zdj:flickr/Craig Sunter/Lic CC
(Łk 11,37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął
miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył
wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: Właśnie wy, faryzeusze,
dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne
jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony
nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a
zaraz wszystko będzie dla was czyste.
Mili Moi…
No całkiem nieźle udało mi się ten dzień przeżyć. Generalne sprzątanie mojej „stajenki”
(gdzie wykładzina jest taka, że mógłbym odkurzać codziennie) znakomicie
korespondowało dziś z pisaniem konferencji. Pojutrze bowiem, jak wspominałem,
pierwszy Męski Wieczór w naszej parafii. Zobaczymy czy mężowie Boży zdecydują
się zawitać. Niemniej konferencja o odpowiedzialności na podstawie św. Józefa
prawie napisana. Jutro jeszcze nieco szlifu i będzie gotowa. Zdecydowanie
pomocna okazała się adhortacja apostolska Jana Pawła II z 1989 roku – „Redemptoris
custos”, w której papież wyznacza pewne kierunki myślenia o świętym Józefie.
Dokument ten wszystkim polecam, zwłaszcza że jest bardzo krótki.
A poza tym? Telefon od M… Dziś wtorek. Rekolekcje małżeńskie zakończyliśmy w
niedzielę. Jeszcze nie ochłonęliśmy. A M, która organizowała spotkania minione
dzwoni do mnie informując, że właśnie zarezerwowała ośrodek na przyszły rok. No
i jak tu nie współpracować z ludźmi, którzy mają wszystko tak dalekosiężnie
poplanowane? Sama przyjemność… No i pierwsze zgłoszenia na najbliższe,
listopadowe rekolekcje dla kobiet, których jeszcze tak naprawdę w eter nie
wpuściliśmy. Bardzo to cieszy, bo może nie będzie trzeba uczestniczek szukać z
takim wysiłkiem, jak w minionym roku. A Verona czeka…
Dziś Słowo wprowadza mnie do wnętrza. Przesłanie jest zupełnie oczywiste.
Wnętrze ważniejsze, niż to, co na zewnątrz, bo to wnętrze o wszystkim decyduje.
Ale skoro tak, to szalenie ważne jest, żeby z tym wnętrzem być w kontakcie,
żeby tam często zaglądać. Bezrefleksyjny dzień mojego życia byłby dniem
straconym.
Ta refleksja dokonuje się na różnych płaszczyznach. Na tych najgłębszych,
dotyczących celów i sensów życia. Na tych nieco płytszych, poszukując choćby
motywacji takich, a nie innych moich działań. Czasem zahacza o płaszczyzny zupełnie
powierzchowne, szukając celnych argumentów w dyskusjach, czy sporach. Ale jeśli
jest to namysł oświetlony Bożym światłem, to ma jedno konkretne zadanie –
odróżnić dobro od zła; to, co wartościowe, od tego, co nic nie warte; to, co
prowadzi do szczęścia, od tego, co nim nigdy nie będzie…
Nade wszystko jednak, refleksyjne przeżywanie codzienności, daje taką cenną znajomość
siebie samego – sposobów reagowania, myślenia, pozwala zapobiegać raczej, niż
leczyć; „łapać się” przed poczynieniem niestosownej uwagi, zamiast po; korygować
sposoby myślenia czyniąc je bardziej zbieżne z Ewangelią…
Warto zaglądać do środka samego siebie, bo wówczas życie nie przypomina gry na
flipperach – wystrzeleni przez sprężynę niczym kula, obijamy się o tysiące
przeszkód i „zbieramy punkty”. Dzięki kontaktowi z samym sobą chaos zostaje
zastąpiony spokojnym zdążaniem do celu, a bezradne „kroczenie we mgle”,
zdecydowanym obraniem celu… Dlatego pozwolę sobie powtórzyć jeszcze raz – dzień
bez refleksji, to dzień stracony…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz