środa, 29 września 2021

jeszcze więcej...


(J 1, 47-51)
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: "Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?" Odrzekł mu Jezus: " Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym". Odpowiedział Mu Natanael: " Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!" Odparł mu Jezus: "Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Potem powiedział do niego: " Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego".

 

Mili Moi…
Wybaczcie, że długo mnie nie było… Ale wspominałem ostatnio o Biegu Małych Rycerzy… To wydarzenie naprawdę pochłonęło wszystkie moje siły. Wielkie przygotowania, ale też znakomicie nam się wszystko udało. Oczywiście nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie ludzie, którzy zechcieli się wraz ze mną włączyć w przygotowania. Cudowni i oddani sprawie. Ale, podobnie jak ja, przygotowujący to wydarzenie po raz pierwszy. Mamy wszyscy sporo obserwacji i pomysłów co zmienić w przyszłym roku, żeby było jeszcze lepiej. Ale w gruncie rzeczy dzieci zadowolone, a przecież o to nam wszystkim przede wszystkim chodziło.

Dochodzę do siebie i ze wszystkim jestem spóźniony. Jeszcze nawet nie sprzątnąłem dobrze po biegu, a już trzeba było siadać do konferencji o świętym Franciszku, które mam wygłosić w tych dniach siostrom klaryskom w Starym Sączu. Wyruszam jutro. Świat drogi przede mną. Ale nie na darmo jestem synem taksówkarza. Sympatię do jazdy odziedziczyłem w genach. A prosto ze Starego Sącza do Niepokalanowa. Nagrywać kolejne audycje…

W minionym tygodniu rozpoczęliśmy tez pierwszą turę rekolekcji dla braci (każdy zakonnik ma obowiązek odprawić corocznie pięciodniowe rekolekcje). W naszej prowincji ja jestem odpowiedzialny za ich przygotowanie. Pierwsze odbywają się w Białogórze, nad morzem. Oczywiście pojechałem na rozpoczęcie, przywitałem braci, rozliczyłem się z domem rekolekcyjnym… A wcześniej tygodniami konstruowałem listę z tych, którzy się do mnie zgłaszali.

A dziś imieniny… To taki cudowny dzień, kiedy człowiek w zasadzie słyszy tylko dobre słowa na swój temat, kiedy wszyscy są dla niego mili. A co najważniejsze, nie uświadamia sobie tak boleśnie jak podczas urodzin, że jego czas zmierza nieuchronnie ku ostatecznym rozliczeniom. Nowe miejsce, nowi ludzie, ale wiele serdeczności i radość z bycia wśród nich. Z każdym rokiem coraz intensywniej uświadamiam sobie wielkość mojego patrona…

A nad Ewangelią dziś wołałem do Jezusa – pokaż mi jeszcze więcej… Wszak obiecał – zobaczysz więcej niż to. Tak wiele jego interwencji widziałem. Tak wiele tych interwencji dokonało się z moim udziałem. Ba, nawet przez moje ręce. A ja wciąż nienasycony. Chcę widzieć więcej i więcej… Nie po to, żeby po prostu „widzieć”, albo leczyć swoją nieufność, nie. Raczej po to, żeby budować coraz bardziej swoją wiarę. Kto bowiem wierzy, widzi więcej. Widzi znaki i cuda tam, gdzie inni ich nie widzą. Widzi je w prostych sprawach. Kiedy rozmyślałem o świętym Franciszku, zdałem sobie sprawę, że te cuda widział on nawet w pięknie natury… I ucieszyłem się, bo piękno działa i na mnie… Mam chyba trochę franciszkańskiej duszy. Wschody, zachody słońca, zieleń traw, biel śniegu, sarna przy drodze… Świat jest pełen cudów… Pokaż mi ich więcej, Panie… Jeszcze więcej…
 

niedziela, 19 września 2021

pochmurno


(Mk 9, 30-37)
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".

 

Mili Moi…
Wczoraj zwiedzaliśmy malborski zamek… Oczywiście nie dla przyjemności, ale w ramach przygotowań do Biegu Małych Rycerzy, który już za tydzień. Organizacyjnie, jak już wspominałem, to duże przedsięwzięcie. Tym trudniej zaakceptować mi niewielkie zainteresowanie tym wydarzeniem wśród adresatów. Komunikacja niestety też smuci. Okazuje się, że mail z prośba o kontakt i niezbędne informacje wcale nie domaga się tego, żeby nań odpowiadać. A z mojej strony to przecież zamówienie obiadów, zakup nagród, zakup biletów (bo nikt nas na zamek za darmo nie wpuści), czy podanie liczby uczestników do Służby Ochrony. A liczba uczestników wyklarowała się wczoraj po serii telefonów. Przy czym – i to też mnie smuci – ja nie zapraszam, ja proszę, żeby ktoś zechciał przyjechać… Coś tu jest zdecydowanie nie tak… Zanim się bieg odbył, ja jestem nim już ekstremalnie zmęczony…

Przepraszam, że marudzę, staram się tego zwykle nie robić, ale jak się okazuje, też jestem człowiekiem… Podobnie jak dzisiejsi bohaterowie Ewangelii, którzy brali sprawy nadprzyrodzone w sposób czysto ludzki. I nic im się nie zgadzało… Tak trudno im wyjść poza samych siebie. Tak trudno myśleć o czymś więcej niż własna świetlana przyszłość. Tym bardziej, że pretendentów do takiej przyszłości jest jeszcze jedenastu. Lepiej więc ustalić zasady i kolejność już dziś, żeby nie było nieporozumień. Urwijmy dla siebie, ile się da. Przecież nie z wyrachowania, przecież z miłości do Mistrza – my chcemy Mu pomagać, my chcemy robić, to co nam zlecił, ale chcemy też, żeby nikt nie miał wątpliwości, że my jednak jesteśmy głębiej w Jego serduszku i żebyśmy wreszcie dowiedzieli się co On dla każdego z nas planuje. Ustalmy to, a potem Mu się to przedstawi do zatwierdzenia…

A On? Dziecko im przyprowadza… Dziecko, które nic nie znaczy. Dziecko, które jest ówcześnie traktowane trochę jak mebel. Dziecko, które w rozumieniu żydów jest „niepełnym człowiekiem”, bo nie może zachować całego prawa. O co Mu chodzi? Pierwszy ma być ostatnim… Sługą… Niewolnikiem… Chłopcem na posyłki… Czy my naprawdę tylko tyle znaczymy? Czy On nas tak nisko ceni? Czy Jego królestwo to coś poważnego, czy raczej dziecięce zabawy?

Oj panowie… Gdybyście usłyszeli i dopuścili do serc słowa, w których mówi o tym, że będzie wydany, że On sam czyni siebie ostatnim po to, żeby ocalić ten świat, że nie ma innej drogi do królestwa, jak droga uniżenia i służby, to widzielibyście to dziecko jako solidny punkt odniesienia. Dziecko, które, kiedy marzy o tym, żeby zostać lekarzem, to nie łączy tego z pełnym portfelem, prestiżem czy rywalizacja o miano najlepszego w swojej dziedzinie… Ono po prostu chce być lekarzem. Kiedy chce być strażakiem, to… chce gasić pożary. A jako policjant… pomagać ludziom. Wy zaś macie liczne, sekretne cele, które nie służą niczyjemu zbawieniu i dlatego wasze pragnienia nie mogą zostać spełnione…

Jak pisze nam dziś Jakub – pożądacie, a nie macie… nie otrzymujecie, bo się źle modlicie… staracie się zaledwie o zaspokojenie waszych żądz… Jakkolwiek surowo to brzmi, to powiedzmy sobie szczerze, czy kiedy modlimy się w ważnych dla nas sprawach przychodzi nam wówczas do głowy pytanie – czy to służy mojemu zbawieniu? Choćby zdrowie, kiedy pojawia się jakaś poważna choroba – czy modląc się mówimy – Panie, uzdrów mnie, jeśli to będzie służyło mojemu zbawieniu? Jak długo żyje nie słyszałem takiej modlitwy z niczyich ust. Może dlatego tak wiele szlachetnych, ale niewysłuchanych modlitw, bo podobnie jak Apostołów, nie interesuje nas wcale to, co Jezus stawia przed nami jako jedyny wart naszych pragnień wątek – nasze (i cudze) zbawienie, ale zajmujemy się tysiącem spraw, które temu wcale nie służą (albo wręcz szkodzą).

A zatem niech wszystko służy zbawieniu… A my, niczym dzieci, w pełni zaangażowani tu i teraz, pełni marzeń o przyszłości, marzeń dotykających istoty rzeczy, niemal pewni, że wszystkie je uda się zrealizować. Na tych drogach, które nam wyznacza Pan. Bo On w swoich zrządzeniach się nie myli.

A ja tymczasem rzucam się w wir niedzielnych zajęć… Choć przed chwilą wróciłem z nadmorskiego spaceru (tak, świadomie próbuje w Was wzbudzić zazdrość). Było wietrznie. Zimno. Ponuro. Pięknie (kiedy człek uświadomi sobie, że słońce za tymi grubymi chmurami wciąż jest, świeci tak samo mocno i intensywnie).

poniedziałek, 13 września 2021

zdetronizować siebie


(Łk 7,1-10)
Gdy Jezus dokończył wszystkich swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył - mówili - kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę”. Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: "Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: "Idź", a idzie; drugiemu: "Chodź", a przychodzi; a mojemu słudze: "Zrób to", a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: „Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”. A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego.

 

Mili Moi…
W minionym tygodniu zakończyłem mój urlop-nie urlop. Spędzałem go w Gdyni, zmieniając jedynie nieznacznie swój rytm dnia i starając się zbierać siły na Armagedon rekolekcyjny, który wkrótce rozpocznę. Siłą rzeczy, jak wspominałem, żadnych podróży apostolskich na ten czas nie planowałem, bo miałem być zupełnie gdzie indziej. Ale to już za nami…

W sobotę przeżyliśmy Regionalny Dzień Skupienia ze wspólnotami Rycerstwa Niepokalanej. Tym razem w Ostródzie. Stawiło się około pięćdziesięciu osób, reprezentujących sześć wspólnot. Dobry dzień. Modlitwa. Formacja. Bycie razem. Tak bardzo chciałbym tchnąć nowego ducha w te sędziwe często wspólnoty – ducha entuzjazmu i radości. Może się uda… Moja propozycja Rekolekcji Maryjnych, z którą zwróciłem się do duszpasterzy powoli „chwyta”. Mam już cztery parafie, w których takie rekolekcje mamy umówione. Pierwszą z nich będzie parafia św. Antoniego w Gdańsku Brzeźnie. Jeśli macie blisko, zapraszam Was w terminie 10-12 października.

Powoli też wchodzę w ostatnią fazę przygotowań do Biegu Małych Rycerzy na Zamku w Malborku. To wydarzenie w minionym roku zmiotła nam pandemia. W tym roku wygląda na to, że uda się je zrealizować. Jest z tym sporo pracy i nie udałoby się to bez życzliwych ludzi, którzy chcą pomóc. I to zupełnie bezinteresownie, bo przecież nikt z nas nie otrzyma za to ani złotóweczki. Ja zaś całkiem sporo tych złotóweczek wydam. Ale tak jest dobrze. Wszak na takie właśnie dzieła „zarabiam” głoszeniem rekolekcji.

Poza tym odwiedzam ostatnio różnych lekarzy. Zamieszkanie w Gdyni oznacza, że wreszcie może zając się moim zdrowiem moja serdeczna przyjaciółka ze szkolnej ławy, Kasia. A że lekarz to znakomity i bardzo zaangażowany (nie tylko rzecz jasna w moim przypadku – tu mogę jej z całą pewnością wystawić jak najlepsze rekomendacje), to sprawdza wszystko, co w ramach zdrowego rozsądku we mnie sprawdzić można. Wszedłem do jej gabinetu jako zasadniczo zdrowy człowiek (wszak osiem tabletek dziennie, które biorę nie świadczą jeszcze o jakichś tam wielkich chorobach). Wyszedłem zaś jako pacjent kolejnych pięciu lekarzy… Na razie jednak wszystkie badania pokazują, że wszystko w normie i nad niczym skupiać się nadmiernie nie trzeba.

A dziś myślę sobie czy moja wiara jest rzeczywistym „zawiasem” mojego życia, czy w czymkolwiek przypomina wiarę setnika? Czy przenika każdą jego płaszczyznę i mogę powiedzieć, że wszystko jest jej podporządkowane? Wszak od czasu do czasu zdiagnozować się trzeba… I ze smutkiem stwierdzam, że idealnie nie jest. Sam mam spore trudności, żeby pozwolić Bogu być Bogiem. Zobaczyłem to już wczoraj, kiedy zastanawiałem się czy sam dla siebie nie jestem mesjaszem, a Jezus raczej takim „mesjaszem pomocniczym”. Zobaczyłem dziś wyraźnie, że nie bardzo mam w sobie zgodę na to, żeby Pan powiedział mi „nie”. Długi czas już nosze w sobie sporą troskę, która odbiera mi wewnętrzny spokój i wydaje mi się, że wiem jak należałoby to rozwiązać, że mam pomysł. A Bóg bardzo wyraźnie mówi mi „nie” (a na pewno „nie teraz”). Wielki mam problem ze zgodzeniem się na to…

Kiedy więc dziś patrzę na setnika, który mówi – wierzę Twojemu słowu – powiedz tylko SŁOWU a mój sługa będzie zdrowy. Wierze bezgranicznie, że Twoje słowo jest najprawdziwsze, najlepsze i przychodzi na czas – to notuje w sobie tęsknotę za taką postawą, którą teoretycznie staram się w sobie budować codziennie, ale praktycznie, kiedy pojawia się sytuacja „podbramkowa”, nie zawsze zdaję egzamin.

No i tyle… Wiara to jakaś wewnętrzna walka – ze sobą samym. Zdetronizować bowiem swoje „ja” jest chyba najtrudniej… 

środa, 8 września 2021

blisko i daleko...


(Mt 1, 18-23)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: "Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów". A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: "Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel", to znaczy: "Bóg z nami".

 

Mili Moi…
Dwa tygodnie siedzenia „w chałupie” to dla mnie już chyba za długo… Niby jest co robić, niby się nie nudzę. Ale jednak miewam takie podejrzenie, że mógłbym robić więcej, że nie działam wystarczająco wydajnie, że się zwyczajnie lenię. Tak, to stara śpiewka pracoholika, ale cóż poradzę? Na szczęście powoli czas „nieróbstwa” dobiega końca.

Zmienia się aura za oknem – nie powiem, żeby była to radosna wieść. Zwłaszcza jeśli pomyślę sobie o tym, że przed następną wiosną czeka nas jeszcze zima. Ale w związku z tym dokonałem swoistego „come backu”. Mianowicie znów wskoczyłem na siłownię. Nie ma to jednak jak zadaszony i ciepły kąt w odróżnieniu od kijaszków grzęznących w śniegu. Ale jest jeszcze coś – inni ćwiczący. Jak mnie to motywuje! Czy będę tam częstym gościem? Biorąc pod uwagę moje plany kalendarzowe – mam mieszane uczucia. Ale jedno jest pewne – nic tak nie motywuje do działań na siłowni, jak pieniążek regularnie wypływający z kieszeni. I już mi się bardziej chce…

Zaczęła się sprawa z rekolekcjami maryjnymi, o których pisałem w poprzednim wpisie. Pierwsze z nich już 10 października rozpoczną się w parafii świętego Antoniego w Gdańsku Brzeźnie. Niech Niepokalana sama zatroszczy się o frekwencje i o tych, którzy być w może w tym kontekście zechcą dołączyć do miejscowej wspólnoty Rycerstwa.

Muszę Wam powiedzieć, że od dawna zastanawiam się nad jednym zagadnieniem… Kiedy byłem młodym zakonnikiem, bardzo chciałem wyjechać na misje. Takie „prawdziwe”, dalekie, ad gentes, jak mawiamy – do narodów. Pisałem nawet o tym w podaniach. Potem Pan pokierował mnie na jeszcze bardziej „prawdziwe” misje do Irlandii i do USA. Ale temat niczym poranna mgła, często wisi mi nad głową podczas medytacji. A co by było gdyby? Gdyby nasza prowincja zakonna otworzyła jakąś nową misję… Oczywiście po ludzku to wątpliwe, bo nas coraz mniej i powoli mamy trudność z obsadzeniem polskich placówek. Ale niedawno zakończyliśmy ogromnym, Bożym sukcesem naszą misję w Kenii, która stała się niezależną prowincja naszego zakonu. Gdyby więc pojawiło się coś nowego na horyzoncie – czy byłbym gotów udać się w nieznane? Na tym etapie życia? Z tym doświadczeniem jakie mam? Nie umiem sobie odpowiedzieć jednoznacznie, choć bardzo bym chciał… Kto wie co jeszcze przede mną. Bóg jest super scenarzystą mojego życia…

Podobnie jak był super scenarzystą życia Józefa… Wszystko podporządkowane Jezusowi. Jego plany, nadzieje, marzenia, nawet obawy – wszystko ukierunkowane na Syna, którego ma przyjąć i wychować. Jak bardzo ten człowiek „musiał wyjść z siebie”? Jak bardzo musiał się nagiąć ku posłuszeństwu? Ileż Bożej elastyczności w sobie nosił! Jakże bym chciał właśnie tak. Jakże chciałbym mieć taką wewnętrzną wolność – nie czuć się „posiadaczem” własnego życia. Umieć odsunąć na bok swoje własne uczucia. Wszystko ukierunkować na sprawę Jezusa. Wszystko.

Czy jestem do tego zdolny? Okaże się, kiedy Pan znów zawoła do uczynienia czegoś szalonego… Na razie cieszę się, że mam w sobie wciąż takie pragnienia. To dobry znak. 

czwartek, 2 września 2021

o rybach?


(Łk 5,1-11)
Gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret, zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębie i zarzuć sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynił, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali: jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Mili Moi…
Miał być w tych dniach urlop, więc z pracą staram się nie przesadzać. Ale postanowiłem oddawać się w tych dniach zadaniom, których szczerze nie lubię – tak zwanej papierologii. W moim przypadku to produkcja listów urzędowych. Moje kontakty z Rycerzami opierają się głównie na sprawnym działaniu Poczty Polskiej. Niestety większość z nich nie posługuje się pocztą elektroniczną. Ale czasem trzeba również wysłać jakieś oficjalne pismo do Proboszczów, czy Asystentów lokalnych, czyli księży, którzy w danym miejscu wspólnotą Rycerstwa się zajmują. I to było zadanie na dni minione…

Zaproponowałem duszpasterzom wygłoszenie rekolekcji maryjnych, których celem byłoby wzmocnienie wspólnoty rycerskich poprzez nowych ludzi, którzy chcą częstokroć oddać się Matce Bożej, ale nie do końca wiedza jak. Czasem wynika to po prostu z nadmiaru propozycji (bo tych rzeczywiście zakwitło w Kościele ostatnio całkiem sporo – z czego należy się zdecydowanie cieszyć). Propozycja została złożona, zobaczymy jaki będzie oddźwięk. Mam nadzieję, że przynajmniej do niektórych miejsc uda mi się dotrzeć z maryjnym słowem.

Praca nad takim listem jest dość wymagająca. Wspólnot niby nie tak wiele, ale inaczej trzeba napisać do współbraci, inaczej do księży proboszczów w parafiach diecezjalnych, listy należy spersonalizować, a nie jakiś ogólny tekścik pchnąć do wszystkich. Potem adresowanie kopert, droga na pocztę… A szczególnie biegły w komputerowych zadaniach nie jestem. Miałem więc zajęcie na trzy dni…

Oczywiście oprócz tego są jeszcze inne rzeczy… Duszpasterskie, czy znacznie bardziej prozaiczne (jak zakupy czy sprzątanie stajenki – czyli własnego pokoju). No i kiedyś jeszcze trzeba się modlić. W każdym razie nudy nie ma. I nie zanosi się na nią w najbliższym czasie…

Rozważam dziś cały dzień tę scenę z Ewangelii… Piotr, który niemal każdego dnia (nocy) wykonuje pewne znane mu, powtarzalne czynności. Pewnie płukanie sieci dokonuje się już w trybie „świadomość wyłączy się za jakieś trzydzieści minut”. Zmęczenie, rozczarowanie, może złość.

I w tę powtarzalność wchodzi Jezus. Niby wszystko jest tak samo (no może poza porą połowu) – oni zupełnie automatycznie rzucają sieci, ciągną je za łodzią i nie spodziewają się niczego (bo tez i niczego spodziewać się nie należało). A tu nagle… Opór sieci. Coraz większy i większy… To niemożliwe! Ale przecież im się nie śni. To dzieje się naprawdę.

Trochę jak błyskawica, jak grom z jasnego nieba. W tę szarzyznę dnia wkracza cud. Mało tego – jego sprawca zapowiada zupełnie nową i dużo bardziej sensowną misje, która ma dla Piotra. Jak on musi się czuć? Nie był w stanie uwierzyć, że Jezus może wypełnić jego sieci, a teraz ma uwierzyć, że on, Piotr, będzie uczestnikiem jakiejś tajemniczej misji łowienia ludzi?

Zostałem przy tym kontraście – „wypłyń i zarzuć” vel „to bez sensu”. Ileż razy mówię Jezusowi – jestem taki zmęczony, nie oczekuj ode mnie więcej, nie dam rady… Albo – ciągle to samo, moje życie jest takie przewidywalne – jutro znów wsiądę w auto, gdzieś pojadę, wejdę na ambonę… To wszystko jest.. Nudne? Boję się tego słowa. A jednak czasem to doświadczenie dotyka również mnie…

A On niestrudzenie, dziś znów, w Pierwszy Czwartek miesiąca przypomina mi, że to, co robię ma sens (i może mieć sens) tylko i wyłącznie dzięki Niemu i w Nim. Nawet jeśli nie zawsze go dostrzegam, to jednak przecież to Jezus jest kreatorem mojej rzeczywistości. I choć ludzka natura domaga się ciągle „przygody” (czymkolwiek miałaby ona być), to w głębi serca wiem, że tu i teraz dzieje się cud. A ja jestem jego uczestnikiem…