poniedziałek, 12 października 2015

nie dać się oszukać...

zdj:flickr/Hans Splinter/Lic CC
(Mk 10,17-30)
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu rzekł: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. On Mu rzekł: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego . Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe. Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.

Mili Moi…
Wróciłem do domku… Znów pełen duchowych wrażeń… Cała drogę powrotną myślałem sobie jaki Pan Bóg jest dobry. Pozwolił mi znów prowadzić rekolekcje. To chyba najbardziej ukochana przeze mnie posługa. Co więcej, pozwolił mi to robić ze wspaniałymi ludźmi, którym się chce, którzy są całkowicie nastawieni na służbę, którzy są ofiarni i których zdążyłem już bardzo polubić. Mało tego – mogłem je prowadzić dla ludzi, którzy również okazali się cudowni. Małżeństwa, które szukają Boga i szukają siebie nawzajem. W różnym wieku i z różnych stron. Ale w te dni zjednoczeni  w dialogu. Jak zawsze sporo łez przelanych, dobre spowiedzi, przegadane godziny. Piękny czas…

Coraz bardziej przekonuje się, że jeśli odnowa w Kościele i świecie się dokona, to stanie się to dzięki rodzinom. Pewnie dlatego demon, przewidując to dokładnie, z taką wściekłością je atakuje. Tam rodzi się życie, tam jest wciąż najwięcej miłości. Zniszczyć rodzinę, to doprowadzić do zniekształcenia… Życie zrodzone w środowisku pozbawionym miłości będzie koślawe, a to znakomite żerowisko dla demona… Pogubiony człowiek, bez tożsamości, korzeni i oparcia… Łatwy łup… Stąd też trzeba rodziny wspierać w każdy możliwy sposób. Pomagać duchowo i materialnie…

Dziękowałem dziś Jezusowi za bycie w Ameryce… Szczególnie stanęła mi przed oczami prawda, że nawet z kiepskim angielskim jest tu ogromnie dużo do zrobienia. I choćbym miał się nigdy tego języka nie nauczyć, to pracy nie zabraknie. A radości z tego bardzo, ale to bardzo dużo… Może Pan ma taki plan… Może nie dla Amerykanów mnie tu przysłał… Muszę Go jeszcze dopytać…

Smutno mi tylko było, ponieważ dom rekolekcyjny, choć prowadzony przez katolickie zakonnice, służy wszystkim religiom i wszelkiego rodzaju spotkaniom. To dość powszechne w Ameryce. Czym owocuje? Ano w kaplicy nie ma Najświętszego Sakramentu…. Próżno szukać zakrystii i jakichkolwiek przedmiotów służących do odprawienia Eucharystii… Za to znajdzie się cały szereg propozycji jako żywo związanych z New Age… I piękna ideologia… Siostra zakonna powiada – jesteśmy Córkami Mądrości, a mądrość jest dla wszystkich… W mojej ocenie niespecjalnie mądra to mądrość… Znalazłem jej resztki w jednej z sal – małym muzeum, gdzie dwa manekiny przyodziane w habity sugerują, że kiedyś nazwa zakonu miała coś wspólnego z rzeczywistością… Dziś? Cóż… Podsumowaniem niech będzie tytuł jednego ze spotkań prowadzonych w tym domu – „Sobór Watykański II – niespodziewana rewolucja”. Cóż, pewnie ostatnia z sióstr zgasi światło…

Myślę sobie dziś o człowieku, który odchodzi od Jezusa smutny… Spochmurniał, pisze Ewangelista. Ale dlaczegóż? Przecież zamożny, niczego mu nie brakuje, może sobie pozwolić na wszystko… Tylko nie na pokój serca, satysfakcję wewnętrzną, radość… Tych rzeczy nie da się kupić. Sytość, chwilowe zadowolenie, przyjemność – te tak, ale on już wie, że to go nie uszczęśliwia. To wszystko pewnie już miał… Szukał głębi i znalazł, tylko zabrakło mu odwagi, żeby się w niej zanurzyć. Może kiedyś, może później… Ale kto wie, czy to nie była jego ostatnia szansa…

Pomyślałem sobie, że trzeba zrobić wszystko, żeby nie zmarnować szansy, nie przepuścić okazji, bo może się nagle okazać, że ten jednorazowy brak odwagi przerodził się w stan chroniczny. I można pozostać nieszczęśliwym na cała resztę życia. Tylko dlatego, że człek okazał się chciwy na wrażenia, zachłanny na rzeczy, pazerny na pieniądz, podczas gdy prawdziwe bogactwo ukrywało się całkiem blisko. Cała rzecz w decyzji – ewangelicznej i ściśle franciszkańskiej – wybierać to, czego nikt nie chce, patrzeć na to, na co inni nie patrzą, szukać tam, gdzie inni wzbraniają się iść…

Każde zwycięstwo, każda dobra decyzja, każdy świadomy wybór to szczęście nieopisane i skarb, o którym inni nawet nie umieją pomarzyć… Czasem się o tym przekonuję… Wciąż zbyt rzadko…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz