poniedziałek, 22 kwietnia 2024

jedna Brama


(J 10, 1-10)
Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych". Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich, owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości".

 

Mili Moi…
Dziś ktoś mi podesłał jakiś materiał nagrany przez człowieka, który twierdził, że Jezus pomiędzy 12 a 30 rokiem życia podróżował po świecie i uczył się wszystkich nadzwyczajnych mocy, którymi potem się posługiwał. Trzynaście minut takiej fantazji, że pękaliśmy z braćmi ze śmiechu. Ale jedno musze stwierdzić – choć człowiek ów bredził okrutnie i powoływał się na fałszywy tekst Ewangelii Dwunastu, która została zdyskredytowana już dawno, to jednak mówi w sposób niezwykle przekonujący. Pomyślałem nawet, że szkoda trochę, że tak niewielu kaznodziejów katolickich reprezentuje taki poziom zaangażowania i umiejętności retorskich.

Jedno jest jednak pewne (choć rzecz jasna wspomniany mówca zarzuca Kościołowi, że tekst nowotestamentalnych Ewangelii sfałszował – och, jak dobrze to znamy…), Jezus dziś mówi – nikt poza mną – wszyscy inni są łotrami, złodziejami, rozbójnikami. Przychodzą niszczyć, zabijać i kraść. Jedna jest brama do życia i Ja nią jestem. I choćby pan mówca kolejne tysiące lajków pod swoim filmikiem zgromadził, nic tego nie zmieni. Dzięki Bogu…

W sobotę wróciłem z Bydgoszczy, wczoraj poprowadziłem dzień skupienia dla sióstr Nazaretanek w Gdyni, a jutro rano jadę do Leżajska, gdzie mam kilka dni z siostrami Boromeuszkami. Kawał drogi… Wczoraj, idąc z posługą do sióstr, znów usłyszałem kilkakrotnie od młodzieży szydercze i obraźliwe okrzyki. I pomyślałem sobie znów o Ameryce, w której nigdy tego nie doświadczyłem. Inna kultura. Dlaczego jednak u nas panuje tak wielkie przyzwolenie na obrażanie innych, na głośne wyrażanie swojej dezaprobaty, na niedelikatność i grubiaństwo? Nie reaguje w zasadzie nikt. Jakby wszyscy się bali lub nie uważali tego za „swoją sprawę”. Takie są Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Sukcesu nam wszystkim na tym polu nie wróżę.

A jako że mam siostrom Boromeuszkom nieco opowiedzieć o Rodzinie Ulmów, to i poczytałem nieco o nich. I ta łagodność, serdeczność, dobroć tego ich prostego życia są takie uderzające. Nie ma tam nic szczególnego. To taka świętość z sąsiedztwa – jak nazywa to papież Franciszek. I może dlatego tak ujmująca i tak pociągająca. Dostępna. Choć wcale nie łatwa.

piątek, 19 kwietnia 2024

codzienny cud...


(J 6,52-59)
Żydzi sprzeczali się między sobą mówiąc: „Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?” Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i pije krew moją, trwa we Mnie, a Ja w nim. To powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił. Nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.

 

Mili Moi…
Nie będziecie mieli życia w sobie… Martwią mnie duchowi anorektycy. Ci, którzy tak nieświadomie pozbawiają się duchowego dobra, którym jest spożywanie Eucharystii. Jest ich tak wielu. Musze przyznać, że mam tydzień smutku w tym temacie. Jakby udzieliła mi się odrobina tęsknoty Jezusa, który chce się dawać, a nie ma komu wziąć. Oczywiście ci, którzy przychodzą, są pewnie dla Niego wielką radością i ich przekonywać do tego nie trzeba. Ale jak przekonać nieobecnych? Nie wiem… Nie mam sukcesów na tym polu. Misje, które niedawno głosiłem, a w których proboszcz prosił o podkreślenie Eucharystii, bo nie przychodzi w dni powszednie prawie nikt, nie wydały owocu w tym względzie. Proboszcz twierdzi, że nic się nie zmieniło. Rzecz jasna nie chodzi o „sukces”, tylko o nakarmienie głodnych, którzy nie zdają sobie nawet sprawy ze swojego głodu. A w tle życie wieczne, które można zyskać, albo stracić… Porażająca jasność, z którą to widzę… Do tego stopnia, że dziś miałem myśl, żeby wejść do zatłoczonego kebaba i grzecznie przypomnieć katolikom czym jest piątkowa wstrzemięźliwość. Powstrzymałem się jednak. Bo w ten sposób przecież nikogo się nie pozyska.

Wybaczcie długą nieobecność. Ale to chyba ten wewnętrzny smutek. Nie chciałem specjalnie Was nim obciążać. Od niedzieli jestem w Bydgoszczy. Głoszę rekolekcje dobrym siostrom Klaryskom od Wieczystej Adoracji. Jutro kończę i wracam do domu. Po raz kolejny jestem oczarowany Bydgoszczą. Choć pogoda nie nastraja do spacerów, to jednak jestem w centrum i połaziłem nieco wokół. Imponujące zmiany. Pięknie odnowione i oświetlone kamieniczki. Czysto. Zielono. Chyba naprawdę można tu już spędzać urlopy – jest się czym ucieszyć.

W niedzielę skupienie dla sióstr Nazaretanek w Gdyni, w poniedziałek dwa przeglądy techniczne auta, a we wtorek już kurs do Leżajska, gdzie spotkanie formacyjne dla sióstr Boromeuszek mam naznaczyć Słowem Bożym. Nie do końca jeszcze wiem co będę mówił, choć jest prośba o szczególne uwzględnienie błogosławionej Rodziny Ulmów, bo te dni mają być połączone z nawiedzeniem miejsc z nimi związanych. Czytam więc coś o nich, a przynajmniej się staram, bo nieodmienną częścią rekolekcji są też rozmowy duchowe, które nigdy nie są krótkie i zwykle dość obciążające. A nocy do pracy nie wykorzystam…

W zeszłym tygodniu przeżywaliśmy Biały Tydzień małej grupki dzieci w naszej parafii. Miałem okazję głosić im codziennie krótkie słowo. Pan jakoś poprowadził. Ale jedno z dzieciaków przyjmowało komunię o zmniejszonej ilości glutenu, więc rodzice przynosili specjalny komunikant przed Mszą w małym cyborium. Jednego dnia towarzyszyło mi przy ołtarzu kilku mikroministrantów. I jeden z nich przed Mszą zapytał co jest w tym pudełeczku. Na co jego mikrokolega, zanim zdążyłem zareagować, udzielił odpowiedzi – to taki wariant dla wegetarian. Kurtyna…

Tyle anegdoty… A Ciało naszego Pana jest PRAWDZIWE. I Jego Krew jest PRAWDZIWA.  I to największy codzienny cud, w którym uczestniczę. I Was do tego zachęcam…

piątek, 5 kwietnia 2024

to jest Pan...


(J 21,1-14)
Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

 

Mili Moi…
Gdybym miał znaleźć się w dzisiejszym słowie, to pewnie, nie pierwszy już raz zresztą, utożsamiłbym się z Piotrem. Szczególnie blisko mi do tego Apostoła z racji na jego gwałtowność i wyjątkowo czytelne pragnienia. On naprawdę chce być blisko Jezusa! On naprawdę reaguje natychmiast na każdą szansę spotkania z Nim! Choćby wpław, ale jak najszybciej przy Panu…

Ale najpierw jakby pracą chciał zagłuszyć to, co go męczy wewnętrznie, co go niepokoi, co trzeba by jakoś ruszyć, rozwiązać, popracować nad tym… I w tym siebie widzę. Może dziś już mniej niż jeszcze kilka lat temu. Ale kiedy wróciłem z USA, ogrom pracy służył mi chyba bardziej jako sposób radzenia sobie z napięciem, które ze sobą przywiozłem. Dziś jest ono dużo mniejsze. Ale pracy wcale nie mniej (dziś kolejne trzy serie rekolekcji dla sióstr zakonnych przyjąłem na rok przyszły). Chyba jednak więcej już we mnie takiego ukierunkowania na posługę innym niż na radzenie sobie samemu ze sobą. Zawsze jednak pozostaje pytanie czy działam według woli Bożej, czy może raczej dla Boga według woli własnej? Ufam, że zarówno akceptacja przełożonych, jak i liczba zaproszeń są jakimś konkretnym znakiem, którego staram się nie lekceważyć…

Ale najważniejsza obecność… To jest Pan – te słowa chyba najgłośniej brzmią mi dziś w uszach. Te słowa wracały mi na adoracji. Stały się takim refrenem na dziś… Powtarzam go sobie. Bo jeśli Pan nie będzie w centrum, to wszystko traci sens… A bez wody i jedzenia chwilę żyć można. Bez sensu jednak? Szkoda życia…

Wróciłem wczoraj z Niepokalanowa. Nagraliśmy kolejnych sześć audycji. Zmieniliśmy nieco system pracy. Nawet jeśli przygotowujemy coś w domu, to znacznie uważniej teraz słuchamy siebie nawzajem i w ten sposób mówi nam się łatwiej i przyjemniej. A i Duch Święty chyba nas szerokim łukiem nie omija.

Wizyta w Warszawie i dramat… Remont ulicy Chmielnej przegonił nam gdzieś bookinistów, więc nie udało nam się uratować żadnej książkowej pozycji. A to rozczarowanie… Ja tymczasem znów dałem nura w maryjne rejony. Zbliżają się kolejne rekolekcje maryjne w naszym, gdyńskim sanktuarium, stąd też szukam inspiracji.

Ale jak typowy chłop, potrzebuję od czasu do czasu zobaczyć efekt moich działań. Nie może wszystko być ulotne i eteryczne, duchowe i intelektualne. A zatem dziś była akcja wymiana opon i odmrażanie lodówki. I trochę takiej radości płynącej z fizycznych zmian. Też nie zaszkodzi…

wtorek, 2 kwietnia 2024

przemieniony...


(J 20, 11-18)
Maria Magdalena stała przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?" Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę". Jezus rzekł do niej: "Mario!" A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni" , to znaczy: Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: "Widziałam Pana", i co jej powiedział.

 

Mili Moi…
Trochę to wszystko naznaczone absurdem… Maria w grobie spotyka dwóch aniołów, ale nie robi to na niej właściwie żadnego wrażenia. Po chwili pojawia się ktoś, kogo bierze za ogrodnika i pyta go o przeniesienie ciała Jezusa, jakby ogrodnicy mieli w zwyczaju otwierać cudze groby i wędrować ze zwłokami nieznanych sobie ludzi. Jedyne wytłumaczenie to fakt, że Maria nie myśli racjonalnie. Jej pełne bólu – zabrano Pana mego i nie wiem gdzie Go położono – sugeruje, że być może doświadcza mechanizmu obronnego zwanego fiksacją. Skupienie na jednej kwestii, rzeczywistości, słowie, obrazie, ma chronić przed koniecznością zmierzenia się z sytuacją stresogenną. Maria Magdalena jest napięta do granic możliwości. I nagle następuje rozładowanie tego napięcia poprzez głos, który przedziera się przez jej mur obronny – Mario. Rozpoznaje, ale wciąż nie dowierza. Czy to możliwe? Rabbuni… Dotknąć, przekonać się, zatrzymać i już nie puścić… Ale to jeszcze nie czas. Maria ma zadanie. Jej mur został skruszony. Zachwiał się i przewrócił. Z przemienionymi oczami i sercem pójdzie do uczniów i ogłosi im… Powie im coś, co ich przekona – idźcie do Galilei, tam Go ujrzycie… Ależ to wszystko przesycone Obecnością! Próbuję to sobie wyobrażać…

To były piękne Święta. Chyba jedne z najpiękniejszych w moim życiu. Podczas ostatnich rekolekcji w Smażynie złapałem… zapalenie krtani – coś, czego nigdy wcześniej nie miałem. Mało tego, w niedzielę zmiażdżyłem sobie końcówkę palca lewej ręki (obeszło się bez interwencji lekarskiej, choć wyglądało to nie najlepiej). W konsekwencji nie było mowy o graniu na gitarze, o śpiewaniu, a głoszenie mogło się dokonywać wyłącznie cicho i spokojnie (czyli dokładnie odwrotnie niż zwykle). Wówczas było cokolwiek słychać… I w ten sposób Pan wprowadził mnie w ciszę, której zawsze pragnąłem na czas Triduum. Po powrocie do domu o śpiewaniu nadal nie było mowy, a zatem zostałem wyłączony z wszelkich liturgicznych funkcji z tym związanych. I poza homilią w Wigilię Paschalną, w zasadzie byłem uczestnikiem. Stałem, patrzyłem, chłonąłem… Pierwszy raz od dawna miałem czas posiedzieć przy Ciemnicy i Grobie Pańskim. Było cudownie. Dziś już w zasadzie jestem w dobrej formie i odczuwam wielką wdzięczność, że mogłem w ten sposób przeżyć Święta.

Wczoraj Pan dał mi kolejny mały – wielki prezent. Odwiedził mnie młody człowiek, nazwijmy go Daniel, którego spotkałem jakiś czas temu pod naszym klasztornym murem. Było ich trzech, wszyscy nietrzeźwi. Daniel był chyba najbardziej świadomy. Wzięło ich, jak to bywa w takich chwilach, na rozmowę z księdzem. I tenże chłopak poprosił o spowiedź – ale jutro, bo musi wytrzeźwieć. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem dokładnie jak to się skończy. Kiedy wódka chce się spowiadać, rzadko jej konsument pamięta o tym dnia następnego. Tymczasem on przyszedł. Umówiliśmy się na spowiedź generalną i… przyszedł. Potem na trochę zniknął, ale widywałem go na Mszach świętych w naszej świątyni. W Triduum był na każdej liturgii i poprosił o spotkanie, bo wyjeżdża do pracy za granicą…

A zatem wczoraj przyszedł Daniel… I do dziś nie mogę ochłonąć. Nowy człowiek. Jasny. Spokojny. Przemieniony. Zakłopotany wprawdzie i zagubiony – bo, proszę ojca, ja nie wiem co się ze mną dzieje… Ja się modlę, ja w Bogu widzę sens mojego życia, On mnie wysłuchuje, ja nie wszystko rozumiem, ale… czy ja bym jeszcze mógł zostać ministrantem? Nie mogę przestać się uśmiechać – otóż, przyjacielu, tak właśnie działa łaska. Jak wrócisz zza granicy, ja tu będę czekał. I ministrantem cię zrobimy. Kontynuuj swoje zagraniczne rekolekcje (bo jak się okazało, Pan posłużył się tym wyjazdem, żeby go zbliżyć do siebie). Jestem bardzo dumny z tego chłopaka. I widzę, że Pan dał mi kolejnego syna. To są takie chwile miłości, że chciałbym uchylić nieba temu, który z blaskiem w oczach mówi – Ojcze, On jest, ja już teraz wiem, że On jest i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej…

Prezenty Boże… Zewsząd prezenty… Ostatnio skarżyłem się Panu, że tylko w okolicy głoszę, a nic… na południu. Dziś telefon – potrzebujemy cię chyba w Nowym Sączu. Maryja chyba chce tam zyskać kolejną grupę. Proboszcz na „tak” – zsynchronizujmy terminy… Prezenty…

A jutro jadę do Niepokalanowa, nagrać kolejne audycje i zrobić solidne, maryjne zakupy. Medaliki się skończyły i inne ważne pomoce. A za kilka dni rozpoczynamy Kapitułę Prowincjalną. I dowiemy się kto będzie nam służył w Zarządzie Prowincji przez najbliższe cztery lata. To zawsze intrygujące i ciekawe…

sobota, 23 marca 2024

przełamanie szarości...


(J 11,45-57)
Wielu spośród żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród. Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród. Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić. Odtąd Jezus już nie występował wśród żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami. A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto? Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać.

 

Mili Moi…
Cóż my robimy? Bo jeśli Go tak zostawimy, wszyscy uwierzą w Niego… A w konsekwencji ruina i pożoga. Panikarze czy rozsądni planiści? Konfabulanci? A może zwyczajni tchórze? Jaki stan wewnętrzny osiągnęli Żydzi, którzy dziś podejmują decyzję o zgładzeniu Jezusa? Dokąd doszli w swojej drodze wiary i na jakie granice niewiary się natknęli? Im naprawdę wydaje się, że wystarczy zgładzić źródło kłopotów. Już tak bywało i uczniowie pseudomesjaszów się rozpraszali. Ale poprzedni wprost występowali przeciwko Rzymowi i spadała na nich żelazna pięść okupanta. A ten jest wyjątkowo sprytny. Niby nie trąca politycznych strun, a jednak zdaje się wnosić poważne zmiany. I są to zmiany na gorsze. Zdecydowanie na gorsze – dla samych członków Sanhedrynu. A zatem trzeba zrobić to, co jest znaną metodą w takich chwilach – uwznioślić argumentacje. Własne lęki ubrać w szaty troski o innych. Swoją niechęć przystroić w zdroworozsądkowy uniform. Brak silnych argumentów zastąpić argumentem siły, a swój własny opór intelektualny i duchowy okopać w twierdzy zwyczaju i tradycji. Żeby wszystko po prostu było jak zawsze… Jak dawniej…

To dziś przestroga dla mnie samego. Być  może z racji przybywających lat, stałem się znacznie bardziej ostrożny i mniej entuzjastycznie elastyczny. Nie łykam wszelkich nowości jak pelikan i zasadniczo uważam to za dobre. Ale jak się okazuje, można przeoczyć coś ważnego. Coś, co sam Jezus chce przynieść temu skołatanemu światu, którego przecież nigdy nie cofa w rozwoju sugerując nam – lepiej było dawniej, ile raczej próbuje kształtować nowe w oparciu o istniejące zasady, zwłaszcza te niezmienne, z uwzględnieniem możliwości i szans współczesności. Patrzeć, słuchać, oceniać, ale nie nazbyt pochopnie. I niekoniecznie siebie czynić ostatecznym punktem odniesienia.

Dziś ruszam do Smażyna. Ostatnie w tym sezonie rekolekcje wielkopostne. Chyba najtrudniejsze. I nie chodzi tylko o poziom zmęczenia, ale o jakąś infekcję, którą złapałem, a która wczoraj dała o sobie znać z mocą. Niejeden już raz głosiłem chory, więc wiem, że kosztuje to podwójnie. Ale i przyznać musze, że Smażyno to znane mi miejsce, z dobrymi ludźmi i z bardzo wyważonym planem rekolekcji, więc ufam, że dam radę.

A potem już tylko relaks i odpoczynek… Tak mogłaby zaczynać się bajka o moim życiu. Triduum rzecz jasna bardzo pracowite. A właściwie zaraz po nim wyjazd do Radia. No i czas siadać do kolejnych rekolekcji. W kwietniowych planach mam rekolekcje o rodzinie Ulmów dla pewnego grona sióstr zakonnych i kolejne rekolekcje maryjne w naszej, gdyńskiej parafii. W najbliższych zaś dniach musze jeszcze napisać artykuł do naszego prowincjalnego periodyku na temat szans i zagrożeń związanych z rekolekcjami internetowymi. Do dzieła więc. A Wam, Drodzy Czytelnicy, pięknego wejścia w Wielki Tydzień życzę…

wtorek, 19 marca 2024

odpoczniemy?


(Mt 1, 16. 18-21. 24a)
Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.

 

Mili Moi…
Trzeba nam bardziej słuchać Boga niż ludzi – mówią Apostołowie przesłuchiwani przez Sanhedryn. Wśród tych ludzi jednak jesteśmy również my sami. Dziś Józef dowodzi, że Boga trzeba słuchać bardziej, niż siebie samego. Mogę wiele myśleć, przeżywać, doświadczać lęków i niepokojów. A Bóg nieustannie przypomina, że jest ponad tym, jest od tego większy. Jeśli On w czymś prowadzi i coś planuje, a ja dam się poprowadzić i wejdę w realizację Jego planu, to mogę czuć się bezpieczny.

Józefa uczę się od dawna… Przez kawał życia był dla mnie takim „niemym świętym”, którego strasznie trudno byłoby mi w jakikolwiek sposób opisać i scharakteryzować. Dziś, kiedy uczę się nieustannie duchowego ojcostwa, kiedy głosząc Ewangelię niemal nieustannie, poszukuję chwil wyciszenia i milczenia, kiedy Maryja stała mi się szczególnie droga, nagle Józef stał się prawdziwym „gadułą” w moim życiu. Nie słowami jednak do mnie mówi, ale swoją obecnością. On jest zawsze tam, gdzie trzeba i w sposób w jaki należy. Ani go za dużo, ani za mało. Nie rzuca się w oczy, a jednak sama świadomość, że jest, daje oparcie i wzmacnia poczucie bezpieczeństwa.

Jezu, Maryjo, Józefie – Wam oddaję serce, ciało i duszę moją… Jezu Maryjo, Józefie – bądźcie ze mną przy skonaniu… Jezu, Maryjo, Józefie – niech przy Was w spokoju Bogu ducha oddam… Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem… Tę modlitwę przewiduje nasza franciszkańska tradycja i rzeczywiście odmawiam ją codziennie wieczorową porą. Mam nadzieję, że Józef będzie jednym z pierwszych, którego zobaczę w tej godzinie przejścia… Wszak nie bez przyczyny jest patronem dobrej śmierci…

Siedząc przy biurku, spoglądam w okno, za którym miesza się deszcz ze śniegiem i czuję się niczym zima – mocno zmęczony, ale zbierający resztki sił i nie odpuszczający do ostatniej chwili… Głoszę szóste rekolekcje w tym sezonie. Tym razem w parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdyni. Mówi się świetnie, odbiór chyba dobry, księża zadowoleni. A ja? Po prostu zmęczony… Ale niech tak będzie. Misja kosztuje. Trudno ją pełnić z ciepłego fotela. Wówczas musiałaby przejść na poziom czysto teoretyczny. Teoretyzowanie mniej męczy, ale chyba również mniejszy skutek w sercach odnosi. Niech to moje zmęczenie przełoży się z łaski Boga na owoce.

I tak jest znakomicie… Na noc i kawałek dnia pomiędzy naukami mogę wrócić do domu, zająć się innymi rzeczami, popracować nad zobowiązaniami, które nade mną wiszą, choć są nieco odsunięte w czasie. To dobrze… A przede mną jeszcze jedno miłe, rekolekcyjne spotkanie z parafianami ze Smażyna. W czerwcu prowadziłem tam misje parafialne. W przyszłym tygodniu dokonamy tak zwanej renowacji misji i ich zamknięcia. A potem już tylko odpoczynek??? No nie… Święta są najbardziej pracowitymi dniami dla księży… Odpoczniemy po śmierci. Amen.

 

wtorek, 12 marca 2024

wiosna...


(J 5, 1-16)
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

 

Mili Moi…
Czy choroba była zasadniczym problemem tego, uzdrowionego dziś człowieka? Czy ona sam tak to czytał? Być może do niej przywykł, a dużo bardziej niż chore ciało bolała go obojętność wokół i egoizm, który nie pozwalał myśleć o innych. Może widział ten zniekształcony obraz świata, w którym nie liczy się człowiek, ale całkiem odmienne „wartości”. Może widział, że sam niespecjalnie odbiega od tego smutnego standardu.

Być może pytanie Jezusa pozwala mu skonfrontować się z samym sobą. Poznanie samego siebie jest dziś wielką sztuką, bo migoczące obrazy, światełka, hałas odciągają nas od głębi naszego wnętrza ku powierzchownym płaszczyznom intelektualnych i emocjonalnych przyjemności. Często dopiero wówczas, gdy nie możemy ich już z różnych przyczyn doświadczać, rodzi się jakaś pogłębiona refleksja – o co chodzi mi w życiu? A może raczej – o co mi chodziło? Bo zwykle większość życia mamy już wówczas za sobą… Rozczarowanie, zawód samym sobą, poczucie straty – to częste odkrycia. I jeszcze próby usensownienia – nie, przecież nie było tak źle, dobrze sobie żyłem – tyle przyjemności zaznałem. Czy to jednak było szczęście???

Poznać samego siebie… Bo może nie do końca wiem czym żyję. Może nie wiedziałbym co odpowiedzieć Jezusowi na Jego pytanie – czy chcesz wyzdrowieć? Bo czy ja jestem chory? A może wszyscy wokół są, a nie ja… A może nie zauważyłem, że jestem życiowym paralitykiem. I jeszcze tylko te obrazki, te światełka, ta muzyka stanowi jedyne źródło pociechy. Marnej, ale wobec braku innej…

Od soboty głoszę rekolekcje w Polskiej Misji Katolickiej w Levercusen. Jest to pewna forma odpoczynku, o która zadbał Pan. Bo moje głoszenie to zaledwie dwie Eucharystie wieczorową porą, w dwóch kościołach, w których gromadzi się całkiem sporo ludzi. Nie wystraszyli się treści, które w tym roku naprawdę są mocno niewygodne, ale, jak zawsze, dyktowane wyłącznie pragnieniem budzenia uśpionej nieco wiary w tym „olbrzymie”, jak Sobór nazywa lud chrześcijański. W niedzielę odwiedziliśmy cztery miejsca, co zajmuje tu rzeczywiście cały dzień. I to prawdziwa misja – można się zmęczyć samym przemieszczaniem. Niemniej cieszy mnie nieodmiennie, że mimo szaleństwa tego świata, wciąż są tacy, którzy w Bogu szukają nadziei…

Wczoraj miałem okazję być na dniu skupienia… Chrystusowców w Bochum. Czyli tam, gdzie ponad rok jeździłem głosząc im Słowo. Tym razem siedziałem z drugiej strony i słuchałem kolejnego ich konferencjonisty. Ale ta wizyta zaowocowała kolejnymi terminami na… 2026 rok. Wygląda na to, że jeśli dożyję, to wygłoszę rekolekcje również w Duisburgu. Ale przedtem jeszcze wiele wody upłynie i wiele innych terminów musi zostać dotrzymanych… Już za kilka dni kolejna parafia w Gdyni. Tym razem św. Urszuli Ledóchowskiej na Chwarznie. Przedostatnie wielkopostne zmagania… Na razie jednak delektuję się osiemnastoma stopniami i obsypanymi kwieciem drzewami. Tu bowiem wiosna już na całego…