sobota, 27 stycznia 2024

w drogę...


(Mk 4,35-41)
Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

 

Mili Moi…
Jakże szalone przypuszczenie uczniów… Że Jezusowi na nich nie zależy. Widzieli przecież już niejedno, słuchali Go nieustannie, przebywali z Nim wciąż, a kiedy pojawiła się niepokojąca okoliczność i tak zwyciężył lęk. To ich bolesne przypuszczenie wzięło się z tej chwili wytchnienia, z tego momentu odpoczynku, który zamienił się w twardy sen. Czy jednak Bóg śpi? Czy nie widzi, nie dostrzega ludzkich dramatów? Może ten drewniany, totemiczny, pogański, który ma oczy, ale nie widzi, nogi ma, ale nie chodzi i gardło jego nie wydaje głosu. Ale nie ten, w którego wierzymy i za którym idziemy. Temu nic się nie wymyka. Ten jest zawsze na posterunku, nawet jeśli trudno nam w to uwierzyć, bo woda przelewa się przez burtę, a wiatr zdaje się wywracać łódź naszego życia. Cóż On mógłby jeszcze zrobić, żeby nas o tym przekonać? Trudno zgadnąć… Z pewnością jednak Jego troskliwa miłość jest pewniejsza niż jakiekolwiek zewnętrzne niebezpieczeństwa. On Jest…

Zakończyłem w piątek rano rekolekcje dla sióstr Serafitek. Chyba były zadowolone, co cieszy. Wszak o to szło, żeby skorzystały. Wieczorem urocze spotkanie z małżeństwami, z którymi współpracowałem pracując w Poznaniu. A cały dzień przeżyłem jako styczniowy, własny dzień skupienia. Pomodliłem się, odpocząłem, żeby już dziś…

Udać się do Gniezna, gdzie prowadziłem dzień skupienia dla… Trudno mi jednoznacznie określić grupę słuchaczy. Zebrało się około czterdziestu osób z różnych środowisk. Jedno wiem – to byli nadzwyczajni ludzie. Komu by się chciało zrywać w sobotni poranek, jechać do Gniezna i słuchać czterech konferencji jakiegoś mnicha z Gdyni? A oni to zrobili… Siedzieli w ciszy i słuchali. Dla mnie to nadzwyczajny widok. No i ogromna radość, że mogłem im trochę poopowiadać o ważnych, fundamentalnych kwestiach. Dałem, co mogłem. Ufam, że skorzystali…

A ja po czterech godzinkach jazdy dotarłem wieczorem do Ołdrzychowic Kłodzkich, gdzie od jutra będę głosił siostrom Franciszkankom pierwsze z trzech serii rekolekcji zaplanowanych na ten rok. To absolutny koniec świata. Bywałem tu już, bo głosiłem tu rekolekcje siostrom Boromeuszkom, które organizowały je dla siebie w tym miejscu. Znam więc teren, ale Franciszkanek będę się uczył. A w drodze na południe przyjąłem dziś dwie serie rekolekcji na 2025 rok dla Córek św. Franciszka w Sandomierzu (nawet nie wiedziałem, że takowe istnieją). Okazuje się więc, że roboty nie zabraknie, oby tylko wystarczyło sił i ochoty do głoszenia.

A ja nieodmiennie powtarzam Maryi – abyś mnie całego za rzecz i własność swoją przyjąć raczyła… użyj także, jeżeli zechcesz, mnie całego, bez żadnego zastrzeżenia… Tyle słów – życie musi objawiać ich prawdziwość. Gorliwość i ofiarność. Oto dwa słowa na najbliższy rok…

poniedziałek, 22 stycznia 2024

czarno - biało


(Mk 3,22-30)
Uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili o Jezusie: „Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy”. Wtedy Jezus przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: „Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi. Zaprawdę powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego”. Mówili bowiem: „Ma ducha nieczystego”.

 

Mili Moi…
Siać niepokój. Wprowadzać zamieszanie. Dzielić i rządzić. To ulubione zabawy demona z ludzkością. A my, jak dzieci, całkiem chętnie się z nim w to bawimy. Dajemy się wkręcać, manipulować, sądzimy, że wszystko wiemy o świecie, bo słuchamy właśnie tej, a nie innej stacji telewizyjnej A ten obok nie słucha, więc musze mu wyjaśnić. Ale on jest uparty i nie chce po dobroci dać się przekonać do mojej, najprawdziwszej wizji świata, więc muszę wgryźć mu się w tętnice, upuścić nieco krwi, osłabić go – może wówczas okaże się bardziej spolegliwy i podatny na „prawdę obiektywną”, bo przecież moja jest obiektywna, najobiektywniejsza z istniejących.

A demon siedzi i zaciera łapki… I tworzy coraz to nowe newsy, które wrzuca w eter, a nasze emocje rozgrzane znów do czerwoności. Tworzy ciekawe połączenia – ten Jezus to Bezlebub wcielony… Pod „Jezusa” wstawcie sobie kogo chcecie, ale najlepiej Jego reprezentantów – to się wciąż sprzedaje znakomicie – Ten ksiądz (biskup, papież) to z pewnością Antychryst… A przecież na nic tak nie oczekujemy, jak na Antychrysta. Bo po nim już tylko koniec świata. Sensacja… Przyjście Pana??? Eeee… nuda i nic ciekawego… Antychryst i koniec świata – o tym dopiero można dyskutować – zwłaszcza z tymi, którzy myślą inaczej… I tak się ten nasz światek kręci…

A gdyby tak pamiętać, że fakty to nie interpretacje i opinie… A gdyby tak wziąć sobie do serca słowo „dystans”… A gdyby…

A ja od piątku w Poznaniu… Sędziwe grono słuchaczek… Mamy balkoniki i wózki inwalidzkie. Tu lepiej rozumiem starą, zakonną maksymę – trzymaj się muru, ale chodź do chóru. Kiedy patrzę na tę wytrwałość i gorliwość sióstr, to serce rośnie… Są oczywiście również nieco młodsze. Głosi się, jak zawsze do sióstr – znakomicie. Choć zauważam, że te moje rekolekcje są coraz bardziej wymagające – mnie samego to bardzo dotyka i zastanawiam się czy ja czasem nie podążam szeroką drogą do piekła… Ale tak powinno być – głosiciel pierwszym słuchaczem – przejmującym się…

Siostry prowadzą tu duży Dom dla upośledzonych dzieciaków. Wczoraj więc Msza jak co niedzielę, a po niej studenci zaprosili na wspólne kolędowanie. Patrzyłem na tych młodych ludzi, którzy czuli się nieco zakłopotani, bo w kaplicy oczywiście żywioł – dzwonki, klaskanie, pokrzykiwanie – urocze zresztą i pełne radości. Ale zrobiło mi się smutno – bo zdałem sobie sprawę, patrząc na tych studentów, że ja już nigdy tak młody jak oni nie będę… I za mną już wiele szaleństw młodości (tych pięknych rzecz jasna)…

A w tak zwanym międzyczasie piszę rekolekcje internetowe… Krótkie rozważania, co wcale nie jest prostsze. Na dziś mam ich dwanaście, a potrzeba ponad… czterdzieści. No więc roboty mi na najbliższe dni nie zabraknie. Oby tchnienia Ducha również nie brakowało…

środa, 17 stycznia 2024

czytajcie...


(Mk 3, 1-6)
W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschniętą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka z uschłą ręką: "Podnieś się na środek!" A do nich powiedział: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie uratować czy zabić?" Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy na nich dokoła z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę!" Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz się naradzali przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.

 

Mili Moi…
Jak to dobrze mieć sprawne ręce… Bo dzięki nim człek zupy zje, paznokcie obetnie, a i wpis na blogu zamieści. Ręce… Przemyślał Pan te narzędzia w naszym ciele. A ja, jak zwykle, traktuję je jako coś oczywistego, coś, co po prostu jest. Dopiero takie spotkania jak to dzisiejsze, ewangeliczne, otwierają nieco oczy. A jeszcze bardziej człek bezręki spotkany na żywo (miałem kiedyś nauczyciela matematyki bez tej kończyny) – ten widok rodzi naprawdę sporo pytań. A jeszcze więcej wdzięczności – za to, co proste, za to, że jest, jak jest. Za to, że obie ręce w miarę sprawne spoczywają teraz na mojej klawiaturze…

I ta złość Jezusa… Złość, którą kiedyś, później, wyjaśni święty Jan – nie możesz kochać Boga, którego nie widzisz, jeśli nie miłujesz bliźniego, którego widzisz. A oni nie kochali bliźniego. Kochali Boga? Tak im się zdawało… Ale raczej kochali Prawo. Bo, ich zdaniem, tylko ktoś, kto kochał Prawo, mógł kochać Boga. Nie daj Boże nie kochać Prawa… Człowiek? Tyle, o ile – jeśli zmieści się w miłości do Prawa. Gniew i smutek w oczach Jezusa – pokaże wam więc jak zachować Prawo poprzez miłość do człowieka. Ten, kto kocha bliźniego, nie gwałci Prawa. Ten, kto kocha bliźniego wie, że istnieje hierarchia praw i nie wszystkie one są równie ważne. Ten, kto kocha wie…

I ręka jego stała się znów zdrowa… A oni odeszli knuć zemstę… Za miłość…

Wczoraj zakończyłem pisanie rekolekcji… Dwanaście nauk. Intelektualnie mnie to wyjałowiło. Nie miałem siły ponad to na żadne inne prace związane z tworzeniem. Dlatego dopiero dziś tu zaglądam. Odtajałem nieco… Ale to tylko chwila. W piątek ruszam już do Poznania, gdzie zaczynam sezon z siostrami Serafitkami. A tam trzeba rozpocząć już kolejne działania – wszak Wielki Post za pasem i internetowe rekolekcje, które ponownie mi zostały zlecone. W tym roku uda się chyba zrealizować „odwieczny” plan – czyli komentarz codzienne. Będą bardzo krótkie, ale związane też chyba po raz pierwszy z naszą, franciszkańską duchowością, której smakiem zapragnąłem poczęstować słuchaczy… A zatem kolejna duża robota przede mną… A potem rekolekcje w realu… Sześć tygodni Postu i siedem serii rekolekcji. I jak co roku pytanie – czy ja to jeszcze dźwignę?

Zakupiłem ostatnio zestaw książeczek… Uległem mojej słabości, która potęgowana jest świadomością, że potrzeba zaledwie kilku „kliknięć” i już paczuszka zmierza do ciebie i wstecz się nie ogląda. W antykwariacie wprawdzie, książki nie nowe, ale rzuciłem się na nie żarłocznie… Tymczasem w rankingu wygrał o. Michał Zioło, trapista, którego „sączę” ze smakiem… Próbka?

„Nie nagradzam sukcesów w pracy, ale cierpienie” – powiedział Jezus do siostry Faustyny. Przejmujące i pasjonujące – tak potrafimy wdzięcznie określić Jezusowe zdanie. Oglądamy je ze wszystkich stron i wydaje się nam, że coś z jego tajemnicy przenika do nas, wsiąka w nas, zdaje nam się, że pod jego wpływem gotowi jesteśmy oddać życie, zgodzić się na ostatnie miejsce we wspólnocie, przyjąć z pokorą niesłuszne oskarżenia, a nawet fizyczne cierpienia. Ale to złuda. Boimy się stracić. Wiemy to jedno – nie można cierpieć na własnych warunkach, choć oczywiście możemy stworzyć warunki cierpienia.

Umarł ojciec J, w południe znosiliśmy go z drugiego piętra, był lekki. Byłem mu wdzięczny, że nie jadł za dużo chleba i pomyślałem, że umrę jak on, nie, nie pomyślałem, że umrę jak on, ale że chciałbym umrzeć jak on. To duża różnica. Śmierć zabierająca w podróż duszę ojca J, była jak cicha, szara, osiodłana myszka, a na niej dusza ojca J, raczej jak cień, trudno było ją dogonić, zatrzymać, rozbiegła się jak rtęć ze stłuczonego termometru, i już.

Po więcej musicie sięgnąć do „Piosenki humbaka”. Owocnej lektury…

środa, 10 stycznia 2024

nocą...


(Mk 1, 29-39)
Po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł i podniósł ją, ująwszy za rękę, a opuściła ją gorączka. I usługiwała im. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto zebrało się u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ Go znały. Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: "Wszyscy Cię szukają". Lecz On rzekł do nich: "Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo po to wyszedłem". I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy.

 

Mili Moi…
Muszę przyznać, że chyba najbardziej mówi do mnie ta nocna czy bliska poranka modlitwa Jezusa. Może dlatego, że sam czuję się bardzo mono „kuszony” do jej podejmowania. Czasem się udaje, czasem nie. Jestem jeszcze pełen lęku, że nie zdołam dobrze funkcjonować w dzień, modląc się nocą. Ale Pan powoli przełamuje moje opory. Dziś widzę w tym zasadnicze źródło Jego mocy. Ta bliskość z Ojcem, której niczym nie da się zastąpić. I to nie jest modlitwa „w biegu”, w tak zwanym „międzyczasie”. Ta pewnie również ma swoją wartość. Ale przecież nic nie zastąpi poważnego potraktowania Boga, który jako dawca czasu ma chyba prawo do jakiejś jego części w naszym życiu. Wciąż mamy tyle logicznych uzasadnień naszej letniości, gdy tymczasem trzeba chyba zacząć od prostych pytań – czy ja chcę się modlić i dlaczego chcę? Jeśli znajdziemy odpowiedź na te pytania, innymi słowy – wzbudzimy w sobie właściwą motywację, to i czas się znajdzie. Weźmiemy go sobie spośród tych rozlicznych aktywności, bo Pan okaże się tego godzien…

Wczoraj wróciłem z Niepokalanowa. Nagraliśmy kolejne audycje. Pogoda pokrzyżowała trochę nasze zwyczajne atrakcje. Było tak zimno, że nie w głowie było nam zwiedzanie Warszawy. Jak starsi panowie, udaliśmy się na wczesny spoczynek. Mój był poprzedzony lekturą. Czytam teraz książeczkę Ewy Szelburg - Zarębiny – Imię jej Klara. Przyznam, że jestem bardzo rozczarowany tym niewielkim dziełkiem. Chaotyczne, niespójne, oparte na trochę ogranym pomyśle własnej pielgrzymki po Asyżu i „podróży w czasie” do średniowiecza. Książka bardziej o świętym Franciszku, niż o Klarze, banalna i wydobywająca na światło epizody powszechnie znane. Oczywiście charakter powieściowy. Zbliżam się powoli do końca – z szacunku do książki. Mam tak zawsze – jeśli już jakąś zacznę, muszę ją skończyć, co jest dla mnie czasami źródłem sporych męczarni.

Dziś mamy wizytę duszpasterską – po klasztorach i parafiach kolędują biskupi. Wspólny obiad i chwila pogawędki. A wokół piętrzą się książki. Czas wracać do pracy, bo rekolekcje blisko, a wiele jeszcze do zrobienia. Niech Wasze niebo będzie jasne i pięknej środy Wam życzę…

piątek, 5 stycznia 2024

pisząc, czytając, pracując...


(J 1, 43-51)
Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: "Pójdź za Mną". Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: "Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu". Rzekł do niego Natanael: "Czy może być co dobrego z Nazaretu?". Odpowiedział mu Filip: "Chodź i zobacz". Jezus ujrzał, jak Natanael podchodzi do Niego, i powiedział o nim: "Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?". Odrzekł mu Jezus: "Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod figowcem". Odpowiedział Mu Natanael: "Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!". Odparł mu Jezus: "Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod figowcem? Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Potem powiedział do niego: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego".

 

Mili Moi…
Dwie rzeczy bardzo zatrzymały mnie w dzisiejszym Słowie. Po pierwsze słowa Filipa do Natanaela – chodź i zobacz. Jako żywo są one echem słów wypowiedzianych wcześniej przez Jezusa – chodźcie, a zobaczycie… To proste podobieństwo, ta możliwość naśladowania, ta gotowość do zapraszania innych… Znów dużo wdzięczności wobec Boga, że mam tę łaskę, a jednocześnie wyrzut, że mógłbym więcej, bardziej, częściej. Jest tak wiele zmarnowanych chwil, tak wiele straconych szans i okazji. A czas nagli, bo zaproszenie Jezusa jest wciąż aktualne.

Po drugie urzeka mnie świadomość, że mój Pan mnie zna, podobnie jak doskonale znał Natanaela. To daje mi ogromne poczucie spokoju. Zwłaszcza w perspektywie ogromnej tęsknoty, żeby być z Nim nieustannie. On zna to pragnienie i widzi jak mozolnie się tego uczę. Mam więc tę wewnętrzną ufność, że nadejdzie dzień, nawet gdyby miał być to dopiero dzień mojej śmierci, że będę mógł spojrzawszy na Niego zawołać – Rabbi, Ty jesteś Mesjaszem! Moim Mesjaszem!

Ja mam za sobą bardzo dobry tydzień. Pracowity, ale owocny. Dziś wydrukowałem szóstą naukę na rekolekcje, które mam głosić za dwa tygodnie. Jestem z tego bardzo dumny i wdzięczny Bogu za wenę i cierpliwość. Bo to naprawdę kwestia dużej cierpliwości. Przede mną kolejne sześć. Ale na razie przerwa, bo w poniedziałek nagrania w Radio Niepokalanów, więc najbliższe dwa dni to opracowywanie scenariuszy audycji. Do rekolekcji wrócimy w środę. Ufam, że z takim samym zapałem.

Jutro jeden z najcudowniejszych dni w roku i bardzo się cieszę, że podobnie jak w ubiegłym roku, mogę go spędzić w domu, we wspólnocie z braćmi. Mianowicie Objawienie Pańskie, które, jak wiecie, w naszym Zakonie wiąże się z poświęceniem naszych zakonnych cel, ale również z losowaniem patronów i sentencji, które mają nam towarzyszyć przez najbliższy rok. Zawsze było to dla mnie bardzo ważne i nadal czekam na to jak dzieciak, który dostanie cudowny prezent (dużo ważniejszy dla mnie niż ten pod choinką). Jutro pożegnam się z moim tegorocznym opiekunem, błogosławionym księdzem Michałem Sopoćką. Przyznam szczerze, że nie udało mi się nim zawrzeć duchowej przyjaźni, choć bardzo jego misję podziwiam i szanuję.

Domostwo wysprzątane przed wizytą księdza… Teraz wystarczy czekać… No może nie do końca. Jutro obowiązki jak w niedzielę, a dodatkowo Nabożeństwo Pierwszej Soboty, więc dzień nieco zabiegany. Ale oświetlony Gwiazdą, która prowadzi niezawodnie do miejsca narodzenia mojego Mesjasza, mojego Jezusa…

poniedziałek, 1 stycznia 2024

znaleźli Dziecię...


(Łk 2,16-21)
Pasterze pospiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie Matki.

 

Mili Moi…
Nowy Rok… W gruncie rzeczy cudowny dzień, jak każdy inny – dany przez Boga, pełen możliwości, stanowiący „nowe otwarcie”. Możesz przeżywać go 1 stycznia, możesz 5 marca, albo 20 grudnia. Każdy dzień jest nowy i każdy może rozpocząć nowy rok, nowy miesiąc, nowy etap, nowe życie…

Ale jeśli już trzymamy się tej tradycji (choć ja tradycyjnie obudziłem się na chwilę bo o północy z jakichś przyczyn było głośno), to wielu z nas właśnie dziś rozpoczyna zmiany w sobie – takie czy inne. Skąd czerpiemy inspiracje? Pewnie bardzo różnie – z naszych braków, z naszych potrzeb, z marzeń, z opinii. A można też ze Słowa. I dlatego chcę Wam zaproponować trzy punkty warte uwagi na ten nowy rok. One są niesłychanie proste, bo wiara jest prosta. Są niezwykle tradycyjne, bo im dłużej żyję, tym większe przekonanie żywię, że nie trzeba nam „wynajdować prochu” – mamy już wszystko, czego potrzebujemy do zbawienia, bo mamy Jezusa…

Z Nim te punkty są oczywiście związane. Pierwszy to ADORACJA. Pasterze znaleźli Niemowlę leżące w żłobie. Zatrzymali się przy Nim, wpatrywali się w Niego, stawiali sobie pewnie pytania o to, co w Nim takiego szczególnego? Po prostu dziecko, które właśnie przyszło na ten świat. A może nie pytali i po prostu byli… Tak czy owak codzienna adoracja, zachwyt nad Bogiem, zatrzymanie przy Nim – z pytaniami czy bez, mogłaby być znakomitym otwarciem nowego roku. Choćby pół godziny, a jeśli możesz, to i dłużej…

Po drugie – znaleźli Maryję, Jego Matkę… To Jej uroczystość dziś przeżywamy… A zatem RÓŻANIEC. Wytrwałe, codzienne, refleksyjne, konsekwentne modlenie się Różańcem. Po co? Aby poznać Maryję, Jego Matkę, a dzięki Niej być bliżej Syna. Poczytaj świadectwa tych, którzy dzięki tej prostej modlitwie uspokoili swoją dusze i doszli do głębokiej kontemplacji. I zacznij… Ćwicz, zmagaj się, przysypiaj i zaczynaj na nowo. Nie rezygnuj – spotkaj w tym roku Maryję. Na nowo, albo po raz pierwszy…

Po trzecie – Ona zachowywała i rozważała, to co widziała i słyszała. MEDYTACJA SŁOWA – weź wreszcie do ręki tę Świętą Księgę, poświęć jej chwilę uwagi – ona ci się odwdzięczy – otworzy przed tobą nowe światy, takie, o których nie miałeś pojęcia. Zadziwienie będzie ci towarzyszyć często i będziesz sobie mówił – dlaczego nikt mi dotąd o tym nie powiedział? I pomyśleć, że to wszystko stoi zapisane na twojej półce, a ty nawet nie wiesz co masz we własnym domu. Idź w tym roku drogą mądrości Słowa. Nie zawiedziesz się…

Oto plan, który sam zamierzam wcielać w życie. Do wszystkich punktów jestem głęboko przekonany, ale sam z realizacją wszystkich mam niejeden raz kłopot. Zmieścić je w codzienność, tak pełną rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych, tak rozproszoną i niezdyscyplinowaną, tak rozpędzoną i chaotyczną… A w niej ja, odpowiedzialny za własne zbawienie. A zatem dyscyplina i praca nad sobą. Oto narzędzia do osiągania celów. Przypomnijmy sobie wszyscy, gdzie leżą…

U nas dziś ostatni z pracowitych, świątecznych dni. Od jutra bracia ruszają na kolędę. Ja jako mieszkaniec klasztoru, ale nie zobowiązany do  pełnowymiarowej pracy w parafii z racji na moje rekolekcyjne i rycerskie obowiązki, zostaję w tym czasie w domu i oddaję się pracy intelektualnej, która pochłania i czas i siły. Ale sprawia też dużo frajdy. Codziennie rodzi się nowa konferencja, zbiór myśli dla tych, którzy w tym roku zechcą mnie słuchać. Odpowiedzialność duża, ale radość wcale nie mniejsza.

Kończę miniony rok z dwudziestoma dziewięcioma przeczytanymi lekturami na koncie. To dużo i mało. Miałbym ochotę na więcej – kolejka kandydatek do przeczytania na moich półkach wcale nie maleje, ale z pewnością ta liczba lektur nie jest rekordowa – można by przeczytać więcej. Niemniej w tym roku zrobiłem też wielkie porządki na półkach – świetnie się złożyło, że jeden z naszych braci katechetów wpadł na pomysł uruchomienia małej biblioteczki katolickiej w szkole średniej, w której uczy, więc sporo lektur z moich półek do niej właśnie powędrowało. A świeckie książki? Też na szczęście znam ludzi, którzy mają na dobrą lekturę wilczy apetyt, więc po prostu się dzielę.

Niech ten czas po zmianie kalendarza będzie dla was wszystkich czasem rozwoju i wzrostu – w wierze, mądrości i łasce. Pokoju dużo i światła na wszelkie wybory…