zdj:flickr/Jim Fischer/Lic CC
(Łk 11,29-32)
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem
przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza.
Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy
dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego
plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości
Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na
sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu
Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Mili Moi…
Padłem wczoraj bardzo wczesnym wieczorem… Za dużo wrażeń w dniach minionych. A
dziś od świtu na nogach przygotowując się duchowo do dnia skupienia, który na
dziś był zaplanowany. Wszystko rozpoczęło się punktualnie. U nas wciąż długi
weekend, więc ruch na drogach raczej niemrawy. Tym razem siostry wybrały nasz
kościół w Clifton, jakieś dziewięćdziesiąt minut jazdy od nas. Pogoda przecudna,
mocno ponad 20 stopni Celsjusza. W takie dni aż chce się żyć. A jeszcze kiedy
człowiek może robić to, co lubi, to już w zasadzie pełnia szczęścia (dochodzi
do tego nadzieja, że te moje działania mogą się jeszcze innym przysłużyć). Dziś
spotkaliśmy się z tematem „sequela Christi” czyli „naśladowania Chrystusa” w
zakonnym życiu. Dla mnie samego ten temat był, jak wszystkie inne, okazją do
pogłębienia wiedzy i relacji z Jezusem. Powrót do domu jednak nie był już tak
różowy. Korki ogromniaste… Długi weekend dobiegał końca. No ale ważne, że
wróciłem i spokojnie mogę się zabrać za pracę nad konferencją o św. Józefie, na
czwartkowe spotkanie wieczorne z mężczyznami.
To naśladowanie Chrystusa musi zakładać wysiłek. I to niemały. Jeśli dziś Jezus
przywołuje królową z Południa, która podejmuje wielki trud podróży, aby słuchać
Salomona; czy Niniwitów, którzy wysilają się, żeby zmienić swoje postepowanie,
nawrócić się i uniknąć kary, to niedwuznacznie wskazuje, że w spotkaniu z Nim,
które trudno nawet porównywać z poprzednimi, nie obejdzie się bez
zaangażowania.
Ma ono służyć odkryciu i zdobyciu prawdziwego szczęścia, które bywa niestety
skutecznie wypierane z życia przez przyjemność. Człowiek, który przyzwyczai się
do jej doznawania, bardzo często doświadcza swoistej eskalacji pragnień, które
rodzą chciwość, pazerność, zachłanność. Przy czym przyjemności owe nie muszę
mieć charakteru materialnego, mogą być natury psychicznej, czy nawet duchowej
(choćby poszukiwanie cudów i znaków dla nich samych, dla sensacji, z
ciekawości).
Dopiero zrozumienie, że w powołaniu chrześcijańskim celem nie są przyjemności,
rodzi poszukiwanie szczęścia. I bywa, że „najgorszym” doświadczeniem jest
odnalezienie go… Bo dopóki człek szuka, dopóty jest w drodze i jako człowiek
drogi nigdzie nie zabawi długo. Kiedy już jednak znajdzie, wówczas zaczynają
się trudności, bo musi to odnalezione szczęście wybrać, niejako „osiedlić się w
nim”, musi porzucić drogę, przestać być poszukiwaczem i zrezygnować ze
wszystkich przywilejów, które poszukiwaczom przystoją, wszystkich przyjemności
trampa…
Czyż nie tego właśnie doświadczył bogaty młodzieniec, o którym czytaliśmy
wczoraj? Odnalazł szczęście, odróżnił je od przyjemności, uznał jego wartość,
ale zabrakło mu odwagi, żeby się w nim osiedlić. Poszedł dalej… I chodzi do
dziś… „Bezdomny” choć obłędnie bogaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz