zdj:flickr/Rodney/Lic CC
W
owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie
nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś
je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie
było Twoje upodobanie. Wszystko
przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie
zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie
do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode
Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz
waszych. Albowiem jarzmo
moje jest
słodkie, a moje brzemię lekkie". Mt 11, 25-30
Mili Moi…
Wczorajszy dzień byłe jednym z bardziej udanych na amerykańskiej ziemi. Przede
wszystkim fakt, że byłem z moimi parafianami. To było bardzo przyjemne, bo
stanowiło kolejną szansę na wzajemne poznanie się. Jak wspominałem, wybraliśmy
się do teatru w Pensylvanii, na sztukę Józef. Po drodze nawiedziliśmy tereny
zamieszkałe przez Amiszów, dla których świat zatrzymał się w XIX wieku. Do dziś
poruszają się bryczkami, a w wielu domach nie ma prądu. Rzecz jasna mówimy o
grupach religijnych, bo bywają i bardziej współczesne odłamy. Oczywiście miejsca, które odwiedziliśmy są całkowicie skomercjalizowane i nastawione na
turystów. Niemniej jednak mimo wszystko tchnie to zupełnie innym duchem, innym
światem, który wciąż, ukryty gdzieś głębiej, walczy z bylejakością
współczesności.
Sama sztuka? Nie wiem co powiedzieć… Oczekiwania były duże, ponieważ zebrałem
już wcześniej sporo opinii na temat tego teatru, gdzie Biblia staje się żywa.
Gra się tam tylko sztuki religijne oparte na Biblii. I gra się z dużym
rozmachem. Moje oczekiwania zostały znacznie przekroczone. Atmosfera budowana
na scenie niejednokrotnie przyprawiała o głębokie wzruszenie. Przesłanie sztuki
niesłychanie głębokie – o sile przebaczenia i o jego wartości. O wierności Bogu
i konsekwencji w wyznawaniu wiary. Rzecz jasna sztuka dotyczyła postaci Józefa
Egipskiego, sprzedanego przez swoich braci. Józefa, który później ratuje im
życie. Dzięki temu, co wczoraj zobaczyłem, łatwiej mi zrozumieć, że postaci
Starego Testamentu są zapowiedzią Chrystusa. Józef z pewnością był.
Na zakończenie
przedstawienia padły ważne słowa – ten Bóg, który to wszystko sprawił w życiu
Józefa, jest Bogiem żyjącym dziś… Jeśli w to wierzysz i chcesz to wyznać,
zapraszamy cię pod scenę, będziemy się z tobą modlić… Nie ma bisów… Jest
ewangelizacja… Wielki szacunek do wykonawców i do pomysłu, który dotyka setki
tysięcy ludzi oglądających proponowane przedstawienia.
Rzecz jasna nie
obyło się bez sytuacji zabawnych… Przed sztuką, w korytarzu, zastąpiła mi drogę
pani z wyrazem największego zachwytu w oczach, ni to stwierdzając, ni pytając –
jesteś jednym z nich… W przerwie pan przyszedł mnie zapytać jak często w
tygodniu gramy? Oboje zadziwieni, że nie jestem aktorem. Prawdziwy??? Ksiądz???
Te spotkania mnie samego skłoniły jednak do refleksji. I do dziś brzmi mi w
uszach to pytanie – prawdziwy???
U dołu zamieszczam
dwa filmiki ukazujące fragmenty przedstawienia… Rzecz jasna nie oddają w pełni tego,
co przeżyliśmy…. W domu byłem o drugiej, a kościół otworzyć trzeba o szóstej.
Dzisiejsze popołudnie więc bez skrupułów przespałem… Bo od jutra znów do boju…
A dziś również
radosny dzień wspomnienia naszego świętego ojca Franciszka. Podczas Mszy
śpiewaliśmy - jesteś, o Panie, mym jedynym dobrem… Ale czy rzeczywiście wierząc
w to, co śpiewamy? Czy nasze serca, umysły, a nade wszystko wola nadążają i
zgadzają się z wypowiadanymi przez nas słowami? Bo powiedzieć można dużo…
Zwłaszcza dziś – nie bacząc szczególnie na konsekwencje…
A co idzie w ślad za
tym pytaniem? Kolejne – czy Pan Bóg może wierzyć naszym słowom, czy może nas
traktować poważnie? Czy nasze słowo ma jakąś wartość? Czy to wyśpiewane dziś ma wartość, czy jest prawdziwe?
Chodzą za mną te
pytania, bo Franciszek z Asyżu to trzynastowieczny święty, który niczego nie
stracił ze swojej świeżości, aktualności… i wiarygodności. Kiedy rozpoczyna się
jego przygoda z Bogiem, nie wypowiada wielu słów, nie zapewnia o swojej dobrej
woli, nie przekonuje, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem… Spotkawszy
Chrystusa, słyszy słowa, które przemieniają Jego życie – Franciszku, idź
odbuduj mój Kościół, który jak widzisz cały popada w ruinę…
I Franciszek
zaczyna – zbiera kamienie i odbudowuje kościółek świętego Damiana, w którym
miał widzenie. Ale po jakimś czasie zaczyna rozumieć, że nie w tym rzecz. Przychodzą
dawni kompani od dobrej zabawy i razem zaczynają żyć. Nie szukają pomysłu – on
już istnieje – to Ewangelia. Kiedy idą do Rzymu, prosić papieża, żeby pozwolił
im żyć wspólnie Ewangelią, tak na poważnie, otoczenie papieża sugeruje, że to
zbyt trudny sposób życia. Ale w noc po spotkaniu papież ma sen – widzi
Franciszka który na swoich ramionach podtrzymuje walącą się bazylikę
laterańską…
I papież pozwala.
A kiedy pozwolił zaczynają się dziać rzeczy nadzwyczajne. Kilkanaście lat
wystarczyło, żeby z pierwszej grupki braci zrobiło się ich pięć tysięcy.
Rozeszli się po całej Italii i innych europejskich krajach i wzorem swojego
ojca zaczynają żyć według trzech prostych, ewangelicznych zasad…
Pierwsza z nich to
pokorne posłuszeństwo – Franciszek zabraniał braciom robić cokolwiek bez zgody
miejscowego biskupa. W pierwszym rozdziale Reguły przysięga posłuszeństwo papieżowi
i wszystkim jego prawowitym następcom. Zobowiązuje do tego braci. Podobnie
posłuszny chce być kapłanom Kościoła – aż do heroizmu – nawet gdyby mnie bili,
nie chcę czynić nic przeciwko nim.
Po wtóre –
ubóstwo, które wiąże się w życiu braci z niesamowitą wolnością. Idą nie dbając
o nic, bo o wszystko dba Bóg. Oni oddają Mu się jako narzędzia, a On się
troszczy. Doświadczają tego każdego dnia. Ojciec ich uczy – jeśli będziecie
posiadać, będziecie musieli również pilnować, będziecie żyli w strachu, że wam
ukradną…
I wreszcie
czystość, ta wewnętrzna, związana z nieustannym nawracaniem najpierw samego
siebie. Przykładając się do tego dzieła, można dopiero myśleć o innych. Zakon
franciszkański od samego początku był nazywany pokutnikami z Asyżu, czy zakonem
pokuty.
Surowość życia
była tak wielka, że nawet jak na warunki średniowieczne, niektórym wydawała się
absolutnie nie do udźwignięcia…
A jednak to rodzi
naśladowców – najpierw wspomniani bracia, potem młodziutka Klara, która daje
początek siostrom żyjącym w ukryciu, a wreszcie świeccy, którzy mówią – daj i
nam wskazówkę, jak mamy żyć Ewangelią…
A Franciszek
potrafi wskazać drogę każdemu. W Kościele miotanym herezjami, rozłamami,
podziałami, konfliktami zbrojnymi, karierowiczostwem, żądzą bogactwa Bóg
posługuje się takim małym człowieczkiem dla odnowy…
To jest przysłowiowy
„nikt”, który dokonuje reformy. Ale co ważne – w Kościele, z Kościołem i przez
Kościół. Bo reforma jest w ręku Boga, a nie w rękach człowieka. A zaczęło się
tak po prostu – od wkroczenia Chrystusa w życie Franciszka i od przyjęcia
zaproszenia…
Nie potrzeba było
wielkich deklaracji i nie musiał Franciszek śpiewać i zapewniać – jesteś o
Panie mym jedynym dobrem, bo żył tak, że nikt nie miał co do tego wątpliwości…
Ale dlaczego piszę
to do was? Jaki to ma wszystko związek z wami? Otóż całkiem spory i niebanalny…
Na tak wielu odcinkach nasza współczesność przypomina czasy Franciszka. Także
jeśli chodzi o wady, czy choroby toczące Kościół…
Można z pewnością
powiedzieć, że wołanie Chrystusa – idź odbuduj mój Kościół jest właściwie
nieustannie aktualne. I nawet nie brakuje chętnych, tylko zbyt wielu z nich
zapomina, że odbudowywanie Kościoła trzeba zaczynać od samego siebie. Bez
osobistego nawrócenia nie ma szans dokonać niczego dobrego…
Tymczasem dziś
rzekoma odbudowa Kościoła rozpoczyna się od Jego zmasowanej krytyki – należy
Kościołowi wytknąć wszystkie błędy, bo oczywiście On sam ich nie widzi…
Potem trzeba
podkreślić swoją niezależność w myśleniu, a co za tym idzie swoje
zdystansowanie do nauczania i praktyki Kościoła. To znamię nowoczesności,
której Kościół dziś podobno potrzebuje. Tylko poza Kościołem można zachować
obiektywizm i zdrową dozę sceptycyzmu.
Potem podaje się
szereg rozwiązań, które mają uzdrowić sytuację. Oczywiście nie mają one nic
wspólnego z Ewangelią, ale kto by o to dbał. Po co komu Ewangelia? Chrystus?
Nie przesadzajmy – liczy się człowiek, który ma prawo…
Ostatecznie, w
wyniku stwierdzenia niereformowalności Kościoła można stać się już tylko Jego
krytykiem, albo ostatecznie się z Nim rozstać.
I tę metodę
stosuje co jakiś czas jakiś odważny duchowny, który zapewnia o swojej
najszczerszej woli. Bywa, że czynią to siostry zakonne, które odkrywają w sobie
nowe i ciekawe pragnienia. Czasem są to grupy świeckich, którym po przeczytaniu
kilku artkułów w internecie wydaje się, że posiedli prawdę nową, uzdrawiającą…
Tymczasem Jezus
przypomina zawsze – objawiłeś Ojcze swoje Królestwo prostaczkom. Tajemnice są
możliwe do zgłębienia tylko dla umysłów pokornych, a te nigdy nie kwestionują
autorytetów i nie chcą pisać nowej Ewangelii… Pokorna reforma Franciszka
ocaliła Kościół w trudnym momencie dziejowym, reforma którą rozpoczął od siebie
i od wzięcia Pana Boga na poważnie…
Nie chcę Wam dziś
życzyć, żebyście zapragnęli żyć jak święty Franciszek. Nie życzę Wam ubóstwa,
upokorzenia i takiego cierpienia jakiego on doświadczał choćby poprzez
stygmaty. To był jego dar…
Chcę wam życzyć
takiej miłości do Chrystusa i takiej miłości do Kościoła, którą on nosił w
sobie. Oby Pan mógł na poważnie wejść w Wasze życie i żeby mógł również do Was
skierować wezwanie – idź, odbuduj mój Kościół, idź zatroszcz się o tę rodzinę,
którą współtworzysz, pokochaj ją i pomóż jej…
A wówczas słowa
refrenu dzisiejszego Psalmu dewizą wypisaną na waszych sercach - Jesteś o Panie, mym jedynym dobrem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz