wtorek, 13 października 2015

bogacz bezdomny...

zdj:flickr/Jim Fischer/Lic CC
(Łk 11,29-32)
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.

Mili Moi…
Padłem wczoraj bardzo wczesnym wieczorem… Za dużo wrażeń w dniach minionych. A dziś od świtu na nogach przygotowując się duchowo do dnia skupienia, który na dziś był zaplanowany. Wszystko rozpoczęło się punktualnie. U nas wciąż długi weekend, więc ruch na drogach raczej niemrawy. Tym razem siostry wybrały nasz kościół w Clifton, jakieś dziewięćdziesiąt minut jazdy od nas. Pogoda przecudna, mocno ponad 20 stopni Celsjusza. W takie dni aż chce się żyć. A jeszcze kiedy człowiek może robić to, co lubi, to już w zasadzie pełnia szczęścia (dochodzi do tego nadzieja, że te moje działania mogą się jeszcze innym przysłużyć). Dziś spotkaliśmy się z tematem „sequela Christi” czyli „naśladowania Chrystusa” w zakonnym życiu. Dla mnie samego ten temat był, jak wszystkie inne, okazją do pogłębienia wiedzy i relacji z Jezusem. Powrót do domu jednak nie był już tak różowy. Korki ogromniaste… Długi weekend dobiegał końca. No ale ważne, że wróciłem i spokojnie mogę się zabrać za pracę nad konferencją o św. Józefie, na czwartkowe spotkanie wieczorne z mężczyznami.

To naśladowanie Chrystusa musi zakładać wysiłek. I to niemały. Jeśli dziś Jezus przywołuje królową z Południa, która podejmuje wielki trud podróży, aby słuchać Salomona; czy Niniwitów, którzy wysilają się, żeby zmienić swoje postepowanie, nawrócić się i uniknąć kary, to niedwuznacznie wskazuje, że w spotkaniu z Nim, które trudno nawet porównywać z poprzednimi, nie obejdzie się bez zaangażowania.

Ma ono służyć odkryciu i zdobyciu prawdziwego szczęścia, które bywa niestety skutecznie wypierane z życia przez przyjemność. Człowiek, który przyzwyczai się do jej doznawania, bardzo często doświadcza swoistej eskalacji pragnień, które rodzą chciwość, pazerność, zachłanność. Przy czym przyjemności owe nie muszę mieć charakteru materialnego, mogą być natury psychicznej, czy nawet duchowej (choćby poszukiwanie cudów i znaków dla nich samych, dla sensacji, z ciekawości). 

Dopiero zrozumienie, że w powołaniu chrześcijańskim celem nie są przyjemności, rodzi poszukiwanie szczęścia. I bywa, że „najgorszym” doświadczeniem jest odnalezienie go… Bo dopóki człek szuka, dopóty jest w drodze i jako człowiek drogi nigdzie nie zabawi długo. Kiedy już jednak znajdzie, wówczas zaczynają się trudności, bo musi to odnalezione szczęście wybrać, niejako „osiedlić się w nim”, musi porzucić drogę, przestać być poszukiwaczem i zrezygnować ze wszystkich przywilejów, które poszukiwaczom przystoją, wszystkich przyjemności trampa…

Czyż nie tego właśnie doświadczył bogaty młodzieniec, o którym czytaliśmy wczoraj? Odnalazł szczęście, odróżnił je od przyjemności, uznał jego wartość, ale zabrakło mu odwagi, żeby się w nim osiedlić. Poszedł dalej… I chodzi do dziś… „Bezdomny” choć obłędnie bogaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz