Gdy Jezus przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wyszli Mu naprzeciw z
grobowców dwaj opętani, tak bardzo niebezpieczni, że nikt nie mógł przejść
tamtą drogą. Zaczęli krzyczeć: "Czego chcesz od nas, Jezusie, Synu Boży?
Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?" A opodal nich pasła się duża
trzoda świń. Złe duchy zaczęły Go prosić: "Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij
nas w tę trzodę świń". Rzekł do nich: "Idźcie!" Wyszły więc i
weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora
i zginęła w wodach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta,
rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto
wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby opuścił ich
granice.
Mili Moi…
No i jestem w Gdyni…
Obiecywałem sobie, że pierwszego dnia będę spacerował nad morzem. A tu już
trzeci dzień się zaczął, a ja morza jeszcze nie widziałem. Martwiłem się nieco
jak zmieszczę się w jednym pokoju z moimi rzeczami, ale poszło mi
nadspodziewanie dobrze. Fakt, jest ciasno, ale ja zacząłem to już widzieć inaczej
– jest przytulnie. Małe zakupy czekają mnie dziś. Jakieś szuflady, jakaś szafka
do łazienki. Ale to drobiazgi. W każdym razie już mieszkam, jestem rozpakowany
i mogę spokojnie wyjeżdżać na akcje, bo jest gdzie wracać i nie przywita mnie widok
kartonów.
Wczoraj też zaszczepiłem
się druga dawką. W Łasinie (podobnie jak za pierwszym razem). Miałem więc
wycieczkę, której akurat nie byłem nadmiernie spragniony. Najważniejsze jednak,
że to, co należało i można było – zrobiłem.
Jutro sympatyczna
uroczystość – ślub mojej kuzynki Laury. To zjawisko tak rzadkie w naszej
rodzinie, że nie odmówię sobie przyjemności bycia na tej uroczystości.
Zwłaszcza, że blisko, bo w Pucku. Nie jestem szczególnie „weselny”, ale taka
okazja…
A już w piątek ruszam do
Lasek, gdzie rozpoczynamy rekolekcje z Siostrami św. Rodziny z Bordeaux. Nowe
miejsce, choć dobrze znane mi siostry. Cieszę się na to spotkanie i na kolejne
głoszenie. Tam tydzień, a bezpośrednio stamtąd do Zduńskiej Woli na kolejną
odsłonę rekolekcji dla Sióstr Orionistek.
A nad Słowem dziś
zastanowiła mnie ta prośba mieszkańców, aby Jezus odszedł… Spróbowałem postawić
się w ich sytuacji… Przychodzi obcy i ingeruje w ustalony porządek. Niewygodny i
koślawy, ale jednak znany. Każdy wie, gdzie jego miejsce. Opętany w grobach,
świnie na pastwiskach, uczciwi obywatele przy swoich zajęciach. A tymczasem
opętany groby opuszcza i przestaje być opętany, świnie tracą życie, ludzie
tracą czas i majątek. Kto tu zyskuje? Wyłącznie opętany. To za mały zysk wobec
poniesionych strat.
Czy to nie klasyczne? Ludzie
nam nie przeszkadzają, nawet im dobrze życzymy, potrafimy nawet współczuć, ba, bywa,
że i pomóc – dopóki nas to zbyt wiele nie kosztuje. A kiedy kosztować zaczyna,
zaczynamy wołać o dotychczasowy i utracony układ. Nie było wszystkim dobrze,
ale nam było nieźle. Więc wróćmy do tego… Kochamy ludzi, ale niekoniecznie jesteśmy
gotowi dla nich tracić. A już z pewnością nie dla obcych, dla tych, którzy nam się
nie odwdzięczą, a może nawet nie docenia. Tymczasem Jezus pokazuje, że w Jego
oczach człowiek ma taką wartość, że należy dla niego poświęcić wszystko, jeśli trzeba.
Ktoś powie – no cóż,
nieźle się dysponuje cudzym majątkiem (świnie nie należały do Jezusa).
Przyjdzie jednak czas, kiedy położy na szali rzecz najcenniejszą – życie. I to
nie cudze, ale swoje własne. Tyle jesteśmy warci. Aż tyle…
PS. A szczególną radością jest
dla mnie kaplica w naszym zakonnym domu. Tego w Poznaniu byliśmy pozbawieni. Korzystaliśmy
z kaplicy w kościele, a to nieco utrudniało spokojną modlitwę. Tu zaś… O każdej
porze dnia i nocy… I jest to absolutnie cudowne.