środa, 28 grudnia 2022

kocyk i...


(Mt 2,13-18)
Gdy Mędrcy odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: „Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić”. On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: „Z Egiptu wezwałem Syna mego”. Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał oprawców do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza: „Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma”.

 

Mili Moi…
Święta, święta i… baba z wozu, koniom lżej – jak to mawiają. Mam nadzieję, że u Was też było pięknie. My, jak zawsze, świętowaliśmy we wspólnocie. Wigilia jest zwykle dość krótka, żeby umożliwić naszym kucharzom świętowanie w ich własnych rodzinach. Ale najbardziej radośnie jest zawsze po Pasterce. Spać idziemy nad ranem. Dla mnie to oczywiście jakieś szaleństwo. W nocy wytrwałem bez problemu. Problemy są zwykle dnia następnego. A ten dla nas przecież raczej dość pracowity. Ale mimo wszystko było pięknie i jak mawiają – wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Odpoczywam, ile wlezie… Kocyk, książka. Choć mijający rok jest raczej rozczarowujący pod tym względem. Przeczytałem ich tylko dwadzieścia osiem. Miewałem nawet dłuższe chwile „wstrętu do słowa drukowanego”. A półki coraz bardziej się uginają. Jakiś czas temu zainwestowałem w czytnik elektroniczny. Nie wiem czy zdołam się przestawić. Próbuję. Na razie trochę na literaturze anglojęzycznej, bo w Polsce jednak e-booki, zwłaszcza w dziale „religijne” nie są tak szeroko dostępne jak bym chciał. Ale przyznam szczerze, że dla mnie zapach, waga książki, faktura papieru – to prawdziwy smak czytania.

A w tym odpoczynku myślę już o przyszłości. Pierwszy tydzień stycznia mam bowiem zakończyć krótkimi rekolekcjami o Gedeonie. Ale każdorazowa próba zabrania się za pracę, kończy się na razie… zdecydowanie czym innym. Przyjdzie mi się chyba kajdankami przykuć do biurka i zadawszy sobie gwałt spisać to, co już gdzieś w głowie i sercu dojrzewa. Ale to może jeszcze nie dziś… Dziś jeszcze chwila relaksu.

A w Słowie, musze przyznać, przemówił do mnie dziś pewnie obiektywnie mało znaczący fragment, a właściwie krótkie słowa anioła – pozostań tam, aż ci powiem. To znów musiało być jakieś wyzwanie dla Józefa. Wszak wszystko byłoby prostsze, gdyby usłyszał – za rok i trzy miesiące będziecie z powrotem. Można by to wszystko jakoś zaplanować, w odpowiednim czasie się przygotować na powrót. Tymczasem oto kolejna lekcja zaufania. Bóg was poprowadzi, On wskaże właściwą chwilę.

W moim życiu za osiemnaście miesięcy nastąpią zmiany. Kończy się wówczas czteroletnia kadencja, w której powierzono mi takie, a nie inne obowiązki. Nie wiem oczywiście jakie to będą zmiany. Dziś tego nie sposób przewidzieć. Ale pewnie jakieś będą. A ja bardzo lubię zmiany. Za to mało mam w sobie cierpliwości. I im bliżej zmian, tym więcej we mnie swoistej ekscytacji i zaintrygowania. A dziś słyszę wyraźnie – zostań tu, aż ci powiem. Nie wybiegaj w przyszłość. Nie planuj zbyt wiele. Żyj teraz. Żyj tutaj. Ja już wiem co dla ciebie przygotowałem – zdaje się mówić Pan. A to twoje cierpliwe trwanie ma swój sens i znaczenie, nawet jeśli teraz go nie rozpoznajesz.

I głowa to wszystko rozumie… Ale serduszko… Ono wciąż powtarza, że osiemnaście miesięcy i…

sobota, 24 grudnia 2022

puste pole...


Zachariasz, ojciec Jana, został napełniony Duchem Świętym i zaczął prorokować, mówiąc:

«Błogosławiony Pan, Bóg Izraela,
bo lud swój nawiedził i wyzwolił,
i wzbudził dla nas moc zbawczą
w domu swego sługi, Dawida:

Jak zapowiedział od dawna
przez usta swych świętych proroków,
że nas wybawi od naszych nieprzyjaciół
i z ręki wszystkich, którzy nas nienawidzą;
Że naszym ojcom okaże miłosierdzie
i wspomni na swe święte przymierze –
na przysięgę, którą złożył
ojcu naszemu, Abrahamowi.

Da nam, że z mocy nieprzyjaciół wyrwani,
służyć Mu będziemy bez trwogi,
w pobożności i sprawiedliwości przed Nim
po wszystkie dni nasze.

A ty, dziecię, zwać się będziesz
prorokiem Najwyższego,
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi;
Jego ludowi dasz poznać zbawienie
przez odpuszczenie grzechów,

dzięki serdecznej litości naszego Boga,
z jaką nas nawiedzi z wysoka Wschodzące Słońce,
by oświecić tych,
co w mroku i cieniu śmierci mieszkają,
aby nasze kroki skierować na drogę pokoju». Łk 1, 67-79

 

Mili Moi…
Uroczy czas w Kołobrzegu dobiegł końca. W środę w nocy wróciłem do domu i wpadłem w wir przedświątecznych przygotowań. Sprzątanie w tym czasie nie omija nikogo. A u nas dodatkowo dyżury w konfesjonale, zwyczajna działalność duszpasterska, przygotowywanie kazań na święta i mnóstwo innych rzeczy. W każdym razie nie ma nudy. Ze mnie powoli schodzi powietrze. Bo choć jestem przyzwyczajony do tych nieustannych podroży, to emocjonalnie każdy taki wyjazd i rekolekcyjne zmagania kosztują mnie bardzo dużo. Duchowo pewnie też, bo trudno się spodziewać, że demon będzie się tej działalności spokojnie przyglądał. Teraz więc zaczynam odczuwać skutki tego zmęczenia. Pojawił się taki stan, że najchętniej siedziałbym w fotelu i patrzył w ścianę przede mną słuchając cichutkiej, relaksacyjnej muzyki. Na to jednak pozwolić sobie nie mogę. I może to i dobrze… Poziom przysłowiowej „chandry” mógłby osiągnąć niepokojące rozmiary…

Dzisiejsze Słowo również skontrastowało się z moim obecnym stanem ducha. Kiedy Zachariasz cieszy się z narodzin Jana i przepowiada mu niezwykłą misję, ja moje rozmyślanie spędziłem raczej z Janem w więzieniu, który pod koniec swojego życia próbuje je jakoś zbilansować. Nie wiem wprawdzie ile życia przede mną, ale też jestem na etapie jakiegoś bilansu i przyznam szczerze, doświadczam swoistego zniechęcenia. Może i Jan miał podobnie…

Dochodzę do wniosku, że podejmuję ogromny wysiłek, którego owoców nie widzę. Oczywiście wierzę, że jakieś są, bo inaczej nie ruszałbym się z fotela. Ale takich kapłanów, jak ja są przecież tysiące, i są o niebo gorliwsi ode mnie, a zamiast rosnąć, liczba obecnych w kościele wciąż spada. Zdałem sobie dziś sprawę, że nie jestem mentalnie przygotowany na te pustoszejące kościoły, choć zdaję sobie sprawę, że znikają z nich najczęściej ci, których wiara ograniczała się do jednej godziny w tygodniu w nich spędzonej. W naszym kraju bowiem synonimem wiary jest chodzenie do kościoła. Kiedy ono zanika, znak, że wiara słabnie. Tymczasem ten proces zwykle zaczyna się zupełnie gdzie indziej, a z chodzeniem do kościoła ludzie żegnają się raczej u jego kresu. Niemniej najsmutniej jest wówczas, kiedy ludzie dokonują swoistej volty w bardzo krótkim czasie i z ludzi gorliwych stają się ludźmi zimnego serca. A takich znam coraz więcej. A ile przy tym rozsądnych wytłumaczeń… Cóż więc kryło się w tych sercach? Jaki był fundament?

Nie tak dawno pewna para młodych lekarzy, która znam i o której mówiono zawsze, że „chodzą do kościoła”, a nawet, że „żadnej niedzielnej mszy nie opuszczają”, „a już on, to zwłaszcza” (sic! – to już przejaw superhiper gorliwej wiary w naszym kraju), nagle, o zgrozo, nie tylko przestali do kościoła chodzić, ale dziecka chrzcić nie chcą. Bo przecież samo sobie wybierze kiedyś. Potrzeba było tylko zmiany towarzystwa, na takie „bardziej nowoczesne”. I „chodzenie do kościoła” można między bajki włożyć…

Pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi… No idę Panie. Na moją miarę, według moich możliwości. I Ty, jak wierzę, idziesz za mną. A za Tobą coraz mniej ludzi… Czy tak czuli się właśnie Apostołowie, kiedy pola przed nimi pustoszały? Kiedy Jezus wypowiadał najtrudniejsze ze swoich oczekiwań i nie zamierzał ani o krok od nich odstąpić? Czy jestem gotów w Niego wierzyć i nadal przygotowywać Mu drogę nawet wówczas, gdybym został ostatnim wierzącym człowiekiem na tej ziemi (dzięki Bogu na razie jest tych wierzących wciąż wielu i to o wierze takiej, której ja mógłbym się tylko od nich uczyć)? Czasem opadam z sił – także tych duchowych.

I nie potrzebuje kogoś, kto mnie przekona… Raczej kogoś, kto mnie w tej słabości choć kawałek poniesie…

Na te Święta zaś, niech Jezus obdarzy Was najcudniejszym swoim, niemowlęcym uśmiechem…

wtorek, 20 grudnia 2022

spokoju...


(Łk 1, 26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Wtedy odszedł od Niej anioł.

 

Mili Moi…
Od niedzieli głoszę ostatnie, adwentowe rekolekcje w Bazylice Mariackiej w Kołobrzegu. Cudowne miejsce, wielki kościół, bardzo liczna parafia, a do tego mnóstwo kuracjuszy i turystów. Sporo ludzi w kościele. No, może poza dniem wczorajszym. Lekkim popołudniem spadł deszcz, który natychmiast zamarzł w kontakcie z ziemią powodując jedno wielkie, miejskie lodowisko. Właśnie wracałem ze spaceru nad morzem i z trwogą patrzyłem zwłaszcza na ludzi sędziwych, którzy wracając z zakupów, próbowali w jakiś sposób dotrzeć do domów. Dla nikogo z nas nie było to łatwe. Nie zdziwiłem się więc, że w kościele wieczorem było naprawdę mało ludzi, a ci, którzy przyszli, głównie młodsi, byli dla mnie prawdziwymi bohaterami. Nawet jedna z miejscowych sióstr zakonnych, wracając po pracy w kancelarii, upadła i złamała rękę. No prawdziwy zimowy Armagedon.

Ale głosi się cudownie. Księża serdeczni i gościnni. Niemniej ja już troszkę przebieram nogami. W końcu za kilka dni święta i zdecydowanie wolałbym już być w domu, któremu jeszcze zdecydowanie daleko do świątecznej atmosfery. Czekaja mnie spore porządki, a świąteczne dni musze wykorzystać na intelektualny wysiłek, bo rekolekcji po nowym roku przede mną moc. Wrócę więc chyba jutro w nocy, żeby móc obudzić się już we własnym łóżku i przystąpić do dzieła.

A Zwiastowanie to jest ten moment, nad którym często rozmyślam… Nie bój się – to ważne słowa, które sam chciałbym usłyszeć. Jest bowiem we mnie sporo niepokoju, który dotyczy przyszłości. Sądzę, że jest to związane wciąż ze wspominaną już przeze mnie „połową życia”. Zamiast je przeżywać tu i teraz, wybiegam myślą w przyszłość i zastanawiam się w jakim kierunku mój Pan zechce mnie poprowadzić. Nigdy wcześniej tak nie miałem i może to właśnie jest źródłem mojego niepokoju. Nie bardzo bowiem potrafię się odnaleźć w takiej sytuacji. I choć używam wszelkich sił do wzbudzenia w sobie maksymalnego zaufania wobec Boga, to jednak w głowie tli się cały czas mały płomyk pod tytułem – żeby nie zmarnować tego czasu, który jeszcze jest mi dany, który mi jeszcze pozostał.

A Maryja, która miała wszelkie podstawy do przeżywanie głębokiego niepokoju czy wręcz lęku, z zaufaniem mówi Bogu „tak”, deklarując, że pozwoli Mu się poprowadzić tam, gdzie On zechce. Jest skłonna dostosować swoje plany i marzenia do jego planów. Jest przekonana, że tak będzie lepiej. I choć w głębi serca odczuwam dokładnie to samo, to jednak „moje” wciąż chyba jest ważniejsze niż „Boże”. Wydaje mi się, że mam kilka świetnych pomysłów na przyszłość, choć wobec żadnego z nich nie mam pewności czy jest to również pomysł samego Boga. Nie pozostaje mi więc nic innego jak czekać, a tego też baaaardzo nie lubię.

Dlatego na razie ograniczę się tylko do jednego marzenia… Wróciwszy do domu, w Boże Narodzenie, usiąść na dłuższą chwilę przy żłóbku i zaczerpnąć pokoju z tych chwil przebywania z Matką Słowa, Józefem i Najświętszym Dawca Pokoju. Czego i Wam z serca życzę…

niedziela, 11 grudnia 2022

w więzieniu...


(Mt 11,2-11)
Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Jezus im odpowiedział: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”. Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on”.

 

Mili Moi…
Powoli dobiegają końca kolejne adwentowe rekolekcje. Tym razem w Nysie. Z jednej strony cudowny czas – słuchaczy wielu, ich odpowiedź zaskakująca (w Gościcinie i Nysie przyjąłem do Rycerstwa niemal 600 osób). Z drugiej – czas moich trudności. Organizm chyba nieco się buntuje. Cukry poszalały i poszybowały wysoko. W konsekwencji, jak mawia jeden z moich przyjaciół, czuje się jak „spruty wór”. Jestem bardzo słaby, nie mam sił ręką i nogą czasem ruszyć. A dziś trzeba było sześć razy wyjść na ambonę. Z nadzieją myślę o jutrzejszym powrocie do domu, gdzie kilka dni odpoczynku na mnie czeka. Ale czy rzeczywiście odpoczynek? Jest tyle spraw, które się kumulują i tylko w takich chwilach mogę je zrealizować… No ale. Koniec użalania się nad sobą. Przede mną jeszcze intensywne rekolekcje w Kołobrzegu. Ale to za tydzień. Dziś jeszcze o nich nie myślę.

Dziś myślę o Janie Chrzcicielu, który ma swoje słabe momenty… A szerzej – o bohaterach biblijnych, którzy nie są herosami, ale prawdziwymi ludźmi. Wątpią, zmagają się, cierpią, płaczą, poszukują. Bardzo blisko mi dziś do nich. Do Jana, który bilansuje swoje życie i chciałby mieć pewność, że go nie przegrał. To chyba największe moje pragnienie – nie przegrać życia, zrobić wszystko, co dla mnie Bóg zaplanował, zrobić wszystko, co zrobić można. I choć, podobnie jak Jan, mam poczucie, że przygotowuję ścieżki Panu, to jak on, miewam chwile, w których myślę sobie – czy aby na pewno? Czy nie można więcej? Czy ja nie mógłbym bardziej? Często przychodzi uspokojenie z Bożej strony. Ale nie zawsze. Czasem z takimi myślami zmagam się długo. I dziś w zasadzie dziękuję za Jana i za jego wątpliwości, jego pytania, jego zmaganie. Bo choć usłyszał głos Pana, to tak naprawdę jego poszukiwania skończą się w śmierci. Tam czekają wszystkie odpowiedzi. Ufam, że na mnie też…

poniedziałek, 5 grudnia 2022

wodospad łaski...


(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

 

Mili Moi…
Wczoraj osiągnąłem pełnoletność zakonną. Minęło dokładnie osiemnaście lat od dnia złożenia przeze mnie profesji uroczystej, czyli zobowiązania na całe życie, że będę żył w posłuszeństwie, w ubóstwie i w czystości, kierując się w tym życiu dokumentami i tradycją Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. Oceniam ten czas raczej surowo. Wiele mi brakuje do ideału i niedoskonałości ogrom znam. Ale błogosławię Pana za jedną rzecz – nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło opuści tej rodziny zakonnej i szukać swojej drogi gdziekolwiek indziej. Czasem jestem zmęczony moją rodzina, czasem jej nie rozumiem, czasem się na nią złoszczę, ale z nieodmienną radością wracam do domu, do mojej wspólnoty i na razie z pewnością nie żyję marzeniami o innej.

W minionym tygodniu zakończyłem rekolekcje w naszej, franciszkańskiej parafii w Ostródzie, gdzie ponad pięćdziesiąt osób przyjąłem do Rycerstwa Niepokalanej. Czwartek i piątek to Radio Niepokalanów i nagrania kolejnych audycji. A sobota, to nauczanie i nabożeństwo pierwszosobotnie u nas w Gdyni, a pod wieczór wyprawa do Gościcina, nie daleko, pod Wejherowo, aby tu w niedzielę rozpocząć kolejne rekolekcje adwentowe w tym sezonie. Nie pierwszy raz już tu jestem. Jedenaście lat temu miałem już okazje przemawiać do tych życzliwych ludzi. Tym razem również ich mam zamiar zaprosić do oddania swojego życia Maryi. A we wspomnianej Ostródzie domknąłem Wielki Post – to znaczy przyjąłem rekolekcje na ostatnią, wolną jeszcze niedzielę – będzie to parafia św. o. Pio w tym mieście. Więcej możliwości nie ma – obym podołał tym zobowiązaniom.

Ten tydzień będzie dość trudny. Głównie dlatego, że w Gościcinie kończę w środę Mszą Świętą o 19.00, a w czwartek rozpoczynam o 10.00 rekolekcje w Nysie. Noc w aucie zatem i pewnie dłuższa chwila dochodzenia do siebie. Czy to już nie za duże harce jak na mój wiek i stan? Przekonam się wkrótce. Niemniej czuję się bardzo zmęczony i pewnie odpoczynku trochę mi trzeba… Święta specjalnie wypoczynkowe dla księży nie są, więc nie będzie słodkiego nieróbstwa. Ale ważne, że w domu. Swój pokój, swój fotel, swoja łazienka. Jakie to małe radości, a jakie ważne…

Pomyślałem dziś sobie, jak słabo wyczuwam dramatyzm grzechu. Podejrzewam, że dla mnie, jak dla wielu słuchaczy dzisiejszego słowa, to fizyczne uzdrowienie ma jednak jakie większe znaczenie, niż duchowe wskrzeszenie tego człowieka. Może dzieje się tak, ponieważ grzesznej kondycji nie widać, a przynajmniej nie jest ona tak oczywista, jak fizyczne kalectwo. Co więcej, o ile swojej niesprawności dziś ludzie nie próbują już ukryć za wszelką cenę, to grzech jednak wciąż trzymamy pod kluczem, głęboko ukryty w naszym sercu. I bardzo często dopiero jakaś bolesna konfrontacją z prawdą o nas samych, która często płynie ze świata zewnętrznego, sprawia, że prawda o naszej grzeszności wylewa się na zewnątrz, czasem w sposób zupełnie niekontrolowany. Czy to wszystko nie mogłoby dziać się sprawniej? A może jednak trzeba do prawdy o swoim grzechu dojrzeć, może trzeba zostać „sprowadzonym do parteru”. Nie wiem… Jedno wiem, że chciałbym jeszcze tu, na ziemi poznać jak wiele mi Bóg przebaczył, bo ten, komu wiele przebaczono, wiele miłuje. A ta miłość ku Niemu jest przecież niczym zawias, na którym musi zawisnąć wszystko, co robię i  co jeszcze zrobić powinienem.

niedziela, 27 listopada 2022

adwentowy wieniec...


(Mt 24,37-44)
Jezus powiedział do swoich uczniów: ”Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”.

 

Mili Moi…
W czwartek wróciłem na Ojczyzny łono… Leciałem z Eindhoven w Holandii. Bardzo sympatyczne lotnisko i nad wyraz miła obsługa w samolocie. Pan Grzegorz, steward, na powitanie powiedział „Szczęść Boże”, co już było niezwykle miłe, a potem mieliśmy okazje chwilę pogawędzić. Lądowanie w zimnym Krakowie i spanko u gościnnych Werbistów w Bytomiu. Potem pół dnia jazdy i Gdynia. Na chwilę. Tyle tylko, żeby przepakować walizkę, nanieść małe poprawki na treści rekolekcyjne, przespać się i… W sobotni poranek kurs do Ostródy. I tu najpierw dzień skupienia dla miejscowej wspólnoty klasztornej, a wieczorem rozpoczęcie rekolekcji adwentowych – maryjnych, z okazją do zawierzenia się Niepokalanej.

Przyznam szczerze, że z niedowierzaniem sięgałem do kąta, gdzie w moim pokoju stoi gitara. Używam jej właściwie tylko w Adwencie i Wielkim Poście, podczas rekolekcji parafialnych. Poza tym na niej nie gram, bo po prostu nie mam na to czasu. Ona też zatem jest swoistym zegarem, który odmierza „sezony” w moim życiu. A zatem kolejny Adwent. Chyba trochę tęskniłem za tym mocnym okresem. Potrzebowałem jakiegoś bodźca do zdyscyplinowania samego siebie. Czy mi się uda? Nie wiem… Ale kiedy myślałem o jakimś sensownym postanowieniu, które mogłoby ze mną zostać również po zakończeniu Adwentu, to właśnie dyscyplina przyszła mi do głowy jako pierwsza. W wielu dziedzinach życia jest ona dla mnie niesłychanie trudna do zachowania. Głównie z racji tempa i mobilności, która mi towarzyszy. Czasem mam wręcz wrażenie utraty kontroli nad tym rozpędzonym pociągiem mojego życia. Każda więc okazja, żeby trochę wyhamować, popatrzeć na siebie z dystansem, a jednocześnie przykręcić sobie przysłowiową śrubę tam, gdzie trzeba, jest dobra.

Dziś w Słowie odnajduję przestrogę dla samego siebie. Łatwo bowiem w pędzie codzienności utracić wrażliwość na znaki Boże. Mieliśmy dziś w porze poobiedniej kawy interesującą dyskusję z braćmi na temat Bożego działania, na które nieco zamykamy oczy. Świat jest pełen znaków, tylko nasza wrażliwość mocno stępiona. Przyczyn pewnie całe mnóstwo. Środek zaradczy jeden – spokojny namysł nad rzeczywistością i zwolnienie tempa, tudzież wspomniana dyscyplina, która właściwie ustawi priorytety. Myślę tu przede wszystkim o czasie spędzanym z Bogiem. To On zdejmuje bielmo z moich oczu, to On pozwala widzieć wyraźniej, to On przywraca wrażliwość sercu.

Kiedy myślę o mojej Arce, w której znajduje schronienie, nieodmiennie przychodzi mi do głowy Adoracja Najświętszego Sakramentu. „Budowę” tej Arki również w ostatnim czasie zaniedbałem. A tam czuję się bezpiecznie. Tam mam pewność ocalenia. A tak trudno mi te wszystkie cudowne i wartościowe rzeczy zmieścić w ramach jednego dnia. Słabość „brata osła” (tak święty Franciszek nazywał nasze, ludzkie ciało) sprawia, że padam na pyszczek wieczorem i ostatnia myślą jest „może jutro się uda…” Przekuwanie tęsknoty w fakty na drodze dyscypliny – oto moje małe zadanie na Adwent. Życzę Wam z serca realizacji Waszych małych i większych adwentowych zadań. Niech narodzi się coś nowego w nas. I niech to będzie zapowiedź narodzin Najwyższego.

wtorek, 22 listopada 2022

o tym, co pewne...


(Łk 21,5-11)
Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: „Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. Zapytali Go: „Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?” Jezus odpowiedział: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: "Ja jestem" oraz: "nadszedł czas". Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Wtedy mówił do nich: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie”.

 

Mili Moi…
Po krótkiej wizycie w Bytomiu, u mojego przyjaciela Macieja, w niedzielę przyleciałem do Kolonii, aby od poniedziałku rozpocząć skupienie dla Księży Chrystusowców w Bochum. Leciałem z Katowic, bo miałem w miniony weekend poprowadzić rekolekcje gdzieś pod Wrocławiem. Rekolekcje się odwołały, a bilet został. Wracam w czwartek, tym razem do Krakowa, odbieram auto z Bytomia i ruszam na Północ, żeby już w sobotę rozpocząć rekolekcje adwentowe w Ostródzie.

Na lotnisku w Kolonii dość zabawna sytuacja. Kiedy już wyszedłem na zewnątrz, przywitałem się z Sebastianem, który po mnie przyjechał, podeszła do mnie młoda dziewczyna i mówi – widziałam, że pan leciał z nami z Polski, chciałam zapytać, czy pan nie wie, gdzie tu się odbiera bagaż? A my już prawie na parkingu! Mowę – wie pani, mijaliśmy takie taśmy po drodze… A ona na to – no tak, ale tam nie było żadnego bagażu… Uhm… Nie było, bo bagaż nie jest tak szybki jak pasażerowie i nie chodzi na własnych nogach – niech więc pani spróbuje tam wrócić… Czy jej się udało? Nie wiem… Wniosek – lepiej pytać prędzej niż później…

A my przeżyliśmy tu wczoraj święto patronalne Chrystusowców i sióstr Misjonarek, które tu posługują. Chrystusa Króla Wszechświata. Zjechali się wszyscy, którzy mogli. Wesołe grono i radosne świętowanie. Przy okazji rzecz jasna skupienie – dwie konferencje, Eucharystia. Czuję się wśród nich dobrze, bo poniekąd rozumiem o czym mówią. Moje lata spędzone za granicą dały mi doświadczenie, które teraz owocuje. Po raz kolejny przekonuję się, że znacznie lepiej czuje się w tym, zagranicznym kontekście niż w Polsce. I bynajmniej nie chodzi mi o jakąkolwiek krytykę naszej Ojczyzny. Chodzi raczej o pewną obiektywną obserwacje, która być może jest jednak wskazówką dotyczącą przyszłości.

Dziś zaczynamy dwudniowe spotkanie, w którym bierze udział znacznie mniejsza grupa. To swoiste uzupełnienie rekolekcji zakonnych. Jak wiecie, każdy z nas musi odprawić coroczne rekolekcje. Każde zgromadzenie ma swoje zwyczaje co do ich długości. U Chrystusowców jest to sześć dni. Posługa w weekendy i niemożność znalezienia zastępstwa sprawia jednak, że wspólnie mogą odprawić cztery dni, a dwa kolejne uzupełniają w innym czasie w mniejszych grupach. No i właśnie takie uzupełnienie dla nich tym razem prowadzę. Kończymy jutro wieczorem, a ja będę miał jeszcze szanse spotkać się z Mariuszem, moim rocznikowym współbratem i przyjacielem, który pracuje w pobliżu. Nasz klasztor znajduje się bowiem sześć kilometrów od miejsca, w którym ja się znajduję.

Dziś Słowo kieruje moją myśl w stronę ludzkich zabezpieczeń. Świątynia w Jerozolimie była przecież bardzo stabilnym punktem odniesienia dla podziwiających jej piękno. Cóż mogłoby jej zagrozić? Kto mógłby okazać się takim barbarzyńcą i przeprowadzić na nią zamach? Komu cos takiego w ogóle mogłoby przyjść do głowy? Nie, świątynia jest nienaruszalnym punktem, jest piękna, jest mieszkaniem Boga, jest przez Niego chroniona, nic się jej stać nie może…

Tymczasem Jezus zaburza to przekonanie twierdząc, że kamień na kamieniu nie zostanie… Ale jak to? Kiedy? W jaki sposób? Jakie myśli kiełkują w głowach słuchaczy? Zdaje się, że ich kierunek jest przygnębiający – jeśli nie ma już żadnych świętości, jeśli nie możemy ufać ludzkim pewnikom, to co nam pozostaje? Czy nie stajemy się marionetkami w rękach jakichś potężnych i niezrozumiałych sił? Czy wobec tego jest dla nas jakaś nadzieja?

Dramatyzowanie to nasze hobby… Pan ustawia to wszystko we właściwych proporcjach. Zdaje się mówić – nie pokładajcie nadziei w tym, co ulotne i przemijające, ale nie ulegajcie również panice. W ręku Boga jesteście, nie w rękach bliżej nieokreślonych mocy. To ważne, bo niedawna pandemia pokazała nam, ile warte są nasze, ludzkie pewniki. W mgnieniu oka zmieniło się wszystko, a świat, który znaliśmy, który był przewidywalny i jakoś „ogarnięty” nagle przestał być zrozumiały. Tak nietrwała, ulotna, zmienna rzeczywistość nas otacza. Dlatego nie można pomylić środowiska życia z jego celem i sensem. Nie można nabudowywać najważniejszych spraw na chwiejnych fundamentach. Dlatego tylko Bóg, wieczny i trwały fundament, może nam zapewnić bezpieczeństwo. Tylko nie dajcie się zwieść, bo gra idzie o najwyższą stawkę – o wieczne zbawienie. Dużo spokoju zatem i jak najmniej pochopnych decyzji. Zwłaszcza na słowo niezweryfikowanych proroków, którzy mówią – oto tu, czy oto tam… A tych w żadnej epoce nie brakuje…

wtorek, 15 listopada 2022

ślepa ulica...


(Łk 19,1-10)
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.

 

Mili Moi…
Po bezpiecznej i całkiem przyjemnej podróży, znalazłem się znów w Ojczyźnie naszej. Bycie „słusznych rozmiarów” ma jedną, dobrą stronę… Czy to polityka linii lotniczych, czy litościwe oko stewardess sprawiają, że często pada propozycja – a może chciałby się pan przesiąść, mamy tam jakieś wolne miejsca, będzie panu wygodnie… W ten sposób leciałem z NY bez pasażera siedzącego na siedzeniu obok mnie. Nie przypuszczam, żeby to współczucie było kierowane wobec mnie, raczej wobec tego, który „wylosował” siedzenie ze mną. Ale pasem się jeszcze przypiąłem i nie potrzebowałem „przedłużki” dla matek z niemowlętami…

W sobotę przeżyliśmy Zjazd Rycerstwa Niepokalanej Polski Północnej w Gdyni. Przybyło ponad sto osób reprezentujących różne wspólnoty. Muszę z duma i radością powiedzieć, że moja miejscowa wspólnota Rycerzy stanęła na wysokości zadania i przygotowała wszystko lepiej niż ja zrobiłbym to sam. To trzeba mocno podkreślić, bo większość osób to już niemłodzi ludzie, więc był to dla nich spory wysiłek. Ale wszystko udało się znakomicie. A ja po południu w sobotę dotarłem do Słupska, gdzie głoszę rekolekcje dla ponad dwudziestu sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji. Siostry, co wielokrotnie już podkreślałem, to bardzo wdzięczne słuchaczki, więc to duża przyjemność dla nich głosić. Plan jest z jednej strony śliczny, ale z drugiej… Wszystkie moje zajęcia z nimi kończą się około godziny 14.00. A potem? Trochę spaceru i odpoczynku. A nawet nudy. Z prostej przyczyny – miewam okresowo „wstręt do słowa drukowanego" i nie jestem wówczas w stanie sięgnąć po żadną lekturę. I mam tak właśnie w te dni. Ale to minie…

Wracam w czwartek wieczorem, w piątek załatwiam sprawy z samochodem – kilka drobnych napraw, wymiana opon, a w sobotę ruszam już do Bytomia, żeby w niedzielę polecieć do Bochum, gdzie przez kilka dni będę przemawiał do księży Chrystusowców. Nie ma nudy…

Dziś nad Ewangelia myślałem o tym, jak silne musiało być w Zacheuszu pragnienie jakiejś zmiany. Jak bardzo chciał wyrwać się ze ślepej ulicy swojego życia, w której chyba utknął. A dokonała się w jego życiu prawdziwa rewolucja. Prawdopodobnie była to jedna z ostatnich uczt z jego udziałem. Z takimi nawróceniami zwykle wiąże się również zmiana środowiska. Bo nagle jakoś tak trudno znaleźć wspólne tematy, znika z horyzontu to wszystko, co dotąd nas łączyło. Co więcej – Zacheusz prawdopodobnie przestał być również atrakcyjny pod względem materialnym. Stracił dzięki Jezusowi bardzo dużo, być może w różnych aspektach życia stał się przysłowiowym biedakiem. Myślałem jednak dziś nad tym, co zyskał. I wydaje mi się, że przede wszystkim wolność. Od różnorakich zależności, koterii, układów sił, która zmuszała go do rozlicznych zafałszowań. Bo przecież w układach trzeba nieustannie obmyślać metody, plan działania, przewidywać, wybiegać myślą w przyszłość, żeby nie wypaść z obiegu. Tymczasem Jezus przywrócił temu człowiekowi spokojny sen. Bo lepszy jest suchy kęs chleba w spokoju niż dom pełen biesiad kłótliwych. Prz 17, 1.

I z tym pragnieniem zmiany w Jezusie kończę mój dzień. Bo ślepe ulice i w moim życiu się pojawiają. I w żadnej z nich nie jest mi dobrze… A wyprowadzić z nich może tylko On… Co niech się stanie. Amen.

wtorek, 8 listopada 2022

o dawaniu i braniu...


(Łk 17,7-10)
Jezus powiedział do swoich apostołów: „Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: "Pójdź i siądź do stołu"? Czy nie powie mu raczej: "Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił"? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać".

 

Mili Moi…
Nieuchronnie zbliża się chwila mojego powrotu „na Ojczyzny łono”. Niestety przywiozę „trochę więcej obywatela” niż wywoziłem z kraju. Jest to efekt niezwykłej życzliwości moich dawnych parafian i przyjaciół, którzy chcieli mnie ugościć. A wiemy jak wyglądają „gościny po polsku”. Znów czeka mnie ciężka praca po powrocie do domu. Ale to też przyczynek do kolejnej obserwacji na temat słabości mojej woli i płaszczyzn, na których winna ona zostać wzmocniona. Moja „człowiecza glina” jest dokładnie taka sama jak wszystkich innych ludzi na ziemi i te same niebezpieczeństwa na mnie czyhają.

Wracam z mieszaniną uczuć… Dobrze mi tu i wiem, że za chwilę będę tęsknił. Ale w głowie już są konkretne działania, które zaraz po powrocie na mnie czekają – takie moje proste życie… Sprawy, którym oddaję się na co dzień, a o których Jezus zdaje się mówić dziś w Ewangelii… Idealnie byłoby zrobić swoje i odejść – zająć się kolejnym zadaniem, a poprzednie zostawić po prostu Jezusowi. Ale niestety wciąż odnajduję w sobie dużo czysto ziemskiego sposobu myślenia. Nie mówię już nawet o materialnych dowodach wdzięczności, bo te mnie chyba nigdy jakoś szczególnie nie ekscytowały. Ale emocjonalna zapłata… Podziw, wdzięczność, poczucie satysfakcji… I powie ktoś – no przecież w tym nie ma nic złego, człowiek musi mieć jakieś motywatory do działania. Ale gdzieś pod skórą czuję to, o czym innym chętnie w rekolekcjach mówię, zwłaszcza osobom konsekrowanym – co dają mi inni ludzie, czego nie mógłby dać mi Jezus? Czy On sam nie powinien być dla mnie wystarczającym motywatorem – Jego chwała, wzrost Jego Królestwa, miłość, dla której warto zdobywać ten świat?

Być sługą nieużytecznym, to niesłychanie franciszkańska postawa. Nasz Święty Ojciec mówi o tym wielokrotnie. Uniżenie Chrystusa Sługi było dla Franciszka i jego braci fascynującym ideałem, który pociągał ich do swoistych wysiłków, aby prześcigać się wzajemnie w osiąganiu podobieństwa do Niego… Ja sam czuje, że jestem w tych szlachetnych zawodach daleko z tyłu…

Są z pewnością miejsca na ziemi, gdzie ideał ubóstwa wewnętrznego – zarówno materialnego, jak i emocjonalnego, osiągnąć łatwiej. Ameryka z pewnością do nich nie należy. Przypomniałem sobie jak bardzo ceni się tu kapłanów – i to nie tylko w polskich środowiskach. Nie ma ich tu zbyt wielu, a dodatkowo gorliwcy wśród nich stanowią jeszcze mniejszą grupę. Dowodów serdecznej wdzięczności więc mi nie zabrakło. Wyjeżdżam „napasiony” emocjonalnie. I jak tu na lotnisku powiedzieć – słudzy nieużyteczni jesteśmy, tylko to, co nam zlecono wykonaliśmy? A jednak to właśnie chcę powiedzieć wszystkim tu i tam – robię tylko to, do czego zaprosił mnie Pan i staram się robić to najlepiej jak potrafię. Niech z Jego ręki otrzymam nagrodę we właściwym czasie. A te ziemskie niech zawisną na zawiasie Jego miłości i niech przyczyniają się do otwarcia drzwi do zbawienia tym wszystkim, do których Pan jeszcze mnie pośle…

wtorek, 1 listopada 2022

świętymi bądźcie...





(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Od ponad tygodnia zażywam „amerykańskiego raju”. Przyznam szczerze, że każdy przyjazd tu jest inny. Kiedy byłem tu po raz ostatni, to już drugiego dnia chciałem wracać do Polski. Tym razem tak nie jest. Czuję się tu jak przysłowiowa ryba w wodzie… Pogoda jest piękna, dużo słońca i bardzo ciepło. Sporo ludzi wielkiej życzliwości. Właściwie każdego dnia składam jakieś wizyty przyjaciołom, z którymi wciąż jest o czym gadać. Wszyscy wiedzą, że bardzo lubię steki, więc praktycznie niczego innego nie jadam (uszami mi już powoli wychodzą). Ale towarzyszy temu wszystkiemu bardzo dużo radości.

Ona właściwie jest ze mną od chwili przekroczenia drzwi lotniska w Gdańsku. Świadomość, że znów lecę, że dotknę tych wszystkich miejsc, że spotkam dawno niewidzianych przyjaciół przyniosła mi dość euforyczne doświadczenia. I jest mi tu tak dobrze, że jeszcze nie zdążyłem wybrać się do Nowego Jorku, choć wciąż mam nadzieję, że zdążę to zrobić.

W minioną niedzielę udaliśmy się zwyczajem naszej tutejszej parafii na cmentarz – procesja i modlitwa za zmarłych. Było ponad pięćdziesiąt osób. Macie to na zdjęciu. Na drugim zaś – obrazek cmentarnego Halloween. Przeżyłem je po raz kolejny w tym kraju. W sobotę miałem okazje głosić mały dzień skupienia w Bostonie i w zasadzie pierwszy raz spędziłem „weekend Halloween” w wielkim mieście. Co tam się działo… Wielka feta. Tysiące przebranych ludzi. Muzyka. Zjawisko kulturowe o zgoła niebezpiecznych konsekwencjach duchowych. Ile modlitwy tu potrzeba.

Dziś też pojechałem na cmentarz. Jeden z tak wielu. Cicho i spokojnie, nie licząc kilku osób palących marihuanę w aucie (tego smrodu nie sposób z niczym pomylić). Chodząc pośród grobów, mówiłem do Pana – tak ich tu wielu… Jak wielu świętych spoczywa na tym cmentarzu? Jak przeżyć życie, żeby go nie zmarnować? Jaki jest mój własny model świętości? Czy głosić i być w konsekwencji na swego rodzaju „świeczniku” czy też raczej zniknąć, ukryć się i „dać się zapomnieć”? Dziś najmocniej przemawiają do mnie słowa o ubogich w duchu i cichych… Nie wiem czy w jakikolwiek sposób są one obecne w mojej codzienności, czy ja je w jakimś, najogólniejszym choćby sensie realizuję… Pojąłem jakby na nowo, że świętość to nie jest łatwa sprawa, że ona nie „robi się sama” i że odkładanie tematu na później lub kwitowanie go słowami „jakoś to będzie” jest niepoważne. A przecież to cel… Czuję się czasami taki bezradny w perspektywie rozeznawania drogi, po której mam iść. I choć w naszym, zakonnym przypadku, niewątpliwą pomocą służą nam przełożeni, to jednak inicjatywa własna wydaje się być niemniej ważna. A ja, za świętą Tereską, chcę być wszędzie i robić wszystko… Tylko miłością, tak jak ona, być nie potrafię… Stąd wiele jeszcze do zrobienia.

A w tym naszym pierwszolistopadowym dniu zadumy i refleksji życzę Wam wszystkim zapału i gorliwej tęsknoty za świętością, która ma się stać „normalnym” stanem naszego życia…

sobota, 22 października 2022

o figowcach z sensem...


(Łk 13, 1-9)
W tym czasie przyszli jacyś ludzie i donieśli Jezusowi o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: "Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, iż to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jeruzalem? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie". I opowiedział im następującą przypowieść: "Pewien człowiek miał zasadzony w swojej winnicy figowiec; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym figowcu, a nie znajduję. Wytnij go, po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok go pozostaw, aż okopię go i obłożę nawozem; i może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz go wyciąć”.

 

Mili Moi…
Niemal od tygodnia jestem w Ołdrzychowicach Kłodzkich… I zgodnie z przewidywaniami – umieram tu. To maleńka wioseczka na końcu świata. Strasznie się męczę w takich miejscach. No tak jestem skonstruowany. Odliczam więc godziny do wyjazdu, który ma nastąpić jutro przed południem. Przejadę znów cała Polskę. A już w poniedziałek rano, jeśli Pan pozwoli, wsiądę w samolot, żeby po południu zanurzyć się w gwar Nowego Jorku. To dla mnie chyba najbardziej fascynujące w lataniu i podróżowaniu w ogóle – że w krótkim czasie można znaleźć się zupełnie gdzie indziej, w innym klimacie, „pod innym niebem”. Czekam na tę podróż jak na największe święto w roku. Mam nadzieje, że wszystko odbędzie się bez większych trudności.

Rekolekcje idą nam dobrze. Słucha mnie tu czternaście sióstr. Wszystkie, powiedziałbym, w dojrzałym wieku. Innymi słowy – nie jedno już w życiu słyszały. A dzielą się w prywatnych rozmowach, że te treści, które dla nich przygotowałem, są dla nich odkrywcze. To mnie bardzo cieszy, bo temu też służy rekolekcyjny czas. Re – czyli ponownie; collectio – czyli zbierać – takie jest znaczenie słowa rekolekcje. A zatem na nowo przyjrzeć się temu, co już przecież wiemy, ale zdarza nam się o tym zapominać. Człowieczeństwo w całym jego bogactwie, o którym tutaj mówię, jest fundamentalnym wymiarem naszego życia i jako taki chyba jest traktowane w sposób zbyt oczywisty. Tymczasem to fascynująca tajemnica, warta zgłębiania. A im człowiek starszy, tym chyba bardziej potrzebuje zrozumienia. Samego siebie.

Dziś Słowo o owocowaniu. Przyszła mi na medytacji do głowy ta znana sentencja, że człowiek może przeżyć bez wody trzy dni, bez jedzenia trzy tygodnie, a bez sensu – całe życie. To zadziwiające, ale czy niespotykane? Tak jak nieowocujący figowiec. To budziło zdziwienie i zainteresowanie słuchaczy. To drzewo owocowało zwykle dwa razy w roku – w czerwcu i sierpniu. Można było z jednego zbioru uzyskać nawet sto kilogramów owoców. Owszem, bywały słabsze lata, ale w zasadzie nie zdarzało się, żeby to drzewo nie miało nic do zaoferowania poza liśćmi. A ten, wspominany przez Jezusa, nie owocuje już od trzech lat. Czy można więc było mieć nadzieję na jego przebudzenie? Na jakiej podstawie spodziewać się owocu po czymś, co konsekwentnie niczego wartościowego nie rodzi?

A jednak Ogrodnik nie traci nadziei… Im dłużej żyję, tym więcej spotykam osób, które jakoś „zacięły” się w swoim życiu i ich owoc jest mizerny. Nie moja to ocena, bo przecież nie mam dostępu do ich życia w pełni. Ale oni sami o tym mówią – czasem z rozpaczą, czasem pełni goryczy i rozczarowania, czasem ze złością. Wraz z upływającym czasem takie obserwacje niepokoją coraz bardziej – bo człek jest świadom, że ma coraz mniej czasu. Dlatego, przyznam szczerze, że kiedy słyszę słowa „inwestujmy w młodych, bo młodzi nadzieją Kościoła”, to jakoś wewnętrznie się nie zgadzam. Człowiek jest nadzieją Kościoła. Człowiek, który przynosi owoc. Niezależnie od wieku. Podkreśla to papież Franciszek w Evangelii gaudium pisząc o doświadczeniu, które niesie ze sobą wiek dojrzały.  Czasem sobie myślę, że większym zadaniem jest pomóc owocować dojrzałym, bo na tym skorzystają również młodzi. Pomóc zwłaszcza tym, którzy owocować przestali, a znów chcą zacząć. Czy nie po to posłał mnie Chrystus? Aby wzbudzać nadzieję, samemu jej nie tracąc? Aby „okładać te drzewa nawozem”, dołożyć wszelkich starań, żeby zaczęły rodzić smaczne owoce. Modlę się tylko o to, żeby i mną ktoś w taki sposób się zajął. Bo i ja nawożenia i przypominania o potencjach we mnie złożonych potrzebuję… Niech zatem owoc w nas będzie obfity. I niech trwa, według woli Chrystusa. Pomagajmy sobie wzajemnie. Wszyscy jesteśmy posłani…

sobota, 15 października 2022

... albo giń...


(Łk 12, 8-12)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto powie jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie odpuszczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie odpuszczone. Kiedy was ciągać będą po synagogach, urzędach i władzach, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty pouczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć".

 

Mili Moi…
Kilka godzin temu wróciłem do domu z rekolekcji, które odprawiałem w Krynicy Morskiej. Muszę przyznać, że bardzo trudny był to dla mnie czas. Prawdopodobnie etap, na którym znajduję się właśnie w moim życiu, bardzo utrudnił mi usłyszenie Boga w treściach, które były głoszone. Te rekolekcje były niesłychanie „ludzkie”. O człowieczeństwie i relacjach, o potrzebach i uczuciach. Dużo prowokacji, dużo psychologii – cel jeden – żeby zobaczyć siebie w relacji do Boga, żeby „odzyskać siebie” (bo żeby coś ofiarować, trzeba to najpierw posiadać), żeby siebie poznawać. Moje duchowe radary chyba były nastawione na coś innego i odkrywałem w sobie potrzebę zupełnie innych treści. Starałem się wyłowić, co się dało, ale zmęczyłem się okrutnie. Nawet urokliwe krajobrazy i piękna pogoda nie zmniejszyły napięcia, które odczuwałem.

Przepakowuje się, doprowadzam do porządku i jutro znów ruszam. Tym razem Ołdrzychowice Kłodzkie i rekolekcje dla Sióstr Boromeuszek. To też nie będzie łatwe doświadczenie… To przysłowiowy „koniec świata” niewielka wioska, a dobrze wiecie jak na mnie działają takie miejsca. Odpoczywam w miastach. W takich maleńkich miejscach usycham. No ale dobra, nie marudzę… Za tydzień, jeśli Pan pozwoli, zanurzę się znów w Wielkim Jabłku – w gwarze, kolorach, zapachach… Po prostu Nowy Jork… Zabawne, że w domu Księży Werbistów w Krynicy, każdy pokój nosi nazwę jakiegoś miasta. Ja oczywiście zupełnym przypadkiem otrzymałem pokój nazwany jak? Oczywiście – Nowy Jork…

Dziś nad Słowem natomiast odprawiłem „studium słabości”. Natknąłem się na historię Krzysztofa Ferreiry, jezuity, który wysłany do Japonii dla wzmocnienia prześladowanego Kościoła, czyni to, ale w wyniku schwytania i tortur zapiera się wiary, a wręcz staje się współpracownikiem systemu opresji i staje po stronie prześladowców. Wstrząsnęła mną ta historia nie dlatego, żebym chciał bawić się w sędziego Ferreiry, ile raczej w kontekście ludzkiej słabości. Nikt z nas nie wie do czego jest zdolny, zanim nie stanie w sytuacji zagrożenia. Im jestem starszy, tym rzadziej wyobrażam sobie siebie samego w sytuacji konfrontacji z drogą męczeństwa. Zadziwia mnie moja własna słabość, bo jak się okazuje, nie potrzebuję wcale realnego zagrożenia – wystarczy choćby napór trudnych uczuć, które ciężko mi dźwigać, czy jakaś porażka, z którą niełatwo mi się uporać, a ja jęczę przed Panem i wołam o pomoc. Pewnie – każdy z nas ma inną wytrzymałość, wrażliwość, próg bólu. Ale mimo wszystko – czuję się głęboko zawstydzony, zwłaszcza kiedy czytam o wspomnianym Kościele japońskim i jego anonimowych bohaterach, których poddawano choćby testowi „fumie”. Fumie był to drewniany lub żeliwny „obrazek do deptania” z wizerunkiem Jezusa lub Maryi, który nakazywano podeptać testowanemu. Jeśli tego nie uczynił, zdradzał się jako katolik i ginął. Test ten stosowano od 1629 roku. Test „podeptaj albo giń”… To takie proste i tak boleśnie obnażające słabość. I lęk…

I ustawiczne wołanie Jezusa – nie bójcie się ich… Nie bójcie się, bo jesteście ważniejsi niż wiele wróbli… Nie bójcie się o to, co macie mówić… Nie bójcie się… 

wtorek, 11 października 2022

co zrobić z darem?


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to Pan rzekł do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
No i rzeczywiście próbuje odprawiać rekolekcje w Krynicy Morskiej, choć nie jest to proste. Wczoraj rozpoczęliśmy, ale jako organizator, właściwie do późnego wieczora zajmowałem się jakimiś sprawami do rozwiązania (choćby ekspresem do kawy, który się zepsuł, a nie chcecie sobie wyobrazić pięćdziesięciu mężczyzn pozbawionych dostępu do tego wyjątkowego napoju). Dziś już lepiej, bo spokojnie wchodzę w rekolekcyjny rytm. Prowadzący zachęca dziś cały dzień do smakowania życia, do fascynacji nim, do przejścia ze sfery intelektualnej w kierunku doświadczenia. To skądinąd intuicje naszego świętego Franciszka ubrane we współczesną szatę…

Niestety jutro czeka mnie przerwa, ale dyktowana miłością chrześcijańską. Do domu Ojca odeszła babcia mojego współbrata i przyjaciela, Krzysztofa. Szlachetna kobieta, z która przegadaliśmy niejedną godzinę podczas moich wakacyjnych pobytów w domu rodzinnym u Krzyśka. Podobne przeżycia towarzyszyły naszemu Ojcu Prowincjałowi, więc mam również za zadanie przeczytać list kondolencyjny od niego. Im dłużej żyję, tym tych pożegnań coraz więcej. W jakimś wymiarze smutne, ale przecież przeniknięte pokojem Bożej obecności. Babcia Jadwiga żyła swoim parafialnym kościołem – wiele sił i serca weń włożyła. Nasz Najukochańszy Bóg z pewnością uśmiecha się już do niej mówiąc – dziękuję, bo troszczyłaś się zawsze o moją chwałę, dziś Ja zatroszczę się o ciebie…

Kiedy w minioną niedzielę stałem na ambonie w kościele świętego Maksymiliana w Gdyni, po raz kolejny przebiegła mi przez głowę myśl, jak bardzo jestem obdarowany. Nie tylko w tym sensie, że mam jakiś talent od Boga, ale raczej w tym, że mogę go dzielić z innymi. Nurtuje mnie tylko pytanie – gdzie powinienem go zanieść? Czy tu, w Polsce być z tymi, którzy mają taką obfitość Słowa i czasem cierpią wręcz na przesyt kaznodziejów? Czy może raczej zawieźć to należy gdzieś, gdzie są poważne braki, gdzie ludzie oduczyli się słuchać, bo nikt im niczego poważnego dawno nie powiedział, bo i kaznodzieje jakby nieco przysnęli? Pytam Pana już piąty rok – czego On ode mnie oczekuje? Co wolno mi zrobić z darem? I na razie nie umiem tego rozpoznać. Tak, czy owak, w niedzielę przyjąłem pierwsze rekolekcje na 2024 rok. Właśnie w parafii świętego Maksymiliana w Gdyni.

Dzisiejszą Ewangelię mógłbym chyba uczynić słowem przewodnim dla mojego bloga, którego próbuję malować słowem od trzynastu lat. Od samego początku zależało mi na tym, żeby pokazywać piękne oblicze Kościoła, ale w zupełnie ludzkim wydaniu. Bez ubarwiania, a przeciwnie – z uwzględnieniem własnej nieporadności, słabości, biedy. Staram się nimi nie epatować, ale jednocześnie one nieustannie pobrzmiewają w tle. Bardzo mi zależy (wzorem mojego świętego Ojca – Franciszka), żebym nie był uważany za lepszego, niż jestem w rzeczywistości. I tu też nie musze zmyślać i ubarwiać – wystarczy, że napiszę prawdę. I tego staram się trzymać.

Nieodmiennie fascynuje mnie, że Bóg posługuje się biedaczkami, którzy nie mają w sobie poczucia mocy i własnej sprawiedliwości; którzy wiedzą, że wszystko jest łaską; którzy we wszystkim widzą szansę na spotkanie z Nim, na Jego objawienie. Od zawsze marzę, żeby być właśnie kimś takim. Żeby dać na jałmużnę całego siebie. Żeby być dla… Wnętrzem także…

czwartek, 6 października 2022

rozeznaj, wybierz, zdecyduj...


(Łk 11, 5-13)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, pożycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci są ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Powiadam wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu zostanie otworzone. Jeżeli któregoś z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą".

 

Mili Moi…
Dni płyną i wierzyć mi się wprost nie chce, że jest już październik. Czas odliczam nie godzinami, nawet nie dniami, ale tygodniami. Miniony weekend spędziłem w Poznaniu prowadząc krótkie skupienie dla młodzieży. Zajmowaliśmy się Księgą Jozuego, a właściwie głównie jej tytułowym bohaterem. Człowiek niezwykłej wiary, trochę mało znany, a szkoda.

Za chwilę ruszam do Radia, gdzie nagramy kolejne sześć audycji, a przy okazji mam nadzieje na mały oddech w Warszawie. W sobotę nasze doroczne Święto Prowincji, więc cały dzień spędzimy w Elblągu, a w niedzielę głoszę kazanie odpustowe w parafii świętego Maksymiliana w Gdyni. Od poniedziałku natomiast oddech wielki – rekolekcje własne, których będę słuchał w Krynicy Morskiej. Od lat ten rekolekcyjny czas planujemy w gościnnym domu księży Werbistów. Okoliczności przyrody i czas „po sezonie” sprzyjają temu, żeby się skupić. I mam na to szczerą nadzieję. Potem jeszcze tylko tydzień z siostrami Boromeuszkami w Ołdrzychowicach Kłodzkich i dwa tygodnie w USA. Na to już w ogóle doczekać się nie mogę. Będzie dość pracowicie, bo to nie urlop. Ale miejsce – moje ulubione.

Dziś temat natręctwa w modlitwie… Ale żeby być natrętnym, trzeba najpierw wiedzieć czego się chce, czego się potrzebuje (przynajmniej według własnej oceny). To chyba nie zawsze jest takie oczywiste… Musze przyznać, że etap, na którym się właśnie znajduję (od niemal pięciu lat) jest raczej czasem modlitwy o to, żebym wiedział czego ja sam chcę. To nigdy nie było trudne pytanie – zwykle wiedziałem dobrze jakie są moje pragnienia i oczekiwania. A jeśli Pan raczył na nie odpowiadać, to uznawałem to za mały cud. Dziś jest z tym znacznie gorzej. Pojawia się znana i zgrana tendencja zwana – mieć ciastko i zjeść ciastko. A tak się przecież nie da… W dwóch miejscach również nie da się być. Oddawać się skrajnie różnym zadaniom także nie… Jak dobrze rozumiem dylematy świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, która chciała być wszędzie i robić wszystko. Ona ostatecznie doznała ukojenia. I ja na nie liczę. I może o to trzeba mi się modlić. O jasne widzenie i umiejętność precyzowania pragnień…

A może to rzeczywiście kryzys wieku średniego… Jedyna nadzieja, że minie, bo jestem tym ekstremalnie zmęczony :)

wtorek, 27 września 2022

droga wciąż fascynuje...


(Łk 9, 51-56)
Gdy dopełniały się dni wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jeruzalem, i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i weszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by przygotować Mu pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jeruzalem. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: "Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?" Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich. I udali się do innego miasteczka.

 

Mili Moi…
Bogaty w wydarzenia weekend za mną… W piątek pomknąłem do Lichenia, gdzie wygłosiłem naukę dla ponad sześciuset młodych osób konsekrowanych. Byłem pod wielkim wrażeniem ich obecności, liczebności, ale również organizacji całego spotkania. Zdałem sobie sprawę, jakie to jest ważne, żeby oni się wzajemne zobaczyli, poznali, pogadali, umocnili świadomością, że nie jest ich wcale tak mało. To, co mówiłem, nie było łatwe, ale zdaje się, że zostało dobrze przyjęte. A ja sam? Muszę przyznać, że bardzo rzadko towarzyszy mi jakakolwiek forma tremy na ambonie, ale w piątek, w Licheniu, coś na kształt takiego doświadczenia mi się przydarzyło. Sześćset par oczu osadzonych w wymagających głowach i połączonych jakoś z wymagającymi sercami motywuje do całkowitej mobilizacji.

W sobotę rano zakończyłem rekolekcje dla naszych braci, które w minionym tygodniu odbywały się w ośrodku rekolekcyjnym w Białogórze. Przywitałem ich w poniedziałek, pożegnałem w sobotę. Niby krótka wizyta, ale solidny kawałek dnia mi zabrała. A w porze obiadowej wyruszyłem już do Bydgoszczy, gdzie w parafii świętego Maksymiliana głosiłem kazania przez całą niedziele i przyjmowałem do Rycerstwa Niepokalanej. Matka Boża mnie tym razem „przetrzymała”. Nigdy nie sposób przewidzieć jakie będzie zainteresowanie słuchaczy i czy zdecydują się oddać swoje życie Maryi. Kiedy więc w sobotni wieczór nie zdecydował się nikt, nie miałem większych problemów z przyjęciem tego, bo tak już wcześniej, w różnych miejscach bywało. Ale kiedy o poranku w niedzielę podeszły dwie osoby, a na drugiej Mszy zaledwie jedenaście, to pomyślałem sobie – a dobrze ci tak, Matka Boża utrze ci trochę nosa, żebyś nie czuł się tak pewny siebie. I kiedy już zaczynałem powoli godzić się z tym faktem, to na każdej z kolejnych Mszy decydowało się oddać swoje życie Maryi około stu osób. Niedzielę zakończyliśmy liczba ponad trzystu zawierzonych Maryi serc. Jej cześć, a Bogu Najwyższemu chwała. Moja zaś – wielka radość…

Dziś zaś, kolejny dar od Pana… On wie, jak ja lubię latać i zwiedzać lotniska. Jakiś czas temu, jeden z prezesów naszych wspólnot rycerskich, będąc w Danii, wręczył jednemu z księży namiary na mnie, sugerując, że mógłbym może MI zaszczepić na duńskim gruncie. Dziś ksiądz zadzwonił i w marcu głoszę rekolekcje w Danii. Oczywiście zamierzam wzywać do zawierzenia się Maryi…

Dziś zaś w Słowie zwrócił moja uwagę ten wątek Jezusa udającego się do Jeruzalem. On wie po co idzie. Nie wiedzą tego z pewnością Samarytanie. A i Apostołowie nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Może gdyby było to dla wszystkich zupełnie jasne, nie ośmielaliby się w żaden sposób przeszkadzać Mu w tej drodze, a wręcz przeciwnie, pomagali by, ile tylko się da. Stają się tymczasem nie tylko przeszkodą, ale źródłem dodatkowych niewygód czy cierpień, które właściwie poprzedzają mękę Pana, która w Świętym Mieście ma się dokonać. A Jezus nie bacząc na to, idzie dalej. Nie skupia się na tych doraźnych przeszkodach, nie pozwala tracić czasu uczniom na, skądinąd, nieproporcjonalnie gwałtowne reakcje, nie zajmuje się swoją dumą, brakiem szacunku Mu okazanym. Te wszystkie sprawy są jakby poza Nim. Jest tylko motyw – odkupienie człowieka. Za wszelką cenę i bez liczenia się z kosztami. W całkowitym zapomnieniu o sobie samym…

Bardzo chciałbym tak umieć. Bardzo chciałbym wśród tych wszystkich zaangażowań nie myśleć o sobie. Składać z siebie ofiarę. A tego wątku wciąż za mało. Wciąż chyba więcej nadąsania apostolskiego, zwłaszcza w chwilach, kiedy coś idzie nie po mojej myśli. A tak łatwo wyobrażać sobie, że moje myśli są dokładnie takie same, jak myśli Jezusa. Tymczasem chyba jednak niekoniecznie…

czwartek, 22 września 2022

cyrkowy widz...


(Łk 9, 7-9)
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A Herod mówił: "Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?" I starał się Go zobaczyć.

 

Mili Moi…
Czy i wy chcecie odejść? Dlaczego zostajemy? – to temat mojego wystąpienia w Licheniu. Dużo myśli, ale jak zawsze, najtrudniej zabrać się za ich spisywanie. Dziś to musi nastąpić, bo jutro już wyruszam w drogę. Cieszę się z tego bo spotkam tam wiele osób konsekrowanych – wszak dla nich ten Kongres. Oni mają szczególne miejsce w moim sercu – zwłaszcza siostry zakonne. Z ogromnym szacunkiem myślę o ich wysiłkach, służbie i gorliwości, wobec której nasza, męska gorliwość wypada zwykle blado. Dlatego dla nich zawsze staram się mieć czas, a głoszenie Słowa siostrom traktuję jako swój osobisty przywilej.

W poniedziałek rozpoczęliśmy pierwszą serię rekolekcji zakonnych, niestety od nieszczęśliwego wypadku. O. Marek upadł w nocy i został znaleziony rano nieprzytomny. Leży w szpitalu w śpiączce z dużym krwiakiem na mózgu. Rokowania się niejednoznaczne. Powierzam go waszej modlitwie.

Tak to czasami Pan zatrzymuje kogoś w drodze… To jeden z moich niepokojów, których uświadomiłem sobie dziś całe mnóstwo. Wszystko w kontekście Heroda, który był zaniepokojony pojawieniem się Jezusa. Mnie Jezus nie niepokoi, ale zdumiewająca ilość różnych spraw, na które najczęściej nie mam żadnego wpływu, albo jest on bardzo ograniczony. A jednak wydaje mi się, że coś tam ode mnie zależy, albo że z mojego martwienia się może wyniknąć coś dobrego. Niestety właściwie nigdy tak nie jest, bo albo przekonuję się, że straciłem dużo energii i czasu, zajmując się sprawami w gruncie rzeczy mało istotnymi, albo okazuje się, że w ogóle nie było się czym martwić, bo sprawy rozwiązały się pozytywnie i to najczęściej zupełnie bez mojego udziału.

A jednak całe obszary mojego życia są zasnute mgłą niepokoju.  Myślę sobie dziś – jak to możliwe? Przecież jestem człowiekiem wierzącym. Przecież często powtarzam za Psalmistą – w Twoim ręku są moje losy, Panie (Ps 31). Przecież ułożyłem sobie nawet taką prywatną koronkę do Bożej woli – Bądź wola Twoja – jako w niebie, tak i na ziemi… Zawierzałem Jezusowi moje życie wielokrotnie. On sam zapewniał mnie nie raz, że jest obecny i czuwa. Co więcej, czasem wprost pokazywał mi, że troszczę się o zbyt wiele i nie ma to żadnego uzasadnienia. A ja wciąż swoje… Natura jest tak silna… Wychowanie ma tak duże znaczenie… Moja mama zawsze mi powtarzała – nie masz nikogo, musisz sam o siebie zadbać… No i dbam… I tak trudno wyzbyć mi się tego sposobu myślenia… A on sam w sobie jest dość uciążliwy.

Niepokój Heroda nie miał żadnego wpływu na „sprawę Jezusa” i choć dał mu Pan Bóg okazje do tego, żeby ten jego niepokój uciszyć, to Herod z niej nie skorzystał. Chciał bowiem, spotkawszy wreszcie Jezusa,  zobaczyć jakiś znak – pozostał zupełnie na zewnątrz – niczym cyrkowy widz. A wobec takich Jezus nie przemawia – nie są bowiem w stanie usłyszeć Jego kojącego głosu. Za dużo wrażeń zmysłowych wokół nich. Zbyt rozproszeni. Brną w niepokój…

piątek, 16 września 2022

kroki...


(Łk 8, 1-3)
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób, Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia.

 

Mili Moi…
Kolejny tydzień właściwie można odhaczyć. Plany były świetlane… od poniedziałku zabiorę się za… I wyszło jak zwykle. Zastanawiałem się nad okolicznościami, które można by tym razem oskarżyć. I myślę, że nadszedł już czas na jesienne przesilenie. To znakomity powód dla obniżonego nastroju i jakiejś takiej intelektualnej i wewnętrznej bezradności, prawda? No więc, niech tak będzie… Jesień w pełni. A ja w jesieni… Dziś deszcz stuka w dachowe okno w moim pokoju. Szaro, buro i ponuro. Ja natomiast powoli się ogarniam do kolejnego, krótkiego, choć dość dalekiego wyjazdu.


Dziś w nocy ruszam na Święty Krzyż, gdzie w sanktuarium jutro głoszę na Pierwszym Ogólnopolskim Spotkaniu Rycerzy u Stóp Krzyża. Spotkanie trwa cały dzień, ale ja około południa musze ruszać dalej, bo w niedzielę kazania maryjne w naszej parafii w Olsztynie z zaproszeniem do oddania swojego życia Matce Bożej. W poniedziałek zaś rozpoczynamy pierwszą turę rekolekcji zakonnych w Białogórze, gdzie musze być i zadbać o mnóstwo drobiazgów, jako odpowiedzialny za organizację tych rekolekcji z ramienia naszej Prowincji.  A potem już będę mógł spokojnie zająć się wystąpieniem na Ogólnopolskim Kongresie Młodych Konsekrowanych, na który wybiorę się w przyszły piątek do Lichenia. W sobotę pojadę zakończyć rekolekcje w Białogórze, a w niedzielę kazania maryjne w parafii świętego Maksymiliana w Bydgoszczy. No, i to ja rozumiem… Przynajmniej przypomnę sobie, że żyję… Oczywiście, o ile Pan pozwoli dożyć tych wydarzeń i rzeczywiście wziąć w nich udział…

A dziś, w tym krótkim Słowie ewangelicznym zastanowiła mnie gotowość tego grona towarzyszącego Jezusowi do opuszczenia dotychczasowych miejsc, zajęć, obowiązków i pójścia z Nim. To niby oczywiste dla naszego, zakonnego powołania. Wszak poszliśmy za Nim już dawno temu… Ostatnio nawet przypomniałem sobie to w takim zabawnym kontekście. Kiedy w minioną sobotę wróciłem z Elbląga, pod klasztorem „napadła” mnie grupka dzieciaków z tysiącem pytań. Jedno z nich brzmiało – to ojciec mieszka w kościele? Nie ma ojciec własnego domu? No właśnie ten kościół jest moim domem… I ten przez małe „k” i ten przez wielkie…

Niemniej pójście za Jezusem nie jest decyzją jednorazową. I to też wie każdy, kto kiedykolwiek za Nim szedł. Dzieje się tak, ponieważ On często zmienia kierunki, trasę, lubi chodzić dookoła, czasem nigdzie Mu się nie spieszy, a bywa dokładnie odwrotnie i raczej nie konsultuje z towarzyszami celów podróży. To wymagające. A niektórzy mówią, że im człek starszy, tym bardziej. Ja musze przyznać, że do niedawna nie miałem z tym najmniejszych problemów. Zawsze odchodziłem z jednego miejsca do drugiego z pewną ekscytacją i bez żalu – ufny w to, że Pan wie, co robi i wie znacznie lepiej ode mnie…

Aż nagle, w moim życiu, ta doskonale naoliwiona maszyna się zacięła… I tak od kilku lat szukam narzędzi do jej naprawy. Chyba przystanąłem, a Pan poszedł dalej… Na szczęście przechodzi czasami w pobliżu, nieustannie dając mi sygnał do tego, żebym znów z Nim ruszył… A ja nie mam siły podnieść nogi i wykonać kroku… I to chyba boli najbardziej… Bo w głowie jestem gotów pobiec za Nim natychmiast. A nogi z głową współpracować nie chcą…

Tak czy owak, On ze mnie nie rezygnuje… Ufam, że za krótszą lub dłuższą chwilę, niczym Joanna czy Zuzanna, z entuzjazmem oderwę nogi od ziemi. Najpierw jedną, potem drugą, a potem już na przemian… Szybciej i szybciej… Tam, dokąd On zechce…

piątek, 9 września 2022

1000


(Łk 6, 39-42)
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego".

 

Mili Moi…
W poniedziałek i wtorek, wraz z Maciejem, moim serdecznym przyjacielem, nagrywaliśmy kolejne audycje w Radio Niepokalanów. Przekonujemy się za każdym razem jak wiele znaczą dla nas te spotkania, chwile, kiedy możemy wspólnie pójść na spacer, zjeść coś smacznego, pogawędzić… W codzienności dzieli nas kilkaset kilometrów. Niemniej zawsze, ilekroć jesteśmy w Warszawie, zaglądamy do bookinistów na ulice Chmielną. Tam stoją arcyciekawi ludzie, którzy reprezentują całkiem inny świat – świat literatury. Posłuchać jak mówią o książkach, dotknąć niebanalnej wiedzy, pozwolić sobie polecić to i owo – to prawdziwa przyjemność. Tym razem dotarliśmy tam, kiedy stoiska już się zwijały, ale jeden z tych pasjonatów pozwolił nam pogrzebać w kartonach. Wyłowiliśmy oczywiście jakieś perły, bo zwykle idziemy dalej ciężsi o jakąś pozycję. Niemniej, zwróciłem uwagę, że pogoda się psuje i za chwilę będzie mokro i zimno, co utrudni stanie na świeżym powietrzu. Wówczas ów człowiek powiedział ciekawe słowa – wie pan, my tu stoimy w poczuciu misji, żeby ten naród nie zgłupiał do reszty… Było w tym wiele życzliwości, a nie było cienia pogardy… I tak sobie pomyślałem, że literatura, zwłaszcza ta niebanalna, ma moc chronić przed kompletnym ogłupieniem w świecie, w którym już tylko obrazek i szybkość się liczą…

Od środy głoszę rekolekcje franciszkańskie dla Franciszkańskiego Zakonu Świeckich Regionu Gdańskiego w naszym kościele w Gdyni. Kościół nie pęka w szwach, przychodzi zaledwie garstka ludzi. Ale dla mnie samego jest to niezwykła okazja do zanurzenia się w dziedzictwie, w tym, czym żyję na co dzień, a właściwie nieudolnie usiłuję żyć. Od jakiegoś czasu mam już taki poranny zwyczaj, że zaraz po medytacji Słowa sięgam po Wczesne Źródła Franciszkańskie, żeby przeczytać kilka rozdziałów, żeby ze świętym Franciszkiem rozpocząć dzień, żeby sobie przypominać czym żyję i czym mam żyć. Odświeżająca praktyka.

A już jutro Regionalny Dzień Skupienia do Rycerstwa Niepokalanej. Tym razem w Elblągu. Powinno w nim wziąć udział około 60 osób – tyle mamy ich zgłoszonych. Też nie są to „masy”, ale czasy masowego duszpasterstwa już chyba za nami. Niemniej niektórzy mówią mi – masz coraz więcej seniorów w tych grupach, musisz zdawać sobie z tego sprawę. To prawda, ale… Pamiętam lata swojej młodości i rozliczne wyjazdy choćby na Ogólnopolskie Czuwania Odnowy w Duchu Świętym. Tam seniorów nie brakowało. Ba, często byli pierwszymi, gotowymi do wyjazdu. Nie zważali na żadne niewygody. Byli najbardziej zaprawionymi w bojach pielgrzymami. Co się zmieniło? Czy współcześni seniorzy są słabsi, bardziej chorzy, mniej gorliwi, bardziej leniwi, ubożsi? Nie mam zielonego pojęcia, ale widzę tylko, że wymagania co do zasady wszyscy mają zdecydowanie większe. Może więc tym bardziej trzeba się ucieszyć tymi, którzy w sobotę podejmą wysiłek i przyjadą z Gdyni, Lęborka, Ostródy i Inowrocławia.

Jeśli już jednak prowadzić refleksję krytyczną, to zdecydowanie warto zaczynać od siebie. Tak to dziś ustawia Jezus w Ewangelii. Wszak belka nie pomaga w usuwaniu drzazgi, zwłaszcza jeśli belka tkwi w oku uzdrowiciela. Żeby nauczać innych, samemu nigdy nie można przestać być uczniem. A żeby innych prowadzić – trzeba widzieć i wiedzieć dokąd. Niby proste wskazania, ale poprzez ich prostotę i oczywistość łatwo je stracić sprzed oczu, łatwo poczynić założenie, że gdzieś tam je w swoim życiowym bagażu mam, choć dawno go nie przeglądałem i nie sprawdzałem. Może więc czas na „dzień otwartych oczu” – na takie bardzo konkretne i konsekwentne sprawdzenie jak jest z moją gotowością do sądzenia, oceniania, pouczania. Ile w tym pokory, a ile pyszałkowatego górowania nad innymi. Dziś zaintrygował mnie pewien komentarz, w którym autor opisywał podobny mechanizm. Stwierdził, że kiedy zaczął się zastanawiać nad belką we własnym oku, zamiast nad drzazgą w oku bliźniego, natychmiast zaczął… mówić mniej. I oby nam wszystkim się to przydarzyło…

PS. 19 października 2013 roku ukazał się pierwszy wpis na moim blogu w tym miejscu (bo wcześniej prowadziłem go przez cztery lata pod innym adresem – wszystko zaczęło się w lutym 2009 roku). Dziś statystyki mnie informują, że zamieszczam 1000 wpis. Trudno mi uwierzyć… Niech Pan pobłogosławi każdego, kto kiedykolwiek z tej mojej pisaniny korzystał. Każdego, kto tu zagląda…