zdj:flickr/Ed Schipul/ Lic CC
(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich
Apostołów: Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w
swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was
wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie
się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co
macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił
przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw
rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z
powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
Mili Moi…
No to święta właściwie za
nami… W USA drugi dzień świąt nie jest w żaden sposób eksponowany, choć nieliczni
mają dziś wolne od pracy. Do kościoła zaglądają już tylko ci gorliwsi. Ale
jednak staramy się świętować. W tym roku nasze liturgiczne uroczystości miały
szczególnie okazały charakter, a to głownie za sprawą nowego organisty, który
we wrześniu zastąpił amerykańskiego poprzednika. Polski organista podczas Pasterki to jednak skarb nieoceniony. Pomijając trudności komunikacyjne,
poprzednik po prostu nie miał tego „polskiego uczucia”. A w tym roku chór
zabrzmiał w zupełnie nowy sposób. Chciało się śpiewać, słuchać, zostać…
A wczoraj jak to w Boże Narodzenie… Gościny, serdeczne spotkania, dużo
śpiewania kolęd, ale i trochę duchowej refleksji. Zawsze dużym wyzwaniem są dla
mnie homilie w te święte dni. Co roku te same teksty, którymi należy oświetlić
rzeczywistość. Ze zdumieniem czasem wsłuchuję się w medialne przekazy, które w
skrócie informują kto, co i gdzie powiedział w tę świętą noc narodzenia… Ze
zdumieniem, bo w życiu bym się nie spodziewał, że można mówić o wszystkim, byle
nie o Słowie przewidzianym na tę noc… A jednak – okazuje się, że wyobraźnia
duszpasterska nie ma granic… Ja znacznie skromniej, staram się nie odbiegać od Tajemnicy… Zamieszczam na dole próbkę nocnej i dziennej refleksji... Może komuś
się w chwili wolnej posłucha…
A dziś głównym tematem
moich rozmyślań jest bezrobocie… Tak, tak… Słowo skłania mnie do zmierzenia się
z tym tematem. Nie w kontekście społecznym jednak, ale ściśle religijnym. Mówię
bowiem o bezrobociu Ducha Świętego. Jego wsparcie jest nam dziś obiecywane w
sytuacjach skrajnie trudnych. I w zasadzie można się tylko cieszyć, jeśli
takowych nie przeżywamy. Wciąż nie jesteśmy tu i teraz prześladowani za naszą
wiarę, zatem i Duch w tym kontekście nie ma zbyt wiele roboty. Ale czy to
oznacza, że On nie działa tylko dlatego, że nas nie prześladują? Czy znaczy to,
że nie chce działać? Ależ nie… Oczywiście, że chce działać. Wszak wciąż
potrzeba głosicieli, świadków, ewangelizatorów… Ale przecież (i tu następuje
dłuuuuga lista wymówek, które uniemożliwiają nam otwarcie naszych ust, a to
warunek konieczny do tego, żeby On mógł w nas zadziałać).
Nawet jednak gdyby, któreś
z tych argumentów okazały się przekonujące. Gdybyśmy uznali, że nie stać nas
dziś na ewangelizację wobec niewierzących, tudzież wobec stojących w dużej
odległości od Kościoła, to jest jeszcze jeden poziom, na którym Duch chętnie by
się nam poudzielał. Rozmowy pomiędzy wierzącymi – duchowe, Boże, religijne
rzecz jasna… Ale w życiu… Przecież to wstyd. Jakoś się krępujemy. Poza tym jak
zacząć? No i co pomyślą inni? Jestem głęboko przekonany, że w większości katolickich
domów podczas Wigilii, w którą zebrała się cała rodzina, żeby świętować
Tajemnicę, temat Tajemnicy się nie pojawił ani przez chwilę. Być może mówiono o
Kościele, ale tylko po to, żeby go znów skrytykować lub ponarzekać. Ale o
Nowonarodzonym dyskretnie milczano…
A Duch? Bezrobotny w
naszych katolickich domach idzie na rozstaje dróg i zaskakuje nas, a może nawet
gorszy, mówiąc czasem piękne rzeczy przez ludzi, którzy dopiero szukają Boga w
swoim życiu… Ale oprócz uszu otwierają również swoje usta…