Mili Moi…
Wybaczcie, że długo mnie
nie było… Ale wspominałem ostatnio o Biegu Małych Rycerzy… To wydarzenie
naprawdę pochłonęło wszystkie moje siły. Wielkie przygotowania, ale też
znakomicie nam się wszystko udało. Oczywiście nie byłoby tego wszystkiego,
gdyby nie ludzie, którzy zechcieli się wraz ze mną włączyć w przygotowania. Cudowni
i oddani sprawie. Ale, podobnie jak ja, przygotowujący to wydarzenie po raz
pierwszy. Mamy wszyscy sporo obserwacji i pomysłów co zmienić w przyszłym roku,
żeby było jeszcze lepiej. Ale w gruncie rzeczy dzieci zadowolone, a przecież o
to nam wszystkim przede wszystkim chodziło.
Dochodzę do siebie i ze
wszystkim jestem spóźniony. Jeszcze nawet nie sprzątnąłem dobrze po biegu, a już
trzeba było siadać do konferencji o świętym Franciszku, które mam wygłosić w tych
dniach siostrom klaryskom w Starym Sączu. Wyruszam jutro. Świat drogi przede
mną. Ale nie na darmo jestem synem taksówkarza. Sympatię do jazdy
odziedziczyłem w genach. A prosto ze Starego Sącza do Niepokalanowa. Nagrywać
kolejne audycje…
W minionym tygodniu rozpoczęliśmy
tez pierwszą turę rekolekcji dla braci (każdy zakonnik ma obowiązek odprawić
corocznie pięciodniowe rekolekcje). W naszej prowincji ja jestem odpowiedzialny
za ich przygotowanie. Pierwsze odbywają się w Białogórze, nad morzem.
Oczywiście pojechałem na rozpoczęcie, przywitałem braci, rozliczyłem się z
domem rekolekcyjnym… A wcześniej tygodniami konstruowałem listę z tych, którzy się
do mnie zgłaszali.
A dziś imieniny… To taki cudowny
dzień, kiedy człowiek w zasadzie słyszy tylko dobre słowa na swój temat, kiedy
wszyscy są dla niego mili. A co najważniejsze, nie uświadamia sobie tak
boleśnie jak podczas urodzin, że jego czas zmierza nieuchronnie ku ostatecznym
rozliczeniom. Nowe miejsce, nowi ludzie, ale wiele serdeczności i radość z
bycia wśród nich. Z każdym rokiem coraz intensywniej uświadamiam sobie wielkość
mojego patrona…
A nad Ewangelią dziś
wołałem do Jezusa – pokaż mi jeszcze więcej… Wszak obiecał – zobaczysz więcej
niż to. Tak wiele jego interwencji widziałem. Tak wiele tych interwencji
dokonało się z moim udziałem. Ba, nawet przez moje ręce. A ja wciąż nienasycony.
Chcę widzieć więcej i więcej… Nie po to, żeby po prostu „widzieć”, albo leczyć
swoją nieufność, nie. Raczej po to, żeby budować coraz bardziej swoją wiarę. Kto
bowiem wierzy, widzi więcej. Widzi znaki i cuda tam, gdzie inni ich nie widzą.
Widzi je w prostych sprawach. Kiedy rozmyślałem o świętym Franciszku, zdałem
sobie sprawę, że te cuda widział on nawet w pięknie natury… I ucieszyłem się,
bo piękno działa i na mnie… Mam chyba trochę franciszkańskiej duszy. Wschody,
zachody słońca, zieleń traw, biel śniegu, sarna przy drodze… Świat jest pełen
cudów… Pokaż mi ich więcej, Panie… Jeszcze więcej…