piątek, 31 lipca 2020

smutno...



(Mt 13, 54-58)
Jezus, przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: "Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc u Niego to wszystko?" I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: "Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony". I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.


Mili Moi…
Bo to jest tak… Robię wpis na blogu i po chwili mówię sobie – czas na kolejny. Zaglądam i okazuje się, że minęło dziewięć dni. Nie wiem jak się to dzieje. Wydaje mi się, że dopiero co tu byłem. A w rzeczywistości dziewięć długich dni. Niech mi wybaczą zwłaszcza ci, którzy tu zaglądają z niejaką regularnością i spodziewają się cokolwiek znaleźć. Bardzo chciałbym się poprawić, ale czy mi się uda? Dlatego boję się obiecywać…

Jestem w Zduńskiej Woli, głoszę rekolekcje siostrom orionistkom. Jest to trzecia z zaplanowanych tur, jedna po drugiej. Tak, jestem zmęczony. Musze to przyznać. Ale powiem Wam szczerze, że dziś na Jutrzni, porannej modlitwie Kościoła, zatrzymało mnie bardzo słowo z Psalmu 51 – przywróć mi radość Twojego zbawienia i wzmocnij mnie DUCHEM OFIARNYM. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że to Boże Słowo, jeśli ma przeorać glebę serc, musi być wzmocnione jakąś osobistą ofiarą. Gdyby jej nie było, to po prostu spędzałbym pięć – sześć dni w miłym towarzystwie, jedząc dobrze i właściwie wypoczywając. Czuję więc, że wszystko dzieje się właściwie. Ale do domu już tęsknię i mam nadzieję kilka dni w nim spędzić.­­­­

Sióstr jest ponad trzydzieści, są w różnym wieku. Mówi się dobrze, słuchają, reagują. Samo miejsce jest dla mnie ważne. Wiele lat zatrzymywaliśmy się to z pieszą pielgrzymką na nocleg. Z tym kościołem (bo dom rekolekcyjny mieści się tuż przy kościele) wiąże się w moim życiu wiele miłych wspomnień. Wiele razy spałem w tym domu podczas pielgrzymki (wówczas to było jeszcze seminarium księży orionistów). Obolałe nogi, ale i prysznic i łóżko – było luksusowo. Potem, już jako ksiądz, miałem tu rekolekcje parafialne. A jak Pan Bóg da dożyć, to w przyszłym roku będę miał po raz kolejny. Ciągnie mnie tu…

Naszego Pana zaś chyba ciągnęło do Nazaretu… Wszak to jego dom, miasteczko rodzinne. I tam chciał głosić Ewangelię – swoim sąsiadom, znajomym, mieszkańcom. A oni? Zadawali niewłaściwie pytania… Z jednej strony fascynuje ich to, co mówi, z drugiej – drażni i oburza. Chyba nawet sam fakt, że w ogóle mówi… Czy nie mógłby jak inni? Przybyć, poopowiadać co tam w wielkim świecie, może nawet zaszpanować – to by mu wybaczono, takim by Go przyjęto. Ale On nie, On musiał zgrywać proroka, musiał się wymądrzać… Jak łatwo interpretować po swojemu – błędnie, dodajmy. Jak łatwo skupić się na całkowicie drugorzędnych kwestiach. Jak łatwo odebrać Bożemu Słowu moc.

Może kiedyś, może w innym życiu, może z innymi ludźmi – ale przecież nie teraz, nie do mnie i nie dla mnie… Nie tu… To Słowo stanowi zbyt duże wyzwanie. Ty stanowisz zbyt duże wyzwanie. Do widzenia… I odszedł. Nie wrócił. Smutno…

środa, 22 lipca 2020

kogo szukasz?



(J 20, 1. 11-18)
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień od niego odsunięty. Maria stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego w miejscu głowy, a drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?". Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono". Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?". Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę". Jezus rzekł do niej: "Mario!". A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni", to znaczy: "Nauczycielu". Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie; jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: "Widziałam Pana i to mi powiedział".


Mili Moi…
Zimne i mokre Zakopane zostawiłem za sobą i wróciłem do tych części Polski, gdzie panuje lato. Od dwóch dni jestem w Bielsku Białej, w uroczej i spokojnej dzielnicy Hałcnów. Wielki dom sióstr serafitek, jeszcze większy sad i ogród. Cisza i czterdzieści jeden słuchaczek, które ochoczo korzystają z mojego kapłaństwa. Spowiedzi, rozmowy, modlitwy wstawiennicze wypełniają mi większą część dnia. Byłem tu już dwa lata temu… Tym milej słyszeć – siostry tyle opowiadały o tamtych rekolekcjach, że i ja w tym roku postanowiłam przyjechać…

Od dwóch tygodni poruszam się autem, które otrzymałem w ramach mojego nowego obowiązku Asystenta MI. Bracia śmiali się, że teraz będzie jeszcze trudniej zrzucać kilogramy. Paradoksalnie, może okazać się to łatwiejsze. Kijki i dresik znalazły już swoje miejsce w bagażniku i musze przyznać, że z wielką przyjemnością zacząłem znów z nich korzystać. Mam nadzieję, że to doprowadzi do czegoś dobrego…

Zabieram się powoli za rekolekcje… adwentowe. Jest myśl, żeby w tym roku internetową serię nagrać we wrześniu, a potem bez pospiechu obrabiać ja technicznie i nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Zyskają na tym z pewnością filmowcy, ale dla mnie to wysiłek już dziś. Swoją drogą adwentowe rekolekcje parafialne tez muszę „ogarnąć”, ale na to mam jeszcze jakąś chwilę…

A dziś Maria Magdalena, ta, która doświadczyła prawdziwego „emocjonalnego tsunami”. U Mateusza opis męki kończy się jej wpatrywaniem się w zamknięty grób. To jakiś obraz pustki głowy i serca – wzrok tępo utkwiony w kamieniu. Czy spała tej nocy? Kiedy wszystko się skończyło… A rano? Nie zdziwił jej „tłok” przy grobie, nie dała się wciągnąć w rozmowę dwóm świadkom, nie chce dyskutować za długo z „ogrodnikiem”. Ona ma cel. Może nawet bardziej w sercu niż w głowie. Umiłowany… Gdzie On jest?

Kogo szukasz? – pada pytanie… Kluczowe pytanie. Zatrzymaj się i zastanów. Kogo TY szukasz? I jedno słowo – imię – Mario! – które rozdziera zasłonę pełnego bólu otępienia. Spustoszone serce nagle doznaje ukojenia. Ba! Ukojone głosem Umiłowanego, samo wyrusza z misja ukojenia do uczniów, którym ma powiedzieć o Bogu – Jego i ich. O Ojcu – Jego i ich. O przyszłości – Jego i ich. Już spokojna. Znalazła. Wszystko odmieniło się w mgnieniu oka. Takiej terapii nie proponuje nikt na tym świecie… O, przepraszam – nikt z tego świata. Bo w istocie jest na wyciągnięcie ręki. Bo Twoje imię rozbrzmiewa w Jego ustach dziś. Kogo szukasz? Słyszysz???

piątek, 17 lipca 2020

Zakopaaaaaneeeee...



(Mt 12,1-8)
Pewnego razu Jezus przechodził w szabat wśród zbóż. Uczniowie Jego, będąc głodni, zaczęli zrywać kłosy i jeść. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat. A On im odpowiedział: Nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy był głodny, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie było wolno jeść jemu ani jego towarzyszom, tylko samym kapłanom? Albo nie czytaliście w Prawie, że w dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez winy? Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu.


Mili Moi…
Mówią, że góra z górą się nie zejdzie… I to pewnie prawda… Ale człowiek z człowiekiem chyba częściej. A zwłaszcza w lipcu, w Zakopanem. „Moje dzieci” z Irlandii, od lat mieszkający już w Polsce, Justyna i Mariusz, ze swoimi dziećmi. Ileż miałem radości z tego spotkania. Widzieliśmy się ostatnio ze cztery lata temu, kiedy zrobiłem sobie wycieczkę na Mazury, gdzie mieszkają. A tym razem niby przypadkiem… A ja widzę w tym wielki dar od Boga…

Zakopane w lipcu??? Niespecjalnie polecam… Ostatni raz byłem tu niemal dwadzieścia lat temu. Jedno mam spostrzeżenie – dzikie tłumy wszędzie… Niewiele wędrowania, bo ustawicznie leje i ma tak być już do końca. Zresztą nie nastawiałem się na łazikowanie, z oczywistych względów – przyjechałem tu do pracy. Ale kilka wizyt w dostępnych dla mnie miejscach złożyłem.

Sióstr niewiele – zaledwie czternaście. Ale to też ma swój urok. Mogę zając się równocześnie innymi zajęciami, a zwłaszcza lekturą, na którą pozwalam sobie wręcz bez opamiętania. Wszystko jednak zmierza do swego kresu. Te rekolekcje również. Już w poniedziałek kończymy. Ale na szczęście w poniedziałkowy wieczór rozpoczynam następne… Jak ja to lubię…

A dziś pomyślałem o szabacie… Jak my, jako ludzie, potrafimy zniekształcić najpiękniejsze Boże dzieła. Szabat, który miał być przestrzenią naśladowania Boga, który po ukończeniu dzieła stworzenia sycił nim swoje oczy, odpoczywał i po prostu się nim cieszył… Tymczasem człek obarczył ów dzień mnóstwem przepisów, które nie tylko same w sobie stały się obciążeniem, ale jeszcze odebrały wszelką radość świętowania. Odpoczynek szabatu do dziś kojarzy nam się głównie z regeneracją sił (dobrze się wyspać) i z „resetem” zwanym rozrywką, czy relaksem, która często sprowadza się do dość prymitywnego telewizyjnego humoru. Przy tym pojawia się niepokój sumienia na przykład z powodu wizyty na działce i grzebania w ziemi, co przecież jest niedzielną pracą niekonieczną. I być może całkiem zasadne jest pytanie – co Bogu milsze? Człek, który wypoczywa chłonąc zapach torfu i pielęgnując grządki, czy leżący brzuchem do góry, rozleniwiony miłośnik kabaretów?

Możemy dyskutować o potrzebach, o rodzajach odpoczynku, o osobistym podejściu do przyjemności. Ale możemy również o tym jak nie zawęzić naszego człowieczeństwa do tego, co banalne i mdłe, jak je realizować w pełni także w przestrzeni odpoczynku, jak kształtować samego siebie, uczyć się, realizować możliwości. Zakres dyskutowanych tematów zależy od nas. I samo to pewnie sporo o nas mówi…

niedziela, 12 lipca 2020

Słowo na oczy...


(Mt 13,1-23)
Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny.


Mili Moi…
No i rekolekcje w Olsztynie zakończone… Mocno chyba poruszyły moje serce… Tak mocno, że w dniu powrotu nie mogłem zapanować nad jego biciem. Wysokie tętno zmusiło nas w drodze powrotnej do wizyty w szpitalu w Łodzi. Ale okazało się, że to tym razem nie zawał, wylew, czy inna atrakcja. Za to lekarz okazał się prawdziwym kaznodzieją. Przez godzinę pisał o mnie cztery zdania… Przy okazji wyjaśniał mi jakie to ważne, żebym zrzucił kilka kilogramów. Pokornie słuchałem, potakiwałem, ale w niczym to nie pomogło – musiałem wysłuchać do końca… Przy tym, zupełnie bez ironii, naprawdę rozumiem i zgadzam się z jego argumentacją. Obiecuje sam sobie popracować nieco nad tym tematem.

W każdym razie wróciłem w czwartek w nocy, a w piątek o świcie udałem się do Gdańska, po auto, które mi przydzielono. Skromna Skoda Fabia, ale jeździ i jakoś się w niej mieszczę. Ratuje mnie to zwłaszcza w najbliższych dniach, bo rozpoczynamy maraton. We wtorek ruszam do Zakopanego na rekolekcje dla sióstr dominikanek. Od nich prosto do Bielska Białej na rekolekcje dla sióstr serafitek. A stamtąd bezpośredni do Zduńskiej Woli na rekolekcje dla sióstr orionistek. Mam nadzieje, że po tej eskapadzie będę jeszcze wiedział jak się nazywam.

A wczoraj zakończyła się kapituła generalna sióstr misjonarek dla Polonii zagranicznej w podpoznańskim Morasku. Uczestniczyło w niej pięć sióstr z USA. A że znam je tam wszystkie, bo głosiłem dla nich nie jeden raz, to pojechałem się z nimi przywitać. Szalenie miłe spotkanie, ale… Strasznie wzmogło moje amerykańskie tęsknoty. One tam wrócą, a ja nie… Emocjonalnie mnie to jednak ciągle jakoś dotyka. Ale cieszę się, że je zobaczyłem i choć chwile dane nam było pogawędzić. Przy tym nowa wikaria generalna poprosiła mnie o wizytówkę, co niechybnie zwiastuje jakąś nową robotę…

A dziś trzy tematy stają mi przed oczami… Najpierw hojność Boga w obdarowywaniu nas Słowem. Ten obraz deszczu z Izajasza mówi do mnie nawet bardziej niż obraz ziarna. Deszcz dociera wszędzie. Bo Bóg jest naprawdę zainteresowany, żeby Jego Słowo trafiło do każdego serca. Czy my jednak jesteśmy gotowi je przyjmować? I to jest druga myśl… Nadmiar bodźców, którymi jesteśmy każdego dnia bombardowani, nie sprzyja spokojnemu namysłowi. Tym bardziej, że zwykliśmy niemal wszystko przyjmować w kategorii newsa… A jak to z newsami… Co godzinę są nowe. Jedne zastępują poprzednie. Bóg zaś „się powtarza”. A przecież my to już wszystko znamy… Bywamy prawdziwą skarbnicą cytatów biblijnych…

Dziś sprawowałem dwie Eucharystie i na każdej z nich zapytałem – kto przeczytał całe Pismo Święte. Na każdej zgłosiła się jedna osoba. Pogratulowałem – bo to była jedyna osoba w kaplicy, która to zrobiła. Ja niestety nigdy tego nie dokonałem. Trochę mi wstyd, bo wprawdzie codziennie ponad godzinę spędzam ze Słowem, ale „od deski do deski” jeszcze nie przeczytałem. Jestem w trakcie. Dlaczego to ważne? Wszak to podręcznik życia, najważniejsza księga. Czytam mnóstwo rzeczy, ale Pisma całego jeszcze nie…

I wreszcie trzecia sprawa – diagnoza. Dziś dostajemy narzędzie do zdiagnozowania wpływu Słowa na nasze życie. Czy i w jakim zakresie ono w ogóle na nas działa? Czy jakkolwiek jest dla nas interesujące? Pociąga nas? Co pod jego wpływem już się zmieniło? Co zmienić się powinno? Sama diagnoza jeszcze nikogo nie uzdrowiła, ale jej brak też nie pomógł wyzdrowieć. Słowo dobrze robi na oczy… Spróbujcie jutro…

poniedziałek, 6 lipca 2020

proś...


(Mt 9,18-26)
Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie . Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Za oknem cudowna… burza! Dzięki niej temperatura nieco spadła, a powietrze nieco bardziej rześkie. To chyba jedyny mankament pobytu w tym miejscu… Wysokie temperatury (i ta klimatyzacja w Poznaniu…). Ale niech będzie… Zawsze to jakaś mała choć dotkliwa ofiarka. Niech przyczyni się do lepszego, głębszego przyjęcia przez siostry tego Słowa, które usiłuje im głosić.

Mam trochę czasu dla siebie… Przeczytałem więc książeczkę „Miriam z Nazaretu. Pierwsza charyzmatyczka”. Głód „maryjności” we mnie nie słabnie. Ale zwykle doznaję rozczarowań. Nie spotkałem jeszcze książki o Niepokalanej, która by mnie naprawdę wciągnęła, zafascynowała, którą bym długo w sercu nosił. Czasem z uśmiechem sobie myślę, że chyba będę musiał sam sobie taką napisać. Żeby wyrazić to, co mam w sercu… Jak dotąd nie spotkałem książki, która by z tym korespondowała. Choć wiele z nich było pięknych. Tę o wyżej wspomnianym tytule również polecam. Warta przeczytania.

Dziś mój serdeczny przyjaciel poprosił mnie o wygłoszenie rekolekcji dla organistów Archidiecezji Poznańskiej.  Przyznam szczerze, że często zaskakują mnie te zadania, które Pan przede mną wyznacza. Do kobiet już głosiłem, do katechetów, księży czy sióstr. Ale do organistów jeszcze nie… Może kiedyś przyjdzie czas na hutników, pszczelarzy czy hodowców kanarków. Obym był zawsze gotów. Takie małe marzenie…

Dziś nad Słowem myślę sobie, że ta para bohaterów musiała w sobie dokonać solidnego „przełamania”, żeby ze swoimi sprawami przyjść do Jezusa. Kobieta cierpiąca na krwotok. Komentatorzy nie mają wątpliwości, że chodziło o jakieś schorzenie ginekologiczne. Nauczona przez tradycje i kulturę, że w takim stanie jest rytualnie nieczysta i nie wolno jej dotykać innych, aby i oni nie zaciągnęli owej nieczystości. Ten intymny problem, o którym inni nie muszą wiedzieć, ale przecież ona sama wie, a to wystarczy, musi rodzić w sercu wielkie napięcie. Tym większe, kiedy w wersji Markowej, Jezus odwraca się i pyta o to, kto się Go dotknął. Jak bardzo musiała być wówczas przestraszona. A jednak pokonując te „wewnętrzne szlabany” kobieta dociera do Jezusa, a On do niej mówi – ufaj córko… To niczym balsam dla jej cierpiącego ducha… I ciała, z którego wypływa życie. Wszak krew to życie, według Izraelitów. A ona niczym spękana cysterna, z której owo życie wycieka. A jednak Jezus bez chwili wahania ją naprawia…

A Jair? Mateusz ukazuje go jako ojca martwego dziecka… Ileż wewnętrznej odwagi trzeba mieć, żeby powiedzieć – moje dziecko umarło, ale Ty możesz ją wskrzesić? Co powiedzą przypatrujący się temu ludzie??? Szaleniec! Biedaczek! Obłąkany z żalu! Umarła to umarła, nikt tego nie zmieni!!! A może część z nich będzie się śmiała. Niczym żałobnicy, których spotkali w domu Jaira. Tak, bo Jezus bez chwili zwłoki udaje się z nim do jego domu. On natychmiast jest gotów odpowiedzieć na tak odważną prośbę. Na tak szaloną…

Pomyślałem dziś o co sam chciałbym prosić mojego Boga. O coś naprawdę ważnego dla mnie, a zupełnie szalonego. Po ludzku NIEMOŻLIWEGO. „Podniosłem szlaban” i poprosiłem… Granice istnieją tylko w nas. Nasz Bóg ich nie zna… Odwagi więc...

czwartek, 2 lipca 2020

wstawiennictwo...


(Mt 9,1-8)
Jezus wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań i chodź! Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom.


Mili Moi…
No ja oczywiście na rekolekcjach, bo gdzieżby indziej? Od wczoraj znów w Olsztynie koło Częstochowy. Prowadzę po duchowych drogach drugą grupę sióstr świętej Rodziny z Bordeaux. Poprzednio byłem tu w styczniu, ale latem to zdecydowanie ładniejsze rejony. Wokół las, miejsce na spacery, czas na czytanie, ponieważ sióstr nie za wiele, a co za tym idzie, mniej czasu trzeba na rozmowy indywidualne. Jedyny letni problem, klasyczny zresztą, to temperatura… Kiedy gotuje się w kaplicy, zdarza mi się z tęsknotą myśleć o moim własnym pokoju na poddaszu w Poznaniu, gdzie delikatny szum klimatyzatora koi nerwy powodowane szalejącym słupkiem rtęci w termometrze… Ale ja tam jeszcze wrócę… Najpewniej w przyszły czwartek.

Dziś dobiegła końca nasza kapituła prowincjalna… Mawiamy – co cztery lata, początek świata… Bracia omówili ważkie problemy, zaplanowali najbliższe cztery lata, wskazali na najważniejsze kwestie w rozwoju naszej prowincji zakonnej. W tym roku koronawirus wszystko nieco rozciągnął w czasie. Ale teraz można spokojnie pracować dalej nad tym, żeby duch franciszkański w narodzie nie zaginął. Za nami również przenosiny, które są zwykle ważnym elementem takich kapitulnych spotkań. Dziękować Bogu, na razie zostaję w Poznaniu. Z wielu względów się z tego cieszę, choć szczególnej miłości do tego miasta niestety nie żywię. Dwa lata to być może za mało, żeby je pokochać. A może to nigdy nie nastąpi…Tak czy owak, są inne wartości, dla których cieszy mnie plan pozostania w tym miejscu.

A dziś myślę o naszym wstawiennictwie… Bywamy proszeni o modlitwę… I jak to idzie? Pamiętacie o tym, żeby się pomodlić? Kwitujecie to wszystko wezwaniem – „i za wszystkich, którzy mnie prosili o modlitwę”? Dziś obraz tych czterech ludzi, którzy przynoszą do Jezusa paralityka sugeruje przynajmniej trzy wskazania dla wzmocnienia naszego wstawiennictwa przed Panem…

Zobaczcie, że po pierwsze tym „tragarzom” naprawdę na tym człowieku zależy… Oni się o niego rzeczywiście troszczą. Jego problem staje się ich problemem. Chcą coś konkretnego dla niego zrobić – widza jak cierpi i identyfikują się z tym. W związku z tym – podejmują wysiłek. Biorą go na swoje barki. Organizują się i bardzo realnie i konkretnie próbują zmienić jego sytuację. Nie gadają, ale działają. Wreszcie – okazują się całkiem pomysłowi. Mateusz wprawdzie o tym nie pisze, ale przecież wiemy, że mieli go spuścić przez dach, bo do domu inaczej nie dało się wejść. Nie kapitulują łatwo. Nie mówią choremu – sorry, staraliśmy się, ale nic się nie da zrobić, wracamy do domu. Działają do końca i ich działania okazują się skuteczne. Wszak Pan widząc ICH wiarę, przywraca tego człowieka do życia…

Myślę sobie, że gdybyśmy tak zupełnie poważnie traktowali intencje, które inni nam polecają, gdybyśmy wchodzili na całego w ich omadlanie, gdybyśmy czynili to swoim własnym kosztem, gdybyśmy się nie poddawali, ale żywo interesowali się również owocami naszej modlitwy, to… zbyt łatwo nie szastalibyśmy obietnicami „pomodlę się za ciebie”. Wstawiennik… Ty i ja… Być może na podstawie naszej wiary mógł dokonać się niejeden cud… Czy czegoś nie zaniedbaliśmy?