(Mt 26,14-25)
Jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł:
Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści
srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać. W pierwszy dzień
Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: Gdzie chcesz, żebyśmy
Ci przygotowali Paschę do spożycia? On odrzekł: Idźcie do miasta, do znanego
nam człowieka, i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie
chcę urządzić Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił
Jezus, i przygotowali Paschę. Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem
z dwunastu . A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie
zdradzi. Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja,
Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie
zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada
temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla
tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić,
rzekł: Czy nie ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Tak jest, ty.
Mili Moi…
Chwilę mnie tu nie było…
Ale w zasadzie codzienność jest dość przewidywalna i monotonna. Jak to ktoś w
komentarzu ironicznie napisał – „kapcioszki, herbatka i dobra książka”. Stwierdziłem
więc, że nie będę przynudzał i pisał ciągle o tym samym, tym bardziej, że
wypoczynek jednych nieodmiennie irytuje innych.
Przy poprzednim wpisie
pojawił się jednak komentarz, który tu zacytuję - Ja też odbieram ten czas
jako okazję do osobistego nawrócenia. Wiele refleksji się przy okazji nasuwa.
Ale w skali globalnej trudno mi tę sytuację zobaczyć jako karę Bożą, czy
wezwanie do przemiany, dlatego, że chrześcijan na świecie jest 1,3 mld, a
wszystkich ludzi ponad 7 mld. Jak więc ci, którzy Chrystusa nie znają mają się
nawrócić? Tysiące Chińczyków zmarło nie mając pewnie pojęcia o dziesięciorgu
przykazań. Czy Bóg, tak jak zesłał potop, oczyszczający ziemię, zesłał (lub
dopuścił) epidemię nie zważając na to, że jedni mają większe szanse na
nawrócenie i zbliżenie się do Niego, a inni mniejsze, albo żadne? Poważnie mnie
to nurtuje, będę wdzięczna za wyjaśnienie. Kasia
Myślę, że warto wątek rozwinąć.
Klasycznie teologia duchowości używa słowa „nawrócenie” w trzech kontekstach.
Nawrócić się można w najbardziej fundamentalny sposób, czyli po prostu przyjąć prawdę
Bożą i zacząć nią żyć. Po drugie, o nawróceniu mówi się, kiedy człowiek odwraca
się od jakiegoś grzechu i przestaje go popełniać, czy szerzej – kiedy rezygnuje
z grzesznego modelu życia. Wreszcie, trzecie rozumienie tego słowa dotyczy
rozwoju w wierze. Częstokroć ludzie, którzy odkryli Boga na nowo, potraktowali
Go poważnie, weszli w głąb wyznawanej przez siebie wiary, również mówią o tym,
że się nawrócili.
Wszystkie te konteksty wydają
mi się być aktualne jeśli chodzi o Boże wezwania, które kieruje On do świata w perspektywie
globalnej. Najpierw ci, którzy Go zupełnie nie znają – powiedzmy sobie
szczerze, że w epoce „globalnej wioski” takich ludzi jest już niewielu. Tych,
do których prawda Ewangelii nigdy nie dotarła. O nich bym się nie martwił, wszak
to niewiedza niezawiniona i o nią trudno mieć do nich pretensje. Znacznie
więcej osób znajduje się po stronie zawinionej niewiedzy – prawda o Jezusie
jest dla nich dostępna, ale w żadnym wypadku się nią nie zajmują, albo tkwiąc w
pogańskich wierzeniach, albo żyjąc całkowicie „poza” Bogiem – On ich po prostu
nie interesuje. Argument „w tej religii się urodziłem, w tej się wychowałem i w
tej umrę” nie jest raczej rozsądnym i poważnym potraktowaniem Boga jako takiego
i życia wiecznego. Oczywiście mamy również wśród chrześcijan miliony „pogan”, których
od poprzednich odróżnia tylko budynek, do którego chodzą w niedzielę i krzyżyk,
którym zdobią swoje szyje, ale żyją według swoich własnych bożków, mamy
chrześcijan, którzy z upodobaniem tkwią w poważnych grzechach i nie zamierzają
ich porzucać, mamy chrześcijan, którzy zatrzymali się w rozwoju wiary na
poziomie drugiej klasy szkoły podstawowej…
Wszyscy więc, każdy na
swoją miarę, są wezwani do nawrócenia, do przemiany (czytaj – poprawy) swojego
życia, do przylgnięcia, zaufania Temu, który nad tym światem czuwa. Ta
najbardziej podstawowa prawda jest dostępna dla wszystkich ludzi. Księga
Mądrości ujmuje to tak - 1 Głupi [już] z natury* są wszyscy
ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego,
który jest, patrząc na dzieła nie poznali Twórcy, 2 lecz
ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy dokoła, wodę burzliwą lub światła
niebieskie* uznali za bóstwa, które rządzą światem. 3 Jeśli
urzeczeni ich pięknem wzięli je za bóstwa - winni byli poznać, o ile
wspanialszy jest ich Władca, stworzył je bowiem Twórca piękności; 4 a
jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw - winni byli z nich poznać, o
ile jest potężniejszy Ten, kto je uczynił. Mdr 13, 1-4.
O ile jednak kilka pokoleń
wstecz ludzie posiadali jeszcze całkiem dobrze rozwinięte myślenie
nadprzyrodzone, o tyle dziś zdaje się ono występować już tylko w formie
szczątkowej. Oświeceni mądrością ludzką „wiedzą przecież bardzo dobrze”, że
żaden kataklizm, dramat ludzkości, klęska, czy katastrofa nie ma nic wspólnego
z Bogiem. Jeśli jakikolwiek Bóg istnieje to już tylko po to, żeby nas chwalił i
głaskał po główce klaszcząc z zachwytu nad coraz bardziej szalonymi i
wyuzdanymi pomysłami człowieka. Może więc dla złamania twardego karku pychy
potrzeba czegoś więcej. Może dla skłonienia do refleksji trzeba rzucić ludzkość
na kolana. Może to jedyna, ostateczna zapora w szaleńczym marszu ludzkości ku
piekłu, którego przedsionkiem stała się już dobrze znana nam ziemia.
W tym sensie jestem głęboko
przekonany, że nawrócenia nam trzeba. Ci, którzy są bliżej Boga winni brać odpowiedzialność
za tych, którzy są dalej – na tym chyba polega miłość. Pościć i pokutować za tych,
którzy dziś takiej potrzeby absolutnie nie widzą. Czyż nie do tego zapraszał
Jezus objawiając tajemnice swojego Serca? Wynagrodzenie za grzechy ludzkości…
Czy nie w tym tkwi istota nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi?
Wynagrodzenie za grzechy, obelgi i zniewagi wobec tegoż Serca…
Nie jestem katastrofistą,
ani twórca spiskowych teorii, ale od zawsze wydawało mi się, że Boga należy traktować
poważnie, bo On na to zasługuje. I dlatego mam głębokie przekonanie, że czas najwyższy
się zatrzymać, pomyśleć i podjąć decyzję… Bardzo głośno wybrzmiewa mi w uszach
słowo Pana –
4 Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej
pierwotnej miłości.
5 Pamiętaj więc, skąd spadłeś,
i nawróć się,
i pierwsze czyny podejmij!
Jeśli zaś nie - przyjdę do ciebie
i ruszę świecznik twój z jego miejsca,
jeśli się nie nawrócisz. Ap 2, 4-5
A po tym dłuższym wywodzie,
pozwólcie, że podzielę się dwoma obrazami, które bardzo mocno stanęły mi przed
oczami w ostatnich dniach. Najpierw w poniedziałek Maria, która obmywa Jezusowi
stopy, ociera je własnymi włosami. Cała nastawiona na dar, na służbę, siebie
gotowa oddać w ofierze. I dziś Judasz, który mówi – co chcecie mi dać?
Człowiek, który jest nastawiony na zysk. Niekoniecznie i nie tylko materialny.
Człowiek, który gra na siebie… Dla mnie to ważne obrazy w przededniu Wielkiego
Czwartku. Ten kontrast aż boli. A jutro dzień odnowienia mojej decyzji, decyzji
każdego z nas, kapłanów. Czy idziemy w dar z siebie, czy w dar dla siebie? Może
i Wy stajecie wobec takiego dylematu… Odwagi więc…
PS. No i dzięki dwóm Czytelniczkom,
które od czasu do czasu motywują słowem do pisania… Pozdrawiam Puck i
Miedzichowo…