sobota, 16 grudnia 2017

nie było miejsca dla Ciebie...

zdj:flickr/slynkycat/Lic CC
(Mt 17,10-13)
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz? On odparł: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.

Mili Moi…
Wczoraj pierwszy raz udało mi się nawiedzić Nowy Jork w przedświątecznym, rozgorączkowanym czasie. Nigdy jakoś ani czasu, ani okazji. A tu pojawił się rekolekcjonista, z którym zwiedzanie Niu Jorku największą, lokalną atrakcją jest, i proszę… Ludzi „dzikie tłumy”, co drugi budynek „robi za prezent choinkowy” (przynajmniej zawieszone na nim dekoracje to właśnie sugerują), turyści noszą na głowach świecące ozdoby, Salvation Army zbiera pieniądze na każdym rogu (co dobrze wszyscy znamy z amerykańskich filmów świątecznych), w co ładniejszych miejscach prawdziwe kolejki, żeby sobie „strzelić selfie” i nawet spaliny unoszące się w powietrzu pachną piernikami. A śnieg, który nas wczoraj zaskoczył przypominał puder, którym babki posypują babki (przy okazji ów „puder” sprawił, że wracaliśmy do domu trzy godziny – czyli dwukrotnie dłużej, niż zwykle). Taki to niezapomniany zestaw wrażeń… A, zapomniałbym jeszcze, że w wielu miejscach Chanukowe lampiony stoją ramię w ramię z choinkami i absolutnie się nie gryzą… Generalnie nikt z nikim się nie gryzie, a wręcz przeciwnie wszyscy rzucają się wszystkim w ramiona krzycząc Merry Christmas (no tu już trochę popuściłem wodze fantazji, ale co tam…) W każdym razie kilka najbliższych dni w tym Wielkim Jabłku znowu spędzę…

A dziś zadumałem się nad miłosierdziem Boga, który nie chciał tak całkowicie zaskoczyć Narodu swoim przyjściem i w myśl wcześniejszych zapowiedzi posyła „Eliasza”, który przygotowuje drogę Jezusowi. Ten wszak przychodzi po to, aby świat został przez Niego zbawiony, a nie po to, aby złośliwie zaskoczyć i potępić. I choć tak, jak wówczas, tak i dziś, potrzeba indywidualnej decyzji o przyjęciu Jezusa, to jednak troskliwość Boga wcielona w ten świat trwa w „nowym Eliaszu”, który przygotowuje ziemię na Jego powtórne przyjście. Tym „Eliaszem” jest Kościół głoszący Boże zbawienie po całej ziemi…

Smutno mi tylko nieco, bo podobnie jak wówczas, tak i dziś, jest ciągle wielu, którzy ten glos całkowicie lekceważą. I oni, podobnie jak wielu ówczesnych, będą niezwykle zaskoczeni powtórnym przyjściem Pana. Wczoraj stojąc na Time Square, wśród licznych neonów wieszczących nowe produkcje filmowe, zwiastujących nową erę maszynek do golenia, czy zapowiadających absolutnie wyjątkową kolekcje bielizny „pod choinkę”, wśród tysięcy ludzi snujących się z zadartymi głowami i strzelających foty wszystkiemu i wszystkim pytałem w sercu – Jezu, gdzie tu jest miejsce dla Ciebie? Gdzie Ty się narodzisz w tym zwariowanym świecie, który odarł Święto Twojego Narodzenia ze wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogło by o Tobie przypominać? Tam właśnie, tuż obok wielkiej cyfry 18, przy której lud strzelał sobie zdjątka, a która zawiśnie wkrótce na wysokości przypominając, że to właśnie 2018 lat mija od Jego narodzenia, zanuciłem cichutko – „nie było miejsca dla Ciebie, w Betlejem, w żadnej gospodzie… i narodziłeś się Jezu, w stajni, w ubóstwie i chłodzie…”

niedziela, 10 grudnia 2017

He is the reason for the season...

zdj:flickr/inabeanpod/Lic CC
(Mk 1,1-8)
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza: Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki. Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając /przy tym/ swe grzechy. Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym.

Mili Moi…
Wyobraźcie sobie, że macie urodziny… Przygotowaliście wszystko, żeby ucieszyć się nimi razem z gośćmi… Macie pomysły na różne atrakcje… Chodzicie od okna do okna, bo przyjdą ludzie, których naprawdę lubicie i nie możecie się doczekać… I nagle dzwonek do drzwi, już są!!! Wchodzą po kolei, paplają radośnie, poklepują się po ramieniu, mają znakomite humory. Ale Was nie widzą, nie zwracają na Was żadnej uwagi, nikt się nawet nie przywitał… Siadają do stołu, jedzą, piją… Mało tego – wręczają sobie wzajemnie prezenty… Z okazji Waszych urodzin… A potem idą do swoich domów… Reakcja? Myślę, że po trzech minutach każdy jubilat powiedziałby – ludzie, co z wami nie tak? Ja tu jestem… To moja impreza…

Możecie sobie wyobrazić coś tak głupiego? Ja mogę…To święta Bożego Narodzenia przeżywane przez wielu katolików… Mówię dziś o tym moim amerykańskim braciom i siostrom – zmęczonym świętowaniem od początku listopada jeszcze bardziej, niż polscy czytelnicy tych słów. Nie masz stacji radiowej bez świątecznych piosenek, w sklepach szaleństwo (bo i tak wszystko można oddać bez żadnego kłopotu dzień po świętach – wówczas znowu w sklepach szaleństwo). A najważniejsze w święta? No świąteczny obiad… Po którym wyrzuca się choinkę na ulicę i żyje się dalej…

Przy autostradzie przebiegającej kawałeczek od naszego klasztoru protestanci wykupują co roku wielki bilboard z Dzieciątkiem Jezus i wielkim napisem – Happy Birthday Jesus! Bo przecież  - this is the reason for the season (to jest powód naszego świętowania). Jezus nie przyszedł na ten świat tylko po to, żebyśmy pożarli kawałek karpia i popatrzyli na plastikowe świecidełka… Przyszedł, bo współczuł swojemu ludowi…

Wczoraj nas zasypało… A w planie było porekolekcyjne spotkanie małżeństw w naszym kościele. Cztery tygodnie temu współprowadziłem z małżonkami weekend rekolekcyjny i przyszedł czas na comiesięczne spotkanie poweekendowe. Rano pytania – odwołujemy, czy nie? Zaryzykowałem – absolutnie, nie odwołujemy. Przyjechało jedenaście par. Niektórzy jechali trzy godziny oglądając samochody w rowie. Ale parli do przodu, bo im zależało, bo to dla nich ważne, bo Jezus, bo ich małżeństwo. Gdyby to był chociaż koncert Stinga… Ale nie… Skromna Eucharystia z moim zawodzeniem, krótkie animacje wprowadzające w temat, dialog małżeński, a potem radosne spotkanie przy stole… Skończyliśmy o północy… A niektórzy jeszcze trzy godziny do domu, z wciąż sypiącym śniegiem za oknem auta…

Zaimponowali mi bardzo… I przede wszystkim dali ogromnie dużo radości. Kolejny mały znak, że są gdzieś wokół ludzie tęskniący za Bogiem, gotowi natrudzić się, żeby Go znaleźć, nie dbający o zmęczenie, czy „stracony” czas. I moje kapłańskie serce, zmęczone obojętnością tak wielu, znów zabiło żywiej…

Bo Ten, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów, który posłał mnie na żniwo, sugerując, że gdzieś tam jest jednak co żąć, Ten, który chrzci Duchem Świętym i subtelnie działa w sercach wierzących, jeśli tylko dadzą Mu szansę, nie zawodzi. Przyprowadza swoje dzieci i mówi mi – zatroszcz się o nie. Bo dla nich się narodziłem, dla nich żyłem tu na ziemi i dla nich żyję wciąż… Oni muszą o tym wiedzieć… A, i zaproś ich na moje urodziny… Bez prezentów… Po prostu niech ze mną będą, bo tęsknię za nimi bardzo…


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Słuchająca...

zdj:flickr/James Walsh/Lic CC
(Mt 8,5-11)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus: Przyjdę i uzdrowię go. Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim.


Mili Moi…
W sobotę przeżyłem dwa piękne wydarzenia… W naszej parafii trwają rekolekcje ewangelizacyjne dla dorosłych, ale w ich „cieniu” odbywa się również Kurs Alfa dla młodzieży. Bierze w nim udział czternaścioro młodych ludzi. Przyznam szczerze, że chwilami zastanawiałem się, czy nie są za młodzi, czy to rzeczywiście już dla nich. Ale w sobotni poranek modliliśmy się nad nimi o dar Ducha Świętego. I kiedy patrzyłem jak przeżywali tę modlitwę, z jakim skupieniem i zaangażowaniem do niej przystępowali, pozbyłem się ostatecznie wszystkich wątpliwości. Wierzę, że łaska Boża spotęguje ich wiarę i o to głownie się modliłem, aby Pan uczynił ich ludźmi prawdziwie wierzącymi…

Po południu zaś prowadziłem dzień skupienia dla kobiet w Clifton, NJ. I tu też taka mała radość. Zgłoszonych było 20 kobiet. Przygotowałem mocno optymistycznie 50 tekstów pomocnych w medytacji. Okazało się, że przybyło niemal 70 kobiet. Dodrukowaliśmy co trzeba i skupialiśmy się nad tajemnicą Zwiastowania Maryi, że będzie Matką. Duża to radość dla głosiciela, kiedy widzi, że słuchacze „są z nim” i są zainteresowani tym, co mówi…

A dziś „Barbórka”… To zawsze ważne święto dla mnie. Trzynaście lat temu, właśnie 4 grudnia, powiedziałem Bogu ostateczne „tak” składając wieczyste śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. W ten dzień zawsze zastanawiam się czy słowa świętego Maksymiliana nie są prawdziwe również w moim przypadku. Powiadał on, że najgorliwszych zakonników spotyka się na nowicjacie (czyli na początku drogi zakonnej), a potem jest już tylko gorzej… Pragnienia i tęsknoty we mnie pozostały. Ideałów się nie boję. Ale dynamizm ich realizacji jakby nieco osłabł.  Dlatego dziś szczególnie błagam mojego dobrego Ojca, aby „Barbórka” była codziennie… Abym przypominał sobie na co się zdecydowałem, i aby nie było nawet cienia wątpliwości, że chcę tym naprawdę żyć…

Dziś zresztą Słowo jakoś stawia mi przed oczy temat posłuszeństwa, które bezpośrednio wiąże się z wiarą. Setnik powiada, że ma sługi, które słuchają jego rozkazów i jest głęboko przekonany, że choroba jednego z nich podlega władzy Jezusa. Nie musi On się fatygować, nie musi przychodzić, wystarczy, że jej rozkaże. To tak wyraźnie pokazuje wrażliwość tego człowieka, wrażliwość na Słowo, na Prawdę, zdolność do słuchania. Początek Adwentu, pierwsze Roraty, rzut oka na statuę Niepokalanej – Słuchającej, wiara setnika… I aż chce się żyć… Tyle motywatorów adwentowych, że trzeba mieć dużo złej woli, aby ich nie dostrzec… Niech łaska po-słuchania (posłuszeństwa) będzie dziś także z Wami +

piątek, 1 grudnia 2017

życia łódź... trochę używana...

zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 4,18-22)
Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.


Mili Moi…
Dziś mija 21 lat od dnia, kiedy moja Mama odeszła do Domu Ojca… Wierzyć się nie chce, że to już tyle czasu. Przeżywam dziś dzień takiej głębokiej wdzięczności za nią i te lata, które dane nam było przeżyć wspólnie na ziemi. Przecież to głownie jej zawdzięczam cały szereg dobrych cech, które we mnie jakoś zaszczepiła i które próbowała rozwijać. Właśnie przed chwilą odszedłem od ołtarza. Sprawowałem Eucharystię za nią, choć mam szczerą nadzieję, że już jej nie potrzebuje. Mam nadzieję, że cieszy się niebem…

A w mojej codzienności jakiś mały przełom. Zasiadłem wreszcie do pisania. To dla mnie najtrudniejsza część pracy, bo nie dotyczy bezpośrednio tego, co mnie najbardziej interesuje, czyli postaci o. Maksymiliana. Ostatni rozdział (a raczej pierwszy w pracy) opisuje kontekst historyczny i przedstawia ówczesne nauczanie Kościoła. Większość cytatów pochodzi więc z dzieł, które w tytule mają „w latach 1918-1939”. I choć w gruncie rzeczy to dość ciekawy okres, również dla Kościoła, to pisze mi się ciężko. Ale najważniejsze, że się pisze…

Wróciłem tez po dwóch miesiącach do odwiedzania siłowni. Jest to chyba jeszcze trudniejsze, niż to pisanie… Ale ruszać się nieco trzeba, bo obawiam się, że następna wizyta w Polsce będzie związana z przywiezieniem znacznie większej masy obywatela, niż ostatnio z niej wywoziłem.

Słowo zaś, zwłaszcza wczorajsze, o bogatym młodzieńcu, uzmysłowiło mi, że niechętnie pytam Jezusa o sprawy, w których spodziewam się, że Jego odpowiedź może się znacznie różnić od mojej. Dużo łatwiej swoje pomysły „podciągnąć” pod wolę Bożą. Ale jest jeszcze uczciwość, która dobija się do serca… Co robić? Udawać, że się Go nie słyszy? Bagatelizować? Wątpić? (a bo to wiadomo, czy to rzeczywiście Pan przemawia?). Grać na zwlokę?

A może po prostu zareagować natychmiast na Jego glos, podobnie jak pierwsi Apostołowie. Bez kombinowania i bez bardzo logicznego ważenia wszystkich konsekwencji tej decyzji. Gdyby oni zaczęli prowadzić głębokie rozważania o przyszłości z Jezusem, to prawdopodobnie nie „załapali by się na ten pociąg historii” który przemknął obok nich. Ile zmarnowanych szans w moim życiu? A ile ich jeszcze przede mną?