środa, 29 grudnia 2021

stary człowiek...


(Łk 2,22-35)
Gdy upłynęły dni Ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.

 

Mili Moi…
Dostałem zupełnie nieoczekiwany prezent… Taka mała – wielka rzecz. Wspominałem w lipcu, że wprowadziłem się do jedynego, dostępnego pokoju w naszym klasztorze, a był to pokoik maleńki niczym dziupla. Ale jakoś szybko przywykłem – zresztą kwestie mieszkaniowe nie stanowiły dla mnie nigdy większego problemu. W żadnym wypadku nie wyglądałem jakiejkolwiek zmiany. Gdy tymczasem… Wczoraj naszą wspólnotę opuścił o. Tadeusz, który został skierowany do pracy w Asyżu. Właściwie mój „sąsiad” – mieszkaliśmy na jednym korytarzu. Kiedy wszedłem do opuszczonego przez niego pokoju (który jest również maleńki, ale znacznie ładniejszy i możliwy do zagospodarowania przy jednoczesnym zachowaniu kawałka przestrzeni życiowej) wiedziałem, że to dar… Za zgodą naszego przełożonego, trzy i pół godziny później byłem całkowicie przeprowadzony do nowego pokoju (jestem z siebie bardzo dumny, bo to oznacza, że nie obrosłem zanadto w dobra – nie użyłem w tej przeprowadzce żadnego kartonu – wszystko przeniosłem we własnych rękach). I tak siedzę teraz przy nowym biurku, oddycham nową perspektywą i spoglądam na wielki portret Czcigodnej Służebnicy Bożej Antonietty Meo, dla której wreszcie znalazła się godna ściana… Bóg jest dobry.

Poza tym nieco pracuję… Prowadzę krótkie, trzydniowe rekolekcje dla sióstr urszulanek w Gdyni Orłowie. To tylko dziesięć minut jazdy autem od nas, co pozwala mi wracać na noc do domu. Siostry chyba zadowolone, bo przełożona przyszła dziś spytać, czy może moje namiary przekazać wyższym przełożonym, które są w nieustannym procesie szukania rekolekcjonistów. Podejrzewam więc, że jeszcze długo roboty mi nie zabraknie…

Za cztery dni mam ruszyć do USA… Jeszcze tego zupełnie „nie czuję” i pewnie zanim nie znajdę się na lotnisku, nie poczuję. Uwierzę zaś pewnie dopiero, kiedy wyjdę w Nowym Jorku z lotniska. Wszystko wydaje mi się takie nierzeczywiste i nierealne. A jednocześnie ekscytujące. Czuję się jakbym tam jechał po raz pierwszy…

Symeon wskazał mi natomiast dziś źródło mądrości. Nie był to po prostu jego wiek. Tak zwykliśmy uważać – że ludzie sędziwi są mądrzy, bo stoi za nimi doświadczenie lat. I czasem tak bywa. Ale powtarzające się odniesienia do Ducha Świętego sugerują coś zupełnie innego i nade wszystko przywracają nadzieję nieco młodszym – że i dla nich osiągnięcie mądrości jest możliwe. Duch Święty kształtował pragnienia Symeona, Duch wskazał mu sposób ich realizacji, Duch posłał go w miejsce, gdzie czekał na niego dowód… Trudny dowód – bo trzeba wielkiej wiary, żeby w niemowlęciu dostrzec Zbawiciela świata. Ale Duch sprawił, że przygasłe, starcze oczy Symeona były niezwykle sprawne. Zobaczył nimi Zbawienie.

Symeon, który żył dewizą – zobaczyć Zbawiciela i umrzeć… Bo cóż jeszcze piękniejszego w tym życiu mogłoby mu się przydarzyć. Mądry i wolny człowiek. Chodzący w Duchu Świętym…

sobota, 25 grudnia 2021

porykiwania gdyńskich reniferów...


 

wszystko nowe...


(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył.

 

Mili Moi…
Nadeszło zatem kolejne Boże Narodzenie… Innymi słowy – raczej pracowity czas dla księży… Zarówno kilka dni przed, kiedy trwają jeszcze przedświąteczne spowiedzi, jak i w same święta, my nie posiedzimy przy stole, nie poszalejemy w kuchni i nie zbudujemy hiperświątecznej atmosfery. Po prostu nie ma na to zbyt wiele czasu…

Zresztą „atmosfera świąt” jest czymś, czego od wielu lat nie odczuwam i chyba nauczyłem się z tym żyć. Nigdy nie przeżywałem świąt w wielkiej, kochającej się rodzinie, bo takiej po prostu nie miałem. Stąd przywykłem do kameralnych grup. A przez lata życia zakonnego te grupy dzieliły się zwykle na takie, które dobrze czuły się w swoim gronie i takie, które w jakimś sensie musiały być razem. Emocji świątecznych miałem zwykle całkiem sporo, choć nie zawsze były one takie, jakich sobie wzajemnie życzymy.

Niemniej, obecnie jestem we wspólnocie, która się zwyczajnie lubi. Chcemy być razem i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Dowodem tego jest fakt, że spać poszedłem tej nocy około trzeciej nad ranem… Chyba mi się to jeszcze nigdy nie zdarzyło. Ale to była naprawdę radosna noc spędzona w rzeczywistości prawdziwego braterstwa.

Pasterka w Gdyni… Pierwsza po piętnastu latach… Dane mi było zaśpiewać „Kolędę dla nieobecnych”, która stała się dorocznym, żelaznym punktem na Pasterkach w naszym kościele, od 2006 roku, kiedy ja zaśpiewałem ją po raz pierwszy. Ale super uczucie – być twórca jakiejś malej tradycji. Tej nocy odbyłem sentymentalną podróż. Ludzi w kościele znacznie mniej, głównie z powodu śnieżycy, która uwięziła liczne grono naszych sympatyków w domach na obrzeżach Gdyni. Ale ten mniej nabity niż zwykle kościół uzmysłowił mi z całą mocą jak wielu ludzi przez te piętnaście lat odeszło, a niegdyś wypełniało te ławy…

A dziś cudowny spacer przed południem… Słońce i tłumy ludzi nad morzem. Białe święta. Kawa w papierowym kubku i Hilsong United w słuchawkach. Nie trzeba nic więcej. Zaraz wspólny, świąteczny obiad, potem ołtarz i obowiązki… A może to jednak jest świętowanie? Może taka chwila zatrzymania, nabrania oddechu, ucieszenia się z rzeczy prostych…

A nade wszystko z tego, że Słowo przyszło… Do swojej własności… Dało moc, abyśmy stali się dziećmi Bożymi. Rozbłysło światłem w ciemnej rzeczywistości niespokojnego świata. Całe mnóstwo nadziei przyniosło na ten padół łez. I to się dzieje właśnie dziś. Bóg nie jest odległy, nie jest dawną historią. Bóg jest dzisiaj. Rodzi się dzisiaj. Zbawia dzisiaj! Niech pokona zatem wszystkie Wasze ciemności…

PS. Załączam ostatnie muzyczne odkrycie… Światło pokonuje mrok, a Bóg czyni świat nowym… Pieści ucho.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

do domu...


(Łk 1, 26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a dziewicy było na imię Maryja. Wszedłszy do Niej, Anioł rzekł: "Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami". Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie on wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". Na to Maryja rzekła do anioła: "Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?" Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego okryje Cię cieniem. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. a oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, którą miano za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego". Na to rzekła Maryja: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". Wtedy odszedł od Niej Anioł.

 

Mili Moi…
Czas przedświątecznych cudów trwa… Wczoraj odwiedziłem parafię świętych Piotra i Pawła w Pucku, gdzie proboszcz wpadł na pomysł założenia wspólnoty Rycerstwa Niepokalanej. Ucieszyło mnie to niezwykle, bo to nie jest wyjątkowo częste zjawisko. Moim zadaniem było wygłosić kazanie, zachęcić i pasować chętnych na Rycerzy Niepokalanej. Przygotowałem sobie 250 medalików na sznureczkach, pewien, że większość przywiozę z powrotem do domu. W sobotni wieczór, jakby na potwierdzenie mojej intuicji, przyjęliśmy do MI… trzy osoby. Tego, co działo się w niedzielę nie potrafię już opisać… Przyjąłem wczoraj do Rycerstwa Niepokalanej około 310 osób. To na razie prawdziwy rekord, ale pokazuje mi po raz kolejny, jak wielki jest głód oddania się Niepokalanej. Najwyższemu chwalą przez Jej Niepokalane Serce…

A dziś wielkie sprzątanie… Jest czysto, pachnąco, świeża pościel, stroik na półce, gorąca herbata z miodem, za oknem szalejąca śnieżyca. Święta. Takie mgnienie. Bo jeszcze trochę spowiedzi i innych duchowych aktywności. A tak naprawdę, to powinienem zasiąść nad rekolekcjami dla sióstr… Bo odwlekam to od dawna. A czas nagli. Ale to jeszcze nie dziś. Na pewno nie dziś…

Rzeczywiście tuż po świętach mam krótkie, trzydniowe rekolekcje dla sióstr urszulanek w Gdyni. A tuz po nich… Hmmm… Boje się właściwie o tym pisać, bo wciąż nie dowierzam, że to się wydarzy. 3 stycznia moja noga powinna znów stanąć na amerykańskiej ziemi. Wybieram się na kilkanaście dni do Bridgeport. To zaległy urlop, choć miejsce mało „wakacyjne” w styczniu. Ale lecę tam głównie ze względu na tęsknotę za ludźmi. A miejsca? Zima też piękne… To jeszcze dwa tygodnie i zdaję sobie sprawę, że wszystko się może zdarzyć. No ale bilet kupiony, przygotowania poczynione, a reszta w rękach Pana…

On ma swoje plany, nie zawsze zbieżne z naszymi… Dziś sobie nad Słowem o tym myślałem. Na ile jestem gotów je przyjmować? Do jakiego stopnia jestem uległy? Czy potrafię pokonywać swój lęk? Patrzę dziś na Maryję, która w swojej dziewczęcości wydaje mi się taka mała wobec zadania, które stawia przed Nią Pan. A jednocześnie jest tak wielka duchem, tak otwarta, dyspozycyjna, czujna.

Znalazłaś łaskę u Pana – mówi anioł. Znalazłaś łaskę, więc nie bój się… Propozycje Boga nie są łatwe, ale są zawsze bezpieczne, bo On jest towarzyszem na każdym etapie ich realizacji. On nie zapomina o swoich wybranych. On wie, ile ich kosztuje podjęcie wyzwania, które często całkowicie przekracza ich wyobraźnię, przewidywane możliwości, siły. On wie, ile ich kosztuje zmiana planów i korekta marzeń. On wie…

Wczoraj spotkałem siostrę Rafaelę, sercankę, która poznałem dwadzieścia lat temu i od tamtego czasu się nie widzieliśmy. Nawet nie wiedziałem, że jest w Pucku. Pogawędziliśmy serdecznie i powiedziała takie proste słowo – kiedy człowiek zrealizuje już wszystkie, Boże zadania na tej ziemi, może odejść… Umiera. Jakie to proste i spokojne zarazem. Zrealizować zadania, a potem odejść. Ku prawdziwszemu życiu. Do domu…

środa, 15 grudnia 2021

zmienny świat...


(Łk 7, 18b-23)
Jan przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów i posłał ich do Jezusa z zapytaniem: "Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" Gdy ludzie ci zjawili się u Jezusa, rzekli: "Jan Chrzciciel przysyła nas do Ciebie z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" W tym właśnie czasie Jezus wielu uzdrowił z chorób, dolegliwości i uwolnił od złych duchów; także wielu niewidomych obdarzył wzrokiem. Odpowiedział im więc: "Idźcie i donieście Janowi to, co widzieliście i słyszeliście: Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie".

 

Mili Moi…
Wczoraj zakończyłem rekolekcje adwentowe w Ostrowie Wielkopolskim. To taki dar od Boga, który przyszedł przez pośredników – Monikę i Michała, małżonków, których poznałem w Spotkaniach Małżeńskich. Polubiliśmy się bardzo. A oni zaproponowali swojemu proboszczowi zaproszenie mnie do parafii. On im zaufał i tak oto wygłosiłem rekolekcje w Ostrowie. Piękny czas. Ktoś powie – jak zwykle. Może i tak… Za każdym razem bowiem poznaję nowych, dobrych ludzi. Widzę słuchaczy Słowa, spragnionych i wiedzących czego chcą. Choć coraz bardziej przekonuję się o elitarności tych wydarzeń rekolekcyjnych. Wspominałem już o tym. Niegdyś cała parafia na nie ściągała. Dziś zaledwie garstka wierzących. Powoli oswajam się z widokiem półpustego kościoła. Zresztą, nie taki nowy to widok dla kogoś, kto popracował „na Zachodzie”.

Tak czy owak… Kiedy w poniedziałek przeżywaliśmy wieczorne uwielbienie po Eucharystii, kiedy modliłem się wstawienniczo nad ludźmi powierzając Bogu ich naprawdę poważne problemy, wróciło do mnie pytanie jednej ze znajomych, deklarującej się jako niewierząca – czy nie masz ochoty rzucić tego wszystkiego w cholerę, widząc cały ten bałagan w Kościele? I znów nadeszła odpowiedź – NIE, PO TYSIĄCKROĆ NIE!!! Bo Kościół to nie tylko i nie przede wszystkim bałagan (choć jestem właśnie w diecezji bardzo zranionej bolesnymi zachowaniami jej pasterzy). Kościół to moi bracia i siostry, Kościół to cierpiący, Kościół to wstawiennictwo, Kościół to głoszenie Słowa i patrzenie na to jak ono rośnie i jak Bóg dokonuje cudownych dzieł właśnie na tej drodze. Poczułem się bardzo na swoim miejscu. Poczułem się w Kościele, którego za nic nie chciałbym opuścić.

Wyjeżdżam nieco zmęczony, ale też umocniony… Również postawą księży, ich gościnnością i dobrocią. Za chwilę ruszam do Niepokalanowa. Dwa dni nagrań przede mną. A potem? Cały jeden dzień w domu… Jak cudownie…

Janowi Jezus zaleca popatrzenie na znaki, dzieła, które czyni. W nich całkiem jawna jest prawda o tym, kto je sprawia. W innym miejscu powie – jeśli mnie nie wierzycie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Dziś w jednym z komentarzy postawiono pytanie – jakie znaki Bożego działania w twoim życiu w minionym tygodniu potrafisz dostrzec i nazwać? Czy nie z tym właśnie mamy problem? Czy nie cisną się na usta slogany w stylu „przecież wiem, że Pan działa nieustannie w moim życiu”? Ale to nic konkretnego. Jakaś ogólna prawda, ale przecież nie dotykająca wprost mojej codzienności. I nie jest to odpowiedź na zadane pytanie…

Jedno zdanie w odpowiedzi Jezusa mnie zatrzymało – Wymienia chorych, którym przywraca zdrowie. Konkretnie odpowiada na ich potrzeby: niewidomi odzyskują wzrok, chromi zdolność chodzenia, trędowaci są oczyszczani… A ubogim? Głosi się Ewangelię. A nie powinni być raczej – ubogim rozdaje się grosz? A może ten grosz „wchodziłby w uszy”, uniemożliwiałby słyszenie. A może właśnie te materialne potrzeby otwierają na pociechę ze strony Boga… Może właśnie dlatego kościoły nam pustoszeją. Może dźwięk monet zagłuszył już Słowo… Pan jednak powie w innym miejscu – ubogich zawsze macie u siebie… Może więc i słuchaczy utrudzonych różnymi formami niedostatku nigdy nie zabraknie. A może i dziś "bogaci i całkiem niezależni" kiedyś takimi słuchaczami się staną. Wszak w bardzo zmiennym świecie żyjemy…

środa, 8 grudnia 2021

wnieść choć odrobinę światła...


(Łk 1,26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie.Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Wtedy odszedł od Niej anioł.

 

Mili Moi…
Dobiegają powoli końca rekolekcje maryjne w Elblągu, które głoszę w naszej, franciszkańskiej parafii św. Pawła. Także i tu wiele osób decyduje się oddać całkowicie Maryi w duchu o. Maksymiliana, dla zdobycia całego świata dla Niepokalanej. Cudownie, że mogą to zrobić w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Musze przyznać, że odszedłem z Elbląga dziewięć lat temu, a czuję się tu wciąż jak w domu. Jest tak wielu życzliwych ludzi, tak wiele dobra tu doświadczam, wiele cudownych spotkań po latach. Niektórzy odeszli już do wieczności, innym przybyło zmarszczek, ale wciąż walczą tu na ziemi o nadejście Królestwa Bożego. Wracam dziś w nocy, bo jutro czas zabrać się za kolejne rekolekcje, które tym razem w Ostrowie Wielkopolskim będę głosił.

Minione dni to siedemnasta rocznica moich wieczystych ślubów. Życia mi nie wystarczy, żeby podziękować Bogu za wezwanie mnie do zakonu franciszkańskiego. Nie waham się powiedzieć tego głośno – wszystko, co najlepszego wydarzyło mi się w życiu, dokonało się w zakonie i dzięki zakonowi. Ktoś mi zaufał, powierzył mi ważne obowiązki, pozwolił mi się uczyć, odwiedzić kilka krajów… A przede wszystkim służyć ludziom, których się ciągle uczę kochać. To chyba najtrudniejsze zadanie mojego życia – widzieć w każdym Boże dziecko. Czasem ten obraz jest tak zniekształcony, zatarty, że trzeba ogromnie dużo wiary, żeby nie powiedzieć – nie zależy mi, żyj sobie jak chcesz, jesteś mi zupełnie obojętny… Staję czasami wobec takiej pokusy i bywa ona niezwykle silna. Pokusa obojętności… Często wraca, ponieważ w mojej posłudze trudno o więzi… Nie siedzę w jednym miejscu. Bywam to tu, to tam. Wszędzie gość. Wszędzie na chwilę. Dziesiątki osób, zwykle życzliwych, ale też na chwileczkę. Nieść ich w sercu, modlić się za nich wytrwale, nie omijać, nie uciekać. To czasem jest szalenie trudne.

Ale dziś dzień nabierania sił… Uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Plan, który realizuje się w życiu Maryi. Ona przecież składa ofiarę z samej siebie, ze swoich własnych planów, ze swojej wygody, z decydowania o samej sobie, z wielu ludzkich radości i przyjemności. Bo misja tego wymaga. A Ona wchodzi w nią całą sobą. Kiedy patrzę na Jej odwagę i konsekwencję, to myślę sobie o tych wszystkich trudnościach, na jakie napotykam, o niedogodnościach, niewygodach, i mówię sobie – naprawdę? Naprawdę będziesz się skupiał na złamanym łóżku, wyziębionym pokoju, zmęczeniu, które czasem przytłacza, kolejnych tysiącach kilometrów, które przemierzasz? To rzeczywiście takie trudne, jeśli dzięki temu ludzie zbliżają się do Boga? Naprawdę wydaje ci się, że jesteś takim bohaterem – męczennikiem? O naiwny!

Maryja uczy mnie dziś spojrzenia na siebie w prawdzie… To nie ciężary, które nakłada na mnie moja posługa. To zaszczyt, że Bóg zechciał się posłużyć właśnie mną, mnie wybrał i wciąż chce się mną posługiwać w zapewnianiu innych o swojej miłości. I pozwala mi to robić na tyle przekonująco (innymi słowy posyła swojego Ducha do ich serc), że słuchają, reagują, nawracają się (przynajmniej w tych momentach, w których dane jest mi to widzieć). Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Wielkie rzeczy uczynił każdemu i każdej z Was. Bo On ma plan, który gotów jest realizować z tymi, którzy się nie bronią. Dzięki Ci, o Niepokalana, za tę dzisiejszą lekcję zaangażowania. Obym jej nigdy nie zapomniał…

środa, 1 grudnia 2021

pełna miska...


(Mt 15,29-37)
Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów.

 

Mili Moi…
Pozwólcie, że najpierw odniosę się do licznych pytań, które otrzymałem zwłaszcza drogą mailową, czy przez Formularz Kontaktowy. Pytania dotyczą tego, gdzie znaleźć internetowe rekolekcje adwentowe głoszone przeze mnie? Otóż odpowiadam – projekt Franciszkanie TV nie jest moim projektem (w sensie odpowiedzialności). Jestem po prostu zapraszany do współpracy, a na tegoroczny Adwent zaproszony nie zostałem. Prawdopodobnie nagramy coś na Wielki Post. Ale trzeba też dać szansę na wypowiedzenie się innym – wszak mądrych głów jest wcale niemało. Dlatego, kto czekał, niech się jeszcze uzbroi w nieco cierpliwości, a przede wszystkim, niech korzysta z naszych franciszkańskich propozycji już dziś.

Za oknem pogodowy Armagedon… Tak było i wczoraj podczas pogrzebu we Włocławku i kiedy z niego wracałem. Jak to dobrze, że dzień wcześniej wymieniłem opony. Cieszę się, że tam byłem ze względu na o. Stefana, z którym przez cztery lata tworzyliśmy dwuosobową wspólnotę w Bridgeport. To był piękny czas, a jego mogę z całą pewnością nazwać „ojcem” dla mnie w dobrych i złych chwilach. Pamiętam, jak swego czasu nawiedziły nas siostry zakonne. Jedna z nich, po pewnym czasie powiedziała mi – ojcze, zobaczyłam coś, w co zaczynałam powoli wątpić, że są jeszcze miejsca, gdzie zakonnicy się wzajemnie szanują, gdzie wyczuwa się atmosferę miłości braterskiej. Cieszę się, że takie miejsca jeszcze istnieją. A ja cieszyłem się razem z nią, bo rzeczywiście tak u nas w domu było… Dlatego nie miałem żadnych wątpliwości, kiedy Stefan poprosił mnie o obecność na pogrzebie jego brata. Uważam to za coś absolutnie naturalnego.

Powoli zabieram się do pracy nad nauczaniem na najbliższą sobotę. Kolejna pierwsza sobota miesiąca, którą chcemy przeżyć jako niemal całodzienne skupienie dla Maryi. Tym razem mam próbować odpowiedzieć wraz ze świętym o. Maksymilianem na pytanie – Kim jesteś, o Niepokalana? Bardzo jestem ciekaw tego dnia, bo miesiąc temu frekwencja była bardzo licha. Tym razem więc chwila prawdy. Jeśli zainteresowania nie będzie, widać i woli Bożej w tym nie ma. A przynajmniej nie na ten czas.

Dziś natomiast myślę sobie nad Jezusem, który dba o każdą, najdrobniejszą ludzką potrzebę. Ale prawdziwą i realną. Dlatego nie karmi ludzi pierogami z mięsem, ani wołowiną po syczuańsku, choć być może są wśród nich tacy, którzy zjedliby je ze smakiem. Posiłek Jezusa jest prosty i nie hołduje wyszukanym gustom. A jednocześnie zaspokaja głód. Ja dziś czytam to Słowo w kontekście powściągliwości i zdrowej ascezy. Wyszedłem z domu ubogiego. Do dziś wspominam, że czasem na obiad była kasza manna z jagodami, nie dlatego, że za nią przepadałem, ale dlatego, że nie było środków na nic lepszego. Dziś zaś… No właśnie… Żyję w zakonie, zwanym u jego początków Pokutnikami z Asyżu, a później Zakonem Pokuty. Asceza dla świętego Franciszka była czymś istotnym i na tej drodze docierał do Boga. Tę nam wskazał i pozostawił jako zalecenie. Ja natomiast widzę wyraźnie, że wymykam się tym wskazówkom. Nie sugeruje, że w klasztorze spożywamy jakies wykwintne dania. Jest raczej po domowemu. Chodzi o moje serce, które jest skłonne dbać choćby właśnie o przyjemności podniebienia, bardziej niż to konieczne. Szukanie okazji, żeby zjeść coś lepszego (a tych mi przecież nie brakuje z racji na wyjazdy, podczas których często bywam goszczony bardzo okazale) nie jest z pewnością „franciszkańskie”. I oczywiście można powiedzieć (i rzeczywiście niektórzy tak mówią) – zjedzmy przynajmniej dobrze, bo jakie my tam radości mamy w życiu? Ale wyraźnie czuję, że nie tędy droga… A radości jest całe mnóstwo… Tylko trzeba odwrócić wzrok od pełnej miski – przekonałem się o tym sam już niejednokrotnie.

niedziela, 28 listopada 2021

koniec...


(Łk 21,25-28.34-36)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

 

Mili Moi…
Właśnie wróciłem z Poznania, gdzie prowadziłem weekend lectio divina dla kilkunastu młodych kobiet. Organizatorki – Siostry Franciszkanki. Uczestniczki – gównie studentki, choć kilka z nich było młodszych. Generalnie dojrzałe towarzystwo. Weekend w milczeniu, więc na poważnie. Oczywiście to bardzo krótki czas i mam nadzieję, że Duch Święty przyspieszył trochę swoje działanie, albo będzie działał dalej w oparciu o dar Słowa. Bo nad nim przecież skupialiśmy się najbardziej. Przewodził nam Abraham i jego historia odkrywania Boga…

W minionym tygodniu zaś przeżyłem chwile grozy… Zakończyłem rekolekcje w Niepokalanowie, a wkrótce po nich nagrywaliśmy kolejne audycje. Podczas rekolekcji pojawił nam się Covid i to u mojego rocznikowego współbrata, z którym spędziłem nieco czasu gawędząc mile. Osiem dni po kontakcie… miałem objawy niepokojące. Zimno i poczucie, że „coś mnie bierze”, lekki stan podgorączkowy. W drodze więc do domu szybciutko do lekarza na wymaz. I ulga. Wirusa nie ma. Diagnoza? Psychosomatyka. Dlaczego chwile grozy? Bo ja już tam byłem i wiem czego się boję… Nie chodziło bynajmniej o zamknięcie na kilka dni. To mnie nie przeraża. Ale zawalenie terminów dla perfekcjonisty to prawdziwy koniec świata…

Koniec, o którym dziś znów słyszymy… Jakby miniony rok liturgiczny zahaczał o nowy właśnie w ten sposób. Jakby Pan Bóg pokazywał pewną ciągłość. Jakby przekonywał o ważności tego tematu… Koniec, przed którym tak drżymy i który nie napawa nas optymizmem. Koniec, który rozpocznie się w naszej śmierci, która być może nastąpi zanim te wszystkie straszne zjawiska dotkną ludzkość.

Śmierci też się zresztą boimy… I czasem ten lęk trudno pokonać… Ten temat od dawna za mną chodzi i pozwalam sobie od czasu do czasu coś o śmierci poczytać. Chcę Wam polecić książeczkę, której okładkę zamieszczam dziś powyżej. Nicolas Diat zrobił dobra robotę. Zebrał historie umierania mnichów, którzy całe życie do śmierci się przygotowują. Czy im łatwiej odejść? Z założenia tak… Ale nie zawsze założenia idą w parze z rzeczywistością. Pisze więc o trudnościach, pisze o dramatach, o ciężkich chorobach, o długotrwałym odchodzeniu. Nie stroni od tak trudnych zagadnień jak samobójstwa w życiu mnichów. Książkę wchłonąłem w dwa wieczory. Na kanwie konkretnych przypadków, żyjący snują refleksje o przygotowaniu do tego ważnego momentu…

Oswajać się z ta rzeczywistością… A jeśli się uda, to i koniec świata będzie się wydawał mniej przerażający. Zresztą Pan w Słowie dziś zdaje się przekonywać nas, że nie ma takiego lęku, którego On by nie pokonał. Kiedy już będzie naprawdę źle, właśnie WTEDY On nadejdzie. Właśnie wtedy będzie czas na podniesienie głowy i nabranie ducha… On jest bowiem źródłem nadziei…

A we wtorek kurs do Włocławka w związku z tym tematem. Odszedł do wieczności Janusz, brat mojego drogiego o. Stefana, z którym pracowaliśmy razem w Bridgeport. Sam nie może przyjechać i poprosił mnie, czy mógłbym na ten pogrzeb się udać. Oczywiście, że tak… Lubię pogrzeby… Zawsze tak było. Nie ze względu na smutek, który je spowija, ale z racji na nadzieję, która je przenika…

Pięknego Adwentu Wam życzę… Bardzo pięknego…

sobota, 20 listopada 2021

moje tematy?


(Łk 20,27-40)
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: «Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu». Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa "Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba". Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: „Nauczycielu, dobrze powiedziałeś”, bo o nic nie śmieli Go już pytać.

 

Mili Moi…
Dziś rano zakończyliśmy rekolekcje zakonne, których byłem słuchaczem w Niepokalanowie. Nie lubię pisać o czymś źle, ale musze wyznać, że szalenie trudno jest mi znaleźć jakieś pozytywne refleksje po tym czasie. Mam nadzieję, że Pan Bóg podziała jakoś w naszych sercach mimo tego, co usłyszeliśmy, a raczej czego nie usłyszeliśmy. Król Banału – tym tytułem pozwalam sobie określić rekolekcjonistę. Powierzchowność trudna do zniesienia, treści całkowicie przypadkowe, totalny chaos myśli – tym byliśmy karmieni przez pięć dni. Może choć nieco czyśćca Pan mi w zamian za to odpuści… Dla mnie to wielka nauczka – sam jestem odpowiedzialny za organizację rekolekcji w naszej, zakonnej prowincji. A zatem wybór głosicieli musi być naprawdę niesłychanie przemyślany i oparty na twardych przesłankach, że ten czy ów rzeczywiście ma coś sensownego do powiedzenia…

Weekend zamierzam spędzić również w Niepokalanowie, ponieważ w poniedziałek i wtorek nagrywamy kolejne audycje. Nie ma więc większego sensu jechać na północ, żeby za chwile wracać z powrotem. Skorzystam więc pewnie z okazji i połażę po Warszawie. Lubię to – przede wszystkim chodzić, a po wtóre patrzeć na ludzi. Każdy gdzieś zmierza, czymś żyje, niesie w sobie jakąś historię, ma jakieś teraźniejsze radości i smutki. Czasem po twarzy, a czasem po wyglądzie można się ich domyślać. To wielka księga, którą uwielbiam czytać… No i duże miasto – czegóż potrzeba więcej?

A dziś nad Słowem pomyślałem sobie o ważnych dla mnie tematach. Wszak saduceusze konstruują ten szyty grubymi nićmi przykład, ponieważ temat zmartwychwstania jest dla nich ważny – chcą go zgłębić, nawet jeśli mają swoje uprzednie założenia, do których potwierdzenia dążą. Jest to jakoś dla nich ważne – interesuje ich to. Pomyślałem dziś – a co ja aktualnie zgłębiam? Jakie są moje ulubione tematy teologiczne? Co zajmuje mój umysł? Po jakie lektury sięgam?

Niewątpliwie, odkąd zostałem odpowiedzialny za wspólnoty MI w naszej Prowincji, bardzo mocno usiłuję pogłębiać moją więź z Maryją. Czytam sporo na Jej temat, również dlatego, żeby móc o Niej mówić. Ale czy odnajduję w sobie jakieś pytania? Czy to warunkuje choćby dobór lektur? Czasem mam wrażenie, że treścią moich rozmyślań jestem ja sam – oczywiście w perspektywie Boga (nie w jakimś narcystycznym kontekście). Ale czasem te moje troski i zagadnienia dotyczące moich dróg są tak absorbujące, że zajmują mi cały czas przed Panem. A bywa, że nie myślę o niczym – siedzę przed Nim i mam całkowitą pustkę w sobie – nie potrafię wzbudzić żadnej myśli.

O co chciałbym Go zapytać najpierw, gdybym mógł postawić Mu jakieś konkretne pytanie, będąc pewnym, że natychmiast odpowie? Nie wiem… Naprawdę nie wiem… To taki kolejny wymiar własnej bezradności, który odkryłem dziś na medytacji…

czwartek, 11 listopada 2021

biało - czerwono


(Łk 17,20-25)
Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: "Oto tu jest» albo: «tam». Oto bowiem królestwo Boże jest pośród was”. Do uczniów zaś rzekł: „Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: "Oto tam" lub: "oto tu". Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie”.

 

Mili Moi…
Wczoraj znów doświadczyłem maryjnego cudu… Kończyliśmy rekolekcje maryjne w Gdańsku i jak zawsze zapraszałem do oddania się Niepokalanej w duchu Rycerstwa. Nasz kościół nie jest miejscem, do którego uczęszczają wielkie tłumy. Jest jakaś wierna grupa czcicieli Matki Bożej Ostrobramskiej, który od 75 lat w tym miejscu odbiera cześć. Ale jest to raczej grupa nieliczna. Tymczasem wczoraj do MI przystąpiło… 45 osób. Nie spodziewałem się tak wielu chętnych. Do tego stopnia, że musiałem w ciągu dnia wrócić do Gdyni i zaopatrzyć się w większą ilość materiałów, bo nie przewidziałem, że będą mi potrzebne. Dla mnie to tylko kolejny dowód na to, że Maryja troszczy się o swoje dzieci i teraz jest Jej godzina. Ona zaprasza do tego oddania, które ma się realizować w sercach ludzkich jak najszerzej. A ja jestem szczęśliwy, że mam w tym swój udział…

To był dla mnie ważny znak również z innych przyczyn… Wspominałem, że czasem to moje słowo wydaje mi się takie słabe, że zupełnie nie umiem siebie samego przekonać, że ono działa (a precyzyjniej mówiąc – że Duch przez nie działa). Wczoraj jednak, o. Piotr, dziękując mi wieczorem za wygłoszone rekolekcje, zwrócił moją uwagę właśnie na to, co ostatnio roztrząsałem. Mówił o tym, że głoszę tak, że się to może podobać, ale dziś mamy naoczne świadectwo, że nie tylko o „podobanie” się chodzi. Dziś, mówił, widzę ludzi, którzy odpowiedzieli na twoje słowo i którzy podjęli bardzo konkretną decyzję i zobowiązanie. I to jest niesłychanie realny owoc, na który i ja patrzyłem z wielkim zdumieniem i wdzięcznością.

A dziś spokojny dzień dochodzenia do siebie… Czytam, spaceruję, rozmyślam. Także o Ojczyźnie, którą kocham, ale którą coraz mniej rozumiem… A właściwie chyba moich rodaków rozumiem coraz mniej. Niechęć, nienawistne sposoby mówienia o sobie nawzajem, wulgarność, obraźliwy język – od salonów politycznych, aż po bruki ulic. Kanały informacyjne? Publicystyka? Mam coraz większy odrzut i powoli przestaję się zmuszać… Narasta we mnie przekonanie, że konieczna jest dla mnie „cała wstecz”, żeby uniknąć tego brudu, który wyziera z każdej strony i który formatuje moje myślenie. Nie karmić siebie i trudnych uczuć – gniewu, złości, rozczarowania – kolejnymi obrazami, podłościami, głupotą…

Jeszcze Polska nie zginęła – śpiewamy… Jeszcze nie zginęła! I oby to już nigdy się nie powtórzyło, choć maszerujemy, moim skromnym zdaniem, w tym kierunku ochoczo. Nawet jeśli to nie kierunek „zagłada”, to z całą pewnością „osłabienie i rozbicie”. A stąd już tylko krok…

Ale milczę. Dziś „czarnowidzom” nie wolno lamentować. Dziś ma być tylko biało – czerwono. Pośpiewać, wzruszyć się, a jutro jeszcze ostrzej, jeszcze brutalniej, jeszcze wulgarniej. Dobitnie. Po polsku…

poniedziałek, 8 listopada 2021

o wiarę...



(Łk 17,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: "Żałuję tego", przebacz mu”. Apostołowie prosili Pana: „Przymnóż nam wiary”. Pan rzekł: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna”.

 

Mili Moi…
Trwamy w rekolekcyjnym działaniu w kościele Świętej Trójcy w Gdańsku. Nie ma tam parafii, więc ludzi przychodzi znacznie mniej – są to zwykle sympatycy tego miejsca. Ale i tak z radością notujemy 30-50 osób na Mszach w południe i o 18.00. Każde głoszenie sprawia mi sporo radości…

Dlatego zamieszczam Wam powyżej konferencję z minionej soboty. Przezywaliśmy tu w Gdyni Prowincjalny Zjazd Rycerstwa Niepokalanej połączony ze wspominana już przeze mnie, nową inicjatywą – Franciszkanie dla Niepokalanego Serca Maryi. Uczucia mam mieszane… Rycerstwo dopisało, co bardzo cieszy. Ale poza tym zainteresowanie bardziej niż znikome. Ludzi niezwiązanych z MI było bardzo mało. Zatem ważą się losy tego wydarzenia. Pewnie jeszcze za miesiąc spróbujemy. A jeśli się nie powiedzie, to wrócimy pewnie do tradycyjnej, bardzo skróconej formy…

Czuję się trochę kiepsko… Pięć tygodni mija, odkąd boli mnie gardło. Dziś byłem po raz kolejny u lekarza i dostałem skierowanie do laryngologa. Wszystko niby w normie, a nie bardzo wiadomo jak mnie leczyć. Trochę to już męczące i uciążliwe.

A nad Słowem dziś prosiłem o duuuuużo wiary. Czasem, kiedy wychodzę na ambonę, przychodzą na mnie „godziny zwątpienia”. Pojawia się myśl – czy to moje głoszenie – proste i słabe, może w jakikolwiek sposób wpływać na ludzkie życie? Czy w tym ktokolwiek jest w stanie usłyszeć Słowo Boże? I oczywiście nie chodzi mi o to, żeby ktokolwiek to potwierdził, bo to i tak najzwyczajniej w świecie nie bardzo działa. Chodzi mi o taką głębię wiary, która mnie na tę ambonę będzie niosła jak wiatr. Tak bardzo proszę Jezusa, żeby to moje słowo było skuteczne Jego skutecznością, a nie mizerią mojej własnej inteligencji czy przemyślności. I proszę Go o to, żeby mi się zawsze chciało, żeby nie brakowało mi pomysłów, żebym nie zmarnował żadnej okazji… Wiary – potężnego tchnienia – udziel łaskawy Panie…

A teraz znikam, bo jutro na spotkaniu przełożonych, odbywającym się w Gdańsku, musze przedstawić sprawozdania z działalności dwóch dzieł, za które jestem odpowiedzialny – Rycerstwa Niepokalanej i Grupy Rekolekcyjno-Misyjnej… A sprawozdania owe istnieją wciąż tylko w mojej głowie. Czas przelać je na papier…

poniedziałek, 1 listopada 2021


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z weekendu rekolekcyjnego ze Spotkaniami Małżeńskimi. Zajmowaliśmy się tematem temperamentów wraz z dziewięcioma parami, które zdecydowały się „długi weekend” spędzić w taki właśnie sposób. To kolejny z weekendów proponowanych w cyklu formacyjnym Spotkań Małżeńskich i ma zupełnie innych charakter od tak zwanego weekendu podstawowego. Przyjeżdżają tu bowiem ludzie, którzy już wiedzą czego mogą się spodziewać, jak wygląda dynamika ich pracy, a nade wszystko, znają już jej wartość. To daje zupełnie inną perspektywę posługi niż wówczas, kiedy ludzie przyjeżdżają po raz pierwszy (choć to ma swój absolutnie niepowtarzalny urok i jest w swej istocie znacznie trudniejsze i znacznie bardziej emocjonujące – dla nich i dla nas). Niemniej – było pięknie. Spokojnie, a jednocześnie wydaje się, że owocnie. No i znów poznałem kilku nowych, pięknych ludzi… Kocham tę robotę!

Dziś natomiast posługa w Gdyni… Mocno pracowity to dzień dla księży. Zdążyłem więc odbyć krótki, przedpołudniowy spacer na cmentarz. A na wieczorny już chyba sił w sobie nie znajdę. Męczy mnie ciągle infekcja, której nie mogę pożegnać. I tak już od trzech tygodni. Kto wie o co w tym wszystkim chodzi… Zapytam lekarza w najbliższych dniach.

Ale, dzięki Bogu, mam dość spokojny tydzień, choć wypełniony przygotowaniami do naszej pierwszosobotniej, nowej, gdyńskiej, franciszkańskiej inicjatywy, o której informuje powyższy plakacik. Jeśli macie blisko, to z serca Was zapraszamy… Mam szczerą nadzieję, że Matka Boża wykorzysta ten czas i zgromadzi swoje dzieci, żeby je zbliżyć jeszcze bardziej do swojego Syna. Dla mnie zaś to zaszczyt i przyjemność mówić o Niej. Już w niedzielę natomiast zaczynam kolejne rekolekcje maryjne. Tym razem w naszym, franciszkańskim kościele Świętej Trójcy, w Gdańsku.

A dzisiejsze Słowo? Jedno z trudniejszych dla mnie? Pisałem już kiedyś, że nie umiem o nim mówić… Wszelkie poziomy „szaleństwa” zostały w nim przez Pana przekroczone i chyba wciąż towarzyszy mi lęk, że mogłoby ono zostać odrzucone przez słuchaczy. Ale skoro On nie bał się go wypowiedzieć, to dlaczego ja się boję? Skoro On nie próbował zatrzymać słuchaczy, którzy odchodzili wobec zbyt trudnego Słowa, to dlaczego ja miałbym postępować inaczej? Moje odczucia przecież w żaden sposób nie wpływają na prawdziwość Bożego Słowa. Ani reakcje słuchaczy… Słowo musi wybrzmieć…

Ja się odnajduję dziś najbardziej w błogosławieństwie smucących się… Od kilka lat niewidzialna mgła smutku spowiła moją codzienność i dziś pytałem Jezusa o jego przyczyny. Coraz wyraźniej widzę, że powodem jest samotność. Ale nie taka, której mógłby zaradzić jakikolwiek człowiek. Wyraźnie widzę, że nie chodzi o częstsze przebywanie w grupie, a już z pewnością nie o to, żeby szukać z kimkolwiek takiej ludzkiej, sprzecznej z moim powołaniem bliskości. Nie, to na pewno nie…

Chodzi raczej o samotność wewnętrzną, która bierze się chyba z jakiegoś bolesnego doświadczenia „oddalenia” od Boga (choć wydaje mi się, że nigdy dotąd nie byłem tak blisko Niego). Boję się używać wielkich słów, dlatego tu chyba czas zacząć milczeć, ale… Podobnie jak za oknem, tak w moim sercu zapadła noc… Nie widzę jasno. Jest w tym wiele niepokoju. I zagubienia chyba… Samotność. Smutek. I gorliwość o Jego dom, o Jego Słowo, o Jego chwałę… Bolesne sprzeczności. A wszystkie we mnie… Tajemnica…

środa, 27 października 2021

szeroko i przyjemnie...


(Łk 13, 22-30)
Jezus, nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: "Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?" On rzekł do nich: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”. Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości”. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi".

 

Mili Moi…
Zakończyły się rekolekcje w Ołdrzychowicach Kłodzkich… Dla mnie podwójnie męczące. Nie z powodu głoszenia Słowa, bynajmniej. Ale dlatego, że, po pierwsze, to maleńka wioska, a jak dobrze wiecie, ja mam ograniczoną tolerancję na takie miejsca – zwykle do trzech dni… Niech mi wybaczą wszyscy miłośnicy ciszy i spokoju, ale ja naprawdę jestem wielkomiejski… Po drugie – złapało mnie tam solidne przeziębienie. Pora roku ku temu sprzyjająca, więc specjalnie się nie zdziwiłem. Ale zawsze trudniej się głosi, kiedy organizm wyraźnie się buntuje. Dziś już jestem po wizycie lekarskiej, grzecznie łykam antybiotyk i mam nadzieję, że wkrótce mi się poprawi.

To wszystko jednak sprawiło, że „sprzedałem” rekolekcje, które miałem rozpocząć w miniony wtorek. Miały one poprzedzać odpust śwśw. Szymona i Judy Tadeusza w Chwaszczycie. Specyficzny układ, bo rekolekcje zaczynały się w niedzielę, kiedy ja jeszcze byłem na południu – rozpoczynał je więc mój współbrat Damian. W poniedziałek była przerwa, a reszta rekolekcji, od wtorku do czwartku miała już być prowadzona przeze mnie… Ale skapitulowałem, co nie zdarza mi się często i było możliwe tylko dzięki temu, że Damian mógł to pociągnąć do końca. Ja tak łatwo nie porzucam okazji do głoszenia. Ale naprawdę czułem się kiepsko…

Mam szczerą nadzieję, że jutro będzie już lepiej za sprawą antybiotyku, bo w piątek ruszam do Poznania, gdzie mam spędzić rekolekcyjny weekend ze Spotkaniami Małżeńskimi. Będziemy przyglądać się temperamentom. Komplet kilkunastu par uczestników jest. Ja nie mam komu sprzedać mojego udziału, więc wygląda na to, że po prostu muszę poczuć się lepiej…

Dziś przystąpiłem do realizacji marzenia o zaległym urlopie. Moi przełożeni pozwolili mi spędzić dwa tygodnie na amerykańskiej ziemi, więc dokonałem dziś zakupu biletu. Robiłem to trochę z drżącym sercem, bo sytuacja jest mocno niestabilna i deklaracja prezydenta Bidena o otwarciu granic 8 listopada nie oznacza wcale, że 20 grudnia na przykład nie zostaną one znów nieoczekiwanie zamknięte. Ale żyje nadzieją, a czekanie z zakupem tylko pomnaża koszt, więc 3 stycznia zamierzam ponownie powitać Bridgeport. Choćby na chwilę…

A dziś wąska brama… Co to dla mnie znaczy? Z pewnością jakiś wymiar ofiarności. Ale bardzo szybko przekonałem się jak o nią trudno. Dziś pobudkę miałem po 3 nad ranem, bo odwoziłem braci zmierzających do Niemiec z animacją misyjną na lotnisko. Wróciłem przed 5, zasiadłem do rozmyślania i stwierdziłem – dobrze, trochę ofiarności, o 7 rano udam się ze wszystkimi braćmi na poranne modlitwy do kaplicy. I… obudziłem się przed 8 we własnym fotelu…

Ileż to razy w życiu tej wąskiej bramy szukałem? Wcale nie wymyślając nadzwyczajności, ale próbując mierzyć się w najlepszy sposób z wyzwaniami codzienności. I jak się okazuje, wciąż jestem byle jaki… Nie zamierzam się zniechęcać, ale chciałbym, żeby te lekcje rodziły więcej wyrozumiałości wobec mnie samego, ale nade wszystko wobec innych. Pewnie wielu wokół mnie się stara – uczciwie szuka wąskiej bramy. I nagle, wśród tych poszukiwań, przekonujemy się wszyscy, że znów wylądowaliśmy na szerokiej i przestronnej drodze, której cel jest przez Jezusa również określony. Zaskoczenie? Rozczarowanie? A gdzie ta brama?

Jutro poszukam… Tak dobrze na tej drodze… Szeroko… Przyjemnie… Byle nie zapomnieć czego szukam. Byle ocknąć się na czas. Byle ktoś obudził. Mieć wokół wyrozumiałych, ale nie obojętnych. Samemu takim być...

niedziela, 17 października 2021

razem...


(Mk 10, 35-45)
Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, podeszli do Jezusa i rzekli: "Nauczycielu, pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy". On ich zapytał: "Co chcecie, żebym wam uczynił?" Rzekli Mu: "Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie". Jezus im odparł: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?" Odpowiedzieli Mu: "Możemy". Lecz Jezus rzekł do nich: "Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane". Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: "Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu".

 

Mili Moi…
Powoli dobiega mój pobyt w Cieszynie, u gościnnych sióstr elżbietanek. Mówię im o rzeczach trudnych – o uniżeniu, pokorze, posłuszeństwie. Wszak te cnoty wpisane są w nasze, zakonne życie. Może dlatego Pan Bóg, jakby na osłodę, dal nam przepiękną pogodę, której wczoraj zażyłem, spacerując długo po mieście – pięknym, musze to po raz kolejny stwierdzić.

Dziś już jadę do Ołdrzychowic Kłodzkich, gdzie od jutra rozpoczynam rekolekcje dla sióstr boromeuszek. Cieszy mnie ta krótka przerwa już tam, w domu rekolekcyjnym, bo to dla mnie samego szansa, żeby odprawić dzień skupienia. Tak bardzo musze walczyć o to, żeby pośród tak wielu działań, wyrywać wprost czas na rzeczy najważniejsze. Cały czas sobie powtarzam, że „robota jest nie do przerobienia”. Zawsze będą jakieś zadania, zawsze ktoś, coś będzie proponował, ale jeśli nie zadbam o relację z Panem, to z „próżnego i Salomon nie naleje”. Żeby móc coś komuś dać, trzeba najpierw wziąć. A zatem zamierzam skorzystać z okazji…

Dziś studium nad egoizmem w Ewangelii… Nie dotyka mnie jakoś wyjątkowo prośba Jakuba i Jana, ale raczej fakt, że robią to za plecami wspólnoty. Sytuacje, w których chcemy osiągnąć coś kosztem drugiego człowieka są pewnie znacznie rzadsze w naszym życiu od tych, kiedy usiłujemy osiągnąć coś nie licząc się z drugim. Nie chcemy mu wcale szkodzić, ale on właściwie nie mieści się w orbicie naszych zainteresowań. W tej orbicie jestem ja sam – moje sprawy, moje pragnienia, moje uczucia, moje wizje szczęścia, moje projekty, moje… moje… moje…

Szczególnie, kiedy żyje się we wspólnocie (czy to zakonnej, czy rodzinnej) być może łatwo popaść w taki stan dbałości o samego siebie. Budowanie swojego małego, wygodnego świata, wykorzystanie wszelkiej okazji, żeby o siebie zadbać, sprawić sobie przyjemność, radość, wycisnąć z życia ile się da. A wszystko to bez uwzględniania kontekstu i ludzi żyjących wokół mnie. Jakie to jest łatwe. Ale co w zamian? Wraz z tymi wszystkimi przyjemnostkami przychodzi częstokroć wcale niechciany gość – samotność. Bo w pogoni za sobą bardzo łatwo zgubić tych ważnych dla mnie… A kiedy sobie przypomnę znów, że są dla mnie ważni, może się okazać, że wcale nie tak łatwo ich odnaleźć. Bo nić zaufania została przerwana… Byłoby więc cudownie uznać, że nie jestem sam. Zanim ta prawda zamieni się w jej przeciwną – jestem sam, a wszystko, co na tym zyskałem już mnie nie cieszy… Szukam człowieka…

wtorek, 12 października 2021

z Maryją...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Czas mam rzeczywiście niezwykle szalony… W miniony czwartek zwizytowałem po bratersku wspólnotę Rycerzy Niepokalanej przy naszej franciszkańskiej parafii w Kołobrzegu. Jak zawsze miłe chwile wspólnego bycia. Wróciłem do domu w piątek, żeby już w sobotę udać się do Inowrocławia na Święto Prowincji – doroczne spotkanie braci w którymś z naszych klasztorów. To tez było dobre spotkanie.

W niedzielę natomiast rozpocząłem rekolekcje maryjne w Gdańsku Brzeźnie. To, musze przyznać, kolejne doświadczenie cudu w moim życiu. Takie rzeczy tylko z Maryją… Właśnie przed chwilą rekolekcje zakończyłem. Frekwencja była niezła. Ale wstrząsu doznałem, kiedy dziś zaprosiłem tych, którzy chcą oddać się Maryi w duchu św. Maksymiliana przystępując do Rycerstwa… Kiedy w dzień „dziergałem” medaliki (innymi słowy zawieszałem je na długich kawałkach wełny), przygotowałem ich sto, sądząc, że wystarczą mi pewnie na trzy tury takich rekolekcji… Kiedy natomiast dziś ludzie w kościele zaczęli wychodzić z ławek, to bałem się, że ich zabraknie. Zostało może z piętnaście. Oznacza to, że do Rycerstwa przystąpiło około osiemdziesiąt pięć osób. Dla mnie to nieprawdopodobne żniwo…

W poniedziałek zaś miałem kurs do Krynicy Morskiej, gdzie odwiozłem o. Macieja, naszego zakonnego rekolekcjonistę, bo rozpoczęła się druga i ostatnia w tym roku tura naszych rekolekcji zakonnych. Zawiozłem więc tam braciom wodę mineralną i ciastko do kawki. A jutro muszę tam wrócić, żeby zebrać opłaty i rozliczyć się z domem rekolekcyjnym.

W czwartek chwila przerwy, a w piątek ruszam już do Cieszyna, do sióstr elżbietanek, na kolejną już sesję formacyjną o ofiarnym posłuszeństwie. Od nich zaś, w niedzielę, kurs do Ołdrzychowic Kłodzkich i tydzień rekolekcji dla sióstr boromeuszek. Och, jak dobrze, że mam takie wydarzenia przed sobą. Tam najlepiej duchowo odpoczywam – wśród tych kobiet, które się modlą i słuchają… Ale, jak widzicie, nudy nie ma...

Dziś pomyślałem czy podobnie jak Jezus mam czas dla konkretnego człowieka, czy siadam z nim do stołu? Innymi słowy – czy świat się zatrzymuje wobec takiego czy innego mojego spotkania. I wczoraj miałem okazję się przekonać. Mając chwilę na spacer w Gdańsku, wybrałem się nad Motławę i zaczepiła mnie babuleńka sprzedająca kwiaty… Zaczęło się klasycznie – a nie potrzebuje księżulek kwiatków do kościoła? Księżulek nie potrzebował, ale zatrzymał się przy babuleńce… I stał. Przez dwadzieścia pięć minut. I słuchał… O stryjku, który umarł w 1945, a był bardzo dobrym człowiekiem, o zębie, który babci wyrwano, kiedy miała pięć lat, o mądrych sentencjach rodzonej babci tejże babci, która rozmawiała ze mną… Ekstremalna samotność, która mówić nie przestaje. A ja nie odczuwałem wielkiego zniecierpliwienia. Słuchałem bez znudzenia. Serdecznie. A kilka minut później człowiek przebrany za klauna, który robił dzieciakom zwierzątka z balonów również wszedł ze mną w dłuższy, przyjazny dialog… Stwierdziłem, że „wariaci” lgną do siebie (wszak i ja ubrany byłem w strój daleki od codziennych standardów spacerowiczów nad Motławą).

Niemniej zdałem sobie po raz kolejny sprawę, że ludzie mnie nie męczą i nie drażnią. Choć niestety nie na wszystkich tak samo mi zależy. I to jest dość zawstydzający wniosek. Myślę tu również o wczorajszych spotkaniach z kilkoma parami homoseksualnymi, które w zasadzie potraktowały mnie z całkowitą obojętnością. Ze smutkiem stwierdziłem, że one dla mnie też były całkowicie obojętne. Muszę się jeszcze wiele nauczyć od Jezusa, bo obojętność z pewnością nie jest tym, co powinienem mieć w sercu. A po co o tym piszę??? Bo każdy z nas ma swoje wewnętrzne walki. Każdy…

środa, 6 października 2021

przyjdźcie


(Łk 11, 1-4)
Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: "Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów". A On rzekł do nich: "Kiedy się modlicie, mówcie: „Ojcze, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie”.

 

Mili Moi…
Dziś wróciłem z kolejnej podróży apostolskiej. Kilka dni spędzonych z siostrami klaryskami w Starym Sączu okazało się niezwykle inspirującym doświadczeniem. Anegdotycznie mogę powiedzieć, że w te dni więcej myślałem o świętym Franciszku niż przez cały rok. Ale to tak dobrze skupiać się na rzeczach ważnych z tymi, którzy je dobrze rozumieją. Mam głębokie przekonanie, że siostry znają Franciszka i żyją jego duchowością o wiele głębiej niż ja sam. Tym większym wyzwaniem było mówić tak, żeby nie zakrawało to na banał. Mam nadzieje, że skorzystały, bo ja z pewnością bardzo…

Ich klasztor to prawdziwa skarbnica. Ogromne przestrzenie i setki dzieł sztuki, wspaniałych przykładów malarstwa różnych epok. Miejsce tchnące modlitwą, ciszą i skupieniem. Szkoda, że nigdy nie zobaczycie tego miejsca – ja też nigdy w normalnych okolicznościach nie zostałbym wpuszczony za klauzurę – tylko posługa może otworzyć te drzwi. Widziałem piękne rzeczy. Z ludzkiego punktu widzenia bezcenne.

Siostry rzecz jasna niezawodne pod jeszcze innym względem… Wyjechałem z nowym sznurem do habitu, zestawem lektur, torbą słoików z przetworami. Dobre i troskliwe kobiety, które czują z nami więź i którym zależy na jej podtrzymywaniu. Wielki szacunek do ich sposobu życia.

Prosto z Sącza pojechałem do Niepokalanowa, choć przez Katowice. Miałem tam do kupienia… szablę, niezbędna mi do pasowania nowych rycerzy. Całkiem zabawna historia… Znalazłem pracownię płatnerską ze świetnie wyposażonym sklepem (również stacjonarnym). Rzeczywistość jednak zwykle nie dorównuje pięknym zapowiedziom. Okazało się, ze wszystko mieści się w jakichś garażach i wybór nie jest znaczący. Właściwie dostałem do obejrzenia dwie szable.. Na szczęście na jedną mogłem się swobodnie zdecydować, więc podróż nie okazała się daremna. Ale jedno jest pewne – nie ufać internetom…

A w Niepokalanowie, jak zawsze, doskonały czas. Włodarze radia potwierdzili, że chcą nas na kolejny rok. Podobno naszej audycji da się słuchać. Pogoda pozwoliła nam pospacerować po Warszawie, pogawędzić, więc poza pracą były też chwile przyjemności. Dziś wróciłem. Jutro zaś ruszam do Kołobrzegu na spotkanie miejscowej wspólnoty Rycerstwa. Pierwszy raz użyję tam nowej szabli – pasujemy jutro dwie osoby. Prześpię i wrócę w piątek, żeby już w sobotę ruszyć na Święto Prowincji do Inowrocławia. A w niedzielę rozpoczynam Rekolekcje Maryjne w Gdański Brzeźnie, również połączone z oddaniem się Maryi. Jeszcze tylko w poniedziałek zawieźć rekolekcjonistę na rekolekcje zakonne do Krynicy Morskiej, rozliczyć się tam z domem i zadbać o wszystko (wszak za to też jestem odpowiedzialny), i będzie spoczko…

A w międzyczasie? Uczyć się modlitwy… Dziś te właśnie słowa najgłośniej wybrzmiały w moich uszach. Czy ja umiem się modlić? Owszem, spędzam 2-3 godziny dziennie na modlitwie, ale czy potrafię? Czasem widzę, że jest to bezmyślne trwanie w ciszy. Czasem zadręczam Pana swoimi sprawami i gadam cały czas. Czasem tylko coś czytam. Czasem próbuje rozmyślać. Staram się. Walczę. Pragnę. Ale czuję, że tylko On, Mistrz, może mnie nauczyć tej trudnej sztuki. Tym bardziej, że jestem nieustannie w biegu. Dziś zrozumiałem po raz kolejny, że nie mogę przystępować do modlitwy wówczas, kiedy pojawia się we mnie największa ochota i gotowość. Przy moim trybie życia musze do niej przystępować wówczas, kiedy akurat mam na to chwilę. Muszę te chwile łapać, walczyć o nie i je pielęgnować. Nawet wtedy, kiedy pieruńsko mi się nie chce… A może zwłaszcza wówczas. I chcę głęboko wierzyć, że Pan zrobi resztę. Przyjdzie do mojego pragnienia i ludzkiej biedy i nauczy mnie modlitwy. Tak, żeby to On był zadowolony, a nie ja… Bo ja wcale zadowolony być nie muszę. Nie o mnie w modlitwie wszak chodzi…

środa, 29 września 2021

jeszcze więcej...


(J 1, 47-51)
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: "Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?" Odrzekł mu Jezus: " Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym". Odpowiedział Mu Natanael: " Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!" Odparł mu Jezus: "Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Potem powiedział do niego: " Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego".

 

Mili Moi…
Wybaczcie, że długo mnie nie było… Ale wspominałem ostatnio o Biegu Małych Rycerzy… To wydarzenie naprawdę pochłonęło wszystkie moje siły. Wielkie przygotowania, ale też znakomicie nam się wszystko udało. Oczywiście nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie ludzie, którzy zechcieli się wraz ze mną włączyć w przygotowania. Cudowni i oddani sprawie. Ale, podobnie jak ja, przygotowujący to wydarzenie po raz pierwszy. Mamy wszyscy sporo obserwacji i pomysłów co zmienić w przyszłym roku, żeby było jeszcze lepiej. Ale w gruncie rzeczy dzieci zadowolone, a przecież o to nam wszystkim przede wszystkim chodziło.

Dochodzę do siebie i ze wszystkim jestem spóźniony. Jeszcze nawet nie sprzątnąłem dobrze po biegu, a już trzeba było siadać do konferencji o świętym Franciszku, które mam wygłosić w tych dniach siostrom klaryskom w Starym Sączu. Wyruszam jutro. Świat drogi przede mną. Ale nie na darmo jestem synem taksówkarza. Sympatię do jazdy odziedziczyłem w genach. A prosto ze Starego Sącza do Niepokalanowa. Nagrywać kolejne audycje…

W minionym tygodniu rozpoczęliśmy tez pierwszą turę rekolekcji dla braci (każdy zakonnik ma obowiązek odprawić corocznie pięciodniowe rekolekcje). W naszej prowincji ja jestem odpowiedzialny za ich przygotowanie. Pierwsze odbywają się w Białogórze, nad morzem. Oczywiście pojechałem na rozpoczęcie, przywitałem braci, rozliczyłem się z domem rekolekcyjnym… A wcześniej tygodniami konstruowałem listę z tych, którzy się do mnie zgłaszali.

A dziś imieniny… To taki cudowny dzień, kiedy człowiek w zasadzie słyszy tylko dobre słowa na swój temat, kiedy wszyscy są dla niego mili. A co najważniejsze, nie uświadamia sobie tak boleśnie jak podczas urodzin, że jego czas zmierza nieuchronnie ku ostatecznym rozliczeniom. Nowe miejsce, nowi ludzie, ale wiele serdeczności i radość z bycia wśród nich. Z każdym rokiem coraz intensywniej uświadamiam sobie wielkość mojego patrona…

A nad Ewangelią dziś wołałem do Jezusa – pokaż mi jeszcze więcej… Wszak obiecał – zobaczysz więcej niż to. Tak wiele jego interwencji widziałem. Tak wiele tych interwencji dokonało się z moim udziałem. Ba, nawet przez moje ręce. A ja wciąż nienasycony. Chcę widzieć więcej i więcej… Nie po to, żeby po prostu „widzieć”, albo leczyć swoją nieufność, nie. Raczej po to, żeby budować coraz bardziej swoją wiarę. Kto bowiem wierzy, widzi więcej. Widzi znaki i cuda tam, gdzie inni ich nie widzą. Widzi je w prostych sprawach. Kiedy rozmyślałem o świętym Franciszku, zdałem sobie sprawę, że te cuda widział on nawet w pięknie natury… I ucieszyłem się, bo piękno działa i na mnie… Mam chyba trochę franciszkańskiej duszy. Wschody, zachody słońca, zieleń traw, biel śniegu, sarna przy drodze… Świat jest pełen cudów… Pokaż mi ich więcej, Panie… Jeszcze więcej…
 

niedziela, 19 września 2021

pochmurno


(Mk 9, 30-37)
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".

 

Mili Moi…
Wczoraj zwiedzaliśmy malborski zamek… Oczywiście nie dla przyjemności, ale w ramach przygotowań do Biegu Małych Rycerzy, który już za tydzień. Organizacyjnie, jak już wspominałem, to duże przedsięwzięcie. Tym trudniej zaakceptować mi niewielkie zainteresowanie tym wydarzeniem wśród adresatów. Komunikacja niestety też smuci. Okazuje się, że mail z prośba o kontakt i niezbędne informacje wcale nie domaga się tego, żeby nań odpowiadać. A z mojej strony to przecież zamówienie obiadów, zakup nagród, zakup biletów (bo nikt nas na zamek za darmo nie wpuści), czy podanie liczby uczestników do Służby Ochrony. A liczba uczestników wyklarowała się wczoraj po serii telefonów. Przy czym – i to też mnie smuci – ja nie zapraszam, ja proszę, żeby ktoś zechciał przyjechać… Coś tu jest zdecydowanie nie tak… Zanim się bieg odbył, ja jestem nim już ekstremalnie zmęczony…

Przepraszam, że marudzę, staram się tego zwykle nie robić, ale jak się okazuje, też jestem człowiekiem… Podobnie jak dzisiejsi bohaterowie Ewangelii, którzy brali sprawy nadprzyrodzone w sposób czysto ludzki. I nic im się nie zgadzało… Tak trudno im wyjść poza samych siebie. Tak trudno myśleć o czymś więcej niż własna świetlana przyszłość. Tym bardziej, że pretendentów do takiej przyszłości jest jeszcze jedenastu. Lepiej więc ustalić zasady i kolejność już dziś, żeby nie było nieporozumień. Urwijmy dla siebie, ile się da. Przecież nie z wyrachowania, przecież z miłości do Mistrza – my chcemy Mu pomagać, my chcemy robić, to co nam zlecił, ale chcemy też, żeby nikt nie miał wątpliwości, że my jednak jesteśmy głębiej w Jego serduszku i żebyśmy wreszcie dowiedzieli się co On dla każdego z nas planuje. Ustalmy to, a potem Mu się to przedstawi do zatwierdzenia…

A On? Dziecko im przyprowadza… Dziecko, które nic nie znaczy. Dziecko, które jest ówcześnie traktowane trochę jak mebel. Dziecko, które w rozumieniu żydów jest „niepełnym człowiekiem”, bo nie może zachować całego prawa. O co Mu chodzi? Pierwszy ma być ostatnim… Sługą… Niewolnikiem… Chłopcem na posyłki… Czy my naprawdę tylko tyle znaczymy? Czy On nas tak nisko ceni? Czy Jego królestwo to coś poważnego, czy raczej dziecięce zabawy?

Oj panowie… Gdybyście usłyszeli i dopuścili do serc słowa, w których mówi o tym, że będzie wydany, że On sam czyni siebie ostatnim po to, żeby ocalić ten świat, że nie ma innej drogi do królestwa, jak droga uniżenia i służby, to widzielibyście to dziecko jako solidny punkt odniesienia. Dziecko, które, kiedy marzy o tym, żeby zostać lekarzem, to nie łączy tego z pełnym portfelem, prestiżem czy rywalizacja o miano najlepszego w swojej dziedzinie… Ono po prostu chce być lekarzem. Kiedy chce być strażakiem, to… chce gasić pożary. A jako policjant… pomagać ludziom. Wy zaś macie liczne, sekretne cele, które nie służą niczyjemu zbawieniu i dlatego wasze pragnienia nie mogą zostać spełnione…

Jak pisze nam dziś Jakub – pożądacie, a nie macie… nie otrzymujecie, bo się źle modlicie… staracie się zaledwie o zaspokojenie waszych żądz… Jakkolwiek surowo to brzmi, to powiedzmy sobie szczerze, czy kiedy modlimy się w ważnych dla nas sprawach przychodzi nam wówczas do głowy pytanie – czy to służy mojemu zbawieniu? Choćby zdrowie, kiedy pojawia się jakaś poważna choroba – czy modląc się mówimy – Panie, uzdrów mnie, jeśli to będzie służyło mojemu zbawieniu? Jak długo żyje nie słyszałem takiej modlitwy z niczyich ust. Może dlatego tak wiele szlachetnych, ale niewysłuchanych modlitw, bo podobnie jak Apostołów, nie interesuje nas wcale to, co Jezus stawia przed nami jako jedyny wart naszych pragnień wątek – nasze (i cudze) zbawienie, ale zajmujemy się tysiącem spraw, które temu wcale nie służą (albo wręcz szkodzą).

A zatem niech wszystko służy zbawieniu… A my, niczym dzieci, w pełni zaangażowani tu i teraz, pełni marzeń o przyszłości, marzeń dotykających istoty rzeczy, niemal pewni, że wszystkie je uda się zrealizować. Na tych drogach, które nam wyznacza Pan. Bo On w swoich zrządzeniach się nie myli.

A ja tymczasem rzucam się w wir niedzielnych zajęć… Choć przed chwilą wróciłem z nadmorskiego spaceru (tak, świadomie próbuje w Was wzbudzić zazdrość). Było wietrznie. Zimno. Ponuro. Pięknie (kiedy człek uświadomi sobie, że słońce za tymi grubymi chmurami wciąż jest, świeci tak samo mocno i intensywnie).

poniedziałek, 13 września 2021

zdetronizować siebie


(Łk 7,1-10)
Gdy Jezus dokończył wszystkich swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył - mówili - kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę”. Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: "Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: "Idź", a idzie; drugiemu: "Chodź", a przychodzi; a mojemu słudze: "Zrób to", a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: „Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”. A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego.

 

Mili Moi…
W minionym tygodniu zakończyłem mój urlop-nie urlop. Spędzałem go w Gdyni, zmieniając jedynie nieznacznie swój rytm dnia i starając się zbierać siły na Armagedon rekolekcyjny, który wkrótce rozpocznę. Siłą rzeczy, jak wspominałem, żadnych podróży apostolskich na ten czas nie planowałem, bo miałem być zupełnie gdzie indziej. Ale to już za nami…

W sobotę przeżyliśmy Regionalny Dzień Skupienia ze wspólnotami Rycerstwa Niepokalanej. Tym razem w Ostródzie. Stawiło się około pięćdziesięciu osób, reprezentujących sześć wspólnot. Dobry dzień. Modlitwa. Formacja. Bycie razem. Tak bardzo chciałbym tchnąć nowego ducha w te sędziwe często wspólnoty – ducha entuzjazmu i radości. Może się uda… Moja propozycja Rekolekcji Maryjnych, z którą zwróciłem się do duszpasterzy powoli „chwyta”. Mam już cztery parafie, w których takie rekolekcje mamy umówione. Pierwszą z nich będzie parafia św. Antoniego w Gdańsku Brzeźnie. Jeśli macie blisko, zapraszam Was w terminie 10-12 października.

Powoli też wchodzę w ostatnią fazę przygotowań do Biegu Małych Rycerzy na Zamku w Malborku. To wydarzenie w minionym roku zmiotła nam pandemia. W tym roku wygląda na to, że uda się je zrealizować. Jest z tym sporo pracy i nie udałoby się to bez życzliwych ludzi, którzy chcą pomóc. I to zupełnie bezinteresownie, bo przecież nikt z nas nie otrzyma za to ani złotóweczki. Ja zaś całkiem sporo tych złotóweczek wydam. Ale tak jest dobrze. Wszak na takie właśnie dzieła „zarabiam” głoszeniem rekolekcji.

Poza tym odwiedzam ostatnio różnych lekarzy. Zamieszkanie w Gdyni oznacza, że wreszcie może zając się moim zdrowiem moja serdeczna przyjaciółka ze szkolnej ławy, Kasia. A że lekarz to znakomity i bardzo zaangażowany (nie tylko rzecz jasna w moim przypadku – tu mogę jej z całą pewnością wystawić jak najlepsze rekomendacje), to sprawdza wszystko, co w ramach zdrowego rozsądku we mnie sprawdzić można. Wszedłem do jej gabinetu jako zasadniczo zdrowy człowiek (wszak osiem tabletek dziennie, które biorę nie świadczą jeszcze o jakichś tam wielkich chorobach). Wyszedłem zaś jako pacjent kolejnych pięciu lekarzy… Na razie jednak wszystkie badania pokazują, że wszystko w normie i nad niczym skupiać się nadmiernie nie trzeba.

A dziś myślę sobie czy moja wiara jest rzeczywistym „zawiasem” mojego życia, czy w czymkolwiek przypomina wiarę setnika? Czy przenika każdą jego płaszczyznę i mogę powiedzieć, że wszystko jest jej podporządkowane? Wszak od czasu do czasu zdiagnozować się trzeba… I ze smutkiem stwierdzam, że idealnie nie jest. Sam mam spore trudności, żeby pozwolić Bogu być Bogiem. Zobaczyłem to już wczoraj, kiedy zastanawiałem się czy sam dla siebie nie jestem mesjaszem, a Jezus raczej takim „mesjaszem pomocniczym”. Zobaczyłem dziś wyraźnie, że nie bardzo mam w sobie zgodę na to, żeby Pan powiedział mi „nie”. Długi czas już nosze w sobie sporą troskę, która odbiera mi wewnętrzny spokój i wydaje mi się, że wiem jak należałoby to rozwiązać, że mam pomysł. A Bóg bardzo wyraźnie mówi mi „nie” (a na pewno „nie teraz”). Wielki mam problem ze zgodzeniem się na to…

Kiedy więc dziś patrzę na setnika, który mówi – wierzę Twojemu słowu – powiedz tylko SŁOWU a mój sługa będzie zdrowy. Wierze bezgranicznie, że Twoje słowo jest najprawdziwsze, najlepsze i przychodzi na czas – to notuje w sobie tęsknotę za taką postawą, którą teoretycznie staram się w sobie budować codziennie, ale praktycznie, kiedy pojawia się sytuacja „podbramkowa”, nie zawsze zdaję egzamin.

No i tyle… Wiara to jakaś wewnętrzna walka – ze sobą samym. Zdetronizować bowiem swoje „ja” jest chyba najtrudniej…