zdj:flickr/Matthias Ripp/Lic CC
(Łk 12,35-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech będą przepasane biodra wasze i
zapalone pochodnie! A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana,
kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i
zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy
nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a
obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie,
szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie.
Mili Moi…
Wahania pogodowe u nas trudne do zniesienia. Dziś rano 3 stopnie, a po południu
20. Pobudka o 3.00 z takim bólem głowy, jakiego dawno nie notowano. Myślę, że
to efekt tych jesiennych szaleństw z aurą w roli głównej. Przy okazji oczywiście
jakaś totalna niemoc w działaniach. Jedyną sensowną rzeczą było chyba dziś
spotkanie naszego wikariatu, na którym pojawiły się duchowe tematy – na przykład
utworzenie w naszym mieście kaplicy z całodobową adoracją w intencji powołań. A
że Amerykanie w takich organizacyjnych sprawach nie mają sobie równych, więc
pewnie wkrótce będziemy się nią cieszyć. Ale to akurat znakomity pomysł.
Dyskutowano tylko przy którym kościele, a kryterium było ciekawe – częstotliwość
strzelanin nocnych… Ameryka…
No jeszcze spacer zaliczam do udanych punktów dnia. Zwłaszcza, że poznałem
Billa, który pracuje w pobliżu i który zaprosił mnie na kawkę, ot tak, po
prostu, życząc mi przy tym miłego popołudnia. A potem spotkałem Alana,
niepraktykującego Żyda w średni wieku, którego nie stać na wykupienie leków na
astmę, a który swoje stresy i frustracje rozładowuje co wieczór jako „standuper”
czyli opowiadacz dowcipów. Nie chciał ode mnie pieniędzy, tylko modlitwy, żeby
znalazł pracę… Habit na ulicach, jak wszędzie, tak i tu, otwiera serca i raczej
zbliża, niż oddala od ludzi…
A w Słowie dziś słyszę znów pytanie o miejsce Pana w moim życiu. Wszak jeśli Go
kocham, do czego jestem przekonany, to winienem myśleć o Nim często. A jeśli
myślę często, owocuje to wspominanym dziś w Ewangelii czuwaniem, które nie jest
niczym innym, jak ekscytującym i pełnym gorliwych przygotowań oczekiwaniem na
spotkanie z Nim twarzą w twarz…
Czy rzeczywiście na to czekam? Czy moja miłość do Niego jest przeniknięta
tęsknotą, żeby spotkać się z Nim jak najszybciej? A jeśli jest w tym
oczekiwaniu jakiś lęk, niepokój, swoista rezygnacja, kapitulacja woli (no,
skoro nie może być inaczej i musimy się spotkać)? Czy to oznacza, że tak
naprawdę marna to miłość?
Nie wiem… Wiem, że szukam dróg ku dojrzałości. Wiem, że chciałbym kochać
bardziej, głębiej, pełniej. A wciąż jestem u początku drogi. A do spotkania
coraz bliżej. Modlę się, żeby to była największa i ostatnia radość tego mojego
ziemskiego życia – spotkanie z Tym, który mnie wymyślił, ulepił i tchnął we
mnie oddech…
A Was proszę o modlitwę za J., młodą kobietę, której świat się ostatnio zawalił
na głowę, a nad którą dziś się modliłem. Wierzę, że wesprzecie mnie… Jak
zawsze.
Szczęść Boże!
OdpowiedzUsuńCzytając dziś Twojego bloga zdałem sobie sprawę z tego ile radości mi sprawiasz Swoim dzieleniem się życiem. Bardzo podbudowujesz mnie tym a innych pewnie też.
Niech Jezus Ci błogosławi. Tomek
Pokój i dobro
Dziekuje za modlitwę J.
OdpowiedzUsuń