niedziela, 29 listopada 2020

nowoczesnośc w domu i zagrodzie...


Mili Moi...

Na razie tylko info...

Gdybyście chcieli posłuchać rekolekcji adwentowych z Wrocławia, to zamieszczam Wam link...

Dziś jeszcze o 9.00,10.30, 12.00, 13.15, 18.00 i 20.00

W poniedziałek i wtorek o 9.00 i 18.00

Miłego odbioru :)

https://milosierdzie.wroclaw.pl/pl/transmisja-na-zywo/

środa, 25 listopada 2020

w ręku Boga...


(Łk 21,12-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.


Mili Moi…
No i znów ponad tydzień minął. A obiecałem sobie, że nieco się zdyscyplinuję, jeśli chodzi o to moje pisanie. Ale rozłażę się widocznie bardziej niż myślałem…

Ostatnio Pan zaprosił do domu troje ludzi, z którymi losy mojego życia na chwilę się splotły. Najpierw Zosia z Elbląga. Należała do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, w której posługiwałem. Miała taką szczególną umiejętność – potrafiła upominać. I robiła to tak, że człek nie tracił ani grama sympatii do niej. Co więcej – nigdy nie przekraczała niewidzialnej granicy szacunku. Piękna dusza. Nowotworowi nie dała rady. Potem Czesław. Osiemdziesiąt sześć lat. Mój parafianin z USA. Demencja zaawansowana. Ale kiedy przychodził do konfesjonału wiedział, że trzeba po żołniersku stuknąć obcasami, a na koniec księdza pocałować w rękę. Tyle pamiętał. Wreszcie Beata z Gdańska. Pięćdziesiąt jeden lat. Nowotwór zabrał ją bardzo szybko. Dziesięć lat temu dane mi było towarzyszyć jej w jej osobistym nawracaniu się. Potem weszła do zainicjowanej przez nas wspólnoty. I choć potem nasze drogi się rozeszły, mogę śmiało zacytować świętego Pawła - Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie. 1Kor 4, 15 

Pisze tu o nich, bo im starszy jestem, tym trudniej znoszę te odejścia. Nie dlatego, że mi smutno z powodu straty. W tej kwestii jestem chyba nawrócony i wierzący. Ale zdaje sobie sprawę, że to egzamin, ostatni egzamin z życia – umieranie i ja sam coraz bliżej tego egzaminu jestem. Uświadamiam sobie, że to coś, przez co trzeba przejść samemu. Może mi w umieraniu towarzyszyć wiele osób, ale nikt nie pójdzie tam ze mną. Dziś ci odchodzący są dla mnie niczym świadkowie. Mówią mi – już niedługo ty. Niezależnie od tego, ile jeszcze potrwa to „niedługo”. Myśl o tym. Bo to ważna chwila. 

Mój mały, prywatny koniec świata… Jezus w tych dniach opowiada uczniom i nam, wszystkim, którzy chcą Go słuchać, jakie znaki poprzedzą ten ostateczny koniec. Czy jest w nas wola słuchania, czy raczej pobłażliwe – „tyle razy już to mówiłeś”… A przecież On nie zastawia na nas pułapki. On nie próbuje nas zwodzić. On utrzymuje nas w czuwaniu dla naszego dobra. Gdybyśmy bowiem dziś dowiedzieli się, że kres nadejdzie za tydzień – umarlibyśmy ze strachu. Gdybyśmy wiedzieli, że nastąpi za sto lat – wpadlibyśmy w złudne poczucie bezpieczeństwa. Stan czuwania jest zdrowy. Mobilizuje. Chyba trzeba go docenić…

Czekam na sobotę… Rekolekcje adwentowe we Wrocławiu. Trochę na żywo, trochę on line. Później miała być Legnica, ale odwołana. Będą za to jeszcze rekolekcje dla braci w Gnieźnie (przełożone z tego tygodnia) i krótki, weekendowy wypad do wspólnoty z Międzyrzecza. To wszystko oczywiście, jeśli zdrowie pozwoli. Dziś tak wyraźnie i namacalnie przekonuję się, że znakomite plany mogą się przewrócić w mgnieniu oka. Wszystko w rękach Boga… Tam jest bezpiecznie...

PS. A na plakacie zapowiedź internetowego głoszenia na tegoroczny Adwent. Już dzis zapraszam...

wtorek, 17 listopada 2020

daj, czego potrzebuje...


31 Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. 32 I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. 33 Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. 34 Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

35 Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
36 byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie".

37 Wówczas zapytają sprawiedliwi: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? 38 Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? 39 Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?" 40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25, 31-40

 

Mili Moi…
Siedzę w domu, ale bynajmniej się nie nudzę. Wprawdzie nie do końca robię to, co powinienem, bo oczywiście należę do tych, którzy najwydajniej pracują z przysłowiowym „nożem na gardle”. Zatem przygotowywanie czegoś z wyprzedzeniem udaje mi się rzadko. Ale za to dużo czytam, co też nie jest bez znaczenia i zasadniczo mieści się w dziale „obowiązki”. Ale nie tylko to, bo jest jeszcze cały szereg różnych, codziennych spraw, które też kosztują sporo czasu, a nie są szczególnie warte podkreślania, bo robią je wszyscy. Modlitwa, aktywność fizyczna, czy banalne sprzątanie… Wszystko to sprawia, że nie ma nudy.

Na razie zdrowotnie mam się dobrze, choć „pioruny biją wokół gęsto”. Coraz więcej chorych znajomych i przyjaciół. Na szczęście wszyscy wychodzą z tego obronną ręką. Sam dbam o siebie na tyle, na ile to możliwe. Ale zawsze podkreślam, że w tej pracy, którą wykonujemy, to tylko kwestia czasu…

Niemniej działać trzeba i cieszy mnie, że Pan dba również o moją aktywność w dziedzinie głoszenia Słowa. Otóż wczoraj zadzwonił przełożony naszej wspólnoty z Gniezna, który poprosił o wygłoszenie rekolekcji dla tamtejszej wspólnoty braci. W tym roku wszystkie rekolekcje zakonne zostały zawieszone, a Prowincjał polecił braciom odbyć je indywidualnie lub wspólnotami klasztornymi. Gniezno to spora wspólnota, wobec czego bracia zdecydowali zaprosić rekolekcjonistę do domu. Odprawienie rocznych rekolekcji to nasz zakonny obowiązek traktowany na szczęście ciągle poważnie. Cieszy mnie to nie tylko ze względu na posługę, ale również z okazji odwiedzin Gniezna. Tam spędziłem pierwszy rok życia zakonnego, nowicjat. Bardzo chętnie więc przespaceruję się znajomymi ścieżkami. To już w przyszłym tygodniu.

A dziś w naszych kościołach franciszkańskich czytamy tę właśnie Ewangelię z racji święta świętej Elżbiety Węgierskiej, patronki III Zakonu Franciszkańskiego. Zdumiewa mnie zawsze zadziwienie tych nagradzanych przez Króla. Oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy, że robią coś ważnego, co oznacza, że służba potrzebującym była po prostu ich naturalną postawą, czymś zupełnie oczywistym. Chciałbym mieć w sobie taką wrażliwość, która skłania do „zakasania rękawów” tam, gdzie to akurat jest potrzebne. Nie zawsze mi się udaje. Czasem dopiero po fakcie uzmysławiam sobie, że byłem gdzieś potrzebny. Ale nie jako głosiciel Słowa i szafarz sakramentów, lecz jako mężczyzna z konkretną siłą fizyczną, czy po prostu człowiek, który pomoże zmyć podłogę.

Takie proste prace bardzo dobrze robią na wszelkie pokusy pychy, które mogłyby zalęgnąć się w duszy. Co więcej, odwracają uwagę od samego siebie i zwracają ją ku tym, którzy bardziej potrzebują. A niejednokrotnie również ku tym, którzy są głęboko nieszczęśliwi. Modlę się więc dziś o taką wrażliwość, która powoduje otwarcie oczu. Na rzeczywiste potrzeby człowieka obok mnie.

wtorek, 10 listopada 2020

spokojnie i cicho? chyba nie...


(Łk 17,7-10)
Jezus powiedział do swoich apostołów: „Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: "Pójdź i siądź do stołu"? Czy nie powie mu raczej: "Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił"? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać".

 

Mili Moi…
Małe radości jednak krążą wokół nas… Dziś pierwszy po urlopie dzień skupienia dla sióstr dominikanek. Na razie na szczęście wszystkie zdrowe, więc korzystamy z tej dobrej chwili. Jutro miał się odbyć dzień skupienia u sióstr franciszkanek, ale one jeszcze walczą z klasztornym koronawirusem. Dzięki Bogu dochodzą do siebie i wszystko zapowiada się bardzo dobrze. Ale spotkanie na razie przełożyliśmy.

Mało tego, wczoraj zadzwonił do mnie proboszcz z Wrocławia, gdzie miałem wygłosić pierwsze w tegorocznym Adwencie rekolekcje i zaproponował coś, co po cichu kiełkowało i w moim sercu. Przyjedź ojcze i wygłoś – w naszym kościele transmitujemy wszystko on-line, więc kto będzie chciał, ten sobie posłucha. To pewnie jedyne możliwe rozwiązanie na te trudne czasy i ono mnie cieszy. Bo posługa Słowa nie może zawisnąć na „kołku”, nawet jeśli to jest „kołek” szalonego wirusa.

A w czwartek ruszamy do Radia na kolejne nagrania. Mam nadzieję, że jeszcze wolno będzie się przemieszczać. A jeśli nie, to przynajmniej takie celowe wycieczki jak nasza będą dopuszczalne. Szkoda byłoby zawieszać znów coś, co chyba cieszy się jakąś minipopularnością. Nowa dyrekcja Radia zasugerowała ostatnio niedwuznacznie, że chyba jest plan kontynuacji współpracy z nami. I nie wiem jak innych, ale nas to cieszy…

A dziś zrodziło się we mnie pytanie – czego ja tak naprawdę oczekuję od Jezusa? Czy moja służba ma swoje granice, poza które nie jestem gotów wyjść? Pierwsza odpowiedź kryje się w dobrze znanym nam zwrocie „święty spokój”. Myślę sobie czasami, że gdyby zapanował taki wewnętrzny i zewnętrzny spokój, mógłbym pracować nieskończenie wydajniej, chciałoby mi się bardziej, podejmowałbym służbę z większą ochotą. Uśmiecham się do tych myśli, bo nie przypuszczam, żeby były prawdziwe. Doskonale wiem sam po sobie, że najwydajniej pracuję, kiedy mam przysłowiowy „nóż na gardle”, kiedy już nie da się odwlekać pewnych prac, kiedy deadline się zbliża. Historia Kościoła zresztą pełna jest dowodów na to, że Ewangelia szerzy się najskuteczniej właśnie wówczas, kiedy jej głosicielom wcale nie jest łatwo, a już na pewno nie towarzyszy im święty spokój.

A granice? Widzę wyraźnie, że jest pewne pole w moim życiu właściwie zupełnie niezagospodarowane, które „kusi” mnie coraz bardziej. Bardzo nie lubię wszelkich prac fizycznych. Broń Boże nimi nie gardzę, ani nie uważam ich za niegodne takiej wybitnej jednostki jak ja. Nie. Po prostu i zwyczajnie ich nie lubię. Coraz częściej przychodzi mi jednak myśl o jakiejś formie wolontariatu, ale ściśle związanego z wysiłkiem fizycznym i z takimi bardzo prostymi zadaniami, do których nigdy nie ma zbyt wielu chętnych. Mam nadzieję, że to swoiste ziarno, które jeszcze w moim życiu wyda plon. Na razie szukam w sobie odwagi i solidnego fundamentu odpowiedzialności. Bo to jest też właśnie ta kwestia – dać komuś nadzieję, że będę pomagał, a potem „nie mieć czasu”? O nie… To nie byłoby właściwe…

Słudzy nieużyteczni jesteśmy… Oby wybrzmiało to również w tych „niezagospodarowanych” dotąd przestrzeniach mojego zycia…

piątek, 6 listopada 2020

jeden wątek...


(Łk 16,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: "Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu". Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korców pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt" Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”.


Mili Moi…
Dni płyną, a ja powoli wchodzę w rytm. Wracają penitenci, którzy chcą się spotkać, wyspowiadać, pogadać. Choć i wśród nich żniwo zbiera Covid. Dzięki Bogu nie śmiertelne, ale jednak niektórzy już się z tym szalonym wirusem męczą. Powoli więc staram się przygotowywać na to, co nieuniknione. Przy naszej posłudze prędzej, czy później choroba nadejdzie. A wówczas… Jedyne schronienie to Serce Jezusa.

Coraz pewniejsze wydaje się być również to, że kolejny sezon rekolekcyjny (adwentowy tym razem) zostanie zamrożony. Cieszę się więc z tej internetowej formy głoszenia, której początek daliśmy w środę. Dziewięć z dwudziestu siedmiu odcinków udało się nagrać. Mam nadzieję, że dociągniemy do końca i powstanie z tego coś dobrego.

A poza posługą? Dużo spacerów, modlitwy, lektury… Czyli chyba coś, co powinno być ważnym elementem zakonnego życia. Domaga się to dyscypliny i dobrego planowania, ale okazuje się możliwe. Choć nie do końca wpływa to na pokój mojego serca. Jest we mnie dużo smutku – osobistego, z powodu moich zmartwień, ale ten jest potęgowany smutkiem wynikającym z obserwacji rzeczywistości tego świata, świata, który coraz bardziej schodzi na manowce. I głos Boga, który, nie mam wątpliwości, coraz głośniej rozbrzmiewa w szokujących wydarzeniach, a który żadną miarą nie prowadzi ludzi do nawrócenia i pokuty. Wręcz przeciwnie – raczej do radykalizacji w przemocy, agresji, gwałtowności. Czy ta „Niniwa” się ostoi, czy jej los jest już przesądzony? Pewnie dane nam będzie to zobaczyć…

Szokująca jest też dzisiejsza Ewangelia… Kłopotliwa. Bo zawiera sugestie jakoby Pan pochwalał nieuczciwość. Ileż jest prób złagodzenia tego przesłania, jakiegoś logicznego uzasadnienia dlaczego powiedział tak, jak powiedział. Może to nasze czytanie (słuchanie) ze zrozumieniem szwankuje. Tymczasem przypowieści mają to do siebie, że chodzi w nich o ukazanie jednego przesłania bez szczególnej troski o doskonałość wszystkich elementów składowych. W tej przypowieści Jezus zajmuje się wyłącznie zaradnością, przezornością, roztropnością, a w żadnym wypadku uczciwością. Ten wątek należy więc pominąć, żeby nie zaciemnił przesłania. Tym bardziej, że skądinąd wiemy dobrze, że Bożą ocenę nieuczciwości Jezus wypowiadał dość klarownie.

Co z tą zaradnością więc? Zobaczcie jak łatwo wpaść w „religijne koleiny”. Pewien zestaw modlitw, zwyczajów, aktywności. Może nawet jakieś szlachetne działania motywowane wiarą. To moje. To dobre. To wystarczy. Tymczasem Pan zdaje się pokazywać, że rzeczywiście „gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie”. Człowiek, który szczerze przylgnął do Jezusa, nie może spocząć, nie jest w stanie „usiedzieć w miejscu”. I nie chodzi pewnie o nadaktywności, ile raczej o wykorzystanie nadarzających się okazji, których przecież nie brakuje. Każdy na swoją miarę i w kontekście swojego życia. Bywa, że są to sytuacje potencjalne i od nas zależy, czy zaistnieją. Nie da się być wszędzie i robić wszystkiego. Ale warto weryfikować codzienność i przyglądać się zmarnowanym szansom. Temu służy rachunek sumienia. A kiedy pojawią się znów? Szkoda je zmarnować…

Zaradność i roztropność, przemyślność i aktywność – stale i wciąż pożądane cechy w chrześcijańskim świecie. Również od ich natężenia zależy szerzenie Dobrej Nowiny.