wtorek, 27 grudnia 2016

Wielki Bezrobotny...

zdj:flickr/Ed Schipul/ Lic CC
(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.

Mili Moi…
No to święta właściwie za nami… W USA drugi dzień świąt nie jest w żaden sposób eksponowany, choć nieliczni mają dziś wolne od pracy. Do kościoła zaglądają już tylko ci gorliwsi. Ale jednak staramy się świętować. W tym roku nasze liturgiczne uroczystości miały szczególnie okazały charakter, a to głownie za sprawą nowego organisty, który we wrześniu zastąpił amerykańskiego poprzednika. Polski organista podczas Pasterki to jednak skarb nieoceniony. Pomijając trudności komunikacyjne, poprzednik po prostu nie miał tego „polskiego uczucia”. A w tym roku chór zabrzmiał w zupełnie nowy sposób. Chciało się śpiewać, słuchać, zostać…

A wczoraj jak to w Boże Narodzenie… Gościny, serdeczne spotkania, dużo śpiewania kolęd, ale i trochę duchowej refleksji. Zawsze dużym wyzwaniem są dla mnie homilie w te święte dni. Co roku te same teksty, którymi należy oświetlić rzeczywistość. Ze zdumieniem czasem wsłuchuję się w medialne przekazy, które w skrócie informują kto, co i gdzie powiedział w tę świętą noc narodzenia… Ze zdumieniem, bo w życiu bym się nie spodziewał, że można mówić o wszystkim, byle nie o Słowie przewidzianym na tę noc… A jednak – okazuje się, że wyobraźnia duszpasterska nie ma granic… Ja znacznie skromniej, staram się nie odbiegać od Tajemnicy… Zamieszczam na dole próbkę nocnej i dziennej refleksji... Może komuś się w chwili wolnej posłucha…

A dziś głównym tematem moich rozmyślań jest bezrobocie… Tak, tak… Słowo skłania mnie do zmierzenia się z tym tematem. Nie w kontekście społecznym jednak, ale ściśle religijnym. Mówię bowiem o bezrobociu Ducha Świętego. Jego wsparcie jest nam dziś obiecywane w sytuacjach skrajnie trudnych. I w zasadzie można się tylko cieszyć, jeśli takowych nie przeżywamy. Wciąż nie jesteśmy tu i teraz prześladowani za naszą wiarę, zatem i Duch w tym kontekście nie ma zbyt wiele roboty. Ale czy to oznacza, że On nie działa tylko dlatego, że nas nie prześladują? Czy znaczy to, że nie chce działać? Ależ nie… Oczywiście, że chce działać. Wszak wciąż potrzeba głosicieli, świadków, ewangelizatorów… Ale przecież (i tu następuje dłuuuuga lista wymówek, które uniemożliwiają nam otwarcie naszych ust, a to warunek konieczny do tego, żeby On mógł w nas zadziałać).

Nawet jednak gdyby, któreś z tych argumentów okazały się przekonujące. Gdybyśmy uznali, że nie stać nas dziś na ewangelizację wobec niewierzących, tudzież wobec stojących w dużej odległości od Kościoła, to jest jeszcze jeden poziom, na którym Duch chętnie by się nam poudzielał. Rozmowy pomiędzy wierzącymi – duchowe, Boże, religijne rzecz jasna… Ale w życiu… Przecież to wstyd. Jakoś się krępujemy. Poza tym jak zacząć? No i co pomyślą inni? Jestem głęboko przekonany, że w większości katolickich domów podczas Wigilii, w którą zebrała się cała rodzina, żeby świętować Tajemnicę, temat Tajemnicy się nie pojawił ani przez chwilę. Być może mówiono o Kościele, ale tylko po to, żeby go znów skrytykować lub ponarzekać. Ale o Nowonarodzonym dyskretnie milczano…

A Duch? Bezrobotny w naszych katolickich domach idzie na rozstaje dróg i zaskakuje nas, a może nawet gorszy, mówiąc czasem piękne rzeczy przez ludzi, którzy dopiero szukają Boga w swoim życiu… Ale oprócz uszu otwierają również swoje usta… 





środa, 21 grudnia 2016

karmić chlebem i Słowem...

zdj:flickr/Michael Becker/Lic CC
(Łk 1,39-45)
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana.

Mili Moi…
Ostatnie dni to dla nas prawdziwe szaleństwo. I nie mówię tu tylko o zwyczajnych, przedświątecznych przygotowaniach. W miniony piątek bowiem znacząco pogorszył się stan zdrowia o. Georga, Amerykanina, który mieszka z nami. Dwukrotna wizyta w szpitalu i wielka słabość, której doświadczał skłaniała nas do służby, co w gruncie rzeczy jest piękne i dobre, ale… No właśnie… Raz, że trochę brak nam praktyki w pielęgnacji osób starszych, a dwa – sezon przedświąteczny uniemożliwia nam nawet dotrzymanie mu towarzystwa. Zapadła więc decyzja o natychmiastowym przewiezieniu go do domu dla naszych starszych współbraci w Chicopee, MA. Ale na drodze tej „natychmiastowości” stanął… weekend. A potem… procedury. I natychmiastowość zrealizuje się jutro, kiedy odwiozę tam naszego współbrata. Przykro patrzeć, kiedy noce spędza w fotelu, bo nie jest w stanie wejść na trzecie piętro naszego domu, gdzie mieszka… Takie to nasze Boże Narodzenie w tym roku…

Oprócz tego służba w kościele. Nie tylko w naszej parafii, ale i u sąsiadów. Spowiedzi przed świętami jak zwykle więcej, co cieszy. Choć w minioną niedzielę kościół był pełen… obcych ludzi. Wielu Polaków nie przychodzi do polskiego kościoła… bo amerykańskie są bliżej. Ale spowiadać się po „amerykańsku” wciąż nie umieją, więc zaglądają do nas dwa razy w roku. Dziś budowa szopki, jutro strojenie kościoła. A ja w międzyczasie chce jeszcze złożyć przedświąteczną wizytę w więzieniu u M, bo myślę sobie, że w takich chwilach człowiek szczególnie potrzebuje drugiego człowieka.

A nad Słowem dziś myślę o Duchu, który wypełnia tę, która spotkała Maryję z Jezusem. Fascynuje mnie, że pierwszym, który rozpoznał Jezusa jest nienarodzony Jan. To jeszcze bardziej motywuje mnie do modlitwy za nienarodzonych – tych uprzywilejowanych świadków miłości Bożej. I myślę sobie jak tu jeszcze intensywniej zapraszać Maryję do mojego życia. Pragnę bowiem tego Ducha, który Jej towarzyszy, pragnę odnowy mojego życia, które staje się coraz bardziej „zniewolone” schematem. Tyle we mnie pragnień, które wciąż czekają na realizację, tyle gotowości do głoszenia i służby… Zbiera się to we mnie wszystko i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze Pan pośle mnie gdzieś… Jeszcze nie wiem gdzie, ale oby tam, gdzie są głodni chleba Ewangelii ludzie… Na wędrowanie ze Słowem… 

piątek, 16 grudnia 2016

słyszysz?

zdj:flickr/niko si/Lic CC
(Łk 7,24-30)
Gdy wysłannicy Jana odeszli, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach królewskich przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje i żyją w zbytkach. Ale coście wyszli zobaczyć? Proroka? Tak, mówię wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana. Lecz najmniejszy w królestwie Bożym większy jest niż on. I cały lud, który Go słuchał, nawet celnicy przyznawali słuszność Bogu, przyjmując chrzest Janowy. Faryzeusze zaś i uczeni w Prawie udaremnili zamiar Boży względem siebie, nie przyjmując chrztu od niego.

Mili Moi…
Zabrałem się ostatnio za pisanie kartek świątecznych. Oczywiście musiały temu towarzyszyć kolędy, bo inaczej sobie tego nie wyobrażam. I choć zwyczaj to już mocno przestarzały (choć wcale nie w Ameryce, w której ludzie chętnie go podtrzymują) to muszę przyznać, że doświadczyłem niemal dziecięcej radości z tego niezdarnego kreślenia liter na śliskim papierze moich tegorocznych kartek. A z każdą następną pojawiało się coraz więcej wspomnień związanych z tymi, do których właśnie pisałem. Taki kawał życia za mną. I tylu ludzi z różnych jego okresów, z którymi udało się ocalić kontakt. Czasem nie mamy wiele więcej ponad te kartki świąteczne. Tym milej jest mi usiąść do ich pisania i pomyśleć o tych, którzy blisko, czy daleko, ale wciąż są.

We wtorek zaś udałem się do spowiedzi. Nie jest to wielkie wydarzenie. Jak na prawdziwego grzesznika przystało, bywam tam często. Ale w USA nie jest to wcale taka prosta sprawa. Oczywiście ja mam i tak łatwiej, bo jeśli zapukam do którejkolwiek plebani, to zwykle żaden duszpasterz spowiedzi mi nie odmówi. Ale najpierw trzeba kogoś zastać w domu, a to „cud Boskiej miłości”. Jest jedno miejsce w mieście, nasza katedra, gdzie niestrudzony father Ringley zasiada codziennie na pół godziny przed Mszą w południe. Lubię go, bo to taki trochę duszpasterski radykał – chodzi w sutannie, co w tych warunkach jest wydarzeniem „kosmicznym” i ma naprawdę dobrze poukładane w sercu i głowie. Zjawiłem się więc przed konfesjonałem w dzień powszedni i byłem pierwszy. Po spowiedzi jednak, gdy wyszedłem, stało tam już kilka osób. I do tego właśnie zmierzam – byli to sami mężczyźni, co mnie bardzo ucieszyło i tchnęło nieco nadziei w moje małe zakonne serduszko. Bo jeśli we wtorek w południe kilku chłopów stoi pod konfesjonałem, to można jeszcze mieć nadzieję, że będzie komu „walczyć o wiarę” w tym zwariowanym świecie.

Wczoraj ostatecznie zakończyliśmy nasze rekolekcje ewangelizacyjne. Z ogromną przyjemnością patrzę na „nowych ludzi”. A historię niektórych miałem zaszczyt poznać i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Bóg ich wskrzesił. Patrzę na nich i cieszę się wraz z nimi. A dziś, już za chwilę, kolejne miesięczne spotkanie naszej wspólnoty małżeństw. Dziś namysł nad słowami „… i ślubuje ci…” Sam wiele odkrywam przygotowując się do tych spotkań i cieszy mnie, że są tacy, którym chce się na nie przyjść.

Myślę nad Słowem o moich „Janach Chrzcicielach”, o głosicielach, którzy Słowem Bożym budują moją wiarę, i z przykrością stwierdzam, że tych „kapłańskich” jest raczej niewielu. Pierwsza przeszkoda dość techniczna – najczęściej głoszę sam i nie mam okazji posłuchać kogo innego. A internetowe poszukiwania? Jakoś nie trafiają do mnie gwiazdy kaznodziejskie w stylu „baw mnie”, a ci poważniejsi chyba rzadziej są nagrywani. Na szczęście czasami udaje mi się trafić na coś, co i dla mnie jest Dobrą Nowiną wypowiedzianą w stylu, który do mnie trafia, bo inaczej byłoby ze mną krucho. Nasza emigracyjna rzeczywistość niestety utrudnia zwyczajne, zakonne poczynania duchowe. Choćby dni skupienia, których mi tu bardzo brakuje, a dotychczasowe próby ich organizacji nie powiodły się. Szukam więc cierpliwie i staram się słuchać szerzej… Wszak nie tylko przez duszpasterzy Pan przemawia. Ucho otwarte należy mieć zawsze, bo wierzę, że On nieustannie wysyła do mnie swoich posłańców – młodych i starych, biednych i bogatych, wykształconych i prostych… A oni czasem nawet o tym nie wiedząc mówią do mnie piękne rzeczy. Bardzo potrzebne, czasem trudne… Wszystkim Janom Chrzcicielom mojego życia dzisiaj dziękuję…

niedziela, 11 grudnia 2016

w górę...

zdj:flickr/Daniela Carvajal/Lic CC
(Mt 11,2-11)
Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Jezus im odpowiedział: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi. Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on.


Mili Moi…
Zdążyłem wrócić z Chicago po przeprowadzonych tam rekolekcjach adwentowych. Mam szczerą nadzieję, że Pan Bóg dotykał ludzkich serc tak, jak tylko On to potrafi. Do głoszenia dołożyłem małą ofiarkę – nie znoszę latać samolotami. A Pan Bóg posyłając mnie do tego rozległego kraju zaprasza mnie do tego, żebym od czasu do czasu pokonał te swoją niechęć. I dobrze. Niech i to posłuży rozszerzaniu się jego miłosierdzia.

Zdążyliśmy również zakończyć nasze rekolekcje adwentowe w Bridgeport. W tym roku prowadził nas ksiądz Michał Olszewski. Wiele ważnych słow o Bożym Miłosierdziu padło z naszej ambony. Wiele dobrych książek rozeszło się pośród naszych ludzi. Wierzę głęboko, że to nauczanie wyda swoje owoce przede wszystkim w coraz większej fascynacji Jezusem i Jego miłością.

Wczoraj zaś Wieczór Wigilijny dla uczniów i rodziców naszej polskiej szkoły. Zawsze mnie to nieodmiennie wzrusza, kiedy dzieci usiłują po polsku przekazać dorosłym piękno duchowe tego świętego czasu. Dla wszystkich nas jest to czas zbierania owoców. Widzimy, że ten wysiłek, który dla wielu jest męczący, na który zdarza nam się czasem narzekać, ma głęboki sens i przynosi zamierzone owoce. Cele, które sobie stawiamy, aby dzieci nie zapomniały „skąd ich ród” w takich chwilach rysują się jeszcze wyraźniej, a takie uroczystości są znakomitymi motywatorami do jeszcze większego wysiłku.

Kiedy dziś słucham Słowa, a tam Jezus chwali Jana Chrzciciela, to myślę sobie, że Pan znów jest jakoś „w poprzek” ludzkich oczekiwań. Wszak Jan nie głosi słów łatwych, lekkich i przyjemnych. Te można usłyszeć od ludzi odzianych w miękkie szaty i mieszkających w pałacach. Słowa, które usypiają… A Jan wręcz przeciwnie. To ten człowiek, który mówi – siekiera do korzeni drzew jest przyłożona; kto wam pokazał jak uciec przed gniewem Boga? Słowa, które bolą, ranią i niszczą ugładzony świat świętego spokoju. Słowa, które mają tylko jeden cel – popatrzcie w górę. Nie ograniczajcie się do tego, co ziemskie…

Od razu przychodzi mi na myśl to, do czego wzywał również święty Paweł - 13 Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, 14 pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie. Flp 3, 13-14.

1 Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga*. 2 Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Kol 3, 1-2.

W górę… W górę… I myślę sobie, że gdybym zaczął mówić – jest dobrze, nie martwcie się, doszliście już w wierze i tak daleko, odpocznijcie sobie – zdradziłbym powierzoną mi misję, sprzeniewierzyłbym się swojemu powołaniu. Przygotowywanie drogi Panu od zawsze i na zawsze polega na tym, żeby budzić, a wraz z budzeniem wskazywać natychmiast na Tego, który przychodzi, a który jest miłosierdziem samym…


poniedziałek, 5 grudnia 2016

On żyje!!!

zdj:flickr/christopdesoto/Lic CC
(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga? Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy powiedzieć: Wstań i chodź? Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do sparaliżowanego: Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu! I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj.


Mili Moi…
Od piątku jestem w Chicago. Najpierw gościnny, przyjacielski dom W, który gościł mnie przez dwa dni. A od wczoraj jestem już w parafii świętych Cyryla i Metodego w Lemont, gdzie głoszę rekolekcje adwentowe. Pan Bóg swoją dobroć okazuje jednak już od soboty… Wieczorem przybyliśmy tu na nabożeństwo pierwszosobotnie. Różaniec, Koronka, Godzinki, konferencja, Eucharystia i spowiedź poprzedziły modlitwę wstawienniczą o uzdrowienie, o którą zostałem poproszony. Ludzie rozproszeni po kościele, więc trochę nie do końca prawidłowo oceniłem ich liczbę. Postanowiłem więc modlić się krótka chwilkę nad każdym z nich. Wydawało mi się, że potrwa to pół godziny, potrwało dwie. Było pewnie około 70 osób. Ten wieczór był najlepszym dowodem, że Pan Bóg działa w słabości. Byłem bardzo zmęczony. Tak bardzo, że pod koniec nie wiedziałem już co mówię. Ale modliłem się nad chorobami w autorytecie Jezusa, dużo też modliłem się w językach… Nabożeństwo skończyło się grubo po północy… A dziś…

Przyszedł do mnie pewien człowiek z żoną. Zapamiętałem go, bo w sobotę ledwo do mnie doszedł. Potężne bóle w kolanach i biodrach mu to niemal uniemożliwiały. Dziś ten człowiek nie do poznania. Uśmiechnięty, bo nie boli. Od sobotniego wieczoru chodzi swobodnie. Przyszli zapytać czy jutro mogą przywieźć swoją ciężko chorą wnuczkę. Zaraz po nich weszła kobieta, która miała guza w uchu. Ją też pamiętam, bo położyłem jej ręce na uszy. Od soboty nie ma szumu, trzasków i pisków w uchu, nie odczuwa bólu, a wklęsłość po operacji przy dotyku wróciła całkowicie do normy. Wierzy, że jest uzdrowiona, 21 grudnia ma badania, które, jak wierzymy, tylko to potwierdzą. Bóg jest dobry i tak bardzo się cieszę, że posługuje się moją biedą…

A wczoraj spadł śnieg… Jest biało i zimno… Niby nic wielkiego, wszak grudzień i zima, ale jednak wcześniej było znacznie przyjemniej. I na spacer ciężko się wybrać, bo przecież jeśli jest tu jakiś kawałek chodnika, to nie koniecznie odśnieżony. Ale nie ma tego złego… Właśnie robi się kawa… Kocyk już czeka… Książka wraz z nim.

A nad Słowem myślę dziś o moich paraliżach. Myślę o tych wszystkich miejscach mojego życia, w których straciłem już nadzieję, że coś może się zmienić. Patrzę na wszystkie zastarzałe wady mojego życia, na wszystkie złe nawyki, na to wszystko, co przylgnęło do mnie na lata i od czego już sam nie umiem się uwolnić. Tyle prób, tyle starań i chyba na jakimś etapie przyszło zwątpienie – tu się już chyba nic nie da zmienić. Dziś trochę się jakby z tego otrząsnąłem. Te spotkania z ludźmi, którzy doznali łaski w sobotę były dla mnie dalszą częścią porannego rozmyślania. Bo jeśli Bóg może w jednej chwili zabrać ból z kolan, który niemal uniemożliwia chodzenie, to czyż nie może wyrwać mnie z mojej słabości? Może… Z pewnością może… On zna czasy i chwile. A ja wierzę… Chcę wierzyć… Postaram się wierzyć…

Z całego serca dziękuję również tym, którzy mnie „niosą do Jezusa”, wszystkim którzy się za mnie modlą, moim Margaretkom. W piątkowy wieczór odprawiłem za Was Eucharystię. Wierzę, że Wasza wiara jest dla mnie niezwykłym darem. Takim, jak dla paralityka w dzisiejszej Ewangelii wiara jego czterech przyjaciół.

czwartek, 1 grudnia 2016

ruiny...

zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 7,21.24-27)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

Mili Moi…
Dzisiejszego wieczoru mamy doświadczyć nowej Pięćdziesiątnicy. Będziemy przeżywać nabożeństwo Odrodzenia w Duchu Świętym, które finalizuje powoli nasze ewangelizacyjne rekolekcje. Patrzymy na 50 odnowionych w swojej wierze osób, o których jak zawsze myślę z małym niepokojem. Niczym ojciec, którego dzieci wychodzą z domu – zastanawia się czy będą żyły wpojonymi im zasadami, tak i ja, myślę jak wielu z nich rozwinie łaskę, którą Bóg im okazał, a jak wielu wróci do tego, co dawne. Mam szczerą nadzieję, że to szaleństwo wiary, którego posmakowali, już zawsze będzie ich wabić i nie zrezygnują z walki o świętość.

Wczoraj stuknęło 20 lat od śmierci mojej mamy. Od kilku już lat uświadamiam sobie, że żyję na tym świecie już dłużej bez niej, niż żyłem z nią. Zacierają się w pamięci wydarzenia, zaciera się dźwięk głosu. Choć jej uśmiechniętą twarz z jednego z ostatnich zdjęć mam ciągle przed oczami. Mam też szczerą nadzieję, że dwadzieścia ziemskich lat wystarczyło już do odpokutowania jej ziemskich win i może cieszyć się oglądaniem Ojca Niebieskiego. Obyśmy się kiedyś spotkali… Sam Pan wie kiedy…

A ja już właściwie nad walizką. Jutro ruszam do Chicago, a właściwie do Lemont. Głoszę tam adwentowe rekolekcje w parafii świętych Cyryla i Metodego. Jeśli ktoś jest w pobliżu, to zapraszam. Strasznie mnie to cieszy, bo brakuje mi tego wędrowania ze Słowem w codzienności. A przy okazji odetchnę innymi sprawami, na chwilę zapomnę o troskach i być może poczytam… Chociaż czytania mi ostatnio nie brakuje i dziękuję Bogu, że wlał mi w serce raczej zamiłowanie do szeleszczących kartek książki, niż do mrugających pikseli ekranu.

Nie trzeba być inżynierem, żeby zdawać sobie sprawę z zasad budowlanych. Pierwsza i podstawowa to plan, od którego na krok nie można odstąpić. Budując nie można sobie pozwolić na spontaniczność, bo można to przypłacić życiem. I o tym wiedzą wszyscy i nikt nie ryzykuje. Bywa jednak, że i plan jest słaby i wykonawcy się nie przykładają i powstają takie katastrofy budowlane jak choćby w kultowym serialu „Alternatywy 4”.

Ale my mamy plan najlepszy. Ewangelię. Na jej podstawie mamy budować z głównym wykonawcą nasze wieczne zbawienie. Znajomość tego planu nie jest jednak naszą mocną stroną, a co gorsza, niemal każdy uważa się za eksperta i wielu dowodzi, że ten plan jest zbędny i można „budować na oko”, bo jakoś to będzie. Nasze wyobrażenia, gusta, przekonania, mają stać się zbiorem lepszych zasad, bardziej współczesnych, adekwatnych do naszej sytuacji i czasów. I budujemy… I gdzie człowiek się nie obejrzy, tam katastrofa budowlana, albo brakoróbstwo. A plan? Zbędny, zakurzony, na najwyższej półce w regale, z dedykacją od pobożnej ciotki – „Kaziowi, na Pierwszą Komunię”, 1986 rok…

Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.