Gdy Jezus mówił, pewien
zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i oddając pokłon, prosił: „Panie, moja
córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie”. Jezus
wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat
cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo
sobie mówiła: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Jezus
obrócił się i widząc ją, rzekł: „Ufaj córko; twoja wiara cię ocaliła”. I od tej
chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył
fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: „Usuńcie się, bo dziewczynka nie
umarła, tylko śpi”. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i
ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej
tamtejszej okolicy.
Mili Moi…
Dziś w nocy wróciłem do
domu i… uczę się mówić… Ostatni tydzień czerwca spędziłem w Zduńskiej Woli,
głosząc rekolekcje dla Księży Orionistów. Byłem tam już tyle razy, że czuję się
prawie jak w domu. I jak zawsze, spotkałem tam wiele życzliwych osób… Bezpośrednio
stamtąd zaś pognałem do Krakowa, gdzie tydzień temu, w sobotę, rozpocząłem rekolekcje
Lectio Divina z królem Salomonem. Bardzo lubię te spotkania ze Słowem, choć są
one niesłychanie wymagające. Cały dzień, poza dwudziestoma minutami rozmowy z
kierownikiem duchowym, upływa w ciszy. Do tego stopnia, że ludzie nie pozdrawiają
się nawet o poranku. A jednak odczuwa się niesamowitą więź w tej stuosobowej
wspólnocie i na koniec nie brakuje wzajemnych podziękowań – za spojrzenie, za uśmiech,
za wytrwałą obecność, za świadectwo modlitwy. Imponuje mi zawsze liczba osób
świeckich – było ich pewnie około pięćdziesięciu. To ważny znak, że ludzie szukają
Słowa i wiedzą gdzie znaleźć dobre źródło. Bo rzeczywiście Księżą Salwatorianie
w Krakowie, to czyste źródło, z którego można zaczerpnąć.
Salomon to mądry król, który niestety pod wpływem żądzy tę mądrość utracił, w konsekwencji czego, odwrócił się od niego Pan… Dla mnie to był cudowny czas – bo niemal każdego dnia, Pan poprzez Słowo ukazywał mi jakiś obszar mojego życia – jego piękno i to, co domaga się w nim zmian i poprawek. Czasem było to nader zaskakujące… Pamiętam, jednego wieczoru, podano nam fragmenty Słowa na dzień następny. Były one bardzo obszerne, co mnie nawet nieco zezłościło, bo mam zwyczaj od lat, przepisywania Słowa, które będę medytował. Usiadłem już więc wieczorem i zacząłem pisać, bo wiedziałem, że rano nie zdążę tego zrobić. Tekst mówił o świątyni budowanej przez Salomona i podawał wiele szczegółów – a to miało ileś tam łokci długości, a tamto ileś łokci szerokości i tak dalej… Strasznie męczące na pierwszy rzut oka. Kiedy więc kładłem się spać, byłem raczej zawiedziony i trochę podminowany, co nie pozwalało mi zasnąć. Ale Słowo zaczęło pracować niemal natychmiast – przypomniało mi się, że kolumny przed świątynią były zwieńczone misternymi siatkami, na których przymocowano czterysta odlanych jabłek granatu… I natychmiast przyszła myśl – jak nudne musi być odlewanie czterystu takich samych elementów. A w ślad za tym myśl o tym, że w moim życiu są również obszary nudy i jaką one mają wartość wobec całości życia, jak sobie z nimi radzę, jaki mają sens? Mało tego – drzwi do świątyni były osadzone na złotych zawiasach. Taki drobiazg, który składa się na piękno całości – no więc drobiazgi i moje ich traktowanie… Po chwili nie mogłem zasnąć, ale już z radosnego podniecenia, że kolejny dzień to będzie następna ciekawa wycieczka w głąb siebie w towarzystwie mojego Budowniczego i Konstruktora – Boga samego.
Salomon to mądry król, który niestety pod wpływem żądzy tę mądrość utracił, w konsekwencji czego, odwrócił się od niego Pan… Dla mnie to był cudowny czas – bo niemal każdego dnia, Pan poprzez Słowo ukazywał mi jakiś obszar mojego życia – jego piękno i to, co domaga się w nim zmian i poprawek. Czasem było to nader zaskakujące… Pamiętam, jednego wieczoru, podano nam fragmenty Słowa na dzień następny. Były one bardzo obszerne, co mnie nawet nieco zezłościło, bo mam zwyczaj od lat, przepisywania Słowa, które będę medytował. Usiadłem już więc wieczorem i zacząłem pisać, bo wiedziałem, że rano nie zdążę tego zrobić. Tekst mówił o świątyni budowanej przez Salomona i podawał wiele szczegółów – a to miało ileś tam łokci długości, a tamto ileś łokci szerokości i tak dalej… Strasznie męczące na pierwszy rzut oka. Kiedy więc kładłem się spać, byłem raczej zawiedziony i trochę podminowany, co nie pozwalało mi zasnąć. Ale Słowo zaczęło pracować niemal natychmiast – przypomniało mi się, że kolumny przed świątynią były zwieńczone misternymi siatkami, na których przymocowano czterysta odlanych jabłek granatu… I natychmiast przyszła myśl – jak nudne musi być odlewanie czterystu takich samych elementów. A w ślad za tym myśl o tym, że w moim życiu są również obszary nudy i jaką one mają wartość wobec całości życia, jak sobie z nimi radzę, jaki mają sens? Mało tego – drzwi do świątyni były osadzone na złotych zawiasach. Taki drobiazg, który składa się na piękno całości – no więc drobiazgi i moje ich traktowanie… Po chwili nie mogłem zasnąć, ale już z radosnego podniecenia, że kolejny dzień to będzie następna ciekawa wycieczka w głąb siebie w towarzystwie mojego Budowniczego i Konstruktora – Boga samego.
W każdym razie, wczorajsze
Słowo o odpoczynku przy Panu, po raz kolejny mi przypomniało, że nie ważne
gdzie i w jaki sposób, ale ważne z kim się wypoczywa. Z Jezusem można odpocząć
nawet w pracy. Choć ja dostałem w prezencie kilka dni wyciszenia i duchowego
odpoczynku.
Wróciłem do domu na tradycyjną
zmianę walizki i już w czwartek ruszam do Moraska na trzecią serię rekolekcji
dla Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla. To też miejsce trochę jak dom – znam już
tamtejsze kąty. No i blisko do Poznania, więc może będzie mi dane choć przez
chwile połazić starymi ścieżkami. A stamtąd już wprost do Radia, nagrywać
kolejną garść audycji. Kumulują nam się te radiowe spotkania w najbliższym
czasie, ale to z tej przyczyny, że ruszam w sierpniu do USA na kilka tygodni i potrzebujemy
zapasu nagrań.
A dziś? Ujął ją za rękę, a
dziewczynka wstała… Moc życia Bożego. Rozczula mnie ta scena, bo Jezus
rzeczywiście jest niesłychanie delikatny wobec tego dziecka, wobec jego
cierpiących rodziców, nawet wobec zgiełkliwego tłumu, który przecież wiedział
swoje i wiedział najlepiej. Życie dojrzewa w delikatności i często przychodzi
na świat w ukryciu. Ta dziewczynka rodzi się niejako na nowo – życie wstępuje w
nią z ręki Boga – łaska czyni ją żywym człowiekiem, choć przed chwilą była w
ludzkim rozumieniu już tylko martwym ciałem. Duch uleciał, ale na słowo Jezusa powraca,
bo On w sposób wolny przekracza wszelkie granice – począwszy od łona swojej Matki,
której dziewictwa nie naruszył, poprzez drzwi Wieczernika, które nie stanowiły
dla Niego przeszkody, aż po granicę śmierci, która i nad Nim zdawała się
panować. Co jest prawdziwe, a co tylko obrazem, cieniem, złudzeniem? Co jest
zapowiedzią, a co wypełnieniem? Skąd życie i gdzie triumf śmierci? Dziś widać jak
na dłoni… Warto dziękować Temu, który i nas dziś obudził. Do życia…