piątek, 30 listopada 2018

gdzie są drzwi?


Photo by Basil Samuel Lade on Unsplash
(Mt 4,18-22) 
Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.


Mili Moi…
Bardzo intensywny tydzień za mną i nie mniej intensywny przede mną. Zaczęło się od rekolekcji dla wspólnoty Emmanuel w Gdańsku. Posłużył się mną Pan niegdyś, żeby zaistniała, a teraz, wierzę również że i po to, aby ją wzmocnić i utwierdzić w drodze ku Niemu. Dużo radości ze spotkania, nie tylko ze znanymi mi duszami. Fakt, że spotkałem również wiele osób, których nie znałem jest tylko dowodem na żywotność grupy – przychodzą nowe osoby, co znaczy, że życie jest przekazywane dalej…

Z Gdańska udałem się do Elbląga, gdzie na hali widowiskowo sportowej miałem wygłosić rekolekcje maryjne. Pisałem już, że nie jest łatwo głosić o Maryi. Ale musze przyznać, że tym razem robiłem to z wielką przyjemnością. Ludzi sporo. Podprowadziliśmy ich w te dni pod osobiste zawierzenie Niepokalanej, przyjęliśmy bardzo wielu do Rycerstwa Niepokalanej. Myślę, że święty o. Maksymilian byłby z nas zadowolony. Doświadczyliśmy namacalnej troski Matki Bożej, kiedy w jedną dobę udało nam się odnaleźć i sprowadzić do Elbląga paczkę z dyplomikami niezbędnymi dla Rycerzy Niepokalanej, którą osobiście wysłałem ponad tydzień temu z Poznania, i która przez dziesięć dni krążyła po Polsce, ale do Elbląga nie dotarła. Otaczali mnie jednak ludzie wiary, którzy udowodnili po raz kolejny, że niemożliwe nie istnieje, kiedy się wierzy…

Dziś wróciłem do domu. Oczywiście Pan dał mi również nieco udziału w walce o dusze w tym sensie, że zaziębiłem się okrutnie i moja kondycja fizyczna jest raczej kiepska. A tu tempo nie słabnie. Właśnie wróciłem ze spotkania sióstr katechetek i wychowawczyń, którym miałem okazje wygłosić Słowo, a dołożę jeszcze nieco jutro rano. Jutro po południu zaś ruszam do Kamionek z rekolekcjami adwentowymi. A co do rekolekcji, to z ciekawostek mogę się podzielić, że przyjąłem już pierwsze na Wielki Post… 2020 roku. Nie wiem na razie gdzie i jak to zapisywać…

Dziś św. Andrzeja. Od dwudziestu dwóch lat ten dzień przeżywam jako dzień przejścia do domu Ojca mojej osobistej mamy. To już dwadzieścia dwa lata. Dokładnie o tej porze dnia wyruszyła na najważniejsze spotkanie, na które nikt z nas nie mógł wybrać się z nią. Mam nadzieję, że Pan pozwala jej już cieszyć się niebem. Ale Eucharystię za nią dziś sprawowałem. Z wdzięcznością.

Nad Słowem dziś myślę nad zmianami, które Jezus wprowadza w życie swoich uczniów. Byli rybakami… I już nigdy potem do tego nie wrócili (no, może poza małym epizodem tuż po zmartwychwstaniu). Idąc za Panem trzeba czasem zamknąć jedne drzwi, żeby móc otworzyć kolejne. Czasem trzeba chwile postać w korytarzu. Zawsze jednak z pewnością o tym, że On wie, dokąd nas prowadzi… Ja mam za sobą ponad trzy miesiące stania w korytarzu. Jedne drzwi się zamknęły, ale kolejnych nie potrafiłem dostrzec. Dziś, po czterech miesiącach w Polsce mogę powiedzieć, że powoli w tym korytarzu wyłaniają się drzwi, a ja zaczynam krok po kroku ku nim się zbliżać. Innymi słowy – za mną bardzo trudne miesiące. Dzięki Bogu jest z każdym dniem lepiej…

wtorek, 20 listopada 2018

moje drzewo...


(Łk 19,1-10) 
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.


Mili Moi…
Właśnie wróciłem z kolejnego spotkania Wieczorów dla Zakochanych, na którym znów miałem okazje przemawiać. Pożegnałem się dziś z dzieciakami, bo dla mnie to było już ostatnie spotkanie – kolejne wtorki to akcje w terenie. Ale na koniec mówię do nich – słuchajcie, położyłem tu na stoliku moje wizytówki, jeśli do czegoś mógłbym Wam się jeszcze przydać, to śmiało… W trzy sekundy zniknęły wszystkie, a było ich trzydzieści. Ucieszyłem się, że są jeszcze młodziaki, którym ksiądz do czegoś jest potrzebny.

Kolejne rekolekcje wpadają… Ostatnio zadzwoniły pewne siostry z prośbą o dzień skupienia na rozpoczęcie ich kapituły prowincjalnej. Zażartowałem sobie, że ilość zamówień, które przyjmuję sugeruje, że w Polsce nie ma rekolekcjonistów, na co siostra całkiem poważnie odpowiedziała – żeby ojciec wiedział, naprawdę nie ma… No może to jakiś Boży plan na mnie, może takie aktualne wyzwanie… Podejmuję.

Od piątku pierwszy mikormaraton. Rekolekcje w Gdańsku i Elblągu. Przyznam szczerze, że czasu robi się okrutnie mało. Na wszystko. Wstaje ostatnio znów starym zwyczajem o 4 rano, bo to jedyna pora, kiedy mogę pracować, kiedy mam na to chwilkę… Ale paradoksalnie towarzyszy mi entuzjazm, więc nawet nie zasypiam w fotelu w południe. Czyli jest nieźle…

A dziś znów słyszymy o Zacheuszu… Przez pewien długi okres mojego życia, to był mój ulubiony fragment Ewangelii. Mały człowiek, który wiele może, dzięki obecności Jezusa w Jego życiu. To taka trochę moja historia. Taki „pan nikt” z końca świata, któremu Jezus pozwolił głosić Ewangelię, nauczył… Zacheusz stał się „kimś” dopiero wówczas, gdy wyrzekł się swojej ludzkiej zapobiegliwości, kontaktów, wpływów, pieniążka. Wówczas mógł zostać podniesiony i przeniesiony do innych światów, wcześniej mu nieznanych. Wówczas dopiero sykomora wydała swój owoc (nazwa tego drzewa znaczy podobno – podnosić z dołu do góry). Ja też chcę być „kimś”. Tak jak Zacheusz. Codziennie. Na zawsze.

niedziela, 18 listopada 2018

wszystko przeminie...


Photo by NASA on Unsplash
(Mk 13,24-32) 
Jezus powiedział do swoich uczniów: „W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”.


Mili Moi…
Nasz święty współbrat, o. Maksymilian Kolbe, znany był z tego, że wykorzystywał każdą okazję do prowadzenia rozmów o Bogu, zwłaszcza z innowiercami. Kiedyś w pociągu, jadąc z pewnym Żydem w przedziale, prowadził z nim rozmowę i doszedł do pytania – a p co pan żyje?

Żyd odpowiedzi unikał, ale w końcu wyznał, że go to w zasadzie nie interesuje, jest handlowcem i ma inne sprawy na głowie. Na to o. Kolbe powiedział, że to postawa nieco pozbawiona sensu, która przypomina podróż pociągiem, bez zainteresowania dokąd on jedzie…

Dziś taka niedziela, w którą, w kontekście Słowa wypada zapytać – dokąd zmierza twój pociąg życia? Jaki jest cel tego naszego bytowania tu, na ziemi?

Zbliżamy się do końca roku liturgicznego, co zawsze wiąże się z podejmowaniem w Kościele tematów apokaliptycznych. Chyba nie pomylę się bardzo, jeśli powiem, że nie bardzo lubimy słuchać tych czytań.

Wolimy wsłuchiwać się w słowa o „pluszowym Panu Jezusie” – takim serdecznym, wybaczającym, zawsze przez palce patrzącym na wszystkie świństwa tego świata. Do takiego Jezusa przywykliśmy i taki jest nam obecnie potrzebny – taki Jezus na miarę naszych potrzeb.
Surowy, wymagający, krytyczny – takiego jakoś nie specjalnie potrafimy przyjąć. No, może jeszcze wobec tamtych, wobec faryzeuszów – to owszem. Ale dziś on nie do faryzeuszów mówi – zdaje się mówić do wszystkich.

Po co w taki sposób? Może to są jakieś ewangeliczne dodatki, może rzeczywiście jakieś wielkie fałszerstwo Kościoła, któremu zarzuca się czasem, że sfingował te fragmenty tylko po to, żeby ciemny tłum utrzymywać w lęku i łatwiej nim sterować.

Gdyby jednak tak było, to z całą pewnością Kościół winien jak najszybciej znaleźć jakąś nową metodę, bo ta od wielu lat jest zupełnie nieskuteczna. Kto bowiem się dziś boi końca świata? Kogo dziś można nim straszyć?

Zauważcie, że Kościół nigdy nie wyznaczał konkretnej daty, choć wokół nie brakowało tych, którzy to czynili. Dla osiągnięcia doraźnych celów tak byłoby najłatwiej. Koniec świata nie jest działem, z którego można strzelać w nieskończoność – może lepiej było strzelić raz, no może dwa, a potem z tych przestróg zrezygnować…

Gdyby Kościół, czy mówiąc ściślej, Jego ograniczeni słudzy potraktowali Pismo święte jako narzędzie dla sterowania masami, to pewnie już by się tak stało. Ale jako, że Kościół nieustannie wsłuchuje się w głos Pana, to doskonale wie, że Jezus nie wygłosił tych przestróg dla postrachu. Po co więc?
Wydaje się, że po pierwsze po to, aby uzmysłowić nam przemijalność tego świata. On naprawdę z każdym dniem zbliża się do swego kresu. Nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało.

Pierwsi chrześcijanie byli tak bardzo przekonani o bliskim końcu, że porzucali swoje zajęcia decydując się po prostu czekać. Upominał ich święty Paweł - 11 Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. 12 Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli. 2Tm 3, 11-12.

Jeśli ten świat będzie miał swój kres, byłoby czymś nierozsądnym wiązać z nim sens naszego istnienia, co niestety wielu ludzi zdaje się nagminnie czynić.

Ta przemijalność, kruchość, zawodność stworzenia jest nam stawiana przed oczy nieustannie. Nawet zmienność pór roku, zmienność pogody, o której tak lubimy gadać, czy procesy starzenia, o których z kolei tak bardzo nie lubimy gadać, nam o tym przypominają.

Dodatkowymi wskazówkami są tak zwane znaki czasu, czyli wydarzenia szczególne, które mają nam o przemijalności tego świata przypomnieć. I tak sobie myślę, że z jakichś względów Pan Bóg tych znaków w ostatnim czasie światu nie szczędzi. Czy jednak umiemy i chcemy je odczytywać?

Z tym z kolei wiąże się kategoria czuwania. I to zdaje się być kolejny motyw, dla którego Pan nam dziś te wszystkie straszne historie zapowiada – po to, żeby wyostrzyć nasz wzrok i słuch, po to, żeby wytrącić nas nieco z tych kolein życia, w które z taką łatwością popadamy.

Jest ich tak wiele, że nie sposób stworzyć kompletnej listy, ale częstokroć stanowią one solidne pułapki, które znakomicie blokują nasze myślenie nadprzyrodzone. Bywa, że maja moc usidlania naszych dusz, które już w żadnym wypadku nie są w stanie wzbić się ponad pełną miskę, nowe ciuchy i trochę relaksu.

Właśnie po to nam to mocne uderzenie, żeby wróciło do nas pytanie – dokąd jedzie ten pociąg, pociąg mojego życia?

Wydaje się jednak, że celem Boga nie jest wprawienie nas w permanentny niepokój. On nie chce mieć wyznawców neurotyków, twórców spiskowych teorii dziejów, siewców paniki, apokaliptyków codzienności.

Wręcz przeciwnie, zdaje się, że oczekiwaniem Pana wobec nas jest głęboki pokój, który wypływa właśnie z właściwego stosunku do tego świata, do materii.

Kiedy człowiek już wie dokąd zmierza pociąg jego życia, nie ma pokusy, żeby w nim próbować zamieszkać na stałe. Kiedy zna się cel podróży, wówczas koniec świata staje się zjawiskiem znacznie bliższym, bo wiąże się ze świadomością własnej śmierci, która przyjdzie zupełnie niezależnie od kosmicznego zakończenia historii ludzkości.

Powtórne przyjście Pana w mikroskali dokona się dla każdego z nas w momencie tego zaproszenia, któremu nikt z nas nie jest w stanie się oprzeć – w śmierci. To będzie taki nasz prywatny koniec świata, do którego prawdopodobnie wszyscy dojrzejemy i doczekamy.

Myślisz o swojej śmierci? A w jaki sposób? Odczuwasz pokój? Czy jako miłośnik tego świata miotasz się na sama myśl, że miałbyś go puścić?

Posłuchajcie z jakim spokojem mówi o tym Czesław Miłosz w „Piosence o końcu świata”:
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Koniec świata – dziś, za rok, za dwadzieścia lat? Prywatny? Globalny i ostateczny? Wszystkie te pytania ciążą mniej, jeśli wiesz dokąd zmierza pociąg twojego życia i kto tam na Ciebie będzie oczekiwał…

piątek, 16 listopada 2018

a kiedy otworzą się drzwi...


Photo by Daniel Burka on Unsplash
(Łk 17,26-37) 
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi. W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je. Powiadam wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona”. Pytali Go: „Gdzie, Panie?” On im odpowiedział: „Gdzie jest padlina, tam się zgromadzą i sępy”.


Mili Moi…
Właśnie wróciłem z Niepokalanowa po kilkudniowych rekolekcjach zakonnych, które odprawialiśmy w całkiem sporej grupie. Treści określiłbym jako głoszone „do głowy”, a brakowało im trochę aspektu „do serca”. Rzecz jasna czas w żadnym wypadku nie był zmarnowany. Owoce? Na przykład po niemal dwudziestu latach w zakonie dowiedziałem się czym jest kompunkcja. A… nie powiem Wam… Sami sobie poszukajcie…

Kaplica adoracji, o której w ostatnim czasie było tak głośno, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Wszystkim, którzy przysłali mi intencje modlitewne chciałem powiedzieć, że siedziałem przed monstrancją z komóreczką w dłoni i odczytywałem Maryi każdą z próśb oddzielnie. Nie wiem co myśleli sobie o mnie siedzący wokół – pewnie ubolewali nad moim telefonicznym zniewoleniem. Ale modliłem się za Was szczerze. Spędziłem tam wiele czasu. Najwięcej bladym świtem, czyli w mojej ulubionej porze, bo wiedziałem, że wówczas nie będzie tam tłoczno. Myślę, że to wielki dar o. Kolbego dla tego miejsca i cieszę się, że bracia podjęli ten pomysł. Adoracja Żyjącego, to życie…

Ja przy okazji odprawiania rekolekcji przyjąłem dwie kolejne tury rekolekcji wielkopostnych – w Niepokalanowie właśnie i w tajemniczo brzmiącym dla mnie wielkopolskim Miedzichowie. Dzięki temu prawie przyszłoroczny Wielki Post mamy zapełniony. Przy okazji również wszedłem we współpracę z Radiem Niepokalanów, w którym zamierzamy wraz z Maciejem, moim serdecznym przyjacielem ze studiów, realizować cotygodniową audycję kaznodziejską. Zaczynamy w Wigilię Bożego Narodzenia. Napiszę Wam oczywiście jak nas słuchać…

Dziś nad Słowem pomyślałem o tych wszystkich, którzy nie zauważą nadchodzącego przejścia do wieczności, bo są tak zajęci sprawami ziemskimi. I wzbudziłem w sobie marzenie – żeby nie zauważyć śmierci będąc pochłoniętym sprawami niebieskimi. Chciałbym, żeby Pan powołał mnie „z biegu”… Gdyby tak kiedyś, w znanej Mu chwili, odejść chwile po zejściu z ambony. Może nie w trakcie głoszenia, żeby nie wzbudzać niepokoju, a nade wszystko, żeby dokończyć przepowiadanie. Ale zostać powołanym podczas pełnienia mojej umiłowanej misji poczytywałbym sobie za wielki zaszczyt. Być pochłoniętym sprawami Bożymi tak bardzo, żeby nie myśleć ani chwili o powrocie i żeby niczego nie żałować. Nie żałować tego, co za mną i nie żałować tego wszystkiego, co jeszcze jest do zrobienia. Odchodzić dziękując Bogu za piękne życie. To powtarzam Mu każdego dnia – dałeś mi piękne życie… Bądź uwielbiony!

niedziela, 11 listopada 2018

biel i czerwień...


Photo by Massimo Virgilio on Unsplash
(Mk 12,38-44) 
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok”. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”.


Mili Moi…
Dziś zakończyłem kolejny weekend powołaniowy u sióstr w Poznaniu. Tym razem ponad dwadzieścia młodych dziewczyn w nim uczestniczyło. Przyjrzałem się im dziś w kaplicy i zdałem sobie sprawę, że teoretycznie mógłbym być ojcem niemal każdej z nich. To robi wrażenie, kiedy człek uświadomi sobie z całą wyrazistością upływ czasu. To moje głoszenie to siew na przyszłość. Czuję to wyraźnie, że jeśli jakieś owoce kiedyś z tego ziarna się zrodzą, to kto inny będzie się nimi cieszył. To trochę  jak z budowniczymi katedr w średniowieczu – zaczynali budowę i wiedzieli, że z pewnością za ich życia się ona nie skończy…

Przedwczoraj zaś poczułem się trochę jak… katocelebryta… Zapisałem bowiem pierwsze rekolekcje na Adwent przyszłego roku. Uśmiecham się do tego, bo któż jest w stanie przewidzieć gdzie będzie za rok. Ale to miłe, że duszpasterze ze Szczecinka pomyśleli o mnie robiąc dalekosiężne plany. Zapisane, zaklepane, a jeśli Pan zechce, to będzie i wygłoszone.

Dziś cudowny dzień setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez nasz kraj. Powiedziano już tak wiele słów, że nie mam w zasadzie potrzeby komentowania tego wydarzenia. Jedynie o swoich odczuciach. Jestem poruszony – liczbami uczestników w marszu warszawskim, liczbą ludzi dziś mijanych na ulicach naszego miasta. Tysiące i tysiące tych, którzy otarli się o mnie dziś ramieniem. I tylko jeden, młody człowiek pozdrowił Pana Jezusa. Prezydent naszego miasta powiedział, że tu się świętuje nowocześnie…. Zaiste. Chwała Bogu za Polskę. Za taką jaka jest dziś. Za jej kształt geograficzny i duchowy. Za jej historię. Ojczyzna…

Dziś nad Słowem myślę sobie o wszystkich zabezpieczeniach, które nie pozwalają mi całkowicie zaufać Jezusowi. Bo przecież sprawa rozbija się o zaufanie. Niezależnie od tego, czy wdowa dałaby dwa, czy dwieście dwa grosze, to przecież dała wszystko, bo ufała Bogu. Ja daję trochę. Czasami więcej, czasami mniej. Ale czy wszystko? Chyba nie… Trochę zostawiam sobie. Tłumacząc to zdrowym rozsądkiem, jakąś zapobiegliwością, zaradnością i Bóg wie czym jeszcze. Zapominam, że ten, który jest Bogiem dziś, będzie nim również jutro. Jeśli dziś troszczy się o mnie z miłością, to przecież jutro nie przestanie. A ja zawierzając Jemu nic nie tracę… O Panie, jak to trudno zastosować w codzienności. Niby człek wszystko rozumie, niby to takie oczywiste, wielokrotnie potwierdzone, a tak trudno rozluźnić pięść i wypuścić kurczowo zaciśnięte w niej życie…

Jutro ruszam do Niepokalanowa odprawić doroczne rekolekcje. Sporo spraw do przemodlenia i ułożenia w sobie. Proszę o westchnięcie modlitewne. Jeśli zdołam, to się odezwę…

czwartek, 8 listopada 2018

dzień odnalezionych...


Photo by Pawan Sharma on Unsplash
(Łk 15,1-10) 
Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła". Powiadani wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Albo jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam". Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”.


Mili Moi…
Wczoraj, w myśl wcześniejszych planów, wybrałem się na pogrzeb Kazimierza do Wrocławia. Tata Darka, przyjaciela ze Spotkań Małżeńskich z USA odszedł do Domu Ojca w najlepszym z możliwych okresów roku. Pierwsze dni listopada, kiedy można wydobyć tyle dusz z czyśćca, pozwalają mieć nadzieję, że i on nie spędzi tam zbyt wiele czasu. Pogrzeb piękny. Dane mi było go poprowadzić. Spotkaliśmy się również z Kasią i Danielem, Bostoniakami ze Spotkań, którzy zjechali z USA w tym samym czasie, co ja. A takie spotkania to zawsze dużo radości. I kiedy Darek cieszył się naszą obecnością, pomyślałem sobie, że tak właśnie ma być – małe, dobre dzieła, z których powinno składać się nasze życie. A jednym z nich jest dzieło przyjaźni, które właśnie w takich chwilach należy umacniać i podtrzymywać. Cieszę się, że mogłem tam być…

A dziś zasiadłem nad Słowem, jak każdego poranka i zobaczyłem, że przypada dziś „ewangeliczne święto odnalezienia”. Wszak zagubiona owca i utracona drachma znajdują się w cudowny sposób, co jest powodem szalonej radości znalazców. A mój dzień był dziś zaplanowany dość prosto: 7.00 – spowiedź; 7.40 – modlitwy poranne; 8.20 – śniadanie; 9.00 – Eucharystia; 10.00-12.30 – spowiedź; 13.00 – obiad; 15.00-17.30 – spowiedź. A o 18.30, dla relaksu… spowiedź u sióstr. Pomyślałem więc rano – Panie Jezu, pomóż… Spraw, żebym mógł choć cienia Twojej radości z odnalezienia się wielu dzieci dziś doświadczyć. Przecież oni wszyscy, ci, którzy przyjdą dziś, sprawią Ci tyle radości. Pozwól mi w niej uczestniczyć. A co więcej, skoro dziś takie święto odnalezionych, to spraw, żebym każdego w konfesjonale potraktował wyjątkowo, żebym się dziś po ludzku przyłożył jak nigdy dotąd, a Ty dopełnij to wszystko swoją łaską…

I Pan jak zawsze okazał się nadobficie hojny. Przede wszystkim towarzyszył mi dziś wielki entuzjazm. Każda chwila spędzona w konfesjonale była pełna radości, jakiegoś dużego wzruszenia, że uczestniczę w wielkich dziełach Bożej miłości. Ale co więcej – kolejny raz przeżyłem zdziwienie wobec tego co ja tam tym ludziom mówię… No sam bym tego nie wymyślił. Wierzę, że Duch Święty udziela się tym, którzy Go proszą. Sam przekonuję się o tym na każdym kroku. A pomyślałem sobie nawet, że gdyby ktoś jeszcze dziś zapukał i chciał się wyspowiadać…. To śmiało. Dziś dzień odnalezionych…

wtorek, 6 listopada 2018

gdzie jest Bóg???


Photo by Warren Wong on Unsplash
(Łk 14,15-24) 
Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: „Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym”. Jezus mu odpowiedział: „Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: "Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe". Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: "Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego". Drugi rzekł: "Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego". Jeszcze inny rzekł: "Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść". Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: "Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych". Sługa oznajmił: "Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce". Na to pan rzekł do sługi: "Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Albowiem powiadani wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty".


Mili Moi…
Zacznę od smutnej obserwacji. Wczoraj nawiedziłem siłownię, ale w porze zupełnie innej, niż zwykle. Poszedłem tam wieczorem. Pewnie ostatni raz… Dużo więcej ludzi, niż przed południem, kiedy zwykłem chadzać. Większość obecnych to ludzie młodzi. Z rozmów wynikałoby nawet, że studenci. Ale trudno mi w to uwierzyć, bo poziom wulgarności tych młodych sięgał szczytów. Czy to naprawdę przyszłość narodu? Nasza przyszła inteligencja? Ta polska siła, którą będziemy się chwalić w świecie? Jeśli tak, to widzę te przyszłość raczej w czarnych barwach. To takie przykre – oni naprawdę nie potrafią ze sobą rozmawiać. I wcale nie chodzi mi o to, żeby tematami rozmów był Chopin, czy najnowsza ekspozycja w pobliskiej galerii, ile raczej o ludzki język. Polski język. Piękny język.

Myślę o tym, bo w najbliższy weekend mam mówić do młodzieży o świętości. Wprawdzie do młodzieży żeńskiej (czyli takiej, której wczoraj w męskiej szatni nie było), ale jednak głęboko zanurzonej w tym świecie. To dzieci swojej epoki. One obcują codziennie z tym, wobec czego ja wczoraj doznałem takiego smutku. Być może jest to również ich język. I mam im opowiadać o tym jaką wartością jest On – Najpiękniejszy z Synów Ludzkich, Ten, który pozwolił zajaśnieć niebiosom, który niebo rozpostarł nad wodami, który karmi ptactwo niebieskie, a do człowieka woła – bądźcie świętymi, bo ja jestem święty… Tylko moc Świętego Ducha może wprowadzić to słowo do ich serc…

A po co? No właśnie po to, żeby mogli cieszyć się ucztą w niebie. Żebyśmy wszyscy mogli się nią cieszyć. Żeby nie szli w banał, w obojętność, w pokrętne tłumaczenia. Zapraszający ma mnóstwo cierpliwości, ale Jezus nigdy nie ukrywał, że kiedyś nadejdzie jej kres. Bóg nie pozwoli z siebie szydzić. Świat doświadcza tego niemal w każdym zakątku i nadal idzie w zaparte. Katastrofa za katastrofą, kolejne próby otwarcia oczu, a w odpowiedzi cyniczne pytania – gdzie jest Bóg? A gdzie jesteś ty, mój świecie? Gdzie jesteś ty, człowiecze? Kupiłeś pole (teren pod nowy dom)? Testujesz woły (twój nowy samochód)? Relaksujesz się z żoną („partnerką”)? Nie masz czasu? Pomyślisz o tym jutro, kiedyś, w przyszłości? Obyś zdążył… I oby nikt nie zajął twojego miejsca…

sobota, 3 listopada 2018

ku życiu...


Photo by Scott Rodgerson on Unsplash
37 Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, 38 ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał. 39 Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. 40 To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym». J 6, 37-40

Mili Moi…
Piękne to dni listopadowe. Po kilku latach znów jest mi dane chadzać po cmentarzach rozświetlonych tysiącami świateł, między grobami przykrytymi kwieciem, wśród szeptów modlitw. W Ameryce tego mi brakowało. Ale Poznań to jednak dla mnie nadal obce miasto. Nie czuję więc specjalnego związku z jego cmentarzami. Owszem, nawiedziłem naszych braci. Jest tych mogił całkiem sporo. Ostatnia to o. Manswet. Odszedł w lutym. Mam wobec niego szczególny dług wdzięczności. To on przyjął mnie do zakonu jako prowincjał. Za to mu zawsze będę wdzięczny.

Pierwszego listopada byłem świadkiem smutnego zjawiska. Pod odwiedzanym przez nas cmentarzem ustawili się bracia chrześcijanie z głośnikami, przez które prowadzili swoją ewangelizację. Przekaz sugerował pochodzenie protestanckie grupy i był skrajnie antykatolicki. Dowiedzieliśmy się, że nie potrzebujemy „opłatka”, nie potrzebujemy pośredników, a jeśli nas to, co słyszymy złości, to znak, że nie mamy pojęcia o Jezusie i winniśmy na klęczkach błagać Go o przebaczenie. Mówca twierdził, że sam był niegdyś katolikiem i chadzał do kościoła, ale g…wno mu to dawało (dosłownie takimi słowy). Nie wiem co było dalej, bo tyle mi wystarczyło. Odbiór ludzi – obojętny, albo mocno negatywny. Kilka osób pytało mnie czy wiem kto to i kto im pozwolił na taki happening? Abstrahując od niestosowności wydarzenia właśnie w tym dniu, pod cmentarzem, na którym ludzie modlą się i dumają o rzeczach ostatecznych, pomyślałem sobie, że tak niezwykle ważne jest, żeby prowadzić… ewangelizację pozytywną. Jedyne co usłyszeli przechodnie, to, jestem pewien, krytyka katolicyzmu. Nikt w tym z pewnością nie dopatrzył się Jezusa i prawdy o Nim. Taka mała, przypadkowa lekcja okołocmentarna.

A poza tym? Zaczyna się właśnie ostatni tydzień poprzedzający rekolekcje zakonne, na które wybieram się do Niepokalanowa. Doczekać się nie mogę, bo mam do Pana kilka ważnych pytań i dotyczą one mojej przyszłości. Mam więc nadzieje, że przez kilka dni uda mi się trochę wewnętrznie poukładać, bo mój powrót do Polski to jednak, okazuje się, niemałe wewnętrzne trzęsienie ziemi. A w środę czeka mnie wycieczka do Wrocławia na pogrzeb Kazimierza. To tata Darka, jednego z przyjaciół ze Spotkań Małżeńskich po amerykańskiej stronie Oceanu. Smutna okoliczność, ale cieszę się, że będę mógł mu towarzyszyć modlitwą i fizyczną obecnością. Polecam Kazimierza Waszym modlitwom. Piękny czas na umieranie, wszak to dni odpustów i brama do nieba stoi otworem…

Dziś myślimy w naszym Zakonie o wszystkich zmarłych braciach, siostrach, krewnych, dobrodziejach… To ich dzień. Każdy z nas ma obowiązek dziś za nich sprawować Eucharystię… Widzicie – w takie dni jasno i dobitnie widać duchowe profity z przynależności choćby do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich. Niektórzy uśmiechają się na myśl o takiej starodawnej formie pobożności. A tymczasem udział w łaskach duchowych przynależnych Zakonowi Franciszkańskiemu jest pełen i modlitwa żyjących franciszkanów, tysiące Mszy Świętych, nieustannie płynie za duchowo z nami złączonych. Pomyślcie o tym. Może właśnie w te dni. Bóg, dawca życia, daje nam tysiące pomocy na tej naszej, osobistej drodze do zbawienia. Z ilu z nich korzystamy???