niedziela, 30 września 2018

pułapka?


Photo by James & Carol Lee on Unsplash
(Mk 9, 38-43. 45. 47-48)
Apostoł Jan rzekł do Jezusa: "Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami". Lecz Jezus odrzekł: "Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. A kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli zatem twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie ginie i ogień nie gaśnie".


Mili Moi…
Wczorajszy dzień, to dzień imienin… Dawno już nie był dniem tak skromnym i cichym. Ostatnimi laty dzień ten zbiegał się z odpustem w parafii, w której byłem proboszczem. Życzeń moc… Dziś już nie jestem proboszczem – ilość życzeń proporcjonalna do tej zmiany. A w Poznaniu wciąż wiodę życie ukryte. Właściwie jeszcze nikt mnie nie zna, więc zaledwie kilka osób skierowało ku mnie miłe słowo. No i rzecz jasna drogą internetowo-telefoniczną też kilka sygnałów pamięci, za które serdecznie dziękuję. To pojawiające się okazjonalnie w moim życiu doświadczenie swoistej samotności ma swoje znaczenie. Bo ono paradoksalnie zbliża do wszystkich samotnych ludzi tego świata. Człek zaczyna rozumieć namacalnie co znaczy „nie mieć do kogo gęby otworzyć”, tudzież „nie czekać na nikogo” – to częste słowa w ustach ludzi samotnych. Cenna lekcja…

Trochę smuteczków dookoła… Ludzie dla mnie ważni, z którymi Pan Bóg zetknął mnie dawno temu, którzy korzystali z mojej posługi, przeżywają potężne tąpnięcia w życiu. Ich bolesne chwile bardzo mi się udzielają. Ta zdolność współodczuwania z dziećmi, którą Bóg daje ojcom nie omija ojców duchowych. Klasyczna bezradność też jest naszym udziałem – chciałbyś pomóc, a nie możesz, bo nie ma lekarstwa na ludzkie wybory. Nawet jeśli są kiepskie, to często zostaje tylko bezradne przyglądanie się i cicha modlitwa. Nie ustrzeżesz swoich dzieci… Nie weźmiesz na swoje barki konsekwencji ich pogubienia. Choćbyś chciał… Mogę tylko powiedzieć – przyjedź o każdej porze dnia i nocy, jestem… Dziś związany obowiązkami nie mogę już sam wsiąść w samochód i jechać w noc. Kiedyś tak właśnie robiłem… Dziś jestem tu… Po południu więc jedno z takich trudnych spotkań z synem nastąpi… Westchnijcie proszę do Najlepszego Ojca o światło…

W tym kluczu patrzę na dzisiejsze wybory, o których mówi Pan… Wybory radykalne i zdecydowane, wybory konsekwentne. Odetnij, wyłup, odrzuć… Czasem nie da się inaczej. Czasem nie można już uciekać, a każda inna forma walki kończy się porażką. Czasem, aby ocalić życie, trzeba stracić coś cennego, niezbędnego wydaje się, absolutnie własnego. Zwierzę, które odgryza łapę zaciśniętą w pułapce kłusownika, aby przeżyć, jest przyrodniczym obrazem tego, co czasem należy zrobić w życiu duchowym. Takie rany odniesione w walce o życie nie są powodem do wstydu. Wręcz przeciwnie – tym można się chlubić. Nie trać więc nadziei, jeśli „dałeś się złapać”. Zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, zawsze możliwy jest jakiś ruch…

czwartek, 27 września 2018

o niespokojnie panujących...


Photo by Paweł Furman on Unsplash
(Łk 9, 7-9)
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A Herod mówił: "Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?" I starał się Go zobaczyć.


Mili Moi…
Dziś zaczęliśmy świętować nasze imieniny… Pisze nasze, bo jest nas Michałów dwóch w tej wspólnocie. A rozpoczęliśmy dziś, ponieważ w sam dzień imienin zostało zaplanowane spotkanie w sąsiednim klasztorze, który też ma solenizanta. Żebyśmy więc mogli wzajemnie w tych radosnych, braterskich spotkaniach uczestniczyć, musimy to jakoś rozsądnie planować.

To, czym chcę się podzielić, to wcale nie menu z dzisiejszego obiadu, ile raczej siła braterstwa. Dla mnie, człowieka, który przyjechał „z misji” czymś zupełnie niezwykłym była obecność na dzisiejszym obiedzie… 20 braci. Przybyli z Gniezna, Kalisza, Inowrocławia, Zielonej Góry, Wrocławia, Gdańska. Oczywiście niektórzy zupełnie mnie nie znali i nawet nie wiedzieli do końca komu składać życzenia, ale nie o to chodzi… Chodzi o to, że chcieli być razem posiedzieć, pośmiać się, poucztować. Jeszcze nie jest źle, kiedy ludziom się coś chce… To był naprawdę miły dzień…

A nad Słowem? Myślałem dziś o wielu rodzajach niepokojów, które towarzyszą nam współcześnie. Większość z nich mieści się w kategoriach opisywanych dziś przez proroka Koheleta – marność. Nie jesteśmy bowiem w stanie ani zmienić, ani wpłynąć na rzeczywistości, których owe niepokoje dotyczą. Na przykład klasyczne zdrowie – można dbać o nie z wielką pieczołowitością i zakończyć życie w sposób zupełnie nieoczekiwany, jak mawiamy – przedwcześnie. Czasem lęk przed potencjalną choroba prowadzi do zachowań przedziwnych – choćby usunięcia narządu, który mógłby w przyszłości stać się siedliskiem choroby. Wystarczą silne przypuszczenia, a lęk już podpowie rozwiązania…

Ale są również niepokoje, z którymi możemy i powinniśmy coś zrobić. To tak zwane niepokoje sumienia. I myślę, że takiego właśnie doświadcza Herod, który przecież doskonale wie, że popełnia występek żyjąc z cudzą żoną, który ma krew Jana na rękach i którego niepokoi Jezus. Bynajmniej jednak nie prowadzi to Heroda do jakiejkolwiek zmiany, która mogłaby zakończyć ów niepokój. Łukasz stwierdza, że chciał Go (Jezusa) zobaczyć. Ale chyba nie starał się za bardzo, bo dopiero 23 rozdział Ewangelii Łukasza przyniesie nam obrazek z tego spotkania, które zresztą nie nastąpiło z inicjatywy Heroda…

Jezus jednak nie chce już z tym marionetkowym królem rozmawiać, na co Herod reaguje pogardą. Czy po tym spotkaniu śpi spokojniej? Czy niepokój, a może nawet lęk, który przecież w rodzinie Heroda szedł z pokolenia w pokolenie – lęk o władzę, o wpływy, o zachowanie status quo się skończył, czy może tylko się nasilił? Herod nie rozpoznał godziny swojego nawiedzenia. W milczącym Jezusie nie rozpoznał Mesjasza. Widział w Nim kuglarza żonglującego słowem, magika – cudotwórcę. Śnił więc dalej swoje mroczne sny, sny człowieka, któremu zdawało się, że panuje…

A dla śniących sny Heroda kojące słowa maryjnej pieśni:

I ludzkim snom błogosław dłonią jasną,
I oddal od nich cień codziennych trosk.
I tym, co znów nie będą mogli zasnąć,
Panienko, daj szczęśliwą, dobrą noc.

wtorek, 25 września 2018

ugotować i nie zjeść???


Photo by Matthieu Joannon on Unsplash
(Łk 8, 19-21)
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: "Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą". Lecz On im odpowiedział: "Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je".


Mili Moi…
No i zostałem spowiednikiem i konferencjonistą sióstr dominikanek w Poznaniu. Ale że dominikanek? Bo że franciszkanki proszą franciszkanina, to ja rozumiem, ale dominikanki w Poznaniu, gdzie tak prężnie działają dominikanie? No jakaś to zagadka… Jedyna słaba strona tego rozwiązania to fakt, że siostry mieszkają na jakimś absolutnym końcu poznańskiego świata. Ale przecież nie będziemy się skupiać na takich drobiazgach… A ja właśnie za to kocham wielkie miasta – różnorodność duszpasterska i naprawdę mocno ciekawa robota.

A dziś uderzyła mnie prawda o słuchaniu i zachowywaniu Słowa Bożego. Bo zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę w przypadku nas, ludzi dorosłych, nie ma zbyt wiele instancji korygujących nasze sposoby myślenia, czy działania. Od dzieci wymagają rodzice; od uczniów – nauczyciele, a od nas? Pewnie sami winniśmy od siebie wymagać. Ale niewątpliwym wsparciem w tych korektach jest Słowo, które pozwala mocno krytycznie spojrzeć na swoje życie. Zdałem sobie dziś sprawę, że moje codzienne, poranne rozmyślania, są najbardziej recenzującymi mnie samego chwilami dnia. Mocno dostaję „słowem po uszach”. Ale co dalej? Bo można posłuchać, sporządzić notatkę, czasem nawet się ukorzyć… i nic. Jeśli nie ma postanowień, które przy całym wysiłku woli usiłuję wcielić w codzienność po to, aby wieczorem się z nich rozliczyć, to co mi z tego porannego słuchania? Słuchanie bez zachowywania jest trochę jak gotowanie po to, żeby… nie zjeść. A jutro już będzie nieświeże…

niedziela, 23 września 2018

wszystkim...


Photo by Rob Curran on Unsplash
(Mk 9, 30-37)
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".


Mili Moi…
No dzieje się sporo dobrych rzeczy… W czwartek spotkałem się z uroczymi liderami poznańskiego regionu Spotkań Małżeńskich. Byłem święcie przekonany, że księży mają tu pod dostatkiem i pewnie wiele roboty dla mnie nie będzie. Okazało się, że ośrodek jest niezwykle prężny, ale z ogromnym deficytem zaangażowanych księży. Wygląda więc na to, że znalazł mi Pan nowe zajęcie, które, z racji na duży rozmach lokalny, będzie znacznie bardziej zajmujące, niż podobne, podejmowane przeze mnie w USA.

Tymczasem wczoraj udałem się na pierwsze po wakacjach spotkanie animatorów tego ruchu… Wiecie, to jest takie zupełnie niezwykłe, kiedy wchodzi się do jakiegoś pomieszczenia, gdzie przebywa grupa ludzi, i człek czuje się przyjęty. Co więcej, czuje, że łączy go z tymi ludźmi jakaś głęboka więź, choć widzą się po raz pierwszy w życiu. Mało tego… Ludziom tym naprawdę o coś chodzi w życiu i w ich wierze, a nadto – wyczuwa się subtelną atmosferę miłości… W drobnych, czułych gestach, w spojrzeniach… Mam szczerą nadzieję, że to będzie także trochę „moje środowisko”.

W piątek zaś rozpocząłem weekendowe rekolekcje powołaniowe u sióstr franciszkanek. To był dla mnie swoisty sprawdzian. Nie robiłem tego od lat. I musze przyznać, że to było niezwykle odświeżające. A ja jednak nie postarzałem się tak dramatycznie… Choć czułem się lekko „podtatusiały” w gronie piętnastolatek. Na szczęście rozpiętość wieku uczestniczek była dość znaczna, więc trochę się to wszystko wyrównywało. Mówiliśmy o fascynacji, przyjaźni z Jezusem, miłości ofiarnej, czyli o rzeczach dość trudnych. Ale dzisiejsze dzielenie na zakończenie przekonało mnie, że dziewczyny przyjęły treści niezwykle głęboko i obawy o ich nadmierną trudność się nie potwierdziły…

A z innych radości? Być może pojawi się drugi klasztor sióstr, w którym będę spowiednikiem. Dzwoniły poznańskie dominikanki, ale jako że tylko ja w naszym domu mogę jeszcze podjąć takie zobowiązanie, sprawa została odłożona z racji na moja wczorajszą nieobecność. Jak ja strasznie lubię sytuacje, w których jestem komuś potrzebny… No i dzwonił wczoraj o. Mateusz z projektem internetowych rekolekcji wielkopostnych… No pewnie, że się zgodziłem…

A Pan dziś znów niejako pokazał mi ten właśnie kierunek – być sługą wszystkich… To kierunek jak powiadam, bo ja wciąż gdzieś na początku drogi… Musze przyznać przed samym sobą, że na razie chyba jestem zdolny do bycia sługą tylko niektórych. Ideał „wszystkich” jeszcze jest dla mnie nieosiągalny. Bo „wszyscy” to również ci, którzy mnie nie znoszą, którzy źle mi życzą, którzy są zainteresowani szkodzeniem – najkrócej mówiąc „wrogowie”. A tym służyć w jakikolwiek sposób chyba jednak nie potrafię. Mało tego – Jezus mówi również o byciu ostatnim ze wszystkich. Podobnie jak Jego Apostołowie mam z tym duży problem (chociaż w tym jestem do nich podobny). Ale mam szczerą nadzieję, że znając kierunek i własne ograniczenia, jest już zakreślona jakaś perspektywa pacy… A zatem na razie do dzieła… Służyć jak najwięcej, jak najliczniejszemu gronu braci i sióstr…

wtorek, 18 września 2018

poszukujący poszukiwani...


Photo by NeONBRAND on Unsplash
(Łk 2, 41-52)
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: "Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie". Lecz On im odpowiedział: "Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.


Mili Moi…
Kolejne dni mijają w Poznaniu. Przygotowuję weekendowe rekolekcje powołaniowe dla sióstr franciszkanek. Przyznam szczerze, że to dla mnie swoisty test – czy ja się jeszcze nadaję do młodzieży. Czasem mam takie wrażenie, że jestem już bardzo, bardzo stary… I nie chodzi o wiek, ile raczej o sposób wartościowania, myślenia, doświadczania tej rzeczywistości. Generalnie mam wrażenie, że urodziłem się o jakieś 50 lat za późno i mało pasuję do tej epoki. W każdym razie zobaczymy jak mi z tą żeńska młodzieżą w weekend pójdzie.

Pojawiają się nowe, arcyciekawe propozycje. Dziś na przykład zostałem poproszony o napisanie recenzji artykułu naukowego. To jest dla mnie coś zupełnie nowego i jeszcze nie wiem jak się do tego zabrać. Ale przygodo naukowa trwaj… Mam nadzieję, że podołam, bo to już poważna sprawa…

Pojawiają się też pierwsze prośby o numer telefonu w konfesjonale… Piękne kobiety tylko tam chcą się ze mną umawiać… To chyba dobrze. W każdym razie cieszę się, że moje spowiednicze refleksje trafiają komuś do serca i chce się ze mną jeszcze na tym gruncie spotykać. Swoja drogą, mówię takie rzeczy, których nigdy dotąd nie mówiłem… To znaczy czuję wyraźnie, że nie są one moje, ale, jak wierzę Duch Święty macza w tym palce. Może to kwestia naszego sanktuarium i jego spowiedniczego charakteru. Może taki charyzmat był mi tu na tę chwilę potrzebny…

A wczoraj napisałem do animatorów Spotkań Małżeńskich w Poznaniu. Wszak w USA pokochałem ten ruch i stwierdziłem, że chętnie się włączę w jego prace również w Polsce. A ci piękni ludzie piszą, że Duch Święty się o nich zatroszczył, bo właśnie potrzebują księdza i już dowiedzieli się kanałami stowarzyszeniowymi (ach ta Ola i Krzysiek – serdeczności dla Was), że taki jeden nadaktywny ksiądz pojawił się na ich terenie. A zatem jak najszybsze spotkanie i do dzieła… Prawdą jest, co mówią – w Polsce praca szuka człowieka – księdza dotyczy to dokładnie tak samo…

Dodatkowym głosem wobec tego wszystkiego było dla mnie dzisiejsze Słowo… Święta Rodzina, która się trochę pogubiła… Niechcący stracili się z oczu… Im się zdarzyło, a współcześnie miałoby się nie zdarzać? Mało wokół nas rodzin, które się szukają, straciwszy się z oczu w różnorakich okolicznościach i z przeróżnych powodów. Może więc zamiast oceniać, sądzić i krytykować, warto pomagać. Spotkania Małżeńskie pomagają się ludziom odnaleźć w takiej przestrzeni, o której często nawet nie wiedzieli, że istnieje. Bywa, że to odnalezienie jest dużo głębsze i trwalsze, niż to pierwsze, o którym czasem już dążyli zapomnieć. Nie trzeba wcale wielkich problemów – mawiamy, że diabeł tkwi w szczegółach… A w Kościele, naszym środowisku zbawienia, możemy z tym diabłem powalczyć wspólnie...

niedziela, 16 września 2018

między nami, mesjaszami...


Photo by Ashton Mullins on Unsplash
(Mk 8, 27-35)
Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: "Za kogo uważają Mnie ludzie?" Oni Mu odpowiedzieli: "Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków". On ich zapytał: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Mu Piotr: "Ty jesteś Mesjasz". Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: "Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku". Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: "Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je".


Mili Moi…
W piątek doświadczyłem wielkiej gościnności naszych braci w Inowrocławiu… Pojechałem tam wygłosić kazanie odpustowe z okazji Uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego. Ludzi sporo i choć dominowały siwe głowy, to jednak z zachwytem patrzyłem na służbę liturgiczną. Bardzo liczni ministranci i lektorzy dają spore nadzieje powołaniowe. Niech Pan łaskawie wejrzy na nasz Zakon i pośle nowych robotników do swojej winnicy…

A dziś… Kim jest dla ciebie Jezus Chrystus – to chyba najbardziej oklepane pytanie w Kościele. Bywa zadawane tak często, że może budzić wręcz zniecierpliwienie, no bo ile razy można odpowiadać na jedno pytanie? Czy jednorazowa odpowiedź to za mało? Czy Bóg tak naprawdę nie wie co w naszym sercu? On wie, ale czy my wiemy?

Używając pewnego obrazu – kiedy młody mąż, czy żona pyta swojego współmałżonka – kochasz mnie? to jest to znak nieufności, wątpliwości, niewiedzy? A może raczej pragnienie, żeby usłyszeć to jeszcze raz, żeby to słowo wybrzmiało jako potwierdzenie codzienności, żeby się nim wspólnie ucieszyć… A i ten, który je wypowiada ma niezaprzeczalnie szansę nadać mu nowe brzmienie, wyrazić nowe treści…

Cóż więc za odpowiedź budzi w nas to dziś do nas skierowane przez Jezusa pytanie – za kogo wy mnie uważacie? A może nieco bardziej personalnie – ty, za kogo mnie uważasz?

Łatwo byłoby po prostu powtórzyć za Piotrem – Ty jesteś Mesjasz. Bo zdaje się, że Panu Jezusowi się ta odpowiedź podoba, więc zróbmy Mu przyjemność, a jednocześnie udowodnijmy, że znamy poważne terminy i wiemy o co w tym wszystkim chodzi.

Czy jednak rzeczywiście wiemy? Czy nasza odpowiedź nie byłaby tylko powtórzeniem zasłyszanej odpowiedzi – trochę jak uczniowie w szkole – jeden nie wie, drugi mu podpowiada, a ów pierwszy powtarza nie do końca rozumiejąc co mówi…

Czy znamy treść słowa Mesjasz, a co ważniejsze, czy znamy konsekwencje uznania Jezusa za Mesjasza właśnie…?

I tu Piotr przychodzi nam z trzeźwiącą pomocą… On nazwał Jezusa zgodnie z prawdą, ale nadał temu terminowi zupełnie inną treść, niż Jezus, co wiązało się z całkowicie innymi konsekwencjami tego wyboru…

Wiemy doskonale, że Żydzi w czasach Jezusa czekali na Mesjasza… Kiedy on przyjdzie, wszystko się zmieni… Najpierw Izrael odzyska wolność i będzie triumfował, potem reszta świata pozna prawdziwego Boga, którego Mesjasz im pokaże. I nastanie wieczne królestwo pokoju i radości – bez cierpienia, bez wojen, bez głodu. Taki trochę raj na ziemi, w którym Izrael rzecz jasna będzie odgrywał wiodącą rolę…

Kiedy Piotr wyznaje w Jezusie Mesjasza dzieje się coś niezwykłego. On uznaje, że oczekiwanie się skończyło i właśnie przyszedł Ten, na którego wszyscy czekają… Ale treść kryjąca się za słowem Mesjasz była pełna zwycięstw i triumfu, a to głębokie nieporozumienie, które Jezus po chwili tłumaczy.

I widzimy co się dzieje. Piotr mówi Jezusowi – mylisz się. Mesjasz nie będzie cierpiał, Mesjasz nie może pójść na krzyż. Przecież my dobrze wiemy jak będzie działał Mesjasz. Ty Nim jesteś, ale nie żartuj – musisz się dostosować, musisz być Mesjaszem naszych oczekiwań, pragnień, tęsknot. Musisz nas uwolnić – mamy cała listę uciążliwych rzeczy…

I Piotr słyszy chyba najtrudniejsze słowa w NT – nikt inny, nigdy ich nie usłyszał – zejdź mi z oczu szatanie – a dokładnie – wróć za mnie, stań za mną… Tak jakby Jezus mówił – nie masz pojęcia Piotrze o co chodzi… Rozpoznajesz mnie właściwie, ale nie chcesz przyjąć treści, którą ja nadaję terminowi Mesjasz – chcesz mieć Mesjasza według swojego obrazu…

Tymczasem Jezus objawia, że Mesjasz przyszedł, owszem, uczynić rewolucję w tym świecie, ale nie polityczną, czy społeczną. On przynosi rewolucję ducha. Nie zamierza uwalniać świata natychmiast od cierpienia i przywrócić raju, w którym Izraelici będą odgrywać rolę wiodąca.

On zamierza skierować świat na nowe tory, które ostatecznie poprowadzą do raju – ale o tym jak szybko, zdecyduje sama ludzkość. Realizacja Bożego planu dla człowieka zależeć będzie tylko od tego w jakim tempie ów człowiek będzie dojrzewał do zmiany, do przywrócenia właściwego porządku w świecie, do ponownego umieszczenia Boga na pierwszym miejscu. Wszystko zależy od tego, czy Mesjasz stanie się dla człowieka rzeczywiście Mesjaszem…

Zobaczcie jak łatwo wypowiedzieć te słowa – Ty jesteś Mesjasz, ale jak trudno nimi żyć. Bo przecież znacznie łatwiej samemu być sobie mesjaszem – decydować o sobie, ustalać zasady, panować nad wszystkim, być całkowicie niezależnym, nikogo o nic nie prosić – czy nie za tym tęsknimy w życiu?

Czy mówiąc Jezusowi – Ty jesteś Mesjasz, nie mówimy Mu czasem – witaj w klubie mesjaszy? Chodź usiądź między nami mesjaszami i się ucz. My Ci tu zaraz pokażemy co należy czynić, bo inaczej zginiesz w tym świecie. Słuchaj nas – my żyjemy tu i teraz, my wiemy lepiej…

Czy jest sens z nami dyskutować? Czy my, mesjasze naszej codzienności jesteśmy w stanie usłyszeć dziś, że coś jest poza naszymi możliwościami, że nie jesteśmy panami rzeczywistości, że jeden jest Mesjasz?

Nawet wstrząsające słowa – zejdź mi z oczu szatanie chyba na niewielu z nas robią wrażenie – Ty sobie pogadaj, a my i tak wiemy swoje…

Jest tylko jedno słowo, które nas trzeźwi, zatrzymuje w drodze i skłania do refleksji – cierpienie. Ten, kto go doświadcza, zaczyna porządkować rzeczywistość według prawdy. Ścięty przez cierpienie dopuszcza do siebie jasną, świeżą myśl – ja nie jestem mesjaszem, ja nie panuję nad wszystkim, ja sam sobie nie mogę pomóc…

Choć często jeszcze walka o zdrowie, czy rozwiązanie kłopotów jest takim szaleńczym zrywem – udowodnię, że można – zdobędę jeszcze ten lek, pojadę jeszcze do tamtej kliniki, spróbuję tego, czy tamtego. Aż wreszcie przychodzi świadomość, że nie zależę od tego wszystkiego, że nie jestem mesjaszem… Wówczas przychodzi słowo z Psalmu 31 – w Twoim ręku są moje losy Panie…

Czasem to zwykła kapitulacja, a czasem szczere nawrócenie. Bywa, że dopiero człowiek prawdziwie cierpiący zaczyna rozumieć kim jest cierpiący Mesjasz i dlaczego Jezus nie zrezygnował z cierpienia, ani go z tego świata nie usunął. Jak się okazuje ono bywa jedynym słowem, które my jeszcze od Boga słyszymy…

Pewnie również i po to przecierpiał krzyż, żebyśmy w chwilach cierpienia mieli pewność, że On wie, że On jest tam z nami, że ono ma cel, że nie jest tylko bezsensownym znoszeniem bólu…

W cierpieniu najłatwiej pojąć właściwy porządek świata – rozpoznać kto jest Mesjaszem, a kto nim nie jest. Ma to dalekosiężne konsekwencje dla tych, których cierpienie mija, kończy się – mogą nowymi oczami spojrzeć na rzeczywistość – zdetronizować siebie.

A kiedy człowiek już to uczyni, zdetronizuje siebie, to wówczas rodzi się w Nim wrażliwość. Wtedy wie, że życie to nie zawody między mesjaszami – kto będzie silniejszy, bardziej mesjański, kto będzie lepiej panował nad sobą i innymi…

Człowiek, który przeszedł przez dolinę cierpienia zaczyna widzieć słabości innych (nawet jeśli oni ich jeszcze nie widzą) i otwiera serce na drugiego. Wtedy jego wiara zyskuje nowy wymiar – staje się służbą. Jakub nam pisze o tym całkiem wyraźnie – co z tego, że wierzysz, jeśli nie masz wrażliwości na drugiego człowieka, jeśli twoje serce nie jest otwarte…

Jakub swój wywód wieńczy słowami – wierzysz w Boga? Dobrze, ale i złe duchy wierzą i drżą… Znów te złe duchy – bo przecież piekło to grono mesjaszy, tych którzy wybrali absolutną niezależność, a w konsekwencji – brak miłości…

Jezus pokazuje nam dziś bardzo wyraźnie – miłość karmi się ofiarą. Mesjasz jest jeden, ten który cierpiał za wszystkich w sposób niewyobrażalny. Nie zmienisz tego szukając chrześcijaństwa bez krzyża. Nie ominiesz cierpienia wmawiając sobie, że ciebie to nie dotyczy i ty pokonasz wszystko o własnych siłach…

A zatem kim Jezus jest dla Ciebie? Mesjaszem? V-ce mesjaszem? Pomocnikiem mesjasza? Może czas najwyższy sobie na takie pytanie odpowiedzieć…

czwartek, 13 września 2018

dajcie dziś trochę hałasu...


Photo by Matthieu A on Unsplash
(Łk 6, 27-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli zabiera ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Dawaj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie. Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to należy się wam wdzięczność? Przecież i grzesznicy okazują miłość tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy pożyczają grzesznikom, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie".


Mili Moi…
Wczoraj w naszym kościele przeżywaliśmy zakończenie roku jubileuszowego. Pięćdziesiąt lat temu został koronowany papieskimi koronami nasz niepozorny obrazek Matki Bożej w Cudy Wielmożnej. Piękna liturgia, wielu gości, miłe spotkania z braćmi po latach…

A dziś trochę pracy w terenie. Pierwsza spowiedź sióstr i piesza, godzinna wycieczka do ich klasztoru. Nie przepracowałem się zanadto, bo to wciąż w tej dużej wspólnocie czas wakacji. Ale za to wróciłem sobie tramwajem „chrzcząc” niejako moją własną kartę PEKA (Poznańska Elektroniczna Karta Aglomeracyjna), którą otrzymałem dziś, a która pozwala znacznie taniej i prościej jeździć komunikacja miejską…

A z innych dobrych wieści… Pęcznieje mój terminarz rekolekcyjny. Dziś przyjąłem jeden z majowych weekendów w naszym, franciszkańskim domu rekolekcyjnym w Gdańsku oraz pierwsze wakacyjne rekolekcje dla sióstr w Szamotułach. No i pojawiają się arcyciekawe propozycje – kilka dni temu miałem telefon od sióstr, które „zamówiły” mnie na 2020 rok, bo mają jakiś strasznie ważny jubileusz… No chyba przyjdzie mi zakupić jakiś trzyletni kalendarz, żeby to wszystko ogarnąć… Ale powiem Wam, że… czuję, że żyję…

A dziś jedno z najtrudniejszych wskazań Jezusa – miłość nieprzyjaciół. Generalnie nawet „zwyczajne” przykazanie miłości nie jest łatwe, a co dopiero mówić o nieprzyjaciołach. Jedna zasada chyba jest najważniejsza – nie próbować kochać wrogów hipotetycznych, abstrakcyjnych, nieobecnych… Podobnie jak w „zwyczajnej” miłości zanim pokochamy dzieci w Afryce, dobrze byłoby pokochać tych mieszkających z nami pod jednym dachem, tak w miłości nieprzyjaciół nie trzeba usilnie kochać koreańskich dyktatorów, czy nikaraguańskich przemytników narkotyków, bo to może okazać się całkiem proste. Warto chyba otworzyć oczy i zobaczyć wrogów, jawnych bądź ukrytych, obecnych wokół nas. Na tę miłość, o której dziś mówi Jezus, oni chyba zasługują najbardziej. I ta – wiem o tym dobrze – jest najtrudniejsza. I wolałbym tej Ewangelii nie słyszeć tak wyraźnie, wolałbym, żeby mi się kartki skleiły, wolałbym, żeby w czasie jej proklamowania w kościele jakiś walec za drzwiami zrobił strasznie dużo hałasu… Ale nic z tego… Wybrzmiała dziś… I co będzie???

wtorek, 11 września 2018

wysokie obroty...



(Łk 6, 12-19)
Pewnego razu Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, któremu nadał imię Piotr, i brata jego, Andrzeja, Jakuba, Jana, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Szymona z przydomkiem Gorliwy, Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie; był tam liczny tłum Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem oraz z nadmorskich okolic Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowie nie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.


Mili Moi…
Dziś chodzi za mną cały dzień ten fragment Ewangelii i wybrzmiewa mi w uszach jako wielka zachęta do stuprocentowego oddania się naszemu Panu. On dziś dokonuje wyraźnego rozróżnienia na uczniów, którzy mogli mu dać 40, 60, 85 procent swojego życia, oraz na Apostołów, od których oczekiwał pełnego i całkowitego zaangażowania. Apostołowie przyjmując ten wybór zdecydowali się być przy Nim nieustannie i wejść w Jego los. Nie było przerw, nie było „urlopów od Jezusa”, nie było wakacji od posługi… Były, owszem, chwile odpoczynku, ale i te w Jego obecności… Myślę dziś cały dzień o moim kapłaństwie, które przecież nie jest niczym innym, jak takim wyborem, którego Jezus dokonał w wolności swego Boskiego serca, a ja go przyjąłem. Ten dar umieszczam na tej samej płaszczyźnie, co moje człowieczeństwo – zechciał Bóg uczynić mnie człowiekiem – nie ma od tego wakacji, nie mogę od człowieczeństwa odpocząć – nie chcę zresztą, bo przecież wówczas musiałbym jakoś zaprzeczyć swojej naturze. Podobnie z kapłaństwem, tym nieutracalnym znamieniem, które można zatrzeć, ale nie da się go nigdy wymazać bez zaprzeczenia istotnym Bożym i moim własnym decyzjom. Dzisiejsza Ewangelia skłania mnie raczej do tego, żeby ten wybór (Boży i mój) mieć nieustannie przed oczami i uczynić z niego motywator do codziennego, nieustannego życia moim kapłaństwem. I tak chcę. I nie może być inaczej…

Dziś więc kolejne 6 godzin w konfesjonale… Inna nieco posługa, niż w pierwszy piątek. Dzisiejsze spowiedzi niespieszne, dojrzałe, głębokie… Bardzo często połączone z rozmową, z pytaniami… Dużo bardziej wymagające od spowiednika… I takie chwile radości, kiedy młody mąż i ojciec po dobrej, głębokiej spowiedzi mówi do mnie – a kiedy ojciec znów tu będzie, bo ja bym chciał następnym razem też do ojca… W takich chwilach tak mocno się przekonuję ile nam kapłanom dał i zadał nasz Pan. I ile roboty wokół… Oby tylko nam, wybranym przez Niego, którym On zaufał i powierzył misje, naprawdę się chciało… Wszystkim i zawsze. Amen.

niedziela, 9 września 2018

bo inni czasem robią inaczej...


Photo by Hermes Rivera on Unsplash
(Mk 7, 31-37)
Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I przepełnieni zdumieniem mówili: "Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę".

Mili Moi…
Właśnie wróciłem z poznańskiego Central Parku (Park Cytadela). Piękne miejsce. Wybrałem się na kijaszki. Może trochę daleko, bo z 15 minut marszu od nas, więc zanim dojdę do parku to prawie już należy wracać, ale… Jak się nie ma, co się lubi…

Niedziela prawie dobiega końca. Trudno mi się wciąż oswoić z takim małym zakresem obowiązków. Dziś tylko jedna spowiedź o poranku (do której zresztą nikt nie przystąpił) i jedna Eucharystia i to bez głoszenia, bo dziś wszystkie homilie głosił nasz przełożony z racji na nadchodzące zakończenie jubileuszu koronacji cudownego obrazu Maryi w naszym kościele. W minionych latach Mszy może nie było wiele więcej, ale jednak dochodziło otwieranie kościoła, przygotowywanie celebracji, każdorazowo spowiedź, sprzątanie, zamykanie… Nie powiem, że to jest jakiś dramat. Na szczęście jako dorosły chłopiec umiem się już trochę sam sobą zając i się ze sobą nie nudzić…

W kościele ludzi garstka… Niestety jakiś czas temu zmieniono zasady organizacji ruchu wokół Rynku i trudno do nas dojechać nie łamiąc przepisów. Jeśli już ktoś się jednak zdecyduje, to nie bardzo ma gdzie postawić samochód. Czujna Straż Miejska zawsze na służbie… Bracia twierdzą, że to znacząco wpłynęło na frekwencję w naszym kościele. Ale nic to… Walczymy i służymy jak potrafimy najlepiej.

To dzisiejsze Effatha brzmi w moich uszach od lat… Jestem bowiem człowiekiem przyzwyczajeń. Kiedy znajdę fryzjera, z którego jestem zadowolony, to go nie zamienię na innego przez lata. W jednej kurtce potrafię chodzić lat dziesięć i choć jej stan wskazuje, że należałoby ją już pożegnać, to miewam z tym spore problemy. Nie jeżdżę z meblami po pokoju co dwa tygodnie i nie zmieniam dekoracji w zależności od pory roku. Lubię pewien porządek, choć nie uważam, że brak mi spontaniczności. Otwartość, której mi potrzeba to raczej nie otwartość na nowe, bo tę wykształciło we mnie życie zakonne – co chwilę nowe miejsce, nowi ludzie, nowe obowiązki. Myślę, że więcej otwartości chętnie wzbudził bym w sobie w dziedzinie „inaczej”. Zrób to inaczej, niż do tej pory, podejdź inaczej do tej kwestii, przeczytaj inaczej, uśmiechnij się inaczej... Oczywiście to drobiazgi – mało znaczące. Ale jest sporo spraw ważnych, które można zrobić inaczej… I inni robią je inaczej. I tu dochodzimy do sedna – inaczej nie zawsze oznacza gorzej. Inaczej oznacza, że po prostu nie tak jak ja, a wielokrotnie z podobnym, jeśli nie lepszym skutkiem… Pozwolić innym robić inaczej, to czasem całkiem spore wyzwanie…

piątek, 7 września 2018

światła radości...


(Łk 5, 33-39)
Faryzeusze i uczeni w Piśmie rzekli do Jezusa: "Uczniowie Jana dużo poszczą i modły odprawiają, podobnie też uczniowie faryzeuszów; natomiast Twoi jedzą i piją". A Jezus rzekł do nich: "Czy możecie nakłonić gości weselnych do postu, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, i wtedy, w owe dni, będą pościli". Opowiedział im też przypowieść: "Nikt nie przyszywa do starego ubrania jako łaty tego, co oderwie od nowego; w przeciwnym razie i nowe podrze, i łata z nowego nie nada się do starego. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków; w przeciwnym razie młode wino rozerwie bukłaki, i samo wycieknie, i bukłaki przepadną. Lecz młode wino należy wlewać do nowych bukłaków. Kto się napił starego, nie chce potem młodego – mówi bowiem: „Stare jest lepsze”.


Mili Moi…
Niedawno zakończyłem mój pierwszy, prawie sześciogodzinny dyżur w konfesjonale. Biorąc pod uwagę, że dziś pierwszy piątek miesiąca, to musze przyznać, że nie miałem chwili wytchnienia. Ale to dobrze… Ma człek poczucie bycia potrzebnym. No i Poznań to jednak duże miasto… Wśród penitentów trafia się i ksiądz, i siostra zakonna, i członkowie instytutów świeckich i trzecich zakonów, studenci, młodzież… Nie ma nudy. Chrzest bojowy za mną. Wieczorem wybrałem się na godzinny, resetujący spacerek, i czekam… Na co? Na Mszę o północy… Trwa u nas comiesięczne Różańcowe Jerycho, czyli całodobowe modlitwy przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. I pewnie jako najmłodszy zostałem wydelegowany do sprawowania „Pasterki”. Musze Wam szczerze powiedzieć, że… bardzo się ucieszyłem. Bo to okazja do złożenia małej ofiarki Panu Jezusowi. Kto mnie zna, wie że dla mnie takie nocne harce to szaleństwo. Ale w jednej z ostatnich rozmów z braćmi pojawił się wątek, że tak trudno znaleźć dziś zadowolonego ze swej posługi księdza. Ciągle umęczeni, przepracowani, sfrustrowani (rzecz jasna nie wszyscy – bez krzywdzących uogólnień, ale tak wielu…). Postanowiłem sobie już dawno cieszyć się możliwością posługi. Dopóki mogę sam wstać z łóżka, o własnych siłach dojść do ołtarza, coś tam jeszcze w miarę świadomie wygłosić, to chce to robić… Aktywnie i bez narzekania na nadmiar obowiązków. Zresztą nadmiar nigdy mnie nie martwił – raczej bierność i niemożność służenia… Stąd cieszę się, że mogę. I niech tej służby będzie jak najwięcej. Wszak po to zostałem księdzem i nieustannie mnie to cieszy – tak samo, a może nawet bardziej, niż pierwszego dnia po święceniach…

I w tym kluczu czytam dzisiejsze Słowo… W kluczu pewnej elastyczności, która winna iść w ślad za… dojrzałością. Im człowiek dojrzalszy, tym winien być chyba bardziej otwarty na Boże pomysły, które nieraz mogą być całkiem zaskakujące. Dojrzałość nie polega na kurczowym trzymaniu się sprawdzonych rozwiązań, ale raczej na umiejętności świadomego wyboru tego, co lepsze. Nie zawsze to jest łatwe. Wszak im człowiek starszy, tym chętniej chadza po znanych sobie ścieżkach. Ale nie warto wyzbywać się całkowicie zdolności do ryzyka. W życiu duchowym jest ono wręcz konieczne, żeby nie popaść w stagnację. Żywy Bóg chce mieć żywych wyznawców, żywych do końca, zdolnych odczytywać Jego zaproszenia i podążać w ślad za nimi. A gdyby jeszcze w tym wszystkim odnaleźć kapkę radości – właśnie z tego dynamizmu, który jest w Bogu i w nas, z tego, że On jest zawsze świeży, fascynujący, nieprzewidywalny… Oto ideał młodych duchem, zachowujących świeżość aż do końca…

O północy zamierzam z radością wyjść do ołtarza… A że Msza w intencjach zbiorowych, to pamiętam o wszystkich – śpiących i czuwających…

środa, 5 września 2018

cztery lata...


Photo by Makarios Tang on Unsplash
(Łk 4, 38-44)
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: " Ty jesteś Syn Boży!" Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: "Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany". I głosił słowo w synagogach Judei.


Mili Moi…
Dokładnie cztery lata temu postawiłem moja stopę po raz pierwszy w Bridgeport. Pamiętam ten piękny, pierwszopiątkowy wieczór. Zostawiłem walizę w domu i pierwsze kroki skierowałem do konfesjonału, w którym przyszło mi spędzić później sporo czasu. Wtedy wszystko się zaczęło… Dziś moje stopy stoją zupełnie gdzie indziej i widzę to również jako dar od mojego Pana. Dokonuje się w moim życiu jakiś powrót do wędrowania ze Słowem. Dlatego ta dzisiejsza Ewangelia jest mi taka droga. Jezus wyrusza gdzie indziej, do innych miast, bo po to został posłany…

Moje posłanie odczytuję w tym samym kluczu i staram się Jezusa naśladować. Traktuję to jako łaskę, bo wielu by chciało, a nie mogą, trzymani w miejscu przez inne życiowe zobowiązania. Ja mogę nieść Słowo, więc chyba nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać. Ma to swoje trudności, bo budowane relacje są naznaczone przewidywalnym kresem, a niestałość idzie w ślad za dynamizmem i aktywnością. Tak bardzo dlatego potrzeba chwil ciszy i skupienia… Żeby to Pan mógł wypełnić serce złaknione tych rzeczy, których w wędrowaniu zaznać niepodobna… Dziś spowiednik dał mi kartkę z parafrazą Psalmu 121 dokonaną przez Tomasza Mertona, a tam stoi – Stworzyłeś moją duszę dla Twego pokoju i Twej ciszy. I za nie na moim „Syjonie” (ostatnim piętrze klasztoru, gdzie są tylko pokoje gościnne) oddaję Bogu chwałę…

A dziś kolejne miłe zaproszenie – z kazaniem odpustowym do naszych braci w Inowrocławiu. Opiewać mam Krzyż naszego Pana, bo ta wrześniowa okazja posłuży dla głoszenia… 

wtorek, 4 września 2018

zgina dęby, ogałaca lasy...


Photo by Stephen Leonardi on Unsplash
(Łk 4, 31-37)
Jezus udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy: "Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boga". Lecz Jezus rozkazał mu surowo: "Milcz i wyjdź z niego!" Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Wprawiło to wszystkich w zdumienie, i mówili między sobą: "Cóż to za słowo, że z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą". I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy.

Mili Moi…
Dziś 4510 dzień mojego kapłaństwa… Do niedawna liczyłem dni spędzone w Ameryce i ich liczbę tez podawałem… Było ich dokładnie 1420. A od dziś chyba zacznę liczyć dni… mojej tęsknoty za Ameryką. To też jest jakaś lekcja tajemnicy ludzkiego serca. Ostatnie cztery lata to nie był dla mnie lekki czas. Ba, tylko Pan Bóg wie, jak był dla mnie trudny… A jednak tęsknię. Bo kawał serca tam zostawiłem. Nigdy dotąd i nigdzie tak dużo… Kto wie czy jeszcze kiedykolwiek gdzieś tyle go zostawię. A zatem dziś 36 dzień mojej tęsknoty za USA… Wiele pięknych chwil, miejsc, ludzi… Mam to wszystko pod powiekami. Przekuwam w modlitwę.

A nad Słowem myślę dziś o jego mocy. Przecież Pan wypowiada je wobec mnie dziś dokładnie takim samym, jak wypowiadał wobec spotykanych ludzi. To samo Słowo, ta sama moc. Innymi słowy – demony powinny drżeć na widok Pisma Świętego, po które sięgają moje dłonie. Lektura z wiarą powinna być podstawowym „egzorcyzmem” mojego życia, mojej codzienności. Biblia jest jedyną księgą w moim życiu, którą czytam w obecności jej Autora. A kiedy On mówi, milknie wszystko wokół, bo „głos Pana zgina dęby, ogałaca lasy” (Ps 29,9). A jednocześnie jest tak cicho… Jasny świt walczy z szarością ustępującego mroku. Chłodne powietrze drży dźwiękiem budzącego się miasta. Czasem jakiś zabłąkany owad wpadnie przez okno nic nie wiedząc o Mówiącym i słuchającym, choć na swój sposób oddając Najwyższemu chwałę. I czas łaski… Mój czas, kiedy cały mogę się zanurzyć w Słowie, spłukać nim senne strapienia, nasączyć wątłego ducha siłą do życia, do zmagania się, do walki… Także z demonami – we mnie i wokół, w innych, w świecie… A trzy piętra niżej właśnie rozpoczyna się adoracja Najświętszego Sakramentu, która trwa dzień cały… I mogę zejść kiedy chcę… I być z Nim… I schodzę… I jestem… I trwam… Wobec objawionej w Nim WŁADZY I MOCY…

poniedziałek, 3 września 2018

nowy głód...


Photo by Katherine Hanlon on Unsplash
(Łk 4, 16-30)
Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, znalazł miejsce, gdzie było napisane: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana". Zwinąwszy księgę, oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Niego utkwione. Począł więc mówić do nich: "Dziś spełniły się te słowa Pisma, które słyszeliście". A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym łaski słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili:" Czy nie jest to syn Józefa?" Wtedy rzekł do nich: "Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie, tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum". I dodał: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman". Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na urwisko góry, na której zbudowane było ich miasto, aby Go strącić. On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się.


Mili Moi…
Miniony weekend spędziłem z pięknymi ludźmi. Znów Pan Bóg daje mi łaskę wędrowania ze Słowem. Skwapliwie z tego daru korzystam. I to dosłownie korzystam, bo podczas tych rekolekcji nie tylko mogłem służyć pięknym duszom, głodnym Słowa, słuchającym, wdzięcznym, ale nadto sam usłyszałem nowe zaproszenie do wejścia w głąb, do odkrywania tego, co najpiękniejsze – żywej obecności Jezusa w Jego Słowie. Dociera do mnie, że Ameryka mocno mnie spłyciła… A właściwie trzeba powiedzieć inaczej – ja pozwoliłem się spłycić. Wczorajsza Ewangelia wszak mówi jasno – wszystko rodzi się w człowieczym sercu… Niemniej poczułem w tych ostatnich kilku dniach nowy głód Słowa, tak wielki, tak dojmujący, tak żywy, że trudno go wyrazić ludzkim słowem. Dzięki Wam, moi nowi przyjaciele z Międzyrzecza, którzy staliście się jego współautorami – wiem, że niektórzy z Was zamierzają tu zaglądać…

A dziś pożegnałem pożyczone auto i wszystko wróciło do normy. Franciszkanin znalazł się tam, gdzie być powinien, czyli na kolejowym peronie. To była moja pierwsza przejażdżka koleją od lat i było to nawet ekscytujące. W każdym razie dotarłem do domu i od jutra rozpoczynam pracę na pełnych obrotach u Matki Bożej w Cudy Wielmożnej, Pani Poznania.

I właściwie na ten początek otrzymuję Słowo o Jezusie, który ogłasza rok łaski od Pana. Głosi słowa niełatwe, głosi z mocą, nie szczędzi wymagań, ale jednocześnie jest łagodny i pełen miłosierdzia. Na zakończenie weekendowych rekolekcji usłyszałem jedne z piękniejszych słów – ma ojciec taką łagodność w oczach, że człowiek czuje, że można ojcu powiedzieć wszystko… Chciałbym, żeby w istocie tak było. Chciałbym być stanowczy jak Jezus i pełen miłości jak ON. I to jest pewnie jakaś sfera pragnień na nadchodzące miesiące. Wierzę, że okazji mi tu, w naszym maryjnym sanktuarium nie zabraknie. A czy zostanę przyjęty, czy też, podobnie jak Jezus w Nazarecie, zlekceważony – wszystko w Jego ręku. Niech czyni, co uzna za słuszne… Chcę być gotów.