niedziela, 4 października 2015

reforma...

zdj:flickr/Rodney/Lic CC
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo
moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie". Mt 11, 25-30


Mili Moi…
Wczorajszy dzień byłe jednym z bardziej udanych na amerykańskiej ziemi. Przede wszystkim fakt, że byłem z moimi parafianami. To było bardzo przyjemne, bo stanowiło kolejną szansę na wzajemne poznanie się. Jak wspominałem, wybraliśmy się do teatru w Pensylvanii, na sztukę Józef. Po drodze nawiedziliśmy tereny zamieszkałe przez Amiszów, dla których świat zatrzymał się w XIX wieku. Do dziś poruszają się bryczkami, a w wielu domach nie ma prądu. Rzecz jasna mówimy o grupach religijnych, bo bywają i bardziej współczesne odłamy. Oczywiście miejsca, które odwiedziliśmy są całkowicie skomercjalizowane i nastawione na turystów. Niemniej jednak mimo wszystko tchnie to zupełnie innym duchem, innym światem, który wciąż, ukryty gdzieś głębiej, walczy z bylejakością współczesności.

Sama sztuka? Nie wiem co powiedzieć… Oczekiwania były duże, ponieważ zebrałem już wcześniej sporo opinii na temat tego teatru, gdzie Biblia staje się żywa. Gra się tam tylko sztuki religijne oparte na Biblii. I gra się z dużym rozmachem. Moje oczekiwania zostały znacznie przekroczone. Atmosfera budowana na scenie niejednokrotnie przyprawiała o głębokie wzruszenie. Przesłanie sztuki niesłychanie głębokie – o sile przebaczenia i o jego wartości. O wierności Bogu i konsekwencji w wyznawaniu wiary. Rzecz jasna sztuka dotyczyła postaci Józefa Egipskiego, sprzedanego przez swoich braci. Józefa, który później ratuje im życie. Dzięki temu, co wczoraj zobaczyłem, łatwiej mi zrozumieć, że postaci Starego Testamentu są zapowiedzią Chrystusa. Józef z pewnością był.

Na zakończenie przedstawienia padły ważne słowa – ten Bóg, który to wszystko sprawił w życiu Józefa, jest Bogiem żyjącym dziś… Jeśli w to wierzysz i chcesz to wyznać, zapraszamy cię pod scenę, będziemy się z tobą modlić… Nie ma bisów… Jest ewangelizacja… Wielki szacunek do wykonawców i do pomysłu, który dotyka setki tysięcy ludzi oglądających proponowane przedstawienia.

Rzecz jasna nie obyło się bez sytuacji zabawnych… Przed sztuką, w korytarzu, zastąpiła mi drogę pani z wyrazem największego zachwytu w oczach, ni to stwierdzając, ni pytając – jesteś jednym z nich… W przerwie pan przyszedł mnie zapytać jak często w tygodniu gramy? Oboje zadziwieni, że nie jestem aktorem. Prawdziwy??? Ksiądz??? Te spotkania mnie samego skłoniły jednak do refleksji. I do dziś brzmi mi w uszach to pytanie – prawdziwy???

U dołu zamieszczam dwa filmiki ukazujące fragmenty przedstawienia… Rzecz jasna nie oddają w pełni tego, co przeżyliśmy…. W domu byłem o drugiej, a kościół otworzyć trzeba o szóstej. Dzisiejsze popołudnie więc bez skrupułów przespałem… Bo od jutra znów do boju…

A dziś również radosny dzień wspomnienia naszego świętego ojca Franciszka. Podczas Mszy śpiewaliśmy - jesteś, o Panie, mym jedynym dobrem… Ale czy rzeczywiście wierząc w to, co śpiewamy? Czy nasze serca, umysły, a nade wszystko wola nadążają i zgadzają się z wypowiadanymi przez nas słowami? Bo powiedzieć można dużo… Zwłaszcza dziś – nie bacząc szczególnie na konsekwencje…

A co idzie w ślad za tym pytaniem? Kolejne – czy Pan Bóg może wierzyć naszym słowom, czy może nas traktować poważnie? Czy nasze słowo ma jakąś wartość? Czy to wyśpiewane dziś ma wartość, czy jest prawdziwe?

Chodzą za mną te pytania, bo Franciszek z Asyżu to trzynastowieczny święty, który niczego nie stracił ze swojej świeżości, aktualności… i wiarygodności. Kiedy rozpoczyna się jego przygoda z Bogiem, nie wypowiada wielu słów, nie zapewnia o swojej dobrej woli, nie przekonuje, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem… Spotkawszy Chrystusa, słyszy słowa, które przemieniają Jego życie – Franciszku, idź odbuduj mój Kościół, który jak widzisz cały popada w ruinę…

I Franciszek zaczyna – zbiera kamienie i odbudowuje kościółek świętego Damiana, w którym miał widzenie. Ale po jakimś czasie zaczyna rozumieć, że nie w tym rzecz. Przychodzą dawni kompani od dobrej zabawy i razem zaczynają żyć. Nie szukają pomysłu – on już istnieje – to Ewangelia. Kiedy idą do Rzymu, prosić papieża, żeby pozwolił im żyć wspólnie Ewangelią, tak na poważnie, otoczenie papieża sugeruje, że to zbyt trudny sposób życia. Ale w noc po spotkaniu papież ma sen – widzi Franciszka który na swoich ramionach podtrzymuje walącą się bazylikę laterańską…

I papież pozwala. A kiedy pozwolił zaczynają się dziać rzeczy nadzwyczajne. Kilkanaście lat wystarczyło, żeby z pierwszej grupki braci zrobiło się ich pięć tysięcy. Rozeszli się po całej Italii i innych europejskich krajach i wzorem swojego ojca zaczynają żyć według trzech prostych, ewangelicznych zasad…

Pierwsza z nich to pokorne posłuszeństwo – Franciszek zabraniał braciom robić cokolwiek bez zgody miejscowego biskupa. W pierwszym rozdziale Reguły przysięga posłuszeństwo papieżowi i wszystkim jego prawowitym następcom. Zobowiązuje do tego braci. Podobnie posłuszny chce być kapłanom Kościoła – aż do heroizmu – nawet gdyby mnie bili, nie chcę czynić nic przeciwko nim.

Po wtóre – ubóstwo, które wiąże się w życiu braci z niesamowitą wolnością. Idą nie dbając o nic, bo o wszystko dba Bóg. Oni oddają Mu się jako narzędzia, a On się troszczy. Doświadczają tego każdego dnia. Ojciec ich uczy – jeśli będziecie posiadać, będziecie musieli również pilnować, będziecie żyli w strachu, że wam ukradną…

I wreszcie czystość, ta wewnętrzna, związana z nieustannym nawracaniem najpierw samego siebie. Przykładając się do tego dzieła, można dopiero myśleć o innych. Zakon franciszkański od samego początku był nazywany pokutnikami z Asyżu, czy zakonem pokuty.

Surowość życia była tak wielka, że nawet jak na warunki średniowieczne, niektórym wydawała się absolutnie nie do udźwignięcia…

A jednak to rodzi naśladowców – najpierw wspomniani bracia, potem młodziutka Klara, która daje początek siostrom żyjącym w ukryciu, a wreszcie świeccy, którzy mówią – daj i nam wskazówkę, jak mamy żyć Ewangelią…

A Franciszek potrafi wskazać drogę każdemu. W Kościele miotanym herezjami, rozłamami, podziałami, konfliktami zbrojnymi, karierowiczostwem, żądzą bogactwa Bóg posługuje się takim małym człowieczkiem dla odnowy…

To jest przysłowiowy „nikt”, który dokonuje reformy. Ale co ważne – w Kościele, z Kościołem i przez Kościół. Bo reforma jest w ręku Boga, a nie w rękach człowieka. A zaczęło się tak po prostu – od wkroczenia Chrystusa w życie Franciszka i od przyjęcia zaproszenia…

Nie potrzeba było wielkich deklaracji i nie musiał Franciszek śpiewać i zapewniać – jesteś o Panie mym jedynym dobrem, bo żył tak, że nikt nie miał co do tego wątpliwości…

Ale dlaczego piszę to do was? Jaki to ma wszystko związek z wami? Otóż całkiem spory i niebanalny… Na tak wielu odcinkach nasza współczesność przypomina czasy Franciszka. Także jeśli chodzi o wady, czy choroby toczące Kościół…

Można z pewnością powiedzieć, że wołanie Chrystusa – idź odbuduj mój Kościół jest właściwie nieustannie aktualne. I nawet nie brakuje chętnych, tylko zbyt wielu z nich zapomina, że odbudowywanie Kościoła trzeba zaczynać od samego siebie. Bez osobistego nawrócenia nie ma szans dokonać niczego dobrego…

Tymczasem dziś rzekoma odbudowa Kościoła rozpoczyna się od Jego zmasowanej krytyki – należy Kościołowi wytknąć wszystkie błędy, bo oczywiście On sam ich nie widzi…

Potem trzeba podkreślić swoją niezależność w myśleniu, a co za tym idzie swoje zdystansowanie do nauczania i praktyki Kościoła. To znamię nowoczesności, której Kościół dziś podobno potrzebuje. Tylko poza Kościołem można zachować obiektywizm i zdrową dozę sceptycyzmu.

Potem podaje się szereg rozwiązań, które mają uzdrowić sytuację. Oczywiście nie mają one nic wspólnego z Ewangelią, ale kto by o to dbał. Po co komu Ewangelia? Chrystus? Nie przesadzajmy – liczy się człowiek, który ma prawo…

Ostatecznie, w wyniku stwierdzenia niereformowalności Kościoła można stać się już tylko Jego krytykiem, albo ostatecznie się z Nim rozstać.

I tę metodę stosuje co jakiś czas jakiś odważny duchowny, który zapewnia o swojej najszczerszej woli. Bywa, że czynią to siostry zakonne, które odkrywają w sobie nowe i ciekawe pragnienia. Czasem są to grupy świeckich, którym po przeczytaniu kilku artkułów w internecie wydaje się, że posiedli prawdę nową, uzdrawiającą…

Tymczasem Jezus przypomina zawsze – objawiłeś Ojcze swoje Królestwo prostaczkom. Tajemnice są możliwe do zgłębienia tylko dla umysłów pokornych, a te nigdy nie kwestionują autorytetów i nie chcą pisać nowej Ewangelii… Pokorna reforma Franciszka ocaliła Kościół w trudnym momencie dziejowym, reforma którą rozpoczął od siebie i od wzięcia Pana Boga na poważnie…

Nie chcę Wam dziś życzyć, żebyście zapragnęli żyć jak święty Franciszek. Nie życzę Wam ubóstwa, upokorzenia i takiego cierpienia jakiego on doświadczał choćby poprzez stygmaty. To był jego dar…

Chcę wam życzyć takiej miłości do Chrystusa i takiej miłości do Kościoła, którą on nosił w sobie. Oby Pan mógł na poważnie wejść w Wasze życie i żeby mógł również do Was skierować wezwanie – idź, odbuduj mój Kościół, idź zatroszcz się o tę rodzinę, którą współtworzysz, pokochaj ją i pomóż jej…

A wówczas słowa refrenu dzisiejszego Psalmu dewizą wypisaną na waszych sercach -  Jesteś o Panie, mym jedynym dobrem…





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz