środa, 14 października 2015

z namysłem...

zdj:flickr/Craig Sunter/Lic CC
(Łk 11,37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste.

Mili Moi…
No całkiem nieźle udało mi się ten dzień przeżyć. Generalne sprzątanie mojej „stajenki” (gdzie wykładzina jest taka, że mógłbym odkurzać codziennie) znakomicie korespondowało dziś z pisaniem konferencji. Pojutrze bowiem, jak wspominałem, pierwszy Męski Wieczór w naszej parafii. Zobaczymy czy mężowie Boży zdecydują się zawitać. Niemniej konferencja o odpowiedzialności na podstawie św. Józefa prawie napisana. Jutro jeszcze nieco szlifu i będzie gotowa. Zdecydowanie pomocna okazała się adhortacja apostolska Jana Pawła II z 1989 roku – „Redemptoris custos”, w której papież wyznacza pewne kierunki myślenia o świętym Józefie. Dokument ten wszystkim polecam, zwłaszcza że jest bardzo krótki.

A poza tym? Telefon od M… Dziś wtorek. Rekolekcje małżeńskie zakończyliśmy w niedzielę. Jeszcze nie ochłonęliśmy. A M, która organizowała spotkania minione dzwoni do mnie informując, że właśnie zarezerwowała ośrodek na przyszły rok. No i jak tu nie współpracować z ludźmi, którzy mają wszystko tak dalekosiężnie poplanowane? Sama przyjemność… No i pierwsze zgłoszenia na najbliższe, listopadowe rekolekcje dla kobiet, których jeszcze tak naprawdę w eter nie wpuściliśmy. Bardzo to cieszy, bo może nie będzie trzeba uczestniczek szukać z takim wysiłkiem, jak w minionym roku. A Verona czeka…

Dziś Słowo wprowadza mnie do wnętrza. Przesłanie jest zupełnie oczywiste. Wnętrze ważniejsze, niż to, co na zewnątrz, bo to wnętrze o wszystkim decyduje. Ale skoro tak, to szalenie ważne jest, żeby z tym wnętrzem być w kontakcie, żeby tam często zaglądać. Bezrefleksyjny dzień mojego życia byłby dniem straconym.

Ta refleksja dokonuje się na różnych płaszczyznach. Na tych najgłębszych, dotyczących celów i sensów życia. Na tych nieco płytszych, poszukując choćby motywacji takich, a nie innych moich działań. Czasem zahacza o płaszczyzny zupełnie powierzchowne, szukając celnych argumentów w dyskusjach, czy sporach. Ale jeśli jest to namysł oświetlony Bożym światłem, to ma jedno konkretne zadanie – odróżnić dobro od zła; to, co wartościowe, od tego, co nic nie warte; to, co prowadzi do szczęścia, od tego, co nim nigdy nie będzie…

Nade wszystko jednak, refleksyjne przeżywanie codzienności, daje taką cenną znajomość siebie samego – sposobów reagowania, myślenia, pozwala zapobiegać raczej, niż leczyć; „łapać się” przed poczynieniem niestosownej uwagi, zamiast po; korygować sposoby myślenia czyniąc je bardziej zbieżne z Ewangelią…

Warto zaglądać do środka samego siebie, bo wówczas życie nie przypomina gry na flipperach – wystrzeleni przez sprężynę niczym kula, obijamy się o tysiące przeszkód i „zbieramy punkty”. Dzięki kontaktowi z samym sobą chaos zostaje zastąpiony spokojnym zdążaniem do celu, a bezradne „kroczenie we mgle”, zdecydowanym obraniem celu… Dlatego pozwolę sobie powtórzyć jeszcze raz – dzień bez refleksji, to dzień stracony…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz