Jego misji – nie tylko wobec całego świata, ale nade wszystko wobec mojego osobistego życia. Wtedy dzieją się cuda… Moje, małe, osobiste cuda za przyczyną Jezusa, który również pragnie być „mój” – przyjęty i świadomie wybrany…

Na koniec kolejny fragment nauczania z naszego chicagowskiego forum… Jeśli ktoś ma chwilę, to zapraszam…


środa, 21 września 2016

zamknij mnie w sobie...

zdj:flickr/Eden-Lys/Lic CC
(Łk 8,19-21)
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą. Lecz On im odpowiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je.


Mili Moi…
Za mną cudowny weekend… Odetchnąłem pełną piersią… Znów mogłem być księdzem na pełen etat. Zniknęły tematy podwieszanych sedesów w remontowanych łazienkach kościelnych, aplikacje synchronizujące nową klimatyzację w kościele, czy zagadnienie tego kto za kim będzie szedł w procesji. To oczywiście ważne kwestie – administracyjne. A przez te trzy dni byłem po prostu księdzem, głosicielem. Stawałem naprzeciw ludu, który po prostu chciał słuchać. Nic więcej i nic mniej… I okazało się, że to wystarczy, żeby uczynić mnie szczęśliwym.

Bardzo intensywne dni. Piękna, nowa przyjaźń z Marcinem, młodym człowiekiem, z którym prowadziliśmy to Charyzmatyczne Forum w Chicago. To jest zupełnie niezwykłe, kiedy ludzi łączą sprawy Boże. I nagle wiele rzeczy staje się zupełnie jasnych, zrozumiałych. Nie trzeba wielu słów. Pojawia się pokój i zrozumienie. Urzekła mnie pokora i skromność tego niezwykle obdarowanego przez Pana człowieka. Pochylenie się nad człowiekiem… I to tym potrzebującym, cierpiącym, biedakiem… Wizyty u chorych w domu. W szpitalu. I godziny spędzone w kościele, na modlitwie, na wstawiennictwie… Załączam pod spodem pierwszą próbkę nauczania z tego czasu. Jeśli ktoś ma dwie godziny do dyspozycji, zapraszam do posłuchania…

Powrót trudny… Do wielu rzeczy, które już czekają i wciągają w wir działania… Ważne rzeczy. Potrzebne rzeczy. Proboszczowskie wyzwania, w których wciąż szukam siebie i pytam Pana – w jaki sposób ocalić moją kapłańską posługę wśród tak wielu zajęć, które z kapłaństwem nie mają nic wspólnego? Jak z tym wszystkim zdążyć? Zaczynam dzień o 4.30 i ciągle nie mam czasu… Aby wystarczająco długo się modlić. Aby oddawać się lekturze duchowej. Aby doskonalić warsztat kaznodziejski. Aby poszerzać swoją wiedzę. Aby spotkać się z każdym, właśnie wówczas, kiedy on potrzebuje. Aby oddzwonić na wszystkie telefony, odpowiedzieć na wszystkie pytania… Taka moja bieda… Moja – proboszcza, zakonnika, franciszkanina…

Ale za to pokrzepia mnie dzisiejsze Słowo. Bo kiedy zastanawiałem się rano, jakie pragnienia ono we mnie budzi, zdałem sobie sprawę, że potęguje się we mnie pragnienie bliskości z Jezusem. Takiej tęsknoty, jaką odczuwam za Nim dziś, w tych dniach, nie czułem chyba nigdy dotąd. Być może ostatecznie zrealizuje się ona dopiero w mojej śmierci. Ale czuję ją całym sobą. Być blisko Niego… Wobec tego szaleństwa świata. Wobec całego, przygnębiającego zmęczenia. Być z Nim… A On mi na te pragnienia odpowiada, że to możliwe. Powiada, że gotów jest ze mną tworzyć relacje najściślejsze, najbliższe, intymne… Potrzeba tylko mojego słuchania i zachowywania Słowa. Niby niewiele, a jednak bardzo wiele. Bo to walka. Codzienna walka o priorytety. Nie wolno mi zapomnieć o tym kim jestem i po co jestem. Pomiędzy nowymi sedesami, klimatyzacjami ustawieniami procesji… Jestem Jego… Należę do Niego… A On jest mój… I nic ponad to… Nic…


niedziela, 11 września 2016

poprowadź ten lud...

zdj:flickr/Moyan Brenn/Lic CC
(Łk 15,1-32)
Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata z domu i nie szuka staranne, aż ją znajdzie. A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca. 


Mili Moi…
Przepraszam, że tak dawno mnie tu nie było, ale tydzień był bardziej, niż zapracowany. Wszystko to związane z dwoma wydarzeniami. Pierwsze to przyjazd naszego nowego organisty, który już niemal od tygodnia przebywa u nas. Oczywiście zagospodarowanie nowego człowieka na tej ziemi nie jest proste. Mieszkanie, konto, samochód… Dzięki Bogu jest wielu dobrych ludzi, którzy pomagają w takich sytuacjach, więc prawie wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Ale najważniejszy jest fakt, że człek zasiadł na organach i pokazał nam wszystkim jak można na nich grać. Przyznam szczerze, że bardzo tęskniłem za dobrym prowadzeniem śpiewu w naszym kościele i doczekałem się. Myślę, że naszym parafianom też dziś się z kościoła nie chciało wychodzić, kiedy usłyszeli te wszystkie dźwięki… Chwała Najwyższemu! I oby się Marcinowi u nas spodobało.

Po wtóre, trwa proces przygotowań treści rekolekcyjnych na forum charyzmatyczne w Chicago. Wszystko idzie dość powoli, ale nie mogę powiedzieć, że opornie. Myślę o tym czasie, który mnie czeka z dużą przyjemnością. Mam też szczerą nadzieję, że treści, które uda mi się tam wygłosić staną się pomocą dla słuchaczy i jeszcze bardziej zbliżą ich do Jezusa. Wszak o to w tym wszystkim chodzi.

W minionym tygodniu zmarła również mama najstarszego współbrata z naszej wspólnoty, Amerykanina, o. Georga. Miała 98 lat. Jutro więc czeka nas pogrzeb i pewnie sporo gości, bo zwyczajem zakonnym okoliczni bracia przybywają na pogrzeby rodziców swoich współbraci…

A poza tym? Ruszyła nauka religii po wakacjach i nauka w polskiej szkole. Trwają przygotowania do naszego parafialnego odpustu. I dzieje się mnóstwo innych rzeczy, których nie będę wymieniał, bo wpis musiałby być baaaaardzo długi…

Urzeka mnie dziś czułość Boga. Urzeka i napełnia moje serce wielką nadzieją. A jednocześnie doświadczam wielkiego smutku. Bo tak wielu wokół mnie jej wciąż nie zna. To jest dla mnie ogromna zagadka codzienności. W jaki sposób o niej mówić, żeby ludzie za nią zatęsknili? Czy rzeczywiście jest tak, że musimy zejść aż do chlewa naszego grzechu, niczym syn marnotrawny, żebyśmy przypomnieli sobie mocne i kochające ramiona Ojca? Czy w zabieganej codzienności ich nie potrzebujemy? A przecież one mogłyby stać się dla każdego z nas miejscem odpoczynku i wytchnienia. Zanurzenie się w nich, przylgnięcie do Jego serca, wsłuchanie się w jego bicie… Przecież tak bardzo nam potrzeba chwili, w której ktoś znacznie potężniejszy od nas otuli nas swoją miłością, zapewni nas o tym, że jesteśmy bezpieczni, dźwignie nas z upadku i poniżenia, wprowadzi nas na nowo w życie, które gdzieś nam się zagubiło… Jak mówić, żeby wzbudzać tęsknotę?

Nie wiem… Kręcę się czasem w kółko i coraz częściej zaczynam modlić się słowami Mojżesza - 11 Rzekł więc Mojżesz do Pana: «Czemu tak źle się obchodzisz ze sługą swoim, czemu nie darzysz mnie życzliwością i złożyłeś na mnie cały ciężar tego ludu? 12 Czy to ja począłem ten lud w łonie albo ja go zrodziłem, żeś mi powiedział: "Noś go na łonie swoim, jak nosi piastunka dziecię, i zanieś go do ziemi, którą poprzysiągłem dać ich przodkom?"  14 Nie mogę już sam dłużej udźwignąć troski o ten lud, już mi nazbyt ciąży. 15 Skoro tak ze mną postępujesz, to raczej mnie zabij, jeśli darzysz mnie życzliwością, abym nie patrzył na swoje nieszczęście». (Lb 11)

Może to moja nieumiejętność blokuje nawrócenie wielu… Może Pan mógłby posłać kogoś innego… Dziś ponawiam swoje oddanie się Jemu do dyspozycji… Zabierz mnie, jeśli tu przeszkadzam. A poślij kogoś, kto będzie umiał… A jeśli chcesz objawiać się w tej mojej bezradności, to dodaj sił, żebym nie uciekał…

wtorek, 6 września 2016

o prawej ręce...


(Łk 6,6-11)
W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: Podnieś się i stań na środku! Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy źle, życie ocalić czy zniszczyć? I spojrzawszy wkoło po wszystkich, rzekł do człowieka: Wyciągnij rękę! Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi.


Mili Moi…
Wczoraj dobiegły końca trzydniowe rekolekcje w Wappinger Falls, NY, które prowadziłem dla mojej, parafialnej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Wybrało się trzydzieści osób, co jest imponującym wynikiem, biorąc pod uwagę zapracowanie wszystkich i liczne obowiązki. Miejsce cudowne, dom prowadzony przez franciszkanów, św. Franciszek na każdym kroku. A nade wszystko dom katolicki, co nie jest tu takie oczywiste. Niektóre domy rekolekcyjne prowadzone przez katolickie zakony są tak otwarte na wszystkie inne religie, że w ramach tej otwartości usuwa się wszystko, co mogłoby „urazić” uczucia religijne gości. Prowadziłem więc już rekolekcje w domu sióstr, w którym w kaplicy nie było Najświętszego Sakramentu. Bieda duchowa ogromna… Ale tu, choć dom otwarty dla wszystkich, nikt się nie kryje z tożsamością.

Piękny czas, choć treści trudne, wymagające. Ale budowanie wspólnoty w takich rekolekcyjnych okolicznościach jest nam wszystkim niesłychanie potrzebne. Nocne adoracje, wspólne śpiewanie Godzinek, Eucharystia i dużo dobrego bycia ze sobą. Ale i napięcie w słuchaniu Słowa. Dobre rekolekcje owocują zmęczeniem. Dziś, musze przyznać, przespałem niemal cały dzień. Sam nie mogłem uwierzyć, że mój organizm potrzebuje aż tyle snu. Ale czuję, że się zregenerowałem… A od jutra ruszamy z rekolekcjami dla Chicago. Oczywiście myślę o nich od dawna, ale proces spisywania myśli rozpocznie się niebawem. A jutro też odbieram z lotniska naszego nowego organistę, który przybywa z Polski. Kolejna rzecz, którą udało się zrealizować… Chwała Najwyższemu…

Dziś też maleńka rocznica… Druga… Mojego przybycia do USA. Dokładnie 5 września 2014 roku stanąłem na tej ziemi ze świadomością, że to chyba trochę na dłużej. Był pierwszy piątek miesiąca. Gorąco. Dotarłszy do kościoła, przywitany przez o. Stefana, pierwsze kroki skierowałem do konfesjonału. Wszystko nowe, wszystko pierwsze. I oto dwa lata gdzieś zginęły… Skończył się „miodowy miesiąc”, zaczęło wzajemne poznawanie. Sporo radości, trochę smutków. Życie… Tu… Dziś niektórzy życzyli mi kolejnych dwudziestu lat w naszej parafii… Ale to chyba taki żart… Nikt ze mną tyle nie wytrzyma…

A w Słowie dziś Pan przywraca człowiekowi władzę nad jego życiem. Łukasz podkreśla, że ów uzdrowiony miał uschłą prawą rękę, czyli tę, którą zdecydowana większość ludzkości organizuje sobie świat. Nie móc działać prawą ręką, oznaczało w wielu wypadkach niesamodzielność. Ten biedak musiał pewnie prosić o pomoc w najprostszych sytuacjach codzienności. Krępujące… Czasem może wręcz upokarzające… A Jezus w jednej chwili pozwala mu przejąć kontrolę nad jego własnym życiem, pozwala mu odzyskać władze nad sobą i materialnym otoczeniem.

Rzecz jasna niewielu z nas ma pewnie podobne schorzenia. Po co nam więc ta Ewangelia? A gdyby tak spróbować w uschłej ręce dostrzec naszą wolność, poprzez którą my sami organizujemy nasze życie. Otwiera się całkiem szeroki temat. Uschła, czy żywa? Działająca, czy uśpiona? Mocna, czy słaba? Nasza wola – jedna z naszych życiowych władz, takich „rąk”, które dał nam Pan, wciąż musi być przez Niego diagnozowana, wyciągana z ukrycia i leczona Jego miłością. Nasza wola ma być silna. Jej kondycja decyduje o tak wielu rzeczach… O tak wielu…