środa, 27 października 2021

szeroko i przyjemnie...


(Łk 13, 22-30)
Jezus, nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: "Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?" On rzekł do nich: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”. Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości”. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi".

 

Mili Moi…
Zakończyły się rekolekcje w Ołdrzychowicach Kłodzkich… Dla mnie podwójnie męczące. Nie z powodu głoszenia Słowa, bynajmniej. Ale dlatego, że, po pierwsze, to maleńka wioska, a jak dobrze wiecie, ja mam ograniczoną tolerancję na takie miejsca – zwykle do trzech dni… Niech mi wybaczą wszyscy miłośnicy ciszy i spokoju, ale ja naprawdę jestem wielkomiejski… Po drugie – złapało mnie tam solidne przeziębienie. Pora roku ku temu sprzyjająca, więc specjalnie się nie zdziwiłem. Ale zawsze trudniej się głosi, kiedy organizm wyraźnie się buntuje. Dziś już jestem po wizycie lekarskiej, grzecznie łykam antybiotyk i mam nadzieję, że wkrótce mi się poprawi.

To wszystko jednak sprawiło, że „sprzedałem” rekolekcje, które miałem rozpocząć w miniony wtorek. Miały one poprzedzać odpust śwśw. Szymona i Judy Tadeusza w Chwaszczycie. Specyficzny układ, bo rekolekcje zaczynały się w niedzielę, kiedy ja jeszcze byłem na południu – rozpoczynał je więc mój współbrat Damian. W poniedziałek była przerwa, a reszta rekolekcji, od wtorku do czwartku miała już być prowadzona przeze mnie… Ale skapitulowałem, co nie zdarza mi się często i było możliwe tylko dzięki temu, że Damian mógł to pociągnąć do końca. Ja tak łatwo nie porzucam okazji do głoszenia. Ale naprawdę czułem się kiepsko…

Mam szczerą nadzieję, że jutro będzie już lepiej za sprawą antybiotyku, bo w piątek ruszam do Poznania, gdzie mam spędzić rekolekcyjny weekend ze Spotkaniami Małżeńskimi. Będziemy przyglądać się temperamentom. Komplet kilkunastu par uczestników jest. Ja nie mam komu sprzedać mojego udziału, więc wygląda na to, że po prostu muszę poczuć się lepiej…

Dziś przystąpiłem do realizacji marzenia o zaległym urlopie. Moi przełożeni pozwolili mi spędzić dwa tygodnie na amerykańskiej ziemi, więc dokonałem dziś zakupu biletu. Robiłem to trochę z drżącym sercem, bo sytuacja jest mocno niestabilna i deklaracja prezydenta Bidena o otwarciu granic 8 listopada nie oznacza wcale, że 20 grudnia na przykład nie zostaną one znów nieoczekiwanie zamknięte. Ale żyje nadzieją, a czekanie z zakupem tylko pomnaża koszt, więc 3 stycznia zamierzam ponownie powitać Bridgeport. Choćby na chwilę…

A dziś wąska brama… Co to dla mnie znaczy? Z pewnością jakiś wymiar ofiarności. Ale bardzo szybko przekonałem się jak o nią trudno. Dziś pobudkę miałem po 3 nad ranem, bo odwoziłem braci zmierzających do Niemiec z animacją misyjną na lotnisko. Wróciłem przed 5, zasiadłem do rozmyślania i stwierdziłem – dobrze, trochę ofiarności, o 7 rano udam się ze wszystkimi braćmi na poranne modlitwy do kaplicy. I… obudziłem się przed 8 we własnym fotelu…

Ileż to razy w życiu tej wąskiej bramy szukałem? Wcale nie wymyślając nadzwyczajności, ale próbując mierzyć się w najlepszy sposób z wyzwaniami codzienności. I jak się okazuje, wciąż jestem byle jaki… Nie zamierzam się zniechęcać, ale chciałbym, żeby te lekcje rodziły więcej wyrozumiałości wobec mnie samego, ale nade wszystko wobec innych. Pewnie wielu wokół mnie się stara – uczciwie szuka wąskiej bramy. I nagle, wśród tych poszukiwań, przekonujemy się wszyscy, że znów wylądowaliśmy na szerokiej i przestronnej drodze, której cel jest przez Jezusa również określony. Zaskoczenie? Rozczarowanie? A gdzie ta brama?

Jutro poszukam… Tak dobrze na tej drodze… Szeroko… Przyjemnie… Byle nie zapomnieć czego szukam. Byle ocknąć się na czas. Byle ktoś obudził. Mieć wokół wyrozumiałych, ale nie obojętnych. Samemu takim być...

niedziela, 17 października 2021

razem...


(Mk 10, 35-45)
Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, podeszli do Jezusa i rzekli: "Nauczycielu, pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy". On ich zapytał: "Co chcecie, żebym wam uczynił?" Rzekli Mu: "Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie". Jezus im odparł: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?" Odpowiedzieli Mu: "Możemy". Lecz Jezus rzekł do nich: "Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane". Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: "Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu".

 

Mili Moi…
Powoli dobiega mój pobyt w Cieszynie, u gościnnych sióstr elżbietanek. Mówię im o rzeczach trudnych – o uniżeniu, pokorze, posłuszeństwie. Wszak te cnoty wpisane są w nasze, zakonne życie. Może dlatego Pan Bóg, jakby na osłodę, dal nam przepiękną pogodę, której wczoraj zażyłem, spacerując długo po mieście – pięknym, musze to po raz kolejny stwierdzić.

Dziś już jadę do Ołdrzychowic Kłodzkich, gdzie od jutra rozpoczynam rekolekcje dla sióstr boromeuszek. Cieszy mnie ta krótka przerwa już tam, w domu rekolekcyjnym, bo to dla mnie samego szansa, żeby odprawić dzień skupienia. Tak bardzo musze walczyć o to, żeby pośród tak wielu działań, wyrywać wprost czas na rzeczy najważniejsze. Cały czas sobie powtarzam, że „robota jest nie do przerobienia”. Zawsze będą jakieś zadania, zawsze ktoś, coś będzie proponował, ale jeśli nie zadbam o relację z Panem, to z „próżnego i Salomon nie naleje”. Żeby móc coś komuś dać, trzeba najpierw wziąć. A zatem zamierzam skorzystać z okazji…

Dziś studium nad egoizmem w Ewangelii… Nie dotyka mnie jakoś wyjątkowo prośba Jakuba i Jana, ale raczej fakt, że robią to za plecami wspólnoty. Sytuacje, w których chcemy osiągnąć coś kosztem drugiego człowieka są pewnie znacznie rzadsze w naszym życiu od tych, kiedy usiłujemy osiągnąć coś nie licząc się z drugim. Nie chcemy mu wcale szkodzić, ale on właściwie nie mieści się w orbicie naszych zainteresowań. W tej orbicie jestem ja sam – moje sprawy, moje pragnienia, moje uczucia, moje wizje szczęścia, moje projekty, moje… moje… moje…

Szczególnie, kiedy żyje się we wspólnocie (czy to zakonnej, czy rodzinnej) być może łatwo popaść w taki stan dbałości o samego siebie. Budowanie swojego małego, wygodnego świata, wykorzystanie wszelkiej okazji, żeby o siebie zadbać, sprawić sobie przyjemność, radość, wycisnąć z życia ile się da. A wszystko to bez uwzględniania kontekstu i ludzi żyjących wokół mnie. Jakie to jest łatwe. Ale co w zamian? Wraz z tymi wszystkimi przyjemnostkami przychodzi częstokroć wcale niechciany gość – samotność. Bo w pogoni za sobą bardzo łatwo zgubić tych ważnych dla mnie… A kiedy sobie przypomnę znów, że są dla mnie ważni, może się okazać, że wcale nie tak łatwo ich odnaleźć. Bo nić zaufania została przerwana… Byłoby więc cudownie uznać, że nie jestem sam. Zanim ta prawda zamieni się w jej przeciwną – jestem sam, a wszystko, co na tym zyskałem już mnie nie cieszy… Szukam człowieka…

wtorek, 12 października 2021

z Maryją...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Czas mam rzeczywiście niezwykle szalony… W miniony czwartek zwizytowałem po bratersku wspólnotę Rycerzy Niepokalanej przy naszej franciszkańskiej parafii w Kołobrzegu. Jak zawsze miłe chwile wspólnego bycia. Wróciłem do domu w piątek, żeby już w sobotę udać się do Inowrocławia na Święto Prowincji – doroczne spotkanie braci w którymś z naszych klasztorów. To tez było dobre spotkanie.

W niedzielę natomiast rozpocząłem rekolekcje maryjne w Gdańsku Brzeźnie. To, musze przyznać, kolejne doświadczenie cudu w moim życiu. Takie rzeczy tylko z Maryją… Właśnie przed chwilą rekolekcje zakończyłem. Frekwencja była niezła. Ale wstrząsu doznałem, kiedy dziś zaprosiłem tych, którzy chcą oddać się Maryi w duchu św. Maksymiliana przystępując do Rycerstwa… Kiedy w dzień „dziergałem” medaliki (innymi słowy zawieszałem je na długich kawałkach wełny), przygotowałem ich sto, sądząc, że wystarczą mi pewnie na trzy tury takich rekolekcji… Kiedy natomiast dziś ludzie w kościele zaczęli wychodzić z ławek, to bałem się, że ich zabraknie. Zostało może z piętnaście. Oznacza to, że do Rycerstwa przystąpiło około osiemdziesiąt pięć osób. Dla mnie to nieprawdopodobne żniwo…

W poniedziałek zaś miałem kurs do Krynicy Morskiej, gdzie odwiozłem o. Macieja, naszego zakonnego rekolekcjonistę, bo rozpoczęła się druga i ostatnia w tym roku tura naszych rekolekcji zakonnych. Zawiozłem więc tam braciom wodę mineralną i ciastko do kawki. A jutro muszę tam wrócić, żeby zebrać opłaty i rozliczyć się z domem rekolekcyjnym.

W czwartek chwila przerwy, a w piątek ruszam już do Cieszyna, do sióstr elżbietanek, na kolejną już sesję formacyjną o ofiarnym posłuszeństwie. Od nich zaś, w niedzielę, kurs do Ołdrzychowic Kłodzkich i tydzień rekolekcji dla sióstr boromeuszek. Och, jak dobrze, że mam takie wydarzenia przed sobą. Tam najlepiej duchowo odpoczywam – wśród tych kobiet, które się modlą i słuchają… Ale, jak widzicie, nudy nie ma...

Dziś pomyślałem czy podobnie jak Jezus mam czas dla konkretnego człowieka, czy siadam z nim do stołu? Innymi słowy – czy świat się zatrzymuje wobec takiego czy innego mojego spotkania. I wczoraj miałem okazję się przekonać. Mając chwilę na spacer w Gdańsku, wybrałem się nad Motławę i zaczepiła mnie babuleńka sprzedająca kwiaty… Zaczęło się klasycznie – a nie potrzebuje księżulek kwiatków do kościoła? Księżulek nie potrzebował, ale zatrzymał się przy babuleńce… I stał. Przez dwadzieścia pięć minut. I słuchał… O stryjku, który umarł w 1945, a był bardzo dobrym człowiekiem, o zębie, który babci wyrwano, kiedy miała pięć lat, o mądrych sentencjach rodzonej babci tejże babci, która rozmawiała ze mną… Ekstremalna samotność, która mówić nie przestaje. A ja nie odczuwałem wielkiego zniecierpliwienia. Słuchałem bez znudzenia. Serdecznie. A kilka minut później człowiek przebrany za klauna, który robił dzieciakom zwierzątka z balonów również wszedł ze mną w dłuższy, przyjazny dialog… Stwierdziłem, że „wariaci” lgną do siebie (wszak i ja ubrany byłem w strój daleki od codziennych standardów spacerowiczów nad Motławą).

Niemniej zdałem sobie po raz kolejny sprawę, że ludzie mnie nie męczą i nie drażnią. Choć niestety nie na wszystkich tak samo mi zależy. I to jest dość zawstydzający wniosek. Myślę tu również o wczorajszych spotkaniach z kilkoma parami homoseksualnymi, które w zasadzie potraktowały mnie z całkowitą obojętnością. Ze smutkiem stwierdziłem, że one dla mnie też były całkowicie obojętne. Muszę się jeszcze wiele nauczyć od Jezusa, bo obojętność z pewnością nie jest tym, co powinienem mieć w sercu. A po co o tym piszę??? Bo każdy z nas ma swoje wewnętrzne walki. Każdy…

środa, 6 października 2021

przyjdźcie


(Łk 11, 1-4)
Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: "Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów". A On rzekł do nich: "Kiedy się modlicie, mówcie: „Ojcze, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie”.

 

Mili Moi…
Dziś wróciłem z kolejnej podróży apostolskiej. Kilka dni spędzonych z siostrami klaryskami w Starym Sączu okazało się niezwykle inspirującym doświadczeniem. Anegdotycznie mogę powiedzieć, że w te dni więcej myślałem o świętym Franciszku niż przez cały rok. Ale to tak dobrze skupiać się na rzeczach ważnych z tymi, którzy je dobrze rozumieją. Mam głębokie przekonanie, że siostry znają Franciszka i żyją jego duchowością o wiele głębiej niż ja sam. Tym większym wyzwaniem było mówić tak, żeby nie zakrawało to na banał. Mam nadzieje, że skorzystały, bo ja z pewnością bardzo…

Ich klasztor to prawdziwa skarbnica. Ogromne przestrzenie i setki dzieł sztuki, wspaniałych przykładów malarstwa różnych epok. Miejsce tchnące modlitwą, ciszą i skupieniem. Szkoda, że nigdy nie zobaczycie tego miejsca – ja też nigdy w normalnych okolicznościach nie zostałbym wpuszczony za klauzurę – tylko posługa może otworzyć te drzwi. Widziałem piękne rzeczy. Z ludzkiego punktu widzenia bezcenne.

Siostry rzecz jasna niezawodne pod jeszcze innym względem… Wyjechałem z nowym sznurem do habitu, zestawem lektur, torbą słoików z przetworami. Dobre i troskliwe kobiety, które czują z nami więź i którym zależy na jej podtrzymywaniu. Wielki szacunek do ich sposobu życia.

Prosto z Sącza pojechałem do Niepokalanowa, choć przez Katowice. Miałem tam do kupienia… szablę, niezbędna mi do pasowania nowych rycerzy. Całkiem zabawna historia… Znalazłem pracownię płatnerską ze świetnie wyposażonym sklepem (również stacjonarnym). Rzeczywistość jednak zwykle nie dorównuje pięknym zapowiedziom. Okazało się, ze wszystko mieści się w jakichś garażach i wybór nie jest znaczący. Właściwie dostałem do obejrzenia dwie szable.. Na szczęście na jedną mogłem się swobodnie zdecydować, więc podróż nie okazała się daremna. Ale jedno jest pewne – nie ufać internetom…

A w Niepokalanowie, jak zawsze, doskonały czas. Włodarze radia potwierdzili, że chcą nas na kolejny rok. Podobno naszej audycji da się słuchać. Pogoda pozwoliła nam pospacerować po Warszawie, pogawędzić, więc poza pracą były też chwile przyjemności. Dziś wróciłem. Jutro zaś ruszam do Kołobrzegu na spotkanie miejscowej wspólnoty Rycerstwa. Pierwszy raz użyję tam nowej szabli – pasujemy jutro dwie osoby. Prześpię i wrócę w piątek, żeby już w sobotę ruszyć na Święto Prowincji do Inowrocławia. A w niedzielę rozpoczynam Rekolekcje Maryjne w Gdański Brzeźnie, również połączone z oddaniem się Maryi. Jeszcze tylko w poniedziałek zawieźć rekolekcjonistę na rekolekcje zakonne do Krynicy Morskiej, rozliczyć się tam z domem i zadbać o wszystko (wszak za to też jestem odpowiedzialny), i będzie spoczko…

A w międzyczasie? Uczyć się modlitwy… Dziś te właśnie słowa najgłośniej wybrzmiały w moich uszach. Czy ja umiem się modlić? Owszem, spędzam 2-3 godziny dziennie na modlitwie, ale czy potrafię? Czasem widzę, że jest to bezmyślne trwanie w ciszy. Czasem zadręczam Pana swoimi sprawami i gadam cały czas. Czasem tylko coś czytam. Czasem próbuje rozmyślać. Staram się. Walczę. Pragnę. Ale czuję, że tylko On, Mistrz, może mnie nauczyć tej trudnej sztuki. Tym bardziej, że jestem nieustannie w biegu. Dziś zrozumiałem po raz kolejny, że nie mogę przystępować do modlitwy wówczas, kiedy pojawia się we mnie największa ochota i gotowość. Przy moim trybie życia musze do niej przystępować wówczas, kiedy akurat mam na to chwilę. Muszę te chwile łapać, walczyć o nie i je pielęgnować. Nawet wtedy, kiedy pieruńsko mi się nie chce… A może zwłaszcza wówczas. I chcę głęboko wierzyć, że Pan zrobi resztę. Przyjdzie do mojego pragnienia i ludzkiej biedy i nauczy mnie modlitwy. Tak, żeby to On był zadowolony, a nie ja… Bo ja wcale zadowolony być nie muszę. Nie o mnie w modlitwie wszak chodzi…