poniedziałek, 27 kwietnia 2020

czytając Mertona :)



(J 6, 22-29)
Nazajutrz, po rozmnożeniu chlebów, tłum stojący po drugiej stronie jeziora spostrzegł, że poza jedną łodzią nie było tam żadnej innej oraz że Jezus nie wsiadł do łodzi razem ze swymi uczniami, lecz że Jego uczniowie odpłynęli sami. Tymczasem w pobliże tego miejsca, gdzie spożyto chleb po modlitwie dziękczynnej Pana, przypłynęły od Tyberiady inne łodzie. A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa ani Jego uczniów, wsiedli do łodzi, dotarli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy zaś odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: "Rabbi, kiedy tu przybyłeś?" W odpowiedzi rzekł im Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki, ale dlatego, że jedliście chleb do syta. Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec". Oni zaś rzekli do Niego: "Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boga?" Jezus, odpowiadając, rzekł do nich: "Na tym polega dzieło Boga, abyście wierzyli w Tego, którego On posłał".


Mili Moi…
Dziś przydarzyło mi się coś niezwykłego… Kolejny w życiu „pierwszy raz”. Sprawowałem Eucharystię o godzinie 18.00. Włożyłem w nią całe serce – może nawet nieco więcej niż zwykle, bo mam duży powód do radości, o którym w swoim czasie napiszę. W każdym razie śpiewałem niemal wszystko, co dało się zaśpiewać, wybrałem I Modlitwę Eucharystyczną (to ta, w której wymienia się tyle dziwnych imion) ze śpiewaną konsekracją. We Mszy uczestniczyło osiem osób. Wśród nich pewien młody człowiek (na oko 18-20 lat).

Po Eucharystii przyszedł do mnie do zakrystii prosząc o chwilę rozmowy. I zadał mi pytanie – czy mógłbym zostać jego kierownikiem duchowym? Pytam gościa – a spowiadałeś się kiedyś u mnie? On na to – raczej nie… Więc – pytam dalej – skąd wiesz, że będzie Ci „smakować”? Nie wiem – on na to – ale intuicyjnie czuję, że to właśnie ojciec… Ogarnięty, normalny chłopak… Dałem mu wizytówkę. Zobaczymy czy intuicja nie minie…

Przypomniałem sobie Jana Pawła II, który swego czasu kichnął na spotkaniu ekumenicznym, rozładowując dość napiętą atmosferę. Podsumował to mówiąc, że jak się okazuje, nawet kichnięcie może mieć wymiar ekumeniczny. Ja dziś poznałem, że sposób bycia przy ołtarzu może wzbudzać w kimś „intuicję”. :)

Wczoraj też nieopatrznie wszedłem na stronę jednego z magazynów książkowych… I osiem pobożnych lektur już do mnie jedzie… Tym razem Chesterton, Lewis, Brandstaetter, Guardini, Sheen… Wiem, nie wolno mi wchodzić do księgarń, także tych internetowych… Ale to bywa silniejsze ode mnie… :)

A dziś Pan mówi, że dzieło Boże polega na tym, żebyście wierzyli… Co to znaczy? Przecież nie tylko intelektualne uznanie prawdy o Jezusie Synu Boga, ale nade wszystko przyjęcie Jego Słowa (KAŻDEGO) i poważna próba wcielania go w życie. Ku czemu to prowadzi? Szczepan w pierwszym czytaniu dziś to znakomicie obrazuje – nie byli w stanie sprostać jego mądrości. A kiedy nie są w stanie jej sprostać, pozostaje im już tylko agresja. Tam, gdzie ludzie na poważnie żyją wiarą, agresji ze strony otoczenia można się spodziewać. Gdzie ona się dziś pojawia? W Polsce??? Nieporównywalnie rzadziej i mniej intensywnie niż w wielu innych miejscach na świecie. Co to oznacza? Być może wiele rzeczy… A może tylko jedną… Że zostaliśmy zneutralizowani. Że uwierzyliśmy w słowo świata o tym, że każda religia jest równie dobra, prawdziwa i cenna, a bóg ma tak naprawdę na imię „Tolerancja”. Milczących i tolerancyjnych świat pokocha jako swoją własność. Jezusowych zabije… Najpierw śmiechem. Potem słowem. A potem…

niedziela, 26 kwietnia 2020

nikt... i nic...



(Łk 24, 13-35)
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej o sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: "Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?" Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: "Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało". Zapytał ich: "Cóż takiego?" Odpowiedzieli Mu: "To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Ale po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto, jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli". Na to On rzekł do nich: "O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?" I zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: "Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił". Wszedł więc, aby zostać wraz z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili między sobą: "Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?" W tej samej godzinie zabrali się i wrócili do Jeruzalem. Tam zastali zebranych Jedenastu, a z nimi innych, którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi". Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.


Mili Moi…
Na początek kilka słów z Ecclesia de Eucharistia, z punktu 16 – o komunii - Zbawcza skuteczność ofiary urzeczywistnia się w pełni, kiedy w Komunii przyjmujemy Ciało i Krew Pana. Ofiara eucharystyczna sama z siebie jest skierowana ku wewnętrznemu zjednoczeniu nas, wierzących, z Chrystusem przez Komunię: otrzymujemy Tego, który ofiarował się za nas, otrzymujemy Jego Ciało, które złożył za nas na Krzyżu, oraz Jego Krew, którą przelał «za wielu (...) na odpuszczenie grzechów» (Mt 26, 28). Pamiętamy Jego słowa: «Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie» (J6, 57).

Wczoraj zakończyłem piętnastą książkę w tym roku… Tak, wiem, trochę to wolno idzie, ale niektóre były nieco bardziej opasłe. W każdym razie, zdecydowałem, że szesnastą będzie odkładana od lat „O odnowie życia zakonnego i kierownictwie duchowym” Thomasa Mertona. Broniłem się przed nią długo, choć kusiła mnie nieustannie z półki. Opasła, ponad pięciusetstronicowa pozycja, która… wciągnęła mnie natychmiast. Utonąłem w głębi Mertona…

Merton utożsamia wiele moich ideałów zakonnych. Choć nie odkrywam w sobie rzecz jasna powołania monastycznego, to jednak głębia zjednoczenia z Bogiem w samotności i ciemności wiary, stanowią dla mnie niedościgniony ideał. Malo tego, Merton ma doskonałe pióro i zdolność prostego nazywania rzeczy skomplikowanych. Urzeka mnie to nieustannie.

Choćby, kiedy pisze o 150 nowicjuszach w opactwie Gethsemani (sic!) – Ogólnie rzecz ujmując, nieco niepokojące są efekty sytuacji, w której dom pełen jest szczęśliwych ludzi – szczęśliwych, gdyż nie mieli jeszcze okazji zaznać cierpienia (choć są przekonani o własnej gotowości do podjęcia go). We wspólnocie weteranów czuje się mocniejsze zakorzenienie w Bogu, nawet jeśli wielu z nich sprawia wrażenie ponurych. Nie marnuję czasu na poszukiwanie ukojenia we wspólnocie, ale nie unikam też samotności. Jest zbyt mało czasu na takie drobiazgi.

Czy też, gdy pisze o swoich zadaniach – Jeśli zaś chodzi o resztę, to sądzę, że Jezus chciałby, bym przede wszystkim więcej czasu poświęcił na wspólną pracę oraz na lekturę i modlitewną refleksję, lub, po prostu, poświęcił się Jemu samemu; nie ma przecież wspanialszego i ważniejszego zadania niż miłość. Ma też w sobie wiele ironicznego humoru – Tom naszych wierszy drukował człowiek, który miał pracownię na wsi. Kozy plątały się po drukarni i zjadały książki. Na szczęście nie spotkało to naszych wierszy. Być może kozy okazały się mądre. Wyczuły truciznę.

A dziś o poranku, na zaproszenie arcysympatycznego proboszcza, miałem okazje posłużyć w parafii bł. Jana XXIII w Komornikach pod Poznaniem. Dobrze to czasem popatrzeć na inne twarze, tym bardziej, że dawno nigdzie nie byłem, więc taki wyjazd to czysta przyjemność. Kto wie jak nasza współpraca się rozwinie.

A uczniowie w drodze do Emaus… Niczego się już nie spodziewają… Jak łatwo pozbawić człowieka nadziei. Strach o własne życie nie pozwala widzieć niczego w jasnych barwach. Nicość, pustka, smutek. I ucieczka… Byle dalej. Ile sił w nogach. Zapomnieć. Ukryć się. Przeczekać. Bo ta myśl, że się uda, że można zostawić zagrożenie za sobą, że wystarczy tylko… Ta myśl nie opuszcza człowieka do dziś… Zamknięty dom, lateksowa rękawiczka, i dużo, dużo wiadomości o osaczającym nas zewsząd niebezpieczeństwie. Trwać. Czekać. Minie.

A jeśli minie, to co zostanie? Lęk? Poczucie kruchości? Beznadzieja? Spiskowe teorie? Co mogłoby nas pocieszyć? Gdzie pójdziemy, kiedy już pójść gdzieś będzie można? Kupować? Bawić się? Gawędzić na ławce w parku?

Dziś uciekamy przed lękiem zamykając się w domu. Jutro będziemy próbowali uciec wychodząc na zewnątrz. I mówiąc sobie – nic się nie stało. Znów można żyć…

A oni w tej samej godzinie zebrali się i wrócili do Jerozolimy… Jedno spotkanie i pokonali lęk. Jeden prawdziwie Żyjący i wróciła nadzieja. Jeden. Tylko Jeden. Żaden inny. Nikt. I nic…

piątek, 24 kwietnia 2020

chłopiec...


Photo by Bess Hamiti from Pexels
(J 6, 1-15)
Jezus udał się na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, czyli Tyberiadzkiego. Szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: "Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?" A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co ma czynić. Odpowiedział Mu Filip: "Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać". Jeden z Jego uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: "Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?" Jezus zaś rzekł: "Każcie ludziom usiąść". A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: "Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło". Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, pozostałymi po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ludzie spostrzegli, jaki znak uczynił Jezus, mówili: "Ten prawdziwie jest prorokiem, który ma przyjść na świat". Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.


Mili Moi…
I znów minął tydzień… Nie wiem kiedy… Ale za to wokół rozkwitło życie… Kiedyś zupełnie nie zwracałem na to uwagi, a wiosna była najnudniejszą porą roku. Od lat jednak kocham ten okres… Nieśmiałość liści, które ostrożnie wyglądają ku słońcu, kolory, których żadna farba w połączeniu z malarskim talentem oddać nie zdoła, śpiew ptaków, którego mógłbym słuchać w nieskończoność… W tym tygodniu wybrałem się na dluuuugi spacer do Cytadeli (wielki park w Poznaniu). Gdyby nie maseczka na twarzy, powiedziałbym, że odetchnąłem pełną piersią. W każdym razie, po takim seansie natury, który Pan Bóg dla mnie przygotował, mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem – aż chce się żyć…

Terminarz rekolekcyjny… Cóż, wykreślam kolejne pozycje… Ale wygląda na to, że 8 maja nawiedzę klaryski w Pniewach i wygłoszę do nich rekolekcje, bo, jak mnie zapewniły, czekają i nie zamierzają z nich rezygnować. To siostry klauzurowe, siedzą w jednym domu, nie zjeżdżają się zewsząd, więc pewnie jest im łatwiej na te rekolekcje jednak się zdecydować. Czas już najwyższy, żeby gdzieś ruszyć, bo korzenie tu zapuszczę… A na razie pozostają lokalne atrakcje, do których należą dni skupienia dla sióstr franciszkanek i dominikanek… Dzięki nim przypominam sobie jak wyglądają siostry zakonne, bo przed apokalipsą to jeszcze jakąś czasami dało się na ulicy zobaczyć. Teraz zniknęły…

Od dwóch tygodni wznowiliśmy też adorację Najświętszego Sakramentu w naszym kościele, która była od miesięcy zawieszona ze względu na trwający remont. To też wielka ulga, że nie trzeba już „biegać po sąsiadach”, ale we własnym domu, trzy piętra niżej, jest Pan, który słucha. Tam źródło natchnień i siły…  Do różnych działań. Dziś na przykład o 17.00 modlitwa przez telefon nad pewną młoda kobietą w Trójmieście chorą na nowotwór. Jeśli znajdziecie chwilę – westchnijcie wraz ze mną…

A dziś zatrzymał mnie… chłopiec. Szczęśliwy posiadacz pięciu chlebów i dwóch rybek… Trochę mi on zresztą pachnie aniołem, bo jak to? Sam był? Bez rodziców? A jeśli byli z nim, to raczej oni mieli ten posiłek… Czy chcieliby go zainwestować i oddać w ręce Nauczyciela, nie wiedząc czego się spodziewać? Czy to nie zbyt wielkie ryzyko? Dla dorosłych z pewnością, ale nie dla chłopców…

On ma niewiele i to niewiele oddaje (bo przecież chyba siłą mu nie zabrali). Nie przecenia swoich możliwości, nie wydaje mu się, że jest kimś wyjątkowym i szczególnym, nie spodziewa się gratyfikacji, wdzięczności i pochwal. Po prostu dał i… zniknął. Może wrócił do zabawy, jak to mają w zwyczaju chłopcy, którzy na niczym dłużej nie mogą skupić swojej uwagi… A może zjadł jak inni, zaspokoił głód i zdziwił się jak to możliwe, skoro chleba było tak niewiele? Ale nie miał szczególnie dużo czasu na rozmyślanie, bo już tłumy cisnęły się do Jezusa, aby Go obwołać królem…

Chłopiec, który nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele posiadał... Chłopiec, który okazał się hojny, oddając to, co miał… Chłopiec, który nie przywiązywał nadmiernej wagi do samego siebie… Chłopiec, który w ten sposób sam stał się darem dla tej wielkiej wspólnoty… Chłopiec – dla mnie dziś to proste słowo brzmi jak zadanie…

piątek, 17 kwietnia 2020

odtąd ludzi...


Photo by Miguel Á. Padriñán from Pexels
(J 21,1-14)
Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał


Mili Moi…
Tak pomyślałem, że po krótkim fragmencie encykliki Jana Pawła II o Eucharystii mogę Wam tu przecież przypominać… Dziś więc z punktu 11, o tym, że Pan oddał nam się DO KOŃCA…

Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, pamiątkę śmierci i zmartwychwstania swojego Pana, to centralne wydarzenie zbawienia staje się rzeczywiście obecne i «dokonuje się dzieło naszego Odkupienia». Ofiara ta ma do tego stopnia decydujące znaczenie dla zbawienia rodzaju ludzkiego, że Jezus złożył ją i wrócił do Ojca, dopiero wtedy, gdy zostawił nam środek umożliwiający uczestnictwo w niej, tak jakbyśmy byli w niej obecni. W ten sposób każdy wierny może w niej uczestniczyć i korzystać z jej niewyczerpanych owoców. Pragnę raz jeszcze przypomnieć tę prawdę, drodzy Bracia i Siostry, adorując razem z wami tę tajemnicę: tajemnicę wielką, tajemnicę miłosierdzia. Cóż większego Jezus mógł uczynić dla nas? Prawdziwie, w Eucharystii objawia nam miłość, która posuwa się «aż do końca» (por. J13,1) — miłość, która nie zna miary.

Kolejne siostry zadzwoniły i odwołały rekolekcje… Za ich przygotowanie akurat się zabrałem. I znów zniknęła motywacja do pracy… No nie, trochę żartuję… Dłużej już wypoczywać nie można. Więc staram się codziennie coś stworzyć. I mam nadzieje, że ta niemoc twórcza już za mną…

Dziś o poranku „spowiedź na telefon”. Dzwoni ktoś z dołu, ja schodzę, siadam w konfesjonał. Spowiada się ksiądz. Starszy. Kiedy skończyliśmy, on mówi do mnie tak – ojcze, dziękuję, że tu jesteście… Jesteście prawdziwym miastem ucieczki położonym na górze… O każdej porze można do was przyjść po miłosierdzie i nie odmawiacie go. Tak bardzo to doceniamy…

A wszystko to akurat w chwili, kiedy siedziałem nad Słowem i rozmyślałem o „początkach”. Wszak dziś Pan znów zaprasza uczniów do „początku”. Ta dzisiejsza scena nawiązuje do powołania Piotra z Łk 5. Tam Pan powiedział mu – wypłyń na głębię… Dziś wydarzenie bliźniacze, a Piotr nie rozpoznał Jezusa. Nie dostroił się do Niego… Tak właśnie widzę zjawienia się Jezusa po zmartwychwstaniu – uczniowie nie mogą Go jakoś nigdy do końca rozpoznać. On jest ten sam, ale nie taki sam. Zupełnie nowy… I to On ich próbuje dostroić, niczym stare telewizory… Kręciłeś gałką, szumiało, trzaskało, ale spoza pasków i śnieżenia wyłaniał się wreszcie jakiś obraz. Tu jest podobnie… Jezus poprzez przypomnienie początków prowadzi ich do odkrycia nowych celów, zdań, które dla nich przygotował… Czyż nie o to mi chodziło – zdaje się mówić – kiedy wspominałem ci Piotrze, że odtąd ludzi będziesz łowił… I będziesz…

Myślałem sobie dziś o swoich początkach… O jak bardzo chciałem „łowić ludzi”. Od bardzo, bardzo dawna. Odkąd pamiętam… I dziś ten ksiądz postawił mi to mocno przed oczy – że te pragnienia mają ciągle ogromną wartość, bo są dla kogoś ważne. Wiele dobrych słów ostatnio otrzymałem. Szczerych i serdecznych, w podziękowaniu za bloga, za rekolekcje internetowe… One też mi przypominają, że to, co robię ma sens… Paradoksalnie, ten okres, w którym wydajemy się tak mało potrzebni jako kapłani, w moje serce wlał przekonanie, że jest dokładnie odwrotnie. Jesteśmy potrzebni – z pokorą robiąc to, co do nas należy… Służąc jako głosiciele Słowa i szafarze sakramentów… Nie jako prowadzący zajęcia fitness, przewodnicy turystyczni po świecie, czy eksperci w tworzeniu biznesplanów…

Księży, którzy chcą być przede wszystkim księżmi chyba dziś i jutro potrzeba będzie światu najbardziej…

wtorek, 14 kwietnia 2020

Ecclesia de Eucharistia...


Photo by Thegiansepillo from Pexels

(J 20, 11-18)

Maria Magdalena stała przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?" Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę". Jezus rzekł do niej: "Mario!" A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni" , to znaczy: Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: "Widziałam Pana", i co jej powiedział.


Mili Moi…
Kościół żyje dzięki Eucharystii [Ecclesia de Eucharistia vivit]. Ta prawda wyraża nie tylko codzienne doświadczenie wiary, ale zawiera w sobie istotę tajemnicy Kościoła. Na różne sposoby Kościół doświadcza z radością, że nieustannie urzeczywistnia się obietnica: «A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata» (Mt 28, 20). Dzięki Najświętszej Eucharystii, w której następuje przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pana, raduje się tą obecnością w sposób szczególny (…) Słusznie Sobór Watykański II określił, że Ofiara eucharystyczna jest «źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego». «W Najświętszej Eucharystii zawiera się bowiem całe dobro duchowe Kościoła, to znaczy sam Chrystus, nasza Pascha i Chleb żywy, który przez swoje ożywione przez Ducha Świętego i ożywiające Ciało daje życie ludziom». Dlatego też Kościół nieustannie zwraca swe spojrzenie ku swojemu Panu, obecnemu w Sakramencie Ołtarza, w którym objawia On w pełni ogrom swej miłości (Jan Paweł II).

Moich eucharystycznych refleksji ciąg dalszy… Przedwczoraj usłyszałem od gadającej księżowskiej głowy w telewizji, że jakiekolwiek nieuzasadnione wyjście z domu to grzech ciężki. Nie da się tego uzasadnić wiarą – jest to głupota i zła wola… A co takiego uzasadnia się wiarą? No przecież nie wizytę w Lidlu… Można mówić o wierze tylko w związku z wizytą w kościele… Ale to nie wiara… Zła wola i głupota…

Słucham katolickiego księdza, który mówi o ludziach, którzy w ramach obowiązujących rozporządzeń sprawują Eucharystię i w niej uczestniczą i nazywa ich głupcami? Kiedy to się stało??? Czego nie zauważyłem??? Jak to możliwe, że w przeciągu czterech tygodni z człowieka oddanego swoim obowiązkom stałem się oszołomem, fundamentalistą, kimś, kto nie umie kochać, komu na nikim nie zależy, kto nic nie rozumie? Jak to się stało, że skądinąd dramatyczna sytuacja wokół całkowicie wymiotła nam kościoły? Jak to możliwe, że katolicy zdecydowali przeczekać zagrożenie?

Kiedy głoszę na ambonach wartość życia wiecznego, która zdecydowanie przekracza wartość życia ziemskiego, to nikt nie wychodzi z gniewem z kościoła. Ba, bywa, że potakiwanie głowami odbieram nawet jako wyraz aprobaty dla głoszonych prawd. Kiedy mówię o męczennikach i ich ofierze, nikt nie zrywa się z gniewem i nie krzyczy w moją stronę – człowieku milcz, widać, że nie masz dzieci… A kiedy pojawia się realna okazja, żeby zaufać Bogu, zawierzyć mu samego siebie i swoich bliskich – większość katolików mówi – przeczekajmy. A potem będziemy wierzyć jak dawniej… Czyli jak? Znów w półśnie wsłuchiwać się w głoszone Słowo, niczym w baśnie z tysiąca i jednej nocy?

I jeszcze raz to powiem – cały czas mówimy o możliwościach w ramach obowiązujących rozporządzeń. Nie trzeba łamać prawa. Ale widać bardzo różnie rozumiemy „konieczność”. Dlatego z całym szacunkiem chylę czoła przed ludźmi, którzy każdego dnia karmią się Eucharystią w naszym kościele; przed tymi, którzy u kratek mojego konfesjonału mówili w ostatnich dniach – ojcze, nie boję się zarażenia, boje się tylko jednego – że mogłoby mi zabraknąć Eucharystii; przed tymi, którzy dzwonią i pytają – ojcze, zmieścimy się u was w kościele? A jak przyjedziemy, to nas nie wyrzucicie? Nie… choćbym miał dla waszej pięcioosobowej rodziny odprawić oddzielną Mszę, poza programem, to was nie wyrzucimy… Chyle czoła przed kapłanami, którzy są ze swoim ludem, którzy nie zamknęli świątyń, którzy nie odizolowali się w bezpiecznych klasztorach, którzy dziś nie zyskują pochwał, ale są obiektem drwiny, albo pełnych gniewu i niechęci komentarzy… Czegoś ewidentnie nie zauważyłem… Czyżby duża część mojej wspólnoty Kościoła stała się wyznawcami czystego rozumu? Wystarczy, że zadziałamy według klucza zdroworozsądkowego, a wszystko będzie dobrze… A Pan Bóg? Nie zaszkodzi, a pomóc może… Ale żeby On na pierwszym miejscu? Żeby ufać Jemu, Jemu zawierzyć swoje życie? Przeczekajmy…

Powiedzcie dziś Marii Magdalenie – po co leziesz do grobu? Zostań w domu… Jemu już nie pomożesz, a sobie możesz zaszkodzić. Wspominać możesz Go w swojej izbie. Płakać można wszędzie. Po co ci to? Jeszcze cię jaka krzywda spotka… Siedź w domu… Powiedzcie jej to… Nie zrozumie… Bo ona nie zmierza na spotkanie z ideą, ale z Osobą. Cóż z tego, że według wszelkich prawideł natury martwą? Ale UKOCHANĄ. Ona nie może zostać w domu… Bo miłość ją w kierunku grobu popycha, bo miłość nie pozwala jej spocząć, bo miłość nie dba o nic… Wytłumaczysz temu, który nie kocha? Nic nie wytłumaczysz… A on nic nie zrozumie… I może to jest sekret tych, wobec których jutro znów zaśpiewam – idźcie w pokoju Chrystusa, alleluja, alleluja!!!

sobota, 11 kwietnia 2020

cisza...



57 Pod wieczór przyszedł zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusa. 58 On udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Wówczas Piłat kazał je wydać. 59 Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno 60 i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł. 61 Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu. Mt 27, 57-61

Mili Moi…
Wszystko inaczej… Najpiękniej… Przyznam szczerze, że od lat miałem marzenie, żeby, podobnie jak Maria Magdalena, usiąść przed grobem i siedzieć… Zwykle nie było na to szans. Zakończenie adoracji z ludem, schowanie Pana Jezusa, a potem jeszcze przygotowania na Wielką Sobotę…

Ale w tym roku… Marzenie zostało zrealizowane… Ja, człek chodzący spać o 21, wziąłem ze sobą śpiwór, Pismo Święte i ruszyłem przed grób… Owinąłem się i zasiadłem. A była 20.00. Kiedy „skapitulowałem” o 3.00 nad ranem, po siedmiu godzinach czuwania przed Panem, miałem przeczytane wszystkie opisy Męki Pańskiej, odśpiewane trzy części Gorzkich Żali, przemedytowane dwa różańce i omówione z Panem sporo innych rzeczy… Zawsze podkreślałem, że Pan mnie nie stworzył do nocnych czuwań i to generalnie prawda. Wczorajsze było chyba pierwszą próbką od czasów liceum. Mam niedosyt, bo chciałoby się dłużej… Ale… Może to dobry początek… Wobec tego czasu spędzonego w adoracji, pomyślałem sobie – czym jest godzina? Mgnienie, chwila… Chociaż tyle staram się dać Jezusowi każdego dnia…

Wierność kobiet siedzących przy grobie. Ich gotowość bycia tam, gdzie jest On. One myślą o Jego martwym ciele, a tam, wewnątrz tej skalnej groty dokonuje się proces obumierania ziarna po to, żeby za chwilę mogło z niego wytrysnąć życie. Niepowstrzymany strumień, który z pustego grobu bije do dziś, któremu nikt nie zdoła się sprzeciwić, wygasić, zniszczyć… Kiedy czytałem opisy męki, jest tam tak wiele obelg, tak wiele przemocy, ciosów, które spadają na Jezusa ze strony małych, okrutnych ludzi. A On wszystko znosi w ciszy, z pokorą…  Staję wobec tego w niemym podziwie. Ja, czytelnik, po dwudziestu wiekach, mam ochotę zareagować, bronić Go. Niczym Piotr wyciągnąć miecz… A On po prostu trwa w ciszy…

Dziś dzień ciszy w Kościele… Od zawsze… Nigdy nie brzmiała ona tak głośno jak dziś. Zawsze pielgrzymki oglądaczy grobów, święcenie pokarmów, gwar dzieci, szmer modlitw i babcinych tłumaczeń – tam jest Pan Jezus…  Dziś cisza… Niech trwa…


piątek, 10 kwietnia 2020

pusto...


Photo by Jan Koetsier from Pexels

E. Po wieczerzy Jezus wyszedł z uczniami swymi za potok Cedron. Był tam ogród, do którego wszedł On i Jego uczniowie. Także i Judasz, który Go wydał, znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili. Judasz, otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów, przybył tam z latarniami, pochodniami i bronią. A Jezus wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść, wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: + Kogo szukacie? E. Odpowiedzieli Mu: I. Jezusa z Nazaretu. E. Rzekł do nich Jezus: + Ja jestem. E. Również i Judasz, który Go wydał, stał między nimi. Skoro więc rzekł do nich: Ja jestem, cofnęli się i upadli na ziemię. Powtórnie ich zapytał: + Kogo szukacie? E. Oni zaś powiedzieli: T. Jezusa z Nazaretu. E. Jezus odrzekł: + Powiedziałem wam, że Ja jestem. Jeżeli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść. E. Stało się tak, aby się wypełniło słowo, które wypowiedział: Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi dałeś. Wówczas Szymon Piotr, mając przy sobie miecz, dobył go, uderzył sługę arcykapłana i odciął mu prawe ucho. A słudze było na imię Malchos. Na to rzekł Jezus do Piotra: + Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec? J 18, 1-11

Mili Moi…
Wielki Czwartek za nami. Oczywiście, że inny… Co było najbardziej realne? Smutek… Kiedy patrzyłem na puste ławki. Tak prawdziwego smutku nie przeżywałem już dawno. Nie chciałbym nigdy dożyć czasów, kiedy kościoły rzeczywiście opustoszeją… Sądzę, że one nadejdą, ale modle się, żeby Pan mnie zaprosił do domu, zanim to się stanie. Wiem, że wiele osób bardzo chciałoby być w tych dniach na liturgii, a nie mogą. I to tylko potęguje mój smutek. Ale w głębi serca cieszę się, że czuję go tak intensywnie. Wszak to uczucie musiało również towarzyszyć Jezusowi. A w „normalnym wydaniu świąt” często nawet nie zdążałem go odczuć. Wokół tyle się działo. A teraz nie dzieje się prawie nic. I wszystko staje się odczuwalne wielokroć silniej…

Wczoraj Pan pokazał mi dwie ważne rzeczy o mnie samym… Od dawna bardzo chciałem dokonać czegoś wielkiego w moim kapłaństwie. Nie to, że sam chciałem być wielki, ile raczej chciałem mieć udział w czymś wielkim, w czymś, co pozostanie na długo, co będzie znaczące dla wielu. Kawal czasu tak to widziałem… Wczoraj coś jakby „kliknęło” i zobaczyłem klęczącego Jezusa. Jakbym lepiej zrozumiał czym jest prawdziwa wielkość dzieł. Jakby dotarło do mnie, że właściwie „wielkość” w ludzkich oczach nie ma żadnego znaczenia. Że tylko Jego oczy się liczą, Jego widzenie rzeczy. Może to kolejny krok ku wolności…

Druga rzecz to w ostatnich dniach przekonuje się jak bardzo sam potrzebuję być potrzebnym. Moja nieużyteczność bardzo mnie boli. Czuje się jak wielki kocioł, w którym łaska kapłaństwa wprost wrze, a nie mogę się nią dzielić. Ta kumulacja łaski jest niemal bolesna. Towarzyszy mi dalekie przeczucie co musi czuć Serce Jezusa chcąc wylać swoje łaski na lud, a nie mogąc, z powodu braku zainteresowania. Jestem głęboko przekonany, że kapłaństwo to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło. I póki mogę, chcę nim służyć. Pociesza mnie tylko fakt, ze nigdy nie przestaję być księdzem, także wówczas, kiedy z różnych przyczyn nie mogę wejść w posługę. Ale tego niemal fizycznego bólu bezczynności to raczej nie łagodzi. Pozostaje to cierpienie zjednoczyć jakoś z cierpieniem Jezusa…

Trochę spowiadam… Opcja „umów spowiedź na telefon” sprawia oczywiście, że spośród tych niewielu, którzy zaglądają do naszego kościoła, decydują się na spowiedź tylko najodważniejsi. Okazuje się, że wykonanie takiego telefonu dla wielu jest zbyt trudne (wiem to od innych, którzy opowiadają o trudnościach swoich znajomków). Zauważam jednak sporą dojrzałość u tych, którzy przychodzą. Jest też więcej spowiedzi generalnych, co pokazuje, że część osób weszła w naprawdę solidną refleksję nad swoim życiem. To niesłychanie pocieszające…

A dziś myślę o Jezusie, który z podniesioną głową wychodzi ku temu, co nieuniknione. Mierzy się z tymi, którzy przychodzą Go pojmać i swoją Boską mocą potwierdza po raz kolejny, że oni mogą Go pojmać tylko dlatego, że On tego chce, że On się na to decyduje, że nadszedł już czas. Ale to nie wszystko… W tej chwili przesilenia, On nie przestaje się troszczyć o swoich uczniów – oczekuje, że skoro sprawa dotyczy Jego, oni będą mogli odejść wolno. Modliłem się dziś z rana, żeby Pan pozwolił mi wierzyć głęboko, że On troszczy się o mnie nieustanie i zawsze. Także wówczas, kiedy ja jestem zajęty sobą, skupiony na swoich trudnych uczuciach, pełen obaw przed konfrontacją z tym, co przerażające – ON JEST. I myśli o mnie. Nie o sobie, ale właśnie o mnie… Także wówczas, kiedy ja jestem zbyt przestraszony, żeby myśleć o Nim. Także wówczas… Zwłaszcza wtedy…


środa, 8 kwietnia 2020

stop? stop! stop...


Photo by Ellie Burgin from Pexels
(Mt 26,14-25)
Jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł: Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać. W pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia? On odrzekł: Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka, i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie chcę urządzić Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę. Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu . A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi. Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: Czy nie ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Tak jest, ty.


Mili Moi…
Chwilę mnie tu nie było… Ale w zasadzie codzienność jest dość przewidywalna i monotonna. Jak to ktoś w komentarzu ironicznie napisał – „kapcioszki, herbatka i dobra książka”. Stwierdziłem więc, że nie będę przynudzał i pisał ciągle o tym samym, tym bardziej, że wypoczynek jednych nieodmiennie irytuje innych.

Przy poprzednim wpisie pojawił się jednak komentarz, który tu zacytuję - Ja też odbieram ten czas jako okazję do osobistego nawrócenia. Wiele refleksji się przy okazji nasuwa. Ale w skali globalnej trudno mi tę sytuację zobaczyć jako karę Bożą, czy wezwanie do przemiany, dlatego, że chrześcijan na świecie jest 1,3 mld, a wszystkich ludzi ponad 7 mld. Jak więc ci, którzy Chrystusa nie znają mają się nawrócić? Tysiące Chińczyków zmarło nie mając pewnie pojęcia o dziesięciorgu przykazań. Czy Bóg, tak jak zesłał potop, oczyszczający ziemię, zesłał (lub dopuścił) epidemię nie zważając na to, że jedni mają większe szanse na nawrócenie i zbliżenie się do Niego, a inni mniejsze, albo żadne? Poważnie mnie to nurtuje, będę wdzięczna za wyjaśnienie. Kasia

Myślę, że warto wątek rozwinąć. Klasycznie teologia duchowości używa słowa „nawrócenie” w trzech kontekstach. Nawrócić się można w najbardziej fundamentalny sposób, czyli po prostu przyjąć prawdę Bożą i zacząć nią żyć. Po drugie, o nawróceniu mówi się, kiedy człowiek odwraca się od jakiegoś grzechu i przestaje go popełniać, czy szerzej – kiedy rezygnuje z grzesznego modelu życia. Wreszcie, trzecie rozumienie tego słowa dotyczy rozwoju w wierze. Częstokroć ludzie, którzy odkryli Boga na nowo, potraktowali Go poważnie, weszli w głąb wyznawanej przez siebie wiary, również mówią o tym, że się nawrócili.

Wszystkie te konteksty wydają mi się być aktualne jeśli chodzi o Boże wezwania, które kieruje On do świata w perspektywie globalnej. Najpierw ci, którzy Go zupełnie nie znają – powiedzmy sobie szczerze, że w epoce „globalnej wioski” takich ludzi jest już niewielu. Tych, do których prawda Ewangelii nigdy nie dotarła. O nich bym się nie martwił, wszak to niewiedza niezawiniona i o nią trudno mieć do nich pretensje. Znacznie więcej osób znajduje się po stronie zawinionej niewiedzy – prawda o Jezusie jest dla nich dostępna, ale w żadnym wypadku się nią nie zajmują, albo tkwiąc w pogańskich wierzeniach, albo żyjąc całkowicie „poza” Bogiem – On ich po prostu nie interesuje. Argument „w tej religii się urodziłem, w tej się wychowałem i w tej umrę” nie jest raczej rozsądnym i poważnym potraktowaniem Boga jako takiego i życia wiecznego. Oczywiście mamy również wśród chrześcijan miliony „pogan”, których od poprzednich odróżnia tylko budynek, do którego chodzą w niedzielę i krzyżyk, którym zdobią swoje szyje, ale żyją według swoich własnych bożków, mamy chrześcijan, którzy z upodobaniem tkwią w poważnych grzechach i nie zamierzają ich porzucać, mamy chrześcijan, którzy zatrzymali się w rozwoju wiary na poziomie drugiej klasy szkoły podstawowej…

Wszyscy więc, każdy na swoją miarę, są wezwani do nawrócenia, do przemiany (czytaj – poprawy) swojego życia, do przylgnięcia, zaufania Temu, który nad tym światem czuwa. Ta najbardziej podstawowa prawda jest dostępna dla wszystkich ludzi. Księga Mądrości ujmuje to tak - Głupi [już] z natury* są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła nie poznali Twórcy, 2 lecz ogień, wiatr, powietrze chyże, gwiazdy dokoła, wodę burzliwą lub światła niebieskie* uznali za bóstwa, które rządzą światem. 3 Jeśli urzeczeni ich pięknem wzięli je za bóstwa - winni byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca, stworzył je bowiem Twórca piękności; 4 a jeśli ich moc i działanie wprawiły ich w podziw - winni byli z nich poznać, o ile jest potężniejszy Ten, kto je uczynił. Mdr 13, 1-4.

O ile jednak kilka pokoleń wstecz ludzie posiadali jeszcze całkiem dobrze rozwinięte myślenie nadprzyrodzone, o tyle dziś zdaje się ono występować już tylko w formie szczątkowej. Oświeceni mądrością ludzką „wiedzą przecież bardzo dobrze”, że żaden kataklizm, dramat ludzkości, klęska, czy katastrofa nie ma nic wspólnego z Bogiem. Jeśli jakikolwiek Bóg istnieje to już tylko po to, żeby nas chwalił i głaskał po główce klaszcząc z zachwytu nad coraz bardziej szalonymi i wyuzdanymi pomysłami człowieka. Może więc dla złamania twardego karku pychy potrzeba czegoś więcej. Może dla skłonienia do refleksji trzeba rzucić ludzkość na kolana. Może to jedyna, ostateczna zapora w szaleńczym marszu ludzkości ku piekłu, którego przedsionkiem stała się już dobrze znana nam ziemia.

W tym sensie jestem głęboko przekonany, że nawrócenia nam trzeba. Ci, którzy są bliżej Boga winni brać odpowiedzialność za tych, którzy są dalej – na tym chyba polega miłość. Pościć i pokutować za tych, którzy dziś takiej potrzeby absolutnie nie widzą. Czyż nie do tego zapraszał Jezus objawiając tajemnice swojego Serca? Wynagrodzenie za grzechy ludzkości… Czy nie w tym tkwi istota nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi? Wynagrodzenie za grzechy, obelgi i zniewagi wobec tegoż Serca…

Nie jestem katastrofistą, ani twórca spiskowych teorii, ale od zawsze wydawało mi się, że Boga należy traktować poważnie, bo On na to zasługuje. I dlatego mam głębokie przekonanie, że czas najwyższy się zatrzymać, pomyśleć i podjąć decyzję… Bardzo głośno wybrzmiewa mi w uszach słowo Pana –
Ale mam przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości.
Pamiętaj więc, skąd spadłeś,
i nawróć się,
i pierwsze czyny podejmij!
Jeśli zaś nie - przyjdę do ciebie
i ruszę świecznik twój z jego miejsca,
jeśli się nie nawrócisz. Ap 2, 4-5

A po tym dłuższym wywodzie, pozwólcie, że podzielę się dwoma obrazami, które bardzo mocno stanęły mi przed oczami w ostatnich dniach. Najpierw w poniedziałek Maria, która obmywa Jezusowi stopy, ociera je własnymi włosami. Cała nastawiona na dar, na służbę, siebie gotowa oddać w ofierze. I dziś Judasz, który mówi – co chcecie mi dać? Człowiek, który jest nastawiony na zysk. Niekoniecznie i nie tylko materialny. Człowiek, który gra na siebie… Dla mnie to ważne obrazy w przededniu Wielkiego Czwartku. Ten kontrast aż boli. A jutro dzień odnowienia mojej decyzji, decyzji każdego z nas, kapłanów. Czy idziemy w dar z siebie, czy w dar dla siebie? Może i Wy stajecie wobec takiego dylematu… Odwagi więc…

PS. No i dzięki dwóm Czytelniczkom, które od czasu do czasu motywują słowem do pisania… Pozdrawiam Puck i Miedzichowo…