W pierwszy dzień Przaśników, kiedy ofiarowywano Paschę, Jezus, gdy jedli, wziął
chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: "Bierzcie,
to jest Ciało moje". Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał
im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: "To jest moja Krew
Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę, powiadam wam: Odtąd nie
będę już pił napoju z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić będę go
nowy w królestwie Bożym".
Mili Moi…
Dziś ukazała się oficjalna
lista przenosin. Mogę więc już publicznie napisać, że moim nowym miejscem
posługi będzie nasza, franciszkańska parafia w Gdyni. Być może niektórzy z Was
pamiętają, że była to pierwsza placówka, w której wylądowałem tuż po
święceniach kapłańskich. Nazywamy takie miejsca „pierwszą miłością”. I w
istocie tak było… Gdynia była moją pierwszą miłością, bo tam uczyłem się kapłaństwa,
tam zostałem obdarzony bardzo dużym zaufaniem przez mojego ówczesnego
proboszcza, o. Jana, tam też poznałem fantastycznych ludzi, z którymi dokonywaliśmy
rzeczy „niemożliwych”.
Wracam do Gdyni… To inne
miejsce. Inna wspólnota klasztorna. Inni ludzie. A nawet ci dawni są piętnaście
lat starsi. A mimo to, bardzo się z tego cieszę. Bo to miejsce zawsze pozostanie
dla mnie „kapłańską Galileą” – tam przeżyłem najpiękniejsze chwile z Jezusem u
początku mojego kapłaństwa. Stamtąd też wyruszyłem w świat – wówczas do
Irlandii. Gdzie tym razem? I kiedy? To na razie tajemnica. W każdym razie 1
lipca mam się zameldować nad morzem.
Wiem o tym rzecz jasna od
dłuższego czasu, ale ogłoszenie nastąpiło w Święto Chrystusa Najwyższego
Kapłana. Dla mnie to bardzo znaczące. Wierzę, że skoro mnie tam Pan przez
przełożonych kieruje, to czekają tam ludzie, którzy mojego kapłaństwa
potrzebują, którym znów moim kapłaństwem będę mógł służyć. Kapłaństwem już nieco innym, dojrzalszym,
ale wciąż ukochanym i cenionym przeze mnie ponad wszystko. Ja powtarzam to
często – lubię być księdzem. Takiego daru od Boga jakim jest moje kapłaństwo
sam bym nie wymyślił…
A dziś w Słowie po raz
kolejny słyszę o ofiarności. Kolejny dzień brzmią mi w uszach słowa zaproszenia
do składania siebie w ofierze, do takiego wejścia w bycie dla innych. W imię
Jezusa… Owszem, jakieś drobne ofiary czy niewygody związane z moją posługą
ponoszę. Ale kiedy się im przyglądam, to widzę ich małość i zawstydza mnie to, że
nie szukam niczego więcej. Ta dziedzina nie jest przeze mnie nadmiernie
eksplorowana. Wspominam swój profil psychologiczny sporządzony jeszcze w
seminarium przez profesjonalistów. Zgadzałem się tam z każdym słowem. I
wynikało z niego, że w moim przypadku zdolność do wyrzeczeń określić trzeba
jako „słabą”. Wierzę jednak w Słowo Pana, że moc w słabości się doskonali. I
chcę szukać drobnych rzeczy, w których mógłbym jeszcze bardziej upodobnić się
do Niego – mojego Pana i Mistrza, Kapłana i Ofiary. Oby Duch Święty inspirował
mnie do tych dzieł i dodawał mi odwagi w ich realizacji…