środa, 27 grudnia 2023

i po świętach...


(J 20,2-8)
Pierwszego dnia po szabacie Maria Magdalena pobiegła i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył.

 

Mili Moi…
Dwie groty łączą nam się w tych dniach… Ta, w której spoczęło Jego maleńkie ciało, kiedy się narodził i ta, w której spoczął po swojej dramatycznej śmierci. Ale tak, jak z pierwszej wyszedł w ten świat, aby rozświetlić jego ciemności, tak i z drugiej wyszedł, aby wstąpić do miejsca, z którego przyszedł, do domu Ojca.

Dziś widzenie jest „bohaterem” tej opowieści. Wszak Jan przyszedł i zobaczył (choć nie wszedł do wnętrza), po nim Piotr – wszedł i spostrzegł. Wreszcie Jan dołącza do niego – ujrzał i uwierzył. Wydaje się, że to widzenie się intensyfikuje (zresztą Jan używa trzech różnych określeń), choć ostatecznie nie prowadzi raczej do wiary w Zmartwychwstanie, ile raczej do wiary w słowa Marii Magdaleny (tak przynajmniej tłumaczy to św. Augustyn). Bo ani słowa o radości – uczniowie wracają do siebie, a ona zostaje przy grobie płacząc. Zabrali Pana… Nie pojęli jeszcze Pism, ale byli już na najlepszej ku temu drodze…

Myślę dziś o naszym przedzieraniu się ku prawdzie. Ileż przeszkód trzeba pokonać, ile warstw rzeczywistości, ile wysiłku trzeba włożyć w to, żeby dotrzeć do sedna, do istoty, do Boga samego. A On sam nęci znakami, prowokuje do zaangażowania, zachęca do nieustannych poszukiwań. To szukanie samo w sobie staje się wielką przygodą. Ale przecież chodzi o to, żeby znaleźć – do tego zmierzamy. Dlatego Pan ostatecznie przychodzi i staje przed zdumionymi Apostołami. To Jego pragnienie również wobec nas. Potęguje w nas tęsknotę tylko po to, żeby ją ostatecznie zaspokoić.

Jan chce nam w tym pomóc, choć muszę przyznać, że dla mnie to wciąż bardzo trudna Ewangelia. On w istocie, niczym orzeł, wzlatuje tak wysoko, że czasem nie sposób śledzić jego lotu. Wobec niektórych fragmentów jego Ewangelii bywam zupełnie bezradny i choć czytam wiele komentarzy, to czasem mam wrażenie, że stoję gdzieś zupełnie na zewnątrz tego Słowa i jeszcze nie mam do niego dostępu. Może do wszystkiego trzeba dojrzeć. Choć nie przestaję próbować…

Nasze święta, jak zawsze, dość pracowite. Choć wczoraj uzmysłowiłem sobie, że Pan po raz kolejny, jakby trochę niezauważalnie spełnił moje małe marzenie. Wiele razy gdzieś po cichu wypowiadałem pragnienie, żeby móc choć odrobinę czasu spędzić owinięty w koc z książką w ręku. I kiedy wczoraj tak właśnie spędzałem popołudnie, to zdałem sobie sprawę, że przecież to Jego dar. Pogoda nie nastrajała do wyjść, na socjalizację zdecydowałem się tylko z braćmi. Mieliśmy naprawdę serdeczne, braterskie święta. Trochę dobrych rozmów, dużo śmiechu, jakiś wspólny film. Ale miałem tez czas na adorację, na refleksję, na jakiś plan dotyczący nowego roku – chcę zrobić prezent Matce Bożej i za kilka dni zamierzam wprowadzić w życie pewną nowość. Ale to mój maryjny sekret, więc nie zdradzam…

Ale w tych dniach udało mi się też zrobić dwie rzeczy, do których trudno było mi się zabrać. Napisałem artykuł o rekolekcjach do naszego, franciszkańskiego biuletynu. Taka osobista refleksja nad tym, co zrobić, żeby parafialne rekolekcje nie stawały się powoli wydarzeniami elitarnymi. A po drugie – napisałem sprawozdanie z mojej czteroletniej działalności jako Asystenta do spraw Rycerstwa Niepokalanej. Sami wiecie z jaką chęcią podchodzi się do takich rzeczy. A ja usiadłem i po prostu napisałem, mimo, że czas mamy do końca lutego na złożenie tych przedkapitulnych sprawozdań. I za to też jestem wdzięczny Bogu. Dziś więc mogę się już na poważnie zająć tworzeniem rekolekcji. Poczytane, przemyślane, czas zacząć pisać…

Załączam Wam trzy słowa… Z ostatniej niedzieli Adwentu, z Pasterki i ze święta świętego Szczepana. Jeśli macie ochotę, posłuchajcie…









sobota, 23 grudnia 2023

jak wygrać?


(Łk 1, 57-66)
Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Ale matka jego odpowiedziała: "Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan". Odrzekli jej: "Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię". Pytali więc na migi jego ojca, jak by chciał go nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: "Jan będzie mu na imię". I zdumieli się wszyscy. A natychmiast otworzyły się jego usta i rozwiązał się jego język, i mówił, błogosławiąc Boga. Wtedy strach padł na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: "Kimże będzie to dziecię?" Bo istotnie ręka Pańska była z nim.

 

Mili Moi…
Na dzień przed Wigilią otrzymujemy ewangeliczny obraz rodzinnej imprezy, która, niczym nasz jutrzejszy wieczór, jest związana ze sprawami Bożymi. U Żydów to było prostsze, bo niemal wszystko wiązało się z Bogiem. Ale ta uroczysta chwila, to moment włączenia małego Jana do wielkiego Narodu Wybranego poprzez naznaczenie go, wówczas niezatartym, znamieniem – znakiem obrzezania. No i imię, które w Izraelu miało znaczenie o niebo ważniejsze niż dla nas. I ta pobożna impreza ma przynajmniej cztery znaczące aspekty. Po pierwsze, dla wielu z gości to chwila, w której przekonują się, że to rzeczywiście prawda, że Elżbieta urodziła dziecko. Musiał to być solidny wstrząs. Musiało to rodzić pytania. Nie mniej liczne pytania rodzi pewnie milczenie Zachariasza, bo i ono, podobnie jak narodziny z sędziwej kobiety, odsyła jakoś do Boga. Wszak senior nie wymyślił sobie tego sam – to milczenie spadło na niego niczym grom i musi je dźwigać. Tylko my wiemy, że ono za chwilę się skończy, ale przecież uczestnicy tego spotkania nie mają o tym pojęcia. Potem jest imię, które „nie pasuje” do zwyczaju, jakby wzięte „z księżyca”. A oznacza – Jahwe jest łaskawy… No i nagłe uzdrowienie Zachariasza. Nudy tam z pewnością nie było. Wachlarz emocji jest niezwykle szeroki.

A jutro my siądziemy do stołów… O Bogu to chyba mówić nie będziemy. Wszak jesteśmy katolikami – o „tym” się nie rozmawia. To kłopotliwe, jakoś zawstydzające. A o czym będą te święta? Czego będą dotyczyć rozmowy? Co jest treścią świętowania – what is the reason of the season – jaki jest motyw naszego spotkania? Boga można wprowadzić na wiele sposobów. Niekoniecznie mówiąc o Nim wprost. Wszystko zależy od kreatywności uczestników. To o czym tam będzie? Bo kilka godzin później ruszymy na Pasterkę i na wezwanie kapłana – uznajmy przed Bogiem naszą grzeszność, być może właśnie zakończona Wieczerza Wigilijna stanie się pierwszym, przywołanym na pamięć „grzechem”. Znów było tak samo… Znów wszystkie kolędy o pokoju ludziom dobrej woli w naszym domu brzmiały fałszywie. Znów wszystko skończyło się wielką awanturą, bo ktoś postanowił „włożyć kij w mrowisko”.

Ale przecież tak być nie musi… Gdyby się choćby tej zasady trzymać – mówię dziś tylko dobrze, albo wcale. Choć to niebezpieczne, bo Wigilia w milczeniu mogłaby być jeszcze bardziej nieznośna… Ale tak całkiem poważnie. Imprezy z Bogiem w tle z pewnością nie musza być nudne, a może On mógłby rozładować te przygotowywane pieczołowicie na ten wieczór wyrzutnie słów…

Ja wczoraj odprawiłem krótki dzień skupienia w moim rodzinnym Sztumie. Zdecydowałem się bardzo późno, ale chciałem się wprowadzić nieco w duchowy wymiar tych świąt. Skupiłem się na Magnificat i śpiewałem swój własny. To miejsce to moje korzenie. Wspominałem wiele dobrych chwil, miejsc, ludzi. Dziękowałem Bogu, że wejrzał na uniżenie swojego sługi, na moje ukryte życie, nic nie znaczące w oczach świata, i raczył je wykorzystać dla swoich celów. Za tyle dobra, którego zaznałem, tyle doświadczeń, które w sobie niosę, za tych, którzy już na cmentarzu – tam zresztą też się wybrałem. Medytacja, lektura, Eucharystia. Ale już wieczorem dyżur spowiedniczy w Gdyni, więc czasu nie było zbyt wiele. A dziś, za chwilę, kolejne godziny w konfesjonale. Podejrzewamy, że będzie „armagedon” – jak to dzień przed Wigilią… Choć jutro z pewnością będzie jeszcze weselej – wszak niedziela, zatem „jak już jestem w kościele, to może wyspowiadam się pod tego karpika”… Każda okazja dobra, choć nieodmiennie przypominam, że okazją do spowiedzi jest… grzech, a nie jakikolwiek święta czy okoliczności zewnętrzne – zwykle dość rzadkie… No ale może do tego trzeba dojrzeć…

Wziąłem wczoraj do ręki książkę Wydawnictwa Esprit – Mężczyźni i Maryja. Jak wygrać najważniejszą bitwę w życiu. To świadectwa sześciu mężczyzn, których życie odmieniła Ona – Jej interwencja z woli Bożej. Utonąłem po prostu. Nie mogę się oderwać. I choć jestem dopiero w połowie – polecam zdecydowanie. Nie tylko mężczyznom.

poniedziałek, 18 grudnia 2023

lilia Józefa...


(Mt 1, 18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: "Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów". A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: "Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel", to znaczy Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

 

Mili Moi…
Niesamowicie mocno dziś dotknęła mnie ta szalona rewolucja w życiu Józefa, której musiał on sprostać. Schować do kieszeni swoją dumę, zdecydować się na to, że nie będzie decydował o wszystkim, że jego małżeństwo będzie zupełnie inne, niż planował, że ojcostwo, choć rzeczywiste, to jednak nie będzie biologiczne – oto garść zagadnień, a którymi musiał się zmierzyć. A seksualność, która dla młodego mężczyzny ma tak duże znaczenie i z której również będzie musiał złożyć ofiarę – szkoła okazywania czułości swojej żonie poza tym wymiarem… Przecież to też ogromne wyrzeczenie. A uszanowanie tajemnicy relacji własnej żony z Bogiem? Nie traktowanie Go jak intruza, przyjęcie pozycji „tego trzeciego” (najpierw Syn, potem Maryja, na końcu Józef)… No można by tak mnożyć te kłopoty, które pojawiają się niczym grzyby po deszczu. A po drugiej stronie jedna mała decyzja – oddalić i mieć spokój. Uszanować, ale nie mieć z tym już dłużej nic wspólnego. Zachować dobre wspomnienia, ale pójść swoją drogą… Tuż przed Bożym Narodzeniem stajemy wobec groźby rozpadu Świętej Rodziny!!! To szokujące, ale bardzo prawdziwe. Święta nie oznacza bezproblemowa. Święta to zawsze zanurzona w Bogu. I On na szczęście interweniuje. A ja nieodmiennie podziwiam Józefa. Bo w najśmielszych wyobrażeniach nie mógł z pewnością przewidzieć, że stanie się uczestnikiem takich wydarzeń i że Bóg poprowadzi go w Taki sposób. Musze przyznać, że od kilku dni doświadczam czegoś podobnego… Bóg, wkroczył znów w moje życie i w sposób niezwykle delikatny, niemal niezauważalny rozwiązał napięcie, które towarzyszyło mi od kilku lat. Jeszcze pół roku temu nie wyobrażałem sobie, jak mogłoby ono zniknąć z mojego życia. A dziś po prostu go nie ma. On zna czasy i chwile i On prowadzi bezpiecznie. Codziennie rano z niedowierzaniem budzę się i mówię – nie ma, jestem wolny, jestem spokojny – jestem Twój i należę do Ciebie. Jestem wdzięczny…

W miniony weekend ogarnąłem się z życzeniami świątecznymi dla moich Rycerzy. Robię to rzadko, więc sporo mnie to kosztuje. Nie mam wprawy. Ale wszystko już w zaklejonych kopertach czeka na zaniesienie na Pocztę. Kolejna rzecz wrzucona do zbioru „zrobione”. A poza tym lektura… Jeszcze jedna pozycja i będę mógł chyba rozpocząć tworzenie rekolekcji o Królestwie Bożym, które już pod koniec stycznia mam wygłosić po raz pierwszy. Poza tym pojawił się pomysł nagrania cyklu filmików o duchowości franciszkańskiej z okazji osiemsetlecia zatwierdzenia naszej Reguły. Dojrzewam do tego, bo to wielka praca. Od czasu do czasu dzwoni telefon z prośbą o spotkanie i spowiedź, więc i to zabiera mi jakieś godziny. A wczoraj nawet zwrócono się do mnie z prośbą o przewodniczenie uroczystościom pogrzebowym nieznanej mi osoby. Ale podobno jestem tak optymistyczny, że ma to wszystkim pomóc… Kapłaństwo jest zajęciem arcyciekawym…

No i wciąż dochodzę do siebie, co oznacza, że nie jestem do końca zdrowy. Ale kichanie i kaszel są w ostatnim czasie nieodmiennymi lokatorami w naszej wspólnocie klasztornej, więc nie ma co przejmować się tym chyba nadmiernie. Róbmy swoje i zmierzajmy ku tym cudownym, świątecznym, choć dla nas księży mocno pracowitym dniom…

piątek, 15 grudnia 2023

z kolejarzami...


(Mt 11,16-19)
Jezus powiedział do tłumów: „Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest ono do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili». Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak mądrość usprawiedliwiona jest przez swe czyny”.

 

Mili Moi…
Mądrość to czyny… Fakty mówią o nas więcej, niż nasze emocje. Dwóch synów miał ojciec i do obu skierował polecenie – idź i pracuj w mojej winnicy. Jeden odparł – idę i nie poszedł, a drugi – nie chcę, ale potem opamiętał się i poszedł… Mądrość rodzi się z „opamiętania”. Świat naszych emocji podlega kształtowaniu przez rozum i nie mogą one stać na pierwszym miejscu przy podejmowaniu jakichkolwiek ważnych i wiążących decyzji. Po prostu dlatego, ze są tak zmienne i nietrwałe.

Czyny mądrości to decyzje w oparciu o pogłębiony namysł i fakty z życia. Oto najprostsza droga rozeznawania. Zająć się tym, co dotąd, skonfrontować to z wołaniem wewnętrznym, z pomysłami na nowe, jeśli takie się pojawiają. Odsunąć na bok emocje. Dopuścić do głosu drugiego człowieka.

Mówi do mnie to Słowo dziś głośno, bo po południu spotykam się z Prowincjałem, aby rozmawiać o przyszłości. Wybraliśmy go na kolejną czteroletnią kadencję, więc niech mi powie, on, „głos Boży”, czego oczekuje ode mnie w najbliższych latach. A najpierw ja powiem mu jak sam to rozeznaję. I ufam, że Pan obu nas podprowadzi pod najlepszą decyzję dla mnie i dla mojej posługi.

Ale najpierw spotkanie opłatkowe z… kolejarzami. Nie to, że zostałem kapelanem tej grupy zawodowej, robię to raczej w zastępstwie, ale będzie to z pewnością ciekawe spotkanie. I to też jest kapłaństwo - spotkania w bardzo szerokim gronie, ciągłe dotykanie ludzkiego życia takim, jakie ono jest, wsłuchiwanie się w każdego, czas na bycie dla… W 6104 dniu mojego kapłaństwa, którym nieodmiennie się cieszę.

W środę zakończyliśmy maryjne, adwentowe rekolekcje w Koszalinie. Około stu osób zawierzyło swoje życie Niepokalanej. Z każdym dniem widzę w tym coraz głębszy sens i coraz większą potrzebę. Te rekolekcje były okupione wysiłkiem większym niż zwykle, ale widać było to potrzebne. Na szczęście powoli dochodzę do siebie i cieszę się, że przedświąteczny czas spędzę we własnym domu. Nie ma relaksu. Jest intensywna lektura, bo za pasem rekolekcje poświęcone Królestwu Bożemu i naszej roli wobec tego przesłania Jezusa – duże rekolekcje dla osób konsekrowanych, które domagają się solidnego wysiłku intelektualnego.

A koszalińskie rekolekcje przyniosły zaproszenie na… podobne rekolekcje za rok w Słupsku, w parafii św. Maksymiliana, której proboszcz akurat znalazł się w naszej świątyni podczas mojego głoszenia. Dzwoniły też siostry z zaproszenie do poprowadzenia ogólnopolskiego spotkania międzyzakonnego postulantek, czyli najmłodszych dziewcząt, wchodzących dopiero w życie zakonne. Niestety nie udało nam się skoordynować terminów. A z dużą radością powiedziałbym im parę słów o tej Miłości, za którą zdecydowały się iść…

wtorek, 12 grudnia 2023

tłumy - nie tłumy


(Mt 18,12-14)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam : cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

 

Mili Moi…
Czułość Jezusa wobec najmniejszych jest urzekająca… Ci zagubieni to nie tylko grzesznicy, ale pewnie wszyscy, których wciągnął wir tego świata, poturbował ich i wypluł gdzieś daleko od domu, od owczarni. Czasem ludzkie nadzieje, czasem zbyt proste rozwiązania, czasem nadmierne ryzyko sprawia, że ludzie wpadają w spiralę, z której sami wydobyć się nie mogą. Kiedy się orientują, bywa za późno… Nie mogą znaleźć drogi powrotu, drogi wyjścia. I takich szuka Pan… Czy znajdzie wszystkich? Niestety nie… A może inaczej – nie wszyscy zechcą wrócić. Czasem wstyd, wewnętrzny upór, uraza narastająca latami, nie pozwalają ludziom zawołać – Jezu, ratuj! Może tu miejsce na świadectwo chrześcijan, którzy pokażą, że wszystko może być inaczej. Ale ile cierpliwości do tego potrzeba, ile cierpliwości…

Mój choleryczny temperament często jest wystawiany na próbę. Wczoraj na przykład, po jednej z Mszy, wpadła do zakrystii pewnie gorliwa czcicielka Maryi, oburzona tym, że powiedziałem o Maryi, że była zwykłą dziewczyną. Pani wykrzyczała mi pytanie – czy jest Niepokalane Poczęcie czy nie? Odpowiedziałem, że przecież rekolekcje się jeszcze nie skończyły… Pani na to – o tym trzeba mówić codziennie! Nie zdążyłem zadać żadnego pytania, bo owa dama fuknęła na mnie – zresztą nie będę z księdzem dyskutować, prawda jest jedna… Poziom ekspert znów zaskoczył mnie swoją aktywnością – uczę się samego siebie. Uczę się milczeć…

Swoją drogą, chyba jakiejś ofiarki potrzebuje lud Koszalina, bo w sobotę ujawniło się w moim organizmie takie przeziębienie, którego nie pamiętam od dawna. Może wychodzi zimny Stargard, a może ktoś mnie obdarzył. Niemniej dziś czuję się już odrobinę lepiej, ale ostatnie dwa dni to głównie spanie, przerywane głoszeniem konferencji. Ale jeśli to może komuś duchowo pomóc, to niech się dzieje wola Niepokalanej…

Jutro kończymy. Ludzi nie przychodzi zbyt wielu. Łowy maryjne pewnie będą mniej liczne, ale każdy, absolutnie każdy jest ważny. Ostatnio dużo myślę o numeroherezji, która ogarnęła nas wszystkich. Utknęliśmy w statystykach. Liczymy i liczymy… Pierwsze pytanie wobec przykładowego komunikatu – zorganizowałem dzień skupienia dla kobiet, brzmi – ile było uczestniczek? To zawsze pierwsze zagadnienie – ilu przyjdzie? A w domyślę – czy to się opłaca? Nie finansowo rzecz jasna, ale czy warto wkładać wysiłek? Innymi słowy – dla jednej słomki nie będziemy uruchamiać całego kombajnu. Czas chyba już wychodzić z takiego sposobu myślenia. Bardzo to trudne, bo naturalnie chciałoby się, aby jak najwięcej osób skorzystało z okupionego dużym wysiłkiem wydarzenia. Ale co my tam wiemy o ludzkich duszach? Być może właśnie ta jedna z trzech uczestniczek spotkania dozna na nim takiego wstrząsu, że sprowadzi kolejnych trzydziestu. Czy dla Pana jest coś niemożliwego? Nie moja siła i moc, ale Twoja – sam sobie to nieustannie powtarzam…

czwartek, 7 grudnia 2023

duże ryby...


(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki”.

 

Mili Moi…
Pomyślałem dziś szczególnie o tym, że nasza wiara nie jest efektem jakichś bliżej nieokreślonych sił na nas oddziałujących. Jakby cokolwiek mogło się dziać w nas w tej kwestii bez naszego udziału. Wprawdzie czytamy w Ewangelii, że ziarno wsiane w ziemię rośnie samo, czy rolnik śpi czy czuwa, ale gleba musi być odpowiednio przygotowana i owo ziarno musi być w niej umieszczone.

Dzisiejsze obrazy przestrzegają chyba przed pójściem na łatwiznę. Jako że drążenie skał jest trudne i wymagające, a trzymanie się planu i słuchanie kierownika budowy domaga się pokornego uznania, że ktoś wie więcej ode mnie, stajemy często wobec pokusy przyspieszania i omijania ważnych wytycznych. Kończy się to zwykle fatalnie – jakimiś pokracznymi konstrukcjami, które nie tylko nie dają schronienia, ale stanowią wręcz dodatkowe niebezpieczeństwo podczas życiowych nawałnic. Połowiczność bowiem i niedoróbki mszczą się zawsze – prędzej czy później. Budowanie to żmudny proces, ale wart swojej ceny…

Wróciłem dziś ze Stargardu. Wczoraj kulminacja naszych rekolekcji – dwieście czterdzieści osób zawierzyło swoje życie Niepokalanej. Jak mnie to cieszy! Niech Ona teraz zrobi dalej z tymi swoimi Rycerzami co zechce, niech sama się nimi posługuje. Jest kochającą Matką, więc zadbała znów o jedną „dużą rybę”, którą mi podesłała. Rozgrzeszyłem wczoraj człowieka po trzydziestu latach. To są również arcypiękne chwile, kiedy niemal namacalnie odczuwam jak odpada ten cały szlam grzechu, ograniczający dotąd jego ruchy; jak wyzwala się z tego, co do tej pory go przyginało do ziemi, czasem wręcz fizycznie. I znów ta myśl – pozwalasz mi towarzyszyć w takich chwilach wskrzeszania, którego Ty dokonujesz… Wielkie rzeczy… Naprawdę wielkie.

A jutro cudowna uroczystość naszej Niepokalanej Matki. Cieszę się, że w tym roku spędzę ją w domu. Odprawię z ludźmi Godzinę Łaski, a wieczorem być może i tu pojawi się ktoś, kto będzie chciał oddać życie Maryi. Każda dusza ma znaczenie i choćby dla jednej warto się starać…

A walizki nawet nie rozpakowuję. Wszak w sobotę ruszamy dalej. Tym razem Koszalin i nasza, franciszkańska parafia. Tam też maryjne rekolekcje adwentowego zawierzenia…

poniedziałek, 4 grudnia 2023

moja miłość...


(Mt 8,5-11)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: "Idź", a idzie; drugiemu: "Chodź tu", a przychodzi; a słudze: "Zrób to", a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim”.

 

Mili Moi…
Wyobrażam sobie tego setnika jako niezwykle serdecznego człowieka. Może to złudne, bo zwykle służba w spokojnych prowincjach była nagrodą za wyczerpującą służbę na froncie walk. Być może więc ów człowiek ma niejedno na sumieniu. Niemniej jest z pewnością na jakiejś drodze nawrócenia. Przylgnął do religii Izraela i sposób jego myślenia wskazuje na to, że jest w stanie „po Bożemu” rozumieć rzeczywistość. Innymi słowy, odkrywa swoje miejsce w relacji z Bogiem i jest to z pewnością miejsce „za”, a nie „przed”.

W każdym razie urzekająca jest jego pokora i delikatność, mimo tego, że czas nagli, że jego sługa cierpi, że wszystko motywuje raczej do przynaglania Mistrza niż do uwzględniania Jego sytuacji z tak dużą delikatnością. Niektórzy bowiem sądzą, że ów setnik nie chciał narażać Jezusa, pobożnego rabbiego, na konieczność wchodzenia do domu poganina, co nie było dobrze widziane. Być może tak było… Niemniej wiara tego człowieka jest wielka. A jego prośba zostaje wysłuchana…

Stanęły mi dziś przed oczami moje wołania do Pana i pytam samego siebie czy On wysłuchuje moich modlitw? Myślałem zwłaszcza o jednej ważnej dla mnie sprawie, którą od kilku lat Mu przedstawiam i która była dla mnie źródłem wewnętrznego bólu. I widzę, że Pan powoli ją rozwiązuje… Choć, jak zawsze, w sposób zupełnie inny niż ja Mu proponowałem. A byłem taki pewien, że wiem co należy zrobić… Gdy tymczasem, nie pierwszy już raz, widzę, że Jego rozwiązanie, które przychodzi z zupełnie niespodziewanej strony, jest o niebo lepsze. Nie pozostaje nic, tylko dziękować… Przyznam szczerze, że w zawstydzeniu, bo tak usilnie Go przekonywałem…

Jestem w Stargardzie… U Księży Chrystusowców… Chciałbym zawsze spotykać takich księży, jak ci, miejscowi. Gorliwi, pracowici, serdeczni, pełni dobrych myśli i słów o swoim ludzie… Często takich spotykam i to bardzo wpływa na mój obraz Kościoła. Widzę bowiem to, czego media nie pokazują. Widzę miłujących swoje powołanie duszpasterzy, oddane służbie siostry zakonne, wiernych, którzy chcą więcej Boga. To pocieszające obrazki. Niemniej czuję się w ich gronie naprawdę dobrze. W kościele jest nawet nie lodówka, ale zamrażarka. Brak zgody konserwatora zabytków na jakiekolwiek ogrzewanie sprawia, że wczorajsze siedem nauk przetrwałem – to chyba dobre słowo i udało mi się jakoś nie zamarznąć. Głosi się znakomicie. Kościół wielki, nagłośnienie dobre, lud życzliwy.

To, co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie, to całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu podczas rekolekcji – w intencji parafii i dobrego przeżycia tego czasu. Cudowne i godne naśladowania…

A ja przezywam dziś dziewiętnastą rocznicę ślubu… A właściwie ślubów wieczystych, czyli mojego całkowitego oddania się Bogu. Bez zastrzeżeń, bez obracania się wstecz, bez przywiązywania się do siebie i własnych pomysłów. W czystości, posłuszeństwie i bez własności… Umierając dla siebie i dla świata. Nie bez przyczyny pewnie patronką naszego ślubowania została święta Barbara – opiekunka godziny śmierci. Wdzięczność i radość przenikają moje serce. Czytałem ostatnio wspomnienie o pewnej siostrze zakonnej, która na łożu śmierci przekazała swoim siostrom, że nic piękniejszego nie spotkało jej w życiu niż powołanie zakonne i nigdzie nie otrzymała więcej miłości niż w swojej rodzinie zakonnej. Podzielam jej doświadczenie…

piątek, 1 grudnia 2023

byle do wiosny...


(Łk 21,29-33)
Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: „Patrzcie na drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pączki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”.

 

Mili Moi…
Tak sobie dziś westchnąłem przy rozmyślaniu – Panie, jakie pączki figowca? Gdzie tu bliskie lato? Wszak właśnie rozpoczęła się ta pora roku, którą mało kto kocha, która tak bardzo mocno przypomina nam o przemijaniu i o śmierci, która jest czasami dość przygnębiająca dla wielu. Ale może tym bardziej, z jeszcze większą nadzieją warto spojrzeć na drzewa. W nich ukryte jest prawo życia. Nasza nadzieja opiera się na cykliczności. Zawsze tak jest, że na wiosnę świat na nowo ożywa, więc prawdopodobnie tak będzie i za kilka miesięcy. Ale przecież kiedyś nastąpi ostateczne ożywienie. Nie unicestwienie, ale o żywienie właśnie, wprowadzenie nas do takiej przestrzeni życia, którą dziś zaledwie wyczuwamy…

W jaki sposób na to czekamy? I czy rzeczywiście czekamy? Czytałem ostatnio wspomnienie pewnego pastora, który opowiadał jak głosząc w pewnej świątyni, porwany Duchem zapytał swoich słuchaczy czy są gotowi teraz iść do nieba? Na twarzach malowały się uśmiechy zakłopotania, niektórzy kiwali głowami. Ale w tym właśnie momencie w głośnikach rozległ się męski głos – jeśli wszyscy są gotowi, to możemy startować za trzy minuty. Ludzie w popłochu uciekali z kościoła. Okazało się, że ten był zlokalizowany blisko lotniska i głośniki zebrały komendę kontrolera lotów… A zatem jesteśmy gotowi na życie czy też nie?

Wczoraj spotkałem człowieka, który jest gotowy, a nawet bardzo spragniony życia. Jakiś tydzień temu w moim konfesjonale pojawiła się osoba, która po wielu latach po raz pierwszy klęknęła u kratek. Znacznie lepiej takie spotkania przeprowadzać w kontekście spotkania twarzą w twarz, spokojnej, niespiesznej rozmowy. Na taką też się umówiliśmy. Wczoraj wysłuchałem opowieści o grzechu ale też o radości nawrócenia, w której ogromną rolę odegrała… Maryja. Zrozumiałem dlaczego to ja miałem przywilej wysłuchania tego człowieka, dlaczego trafił właśnie do mnie, choć spowiadam niezwykle rzadko w naszym kościele z powodu rzadkiej obecności. I choć wczoraj jeszcze nie wybrzmiały słowa – i ja odpuszczam tobie grzechy, to wierzę, że wybrzmią wkrótce, a wczorajsze spotkanie było niezwykle ważne i przełomowe. A ja, jak zawsze, wdzięczny Bogu za możliwość towarzyszenia w cudach, które sprawia Jego miłość i jej Nauczycielka, nasza Maryja.

A za chwilę pakowanie i jutro już pierwsze rekolekcje adwentowe. Tym razem Stargard (niegdyś Szczeciński), gdzie będę zachęcał do oddania swojego życia właśnie Jej, naszej Matce. Po drodze jednak jeszcze dzień skupienia dla sióstr Nazaretanek w Słupsku. Nie ma nudy…