wtorek, 30 czerwca 2015

Polecam się...

Mili Moi...
Krótkie pozdrowienie z Gdyni... Wkrótce ruszam do Krakowa na rekolekcje... Prosze o Zdrowaś w intencji tego czasu i nas wszystkich... Zajrzę tu ponownie za dziesięć dni...

niedziela, 28 czerwca 2015

na co liczysz???

zdj:flickr/Luca Moglia/Lic CC
(Mk 5,21-43)
Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości! Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko! I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum, to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań! Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.


Mili Moi...
No i etap Ustki się zakończył... Zdecydowanie nie był to najbardziej urokliwy czas jeśli chodzi o pogodę. Dziś, w dzień wyjazdu, pojawiło się gorące słońce. Ale czy powinienem się dziwić? Czy to nie jest tak zwana ironia losu? W każdym razie jestem już w Sztumie, ale krótko. Pojutrze wyruszam do Gdyni, a z niej do Krakowa ku ostatniemu etapowi mojego pobytu w Polsce, czyli ku rekolekcjom, na które doczekać się nie mogę. I znając życie będzie wtedy upalnie, a my będziemy pot ocierać z czoła siedząc w kaplicy... Ale potem już tylko radość powrotu do domu... Na nią też doczekać się nie mogę :)

Dziś sprawowałem Eucharystię w Ustce. Nic w tym dziwnego, robiłem to przecież codziennie. Ale piszę o tym, ponieważ chcę jeszcze raz podkreślić życzliwość, z którą przyjęli mnie miejscowi księża. Odprawiałem dziś sam, głosiłem Słowo. Rzadko mi się to niestety w Polsce zdarza. Przyjmuję to z pokorą, choć nie do końca umiem to zrozumieć. Ale może taki Boży plan... Nic to... Zbieram siły :) Biedni tylko moi parafianie, bo jak wrócę, to nie dam im spokoju. Wszak gdzieś się muszę "kaznodziejsko wyszumieć" :)

A dziś w Słowie odnajduję obrazy różnych poziomów znajomości Jezusa i, co ważniejsze, różnych poziomów wiary w Niego. Najsłabiej wypada grupa wyśmiewających Jezusa. Znak to, że ani Go nie znają, ani w Niego nie wierzą. Co więcej, nie poznają i nie uwierzą, nawet jeśli się zdumieją. To szyderstwo w ich sercu im na to nie pozwoli.

Potem jest tłum. Falujący. Przychodzi i odchodzi. Ma swoje życie. Owszem - słucha i patrzy. Owszem - z pewnością się o Jezusie wiele mówi. Ale w życiu poszczególnych jednostek z tłumu Jezus jest właściwie nieobecny. Nie doświadczają jego działania i mocy. Coś słyszeli, coś widzieli, ale to za mało, żeby wzbudzić trwała wiarę. Taką, która zdolna byłaby przemienić ich życie.

Potem są słudzy Jaira. Ci, którzy przychodzą pełni zwątpienia, bo stracili już wszelką nadzieję. Oni sami już nie wierzą i próbują zabić resztki wiary w nim. Ludzie, którzy coś z wiary w Jezusa mieć w sobie musieli. Ale to ulotne, nietrwałe, przemijające. A pustka nadchodząca wraz z brakiem wiary i nadziei jest nie do zniesienia.
 
Następna grupa to uczniowie. Znają przecież Jezusa, wierzą w Niego. On spędza z nimi wiele czasu. On ich formuje. Widzą, słyszą - więcej, niż inni. Ale i oni nie są w stanie przekroczyć pewnej ludzkiej logiki. Nie są w stanie uruchomić w sobie wyobraźni zbliżonej do tej Bożej. Utknęli w granicach swojej małej, ludzkiej wiary, których nie byli w stanie przekroczyć.

I wreszcie Jair i kobieta cierpiąca na krwotok. Postawili wszystko na jedną kartę. Rozpoznali w Jezusie kogoś więcej, niż człowieka i postanowili wpuścić Go do swojego życia, zaprosić, poddać Mu to życie. Uwierzyli w Niego nie tylko ustami, ale i sercem. Nie zwątpili ani na chwilę. I choć po ludzku ta ich wiara również nie była tak zupełnie bezinteresowna, ale wiązała się z jakimiś sprawami poleconymi Jezusowi, to jednak zyskali Jego pochwałę i ta ich wiara w zupełności wystarczyła do tego, żeby On mógł objawić swoją moc w ich życiu...


A Ty? W której grupie jesteś?

I czego się od Niego spodziewasz?

piątek, 26 czerwca 2015

trądy współczesności...


zdj:flickr/iwishmynamewasmarsha/Lic CC
(Mt 8,1-4)
Gdy Jezus zeszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. /Jezus/ wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: Chcę, bądź oczyszczony! I natychmiast został oczyszczony z trądu. A Jezus rzekł do niego: Uważaj, nie mów nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich.

Mili Moi...
Pierwszy słoneczny dzień w Ustce. Słoneczny wcale nie oznacza ciepły, ale zawsze to lepsze, niż deszcz. Generalnie turystów jednak ogarnął szał chwytania słonecznych promieni. Starsi opalali się na ławeczkach, młodsi próbowali się kąpać. Ja w polarku... Nadal powściągliwie :)

Ale za to spotkałem dziś wierzącego księdza. Proboszcz parafii, do której chodzę sprawować Eucharystię. Budowniczy. Trzyma rzeczy w kartonach, bo nie ma na meble, jeździ jakimś koszmarnym złomem i wierzy w Opatrzność Bożą. Jak dobrze spotkać takiego człowieka. Mocno to odświeżające...

Tym mocniej, że Słowo dzisiejsze o trądzie. Wiele razy już o nim pisałem. Ale dziś kojarzył mi się z chorobą, którą po roku w Ameryce obserwuję z wielkim niepokojem w Polsce. Szerzy się w zastraszającym tempie i jest niezwykle zaraźliwa. To trąd niewrażliwości, złośliwości, agresji, z którym się spotykam na co dzień. Jestem przerażony skalą zjawiska i szybkością jego rozprzestrzeniania. Zaraźliwe to okrutnie...

Nie dalej jak przedwczoraj postanowiłem kupić sobie w Gdańsku bilet do Krakowa. Wspominałem o tym... Kolejka na jakieś 20 minut stania. Grzecznie odczekałem na swoją kolej. Kiedy nadchodził czas podejścia do kasy, nagle za mną wybuchła sprzeczka między młodą kobietą i młodym mężczyzną, którzy nie mogli dojść do porozumienia, które z nich stanęło za mną pierwsze. Agresywnie, złośliwie, wulgarnie... Kłócili się... o jedno miejsce w kolejce do kas biletowych. Może 30 sekund różnicy w czasie oczekiwania... Nie mogłem w to uwierzyć... Kiedy już zostałem odesłany do najbardziej odległej kasy przez miły automat, nagle przede mną, przedzierając sie pod taśmą, wślizgnął się pewien starzec. Zamówił bilet jakby nigdy nic, a pani kasjerką jęła mu go wydawać. Zwróciłem więc grzecznie uwagę, że nie powinna tego robić, bo wszyscy stoimy po 20 minut, a ludzie w kolejce naprawdę się denerwują. Zwróciłem się również do pana, że nie stał w kolejce, więc nie powinien zachowywać się w ten sposób. Pan rzecz jasna całkowicie głuchy i nic nie robiący sobie z moich uwag. Pani kasjerka zreflektowała. Ale dopiero interwencja innego pana, który dobitnie poinformował intruza, że w ten sposób biletu nie kupi sprawiła, że ów starzec oddalił się złorzecząc nam głośno...

Co tu się dzieje? Jestem zdumiony i okropnie zmęczony tą właśnie atmosferą, którą spotykam na każdym kroku. Nie mogę się doczekać powrotu do tego kraju, gdzie ludzie zatrzymują się na znaku "Stop" i z radością przepuszczają się w kolejce... Takie mnóstwo współczesnych trądów zalewa ludzkość, a co jeden to gorszy... Przykro mi, że w moim kraju na ulicy słyszę wulgarne określenia pod moim adresem. Odwykłem od tego... Obcość i obojętność... Trochę smutno...

Ale za to zadzwonił dziś telefon... Siostry zakonne proszą o rekolekcje za rok... I może przyjmę propozycję. Jeśli mam przyjechać na urlop do Polski, to przynajmniej będę wiedział po co...

czwartek, 25 czerwca 2015

budujemy nowy dom...


zdj:flickr/astrid westvang/Lic CC
(Mt 7,21-29)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki . Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie.

Mili Moi...
Pogoda niezmiennie polska... Długie spodnie, polar i parasol w codziennym użyciu. No ale na to nie mamy żadnego wpływu. Nastrój jednak całkiem dobry. Dużo czytam, śpię i trochę odwiedzam. Wczoraj na przykład udałem się na imieniny naszego Ojca Prowincjała. Bardzo sympatyczne spotkanie braterskie. Było nas pewnie około 60. Wspólna Eucharystia, smaczny obiad i dobre rozmowy. Zasiadłem akurat przy stole z misjonarzami z Afryki, z którymi podjęliśmy wiele wesołych tematów. Oni, podobnie jak ja, żyją w kraju pogodnych ludzi. Potem trochę poszwendałem się po Gdańsku, a przede wszystkim zakupiłem sobie bilet do Krakowa, gdzie za kilka dni udaję się na rekolekcje. Przyznam szczerze, że mam podejrzenie graniczące z pewnością, że samolotem doleciałbym tam taniej. No ale zachciało się pendolino, to się ma...

A dziś na Słowem znów zastanawiałem się nad pytaniem, które do mnie docierało ostatnio kilkakrotnie - dlaczego tak ojciec grzmi na tej ambonie, dlaczego nas ojciec nie pochwali? Ten obraz dwóch domów ma tu swoje znaczenie. Budowanie trwa w czasie, jest złożonym, długotrwałym procesem. Nie jest więc bez znaczenia jak budujemy. A jeśli budowla jest słaba (a każda, która nie opiera się na żywej relacji z Bogiem taka właśnie jest), to nie tylko runie przy najbliższej burzliwej okazji, ale... No właśnie... Gdyby się tę słabość udało wychwycić, zrozumieć i poprawić - to też będzie kosztowało wiele czasu i wysiłku. Nie ma więc chwili do stracenia. Nie wolno tego czasu tracić. Trzeba przyglądać się budowom i poprawiać co możliwe, po to, żeby budować na prawdziwej wierze, a nie tylko na religijności.

Kiedyś już o tym pisałem, że "wierzących nie praktykujących" zastąpili "nie wierzący praktykujący". Ludzie, którzy są w kościele, ale ich wiara tam się właśnie "kończy". Codzienność nie ma nic wspólnego z Bogiem. Zewnętrzna religijność, która nie nadaje sensu życiu. I kiedy pojawia się burza, w ślad za nią nadchodzi rozpacz i lęk, bo nie ma na czym się oprzeć. Wszystko popłynęło... Nie ma nic... Nie mogę patrzeć na to spokojnie i się tym w ogóle nie przejmować. Dość spania w kościele! Niedzielne kazanie musi być czasem budzenia, bo jeśli nie wówczas to przebudzenie nastąpi, to zwykle w okolicznościach, które zabolą znacznie bardziej, niż moje słowa. A wtedy nagle okazuje się, że nie ma co zbierać. Nic nie zostało z wiary. A może inaczej - nigdy jej nie było... Był obrzęd, rytuał, zwyczaj. Ale nie wiara, która przenikałaby całe życie i stawała się wartością nadrzędną...

Moje kapłańskie zadanie to wołać... Głośno. Dobitnie. Wprost i bez lęku. Najpierw do siebie, a potem do wszystkich. OBUDŹCIE SIĘ! Nie ma czasu do stracenia. Jeśli od dziś zaczniemy budować właściwie, jeśli zaczniemy słuchać i wypełniać Słowo Boga, to przetrwamy każdą burzę. Jeśli zaś nie, to bardzo szybko okaże się, że nasza wiara nie ma żadnego wpływu na nasze życie... Że naszej wiary nie ma... Że tracimy czas...

wtorek, 23 czerwca 2015

zasługuje - nie zasługuje...


zdj:flickr/Jonathan Perkins/Lic CC
(Mt 7,6.12-14)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują.

Mili Moi...
Nadal zimno i deszczowo... Pierwsze co zrobię po powrocie, to znajdę sobie chyba tydzień w listopadzie na Florydzie... Choć pewnie za kilka dni będę narzekał na Bridgeporckie upały... Ale na razie marznę i nie jest to najprzyjemniejsze...

A dziś wycieczka do Chojnic. Pochowaliśmy tam Lecha, tatę jednego z moich rocznikowych współbraci. Miał 62 lata. Bardzo ciekawa to była postać. Zawsze z Tomkiem, jego synem żartowaliśmy, że niezły numer ojcu wykręcił zostając zakonnikiem. Tatuś bowiem był mocno zaangażowany w strukturach lewicowych. Ale spotkania z nim wspominam zawsze bardzo sympatycznie. Dziś okazało się, że Lech zorganizował nam prawdziwe spotkanie kursowe, bo prawie wszyscy z naszego rocznika się stawili...  Było naprawdę miło. Dobre spotkania i sporo modlitwy, której Lechowi z pewnością teraz potrzeba...

Tak sobie myślałem o dzisiejszej Ewangelii, właśnie w kontekście tego pogrzebu. Kontynuuje ona jakby myśl o sądzeniu. Nie da się go zupełnie uniknąć, przynajmniej w znaczeniu oceniania. Bo jeśli psy i świnie są eliminowane, to przecież najpierw muszę kogoś do tej grupy zakwalifikować - ocenić, nazwać, sklasyfikować... Muszą więc istnieć jakieś kryteria, którymi się w życiu kieruję i które pomagają mi dokonywać tych ocen...

Zdaje się jednak, że Jezus nie zaleca pochopnego i łatwego mnożenia świń i psów... Jego słowa o traktowaniu innych w taki sposób, w jaki sami chcielibyśmy być potraktowani sugerują, żeby zachować daleko idącą ostrożność. Wszak sami nie chcielibyśmy być zaliczeni do żadnej z tych grup. Stąd warto zastanowić sie kilkakrotnie zanim innych do nich zaliczymy.

Jakie kryteria? Zewnętrzne? Wewnętrzne? Ale przecież do nich nie mamy za bardzo dostępu... Konkret... Lech, działacz SLD, zasługiwał na to, żeby iść do niego z tym "co święte"? Wierzę, że tak... Ale dlaczego tak wierzę? Bo go znałem? Bo czułem dobre serce? Nie wiem... Konia z rzędem temu, kto zarysuje jasne kryteria... Modlę się dziś za niego bardzo... Niech Pan uruchomi całe pokłady miłosierdzia dla niego, niech zrobi coś, co tylko On potrafi... Ale takich Lechów miliony wokół nas...

Traktować tak, jak sam chciałbym być potraktowany... Z szacunkiem, miłością, delikatnością... Czy z SLD, czy Świadek Jehowy, czy ateista, czy Bahaita... A w sercu pytać Jezusa - ile mogę mu dać, ile Ciebie objawić, ile świętości zaangażować...? Tylko On to wie...

poniedziałek, 22 czerwca 2015

nie masz czasu kochać...


zdj:flickr/Celestine Chua/Lic CC
(Mt 7,1-5)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka /tkwi/ w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata.

Mili Moi...
Deszczowo i zimno... Taka Ustka... Ale jakoś mi to szczególnie nie przeszkadza. Spacery, wędzona rybka i... dobre spotkania. Dziś nawiedziły mnie moje duchowe dzieci ze Słupska. Głosiłem dla nich niegdyś rekolekcje i cały czas je w sercu noszę. Śledzę ich losy na Facebooku i troskliwie myślę o nich przed Panem... A oni dziś do mnie przyjechali. Podziwiam ich. Chciało im się ze mną spotkać. A dla mnie to taka wielka, wielka radość. Poszliśmy razem na Eucharystię, zjedliśmy coś wspólnie... Mądrzy, dojrzali, wierzący... Nadzieja...

Arcyciekawą sytuacje przeżyłem dziś w restauracji. Zamówiliśmy nasze dania i rozpoczęło się oczekiwanie. Po pół godzinie nadeszła pani, która zakomunikowała, że nastąpiła pomyłka i przygotowano dla mnie inną rybę, niż zamawiałem - czy jestem skłonny ją zjeść, czy życzę sobie, by naprawiono pomyłkę. Życzyłem sobie... Minęło kolejne pół godziny. Ekipa gości się wymieniała, a my wciąż oczekiwaliśmy. Knajpa wyglądała na dobrą, w środku było naprawdę dużo ludzi... W końcu nie wytrzymałem i bardzo grzecznie zwróciłem uwagę, że czekamy już bardzo długo. W końcu, po kolejnych chwilach oczekiwania, nasze potrawy dotarły. Pani kelnerka przeprosiła i obiecała rabat. Na rachunek czekaliśmy znowu, ale co najdziwniejsze - pani poinformowała nas, że nowy system rozliczeniowy nie pozwala im przyznać nam rabatu, ale w zamian za to - przyniosła damskie perfumy i piankę do golenia w prezencie :) Dobrze, że nie dwie pary skarpet i rajstopy z klinem...

A skąd ten zakaz sądzenia w dzisiejszym Słowie? Może stąd, że w naszym, ludzkim wydaniu, sąd zwykle wiąże się z wyrokiem. A najsprawiedliwszy wydaje nam się wówczas, kiedy wyrok jest skazujący. I to najlepiej, kiedy kara jest surowa. Jeśli sąd uniewinnia, to często czujemy jakiś niedosyt. Powstaje pytanie o zasadność całego przewodu. To rodzi duże niebezpieczeństwo w osobistych sądach codziennych. Bo nagle może się okazać, że nie do końca chodzi nam o sprawiedliwość, ale dużo bardziej o surowe wyroki, które zdają się uzasadniać istnienie sądu.

Tymczasem sąd Boga dokonuje się inaczej. Jest sprawiedliwy jak żaden inny. I nawet jeśli jesteśmy w stanie odnaleźć w ziemskich sądach dalekie podobieństwo do Jego sądów, to jest coś, co je całkowicie odróżnia. Wyrok i kara. Surowy, bolesny, dotkliwy... Kara nieuchronna i konieczna. Ale Bóg czyni coś, czego żaden ziemski sędzia nie robi - czego nikt z nas w naszych codziennych sądach nie przewiduje. On bierze na siebie całą dolegliwość kary uwalniając od niej w ten sposób winowajcę...

Może gdybyśmy potrafili sądzić w taki sposób, Jezus by nam tego nie zabronił. Tymczasem my wciąż wydajemy wyroki i w sercu obmyślamy nowe kary... Surowe, bolesne, dotkliwe... My, sprawiedliwi...

niedziela, 21 czerwca 2015

straszna fala...


zdj:flickr/William Dalton/Lic CC
(Mk 4,35-41)
Gdy zapadł wieczór owego dnia, Jezus rzekł do swoich uczniów: Przeprawmy się na drugą stronę. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary? Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?

Mili Moi...
No i kolejny dzień urlopu za mną... Dziś o poranku wyruszyłem w kierunku Słupska, gdzie spędziliśmy kilka miłych chwil i udaliśmy się do Ustki. Podróżuję z moją ciotką i zamierzamy tu razem nieco wypocząć. Dostaliśmy w darze serca niewielki apartament na najbliższy tydzień, dzięki czemu możemy odetchnąć nieco innym powietrzem. Cieszę się, choć jak się okazuje, czeka mnie jeszcze odrobina jeżdżenia. Niemniej, gdyby tylko pojawiła się dobra pogoda, byłoby cudownie. Ale nawet bez niej, wierzę, że czeka mnie tu dobry wypoczynek.

A ten nadmorski klimat ułatwia spotkanie z dzisiejszą Ewangelią... A im bardziej będzie w te dni wiało, tym lepiej będę sobie w stanie tę ewangeliczną sytuację wyobrazić. To nie zawsze jest łatwe. Zobaczyć te sceny w całym ich dynamizmie, dostrzec dramatyzm wydarzeń. Zbyt często chyba nasza wyobraźnia ogranicza się do ckliwych obrazków rodem z książek dla dzieci, na których nawet jeśli Apostołowie walczą z przeciwnościami natury, to robią to z uśmiechem, a i Jezus, który śpi, ma w rzeczywistości jedno oko otwarte...

Tymczasem ogrom lęku, który im towarzyszy, wystarczyłby pewnie do obdarowania wszystkich turystów w Ustce, z nami włącznie. I to jest realne. I nie ma znaczenia doświadczenie, czy rutyna. Jest tu i teraz. Tylko ta chwila się liczy. I nawet obecność Jezusa nie jest w stanie rozświetlić mroku ich duszy. I tu chcę się zatrzymać, bo właśnie w tym miejscu mnie Słowo zatrzymało. Nie umiem określić żadnej życiowej burzy, która trwałaby wokół mnie, nie umiem nazwać żadnego tak wielkiego lęku, do którego chciałbym, żeby Jezus przemówił. Ale jedno wiem... Niezależnie od tego, co za mną i przede mną, chcę mieć świadomość, że On jest przy mnie. Bo przecież jest. A jeśli jest, to cóż więcej ma znaczenie? Co więcej może się liczyć? Nawet jeśli śpi, to przyjdzie chwila, kiedy się obudzi, a wówczas...

Z Nim jest zawsze bezpiecznie...

PS. Briczporczanie :) tęsknię już...

sobota, 20 czerwca 2015

co wybierasz?

zdj:flickr/Rodrigo Suarez/Lic CC
(Mt 6,24-34)
Jezu powiedział do swoich uczniów: Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

Mili Moi...
Czuję się już znacznie lepiej i dziękuję wszystkim za miłe słowa pokrzepienia. Może antybiotyk działa, a może inne środki, które próbuję stosować... Tak, czy owak, można wrócić do odpoczywania. A dziś szalenie miłe spotkanie... Odwiedziłem moje irlandzkie dzieci duchowe. Pięć lat się nie widzieliśmy i muszę przyznać, że stęskniłem się za nimi bardzo. Przybyło im dzieci i może nieco siwych włosów, ale zachowali w sobie tę pogodę ducha i wielką życiową mądrość, za którą ich pokochałem już w Irlandii. A zatem piękny dzień... Gdyby jeszcze nie mieszkali tak daleko (pół dnia w podróży)... A jutro już do Ustki... Prognozy nie są zbyt optymistyczne, ale może uda się jakoś skorzystać z tego danego mi przez Opatrzność czasu...

Bo Opatrzność Boża jest hojna... Ileż to razy dziś Jezus podkreśla - nie troszczcie się zbytnio... Trochę możecie, ale zbytnio - nie! Koniecznym zatem jest uchwycenie jasnej granicy między swoimi własnymi możliwościami, które, powiedzmy to sobie szczerze, są mocno ograniczone, a między możliwościami Boga, które są niczym nieskrępowane... Cała rzecz opiera się o obraz Boga, który w sobie nosimy. W Opatrzność mogą wierzyć tylko ci, którzy znają Boga miłości i dobroci... W innym przypadku pojawia się pytanie - dlaczego miałby On zajmować się właśnie mną? Ano właśnie dlatego, że mnie powołał do istnienia, wybrał i ukochał ponad swoje własne życie... Nie umiem sobie wyobrazić, żeby Ten, który dla mnie umarł i zmartwychwstał, nie miał się zatroszczyć o moje najbardziej podstawowe potrzeby. Jego śmierć nie miałaby chyba wówczas większego sensu. Najpierw bowiem muszę żyć, żebym mógł być zbawiony. A do życia kilku rzeczy mi potrzeba...

Ano właśnie... Kilku rzeczy... I tu też miejsce na kształtowanie swoich potrzeb. I tu czas na określenie tego, co niezbędne. I tu okazja do przyznania szczerze - wciąż pragniemy zbyt wiele... Do życia potrzeba bardzo niewiele i, co więcej, posiadając w życiu niewiele można się nim naprawdę cieszyć. I odwrotnie. Będąc bogaczem, można nie doznać prawdziwego smaku życia... I znów kwestia wyboru... Czy umiem się zadowolić tym, co niezbędne, ufając Bogu, że On wie najlepiej, czy też raczej uruchamiam wszystkie moje siły, żeby stać się bogaczem bez udziału Bożej Opatrzności... Efekty obu postaw bywają zaskakujące...

czwartek, 18 czerwca 2015

bez słów...

zdj:flickr/Yvette T/Lic CC

(Mt 6,7-15)

Jezu powiedział do swoich uczniów: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego! Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.

Mili Moi...
No i urlop przerodził się w chorowanie. Ale czy mogło być inaczej? Zawsze to samo... Wprowadzamy dziś antybiotyk i może coś się zmieni. Bo na razie z nosa jak z hydrantu leci, a gardło zawalone. Ale za to większa chęć na siedzenie w fotelu i czytanie książek, czemu oddaję się z dziką rozkoszą. Swoją drogą, to moja główna "choroba". Zatem kolejne pięć worków poszybowało (a właściwie trzeba powiedzieć - popłynęło) w stronę mojego domu. Wszystkie wypełnione książkami. Poza tym kilka paczek z różnymi różnościami dla naszego kościoła, które jednak lepiej nabywać w Polsce i wysyłać tam. Trochę więc pakowania w dniach minionych. Ale i to mamy już za sobą... Przede mną jeszcze kilka krótkich wizyt lokalnych (bo przecież do 100 kilometrów to ciągle blisko), a od niedzieli tygodniowy wypoczynek w Ustce. Dlatego wolałbym być jednak zdrowy...

A nad Słowem dziś uderzyło mnie stwierdzenie Jezusa - oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo... Zaplanowali, przemyśleli, realizują... Modlitwa, w której nie ma miejsca na serdeczną relację i poddanie Bogu, nie ma miejsca na spontaniczność i otwartość na natchnienia Ducha. Jest plan, który ma zagwarantować skuteczność, a wola Boga nie ma tu większego znaczenia. Modlitwa będąca zagadywaniem Boga staje się swoistą monetą, która ma posłużyć jako gwarant wypełnienia prośby. Nie ma mowy o tym, co On sądzi, jak Bóg to widzi... Jest tylko człowiek i jego sprawy. A Bóg jest elementem, którego po prostu można użyć...

Rzecz jasna to wszystko pozory i przekona się o tym każdy, kto w ten sposób próbuje się modlić (o ile w ogóle można tak opisywaną czynność nazwać). Bóg nie jest marionetką, która "złapie się" na ludzkie, długawe, potoczyste i elokwentne wywody. Nie one decydują o "powodzeniu" modlitwy. Co zatem? Ojcze nasz... Ojcze mój... Ojcze... Poddanie Jemu, całkowite zawierzenie Jemu swoich spraw i uznanie Jego rozwiązań za lepsze. Podporządkowanie z miłości. Ono "łapie" za serce Boga. Wiem, że Ty wiesz lepiej. Ja Ci po prostu przedstawiam wszystko, proponuję nawet pewne rozwiązania, które mnie wydają się dobre. Ale tylko Ty wiesz... Tylko Ty... Ojcze...

poniedziałek, 15 czerwca 2015

zemsta...

zdj:flickr/Floriane Legendre/Lic CC

(Mt 5,38-42)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: "Oko za oko i ząb za ząb!" A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.

Mili Moi...
No twierdzą niektórzy, że ślad po mnie zaginął i utknąłem gdzieś między Łodzią, a Warszawą. Ale to nie tak. Rzeczywiście w Warszawie spędziłem kilka miłych chwil, ale wróciłem z niej już w sobotnią noc po to, żeby w niedzielę udać się do Gdańska na spotkanie ze wspólnotą Emmanuel, z którą spędziłem miłe popołudnie. Podsumowaliśmy rok ich pracy i formacji. Dlaczego to podsumowanie ze mną? A bo tak jakoś Pan Bóg sprawił, że pozwolił mi się trudzić przy zakładaniu tego swojego dzieła. I choć oczywiście jestem daleko, to jednak nadal się troszczę jak o dziecko zrodzone z ich wiary, a mojego głoszenia. Dobry czas...

A tak w ogóle... To mógłbym już wracać. Zobaczyłem, że chyba już tu nie moje miejsce. Czuję się trochę tak, jakbym wskoczył w "cudze buty", w nie swoje życie. Moje toczy się gdzie indziej. I już za nim tęsknię. Za ludźmi, miejscami, moim ułożonym światem. Ale staram się i tym wakacyjnym czasem ucieszyć, choć nie czuję, żebym wypoczywał. Może wypocznę po powrocie :) Dziś tak naprawdę posiedziałem sobie w fotelu, poczytałem, pomaszerowałem z kijkami... Dziś był wypoczynkowy dzień...

Nie wiem czy miewacie pragnienie zemsty. Ja owszem... Dziś zobaczyłem to bardzo wyraźnie nad Słowem. Rzecz jasna im człek bardziej wierzący, tym pragnienie zemsty bardziej subtelne. Rzadko wyraża się ono w marzeniu o praniu innych po gębie. Ale czasem pojawia się choćby chęć powiedzenia takiego słowa, żeby zabolało i żeby wróg poczuł, co chcę powiedzieć. Czasem zaś wystarczy podkreślić stan szczęścia, który nieudolnie próbował mi ów wróg odebrać, ale mu się to nie udało... Ważna jednak intencja. Zemścić się - żeby zobaczył, żeby się przekonał, żeby go zezłościć, żeby mu dołożyć...

I ilekroć taką zemstę uda się wcielić w życie, tylekroć demon siedzi i zaciera łapki... Zło, które mogło się na mnie zakończyć, zostało pomnożone i posłane dalej w świat. Zło, którego doświadczyłem nie zostało zneutralizowane... Nie zmienia to w niczym krzywdy i cierpienia, którego doznałem, niczego nie naprawiam. A "szczęście", którego doznaję, trwa tylko przez chwilę. Zemsta bowiem nigdy nie przynosi trwałego zadowolenia, a prawo odwetu nie przemienia tego świata...

Czynią to tylko ci, którzy w mocy Boga nie stawiają oporu złu na sposób ludzki... Ale to już wyższa szkoła jazdy, niemożliwa bez Boga. I tak rzadko w tym świecie spotykana, jak rzadka jest prawdziwa znajomość Najwyższego...

Ja dziś moje ludzkie pragnienia zemsty zamknąłem w Księdze Pisma prosząc Jezusa o ich przemianę. A co Ty zrobiłeś ze swoimi???

piątek, 12 czerwca 2015

w Jego sercu...


zdj:flickr/qthomasbower/Lic CC
(J 19,31-37)
Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat - ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem - Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebodli.

Mili Moi...
Pobudka jeszcze w Częstochowie. Spokojna modlitwa o poranku, Msza Święta i dalsze chłonięcie atmosfery tego miejsca... Wiele dobrych chwil. I wiele ważnych spraw powierzonych Matce. Nie dotyczących mnie co prawda, ale ja w tym miejscu nie do końca umiem modlić się za siebie. Ten jasnogórski dom jest szkołą miłości. Tam trzeba modlić się za innych... A przecież tym innym intencji nie brakuje...

A potem przejechałem do Łodzi. Tu mieści się nasze seminarium, w którym spędziłem niegdyś sześć lat mojego życia. Tu studiowałem i tu mi sie Pan objawiał, przychodził do mnie i mi się udzielał. Wiele dobrych wspomnień, więc wracam tu raczej chętnie, choć to miejsce się zmieniło bardzo. A może to ja się bardzo zmieniłem od tamtych czasów. W każdym razie ta podróż sentymentalna jest czymś pięknym...

No i Słowo, w którym dziś otwarte serce Jezusa. Ono pozostaje otwarte na zawsze... I nie trzeba wiele. Po prostu zapragnąć, przyjść, zaczerpnąć. Ta miłość, która z niego wypływa jest przeobfita. I paradoksalnie zostaje uwolniona przez poganina, grzesznika, który sięga po włócznię. Ten paradoks się nieustannie powtarza. Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska. Najżywsze strumienie miłości prowokują ci najbardziej zagubieni...

Czy to znaczy, że tych trwających w Nim kocha mniej? Żadną miarą. Oni po prostu mają stały dostęp do tego, co stanowi istotę naszego życia. Bez miłości nie da się bowiem żyć. A Jezus, który zdecydował się nas kochać nieustannie zaprasza - kto jest spragniony, niech przyjdzie do mnie i pije... Niech przyjdzie... Niech pije... A gdyby już przyjść nie mógł, to ja przyjdę do Niego... Nie umrze bez pojednania ze mną. A tym samym ma gwarancję zbawienia... Bo kocham...

Może więc warto zacząć "zbierać" pierwsze piątki miesiąca. Jeśli jeszcze tego w życiu nie zrobiłeś... Uzbieraj dziewięć i "wymień" je na Jego odwieczną miłość... Ukrytą w sercu. Otwartym dla ciebie...

czwartek, 11 czerwca 2015

skruszyć tę władzę...


zdj:flickr/Nicole Mays/Lic CC
(Mt 10,7-13)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski! Wart jest bowiem robotnik swej strawy. A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie. Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli zaś nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was!

Mili Moi...
Wczoraj ostatni dzień w Lublinie... Dokonałem więc nawiedzenia sióstr w Kazimierzu, które Pan Bóg pozwolił mi prowadzić duchowo przez rok... Ucieszyłem się nimi... Dojrzewają, rosną w Panu... Aż przyjemnie popatrzeć... Bardzo radosne spotkanie. Piski, śmiechy, ale i błogosławieństwo na pożegnanie...

Dziś natomiast dotarłem do Częstochowy i zrobiłem sobie taki mały dzień skupienia. Chodzę, modlę się, chłonę klimaty tego miejsca. Oczywiście miłych spotkań ciąg dalszy. Dziś A, o której wiedziałem, że wstąpiła do zakonu, ale nie wiedziałem, że jest w Częstochowie. I Pan pozwolił mi i ją dziś błogosławić na drodze... A potem jeszcze dobre siostry dominikanki, które poznałem w Lublinie zaprosiły mnie do swojego nowego domu... Jeszcze chwila z Matką Bożą jutro i jedziemy dalej... Tym razem będzie to nasze seminarium w Łodzi.

A dziś skupił mnie Pan na srebrze, złocie, miedzi i trzosach... Zdałem sobie sprawę, że one nie mają wartości same w sobie. Wartość nadaliśmy im my, ludzie... Równie dobrze moglibyśmy zamiast złotem płacić trawą, a zamiast srebrnych ozdób nosić drewniane, gdyby ktoś w przeszłości uznał je za cenne. Tymczasem padło na te kruszce, które dla wielu stają się sidłem i nie pozwalają widzieć Boga ani człowieka.

Pisałem niedawno artykuł o braciach w Niepokalanowie za czasów o. Maksymiliana. Zauważyłem, że dla nich pieniądze właściwie mogły nie istnieć. Zadowalali się tym, co niezbędne. Wiele rzeczy dzielili między sobą (płaszcze, buty - miały wielu użytkowników). A przy tym byli wolni i szczęśliwi. Złamali władzę pieniądza, odebrali mu wartość. Potwierdzili, że wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy, a nie jak głosi świat - wszystko możliwe jest dla tego, kto ma pieniądze... Widzę to na co dzień w osobie mojego proboszcza, który zawsze z wielką pokorą powtarza mówiąc o pieniądzach - to tylko papiery...

I jeśli moje słowa budzą w Tobie bunt i myślisz sobie, że mogą tak mówić tylko ci, którzy pieniądze mają, to wróć do dzisiejszej Ewangelii... Bo to nie ja mówię - da się żyć czyniąc oparcie z Boga, a nie z pieniądza... Ja bym się nie odważył, gdyby Jezus nie gwarantował, że to możliwe... Jemu uwierz... Nie mnie :)

wtorek, 9 czerwca 2015

z Nim, w Nim i dla Niego...


zdj:flickr/Charis Tsevis/Lic CC
(Mt 5,13-16)
Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.

Mili Moi...
Lublin to jednak miejsce na świecie, do którego już chyba zawsze będę wracał z radością... Lubię tu być... A zajęć sporo... Wczoraj pół dnia biegałem po sklepach... Od księgarń katolickich po markety budowlane. Dziwne? Nie, nic nie buduję... Nawet nie remontuję. Ale w workach na gruz znakomicie się wysyła książki do Ameryki, a kolejny pakiet na tę wysyłkę czeka...

Poza tym dziś dzień nauki. Rzeczywiście siedziałem nad książką, żeby wstydu się nie najeść. Ale mój profesor to człowiek z ogromną klasą i kulturą, więc egzamin był bardzo miły. Pierwszy raz też widziałem go tak zaskoczonego, kiedy wręczyłem mu napisany fragment pracy. Naprawdę się nie spodziewał... Przy okazji udało mi się też zainicjować proces wydawania drukiem mojego artykułu, niezbędnego do otwarcia przewodu doktorskiego. Okazało się, że tekst podobno się broni... Więc może to wszystko nabierze tempa... Oczywiście dzięki wielu dobrym ludziom...

Poza tym wiele dobrych spotkań i rozmów... A jutro jeszcze dobre siostry w Kazimierzu i powoli będzie można zmierzać do kolejnego punktu tej wyprawy, którym ma być Częstochowa... To miejsce, do którego zawsze jadę z ogromną tęsknotą...

A dzisiejsze Słowo przypomina mi jak ważne jest to życie wiarą na co dzień...  Ale tylko tak, żeby wzrok innych kierować na Ojca w niebie, a nie na siebie samego. Mam głębokie przekonanie, że jeśli jestem temu światu do czegokolwiek potrzebny, to tylko jako chrześcijanin, a jeszcze bardziej jako kapłan. Od jakiegoś czasu nie mogę się uwolnić od pytania - co jeszcze? W jaki jeszcze sposób mógłbym żyć w pełni oddany Jezusowi? Jak to zrobić, żeby moje życie nie w 93, nie w 98, ale w 100 procentach należało do Niego i było świadczeniem o Nim.... Ja nie mam absolutnie nic poza Nim... I czuję się dzięki temu niesłychanie bogaty... Ale wciąż mam poczucie, że mógłbym być jeszcze bardziej słony, że mógłbym świecić jaśniej... Moja sangwiniczna natura nie pozwala mi spocząć, uznać że to już, że to wystarczy... Nie wystarczy... Im dłużej się przyglądam światu, tym bardziej widzę, że potrzeba tu Boga. Tak na poważnie... Tak absolutnie poważnie...

... a objawiają Go tylko ci, którzy żyją Nim nie na 93, nie na 98, ale na 100 procent...

niedziela, 7 czerwca 2015

przyjaciele Słowa...


zdj:flickr/MissTessmacher/Lic CC
(Mk 3, 20-35)
Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów. Natomiast uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy. Wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać lecz koniec z nim. Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi. Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego. Mówili bowiem: Ma ducha nieczystego. Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką.

Mili Moi...
Urlop trwa... Wczoraj zdobyłem Gdynię. Z przyjaciółmi spędziłem urocze popołudnie na słonecznym bulwarze... Przypomniałem sobie wszystkie dobre chwile spędzone w tym mieście i... nie spotkałem nikogo znajomego. To coś nowego, ale dowodzi tylko, że czas płynie i nie stoi w miejscu...

A dziś od rana w drodze do Lublina. Postanowiłem wyjechać wcześniej, żeby uniknąć korków i to rzeczywiście mi się udało... Dotarłem lekkim popołudniem. A moi dobrzy bracia zostawili mi klucze u naszych nowych sąsiadów. Przepiękne i przedobre młode małżeństwo... I kawkę zrobili, i truskawki postawili, i pogawędzili... A potem już serdeczne spotkanie z Maciejem, moim rocznikowym kolegą i przyjacielem... Gorący wieczór z Lublinie... Spokój, obserwacje ludzi, dużo dobrego humoru... Prawdziwy odpoczynek... A moi bracia właśnie wrócili z wycieczki do Lwowa, więc jeszcze i z nimi miły wieczór... Od jutra jednak zaczynamy działać...

Słowo dziś po raz kolejny konfrontuje mnie z prawdą, że jeśli głosi się Ewangelię, to trzeba być przygotowanym na to, że wrogowie nie cofną się przed niczym. Złośliwe zarzuty wobec Jezusa przypominają, że my, jako głosiciele uczestniczymy w Jego losie. I choćby człek starał się najbardziej na świecie, zawsze znajdą się tacy, którzy będą go oskarżać, że z natchnienia demona przemawia. Jeśli nie o to, to z pewnością znajdą jakieś inne argumenty, którymi będą biczować głosiciela... Spotkałem już na swojej drodze takich biedaków. Oni nie mają nic poza nienawiścią... I dlatego są bardzo biedni...

Na szczęście są również wokół nas przyjaciele Słowa. To ci, którzy słuchają i zachowują. To ci, którzy pragną i mają otwarte ucho. To ci, którzy są pełni szacunku i miłości do głosicieli... Ci są pociechą w chwilach trudnych. Błogosławię Pana, że i ja ich mam...

piątek, 5 czerwca 2015

słyszysz???

zdj:flickr/hobvias sudoneighm/Lic CC
(Mk 12,35-37)
Jezus nauczając w świątyni, zapytał: "Jak mogą twierdzić uczeni w Piśmie, że Mesjasz jest Synem Dawida? Wszak sam Dawid mówi w Duchu Świętym: Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po prawicy mojej, aż położę nieprzyjaciół Twoich pod stopy Twoje. Sam Dawid nazywa Go Panem, skądże więc jest [tylko] jego synem?" A wielki tłum chętnie Go słuchał.

Mili Moi...
No i udało mi się jakoś na Ojczyzny łono dotrzeć. Podróż bez większych niespodzianek... No może poza nieustannie płaczącymi w samolocie dziećmi, co sprawiło, że prawie oka nie zmrużyłem... Choć muszę wspomnieć, że znów doświadczyłem serdeczności na lotnisku. W New Yorku obsługujący mnie ciemnoskóry młodzieniec nie miał dla mnie miejsca, o które prosiłem, ale obiecał, że coś spróbuje załatwić. Poszedł do kogoś wyżej, poszeptali, pokazał na mnie i miejsce się znalazło... Nie, nie... Żaden luksus. Po prostu miejsce przy przejściu, którego akurat nie mógł mi przydzielić. Podobnie w Berlinie. Człek o arabskim typie urody ze znacznie ciemniejszą, niż europejska karnacją skóry, zapytał gdzie lecę. Ja na to, że do Gdańska. A on... najczystszą polszczyzną udzielił mi informacji gdzie mam iść. Takie cuda... Z zaskoczenia zapomniałem go zapytać skąd ma tę umiejętność. Ale najważniejsze, że już na ziemi i w gościnnych progach. I choć trochę senność mnie męczy, to powoli zaczynam odpoczynek. Wiąże się on z... odmawianiem. Dziś kolejny raz... Tym razem udania się na pielgrzymkę autokarową w roli opiekuna duchowego. Tak prawdę mówiąc, gdybym się nie bronił, to cały urlop spędziłbym na duchowych posługach. I choć niektórzy wciąż mi powtarzają, że moje kapłaństwo to trwające całe życie wakacje i nie mam pojęcia o tym, co oznacza pracować, to ja postanowiłem wziąć wakacje od tych wakacji, bo jak mówi powiedzenie - "z próżnego to i Salomon nie naleje". Odpoczywam więc dla złapania równowagi duchowej, psychicznej, fizycznej również. I od jutra zaczynam osobiste pielgrzymowanie. Począwszy od Gdyni, przez Lublin, Częstochowę, aż po Łódź. W domu pewnie będę za tydzień... A tak z pierwszych obserwacji... Dziś byłem na zakupach i zdziwiłem się... bo wszyscy wokół mówili po polsku. Natomiast ostatnią obcą osobą, którą się do mnie uśmiechnęła tak po prostu za nic i kiwnęła głową na powitanie była pani z obsługi na niemieckim lotnisku. Potem jest nieprzekraczalna granica. I sam wychodzę na durnia przepraszając grzecznie, kiedy zahaczam kogoś w sklepie łokciem...

A Słowo... Dziś długo siedziałem nad nim bez szczególnych poruszeń myśli. Zdarza się to czasami. Próbowałem się w nie wsłuchiwać, pytać Jezusa o czym do mnie mówi. I ostatecznie to, co usłyszałem niekoniecznie ma ścisły związek z treścią, choć poniekąd... Poczułem w sercu takie zaproszenie, żebym sobie nie robił urlopu od Słowa... To ostatnie zdanie - tłum chętnie Go słuchał, jest dla mnie niesłychanie motywujące. Być może wielu z tych ludzi miało takie doświadczenie jak ja dziś, że niewiele rozumieli z tego, co On mówił. Ale Jego głos przyciągał uwagę, Jego słowo miało moc nie tylko wynikającą z treści, ale z autorytetu... Dlatego następnego dnia szukali Go znowu i znowu... Niezależnie od poziomu przyswajalności... Słowo jest codzienne... Ono syci także wówczas, gdy nie potrafię zrozumieć...

A od jutra wracam do Biblii Jerozolimskiej... Nie zabrałem jej ze sobą do USA i zatęskniłem bardzo. Dziś przejąłem ją z kartonów elbląskich... Moja Biblia Jerozolimska... Może i ona zatęskniła, żeby być znów otwartą...

środa, 3 czerwca 2015

dziewięć...


zdj:flickr/Oriolus/Lic CC
(Mk 12, 13-17)
Uczeni w Piśmie i starsi posłali do Jezusa kilku faryzeuszów i zwolenników Heroda, którzy mieli pochwycić Go w mowie. Ci przyszli i rzekli do Niego: „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Mamy płacić czy nie płacić?”. Lecz On poznał ich obłudę i rzekł do nich: „Czemu Mnie wystawiacie na próbę? Przynieście Mi denara; chcę zobaczyć”. Przynieśli, a On ich zapytał: „Czyj jest ten obraz i napis?”. Odpowiedzieli Mu: „Cezara”. Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego.

Mili Moi...
No ostatni, szalony dzień przed wyjazdem... Najpierw wizyta u moich chorych, żeby dodatkowo nie obciążać ojca proboszcza... Są w takim wieku, że z nimi pożegnania każdego miesiąca mogą być ostatnie... Oni sami o tym wiedzą, i powtarzają - jesteśmy w rękach Boga... Jeśli pozwoli to się zobaczymy... Potem bankowe sprawy, wizyta u lekarza, u fryzjera, prasowanie... No i w tej wieczornej porze jestem gotów do pakowania... Ale nie mam najmniejszej ochoty, ani siły, więc pewnie dokona się to dopiero jutro...

Natomiast tak sobie pomyślałem, że w Polsce już środa... Trzeci czerwca... A dokładnie dziewięć lat temu, trzeciego czerwca, w Koszalinie, ówczesny tamtejszy biskup, a dziś kardynał Nycz nałożył ręce na moją głowę i przyzywał Ducha Świętego, co uczyniło mnie kapłanem... W tym roku świętowanie na lotnisku :) Ale to nie ważne... Ważne są wszystkie ochrzczone przez dziewięć lat dzieciaki, połączone małżeństwa, odprowadzeni do domu Ojca... Ale nade wszystko ważni są wszyscy pojednani z Bogiem... Spowiadanie od początku było moim wielkim marzeniem i do dziś robię to z ogromną radością. No i tyle Mszy Świętych... Marzy mi się, żeby poziom szczęścia nigdy we mnie nie zmalał, bo co roku to podkreślam i co roku z tym samym przekonaniem mogę napisać - kapłaństwo, to najpiękniejszy skarb jakim kiedykolwiek obdarował mnie Pan... Skarb, dla którego warto sprzedać wszystko... Ucieszcie się dziś ze mną i z tej radości odmówcie Zdrowaś Mario... Chociaż jedno... Z czystej wdzięczności Bogu za dar kapłaństwa...

A Słowo? Czy jest ten obraz i napis? Cezara...
Ojcowie Kościoła mówili, że o ile obraz na monecie był rzeczywiście podobizną Cezara, o tyle obraz, który nosimy w nas samych jest podobieństwem do Boga samego... Nie powinno więc być problemu z określeniem tego, co "należy do Boga", żeby Mu to oddać... Wszak ja do Niego należę... Całkowicie i totalnie... Bo jedna Jego myśl mogłaby mnie zmieść z powierzchni ziemi i strącić w niebyt... Nie mogę nawet jednego włosa uczynić białym... Nie mogę dodać dnia do mojego życia...

Dlaczego więc z tym oddaniem tak trudno? Z powodu nieufności??? Tak, to chyba jakaś fundamentalna nieufność... Bo jak ja Mu oddam siebie (czyli nic mi już nie zostanie), a On nie da mi nic w zamian... NIC? On, który zapewnia, że chce mi dać samego siebie, że niczego nie będzie szczędził, żeby mnie uszczęśliwić... A ja nadal wolę sobie wyobrażać, że MAM siebie, że POSIADAM  siebie... I nie dam... I nie chcę tego, co On mi chce dać... Nie chcę żadnej zamiany...

Bo nie znam... Jego nie znam...

Poślij kapłanów... Żebyśmy wszyscy poznawali... Lepiej... Prawdziwiej...

wtorek, 2 czerwca 2015

dziel i... mnóż...


zdj:flickr/Emran Kassim/Lic CC
(Mk 12,1-12)
I zaczął im mówić w przypowieściach: Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. W odpowiedniej porze posłał do rolników sługę, by odebrał od nich część należną z plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odesłali z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i znieważyli. Posłał jeszcze jednego, tego zabili. I posłał wielu innych, z których jednych obili, drugich pozabijali. Miał jeszcze jednego, ukochanego syna. Posłał go jako ostatniego do nich, bo sobie mówił: Uszanują mojego syna. Lecz owi rolnicy mówili nawzajem do siebie: to jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze. I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy. Cóż uczyni właściciel winnicy? Przyjdzie i wytraci rolników, a winnicę odda innym. Nie czytaliście tych słów w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił i jest cudem w oczach naszych. I starali się Go ująć, lecz bali się tłumu. Zrozumieli bowiem, że przeciw nim powiedział tę przypowieść. Zostawili więc Go i odeszli.

Mili Moi...
No i zaczął się etap "zabijania czasu"... Bo tak naprawdę ciężko zajmować się już sprawami ważnymi. Myśli raczej zajęte tym co i jak w walizce zmieścić. Mam szczerą nadzieję, że jakoś uda się to ogarnąć. Dziś jeszcze małe zakupy... Rano książkowe w Clifton, po południu odzieżowe w... pobliżu :) Wybrałem się z moim proboszczem... Co to jest za człowiek... Chodził ze mną pomiędzy wieszakami, szperał i mówił - weź jeszcze to... w tym ci będzie dobrze... popatrz jakie to ładne... A na koniec przy kasie stwierdził, że on jednak zapłaci za wszystko... Tak sobie dziś pomyślałem, że posłał mnie Pan Bóg do tej Ameryki również i po to, żebym doświadczył co znaczy mieć ojca... Bo tu go rzeczywiście w jakiejś mierze odnalazłem...

A nad Słowem dziś refleksja, że nie ma miejsca na miłosierdzie w sercach... chciwych. Miłosierdzie bowiem jest zawsze darem, który mnie angażuje i kosztuje. Niezależnie od tego, czy mowa o dobrach materialnych, czy duchowych - miłosierdzie domaga się, żebym coś z siebie dał. Dlatego jest niemożliwe dla chciwców...

Kiedy ta chciwość włączyła się dzierżawcom winnicy. Przecież ci ludzie wiedzieli, że ona nie należy do nich. Przecież znali warunki. Przecież musieli rozumieć, że ich postępowanie nie tylko nie wzbudzi sympatii właściciela, ale jeszcze z całą pewnością go rozgniewa... A jednak brną w tę ślepą ulicę i nie cofają się przed żadnymi zbrodniami. Po co? Dla zatrzymania plonu? Dla przejęcia dochodowego biznesu? Dla udowodnienia sobie lub komuś, że udało im się to zrobić? Jeden Pan Bóg wie...

Ich chciwość jednak odebrała radość wszystkim... Bo nawet o nich trudno powiedzieć, że są ludźmi szczęśliwymi, mimo że wydaje się - postawili na swoim. Z tyłu głowy wciąż pobrzmiewają słowa Jezusa - więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. Ale żeby o tym się przekonać, trzeba zaryzykować... Trzeba spróbować... Trzeba wejść w postawę miłosierdzia...