piątek, 27 marca 2020

zawszewszystkowiedzący...



(J 7,1-2.10.25-30)
Jezus obchodził Galileję. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo żydzi mieli zamiar Go zabić. A zbliżało się żydowskie święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie. Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic Mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest. A Jezus, ucząc w świątyni, zawołał tymi słowami: I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał. Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.


Mili Moi…
Czas płynie powoli… Być może dlatego, że w USA nauczyłem się być sam ze sobą, a być może dlatego, że naprawdę potrzebowałem odpoczynku, wcale nie mam z tym problemu. Głównie czytam. Kolejne książki pochłaniam. I to mnie cieszy. Ale oczywiście pełnimy również naszą posługę. Wszystkie Msze odprawiamy normalnie, a ja dodatkowo jestem pod telefonem, gotów do służenia spowiedzią tym, którzy tego potrzebują. Mój numer wisi na konfesjonale z zachętą do skorzystania.

Dwa tygodnie poszukiwań… Odwiedzam różne katolickie strony i szukam „głosu w sprawie”. Rzecz jasna w sprawie epidemii. Ale zastanawiam się, czy to ja źle szukam, czy wiodący komentatorzy katoliccy nabrali przysłowiowej wody w usta. Żadnej pogłębionej refleksji, żadnej interpretacji… Za to kilkakrotnie dowiedziałem się, czego absolutnie nie wolno… Nie wolno mówić o „karze Boskiej” i w ogóle nie wolno wiązać Pana Boga z tą epidemią. Tak się po prostu stało. Wypadek. Przypadek. Zbieg okoliczności. A ośmielający się twierdzić, że to jakiś znak, są niczym więcej, jak religijnymi fundamentalistami. Dowiedziałem się, że chodzenie do kościoła w tym czasie to wystawianie Pana Boga na próbę. Oczywiście pojawiają się głosy (zdaje się, że również w komentarzach na tym blogu), że wierzący teraz potrzebują wsparcia, co w domyśle oznacza, że nie należy ich dodatkowo stresować i denerwować żadnymi niepokojącymi wymogami wiary.

Pomijam właściwie milczeniem świeckie portale. Bo o ile wczoraj dało się słyszeć glosy, że Włochy powoli zginają kolana, to w Polsce dominuje szyderstwo i pogarda do wszystkiego, co religijne i z wiarą związane. Tak bardzo brakuje mi głosu pasterzy. Może jakiś list, których tak wiele otrzymujemy w ciągu całego roku. Może ktoś wskazałby nam kierunki interpretacyjne. Może poradziłby jak to wszystko poskładać. Czyżby naprawdę nikt nie wiedział? Czy wystarczy powiedzieć – zachowajmy spokój, dostosujmy się do zaleceń i czekajmy na zakończenie tego przykrego epizodu. Kiedy wszystko wróci do normy, wówczas… Ale czy wróci? Czy naprawdę wszystko wróci do normy? A nawet jeśli, to trzeba będzie patrzeć na siebie w lustro. Również na sklejone, zasznurowane, nieme usta…

Skoro nie wolno mówić, że to kara Boża, to nie mówmy… Może więc chociaż wezwanie Boże? Przypomnienie o innym świecie? Wezwanie do pokuty? (swoją drogą ciekaw jestem ilu czytelników krzywi się w tej chwili z niesmakiem). Czasu mam sporo, a jako że szerokie grono „wszystkozawszewiedzących” komentatorów zamilkło, muszę sobie radzić sam… Szukam więc odpowiedzi… W Lourdes i Fatimie… Od wielu dni chodzą za mną obrazy zatroskanej i smutnej Maryi, która 23 lutego 1858 roku woła do Bernadetty Soubirous – Pokuty, pokuty, pokuty… Patrzę z niepokojem, ale i pełną wiary fascynacją na wizję Łucji z Fatimy - zobaczyliśmy po lewej stronie naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku. Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuty, Pokuty, Pokuty!

Czy trzeba czekać do zakończenia epidemii, żeby stwierdzić, że oba te wezwania niespecjalnie zostały podjęte? Czy trzeba przywoływać konkretne grzechy panujące w świecie, czy możemy się zgodzić, że nie jest dobrze? A jeśli tak, to czy Bóg nie ma prawa sięgnąć po język, który tak doskonale rozumiemy? Język cierpienia… Czy tylko dlatego, że my nie dajemy Mu takiego upoważnienia, On nie może zrobić tego, co uważa za słuszne dla powstrzymania swoich dzieci od całkowitego i ostatecznego pogrążenia się w otchłani grzechu?

Maryja pyta dzieci w Fatimie - Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany i jako prośbę o nawrócenie grzeszników? Będziecie musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą siłą. Ta sama Maryja powiada - Wojna zbliża się ku końcowi, ale jeżeli ludzie nie przestaną obrażać Boga, to w czasie pontyfikat Piusa XI rozpocznie się druga wojna, gorsza. Kiedy pewnej nocy ujrzycie nieznane światło, wiedzcie, że jest to wielki znak od Boga, iż zbliża się kara na świat za liczne jego zbrodnie. Będzie wojna, głód, prześladowanie Kościoła i Ojca Świętego. 

Maryja, nasza Matka wzywa do pokuty, a my zastanawiamy się, czy Bóg może nas karać, czy też nie. Szukamy obejścia… Jak to ładniej powiedzieć… Dziś w Brewiarzu modliliśmy się Psalmem 78 
Jednakże nadal grzeszyli *
i nie wierzyli Jego cudom.
Szybko ich dni zakończył *
i lata ich nagłą zagładą.
Gdy ich zabijał, wtedy Go szukali, *
nawróceni garnęli się do Boga.
Przypominali sobie, że Bóg jest ich opoką, *
że Bóg Najwyższy jest ich Zbawicielem.
Lecz oszukiwali Go swymi ustami *
i kłamali Mu swoim językiem.
Ich serce nie było Mu wierne, *
w przymierzu z Nim nie byli stali.
On jednak w swym miłosierdziu *
odpuszczał im winę i nie zatracał.
Gniew swój często powściągał *
i powstrzymywał swoje oburzenie.

Ale nie wolno… Nie wolno mówić o karze Boskiej… Nie mówię więc… Ale nie waham się w drugiej połowie Wielkiego Postu zawołać najpierw do siebie, a potem do Was – NAWRACAJMY SIĘ! Do powstrzymania epidemii koronawirusa nie wystarczy posłuszne pozostanie w domu i zamknięcie drzwi i okien, choć w żadnym wypadku tych rozwiązań nie kwestionuję. Potrzeba skruchy i gotowości do przemiany życia. I tego sobie i wszystkim z całego serca życzę…

Wybaczcie, że nie ma „głasków” i ciepłego wspierania w dobie kwarantanny. Tego znajdziecie sporo w internecie. Ale nie tu… Wszystkim z serca błogosławię +

niedziela, 22 marca 2020

bezpieczni...



(J 9, 1-41)
Jezus, przechodząc, ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy – on czy jego rodzice?" Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże. Trzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata". To powiedziawszy, splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: "Idź, obmyj się w sadzawce Siloam" – co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił, widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: "Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?" Jedni twierdzili: "Tak, to jest ten", a inni przeczyli: "Nie, jest tylko do tamtego podobny". On zaś mówił: "To ja jestem". Mówili więc do niego: "Jakżeż oczy ci się otworzyły?" On odpowiedział: "Człowiek, zwany Jezusem, uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: „Idź do sadzawki Siloam i obmyj się”. Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem". Rzekli do niego: "Gdzież On jest?" Odrzekł: "Nie wiem". Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: "Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę". Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: "Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu". Inni powiedzieli: "Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?" I powstał wśród nich rozłam. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: "A ty, co o Nim mówisz, jako że ci otworzył oczy?" Odpowiedział: "To prorok". Żydzi jednak nie uwierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, aż przywołali rodziców tego, który przejrzał; i wypytywali ich, mówiąc: "Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomy urodził? W jaki to sposób teraz widzi?" Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: "Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomy. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi; nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, będzie mówił sam za siebie". Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: "Ma swoje lata, jego samego zapytajcie". Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: "Oddaj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem". Na to odpowiedział: "Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę". Rzekli więc do niego: "Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?" Odpowiedział im: "Już wam powiedziałem, a wy nie słuchaliście. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?" Wówczas go obrzucili obelgami i rzekli: "To ty jesteś Jego uczniem, a my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś, to nie wiemy, skąd pochodzi". Na to odpowiedział im ów człowiek: "W tym wszystkim dziwne jest to, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg nie wysłuchuje grzeszników, ale wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić". Rzekli mu w odpowiedzi: "Cały urodziłeś się w grzechach, a nas pouczasz?" I wyrzucili go precz. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go, rzekł do niego: "Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?" On odpowiedział: "A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?" Rzekł do niego Jezus: "Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie". On zaś odpowiedział: "Wierzę, Panie!" i oddał Mu pokłon. A Jezus rzekł: "Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, żeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi". Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim byli, i rzekli do Niego: "Czyż i my jesteśmy niewidomi?" Jezus powiedział do nich: "Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: „Widzimy”, grzech wasz trwa nadal".


Mili Moi…
Czas na trzeci odcinek moich eucharystycznych przemyśleń… Kiedy tydzień temu ogłoszono, że zgromadzenia nie mogą przekraczać pięćdziesięciu osób, a biskupi zachęcili do pozostania w domu udzielając dyspensy, z której przecież nie trzeba korzystać, łudziłem się, że ławki w kościele zaczną nam się zapełniać już dwadzieścia minut przed Mszą, w myśl zasady – przyjdę wcześniej, żeby na pewno dostać się do kościoła, żeby dla mnie miejsca nie zabrakło… Jak wspominałem, na wszystkich Mszach naliczyliśmy w sumie sześćdziesiąt siedem osób…

W tym samym czasie pojawiały się w internecie komentarze domagające się kategorycznie zamknięcia kościołów. Wynikało z nich niedwuznacznie, że miejscem, w którym najłatwiej się zarazić są właśnie budowle sakralne, z których naiwni chrześcijanie rozniosą zarazę po całym świecie. Na szczęście chrześcijanie okazali się odpowiedzialni i logiczni. Choć czy na szczęście? Zgrany pomysł Nerona, żeby chrześcijan oskarżyć o wszelkie zło tego świata będzie musiał jeszcze nieco zaczekać z realizacją…

A logiczni chrześcijanie, pełni troski o miłość bliźniego, do sklepu idą, kiedy głodni; do banku idą, kiedy pieniążek się skończył; do urzędu, który mógłby ukarać finansowo za zwłokę, choćby na czworakach… Wystarczy jednak, że biskupi powiedzą – nie musisz (iść do kościoła, pościć w piątek), a chrześcijanie gorliwie podporządkowują się ich głosowi. Kiedy jednak ci sami biskupi powiadają – ludzie, powstrzymajmy dramat aborcji, ze względu na miłość bliźniego – ci sami chrześcijanie powiadają często – niech się biskupi nie wtrącają w ludzkie życie, niech się zajmą sobą, albo księżmi pedofilami…

Dziś centralne pytanie Ewangelii brzmi – czy ty wierzysz w Syna Człowieczego? Czy ty wierzysz, że On panuje nad wszystkim? Czy w pierwszej, realnej sytuacji zagrożenia mówisz – Panie, fajnie było, ale od dziś każdy troszczy się o siebie? Może to efekt powtarzanych od lat dyrdymałów – cieszmy się, że ludzie jeszcze w ogóle przychodzą do kościoła… No to właśnie powód do radości nam się skończył… Uformowany lud Boży… Gotów zdobywać świat dla Chrystusa? Pierwsze niebezpieczeństwo obnaża prawdę…

Wiele komentarzy biblijnych czytam każdego dnia… Przez cały miniony tydzień nie znalazłem ani słowa, które brzmiałoby – w Jezusie jesteś bezpieczny, nie bój się!!! Czy to znaczy, że nie zachorujesz, że nie umrzesz? Nie!!! To znaczy, że On jest Panem Twojego życia i to On decyduje o wszystkim. O WSZYSTKIM!!!

Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: 8 jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana. Rz 14, 7-8.

Może przez tę epidemię Pan próbuje zdjąć bielmo hipokryzji z oczu wierzących, pokazać jak bardzo zachowawczy w swojej wierze jesteśmy, na co tak naprawdę nas stać, jakie są schematy naszego myślenia… Błoto na zamknięte oczy zostało nałożone. Czy będziemy jednak mieli odwagę je otworzyć?

sobota, 21 marca 2020

walcząc...



(Łk 18, 9-14)

Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: "Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony".


Mili Moi…
Dziś ostatnie rekolekcje w Wielkim Poście zostały odwołane. Oczywiście spodziewałem się tego, więc nie jestem zaskoczony. Czas, który otrzymałem w darze, staram się wykorzystać jak najlepiej. Ale też odpoczywam bez skrupułów. Mole książkowe w takie dni nie mogą być niezadowolone…

Wracam do myśli eucharystycznych… Z całym szacunkiem do logiki, ona nie była nigdy mocną stroną chrześcijan. Dla wierzących nie istniało słowo „niemożliwe”. Dlatego, że dla Boga, w którego wierzyli nie było nic niemożliwego. Wiara zatem szerzyła się w tym świecie całkowicie wbrew logice ludzkiej. Wiara, która rodziła nowe potrzeby, uznawane za zupełnie naturalne przez ludzi wierzących.

Jedną z nich była potrzeba spożywania chleba na życie wieczne. Nikt i nic nie było w stanie ich od tego odwieść. Kiedy ich chwytano podczas sprawowania Eucharystii, mówili – zabijcie nas od razu, bo my nie możemy żyć bez Eucharystii. Dlaczego? Bo to głód. Dokładnie tak samo dotkliwy jak głód fizyczny. Żeby zaspokoić głód fizyczny, ludzie idą do sklepu, również podczas epidemii. Żeby zaspokoić głód duchowy? A może ten głód nigdy się nie pojawił? Może snuję tu jakieś baśnie. Może nic takiego nie istnieje.

Cóż, od ponad trzydziestu lat, mogę policzyć na palcach dwóch rąk dni bez Eucharystii. Bardzo złe, puste, głodne dni bez Eucharystii. Dziś jestem księdzem. Dopóty mam rozum, sprawne ręce i nogi, sam ją sobie odprawię. Nie zależę od nikogo. Nie chodzę głodny. Ale smuci mnie, że wielu moich braci nie odczuwa tego głodu. Wielu odczuwa, ale lęk zwycięża. Nie osądzam. Nie zmienia to faktu, że mnie to smuci i mówię o tym głośno. Właśnie w takich chwilach bardzo jasno widzimy poziom naszej wiary. Jaśniej się nie da. Można to przyjąć, albo zamknąć oczy. I wierzyć, że się wierzy…

W każdym razie moje kapłaństwo jest do dyspozycji. Nawet jeśli zakaz obejmie sprawowanie kultu publicznego, to nadal jest i będzie do dyspozycji. Dla tych, którzy będą tego chcieli. Oni znajdą drogę…

Mam dużo czasu… Schodzę więc do kościoła. Siedzę przed Panem i proszę Go nieustannie, żeby dał mi laskę poznać moją grzeszność. I nie chodzi wcale o jednostkowe, pojedyncze grzechy. Z tym raczej nie mam trudności. Chodzi o poznanie mojego stanu – stanu grzesznika. Chodzi o poznanie wagi tego, co czynię. Chodzi o wyobrażenie sobie tego w kontekście tajemnicy krzyża. Mój Bóg cierpi dla mnie. Cierpi za mnie. A ja nie zmieniam swojego życia… Albo czynię to niezmiernie powoli, mozolnie…

Niczym celnik dziś, czasami nie mam odwagi wznieść oczu… Ale bywa i tak, że przychodzę do Niego taki dumny z siebie. Bo tak mądrze, albo tak szlachetnie się zachowałem. Ale skąd mi to przyszło? No tak… Wszystko jest łaską… A skoroś otrzymał, to czemu się chełpisz tak, jakbyś nie otrzymał? Moje „ja”… Ile ran musisz jeszcze otrzymać, żeby obumrzeć całkowicie?


poniedziałek, 16 marca 2020

i trochę smutno...



(Łk 4, 24-30)
Kiedy Jezus przyszedł do Nazaretu, przemówił do ludu w synagodze: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się.


Mili Moi…
No i wszystko jasne… Oczywiście do Wołomina nie pojechałem, podobnie jak nie polecę w czwartek do Irlandii, a kto wie co będzie z dalszymi zobowiązaniami. Muszę przyznać… że błogosławię Pana! Oczywiście z całym szacunkiem do epidemii, chorujących i ciężko pracujących w związku z tym. Ale otrzymałem przynajmniej dwutygodniowe wakacje, na które z całą pewnością w tym terminie nie mógłbym sobie pozwolić. A dodatkowo mają one szczególny wymiar, bo wielu rzeczy nie mogę z przyczyn oczywistych. Więc moje jedyne zajęcia, którym oddaje się w te dni, to lektura, modlitwa i trochę pracy nad realizacją kolejnych, rekolekcyjnych pomysłów. Na dwór nie mam najmniejszej ochoty wychodzić. Kocyk, herbatka, posługa w kościele… Tej przynajmniej całkiem nam nie odebrano…

Przyznam szczerze, że zasmucił mnie wczorajszy dzień. Naliczyliśmy w sumie 67 osób, które wybrały się przez cały dzień na Eucharystię do naszej świątyni. Trudno ukryć rozczarowanie… Rozumiem oczywiście logikę działań związanych z ograniczeniem epidemii, ale jednak wyznaje wiarę, która zdecydowanie logikę przekracza. A my przecież nie tylko w tej, szczególnej sytuacji, uczyniliśmy naszą wiarę tak znakomicie logiczna pod względem ludzkim, pod względem oczekiwań tego świata…

Pozwólcie, że przypomnę słowa Paula Evdokimova, które już swego czasu tu przywoływałem, ale którymi wciąż żyję, bo one wydają mi się coraz bardziej obrazować współczesność…

„Chrześcijanie zrobili wszystko, aby wyjałowić Ewangelię. Można powiedzieć, że zanurzyli ją w neutralizującym płynie. Stępione zostało wszystko, co uderzające, wykraczające poza zwyczaj, wstrząsające. Religia stała się nieszkodliwa, spłaszczona, grzeczna i rozsądna – i przez to niestrawna. Wspierające tę religię założenie: »Bóg nie wymaga aż tyle« pozbawia smaku sól Ewangelii: straszną zazdrość Boga i Jego żądanie tego, co niemożliwe. Chrześcijańska wspólnota, kiedy jest prawdziwa, wbija się w ciało świata jak drzazga, narzuca się jako znak, przemawia do świata jako miejsce, w którym człowiek spotyka Boga. Kościół nie jest już, jak w pierwszych wiekach, triumfalnym pochodem Życia przez cmentarz świata.”

Pierwsi chrześcijanie byli mniej logiczni niż my… A za to znacznie odważniejsi… Pewnie nie dziesiątkował ich wirus… Pewnie nie… Za to miecz oprawców i zęby dzikich zwierząt i owszem. Mordowano całe wspólnoty, które przyłapano na sprawowaniu Eucharystii. Wszak to chrześcijanie „infekowali” innych niebezpiecznym wirusem wiary. Wszak to oni zawrócili w głowie Perpetui i Felicycie, dwóm młodym kobietom, które nie zważając na swoje dopiero co rozpoczęte macierzyństwo, zdecydowały się ponieść śmierć za wiarę w Tego, którego odkryły jako Pana Życia. Nikt nie był w stanie ich odwieść od tej wiary, która całkowicie zdominowała ich myślenie. Ani miłość do najbliższych, ani troska o niemowlęta, które dopiero co powiły. I to wiara, za którą tęsknię…

To wiara, o której mówiła św. Teresa od Dzieciątka Jezusa – gdyby wierzący wiedzieli czym jest Eucharystia, trzeba by kierować ruchem w kościele, tak wielu by przychodziło… Pewnie również w czasie epidemii. Ale takiej wiary wczoraj nie spotkałem w nadmiarze… Może takiej już w tym świecie nie ma… Co więc znajdzie Pan, kiedy powróci?

A jeśli Jego powrót właśnie się rozpoczął… Spodziewamy się Apokalipsy… Meteorytu, który spadnie z nieba, a może inwazji kosmitów, albo choćby zombies wyjadających żyjącym mózgi. Bóg jednak nie jest hollywoodzkim reżyserem. Nie interesują Go nasze wizje i wyobrażenia. Pokazuje nam jak mikorsprawy mogą wpływać na makroproblemy. Wirus? Podwyższenie temperatury na ziemi o jeden stopień? Wyginięcie krylu jako podstawy piramidy troficznej? Maleńkie sprawy, które obrazują bezsilność człowieka. Jego zależność. Widzimy to? A karki pozostają twardymi. I nie zamierzają się zginać…

A Pan idzie do wdowy w Sarepcie sydońskiej, objawia swoja moc Naamanowi, Syryjczykowi. Poganie… To oni być może odnajdą wiarę, którą myśmy zgubili. A jeśli nie oni…? To kamienie wołać będą…

środa, 11 marca 2020

czujność...





(Mt 20, 17-28)
Udając się do Jerozolimy, Jezus wziął osobno Dwunastu i w drodze rzekł do nich: "Oto idziemy do Jerozolimy: a tam Syn Człowieczy zostanie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą Go poganom, aby został wyszydzony, ubiczowany i ukrzyżowany; a trzeciego dnia zmartwychwstanie". Wtedy podeszła do Niego matka synów Zebedeusza ze swoimi synami i oddawszy Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: "Czego pragniesz?" Rzekła Mu: "Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie". Odpowiadając zaś, Jezus rzekł: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?" Odpowiedzieli Mu: "Możemy". On rzekł do nich: "Kielich mój wprawdzie pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował". Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, oburzyli się na tych dwóch braci. Lecz Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: "Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, tak jak Syn Człowieczy, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu".


Mili Moi…
Atmosfera wokół się zagęszcza… Niepokój, a może wręcz strach powoli wylewa się na ulice… Bo i zagrożenie pewnie jest poważne. Choć musze przyznać, że do mnie to jakoś wszystko chyba nie dociera. Rzecz jasna staram się stosować do wskazań (z myciem rąk nie miałem nigdy problemów), ale nie odczuwam na razie lęku. Koronawirus musiał do nas dotrzeć, więc traktuję to jako pewien element, którego nie sposób było uniknąć. Ale w podobny sposób widzę jego niebezpieczeństwo w mojej codzienności – nawet dbałość o higienę i bezpieczeństwo, nie gwarantuje, że go uniknę. Robię więc swoje, nie myśląc ciągle o tym, co się może wydarzyć…

W naszej zakonnej prowincji rozpoczęła się kapituła prowincjalna, czyli spotkanie delegatów, które odbywa się co cztery lata i jest ciałem ustawodawczym dla braci należących do tej jednostki administracyjnej zakonu. Jedną z pierwszych uchwał podjętych przez braci było ustanowienie 11 marca dniem modlitwy i postu dla wybłagania u Pana łaski zatrzymania tej epidemii. Dziś jest ten dzień, więc jeśli chcecie, możecie do nas w tej modlitwie i wyrzeczeniu dołączyć.

Ja powoli myślę o rekolekcjach w Wołominie, które mam rozpocząć od niedzieli, choć sytuacja jest na tyle dynamiczna, że wszystko może się zdarzyć. Nie wykluczam również i takiego wariantu, że w ostatniej chwili zostaną odwołane. Tak, czy owak, na razie traktuję je jako najbliższe zadanie. Choć czy najbliższe? Dziś po południu skupienie dla sióstr dominikanek, jutro dla sióstr franciszkanek, trochę indywidualnych spowiedzi… Nudy nie ma…

A nad Słowem skupia mnie dziś prośba matki synów Zebedeusza. Sama w sobie nie jest dziwna. To przecież takie ludzkie – zadbać o siebie, zaplanować przyszłość, być „na górze”, o krok przed innymi, zyskać… Tymczasem służba i niewola, o których mówi Jezus w tym kontekście związane są raczej ze stratą. Dziś próbowałem zbadać swoją gotowość na „stratę” właśnie. Kiedy mój świat wydaje się być już jakoś ułożony, robię to, na czym się znam, co lubię i co zdaje się przynosić dobre owoce – w innym miejscu obradują bracia na kapitule, która może w moje życie wprowadzić coś zupełnie nowego. Mawiamy „co cztery lata początek świata”.  Gdyby mój prowincjał zadzwonił do mnie jutro i powiedział – chcę cię zupełnie gdzie indziej, będziesz się zajmował czym innym… Jaka jest moja gotowość? Oczywiście chodzi mi gównie o wewnętrzne podejście, bo zewnętrznie z pewnością bym się dostosował. Ale czy potraktowałbym to jako „dramat”, czy jako „Bożą szansę”? Bo przecież moim celem nigdy nie było i nie chcę, żeby kiedykolwiek było, urządzić się w życiu… Zachować gotowość i otwartość na Boże wezwania. Oto plan… Oby nie zabrakło woli i łaski…

piątek, 6 marca 2020

ja dinozaur...



(Mt 5, 20-26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie wydał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie zwrócisz ostatniego grosza".


Mili Moi…
Ani meteoryt nie pierdyknął w ziemię, ani nie wyrosły mi przez noc ośle uszy, ani mleko nie smakowało do śniadania inaczej… Nic się nie zmieniło, poza tym, że zmieniło się wszystko, bo skończyłem wczoraj czterdzieści lat… Symboliczna połowa życia już za mną. Sporo myśli dotyczących tego jak bardziej, intensywniej, mocniej… I ustawiczne wołanie świętego Maksymiliana – raz się żyje, nie dwa razy…

Dzień był jednak ładny… Sporo życzeń, a wieczorem nieco bardziej uroczysta kolacja z braćmi, która im osobiście przygotowałem. Nie, nie… Bez kulinarnych szaleństw i bez niespodziewanego odkrycia moich zdolności w tej dziedzinie. Prosty sposób na spędzenie miłego wieczoru.

A dziś wieczorem rozpocząłem już rekolekcje dla Archidiecezjalnego Duszpasterstwa Trzeźwości odbywające się w naszym kościele. Jutro Eucharystia o 12 w południe, a w niedzielę o 12.30. Zapraszam zainteresowanych… W minionym tygodniu udało nam się prawie zakończyć nagrywanie naszych wielkopostnych rekolekcji internetowych. Zostało nam jeszcze sześć odcinków. Cieszę się, że sporo ludzi ich słucha. Obserwuję sobie komentarze pod filmami i czasem ogarnia mnie zdumienie nad złośliwością i krytykanckim tonem niektórych z nich. W mało ciekawą stronę rozwija się ludzkość. Ja w tym kierunku z pewnością z nią nie chcę iść.

A dziś taki ewangeliczny konkret… Raka – znaczy „kretynie, idioto”… Prosta rzecz – mówienie z pogardą o drugim człowieku, czy do drugiego człowieka, zamyka nam bramy Królestwa Bożego. I co tu dużo gadać, silić się na ekwilibrystyczne interpretacje. Kąsasz ludzi językiem? Możesz nie trafić do nieba, bo zamęczyłaby cię atmosfera błogosławieństwa tam obecnego… Tam panuje „dobrosłowizm” – jeśli już mówić, to z szacunkiem. Nawet mówiąc o rzeczach trudnych, można to czynić z miłością. Nawracajmy się więc i wierzmy w Ewangelię…