Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego
dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum,
a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz
zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała.
On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego:
„Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi
i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka
cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak
wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On
jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”
Mili Moi…
Jakże szalone przypuszczenie uczniów… Że Jezusowi na nich nie zależy.
Widzieli przecież już niejedno, słuchali Go nieustannie, przebywali z Nim
wciąż, a kiedy pojawiła się niepokojąca okoliczność i tak zwyciężył lęk. To ich
bolesne przypuszczenie wzięło się z tej chwili wytchnienia, z tego momentu
odpoczynku, który zamienił się w twardy sen. Czy jednak Bóg śpi? Czy nie widzi,
nie dostrzega ludzkich dramatów? Może ten drewniany, totemiczny, pogański,
który ma oczy, ale nie widzi, nogi ma, ale nie chodzi i gardło jego nie wydaje
głosu. Ale nie ten, w którego wierzymy i za którym idziemy. Temu nic się nie
wymyka. Ten jest zawsze na posterunku, nawet jeśli trudno nam w to uwierzyć, bo
woda przelewa się przez burtę, a wiatr zdaje się wywracać łódź naszego życia.
Cóż On mógłby jeszcze zrobić, żeby nas o tym przekonać? Trudno zgadnąć… Z
pewnością jednak Jego troskliwa miłość jest pewniejsza niż jakiekolwiek
zewnętrzne niebezpieczeństwa. On Jest…
Zakończyłem w piątek rano rekolekcje dla sióstr Serafitek. Chyba były
zadowolone, co cieszy. Wszak o to szło, żeby skorzystały. Wieczorem urocze
spotkanie z małżeństwami, z którymi współpracowałem pracując w Poznaniu. A cały
dzień przeżyłem jako styczniowy, własny dzień skupienia. Pomodliłem się,
odpocząłem, żeby już dziś…
Udać się do Gniezna, gdzie prowadziłem dzień skupienia dla… Trudno mi jednoznacznie
określić grupę słuchaczy. Zebrało się około czterdziestu osób z różnych
środowisk. Jedno wiem – to byli nadzwyczajni ludzie. Komu by się chciało zrywać
w sobotni poranek, jechać do Gniezna i słuchać czterech konferencji jakiegoś
mnicha z Gdyni? A oni to zrobili… Siedzieli w ciszy i słuchali. Dla mnie to
nadzwyczajny widok. No i ogromna radość, że mogłem im trochę poopowiadać o
ważnych, fundamentalnych kwestiach. Dałem, co mogłem. Ufam, że skorzystali…
A ja po czterech godzinkach jazdy dotarłem wieczorem do Ołdrzychowic
Kłodzkich, gdzie od jutra będę głosił siostrom Franciszkankom pierwsze z trzech
serii rekolekcji zaplanowanych na ten rok. To absolutny koniec świata. Bywałem
tu już, bo głosiłem tu rekolekcje siostrom Boromeuszkom, które organizowały je
dla siebie w tym miejscu. Znam więc teren, ale Franciszkanek będę się uczył. A
w drodze na południe przyjąłem dziś dwie serie rekolekcji na 2025 rok dla Córek
św. Franciszka w Sandomierzu (nawet nie wiedziałem, że takowe istnieją).
Okazuje się więc, że roboty nie zabraknie, oby tylko wystarczyło sił i ochoty
do głoszenia.
A ja nieodmiennie powtarzam Maryi – abyś mnie całego za rzecz i własność
swoją przyjąć raczyła… użyj także, jeżeli zechcesz, mnie całego, bez żadnego
zastrzeżenia… Tyle słów – życie musi objawiać ich prawdziwość. Gorliwość i
ofiarność. Oto dwa słowa na najbliższy rok…