wtorek, 30 grudnia 2014

lukrowani...


zdj:flickr/andreasnilsson1976/Lic CC
(Łk 2,22-35)
Gdy upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.

Mili Moi...
No całkiem przyzwoicie przeżyty dzień za mną... Przede wszystkim wielkie pranie, bo w Wigilię popsuła się pralka, akurat na moim praniu. Więc do dziś ciągnąłem jakimiś resztkami odzieżowymi. A jak pranie wielkie, to i prasowanie wielkie. No i pół dnia mamy z głowy. A drugie pół dnia? Czytałem... Nareszcie udało mi się zwolnić i poczytać. Może nie nadzwyczaj dużo, ale zawsze. Cieszę się tymi chwilami. I obejrzałem film, polecany przez którąś z kobiet podczas rekolekcji. "Złodziejka książek" - taki nosi tytuł. Film o mądrym życiu i o człowieczeństwie, które trzeba próbować ocalić, człowieczeństwie, które ma wielką wartość...

Ten film wpisał się w moja dzisiejszą medytację, a zwłaszcza wzmocnił usłyszane przeze mnie dzisiaj wyraźniej słowa - a Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Pomyślałem, że to jedyny chyba sposób, żeby owe zamysły się objawiły. Wejść w cierpienie. Innymi słowy - pozwolić się zranić. Wówczas rozpoznaje sie tych, którzy są przyjaciółmi i łatwiej odróżnić ich od lukrowanych, ale pełnych śmiercionośnego jadu ciasteczek... Maryja poprzez swoje cierpienie, czy raczej współcierpienie z Synem, przekonała się z pewnością bardzo dobitnie kto jest kim. Oczywiście Jej ofiara, o której mówi Symeon ma znacznie szerszy wymiar. Owe "zamysły serc" mają charakter swoistego dowodu, bo przecież na ich podstawie Bóg dokona sądu nad każdym. Tylko On ludzkie serce zna i tylko On wie, co się w nim kryje... A jednak owe zamysły czasem ukazują się nieoczekiwanie...

Bardzo lubię obserwować ludzi. Patrzę, słucham, czasem się zachwycam, ale bywa również, że jestem zdumiony i zaskoczony - podłością, złośliwością, nikczemnością... One czasem wyzierają spod lukru przyjaźni i życzliwości, niczym kopytko diabła spod anielskiej, białej tuniki, która jest tylko przebraniem... Czasem się złoszczę, czasami współczuję. Dziś miesza się we mnie jedno z drugim, bo jakieś kolejne warstwy lukru odpadają i widać kopytko... Wychodzą na jaw zamysły serc. Kończy się miodowy miesiąc. Uczę się... Patrzę... Obserwuję... Wyciągam wnioski...

A co najtrudniejsze... Mam naśladować Maryję w Jej miłości wobec Kościoła... Wobec tego lukrowanego i jadowitego również... Lekcja 115 dnia na amerykańskiej ziemi...

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Verona...



(Łk 2,22-40)
Gdy upłynęły dni Ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostawała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta - Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.

Mili Moi...
No właśnie niedawno wszedłem do domu... Piękny czas za mną. I mam nadzieję, że również za tymi kobietami, z którymi spędziłem trzy ostatnie dni. Bo właśnie wróciliśmy z Verony, z Domu Księży Salwatorianów, gdzie prowadziłem rekolekcje dla kobiet. Tym razem z naszych rejonów. Zgłosiło się ich 23, ostatecznie dotarło 21 - połączone siły z Bridgeport i okolic oraz z Newarku i okolic.

Chcąc podsumować ten czas musiałbym popełnić wpis znacznie dłuższy, niż zwykle, a te codzienne przecież są juz za długie. postaram się w kilku słowach... Niezwykła grupa... Każda grupa rekolekcyjna ma w sobie coś... Ale ta była niezwykle emocjonalna - dawno nie miałem na rekolekcjach tyle śmiechu i tylu łez. Niesłychanie wrażliwe osoby - na siebie nawzajem, na swoje trudności i kłopoty. Bardzo otwarte i szczere - jak dzielenie, to dzielenie. Bez ogólników, bez owijania w bawełnę, na temat. Kobiety, które potrafiły również nazywać rzeczy po imieniu mówiąc o tym, co im sie podoba, a co im się nie podoba.

To jednak, co budowało mnie najbardziej, to ich pragnienia, tęsknoty, głód Boga, o którym zresztą same niejednokrotnie mówiły. Dawno nie miałem tak dynamicznej grupy i tak zdeterminowanej, żeby przeżyć, doświadczyć, naprawdę pobyć z Bogiem. Co ciekawe, większość z nich nigdy nie była na takich rekolekcjach i być może właśnie to pomogło im je przeżyć w sposób niezwykły. Nie mając wcześniejszych doświadczeń, nie miały również oczekiwań i ufnie przyjmowały wszystko to, co czasem niszczy rutyna i wielokrotne uczestnictwo w tego typu spotkaniach... Z mojej perspektywy więc - wszyscy przeżyliśmy czas cudów...

A wszystko w przeuroczej atmosferze domu rekolekcyjnego księży salwatorianów... Właściwie małego zameczku, w przecudnym parku, po którym chadzały jakieś sarnowato - jeleniowate stworzenia... Jedzenie - pierwsza klasa. Atmosfera - bardzo dobra. Salwatorianie - znakomity poziom.

A co do Niedzieli Świętej Rodziny... Kiedy czytam dzisiejsze Słowo objawiające cząstkę Bożego planu wobec rodziny, kiedy słyszę te wskazania, które choćby św. Paweł kieruje do małżonków, to myślę sobie, że świat zmierza w dokładnie odwrotnym kierunku. I jestem głęboko przekonany, że właśnie dlatego cywilizacja, którą znamy, wkrótce zginie... Jest tak przeżarta zgnilizną moralną, jak wszystkie poprzednie cywilizacje, które przestały istnieć. Jeśli jakakolwiek odnowa nastąpi, jeśli Pan Bóg będzie budował na zgliszczach, to tylko poprzez rodziny... Dlatego coraz bardziej się przekonuję, że one muszą być jedną z głównych przestrzeni troski Kościoła. Tego Kościoła, który, mam wrażenie, jest jednym z ostatnich głosów rozsądku w tym świecie. Nie mówię już o głosie Bożym, ale o głosie zdrowego rozsądku, którego w świecie w którym żyję i w epoce, która jest moją epoką, już dawno zaczęło brakować...

Rodzino... Bądź Bogiem silna... Nie pozwól Go sobie odebrać... Bo stracisz wszystko...

piątek, 26 grudnia 2014

Nowonarodzony... wszędzie...


zdj:flickr/Terry Grealey/Lic CC
(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył.

Mili Moi...
No to świętujemy. I to daje dużo radości. Zwłaszcza, że udało mi się zrealizować coś, czego potrzebowałem - pobyć nieco samemu ze sobą...

Wczorajszy dzień był niezwykły... Przygotowania do wieczerzy wigilijnej szły pełną parą... To znaczy... Nie tak znowu intensywnie. Hitem wieczoru miał być twarożek z rzodkiewką. No i karp w galarecie, którego przygotowała nam nasza pani kucharka... Poza tym? No chleb i takie tam... Ale w dzień zadzwonił telefon z pytaniem co mamy na wieczór do jedzenia? Dobra dusza w słuchawce orzekła, że twarożek to nie to i za jakiś czas na naszym stole zagościły różne wspaniałości. W sumie trzy dusze za tym wszystkim stały - podzieliły się z nami, a my dzięki nim mieliśmy piękną wieczerzę. Jakie to jest niezwykłe - taki prezent, który ucieszył bardziej, niż cokolwiek innego. Serce, które umie się dzielić cieszy chyba najbardziej...

A o północy Pasterka. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu przewodniczyłem tej Mszy. W Polsce to właściwie nie do pomyślenia, żeby odprawiał ją kto inny, niż proboszcz. Tu natomiast okazało się to możliwe. Dużo ludzi (jak to na Pasterce), piękne kolędy, które tu "smakują" bardziej, chór, który bardzo się postarał... Mnie się tam też coś udało zaśpiewać... Tradycyjnie - "Kolęda dla nieobecnych". Prowincjał we wrześniu będąc u nas publicznie ją obiecał, więc musiałem spełnić tę obietnicę :) Było pięknie i uroczyście... Choć za oknem 12 stopni :)

A dziś Eucharystia o 11.00, a potem... Fotelik, kocyk, telewizorek, książeczka. Na przemian z drzemką. "Druga wigilia" - czyli powtórne uderzenie na wczorajsze potrawy, spacer... Tego mi było trzeba. Pobyć chwilę ze sobą, nie spędzać świąt przy stole, zrobić coś tak, jak mam ochotę. Udało się i mam sporo radości. Tym bardziej, że jutro ruszamy na rekolekcje dla kobiet do Verony, więc czeka mnie dośc intensywny weekend...

Dziś myślałem sobie o tym, że świat wziął ze Świąt rzeczywistości drugorzędne i mało istotne i uczynił z nich coś alternatywnego dla religijnego wymiaru świętowania. Stąd szał zakupów, budowanie atmosfery od miesiąca, kulinarne akrobacje, a czasem jakieś niekonwencjonalne sposoby spędzania tego czasu. Owocuje to wielkim zapomnieniem. Przede wszystkim o istocie. O tym dlaczego i dla Kogo świętujemy... Bawią mnie zawsze te obrazki pojawiające się na portalach społecznościowych - zaproś na Święta Jezusa, bo urodziny bez Jubilata są do bani... Ale sam fakt, że trzeba przypominać... Zadziwia i martwi. Nawet chrześcijanie nie zawsze do końca zdają się chwytać istotę tych Świąt...

Chociaż nie... Ja myślę, że my, jako chrześcijanie, chwytamy ją dość jasno. Dlaczego więc nie idziemy w głąb? Dlaczego zatrzymujemy się tak często na powierzchni? Bo tak jest wygodniej... Łatwiej. Gdybyśmy bowiem uznali, że ten fakt narodzenia Boga pomiędzy nami jest absolutnie wyjątkowym i niezwykle znaczącym wydarzeniem, które każdego z nas dotyka bardzo osobiście i wnosi w naszą codzienność konsekwencje, to wówczas... Musielibyśmy to nasze życie zmienić... I to poważnie. Zweryfikować, postanowić coś, realizować. A to kosztuje...

Dlatego lepiej zostać przy ciepłej choince z kotletem na widelcu, w otoczeniu gipsowych figur, z kolędą na ustach... A czas płynie... Lata mijają... Ślizgiem... Po powierzchni... Ale przecież... Bóg się rodzi, moc truchleje...

środa, 24 grudnia 2014

Clara czyli Jasna...



(Łk 1,57-66)
Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: Nie, lecz ma otrzymać imię Jan. Odrzekli jej: Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: Jan będzie mu na imię. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim.

Mili Moi...
No planów miałem na ten dzień całkiem sporo... Zwłaszcza związanych z porządkami, które należałoby zrobić. Tak bez szaleństw, bez pastowania podłogi i mycia okien :) Ale kawał mojego dnia skradła... choinka. Przyznam szczerze, że trochę obserwowałem rzeczywistość naszego klasztoru w dziedzinie "dekoracja świąteczna" i dopiero niedawno zrozumiałem, że chyba jedynym człowiekiem, który tu cokolwiek może zdziałać jestem ja. Wsiadłem więc w auto i dziś szukałem choinki. No bo jak to tak bez niej? Naszukałem się, ale wreszcie znalazłem coś odpowiednio małego, osadzonego w stojaku, nadmiernie nie drenującego kieszeni. I jest... Dała się ubrać na biało i jest jasna... Czyli z łaciny - clara... Taka franciszkańska... Wszak Klara była "roślinką" świętego Franciszka... Mała, skromna, niepozorna... Czysta, żywa, przynosząca radość...

A wieczorem spowiedź w naszej świątyni, która... uwaga... nie zgromadziła tłumów... To dla mnie coś nowego. Gdyby w Polsce ogłosić, że w dzień przed Wigilią będzie taka regularna spowiedź na czterech księży, to byśmy posiedzieli... A u nas? Niecała godzina i to bez żadnych kolejek. To oznacza jedno - nasz lud, ta jego część, która się spowiada, poczyniła konfesjonałowe przygotowania świąteczne nieco wcześniej. I to wielki plus dla "naszych" :) Zobaczymy jeszcze ile osób jutro przyjdzie po opłatki... Bo to też takie polskie :)

A dziś Słowo, które ze swoim przesłaniem przychodzi dokładnie wbrew temu wszystkiemu, co przed świętami... Zachariasz, który nie tylko nie mówi, ale wydaje się, że również nie słyszy - wszak pytają go znakami jakie imię chce nadać dziecku, jest pogrążony w świecie absolutnej ciszy. Nie ma specjalnie wielu zadań poza rozmyślaniem nad tajemnicą, której uczestnikiem się stał. A jego wyrażone na piśmie wyznanie wiary, staje się przyczynkiem do otwarcia ust i uszu. Zachariasz zaczyna mówić. I co mówi? Nie byle co... Nazbierało się w nim tyle, że jedno, co potrafi powiedzieć, to słowa uwielbienia wobec Boga i Jego działania...

Na wszystko przed Świętami może być czas, ale wyciszenie wewnętrzne, dotykanie Tajemnicy, dla wielu z nas jest pewnie nieosiągalne. I kiedy o tym mówię, to na twarzach słuchaczy zwykle pojawia się jakieś niedowierzanie, a nawet czasem pewna irytacja. Wszak wam, księżom, ktoś wszystko przygotuje, i o nic nie musicie się martwić... Może to i trochę prawda, choć gdyby dziś zajrzeć do naszej lodówki, to nie ma tam w zasadzie nic ponad zwyczajnym, codziennym wyposażeniem... A, nie, przepraszam, jest karp w galarecie, którego osobiście nie lubię, więc świątecznego klimatu mi on nie wprowadzi. Ale wcale nie podejrzewam, żeby te Święta były mniej radosne tylko dlatego, że nasz stół nie będzie sie uginał od potraw. I nie chodzi mi bynajmniej o to, żeby niszczyć nasze tradycje, czy nasz okazały sposób świętowania. Idzie raczej o właściwie rozłożenie akcentów. Żeby nie skończyło się jak zwykle. Jak? Ano, żeby jedynym wspomnieniem Jezusa nie było w te dni zawołanie - Jezus Maria, bigos mi się przypala... Bo możemy być znów zbyt zmęczeni, żeby świętować...

Zachariasz wypoczął w ciszy i nauczył się wielbić Boga. A to jedno z podstawowych zadań człowieka żyjącego... Jeden z podstawowych wymiarów świętowania... Uwielbienie Boga w Jego Tajemnicy, którą nam objawia....



wtorek, 23 grudnia 2014

widząc łaskę...


zdj:flickr/rabasz/Lic CC
(Łk 1,46-56)
 Wtedy Maryja rzekła:
 Wielbi dusza moja Pana,
 i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.
 Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej.
 Oto bowiem błogosławić mnie będą
 odtąd wszystkie pokolenia,
 gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny.
 Święte jest Jego imię
 a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia
 [zachowuje] dla tych, co się Go boją.
 On przejawia moc ramienia swego,
 rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich.
 Strąca władców z tronu,
 a wywyższa pokornych.
 Głodnych nasyca dobrami,
 a bogatych z niczym odprawia.
 Ujął się za sługą swoim, Izraelem,
 pomny na miłosierdzie swoje
 jak przyobiecał naszym ojcom
 na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki.
 Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem wróciła do domu.

Mili Moi...
Intensywne dni, ale przecież nie tylko u nas. Wczoraj nawiedziłem Clifton. Spowiadaliśmy (ośmiu księży) ponad dwie godziny, więc trochę tego ludu Bożego się pojawiło... Pierwszy raz byłem w tym miejscu i muszę przyznać, że jest bardzo urokliwe, a bracia, którzy tam pracują życzliwi i serdeczni. Po spowiedzi nawiedziłem jeszcze rodziców Ali i Tomka, naszych parafian, którzy zresztą również tam gościli, no i nieodmiennie siostry w Newarku, który jest oddalony o kilkanaście minut od Clifton. Wróciłem do domku bardzo późno (jak na mnie oczywiście).

A dziś od rana trochę zajęć - przede wszystkim zakupy. I ze zdziwieniem stwierdzam, że w sklepach żadnych kolejek, podczas gdy wczoraj był prawdziwy Armagedon. Musieliśmy dobrze trafić. Potem trochę porządków, wypisywanie kolejnych kartek, a wieczorem... Bardzo miła wizyta Beaty i Zbyszka, którzy właściwie poprosili o spowiedź, ale przy okazji zapisali się również do naszej parafii. Przybywa nam więc ludzi, co cieszy. A że oni młodym małżeństwem są, więc i rozwojowość jakaś jest przewidywana o czym Zbyszek dziś z pełnym przekonaniem zapewniał. Piękni ludzie, co to księży się nie boją, ale pogadać lubią i posłuchać nawet...

A Słowo dziś pokazuje Maryję, która widzi łaskę... Widzi i jest nią zafascynowana. A raczej jej sprawcą, Tym, który jest jej źródłem. Co ciekawe, te Boże dary, które dziś Maryja wspomina, w większości dotyczą sfer, które tylko pośrednio Jej dotyczą. Maryja widzi szerzej. jest w stanie rozpoznać działanie Boga w świecie, potrafi się nim ucieszyć. To niezwykła umiejętność, tak rzadko dziś spotykana - ucieszyć się łaską, która dotyka również innych, a nie tylko mnie...

Ale najpierw ją dostrzec... Wydaje mi się, że przynajmniej dwa warunki musza być spełnione, żeby ludzkie oczy były na nią otwarte. Po pierwsze pokora, która jest uznaniem prawdy, że ja nie jestem Bogiem. Jestem stworzeniem całkowicie od Boga zależnym i w żadnym wypadku mi to nie uwłacza. Wręcz przeciwnie - czyni mnie to niezwykle bezpiecznym, bo ten Bóg nie tylko jest mi życzliwy, ale naprawdę mnie kocha. Wobec tego mogę spokojnie zanurzyć w Nim wszystkie moje sprawy. I właściwie natychmiast zaczynam dostrzegać Jego działanie w moim życiu, Jego cuda, Jego błogosławieństwo. Otwierają mi sie oczy i wiem już, że przypadki naprawdę występują tylko w gramatyce. Moim życiem rządzi Bóg, a nie ślepy przypadek...

Drugim zaś warunkiem jest refleksyjność, namysł, medytacja nad naszą codziennością, czy też raczej w naszej codzienności. Ileż to razy słyszę (a przecież i sam tak często mówię) - uciekł mi dzień; nie wiem gdzie podział się ten czas; życie tak niesamowicie pędzi... I wiem jedno - nie będzie inaczej. Nic się nie zmieni tylko dlatego, że ja będę zaklinał rzeczywistość i czekał... Muszę dokonać trudu, muszę wyjść z tych wirów, które tak skutecznie oddzielają mnie od namysłu, od łączenia faktów, od wyciągania wniosków. Jeśli sam nie zacznę, to nikt tego nie zrobi za mnie. Tymczasem zamiast wrażliwych, myślących, świadomie wybierających istot, przeradzamy się częstokroć w automaty, które nie mają zbyt wielu potrzeb, a te nieliczne, jeśli są zaspokojone, gwarantują całkiem sprawną i wydajną pracę... Namysł, który przeprowadza dziś Maryja objawia uporządkowanie tej rzeczywistości ziemskiej według Bożego planu, który człowiek winien odkrywać i realizować, a nie ustawicznie starać się go obejść, czy zmienić...

Adwent... Pokorna refleksyjność... Adwent... Budzi do życia prawdziwego... Adwent... Daj się porwać... Masz jeszcze dwa dni...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

niedziela...

Mili Moi...
Właśnie wróciłem ze spowiedzi w Clifton i nie mam siły na nic więcej poza wstawieniem tego samograja... Dobrej nocy wszystkim...


niedziela, 21 grudnia 2014

goście z nieba...


zdj:flickr/AlicePopkorn/Lic CC
(Łk 1,26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł.

Mili Moi...
Dzień dość owocny w zajęcia... Jak w każdą sobotę Szkoła Polska. A dziś ostatnie zajęcia przed świętami, więc dzieciaki strasznie rozproszone. Mówiliśmy o aniołach, które przychodzą w trudnościach, ale i dla ogłoszenia ważnych rzeczy. Dzieciaki dostały zadanie na te dni - mają sie od aniołów uczyć... Pomagać, ale i pokrzepiać słowem. Zobaczymy jakie efekty to przyniesie :)

Lekkim popołudniem ochrzciłem mała Amelkę, a potem jeszcze spotkanie z gronem pedagogicznym przed świętami. No i praca nad jutrzejszą homilią... To już ostatnie dni Adwentu, więc zastanawiałem się jak tu oderwać moich braci i siostry choć na chwile od tej ryby po grecku, czy sernika, które przecież dominują w ludzkich wyobrażeniach... Nie wiem jak to zrobić skutecznie, ale opowiem im o moich marzeniach... Marzeniach o Kościele zrodzonych ze Słowa...

Jutrzejszy dzień przebogaty... Rano wizyta w naszym lokalnym, polonijnym radio, gdzie mamy w szerszym gronie opowiadać o najpiękniejszych świętach naszego życia. Potem niedzielna służba, a zakładam, że przy konfesjonałach jutro będzie bardzo ciekawie... A po południu wycieczka do Clifton, do naszego sąsiedniego klasztoru, aby i tam pomóc braciom w spowiedzi... To będzie dłuuuugi dzień...

Dziś natomiast pomyślałem sobie o Maryi, która jakoś tak spokojnie reaguje na wizytę anioła. Nie ucieka, nie mdleje, nie zamyka oczu ze strachu... A przecież nie mogła się spodziewać. Ani samej wizyty, ani tym bardziej propozycji. Nie mogła się spodziewać, ale była na nią przygotowana. Jak to możliwe? Ano wynika to z duchowej kultury Izraela, w którą każde dziecko było powoli wprowadzane.

Głównym fundamentem tej kultury był Jahwe - Ten Który Jest. Bóg jest bardziej, niż cokolwiek innego na tym świecie. Prawdziwość Jego istnienia była absolutnie niepodważalna i jej dowodzeniem nikt się w Izraelu nie zajmował. Próbowano Go zgłębiać, zrozumieć, ogarnąć, co, choć samo w sobie skazane na porażkę, wcale nie zniechęcało Żydów do badania Słowa. Wszyscy jednak czekali na Jego interwencję, opierając się na wcześniejszych doświadczeniach Narodu, które były wciąż żywe w jego świadomości.

Dlatego też śmiem twierdzić, że Maryja była gotowa na spotkanie tego typu. Dużo bardziej gotowa, niż my dzisiaj. Może właśnie to daje Jej odwagę do zadawania pytań i do ostatecznego udzielenia odpowiedzi. Chciałbym mieć taką wrażliwość wynikającą z powolnego dojrzewania, wzrastania w świadomości, że Bóg jest najbardziej realnym Istnieniem na tej ziemi. A co za tym idzie cały ten duchowy świat z Nim związany również jest na wyciągnięcie ręki... I mimo tego, że przecież do wiary jesteśmy wszyscy wychowywani, to jednak czuję, że to nie to... Bóg, którego jesteśmy uczeni, to zwykle Bóg daleki... Bardzo daleki...

A ja pragnę poczuć sie otoczony aniołami... Nie muszę ich widzieć (choć niektórzy mają taką zdolność), ja mam tylko pragnienie takiego wewnętrznego przekonania, że Pan, mój Pan, je do mnie nieustannie posyła. Chciałbym wejść w taką kulturę duchową, która się ich obecnością nie dziwi, bo przecież są dokładnie tak realne, jak On.



sobota, 20 grudnia 2014

nic niemożliwego...


zdj:flickr/Jetuma/Lic CC
(Łk 1,5-25)
Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś byli już posunięci w latach. Kiedy w wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia. A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie kadzenia. Naraz ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego: Nie bój się Zachariasz! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu z jego narodzenia cieszyć się będzie. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, Boga ich; on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych - do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały. Na to rzekł Zachariasz do anioła: Po czym to poznam? Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku. Odpowiedział mu anioł: Ja jestem Gabriel, który stoję przed Bogiem. A zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę wieść radosną. A oto będziesz niemy i nie będziesz mógł mówić aż do dnia, w którym się to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie. Lud tymczasem czekał na Zachariasza i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w przybytku. Kiedy wyszedł, nie mógł do nich mówić, i zrozumieli, że miał widzenie w przybytku. On zaś dawał im znaki i pozostał niemy. A gdy upłynęły dni jego posługi kapłańskiej, powrócił do swego domu. Potem żona jego, Elżbieta, poczęła i pozostawała w ukryciu przez pięć miesięcy. Tak uczynił mi Pan - mówiła - wówczas, kiedy wejrzał łaskawie i zdjął ze mnie hańbę w oczach ludzi.

Mili Moi...
Gdzie się podział ten dzień? Przed południem zakupy... Mamy około 20 ministrantów, którzy swoim gorliwym przychodzeniem na zbiórki i służeniem na Mszach, zasługują sobie na docenienie ich wysiłku. Należało więc dziś zaopatrzyć się w kilogramy słodyczy, które posłużą jako skromny prezent pod choinkę. Dzieciaki na całym świecie są takie same... Ważne, żeby były słodycze...

A po południu walczyłem z kartkami świątecznymi. Jest tu taki piękny zwyczaj, że wielu parafian pisze życzenia do swoich duszpasterzy. Obaj z proboszczem podchodzimy do tematu ambicjonalnie - chcemy odpowiedzieć wszystkim, którzy do nas napisali. Obaj więc siedzimy i rzeźbimy, po czym proboszcz zagląda do mnie i jakby nigdy nic pyta - masz coś na pocztę, bo akurat jadę... Na co ja odpowiadam - jeszcze nie i zwykle po południu robię na tę pocztę drugi kurs... Wysyłamy, wysyłamy, wysyłamy...

A Słowo mnie dziś zdumiewa... Zachariasz całe życie się modlił o dziecko, czekał na cud, pewnie sie nie raz przygotowywał na jego przyjęcie, a w decydującym momencie nie był w stanie przyjąć łaski, nie umiał zaufać... Kiedy Bóg postanowił odpowiedzieć na jego prośbę, Zachariasz uznał, że to już za późno i nawet Bóg nie jest w stanie otworzyć starczego łona Elżbiety. Był spragniony dowodów, bo przecież dotychczas nie słyszano...

Ale czy rzeczywiście nie słyszano? Czy pobożny Zachariasz nie znał historii Abrahama, który otrzymał syna w późnej starości, syna, w którego poczęcie nie mogła uwierzyć Sara chichocząc pod nosem na zapowiedzi aniołów. Czy Zachariasz zapomniał?

Pewnie nie zapomniał... Ale co innego Abraham, a co innego ja... W życiu innych to może się takie cuda i znaki dzieją, ale przecież nie w moim skromnym, prostym, zwyczajnym życiu. Jakże Bóg mógłby działać cuda??? No modlę się, bo co mi pozostało... Modlę się bo przecież nie mam do kogo z tym pójść... Ale nie ma we mnie cienia wiary, że Bóg mógłby sprawić cud... Bo przecież ta choroba postąpiła już za daleko, bo przecież to małżeństwo jest już nie do uratowania, bo przecież ten człowiek popadł w tak skrajne grzechy... Czy Bóg zdoła???

Sześć miesięcy później, kiedy ten sam Gabriel stanie przed Maryją, powie Jej słowa ważne - dla Boga nie ma nic niemożliwego. Gdybyśmy tylko umieli modlić się z przekonaniem o prawdziwości tych słów... Jestem pewien, że ten świat wyglądałby inaczej... Historia Zachariasza przywraca nadzieję... Uczy ufności...

piątek, 19 grudnia 2014

Jego drogi...



(Mt 1,18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów . A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

Mili Moi...
Wiele wrażeń ostatnimi dniami... Przede wszystkim wczoraj miał być wielki dzień zdawania na prawo jazdy. Miał być, bo oczywiście przy moim szczęściu... nie był :) Okazało się, że wstępne badanie wzroku, które wykonuje się tu na takiej prostej maszynce wykazało, że jestem ślepy jak kret i właściwie pana, który mnie badał też nie powinienem widzieć. Nie podejrzewałem, że polegnę na tym odcinku. Dostałem kartkę do okulisty i mam się zgłosić w nowych okularach... Pan badacz był bardzo miły. Na moje nieudolne próby zgadywania literek musiał nabrać podejrzeń, że ma do czynienia z analfabetą, bo zaproponował, że pokaże mi numerki... Ale z numerkami też nie szło... A figur geometrycznych akurat nie mieli... Poważnie mówiąc, kiedy robiłem sobie ostatnie okulary, czułem, że coś jest nie tak, ale nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo nie tak...

Wieczorem zaś urocze spotkanie ze wspólnotą Odnowy. Powoli lądujemy z naszymi rekolekcjami ewangelizacyjnymi, a wczoraj nawet posiedzieliśmy sobie przy herbacie i gotowanym jajku, bo to akurat znalazło się w lodówce sali pod kościołem. Trochę wspomnień, trochę oczekiwań. Piękny wieczór...

A dziś od rana atrakcje. Po Roratach pan A postanowił zemdleć, więc ratowaliśmy go czekając na przyjazd ambulansu. Trochę nam strachu napędził, ale podczas gdy ja zajmowałem się szczegółami technicznymi, proboszcz już zdążył go rozgrzeszyć i udzielić odpustu na godzinę śmierci. Działamy sprawnie i skutecznie... bo pan A żyje i ma się coraz lepiej...

Nieco później zaś wycieczka poszukiwawcza celem obucia stopy niemal bosej. Moje jedyne buty, które przywiozłem do Ameryki zaczęły powoli odmawiać posłuszeństwa. Trzeba się było zatroszczyć o jakieś zastępniki. Przy takim wypadzie najlepiej od razu w kilka na różne okazje, żeby nie marnować czasu. Coś tam, jak widać na zdjęciu, udało się złowić...

Nad Słowem dziś natomiast spotkałem się z prostą konsekwencją Józefa. Pomyślałem sobie, że Duch Święty zstępując na Maryję, musiał również zstąpić na niego i pomnożyć w nim miłość do młodej małżonki. Jak on musiał ją kochać... Uwierzyć w tak nieprawdopodobna historię, nawet pod wpływem sennych zapewnień anioła, nie jest przecież łatwo. Ale jak sie powiedziało A, to trzeba też powiedzieć B. Józef nie należy chyba do mężczyzn, którzy poddają się łatwo. Z drugiej jednak strony... Jak żyć z takim nieustannym podejrzeniem w sercu?

Myślę, że ta jego decyzja, oparta na sennym objawieniu, łączyła się, dzięki łasce Bożej, z uwolnieniem od wszelkich podejrzeń. Prosta decyzja o przyjęciu największego daru dla świata, która musiała wiązać się z pozorną rezygnacją ze swojej męskiej dumy, z wartości płodności, z piękna współżycia. Ja podziwiam tego faceta! Ale dużo bardziej podziwiam miłość Boga, która jest w stanie te wszystkie braki wynagrodzić, ludzkie potrzeby zaspokoić, pragnienia i tęsknoty wyciszyć.

On jest w stanie uszczęśliwić nas na najbardziej niezrozumiałych dla świata drogach, jeśli tylko pozwolimy Mu się na nie wprowadzić...

środa, 17 grudnia 2014

siostra - brat - Ojciec...


zdj:flickr/Ainznando/Lic CC
(Mt 21,28-32)
Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią Mu: Ten drugi. Wtedy Jezus rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć.

Mili Moi...
Samopoczucie w normie... Ani lepiej, ani gorzej. Zapomniałem z tego całego chorowania wspomnieć, że w niedziele minęło 100 dni mojego pobytu na tej ziemi amerykańskiej. Nieprawdopodobne jak ten czas szybko leci... A dziś 3128 dzień mojego kapłaństwa... i w to też trudno uwierzyć. Dziękuję Panu Jezusowi za każdy dzień, zwłaszcza gdy, jak dziś, dochodzą do mnie informacje o kolejnych odejściach. I to coraz młodszych kapłanów...

A ja dziś wziąłem się za robotę... Pojechałem wpłacić wreszcie pieniądze z naszej zbiórki rekolekcyjnej na Dom Samotnej Matki Sióstr Nazaretanek w Krakowie. Wierzę, że będzie to miły prezent na Święta dla sióstr i matek oczekujących dziecka w tym domu. Potem jeszcze zakupy, wizyta w banku z innymi sprawami, mechanik samochodowy... No i trzy godziny nie moje... Potem walka z internetem, który się zawziął i nie chciał pracować. I właściwie dopiero wieczorem jeden z naszych przyjaciół pomógł nam go okiełznać...

Ale miałem dziś ciekawe spotkanie z "inną Ameryką". Poszedłem na pocztę, do urzędu bardzo blisko nas. Poprosiłem o 10 znaczków do Europy. A śliczna, czarnoskóra dama odpowiedziała mi, że nie ma i nikt jej ich nie daje, ponieważ nikt stąd nic do Europy nie wysyła. Zamurowało mnie. I pomyślałem, że w Polsce, w Pierdziszewie Górnym, w punkcie pocztowym, znaczek do Ameryki bym zakupił... A tu? Nikt nie wysyła...

A Słowo dziś takie trochę irytujące dla tych sprawiedliwych... A przecież za takich lubimy się uważać... Ja też. No i jak tu się tak pogodzić ze świadomością, że prostytutki i złodzieje mają stać w tej kolejce do nieba bliżej wejścia? Czy to znaczy, że moje wysiłki nie mają znaczenia? Czy warto się starać, skoro i tak ci "z marginesu" bez wysiłku dostąpią tej samej nagrody? Czy to sprawiedliwe?

To są właśnie klasyczne pytania człowieka, który nie czuje się kochany bezwarunkowo, ale raczej zarabia na miłość. Przecież zapłacił już tak wiele, przecież służy z takim oddaniem, przecież nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby oddawać się ziemskim uciechom, przecież... Jeśli nie mam doświadczenia Bożej miłości, to musze się skupiać na zyskach i stratach, musze nieustannie wyliczać, muszę widzieć innych, zwłaszcza tych wpychających się w kolejkę, jako intruzów, musze walczyć o swoje... Handel wymienny nie funkcjonuje dobrze w Królestwie Niebieskim.

Dwaj synowie z dzisiejszej Ewangelii, u których słowo nie szło w parze z uczynkami, przywodzą na myśl innych dwóch znanych synów ewangelicznych... Jeden bywał wśród prostytutek, drugi się nimi brzydził; jeden doświadczył pewnie ciężaru złodziejstwa, drugi się tego wystrzegał... Ale to ten "niedoskonały" był bardziej synem, a ten "nieskazitelny" raczej niewolnikiem... Ale to ten pierwszy znalazł swoje miejsce w ramionach ojca, podczas gdy ten drugi był tym zupełnie niezainteresowany...

Może właśnie wyschnięte serce prostytutek i złodziei czyni ich bardziej dziećmi, które nie próbują handlować z Bogiem, bo naprawdę nie mają czym Mu zapłacić za miłość, której są złaknieni, a której szukali już wszędzie... I może to pokazuje konieczność zmiany perspektywy u tych sprawiedliwych, którzy przecież mają tak wiele walorów, na które Ojciec winien zwrócić uwagę... Czy rzeczywiście???

Wszyscy jesteśmy biedakami przed Bogiem... I wszystkich kocha za darmo... I może właśnie dlatego prostytutka może być siostrą, a złodziej - bratem... Bo Ojciec kocha nas tak samo mocno... A jeśli znasz tę miłość, to ciesz się nią... I dziel... Zwłaszcza z tymi, którzy szukają tam, gdzie znaleźć nie mogą...

wtorek, 16 grudnia 2014

kiedy nie warto...


zdj:flickr/Ian Livesey/Lic CC
(Mt 21,23-27)
Gdy Jezus przyszedł do świątyni i nauczał, przystąpili do Niego arcykapłani i starsi ludu z pytaniem: Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę? Jezus im odpowiedział: Ja też zadam wam jedno pytanie; jeśli odpowiecie Mi na nie, i Ja powiem wam, jakim prawem to czynię. Skąd pochodził chrzest Janowy: z nieba czy od ludzi? Oni zastanawiali się między sobą: Jeśli powiemy: z nieba, to nam zarzuci: Dlaczego więc nie uwierzyliście mu? A jeśli powiemy: od ludzi - boimy się tłumu, bo wszyscy uważają Jana za proroka. Odpowiedzieli więc Jezusowi: Nie wiemy. On również im odpowiedział: Więc i Ja wam nie powiem, jakim prawem to czynię.

Mili Moi...
No dziś chyba jakiś przełom chorobowy nastąpił, bo choć przed południem czułem się fatalnie, to z każdą godziną było już lepiej i teraz jest całkiem nieźle. Mam nadzieje, że tak już pozostanie. Choroba, choć to nic nadzwyczajnego, trochę paraliżuje moje działania. Ani czytać, ani w inny sposób pracować, ani spacerować. Więc nic dziś nie pchnąłem od przodu.

Ale dzień nie był tak całkiem bezowocny. Przybyła dziś M. ze swoimi problemami. Rzecz jasna nie będę pisał o nich, choć gdybym najbardziej eufemistycznie spróbował je określić, to raczej z grupy tych wobec których się wspólnie milczy, niż radzi... Polecam ją waszej opiece modlitewnej. Sam modliłem się nad nią wstawienniczo i ufam, że Jezus wesprze ją swoimi pomysłami i rozwiązaniami, bo ludzkie są czasem takie słabe i nieprzekonujące...

A Jezus mi dziś pokazał, że czasami dyskusja jest bezcelowa. Dlaczego? Ponieważ ci, którzy stawiają pytania, wcale nie chcą usłyszeć odpowiedzi. Mają uszy, ale z pewnością nie używają ich do słuchania. Swoje własne odpowiedzi, które przecież już mają, postawią zawsze wyżej, a pytają dla zachowania pozorów...

Takich "pozorantów" spotkałem w swoim życiu już wielu. Pełni szacunku i bardzo grzeczni. Pochylają swoje głowy i zadają pytania. A odpowiedź wzbudza w nich natychmiast uśmiech politowania, bo przecież oni wiedzą lepiej i są zawsze gotowi tą wiedzą się podzielić. Uczynią to rzecz jasna w sposób słodki od lukru, ale uwaga - to ciastko ocieka jadem pychy i frustracji, niezgody i podziału, fałszu i udawania. Ileż tam szlachetnych deklaracji, zacnej motywacji, troskliwej życzliwości... A pod wierzchnią warstwą kryje się wysubtelnione "non serviam" (nie będę służył)... Ja wiem lepiej. Wszyscy się mylą, tylko ja wiem...

Z moich obserwacji wynika, że tacy właśnie dyskutanci zadają najcięższe rany Kościołowi, choć w swoim przekonaniu sądzą, że Go leczą... Dyskutowanie z nimi w takim stanie prowadzi do nikąd... I lepiej się powstrzymywać. Niczym Jezus, który nie odpowiada na zadane Mu dziś pytanie, objawiając, że nie na wszystkie pytania trzeba odpowiadać, a czasem zamiast odpowiedzi trzeba również postawić pytanie... Czasem głośno postawione pytanie jest jedyną nadzieją na przebudzenie... Bo tej nie należy tracić nigdy...

Jezu, wskrzeszający do życia umarłych... Wskrzeszaj do Prawdy tych, którzy posnęli w pozorach i nawet tego nie zauważyli...

poniedziałek, 15 grudnia 2014

prostując drogi...


zdj:flickr/Martin Gommel/Lic CC
(J 1,6-8.19-28)
Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o światłości. Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem? Jan im tak odpowiedział: Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.

Mili Moi...
No dziś niestety czuję się znacznie gorzej... Ale ufam, że tak być musi, żeby poczuć sie lepiej... Niedzielnej pracy jednak całkiem sporo. Msza po angielsku i właściwie trzy godziny słuchania spowiedzi z pękającym łbem. Przy ostatnich osobach naprawdę już nie wiedziałem co mówię. Plątały mi sie słowa i doszedłem do wniosku, że czas udać sie do łóżka. Po dwóch godzinach snu ból nieco odpuścił... Gorące rosoły, syropy, płukanki i antybiotyk w natarciu... To musi sie udać :)

A Jan mnie dziś uczy, żeby wiedzieć kim sie jest i po co sie jest... Cieszyć się z tego, co sie ma i każdego dnia na nowo podejmować swoje zadania, niezależnie od tego, jak proste one są. Czasem to niesłychanie wymagające. Samodyscypliny, pokory, dostosowania swoich własnych oczekiwań do możliwości...

Czy Jan mógłby być patronem samorealizacji? Ani materialnie nie zabłysnął, ani świata nie zwiedził, ani innych atrakcji z jego życiem nie wiążemy. A jednocześnie mówi, że jego radość osiągnęła szczyt ze względu na Jezusa... Monotonne zajęcia codzienności, zanurzanie ludzi w wodzie i słuchanie o różnych okropnościach grzechu staje się dla niego źródłem spełnienia, bo wie po co i dla Kogo to wszystko...

Jego misja? Prostować drogi Panu. Iść przed Nim, tam gdzie On dopiero się zjawi... Uczeń, apostoł takie ma właśnie zadanie... A kiedy widzi, że Pan się pojawia, że gotowi na Jego przyjęcie są ci, z którymi on miał okazję wcześniej się spotkać... uczeń idzie dalej. Czasem, w niektórych miejscach bywa krócej, w innych dłużej. Ale to nie ma znaczenia... Ważne, żeby Pan przychodząc znalazł braci przygotowanych, tęskniących, oczekujących...

Być sprawcą Adwentu... Wzbudzać pragnienie spotkania... Misja Jana... Misja Apostołów... Moja misja... Gdziekolwiek jestem... Jak długo będę...