czwartek, 27 maja 2021

nad morze...


(Mk 14, 22-25)
W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowywano Paschę, Jezus, gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: "Bierzcie, to jest Ciało moje". Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: "To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę, powiadam wam: Odtąd nie będę już pił napoju z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić będę go nowy w królestwie Bożym".

 

Mili Moi…
Dziś ukazała się oficjalna lista przenosin. Mogę więc już publicznie napisać, że moim nowym miejscem posługi będzie nasza, franciszkańska parafia w Gdyni. Być może niektórzy z Was pamiętają, że była to pierwsza placówka, w której wylądowałem tuż po święceniach kapłańskich. Nazywamy takie miejsca „pierwszą miłością”. I w istocie tak było… Gdynia była moją pierwszą miłością, bo tam uczyłem się kapłaństwa, tam zostałem obdarzony bardzo dużym zaufaniem przez mojego ówczesnego proboszcza, o. Jana, tam też poznałem fantastycznych ludzi, z którymi dokonywaliśmy rzeczy „niemożliwych”.

Wracam do Gdyni… To inne miejsce. Inna wspólnota klasztorna. Inni ludzie. A nawet ci dawni są piętnaście lat starsi. A mimo to, bardzo się z tego cieszę. Bo to miejsce zawsze pozostanie dla mnie „kapłańską Galileą” – tam przeżyłem najpiękniejsze chwile z Jezusem u początku mojego kapłaństwa. Stamtąd też wyruszyłem w świat – wówczas do Irlandii. Gdzie tym razem? I kiedy? To na razie tajemnica. W każdym razie 1 lipca mam się zameldować nad morzem.

Wiem o tym rzecz jasna od dłuższego czasu, ale ogłoszenie nastąpiło w Święto Chrystusa Najwyższego Kapłana. Dla mnie to bardzo znaczące. Wierzę, że skoro mnie tam Pan przez przełożonych kieruje, to czekają tam ludzie, którzy mojego kapłaństwa potrzebują, którym znów moim kapłaństwem będę mógł służyć. Kapłaństwem już nieco innym, dojrzalszym, ale wciąż ukochanym i cenionym przeze mnie ponad wszystko. Ja powtarzam to często – lubię być księdzem. Takiego daru od Boga jakim jest moje kapłaństwo sam bym nie wymyślił…

A dziś w Słowie po raz kolejny słyszę o ofiarności. Kolejny dzień brzmią mi w uszach słowa zaproszenia do składania siebie w ofierze, do takiego wejścia w bycie dla innych. W imię Jezusa… Owszem, jakieś drobne ofiary czy niewygody związane z moją posługą ponoszę. Ale kiedy się im przyglądam, to widzę ich małość i zawstydza mnie to, że nie szukam niczego więcej. Ta dziedzina nie jest przeze mnie nadmiernie eksplorowana. Wspominam swój profil psychologiczny sporządzony jeszcze w seminarium przez profesjonalistów. Zgadzałem się tam z każdym słowem. I wynikało z niego, że w moim przypadku zdolność do wyrzeczeń określić trzeba jako „słabą”. Wierzę jednak w Słowo Pana, że moc w słabości się doskonali. I chcę szukać drobnych rzeczy, w których mógłbym jeszcze bardziej upodobnić się do Niego – mojego Pana i Mistrza, Kapłana i Ofiary. Oby Duch Święty inspirował mnie do tych dzieł i dodawał mi odwagi w ich realizacji…

poniedziałek, 24 maja 2021

decydowanie...


Ewangelia (J 19, 25-27)
Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

 

Mili Moi…
Znów długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Ale działo się wiele i właściwie nieustanny ruch sprawił, że nie zdołałem wygospodarować chwili na ten, przyjemny skądinąd, ale jednak nieco wymagający rytuał napisania kilku słów na blogu. Teraz jestem w mieście rodzinnym. Odpoczywam nieco. Taki pierwszy kawałek urlopu.

W czwartek zamierzam się zaszczepić. Tak, to właśnie zamierzam zrobić. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że leżałem w szpitalu i prawdopodobnie widziałem nieco więcej, niż „przeciętny Kowalski”. Uważam, że należy wykorzystać dostępne środki dla powstrzymania tego świństwa. Po drugie – i to może ważniejsze – nie uczę się medycyny na You Tubie. Nie uczyłem się tam również teologii. Nie jest, nie było i nie będzie to dla mnie źródło objawienia i stamtąd nie czerpię swojej wiedzy. Tam również nie kształtuję swoich przekonań o świecie. I to chyba tyle…

Kończy się moja przygoda z miastem Poznań. Miejsce mojego nowego pobytu nie zostało jeszcze podane do publicznej wiadomości, więc pozwólcie, że się powstrzymam z jego ujawnianiem. Może już w następnym wpisie… W każdym razie cieszę się podwójnie. Po pierwsze dlatego, że Poznania nigdy nie polubiłem (niech wybaczą mi Poznaniacy), po drugie dlatego, że nowe miejsce lubię bardzo, z wielu względów. Ale na razie tyle…

Bardzo lubię przełomy okresów liturgicznych. Jeszcze wczoraj Alleluja przy każdej możliwej okazji, a już dziś Okres Zwykły. Czas odmierzany kolejnymi tomami Brewiarza, tej modlitwy Kościoła, która każdego dnia wybrzmiewa w tak wielu miejscach na świecie. Nowy okres rozpoczynany z Maryją. Dziś zadałem sobie pytanie, czy po roku pełnienia funkcji Prowincjalnego Asystenta do spraw Rycerstwa Niepokalanej jestem bliżej Niej? Bardzo tego chciałem i widziałem w tym zadaniu ogromną szansę dla siebie – na to, żeby Ją lepiej poznać i pokochać. Na razie wielkich sukcesów nie dostrzegam…

Dziś też patrzę na to krótkie słowo ewangeliczne jako na obraz ofiary totalnej, która Ona składa temu światu. Oddaje swoje dziecko w okolicznościach tak bezwzględnych i okrutnych, że trudno o nich spokojnie myśleć. Ma to dla mnie ogromne znaczenie, bo zdaję sobie sprawę, że jestem w takim okresie życia, w którym Bóg zaprasza mnie do weryfikacji moich decyzji, które podjąłem lata temu. Kończy się młodzieńczy entuzjazm, a zaczyna dojrzałość. I ona, przynajmniej w moim wypadku, jest ściśle związana z powtórną odpowiedzią na pytanie – czy chcesz złożyć siebie w ofierze? Odpowiedź na to pytanie wiele lat temu była dla mnie absolutnie łatwa i oczywista. Dziś jest dużo trudniejsza. Być może dlatego, że wiem już co to znaczy.

Moje „chcę” (bo to się nie zmieniło) jest więc obarczone tą wiedza, która czyni mnie pewnie nieco bardziej ociężałym w deklaracjach, które już nie są tak pochopne jak wiele lat temu. A nade wszystko widzę moje własne „ja”, które ordynarnie pojawia się w niemal wszystkim, co robię i kala wszelką bezinteresowność fałszywą nutą zadowolenia z samego siebie. A do tego jeszcze egoizm, który podpowiada – zadbaj o siebie. I mamy taki koktajl, który ani smaczny, ani zdrowy. Należałoby go raczej wylać, niż spożywać.

Dlatego obraz Maryi pod krzyżem jest dla mnie w obecnych chwilach bardzo wymowny, bo jest niemym zaproszeniem do nowej decyzji – poważnej, która może i powinna prowadzić w głąb, a która jest o niebo trudniejsza niż ta sprzed lat. Alternatywą jest powierzchowność i banał, którymi wprost organicznie się brzydzę. Wybór jest więc oczywisty, co wcale nie oznacza, że łatwy…

środa, 12 maja 2021

mój ruch...


(J 16,12-15)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”.

 

Mili Moi…
Trzebnica to piękne miejsce… Ale, jak już wiecie, ja uwielbiam duże miasta. A Trzebnica z pewnością duża nie jest… Od poniedziałku głoszę siostrom Boromeuszkom, a w wolnych chwilach łażę sobie w kółko tymi samymi ulicami, bo gdzie tu iść? Choć nie brakuje urokliwych zakątków w pobliżu. Trochę jednak ogranicza mnie plan dnia. Ale i ten nie jest najgorszy. Są chwile wolne, a słuchaczki należą raczej do grona sędziwego, więc rekolekcjoniście za bardzo się „nie narzucają”.

Przez ścianę sanktuarium świętej Jadwigi. Miasto zbudowane na pamięci o niej i to całkiem żywej pamięci. A ja dziś wskoczyłem do kościoła po godzinie szóstej rano i zdębiałem… Bo na tak wczesnej Mszy było pewnie około 50 osób. Niezwykły widok. W naszym kościele w Poznaniu, w niedzielę na żadnej Mszy nie osiągamy takiego wyniku… A tu proszę… Lud pracujący zaczyna dzień od Eucharystii. Imponujące.

A dziś myślę o tej stopniowości Objawienia, również w moim życiu. Czy ja się rozwijam w moim poznaniu Jezusa? Czy pozwalam Duchowi działać i prowadzić mnie w głąb prawdy? Pewnie jedyny sposób, żeby to sprawdzić to swoista retrospekcja – wybór jakiegoś punktu z przeszłości i porównanie go z dniem dzisiejszym. Ale że człek nie jest najlepszym sędzią we własnej sprawie, to pewnie warto by jakiegoś kierownika duchowego zatrudnić do pomocy. W codziennej perspektywie zaś dał nam Pan jeszcze jedno narzędzie – rachunek sumienia. Dzięki niemu można sprawdzić jak w poznaniu Jezusa posunąłem się do przodu w dniu, który właśnie się kończy. Co zyskałem? Czego się nauczyłem? Z jaką prawdą o moim Panu byłem dziś rzeczywiście blisko?

Ciągle w drodze, a cel wydaje się tak odległy. I byłoby to deprymujące, gdyby nie fakt, że nasz Bóg jest Miłością. I Jemu, jak nikomu innemu, zależy na tym, żeby się nam objawiać, żeby objawić się właśnie mi. On zrobi wszystko, co należy. Tymczasem ruch jest po mojej stronie…

sobota, 8 maja 2021

mamona i najemnicy...


(J 10,11-16)
Jezus powiedział do faryzeuszów: Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka dlatego, że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz.

 

Mili Moi…
No i od wczoraj jestem w Międzyrzeczu, gdzie głoszę krótkie rekolekcje dla wspólnoty ewangelizacyjnej Galilea. A właściwie rekolekcje, które są otwarte dla wszystkich i przeznaczone dla wszystkich. Mówi się znakomicie… Jak zawsze, kiedy zapraszają mnie ludzie, którzy rzeczywiście chcą słuchać. Kończymy dziś wieczorem, a jutro wracam do domu i już sobie planuję popołudnie… Ma być przecież piękna pogoda… A ja zamierzam wybrać się na dłuuuugi spacer z kijkami i przewietrzyć solidnie głowę. Tym bardziej, że wczoraj kupiłem sobie nowe kije… Taki prezent po 15 latach używania poprzednich. Jutro, jak Pan pozwoli, będę je testował i trochę odpoczywał w ruchu. Bardzo już czekam na te cieplejsze dni. Bo choć chłód i slota nie stanowią przeszkody w uprawianiu tego sportu, to jednak znacznie przyjemniej jest wędrować w słoneczku i cieple.

A od poniedziałku zaczynam rekolekcje dla sióstr boromeuszek w Trzebnicy. To też mnie cieszy. Piękne miejsce u boku świętej Jadwigi. I dalsza praca nad rekolekcjami. Choć ta została ostatnio spowolniona przykrym doświadczeniem internetowym. Nie lubię zamawiać rzeczy przez internet, ale co do książek nie miałem dotąd żadnych problemów. Tym razem jednak czuję, że zostałem wyrolowany. Zamówiłem komentarz do Listu do Hebrajczyków… I od dwóch tygodni na niego czekam. Na maile nikt nie odpowiada, infolinia nie działa… Taka mała nauczka – nigdy nie płacić za coś zanim się nie otrzymało towaru. Nawet gdyby miało to kosztować kilka złotych więcej. Myślę, że mogę się pożegnać z nie tak wielką, ale jednak kilkudziesięciu złotową kwotą. A komentarz muszę znaleźć gdzie indziej.

Dziś święty Stanisław, patron Polski. Musze wyznać szczerze, że nie umiem tych naszych patronów jakoś serdecznie traktować. Ani Wojciech, ani Stanisław nie są mi szczególnie bliscy. Może to nic dziwnego – jak z każdą relacją – z jednymi ludźmi nam „po drodze” z innymi nie. I nie chodzi nawet o odległość czasową, bo ze świętym Franciszkiem przecież nie mam takich problemów i czuję z nim bliska więź.

Ale Słowo dziś przypomina o pasterzowaniu… Spotkałem dziś w jakimś komentarzu takie zdanie, które mnie poruszyło – do pasterza należą owce, do najemnika należy zapłata. Przyznam szczerze, że to taki temat, który od dawna mi towarzyszy. Modlę się od lat, żebym „nie widział w ludziach chodzących banknotów”. Jasnym jest, że moje głoszenie jest również konkretną formą zarabiania na nasze życie. Zawsze przecież wiąże się z jakąś ofiarą składaną rekolekcjoniście. Jest dla mnie sporym wysiłkiem dbałość o to… żeby o tym nie myśleć. Z jednego jestem bardzo dumny i mam zamiar zadbać o to, żeby się to nigdy nie zmieniło – nigdy nie wybierałem sobie miejsc, gdzie będę głosił pod kątem zyskowności. Zawsze kolejność „zgłoszeń” decyduje o tym, gdzie jadę i nigdy nie przeszło mi przez głowę – tam nie jadę, bo nie będzie z tego pieniążka.

Niemniej ten wysiłek, żeby mieć przed oczami dobro owiec, a nie swój własny, czy szerzej, zakonny zysk, jest dla mnie ważny. Czasem udaje mi się lepiej, czasem gorzej. Często zależy to od samych słuchaczy. Tam, gdzie widzę zainteresowanie Słowem, znacznie łatwiej wyjść mi poza kontekst zleconej pracy – rodzi się relacja, która nie dba o pieniążek. Tam, gdzie słuchacze są bo są – trudniej nie myśleć o zapłacie… Takie małe, nieidealne, ludzkie przeżycia… Poza które nawet zakonnikowi, który ślubował ubóstwo, jak się okazuje, trudno wyjść…

Oby nie zapomnieć co najważniejsze. Owce i misja wobec nich. A wszystko niech dokonuje się nakładem sił własnych, własnym kosztem. To trochę wyzwala z wyrachowania właściwego najemnikom…

niedziela, 2 maja 2021

Polska zgrillowana...


(J 15, 1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami".

 

Mili Moi…
No i jestem w Pniewach… W piątek miłe spotkanie z młodzieżą urszulańską. Opowiedziałem im nieco o przyjaźni z Panem Jezusem, bez której trudno myśleć o miłości ofiarnej. Akurat trafiłem na ważny czas – decydowano o „ich dalszym losie”. W zakonie, na każdym etapie formacji, jest moment, w którym następuje decyzja przełożonych, czy kandydat może iść w formacji dalej, czy może jeszcze należy zatrzymać go na tym etapie, a może powinien jednak odejść i szukać woli Bożej gdzie indziej. Dla formowanych to zawsze przejmujący moment niepewności. Pamiętam to doskonale ze swojego własnego życia.

Od soboty zaś głoszę rekolekcje siostrom Klaryskom od Wieczystej Adoracji.  Plan jest znakomicie ułożony i mam trochę czasu dla siebie. Jest to o tyle ważne, że pracuję już nad kolejnymi rekolekcjami pod hasłem „Zagubione człowieczeństwo”. Tworzą się one na podstawie Listu do Hebrajczyków. Ale to domaga się czasu, a tego, jak wiecie, nie mam w nadmiarze.

Wczoraj polazłem na długi spacer. Jak na maj, było okrutnie zimno. Zdumienie mnie ogarnęło jednak, kiedy w wielu miejscach wyczuwałem nosem zapach grilla. Ludzi żadna temperatura nie odstrasza – sezon czas zacząć. Dziś było trudniej… Zimno i lało przez cały dzień – podejrzewam, że u Was podobnie. Spacer jednak, rzecz święta, więc w strugach deszczu się przechadzając… znów czułem woń grilla. W tych warunkach uznaję to już za sport ekstremalny.

Pan zaś dziś zaprasza do zamieszkania w Nim (takim słowem oddaje tę rzeczywistość ksiądz Wujek w swoim tłumaczeniu). Trwać, mieszkać, czyli stale przebywać – nie od czasu do czasu, okazjonalnie. Tylko bowiem taka postawa gwarantuje owocowanie. Kto nie trwa w Nim – NIC nie może uczynić. To NIC wybrzmiewa głośno i wyraźnie. Każde dzieło bowiem, które nie ma zakotwiczenia w Nim jest ulotne i nietrwałe. Nie ostoi się. To, co w Nim uczynione, jest wieczne, bo trwa w pamięci Boga.

A pociecha w tym, że nie trzeba podejmować samodzielnych wysiłków, względem których wielką niewiadomą jest czy zakończą się sukcesem, czy też nie. Otóż nad owocowaniem, nad dziełami czuwa Ojciec, który zajmuje się uprawą winnych gałązek, którymi jesteśmy z ogromną pasją i zaangażowaniem. Skazani na sukces – trudno to nazwać inaczej… Ale tylko z Nim, w Nim i dla Niego… Oddać chwałę Ojcu poprzez dokonywanie trwałych dzieł. Taki ewangeliczny kierunek…