wtorek, 31 grudnia 2019

wjeżdża nowe...



(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył.


Mili Moi…
Dziś 4673 dzień mojego kapłaństwa, a jednocześnie ostatni dzień roku. Musze przyznać, że to był trudny rok. Głównie dlatego, że musiałem się na nowo nauczyć mojej Ojczyzny, a to okazało się trudniejsze niż myślałem. Moje życie towarzyskie umarło, ale za to przeczytałem w tym roku 54 książki, co jest moim osobistym rekordem. Wygłosiłem w tym roku 34 różne formy rekolekcyjne, co pozwala mi ten rok nazwać naprawdę pracowitym. Pod wieloma względami był to więc również cudowny rok. Przekonuje się, że głoszenie Słowa to jednak moje życie i dopóki sił mi wystarczy, chciałbym rzeczywiście się temu oddawać. Zobaczymy co Pan Bóg na to…

Dziś wróciłem z wyjazdu, który, nawet jak na moje spontaniczne szaleństwo, okazał się mocno wyczerpujący. Piątek i sobota to skupienie dla juniorystek franciszkańskich w Warszawie. Młodość… To, co najbardziej mnie zafascynowało w te dni, to gotowość sióstr do…. śpiewania. Każda okazja była dobra, żeby zanucić kolędę. Nigdzie chyba się ich tak nie naśpiewałem jak właśnie wśród sióstr. Za instrument służyło wszystko, co było pod ręką, ale nie zabrakło gitary, skrzypiec… Poza tym młodość ma to do siebie, że się jej jeszcze chce… A zatem wieczorem przedstawienie o św. Janie od Krzyża, a w sobotę rekreacja poświęcona różnym krajom świata… Niestety nie mogłem w niej już wziąć udziału, bo po południu wyruszyłem do Wrocławia…

Tam zostałem zaproszony do wygłoszenia kazań o Świętej Rodzinie ze szczególnym uwzględnieniem służby rodzinom, zwłaszcza w ramach Spotkań Małżeńskich. Cudowna, żywa parafia… Piękny kościół, piękna szopka, piękni ludzie… Bardzo miłe przyjęcie i… jak to już niemal należy do tradycji, zaproszenie z rekolekcjami na przyszłoroczny Adwent. Parafia Miłosierdzia Bożego, w której gościłem, przyjmowała również ponad 170 gości w ramach Europejskiego Spotkania Młodych w duchu Taize. Musiałem sobie przypomnieć w związku z tym jak się głosi kazania po angielsku bo i w tym języku miałem okazje przemówić…

A z Wrocławia w poniedziałek rano do Niepokalanowa i tam dwa dni wytężonej pracy nad naszymi audycjami. Ale to też dobre spotkania, dużo śmiechu i reset psychiczny. Choć nie ukrywam, że mam jedno marzenie – zapaść się w sen w swoim własnym łóżeczku. Ale wiem dobrze, że dziś nie będzie to takie proste. Za dwie godziny rozpęta się wokół prawdziwy Armagedon. Mieszkamy wszak w samym centrum Poznania.

A dziś na dworcu przemiłe spotkanie… Wyobraźcie sobie, że zdarza mi się spotkać członków… naszej internetowej parafii, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Dziś minęły mnie dwie kobiety, pozdrowiły Pana Jezusa, ale za kilku minut wróciły na peron… jedna z nich mówi – ja ojca czytam od dawna i koniecznie chciałam się przywitać. I czytam i słucham i zdjęcie bym chciała sobie z ojcem zrobić… No byłem w ciężkim szoku. Ale to było arcymiłe spotkanie…

A co do dzisiejszego Słowa, to już od Świąt Bożego Narodzenia chodzi za mną to Słowo i coś, co nazwałem sobie „fenomenem nieprzyjęcia”. Jak to się stało, że Izraelici, których Pan wyprowadził z Egiptu i zaskakiwał ich niemal każdego dnia, w kwestii przychodzącego Mesjasza nie dali się zaskoczyć i oczekiwali, że wszystko musi być tak, jak oni sami sobie to wyobrazili i zaplanowali? Jak to możliwe, że z taką łatwością odrzucili tak poważne przesłanki świadczące o Boskim pochodzeniu Jezusa? Jak to się dzieje, że dziś ten fenomen tak wyraźnie się powtarza, choć może jest w nim nawet więcej pogardy i wulgarności? Przyszło do swojej własności, a  swoi Go nie przyjęli… Dziś mam takie wielkie pragnienie, żeby Jezusa za to przeprosić…

A swoją drogą – zakończyłem dziś 33 dniowe rekolekcje przygotowujące do zawierzenia się Niepokalanemu Sercu Matki Bożej… Rzecz jasna nie pierwszy raz, ale gorąco pragnąłem to moje oddanie się Jej ponowić i jutro zamierzam tego dokonać… Zaczynam nowy rok z Maryją… Czego i Wam wszystkim z serca życzę…

środa, 25 grudnia 2019

pasterkowo...


Jakżeż ci Izraelici czekali na Mesjasza… Przecież dookoła ten świat zwariował. Wolności nie było, bo kraj po okupacją rzymską – poganie chodzący po świętym mieście niczym panowie – to było prawdziwe upokorzenie. Kolaboranci na każdym kroku – celnicy, którzy ściągali haracze niczym współcześni mafiosi, a nie poborcy podatkowi. Ruch oporu słabo zorganizowany – występowały poszczególne grupy powstańcze, ale przecież były natychmiast rozbijane w pył. Rzymianie to znakomici żołnierze. A zeloci, czy sikaryjczycy nie byli w stanie zadać im prawdziwych strat.

Religia to również wielkie podziały – różne stronnictwa rywalizujące o wpływy – intrygi, w których ludzie są tylko kartą przetargową. Szkoły rabinackie w samej Jerozolimie, w których nie było zgody co do interpretacji podstawowych praw, a im bardziej się różniły, tym wydawały się bardziej z tego dumne.

Mesjasz musiał przyjść – przecież Daniel wyraźnie Go widział, zostawił po sobie proroctwo –
13 Patrzałem w nocnych widzeniach:
a oto na obłokach nieba przybywa
jakby Syn Człowieczy6.
Podchodzi do Przedwiecznego
i wprowadzają Go przed Niego.
14 Powierzono Mu panowanie,
chwałę i władzę królewską,
a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki.
Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem,
które nie przeminie,
a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie. Dn 7, 13-14.

A kiedy On przyjdzie, zrobi porządek – z Jego mocą i potęgą nikt nie będzie mógł dyskutować i wszyscy przekonają się, że Izrael jest wybranym Pana – wrogowie zostaną pokonani, religia oczyszczona i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Kiedy sobie nad tym myślałem, to stwierdziłem, że tak wiele się znowu nie zmieniło. Żyjemy współcześnie w kraju o największej liczbie ekspertów na świecie – wszyscy wiemy jak należy rządzić, wszyscy wiemy jak należy sądzić, wiemy jak trzeba leczyć. Ale kiedy spotkamy się w gronie innych ekspertów, to okazuje się, że jednak wiemy to tylko my – ci pozostali mają tak abstrakcyjne pojęcie o tych rzeczach, że nie daj Bóg, żeby te pomysły zrealizowali.

Jeśli chodzi o wiarę, to też właściwie szkoła rabinacka w każdym domu. Papieża nie ma co słuchać, bo on z Ameryki Południowej, to co on tam wie, biskupi podzieleni i zajmują się właściwie nie tym, co trzeba, o księżach to już nawet szkoda gadać – no może jeszcze ci z internetu, ci mają coś do powiedzenia – a właściwie do powiedzenia ma coś tylko ten, którego ja zdecydowałem się słuchać, bo inni to też nie za bardzo.

Czasy trudne jak nigdy i Boga potrzebujemy jak nigdy – silnego, potężnego, takiego który pokaże im wszystkim, który rozpędzi naszych przeciwników, który objawi wreszcie swoją chwałę i moc, który wsłucha się trochę w te nasze eksperckie plany i zacznie je wreszcie realizować, bo przecież ten świat wokół nas oszalał…

A tu znów trochę przerażająca wiadomość – Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony… Znowu? Się rodzi? Czy nasz Bóg kiedyś dojrzeje, żeby się zająć tymi wszystkimi problemami, które widzimy z taką wyrazistością? Czy my rzeczywiście możemy na Niego liczyć? Bo kimże jest niemowlę – co ono tak naprawdę może?

A i owszem, dojrzeje – w skrócie będzie to wyglądało tak… O pierwszych trzydziestu latach nie usłyszymy zbyt wiele, ale kiedy tylko zacznie swoją działalność przyjdzie do Niego pewien ekspert i powie – zmień ten świat w sposób cudowny – pokaż im kto tu rządzi, a będą musieli w Ciebie uwierzyć…

Potem powoła grono dwunastu uczniów, którzy również okażą się ekspertami. Jeden będzie go zapewniał, że do więzienia i na śmierć z Nim pójdzie, ale jednocześnie będzie Go przekonywał, że nigdy nie umrze, że Bóg na to nie pozwoli. Dwaj inni przyjdą z gotowym projektem królestwa, w którym oni zgłaszają się na stanowiska ministerialne, byle mogli siedzieć po prawej i po lewej Jego stronie. Będzie wśród nich nawet i taki, któremu będzie się wydawało, że potrzeba prowokacji i dokonując zdrady być może będzie myślał, że właśnie prowadzi do wyzwolenia Izraela.

Będą przychodzić do Niego wycieczki uczonych w Piśmie, będą tworzyć zagadki nie do rozwiązania, będą Go oskarżać, że działa w imię demona, będą z Niego szydzić, a kiedy Go już zawieszą na drzewie, kiedy pozbędą się fałszywego ich zdaniem mesjasza, kiedy Go już oplują, zelżą i odrzucą… wówczas zaczną się ich prawdziwe problemy…

Bo On to wszystko zniesie, a w międzyczasie z dwunastu ekspertów zrobi dwunastu prawdziwych uczniów, którzy w dwunastu wstrząsną ówcześnie znanym światem – zdobędą ten świat dla Chrystusa – przemienią Go z Nim.

Ale nie zrobią tego siłą własnych mięśni, ani ludzka przebiegłością, czy sprytem, nie zrobią tego za pomocą szerokich kontaktów i ludzkich sojuszów, nie w oparciu o ludzki plan, o logiczne rozwiązania, o przewidywania i sondaże.

Zrobią to swoją wiarą zrodzoną z uczestnictwa w Jego życiu, śmierci i zmartwychwstaniu; zrobią to w ścisłym zjednoczeniu z Nim; zrobią to traktując Go poważnie – jak należy traktować Boga, zrobią to wreszcie – swoim własnym kosztem, ponosząc przy tym niemałą ofiarę – zrobią to jako uczniowie Pana, a nie jako wszystkowiedzący eksperci.

Nie ma wątpliwości – świat wokół nas ogarnia szaleństwo. Demon dwoi się i troi, bo metoda „dziel i rządź” okazuje się nader skuteczna… Więcej sporów, krzyczcie głośniej, jak nie słuchają, to użyjcie pięści. Nie szczędźcie słów obelżywych, wulgarnych, nie strońcie od podstępu – pokażcie światu, że macie coś do powiedzenia, prawdy trzeba bronić rozdając ciosy na prawo i lewo, prawdy trzeba dowodzić niszcząc kłamców – świat trzeba zdobyć nie zważając na metody – wszak czynicie to wszystko dla Boga, a cel uświęca środki…

W tym samym czasie Bóg mówi do anioła – idź i przyprowadź do mojego nowonarodzonego Syna ludzi o mentalności pasterzy, przyprowadź ludzi prostych, zapomnianych, którzy jeszcze potrafią się czymś zdziwić, zachwycić, a przede wszystkim usłyszeć kogokolwiek innego, niż samych siebie. Z nich spróbujemy uczynić uczniów – bo tylko uczniowie zdobędą dla mnie ten świat. Wszystkowiedzący eksperci się do tego nie nadadzą…

Czy więc hufców anielskich i krwawej rozprawy z wrogami potrzeba dla przemiany tego świata? Dla zrobienia porządku w tej rzeczywistości, która nas otacza? Czy trzeba wyciąć w pień grzeszników? Czy trzeba ciągłej walki z kimś i przeciwko komuś?

A może po prostu potrzeba uczniów, którzy w ciszy pochylą się nad tym żłobem i uwierzą, że to Niemowlę, to wszechmocny Bóg, który nie przyszedł po to, aby świat potępić, ale po to, aby świat został przez Niego zbawiony.

Może potrzeba gorliwców po tej i po tamtej stronie ołtarza, którzy pójdą do tego świata jak owce między wilki, w pozornej słabości, jak nasz Pan i Zbawiciel – pozyskiwać, a nie porządkować – w pokoju, bo przecież przemocą jeszcze nikt nigdy nikogo nie nawrócił.

Choćby Kościół Katolicki składał się z siedmiu księży, dwóch braci zakonnych i stu pięćdziesięciu ludzi, to i tak moglibyśmy potrząsnąć tym światem, skoro Dwunastu się to udało. Potrząsnąć miłością, którą przynosi dziś na ten świat Jezus

Może zmiany potrzeba w nas – w naszych przekonaniach, w naszym podejściu do drugiego człowieka, w naszym rozumieniu misji, którą wobec tego świata zleca nam Jezus.

Może po prostu potrzeba tych, którzy uwierzą, że... 



poniedziałek, 23 grudnia 2019

odpocznę...



(Łk 1,57-66)
Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: „Nie, lecz ma otrzymać imię Jan”. Odrzekli jej: „Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię”. Pytali się więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał, i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: „Kimże będzie to dziecię?” Bo istotnie ręka Pańska była z nim.


Mili Moi…
I znów dłuższa przerwa… Przepraszam… Minęły rekolekcje w Legnicy. Piękne doświadczenie. Przede wszystkim byłem zbudowany atmosferą na plebanii. Bardzo dużo parafii odwiedzam w swoich rekolekcyjnych podróżach i wiem, że to wcale nie łatwe stworzyć miejsce, w którym na plebanii wszyscy czują się dobrze, jak w domu. W Legnicy tak właśnie jest. Poza tym, urzekł mnie stosunek młodszych księży do seniorów, którzy regularnie przyjeżdżają pomagać w duszpasterstwie. Szacunek i wielka życzliwość, czyli tak, jak powinno być. Odwiedziliśmy nawet dom księdza emeryta spędzając miłe chwile w gronie spracowanych, a często na starość schorowanych kapłanów.

Niestety jedna rzecz w czasie tych rekolekcji nie była fajna… Lodowaty kościół. Nie byłem chyba najlepiej na taki wariant przygotowany, co zaowocowało w minionych dniach. Gorączka, osłabienie i raczej bliższy kontakt z łazienkowym „wielkim uchem”. Święta więc pewnie będą siłą rzeczy bardziej wypoczynkowe.

Może to i dobrze, bo tuż po nich głoszę dwudniowe skupienie siostrom franciszkankom w Warszawie, w sobotę wieczorem udaję się do Wrocławia, gdzie mam w niedzielę kazania Świętorodzinne, a w poniedziałek i wtorek nagrywam w Niepokalanowie. No więc znów poszalejemy wraz z PKP. Może w sylwestrowe popołudnie będą jakieś dodatkowe atrakcje dla pasażerów. Siedzę więc o próbuje obmyślać zadane mi treści… Taki na przykład temacik – „Aniołowie – wysłannicy Boga, narzędziami w utrwalaniu wiary”. Nie pytajcie co powiem, bo na dziś jeszcze nie wiem…

Za to dziś rozważam od rana konsekwencję i zdecydowanie rodziców Jana. Skoro anioł powiedział, że ma mieć na imię Jan, to choćby wszystkim wydawało się to dziwne, niewłaściwe, to oni tak właśnie swoje dziecko zamierzają nazwać. Piękny obraz na czasy, w których tak bardzo potrzeba radykalizmu i zdecydowanych postaw, ale nie przeciwko komuś, jeno dla podkreślenia swoich przekonań i poglądów. Fakt ich posiadania nie obraża innych. Ba, żeby szanować poglądy cudze, trzeba mieć z pewnością najpierw własne. A ich jasne wyrażanie, zwłaszcza jeśli dotyczą kwestii najważniejszych wydaje się być dziś naprawdę ważne.

sobota, 14 grudnia 2019

agresja...



(Mt 17,10-13)
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: „Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?” On odparł: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał”. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.


Mili Moi…
Mam chyba jakąś umiejętność przyciągania kłopotów, albo znajdowania się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu. Dziś wybrałem się oczywiście w drogę do Legnicy, gdzie głoszę rekolekcje. Do Wrocławia dojechałem bezkolizyjnie. Stamtąd szynobus wyruszył już z lekkim opóźnieniem, oczywiście niemożliwie zapchany pasażerami. No i w pewnej chwili dobrze mi znane pokrzykiwania jakiegoś kolesia około trzydziestki, który zaczął miotać przekleństwa przeciwko grupie młodziaków ewidentnie wracających ze szkoły. Znane mi, bo w „moich” sytuacjach kryzysowych, o których wspominałem jakiś czas temu, wszystko zaczynało się tak samo…

Ale tym razem nie skończyło się dobrze… Zaczęła się potężna szarpanina – krzyki, piski, przepychanki, hamulce ręczne, telefony na policje. A agresor rozjuszony jak młody byk – aż siny ze złości i targającej nim nienawiści. Kiedy zerwał młotek ze ściany i zaczął z nim szarżować, wówczas trzech facetów rzuciło się na niego, obezwładniło i wyrzuciło z pociągu na najbliższej stacji. Straszne doświadczenie. Przerażająca agresja, wulgarność, pogarda… Gdybym miał opisać demona, to dziś go widziałem w działaniu. Siedział z pewnością na plecach tego człowieka…

Coraz częściej zastanawiam się jak reagować… Czy się bronić? Czy uciekać? Czy poddać się tej przemocy z nadzieją, że Bóg nie pozwoli na nic, co nie mieści się w Jego planie? Jeśli dziś Jezus mówi o Synu Człowieczym, który będzie cierpiał z ręki ludzi, to czy godzi się, żeby Jego naśladowca używał pięści wobec tych, którzy nadal to cierpienie chcą zadawać? Kumulacja tych zjawisk rodzi we mnie coraz więcej pytań i choć dzisiejsze zdarzenia nie dotyczyły mnie bezpośrednio, to zastanawiałem się co by było gdyby… Agresor stał obok mnie przez pierwsze dziesięć minut podróży… A gdyby skierował swoją złość na mnie? Naprawdę nie znam odpowiedzi na te pytania… A może znam, tylko się jej obawiam… Może jeszcze raz muszę przeczytać dzisiejszą Ewangelię…

czwartek, 12 grudnia 2019

Jan Pustynny...



(Mt 11,11-15)
Jezus powiedział do tłumów: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on. A od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je. Wszyscy bowiem Prorocy i Prawo prorokowali aż do Jana. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść. Kto ma uszy, niechaj słucha”.


Mili Moi…
I znów minął tydzień. Nie wiem czy Wam też… Tak, tak… Wiem – Wam też tak szybko czas mija… Nie powiem, że mija mi na bezczynności, bo roboty jest tak dużo, że nawet proste wyjście na zakupy domaga się zaplanowania jednego dnia, w którym nic nie stanie na przeszkodzie. Kiedy nie jeżdżę, to realizuje zadania lokalne. Poniedziałek to na przykład skupienie dla sióstr dominikanek, wtorek to homilia podczas wieczornej Eucharystii u naszych braci franciszkanów brązowych z okazji święta Matki Bożej Loretańskiej. A przygotowania zajmują czas. Dziś cały dzień znów w konfesjonale, więc jedyne co wyszło, to pisanie kartek świątecznych w tak zwanym międzyczasie. Ale ten rok jest inny… Skończyłem z wypisywaniem i wysyłaniem sześćdziesięciu kartek. W odpowiedzi otrzymywałem dwanaście. Postanowiłem w tym względzie nieco utwardzić moje serce.

A dziś na scenę adwentową wkroczył Jan Chrzciciel. Człowiek, który wszystko postawił na „jedną kartę” – na Jezusa. On nie bał się, że dla Niego straci. Co więcej, wydaje się, że głównym elementem jego powołania było tracić dla Jezusa. Najpierw oddał dla Niego cały nimb swojej tajemniczości – kiedy tak wielu spodziewało się, że to Jan jest Mesjaszem, on stanowczo temu zaprzecza. Później przyszedł czas na uczniów, których sam Jan odsyła do Jezusa. Wreszcie przychodzi chwila oddania swojego życia. Po ludzku człowiek przegrany, a w oczach Bożych – nie ma większego spośród narodzonego z niewiast.

Modlę się z całą mocą, żebym był gotów podobnie jak Jan – postawić wszystko na Jezusa. Absolutnie wszystko. Nie dbać o opinię świata, nie szukać jego aplauzu i akceptacji, nie dbać o światowe rozrywki i atrakcje. Stać się przejrzystym… Czytam właśnie ostatnią książkę kard. Saraha, w której pisze, że ludzie mają tylko jedno oczekiwanie wobec księdza – pokaż nam Jezusa. I oby o nic innego mi w życiu nie chodziło.

piątek, 6 grudnia 2019

Jego dary...


Photo by Suzy Hazelwood from Pexels
(Mt 9,27-31)
Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie”. I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: „Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie”. Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Zakończyliśmy rekolekcje w Szczecinku. Wiele przyjemnych uczuć w związku z tym mi towarzyszy. Ale chyba największy prezent otrzymałem od Pana Jezusa we środę po porannej Eucharystii. Muszę wyznać, że podczas porannej medytacji przeżywałem godzinę zwątpienia. Mówiłem – Panie Jezu, to moje słowo takie mizerne, jak ono może działać w ludzkich sercach; w jaki sposób to moje głoszenie może przysłużyć się do czyjegoś zbawienia? Nawet nie prosiłem o znak, a po Mszy… Podszedł do mnie roztrzęsiony człowiek i bardzo przejęty zaczął swoją historię… Ojcze, siedem lat nie byłem u spowiedzi… Po pierwszych naukach nie mogłem spać dwie noce… Poczułem, że muszę zmienić swoje życie, ale zastanawiałem się jak ja podejdę do konfesjonału po tak długim czasie. Dziś się udało – jestem ojcu bardzo wdzięczny. Przytuliłem człeka do serca i pomyślałem sobie – żebyś ty wiedział, jak wdzięczny jestem ja tobie… Pan jest hojny i odpowiada natychmiast. To była dla mnie chyba największa nagroda za ten mój rekolekcyjny wysiłek…

A dziś od Mikołaja dostałem cały dzień w konfesjonale. Więc padam na pyszczek, bo przypomnę, że dziś I Piątek Miesiąca, co w naszym sanktuarium oznacza słuchanie bez wytchnienia skruszonych grzeszników. Uwielbiam tę posługę i choć umknął mi dzień na załatwianie kilku ważnych spraw w mieście, to jednak cieszę się, że tak wielu ludzi mogłem dziś rozgrzeszyć…

A jutro o poranku Eucharystia dla Akademii Królowej Jadwigi, czyli szkoły dam, w której dziewczęta uczą się jak odkrywać geniusz i piękno kobiecości. A po południu spotkanie formacyjne z Animatorami Spotkań Małżeńskich. Nie ma nudy…

Dziś natomiast nad Słowem pomyślałem sobie, że ślepota może mieć nieco inny wymiar niż ten fizyczny. Myślę o takim skupieniu wzroku na swoich sprawach, że poza nimi już człek niczego innego nie widzi. Tymczasem Jezus dziś w tej scenie z dwoma niewidomymi pokazuje jaka jest wartość „wpatrzenia się” w Niego. Ich świat przestał kręcić się wokół ich niepełnosprawności, ale zaczął kręcić się wokół Jezusa. I to był ich akt wiary, według której stało się im. Wróciło to, za czym tak tęsknili, a co było całkowicie poza ich zasięgiem. Ale nie poza zasięgiem Jezusa. ON jest hojnym dawcą wobec tych, którzy są gotowi wziąć…

wtorek, 3 grudnia 2019

spokój...



green leaved tree near calm body of water


Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”. Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”. Łk 10, 21-24


Mili Moi…
Powoli podchodzimy do lądowania z rekolekcjami w Szczecinku. Czas głoszenia zawsze mija naprawdę szybko. A szkoda. Bo głosi się przednio. Kościół spory, nagłośnienie dobre, frekwencja wysoka. Ale nade wszystko, i to dla mnie, starego rekolekcjonisty, jest dużym zaskoczeniem – niesłychana gościnność braci redemptorystów. Naprawdę jestem przyjmowany przez nich niezwykle serdecznie i czuję się wśród nich znakomicie. To jednak wielka rzecz trafić do wspólnoty zakonnej. A jeśli jeszcze ta wspólnota się lubi i lubi być ze sobą, to już w ogóle maksimum radości. Czas więc jak najbardziej udany.

A wczoraj odezwał się do mnie „Człowiek Kamera”, czyli Mateusz – twórca naszych ubiegłorocznych wielkopostnych rekolekcji internetowych z pytaniem czy robimy coś w tym roku? Ekipa fantastyczna, więc bez zastanowienia odpowiedziałem – robimy! Nie wiem wprawdzie kiedy i jak nam się to uda, bo aż strach zaglądać w kalendarz, ale może z łaską Boża jakoś to poukładamy. Więc jeśli komuś podobały się nasze „chodzone” rekolekcje w minionym Wielkim Poście, to będzie miał prawdopodobnie szansę posłuchać czegoś znowu.

A dziś mówiąc ludowi Bożemu o przyjaźni z Jezusem, uświadomiłem sobie znów nad słowem jak wielkim szczęściarzem jestem. Przede wszystkim mogąc należeć do Jego rodziny, patrząc i słuchając o cudach Jego miłości, doświadczając ich na sobie i dostrzegając je nieustannie wokół mnie. Ale, co więcej, mam tę łaskę, że mogę o tym opowiadać innym. Mogę głosić i wciąż są tacy, którzy chcą słuchać! Ja sam zresztą również jestem spragniony słuchania, więc podczas tego Adwentu postanowiłem odprawić trzydziestotrzydniowe rekolekcje przygotowujące do oddania samego siebie Maryi. Oczywiście niejeden raz już Jej się oddawałem. Ale ten czas postanowiłem naprawdę z Nią związać i dać się Jej poprowadzić przez te dni. Mam nadzieję, że Wasz Adwent także będzie owocny. Błogosławię Wam z serca +

sobota, 30 listopada 2019

wyrusz...



(Mt 4,18-22)
Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.


Mili Moi…
Za trzy godzinki ruszam do Szczecinka. Pierwsza tura rekolekcji adwentowych u oo. Redemptorystów – czas start… Waliza spakowana, gitara przygotowana, niech Duch i aniołowie Boży mnie prowadzą…

Całkiem owocne dni za mną… Myśląc już o styczniowych rekolekcjach dla sióstr, udało mi się stworzyć jedną konferencję na temat ubóstwa i poważnie przygotować do skonstruowania drugiej. Kilka artykułów jedzie ze mną. Nudy pomiędzy naukami nie przewiduję…

A dziś trochę melancholijno-refleksyjnie… Dwudziesta trzecia rocznica śmierci mojej mamy… Z każdym rokiem uświadamiam sobie, że dłużej już żyję bez niej na tym świecie, niż dane mi było żyć z nią. Co więcej, nieuchronnie zbliżam się do wieku, w którym ona swój ziemski żywot kończyła… Pamiętam ten dzień… Wieczorem, po powrocie z Apelu Jasnogórskiego (wówczas też była sobota), dostrzegliśmy, że kres nadchodzi. Zapalona świeca, różaniec, nasza obecność… Wspominam to jako piękny moment pożegnania. W domu, w ciszy, bez rozpaczy, w głębokim pokoju… Dziś podczas Eucharystii sprawowanej w jej intencji myślałem sobie – czy jeszcze potrzebujesz modlitwy? Czy Pan pozwala ci cieszyć się już swoim rajem? A swoją drogą jakim błogosławieństwem dla mamy jest syn kapłan, który każdego roku staje przy ołtarzu i woła do Ojca Niebieskiego – zbaw!!! Boże tajemnice są głębokie i piękne…

A rozpoczynają się od zdecydowanego – pójdź za mną! I to nie tylko przecież w kapłaństwo czy życie zakonne. Pójść za Nim mamy wszyscy – bo każdy w swoim kontekście zaproszony jest do relacji. Niezwykłej. Głębokiej. Wymagającej. Uszczęśliwiającej… Kto usłyszy wyraźnie ten głos, ten nie może już tkwić w miejscu, choćby było ono najpiękniejsze, najbezpieczniejsze, wymarzone. Musi wyruszyć… I to jest przygoda życia. Każdemu polecam…

wtorek, 26 listopada 2019

skup się...

person showing both palms while sitting on chair
Photo by Jeremy Yap on Unsplash


Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: «Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony».
Zapytali Go: «Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to się dziać zacznie?»
Jezus odpowiedział: «Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: „To ja jestem” oraz „Nadszedł czas”. Nie podążajcie za nimi! I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec».
Wtedy mówił do nich: «Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Wystąpią silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie». Łk 21, 5-11

Mili Moi…
No pogoda u nas taka, że tylko spać, albo… nie, najlepiej spać. Walczę jednak dzielnie, bo już w sobotę ruszam do Szczecinka. Tam pierwsze adwentowe rekolekcje w parafii oo. Redemptorystów. Wierzyć mi się nie chce, że to już Adwent… Ale zanim wyjazdy, to jeszcze trochę działalności lokalnej…

Kiedy nie wyjeżdżam to spowiadam „lokalsów”. Dzięki Bogu są takie chwile przerwy, kiedy mogę jakoś „poupychać” tych wszystkich cierpliwie czekających ludzi. Bardzo chciałbym być dostępny na „już”, ale nie zawsze tak się udaje. A oni mimo to nie zniechęcają się i czekają na pierwszy wolny termin. Bardzo ich za to podziwiam.

Wczoraj kolejny Wieczór dla Zakochanych, który miałem okazję współprowadzić. W tym roku nie mogę być obecny każdego tygodnia, więc i więź z uczestnikami mniejsza. Ale nieodmiennie podziw dla ich wytrwałości i chęci, żeby to przygotowanie do małżeństwa było jednak naprawdę pogłębione. Nade wszystko jednak urzekają mnie małżeństwa, z którymi wieczory prowadzimy. Oni mi głoszą takie katechezy swoim życiem i doświadczeniem, a nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Czerpię ogromnie dużo. Uczę się – przede wszystkim tego, że miłość to nie tylko fajerwerki, a relacje trzeba świadomie budować, dbać o nie i je pogłębiać. Niby oczywiste, ale przykłady z ich życia, którymi się dzielą, są tak wymowne i poruszające, że myślę o nich jeszcze długo po rozstaniu z nimi… Czuję się pobłogosławiony przez Boga tymi pięknymi ludźmi wokół mnie… Oni są dla mnie ogromnym źródłem nadziei…


Ostatecznym jednak oparciem jest Pan – i dla nich i dla mnie. Musi nim być Pan. Dziś w Słowie Jezus mówi wyraźnie – ani to, co materialne, ani ludzie, nie mogą stać się źródłem poczucia bezpieczeństwa. Zburzona świątynia jest dowodem na to, że ułożony, zewnętrzny świat może zniknąć w mgnieniu oka. To, co stworzone, to również przemijające. Znika. Podobnie ludzie – zarówno ci, którzy usiłują zwodzić innych, jak i prawi przewodnicy posyłani przez Pana, żadną miarą nie powinni nikogo koncentrować na sobie. Zwodziciele niszczą, zachłanni na poklask pasterze zatrzymują w drodze… Jeden jest, na którym wszyscy możemy się oprzeć – Jezus Chrystus Król Wszechświata, który panuje nad wszystkim i który gwarantuje, że żaden kataklizm, czy trwoga narodów nie będą mogły zachwiać naszą pewnością o zbawieniu w Nim…

Dziś jest czas na ponowny zwrot ku Niemu… A więc gonię na adorację, a zaraz po niej spowiadać siostry dominikanki… Niech Pan Was dziś skupi na sobie +

czwartek, 21 listopada 2019

a my wciąż tutaj...

crucifix on tombstone
Photo by Michael Bourgault on Unsplash

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”. (Łk 19,41-44)


Mili Moi…
Spędzam czas pośród braci w Niepokalanowie. Jest ich rzeczywiście znacznie więcej niż podczas pierwszej tury rekolekcji, więc nie cichnie gwar radosnych rozmów i śmiechów. To chyba mocno franciszkańska cecha. Tym bardziej wśród nas obecna, że dla wielu z nich to okazja do spotkania się, częstokroć po latach.

Ale nie ukrywam, że czekam już z utęsknieniem na powrót do domu. Może to wyjątkowo ponura aura, która panuje za oknem, a może po prostu zmęczenie, sprawiają, że nabieram wielkiej ochoty na kubek dobrej kawy, zawinięcie się w koc na moim foteliku i czas na lekturę. A nie ukrywam, że dorwałem kolejna dobrą książkę – „Droga do wyzwolenia – scjentologia, Hollywood i pułapki wiary”.

I choć kolejny tydzień wcale się „luźno i swobodnie” nie zapowiada, to jednak ufam, że choć odrobinę czasu dla siebie zyskam.

Wczoraj przeżyliśmy w Niepokalanowie pogrzeb kolejnego naszego współbrata, o. Kajetana, który, jak to się tu powszechnie mówi – odszedł do niebieskiego Niepokalanowa. Kiedy zaglądam na nasz klasztorny cmentarz, to patrząc na groby, które pojawiły się od czasu mojego wstąpienia do zakonu, widzę, że jest ich grubo ponad sto. I to tylko w tym miejscu. Całkowita liczba niepokalanowskich nagrobków pewnie niemal dobiega czterystu. To trochę smuci, a trochę motywuje… My jeszcze po tej stronie… Tyle do zrobienia. Mam swojego ulubionego brata, którego nawiedzam – br. Pachomiusz. W zakonie był tylko 18 miesięcy, zmarł na gruźlicę jako postulant w 1949 roku. Lubię się u niego modlić i ufam, że ta jego pierwotna gorliwość i miłość do zakonu nadal trwa. Jemu sporo swoich spraw polecam…

A dziś myślę sobie o godzinie nawiedzenia… Dobrym obrazem jest dziś Matatiasz z pierwszego czytania. Kiedy naciski ze strony władzy, aby zdradził wiarę stają się zbyt poważne, on sam i jego synowie podejmują decyzję o podjęciu walki o święte prawa. Zapominają o sobie, a wszystko oddają dla obrony tego, co najświętsze. Ma to poważne konsekwencje – stają się wyrzutkami ściganymi przez prawo. Ale nawet gdyby mieli ponieść śmierć, to przynajmniej wiedzą za co. Ich życie dzięki temu nabiera dodatkowego blasku, pogłębia się jego sens.

Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba… Wszyscy znamy te słynne już słowa… Zachować się jak trzeba. Niby proste… A jednak zdecydować i obronić swoją decyzję nawet za cenę życia… Trzeba być Człowiekiem przez duże „C”.

poniedziałek, 18 listopada 2019

o ślepocie...


covered eyes of man wearing white and brown suit

Photo by novia wu on Unsplash
(Łk 18,35-43)
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał”. Jezus mu odrzekł: „Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.


Mili Moi…
Wczoraj zakończyliśmy weekend z małżeństwami poświęcony ludzkim potrzebom. To, co mnie zachwyca to fakt, że zawsze mamy na tych weekendach nadkomplet. Jest wciąż sporo ludzi, którzy szukają pogłębienia swojej więzi małżeńskiej. I to daje ogromnie dużo nadziei. A dla mnie to znów wiele dobrych rozmów, wysłuchanych głębokich spowiedzi i pięknych spotkań z tymi, których już wcześniej miałem okazję poznać podczas Spotkań Małżeńskich. Poza tym ekipa prowadząca (bo to zawsze kilka małżeństw) posługiwała na takim poziomie profesjonalizmu, że wzbudziło to mój podziw i masę przyjemnych uczuć.

Na odpoczynek jednak nie ma czasu. Dziś ruszam na kolejne rekolekcje głoszone dla braci w Niepokalanowie. Tym razem ma być to bardzo duża grupa. Czeka mnie więc w najbliższych dniach sporo wysiłku, ale również niemało radości. Czas już również powoli zabierać się za rekolekcje adwentowe i styczniowe rekolekcje dla sióstr. Wszystko już istnieje w zarysie w mojej głowie, ale przelanie tego na papier jest najtrudniejszym etapem działania.

A dzisiejsze Słowo, myślę sobie, nie bez przyczyny rozpoczyna nasz zakonny, rekolekcyjny czas. Ślepota grozi każdemu. A w ślad za nią najczęściej przychodzi bierność. I to nie ta zewnętrzna – można bowiem pięknie działać na zewnątrz, ale wewnątrz być zupełnie biernym, bezradnym, statycznym. Co więcej – bywa, że ślepocie towarzyszy lęk. Wszak nie widząc, nie sposób właściwie zareagować na zagrożenie, a człek bywa zaskakiwany ze strony, z której najmniej się tego spodziewał.

Przyznam szczerze, że ta Ewangelia bardzo mocno mnie dziś dotyka również z racji tego, że bardzo niejasno widzę swoją przyszłość, co jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Ba, niejasno… Ja jej w ogóle nie jestem w stanie dojrzeć. Nie wiem ku czemu prowadzi mnie Pan, ale sam czuję się mocno bezradny w temacie „gdzie pracować i co robić, jak służyć moim kapłaństwem”? I rzecz nie w tym, że pracować mi się nie chce i szukam jakiejś bezpiecznej przystani. Wręcz przeciwnie – chce mi się zdecydowanie za dużo, a pogodzić tych wszystkich pragnień się nie da. Trzeba dokonać jakiegoś wyboru… Nie pozostaje mi nic innego, jak wołać – Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną…

piątek, 15 listopada 2019

na chwilę...


white bicycle analog wall clock
Photo by Djim Loic on Unsplash
(Łk 17,26-37)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi. W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je. Powiadam wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona”. Pytali Go: „Gdzie, Panie?” On im odpowiedział: „Gdzie jest padlina, tam się zgromadzą i sępy”.


Mili Moi…
Szalony tydzień właśnie się kończy… W Niepokalanowie nagraliśmy kilka kolejnych audycji, wygłosiłem dwa dni skupienia dla sióstr, odbyłem całodzienne spotkanie przygotowawcze z małżeństwami, z którymi już dziś rozpoczynamy weekend adresowany również do małżeństw, a poświęcony ludzkim potrzebom. Wszystko to ciekawe, absorbujące, a co za tym idzie, również wyczerpujące. Rzeczywiście czuję się mocno zmęczony, a najbliższy weekend nie należy do wypoczynkowych. Od poniedziałku zaś rozpoczynam kolejną turę tygodniowych rekolekcji dla braci w Niepokalanowie.

Generalnie, myślę sobie, że to musi być jakiś szczególny wyraz Bożej łaski, ta moja mobilność, a nade wszystko to, że ogarniam czasem mocno od siebie odległe tematy, że daję rade stworzyć jakiekolwiek słowo, w którym jest trochę sensu. Kiedy się tak nad tym zatrzymuję, mam przekonanie, że o własnych siłach byłoby to już niemożliwe. Wciąż zdecydowana większość (zwłaszcza starszych ode mnie) ludzi uznaje mnie za „młodego”. Ale ja sam wyraźnie czuję, że to, co się dzieje w moim życiu „tu i teraz” wykracza już poza naturalne siły młodości. Mam na to wiele przykładów, którymi nie będę Was tu zanudzał. Jedno dla mnie jest pewne – Bóg nie szczędzi łaski i tylko dlatego mogę działać w ten sposób. Za to jestem Mu niezwykle wdzięczny.

Dziś znów na scenę wkracza kryterium, którym nie posługujemy się w codzienności zbyt często – tracenie życia. Pomyślałem dziś na medytacji, że pracowałem już wielu różnych miejscach. W którym z nich najbardziej traciłem życie? I stanęły mi przed oczami dwie ścieżki – moja osobista wygoda, zadowolenie, troska o siebie, oraz moje talenty, dary, umiejętności, które musiałem zawiesić nie mogąc się nimi posługiwać w pełni. Powstała mi ciekawa mapa, a zaznaczone na niej miejsca zwykle dotyczyły jednej ze wspomnianych dziedzin. Właściwie chyba nigdy obu naraz. Moje „dziś” widzę w podobnym kluczu – doświadczam ogromnego dyskomfortu osobistego, ale robię to, co naprawdę lubię i chyba trochę potrafię. Czy tego właśnie chce Pan? Czy ta „utrata” jest Mu miła? Czy może za jakiś czas pojawi się inny pomysł? Nasze zakonne życie jest ściśle związane z frazą „na chwilę”… Chwilę jesteśmy tu, chwilę tam… Nasze życie jest chwilą. Jeśli ją tracić, to tylko dla Tego, który mi ją dał…

sobota, 9 listopada 2019

święty dom Pana...


Photo by Aaron Burden on Unsplash
(J 2,13-22)
Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie, oraz siedzących za stołami bankierów. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska”. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie”. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: „Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?”. Jezus dał im taką odpowiedź: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Powiedzieli do Niego Żydzi: „Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?”. On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy zatem zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus.


Mili Moi…
Wybaczcie, że nie zaglądałem tu znów długo, ale miniony tydzień spędziłem w Niepokalanowie głosząc rekolekcje dla moich współbraci. To dla mnie coś zupełnie nowego i nie ukrywam, choć rzadko odczuwam stres na ambonie, tym razem go zanotowałem. Mówić do swoich (a zakonne plemię jest nader krytyczne), to nie prosta sprawa. Ale musze przyznać, że sporo pozytywnych recenzji do mnie dotarło. Oczywiście zakładam, że równie wiele mogło być mniej pozytywnych, które nie dotarły do mnie bezpośrednio. Ale i tak się cieszę, że nowe doświadczenie zdobyte. No i tydzień u Mamy w Niepokalanowie. Możliwość codziennej adoracji w Kaplicy Pokoju… To prawdziwe łaski…

Te rekolekcje nie były aż tak absorbujące, ale niestety w międzyczasie musiałem tworzyć już kolejne, które prowadzę wraz z małżeństwami w następny weekend, a które musiałem dobrze przemyśleć, bo są poświęcone potrzebom. Nie jest to więc temat, który wysuwa się z rękawa. Ale niemal wszystkie z dziewięciu wystąpień udało mi się przygotować. To ważne, bo dziś już rozpoczynam głoszenie kazań przedodpustowych w sąsiedniej parafii św. Marcina, a we wtorek znów wracam do Niepokalanowa na nagrania w radio i ich treść wciąż nie jest przygotowana. Środa i czwartek to dni skupienia dla sióstr. Dyscypliny mi trzeba. Ale na szczęście z nią jakoś sobie radzę. Dziś pobudka o trzeciej rano… I trochę rzeczy nadrobiłem…

Ostatnie dwa tygodnie to również zmaganie się z tajemniczymi bólami żołądka. Tak bardzo mnie zaniepokoiły, że wczoraj udałem się na badania do Warszawy. Okazało się, że odezwała się mieszkająca tam bakteria, więc od dziś zaczynamy walkę antybiotykową. Widać czemuś to wszystko ma służyć…

A rozgniewany Jezus w dzisiejszej Ewangelii przypomniał mi, że istnieją pewne granice, których przekraczać nie wolno. Nie tylko dlatego, że są one święte, ale że ich przekroczenie może wprowadzić człowieka w bardzo nieszlachetne mechanizmy działania, które nie mają nic wspólnego z szacunkiem wobec Boga. Czy handlarze w świątyni mieli jakiekolwiek wątpliwości wobec swojej działalności? Żadną miarą… Przestali zauważać, że dawno przekroczone granice straciły dla nich jakiekolwiek znaczenie. Mawiają, że najtrudniej wyważyć pierwsze drzwi, potem już człowiek nabiera wprawy. I mam wewnętrzną pewność, że ta „wprawa” mnie zupełnie nie interesuje. Dostrzegam, że Pan przywraca mi świadomość prostych znaków i gestów, które dawno wyszły z użycia, a które zwracają uwagę na szacunek wobec Niego, na jego obecność. Jakiś czas temu choćby zawiesiłem w swoim pokoju kropielnicę i zacząłem bardzo często żegnać się wodą święconą przy wejściu i wyjściu. Przypominam sobie do Kogo należę… A spontaniczne przesuwanie granic jest dla mnie coraz mniej atrakcyjne… Może to definitywne pożegnanie młodości…

piątek, 1 listopada 2019

błogosławieni...


Photo by Echo Grid on Unsplash
(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".


Mili Moi…
Tydzień upłynął niezauważalnie… Zajmowałem się głównie spowiadaniem. Wszak przed dzisiejszą uroczystością wiele dusz chciało się oczyścić… W poniedziałek współprowadziłem też jeden z Wieczorów dla Zakochanych, których jesienna seria odbywa się u OO. Karmelitów. To jak zawsze budujące doświadczenie…

Ale nie tylko takie mi towarzyszą… Dwa dni temu kolejny raz zostałem poszarpany za ulicy przez młodego człowieka „pod wpływem”. Zignorowałem jego pytanie, więc postanowił odpowiedź wymusić na mnie siłą. Towarzyszył mi później do klasztoru obrzucając obelgami. Nabieram coraz silniejszego przekonania, że nie chce mieszkać w tym kraju. Ubolewam nad tym, ale naprawdę nie czuję się jak w domu i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Głęboko zastanawiam się nad przyszłością…

Dziś cmentarze… Odwiedziłem dwa… Tysiące ludzi… Pana Jezusa pozdrowiło pięć osób… Niby nie powinienem się już niczemu dziwić. A jednak wciąż jakoś nie umiem się z tym oswoić. To dla mnie trudne. Obojętność, która maluje się na większości twarzy. Staram się łapać kontakt wzrokowy, uśmiechać… Bez szans.

Ale może w myśl dzisiejszej Ewangelii trzeba raczej z nadzieją popatrzeć na braki, na pragnienia, tęsknoty… One prowadzą wprost do Pana, który jako jedyny może je zaspokoić. Błogosławieństwa są tak niezwykłym pomysłem, że wyróżniają chrześcijaństwo spośród innych idei tego świata, podobnie jak miłość nieprzyjaciół. Tego człowiek by nie wymyślił. To mógł nam zadać tylko Bóg. A skoro zadał, to z pewnością jest to możliwe. A gdyby zacząć według nich żyć i w ten sposób zmieniać oblicze świata? Ale przecież wówczas… Aż strach pomyśleć… Moja wyobraźnia boi się iść aż tak daleko… Jedno co dziś umiem, to wołać o łaskę. Bez niej Błogosławieństwa są absolutnie poza moim zasięgiem…

poniedziałek, 28 października 2019

mały i wielki...


Photo by Lauren Kay on Unsplash
(Łk 6, 12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.


Mili Moi…
Pracowity weekend za mną. Po pierwsze – kolejne spotkanie formacyjne, bo chyba tak trzeba je nazywać, u sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Poznaniu, przeznaczone dla dziewcząt 15+. Odbywają się one cyklicznie i wiele z nich mam możliwość prowadzić, co jest dla mnie sporą radością, ponieważ widzę bardzo konkretny rozwój, zwłaszcza u tych, kore przyjeżdżają regularnie. One nas wszystkich niejednokrotnie zaskakują, kiedy dzielą się na końcu swoimi przeżyciami. Tym razem było podobnie. Siostry obawiały się, czy niektóre treści nie były dla nich zbyt trudne, gdy tymczasem właśnie te najtrudniejsze okazały się dla większości największymi odkryciami. Przy takich, cyklicznych spotkaniach, wytwarza się również swoista więź zaufania. Widzę to zwłaszcza po spowiedziach. Dawniej zdawkowe i jak najkrótsze, dziś często przeradzają się w długie rozmowy dotyczące bolesnych dziedzin życia i połączone bywają z prośbami o radę. Dużo mam z tego radości…

Zakończyliśmy w niedzielę o 14, a pod klasztorem czekał już na mnie Tomek, żeby zabrać mnie na kolejne spotkanie porekolekcyjne w ramach Spotkań Małżeńskich, które miałem okazję również wczoraj współprowadzić. To też duża przyjemność. Przybyło szesnaście par – to bardzo dużo. Eucharystia, temat o potrzebie uznania, dialog małżeński, dzielenie i spowiedź tych, którzy chcą z niej skorzystać sprawiły, że kończyłem wczorajszy dzień z uśmiechem na twarzy, ale również mocno zmęczony.

W tym tygodniu sporo spowiedzi no i plan na stworzenie rekolekcji weekendowych o potrzebach, który prowadzę w listopadzie. Generalnie w kalendarz boję się zaglądać. Ale dziś dopisałem sobie jeszcze jedną rzecz, która wydaje się być prezentem od Matki Bożej. Zostałem zaproszony jako opiekun duchowy na pielgrzymkę do Medjugorie. Wyjazd w maju, perfekcyjnie krótki, pięciodniowy. Więc jeśli moi przełożeni wyrażą zgodę, to może uda mi się wybrać.

Dziś myślę nad Słowem o naszych zadaniach w Kościele. Są „małe i większe”, ale chyba nie „ważne i nie ważne”. Apostołowie podjęli wielkie dzieło zainicjowania tej wspólnoty, która jest również naszą wspólnotą zbawienia. Wyruszyli w ówcześnie znany świat i „zniknęli z radarów”. Nie mamy o nich zbyt wielu informacji. Ewangelia o większości z nich milczy. A jednak cudowne owoce ich wysiłku trwają do dziś. W oczach sobie współczesnych być może byli szaleni. Inni pewnie sądzili, że marnują sobie życie. Jeszcze inni bagatelizowali ich wysiłek. A ich działanie było ważne – w oczach Bożych. I to On nadał mu rangę. I to On potrząsnął tym światem. I to On dotarł z nimi wszędzie – na ówczesne krańce świata. Jeśli więc wydaje ci się, że Twoje działania nie mają większego sensu, bo są przecież „małe”, to pamiętaj, że ich wielkość może być zupełnie inaczej postrzegana przez Tego, który Ci je powierzył… A „małych” Bóg potrzebuje tak samo jak „wielkich”…