niedziela, 28 listopada 2021

koniec...


(Łk 21,25-28.34-36)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

 

Mili Moi…
Właśnie wróciłem z Poznania, gdzie prowadziłem weekend lectio divina dla kilkunastu młodych kobiet. Organizatorki – Siostry Franciszkanki. Uczestniczki – gównie studentki, choć kilka z nich było młodszych. Generalnie dojrzałe towarzystwo. Weekend w milczeniu, więc na poważnie. Oczywiście to bardzo krótki czas i mam nadzieję, że Duch Święty przyspieszył trochę swoje działanie, albo będzie działał dalej w oparciu o dar Słowa. Bo nad nim przecież skupialiśmy się najbardziej. Przewodził nam Abraham i jego historia odkrywania Boga…

W minionym tygodniu zaś przeżyłem chwile grozy… Zakończyłem rekolekcje w Niepokalanowie, a wkrótce po nich nagrywaliśmy kolejne audycje. Podczas rekolekcji pojawił nam się Covid i to u mojego rocznikowego współbrata, z którym spędziłem nieco czasu gawędząc mile. Osiem dni po kontakcie… miałem objawy niepokojące. Zimno i poczucie, że „coś mnie bierze”, lekki stan podgorączkowy. W drodze więc do domu szybciutko do lekarza na wymaz. I ulga. Wirusa nie ma. Diagnoza? Psychosomatyka. Dlaczego chwile grozy? Bo ja już tam byłem i wiem czego się boję… Nie chodziło bynajmniej o zamknięcie na kilka dni. To mnie nie przeraża. Ale zawalenie terminów dla perfekcjonisty to prawdziwy koniec świata…

Koniec, o którym dziś znów słyszymy… Jakby miniony rok liturgiczny zahaczał o nowy właśnie w ten sposób. Jakby Pan Bóg pokazywał pewną ciągłość. Jakby przekonywał o ważności tego tematu… Koniec, przed którym tak drżymy i który nie napawa nas optymizmem. Koniec, który rozpocznie się w naszej śmierci, która być może nastąpi zanim te wszystkie straszne zjawiska dotkną ludzkość.

Śmierci też się zresztą boimy… I czasem ten lęk trudno pokonać… Ten temat od dawna za mną chodzi i pozwalam sobie od czasu do czasu coś o śmierci poczytać. Chcę Wam polecić książeczkę, której okładkę zamieszczam dziś powyżej. Nicolas Diat zrobił dobra robotę. Zebrał historie umierania mnichów, którzy całe życie do śmierci się przygotowują. Czy im łatwiej odejść? Z założenia tak… Ale nie zawsze założenia idą w parze z rzeczywistością. Pisze więc o trudnościach, pisze o dramatach, o ciężkich chorobach, o długotrwałym odchodzeniu. Nie stroni od tak trudnych zagadnień jak samobójstwa w życiu mnichów. Książkę wchłonąłem w dwa wieczory. Na kanwie konkretnych przypadków, żyjący snują refleksje o przygotowaniu do tego ważnego momentu…

Oswajać się z ta rzeczywistością… A jeśli się uda, to i koniec świata będzie się wydawał mniej przerażający. Zresztą Pan w Słowie dziś zdaje się przekonywać nas, że nie ma takiego lęku, którego On by nie pokonał. Kiedy już będzie naprawdę źle, właśnie WTEDY On nadejdzie. Właśnie wtedy będzie czas na podniesienie głowy i nabranie ducha… On jest bowiem źródłem nadziei…

A we wtorek kurs do Włocławka w związku z tym tematem. Odszedł do wieczności Janusz, brat mojego drogiego o. Stefana, z którym pracowaliśmy razem w Bridgeport. Sam nie może przyjechać i poprosił mnie, czy mógłbym na ten pogrzeb się udać. Oczywiście, że tak… Lubię pogrzeby… Zawsze tak było. Nie ze względu na smutek, który je spowija, ale z racji na nadzieję, która je przenika…

Pięknego Adwentu Wam życzę… Bardzo pięknego…

sobota, 20 listopada 2021

moje tematy?


(Łk 20,27-40)
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: «Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu». Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa "Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba". Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: „Nauczycielu, dobrze powiedziałeś”, bo o nic nie śmieli Go już pytać.

 

Mili Moi…
Dziś rano zakończyliśmy rekolekcje zakonne, których byłem słuchaczem w Niepokalanowie. Nie lubię pisać o czymś źle, ale musze wyznać, że szalenie trudno jest mi znaleźć jakieś pozytywne refleksje po tym czasie. Mam nadzieję, że Pan Bóg podziała jakoś w naszych sercach mimo tego, co usłyszeliśmy, a raczej czego nie usłyszeliśmy. Król Banału – tym tytułem pozwalam sobie określić rekolekcjonistę. Powierzchowność trudna do zniesienia, treści całkowicie przypadkowe, totalny chaos myśli – tym byliśmy karmieni przez pięć dni. Może choć nieco czyśćca Pan mi w zamian za to odpuści… Dla mnie to wielka nauczka – sam jestem odpowiedzialny za organizację rekolekcji w naszej, zakonnej prowincji. A zatem wybór głosicieli musi być naprawdę niesłychanie przemyślany i oparty na twardych przesłankach, że ten czy ów rzeczywiście ma coś sensownego do powiedzenia…

Weekend zamierzam spędzić również w Niepokalanowie, ponieważ w poniedziałek i wtorek nagrywamy kolejne audycje. Nie ma więc większego sensu jechać na północ, żeby za chwile wracać z powrotem. Skorzystam więc pewnie z okazji i połażę po Warszawie. Lubię to – przede wszystkim chodzić, a po wtóre patrzeć na ludzi. Każdy gdzieś zmierza, czymś żyje, niesie w sobie jakąś historię, ma jakieś teraźniejsze radości i smutki. Czasem po twarzy, a czasem po wyglądzie można się ich domyślać. To wielka księga, którą uwielbiam czytać… No i duże miasto – czegóż potrzeba więcej?

A dziś nad Słowem pomyślałem sobie o ważnych dla mnie tematach. Wszak saduceusze konstruują ten szyty grubymi nićmi przykład, ponieważ temat zmartwychwstania jest dla nich ważny – chcą go zgłębić, nawet jeśli mają swoje uprzednie założenia, do których potwierdzenia dążą. Jest to jakoś dla nich ważne – interesuje ich to. Pomyślałem dziś – a co ja aktualnie zgłębiam? Jakie są moje ulubione tematy teologiczne? Co zajmuje mój umysł? Po jakie lektury sięgam?

Niewątpliwie, odkąd zostałem odpowiedzialny za wspólnoty MI w naszej Prowincji, bardzo mocno usiłuję pogłębiać moją więź z Maryją. Czytam sporo na Jej temat, również dlatego, żeby móc o Niej mówić. Ale czy odnajduję w sobie jakieś pytania? Czy to warunkuje choćby dobór lektur? Czasem mam wrażenie, że treścią moich rozmyślań jestem ja sam – oczywiście w perspektywie Boga (nie w jakimś narcystycznym kontekście). Ale czasem te moje troski i zagadnienia dotyczące moich dróg są tak absorbujące, że zajmują mi cały czas przed Panem. A bywa, że nie myślę o niczym – siedzę przed Nim i mam całkowitą pustkę w sobie – nie potrafię wzbudzić żadnej myśli.

O co chciałbym Go zapytać najpierw, gdybym mógł postawić Mu jakieś konkretne pytanie, będąc pewnym, że natychmiast odpowie? Nie wiem… Naprawdę nie wiem… To taki kolejny wymiar własnej bezradności, który odkryłem dziś na medytacji…

czwartek, 11 listopada 2021

biało - czerwono


(Łk 17,20-25)
Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: "Oto tu jest» albo: «tam». Oto bowiem królestwo Boże jest pośród was”. Do uczniów zaś rzekł: „Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: "Oto tam" lub: "oto tu". Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie”.

 

Mili Moi…
Wczoraj znów doświadczyłem maryjnego cudu… Kończyliśmy rekolekcje maryjne w Gdańsku i jak zawsze zapraszałem do oddania się Niepokalanej w duchu Rycerstwa. Nasz kościół nie jest miejscem, do którego uczęszczają wielkie tłumy. Jest jakaś wierna grupa czcicieli Matki Bożej Ostrobramskiej, który od 75 lat w tym miejscu odbiera cześć. Ale jest to raczej grupa nieliczna. Tymczasem wczoraj do MI przystąpiło… 45 osób. Nie spodziewałem się tak wielu chętnych. Do tego stopnia, że musiałem w ciągu dnia wrócić do Gdyni i zaopatrzyć się w większą ilość materiałów, bo nie przewidziałem, że będą mi potrzebne. Dla mnie to tylko kolejny dowód na to, że Maryja troszczy się o swoje dzieci i teraz jest Jej godzina. Ona zaprasza do tego oddania, które ma się realizować w sercach ludzkich jak najszerzej. A ja jestem szczęśliwy, że mam w tym swój udział…

To był dla mnie ważny znak również z innych przyczyn… Wspominałem, że czasem to moje słowo wydaje mi się takie słabe, że zupełnie nie umiem siebie samego przekonać, że ono działa (a precyzyjniej mówiąc – że Duch przez nie działa). Wczoraj jednak, o. Piotr, dziękując mi wieczorem za wygłoszone rekolekcje, zwrócił moją uwagę właśnie na to, co ostatnio roztrząsałem. Mówił o tym, że głoszę tak, że się to może podobać, ale dziś mamy naoczne świadectwo, że nie tylko o „podobanie” się chodzi. Dziś, mówił, widzę ludzi, którzy odpowiedzieli na twoje słowo i którzy podjęli bardzo konkretną decyzję i zobowiązanie. I to jest niesłychanie realny owoc, na który i ja patrzyłem z wielkim zdumieniem i wdzięcznością.

A dziś spokojny dzień dochodzenia do siebie… Czytam, spaceruję, rozmyślam. Także o Ojczyźnie, którą kocham, ale którą coraz mniej rozumiem… A właściwie chyba moich rodaków rozumiem coraz mniej. Niechęć, nienawistne sposoby mówienia o sobie nawzajem, wulgarność, obraźliwy język – od salonów politycznych, aż po bruki ulic. Kanały informacyjne? Publicystyka? Mam coraz większy odrzut i powoli przestaję się zmuszać… Narasta we mnie przekonanie, że konieczna jest dla mnie „cała wstecz”, żeby uniknąć tego brudu, który wyziera z każdej strony i który formatuje moje myślenie. Nie karmić siebie i trudnych uczuć – gniewu, złości, rozczarowania – kolejnymi obrazami, podłościami, głupotą…

Jeszcze Polska nie zginęła – śpiewamy… Jeszcze nie zginęła! I oby to już nigdy się nie powtórzyło, choć maszerujemy, moim skromnym zdaniem, w tym kierunku ochoczo. Nawet jeśli to nie kierunek „zagłada”, to z całą pewnością „osłabienie i rozbicie”. A stąd już tylko krok…

Ale milczę. Dziś „czarnowidzom” nie wolno lamentować. Dziś ma być tylko biało – czerwono. Pośpiewać, wzruszyć się, a jutro jeszcze ostrzej, jeszcze brutalniej, jeszcze wulgarniej. Dobitnie. Po polsku…

poniedziałek, 8 listopada 2021

o wiarę...



(Łk 17,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: "Żałuję tego", przebacz mu”. Apostołowie prosili Pana: „Przymnóż nam wiary”. Pan rzekł: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna”.

 

Mili Moi…
Trwamy w rekolekcyjnym działaniu w kościele Świętej Trójcy w Gdańsku. Nie ma tam parafii, więc ludzi przychodzi znacznie mniej – są to zwykle sympatycy tego miejsca. Ale i tak z radością notujemy 30-50 osób na Mszach w południe i o 18.00. Każde głoszenie sprawia mi sporo radości…

Dlatego zamieszczam Wam powyżej konferencję z minionej soboty. Przezywaliśmy tu w Gdyni Prowincjalny Zjazd Rycerstwa Niepokalanej połączony ze wspominana już przeze mnie, nową inicjatywą – Franciszkanie dla Niepokalanego Serca Maryi. Uczucia mam mieszane… Rycerstwo dopisało, co bardzo cieszy. Ale poza tym zainteresowanie bardziej niż znikome. Ludzi niezwiązanych z MI było bardzo mało. Zatem ważą się losy tego wydarzenia. Pewnie jeszcze za miesiąc spróbujemy. A jeśli się nie powiedzie, to wrócimy pewnie do tradycyjnej, bardzo skróconej formy…

Czuję się trochę kiepsko… Pięć tygodni mija, odkąd boli mnie gardło. Dziś byłem po raz kolejny u lekarza i dostałem skierowanie do laryngologa. Wszystko niby w normie, a nie bardzo wiadomo jak mnie leczyć. Trochę to już męczące i uciążliwe.

A nad Słowem dziś prosiłem o duuuuużo wiary. Czasem, kiedy wychodzę na ambonę, przychodzą na mnie „godziny zwątpienia”. Pojawia się myśl – czy to moje głoszenie – proste i słabe, może w jakikolwiek sposób wpływać na ludzkie życie? Czy w tym ktokolwiek jest w stanie usłyszeć Słowo Boże? I oczywiście nie chodzi mi o to, żeby ktokolwiek to potwierdził, bo to i tak najzwyczajniej w świecie nie bardzo działa. Chodzi mi o taką głębię wiary, która mnie na tę ambonę będzie niosła jak wiatr. Tak bardzo proszę Jezusa, żeby to moje słowo było skuteczne Jego skutecznością, a nie mizerią mojej własnej inteligencji czy przemyślności. I proszę Go o to, żeby mi się zawsze chciało, żeby nie brakowało mi pomysłów, żebym nie zmarnował żadnej okazji… Wiary – potężnego tchnienia – udziel łaskawy Panie…

A teraz znikam, bo jutro na spotkaniu przełożonych, odbywającym się w Gdańsku, musze przedstawić sprawozdania z działalności dwóch dzieł, za które jestem odpowiedzialny – Rycerstwa Niepokalanej i Grupy Rekolekcyjno-Misyjnej… A sprawozdania owe istnieją wciąż tylko w mojej głowie. Czas przelać je na papier…

poniedziałek, 1 listopada 2021


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z weekendu rekolekcyjnego ze Spotkaniami Małżeńskimi. Zajmowaliśmy się tematem temperamentów wraz z dziewięcioma parami, które zdecydowały się „długi weekend” spędzić w taki właśnie sposób. To kolejny z weekendów proponowanych w cyklu formacyjnym Spotkań Małżeńskich i ma zupełnie innych charakter od tak zwanego weekendu podstawowego. Przyjeżdżają tu bowiem ludzie, którzy już wiedzą czego mogą się spodziewać, jak wygląda dynamika ich pracy, a nade wszystko, znają już jej wartość. To daje zupełnie inną perspektywę posługi niż wówczas, kiedy ludzie przyjeżdżają po raz pierwszy (choć to ma swój absolutnie niepowtarzalny urok i jest w swej istocie znacznie trudniejsze i znacznie bardziej emocjonujące – dla nich i dla nas). Niemniej – było pięknie. Spokojnie, a jednocześnie wydaje się, że owocnie. No i znów poznałem kilku nowych, pięknych ludzi… Kocham tę robotę!

Dziś natomiast posługa w Gdyni… Mocno pracowity to dzień dla księży. Zdążyłem więc odbyć krótki, przedpołudniowy spacer na cmentarz. A na wieczorny już chyba sił w sobie nie znajdę. Męczy mnie ciągle infekcja, której nie mogę pożegnać. I tak już od trzech tygodni. Kto wie o co w tym wszystkim chodzi… Zapytam lekarza w najbliższych dniach.

Ale, dzięki Bogu, mam dość spokojny tydzień, choć wypełniony przygotowaniami do naszej pierwszosobotniej, nowej, gdyńskiej, franciszkańskiej inicjatywy, o której informuje powyższy plakacik. Jeśli macie blisko, to z serca Was zapraszamy… Mam szczerą nadzieję, że Matka Boża wykorzysta ten czas i zgromadzi swoje dzieci, żeby je zbliżyć jeszcze bardziej do swojego Syna. Dla mnie zaś to zaszczyt i przyjemność mówić o Niej. Już w niedzielę natomiast zaczynam kolejne rekolekcje maryjne. Tym razem w naszym, franciszkańskim kościele Świętej Trójcy, w Gdańsku.

A dzisiejsze Słowo? Jedno z trudniejszych dla mnie? Pisałem już kiedyś, że nie umiem o nim mówić… Wszelkie poziomy „szaleństwa” zostały w nim przez Pana przekroczone i chyba wciąż towarzyszy mi lęk, że mogłoby ono zostać odrzucone przez słuchaczy. Ale skoro On nie bał się go wypowiedzieć, to dlaczego ja się boję? Skoro On nie próbował zatrzymać słuchaczy, którzy odchodzili wobec zbyt trudnego Słowa, to dlaczego ja miałbym postępować inaczej? Moje odczucia przecież w żaden sposób nie wpływają na prawdziwość Bożego Słowa. Ani reakcje słuchaczy… Słowo musi wybrzmieć…

Ja się odnajduję dziś najbardziej w błogosławieństwie smucących się… Od kilka lat niewidzialna mgła smutku spowiła moją codzienność i dziś pytałem Jezusa o jego przyczyny. Coraz wyraźniej widzę, że powodem jest samotność. Ale nie taka, której mógłby zaradzić jakikolwiek człowiek. Wyraźnie widzę, że nie chodzi o częstsze przebywanie w grupie, a już z pewnością nie o to, żeby szukać z kimkolwiek takiej ludzkiej, sprzecznej z moim powołaniem bliskości. Nie, to na pewno nie…

Chodzi raczej o samotność wewnętrzną, która bierze się chyba z jakiegoś bolesnego doświadczenia „oddalenia” od Boga (choć wydaje mi się, że nigdy dotąd nie byłem tak blisko Niego). Boję się używać wielkich słów, dlatego tu chyba czas zacząć milczeć, ale… Podobnie jak za oknem, tak w moim sercu zapadła noc… Nie widzę jasno. Jest w tym wiele niepokoju. I zagubienia chyba… Samotność. Smutek. I gorliwość o Jego dom, o Jego Słowo, o Jego chwałę… Bolesne sprzeczności. A wszystkie we mnie… Tajemnica…