piątek, 27 lipca 2018

jak cudownie jest widzieć...


Photo by Christopher Burns on Unsplash
(Mt 13, 10-17)
Uczniowie przystąpili do Jezusa i zapytali: «Dlaczego mówisz do nich w przypowieściach?»
On im odpowiedział: «Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i w nadmiarze mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że patrząc, nie widzą, i słuchając, nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza:
„Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił”.
Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli».

Mili Moi…
1416 dzień w Ameryce… jeden z ostatnich… Czytam, śpię, modlę się, prasuję, kompletuję tych kilka drobiazgów, które ze sobą zabiorę i staram się nie ruszać „do miasta”, bo serce ściska mi się na myśl, że nieprędko tu wrócę. Jest jak zwykle – to znaczy uczucia nie nadążają za głową. Bo choć wiem, że to właściwy kierunek zmian, to jednak smutno coraz bardziej…

Dziś po raz kolejny przejrzałem szuflady, z których powyrzucałem już dawno wszystko, co należało wyrzucić… No i kolejny worek śmieci stoi u drzwi. Jak to możliwe? Nie należę do „zbieraczy” i dość szybko pozbywam się tego, co nie jest mi potrzebne. A jednak ciągle odnajduję rzeczy, które żegnam bez żalu. Mam nadzieję, że to już ostatnia „inspekcja”.

A nad Słowem dziś po raz kolejny doznałem takiej ogromnej wdzięczności wobec Boga za to, że mogę na Niego patrzeć. Kiedyś, w czasach liceum, strasznie tęskniłem za kaplicą domową. Każde rekolekcje powołaniowe w klasztorze były dla mnie przedsionkiem raju właśnie dlatego, że w każdej chwili mogłem wejść do kaplicy, gdzie mieszkał Jezus. Dziś nie tylko mieszkam w klasztorze z kaplicą, ale co więcej, jako kapłan, mogę w każdej chwili otworzyć tabernakulum i patrzeć na Jezusa, od którego nawet w tej chwili, gdy to piszę, oddzielają mnie tylko dwie ściany. Absolutnie cudowne doświadczenie…

Odkryłem dziś również na nowo głód słuchania, który mam nadzieję wkrótce zaspokoić. Tu niestety byłem prawie zawsze głosicielem, a moja wiara, dokładnie tak, jak w życiu innych, rodzi się ze słuchania. W Polsce znacznie więcej okazji ku temu. Internetowe głoszenie mi „nie smakuje”, choć czasem po nie sięgam. W niektórych sprawach jestem i pewnie pozostanę „tradycjonalistą”. Czekam więc z niecierpliwością na Słowo, które nie tylko będę czytał, ale które ktoś mi wygłosi… Oby jak najprędzej…

poniedziałek, 23 lipca 2018

jeden tydzień...


(J 15, 1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony, jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją i wrzuca do ognia i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.


Mili Moi…
Zaczyna do mnie docierać, że dokładnie za tydzień kończy się moja przygoda z Ameryką. Szczególnie to widzę we wszystkich „ostatnich razach” począwszy od ostatniej Mszy Świętej niedzielnej sprawowanej po angielsku wczoraj, aż do ostatniej butelki mleka do kawy, która wystarcza mi na tydzień i została zakupiona dzisiaj. Naprawdę za chwilę ma się dokonać kolejna wielka zmiana w moim życiu. I jak zawsze jest to w jakimś sensie ekscytujące. Smutek? Odrobina owszem… Jak zawsze… Ale balansowany przez świadomość, że to właściwe posunięcie…

No i nieco zabawnych sytuacji… Bywam zaczepiany przez Polaków, których w życiu na oczy nie widziałem (a już na pewno nie w kościele), którzy zapewniają – gdybyś chciał kiedyś wrócić, to śmiało, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami, jesteś w porządku gość… Jak tu się nie uśmiechnąć… To zresztą najlepsze, co można robić w te ostatnie dni. Uśmiechać się i to dużo…

A nad Słowem dziś pomyślałem, że Pan daje nam znakomite wskazówki dla oceny poziomu naszego zjednoczenia z Nim. Do niego przecież zachęca i wzywa – ścisłe zjednoczenie niczym gałązki z krzewem winnym jest Jego pragnieniem wobec nas. Ale jak określić poziom tego zjednoczenia? Po czym poznać, że ono rzeczywiście istnieje?

Pan mówi – kto trwa we mnie, a ja w nim, ten przynosi owoc obfity… No i to pierwsze pytanie – o owoce naszego życia? Czy rzeczywiście obfite i piękne, czy jakieś „śliwki robaczywki”? Samemu trudno to ocenić, ale właśnie po to daje nam Kościół spowiedników, kierowników, czy przewodników duchowych, żeby takie rzeczy weryfikować. Konfrontując moje życiowe owoce z kimś, komu ufam i kto żyje z Ducha, mam szanse poznać poziom mojego zjednoczenia z Jezusem…

Po wtóre – jeśli we mnie trwać będziecie, proście o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni? Po znajomości? Bez kolejki? Po cichu i pod stołem? Nic z tych rzeczy… Ścisłe zjednoczenie z Panem pozwala głęboko wejść w Jego pragnienia i znakomicie odczytywać Jego wolę. Wówczas wszystko, o co prosimy się realizuje, bo prosimy tylko o to, czego chce Jezus, a to czasami zupełnie inne rzeczy, niż te, których moglibyśmy po ludzku chcieć. A zatem poziom wysłuchiwania naszych modlitw może nam sporo powiedzieć o poziomie zjednoczenia z Jezusem… Może warto to sprawdzić.

środa, 18 lipca 2018

cuda codzienności...


Photo by Kinga Cichewicz on Unsplash
(Mt 11,20-24)
Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły. „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie”.


Mili Moi…
Dostałem dziś w prezencie od Pana przepiękne popołudnie. Dawno już takiego nie miałem. Za oknem szalejąca burza (prawdziwe wybawienie po wielu dniach ekstremalnych upałów), ja w fotelu w chłodnym pokoiku, na moich kolanach ośmiuset stronicowa książka, w ręku kubek z gorącą kawką, w tle piosnki o połoninach i zapachu świeżo pieczonego chleba… Czegóż chcieć więcej? Cudownie…

No właśnie ta cudowność w codzienności dziś przykuła moja uwagę. Ileż takich „codziennych cudów” wokół nas, poprzez które Bóg chce się objawiać, wzbudzać refleksję, wdzięczność, pokazywać co w życiu naprawdę ważne. Gdybyśmy tylko potrafili je czytać… Tymczasem mam wrażenie, że jedynym czytelnym językiem Boga dla wielu z nas jest cierpienie. Kiedy ono się pojawia, wówczas tak, wówczas jesteśmy skłonni się zatrzymać, pomyśleć o Nim, pożalić się na to, co nas spotkało. Bo przecież dwie ręce, sprawne oczy, czy samodzielność w korzystaniu z łyżki i widelca niespecjalnie przykuwają naszą uwagę i są traktowane jako coś zupełnie oczywistego.

Może rzeczywiście świat dzieli się na tych, dla których wszystko jest cudem i na tych, dla których nic nim nie jest…

A z anegdot dnia… Dziś mieliśmy w parafii pogrzeb. Po Mszy eskapada na cmentarz, a tam… niespodzianka… nie wykopano grobu. Bo ktoś, komuś, coś… chłopaki od kopania nie dosłyszeli, nie pojęli, czy Bóg wie co jeszcze… W każdym razie pierwszy raz sprawowałem stację na cmentarzu z perspektywą „zajmiemy się tym po skończonej ceremonii”. Takie rzeczy tylko w Ameryce…

niedziela, 15 lipca 2018

dwóch, trzech, czterech...


Photo by rawpixel.com from Pexels
(Mk 6,7-13)
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im. żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”. I mówił do nich: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.


Mili Moi…
Nadaktywności ciąg dalszy… Jakoś wyjątkowo dużo zadań jak na lipiec… Niestety znane przysłowie – „po Bożym Ciele nie ma księdza w kościele” nijak się tu u nas nie sprawdza… Ale dzięki temu dni płyną szybko i właściwie zostały mi jeszcze dwa tygodnie obecności w Bridgeport. To już naprawdę trochę jak wizyta, bo rzeczy pozostało mi tylko tyle, ile zmieści się w walizkę. Puste półki przypominają mi każdego dnia, że już za chwilę czas ruszyć w drogę…

W poniedziałek wysłałem kilka kartonów. A w piątek dwa z nich były już pod moimi drzwiami… Ale niestety nie w Polsce, tylko tu, w Bridgeport. Wróciły w stanie znacznego zużycia… A to tylko trzy dni. Kartki z adresami zerwane, a dzięki zapisanemu naprędce własnoręcznie adresowi zwrotnemu, przynajmniej odzyskałem kilka książek. Podobno nic takiego nigdy dotąd się nie zdarzyło. Jak ja lubię być pionierem… Cóż, jutro podejmiemy kolejna próbę.

Dziś mamy diecezjalną Niedzielę Misyjną. Taki pomysł mógł zrodzić się tylko w amerykańskich głowach. Im mniej ludzi w kościele, tym ważniejsze zbiórki finansowe. Ale ja się cieszę bardzo, bo już dawno nie miałem tak spokojnej niedzieli. To wszystko dzięki gościowi, który przyjechał na tę zbiórkę i przejął część moich obowiązków. Pracujemy dziś razem…

I to mi uzmysławia, że Jezusowe polecenie, aby uczniowie szli po dwóch ma głęboki sens. Wzajemna, życzliwa pomoc jest tylko jednym z aspektów tego współdziałania. Czasem, rzecz jasna, nie jest to łatwe. Bywa, że znacznie wygodniej pracuje się w pojedynkę. Ale generalnie – wspólnota to skarb. A im większa, tym lepiej. Po czterech latach w dwuosobowej wspólnocie uzmysławiam sobie tęsknotę za wspólnotą bardziej liczną. Właśnie po to przecież wstąpiłem do zakonu. I choć tych czterech lat z moim współbratem Stefanem nie zamieniłbym na nic innego, bo to święty człowiek, to jednak cieszę się, że od września będę mógł zamieszkać w domu z kilkoma braćmi. To duże wyzwanie, ale też i duża radość. Zakon to cudowna przestrzeń realizowania Ewangelii. Każdemu polecam…

poniedziałek, 9 lipca 2018

współczucie rodzi pomoc...


zdj:flickr/Jason Bain/Lic CC
(Mt 9,18-26)
Gdy Jezus mówił do uczniów, oto przyszedł do Niego pewien zwierzchnik synagogi i oddając Mu pokłon, prosił: "Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i połóż na nią rękę, a żyć będzie». Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Mówiła bowiem sobie: "Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa". Jezus obrócił się i widząc ją, rzekł: "Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła". I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: "Odsuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi". A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
Dziś moje rzeczy „wyszły z domu”… Kiedy dotrą do Poznania? Podobno za kilka tygodni. Wszystko w rękach Bożych… To już druga moja przeprowadzka zza granicy. W Irlandii wprawdzie byłem tylko rok i za moich czasów już niejedna firma przeprowadzała ludzi do kraju. Stąd znacznie dalej. Ale refleksję nad tym dziełem mam pozytywną. Nie obrastam w rzeczy. Jedyna moją słabością są książki. Tych zawsze za dużo. Ale odchudzam zapasy konsekwentnie…

W tych ostatnich dniach Pan Bóg robi mi sporo prezentów. Przysyła mi ludzi z daleka – zarówno w sensie geograficznym, jak i duchowym. Przyjeżdżają, bo usłyszeli, że można się tu dobrze wyspowiadać. Taka „renoma” była kiedyś moim marzeniem, a teraz się realizuje. Jestem wdzięczny Bogu za zaufanie, którym obdarzają mnie Jego dzieci dopuszczając mnie do swoich historii życia – często są to spowiedzi generalne. I cieszę się, że nie tylko mogę im w Jego imię przebaczać, ale jeszcze stawać się wobec nich wystawiennikiem – powierzać ich w modlitwie naszemu dobremu Ojcu.

A z Polski płyną kolejne zaproszenia do poprowadzenia rekolekcji. To dopiero zaskoczenie, bo nawet jeszcze nie zdążyłem wrócić. Ale jest to dla mnie także jakiś znak potwierdzający, że Pan Bóg ma w tym moim powrocie swój plan, ku któremu będę się starał skłonić moje siły i przeorientować się z działalności parafialnej na „aktywność w terenie”.

A w tym wszystkim najważniejsze, żeby nie stracić wrażliwości na człowieka. Dziś mi to szczególnie stanęło przed oczami wraz z Ewangelią. Kiedy ją czytam, zawsze przypominają mi się liczne świadectwa dotyczące Jana Pawła II, w których ludzie mówią o tym, że kiedy z nim rozmawiali, czuli wyraźnie, że dla niego świat i czas się zatrzymał. Mieli wrażenie, że są tylko oni i on – dla niego każdy człowiek stawał się centrum świata. To jeszcze dla mnie wciąż w sferze ideału, ale usiłuję konsekwentnie nad tym pracować… Choć myślę sobie, że wrażliwość generalnie jest słabym punktem współczesnego świata. Tak wiele cudzych problemów powszednieje… Setki cierpiących dzieci wyglądające ku nam przez okno internetu, biedacy, którzy w wyniku kataklizmu stracili dorobek całego życia, seniorzy ograbieni przez „wnuczków” – wszystko to sprawia, że coraz częściej te i podobne informacje nie zatrzymują się w nas (we mnie). Może jeszcze kiedy krzywda dzieje się blisko nas…

Tymczasem przekonanie, że „całego świata nie zbawimy” wytrąca nam z ręki najprostsze narzędzie, które wydaje się takie mizerne, a które zawsze działa… Modlitwa… Nie możesz pomóc materialnie – westchnij do Tego, który jest Panem każdego banknotu na tej ziemi… On może zaradzić natychmiast… A może podczas tej modlitwy przypomni nam o „zapasach w skarpetce”, której jednak zamiast leżeć, mogłyby „pracować w terenie”…

środa, 4 lipca 2018


(Mt 8,28-34)
Gdy Jezus przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: „Czego chcesz od nas, Jezusie, Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?” A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy prosiły Go: „Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń”. Rzekł do nich: „Idźcie”. Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby odszedł z ich granic.


Mili Moi…
Nie trzeba było długo czekać… Dziś otrzymałem oficjalną „obediencję” (tak nazywamy w naszym zakonnym języku polecenie przenosin, czy podjęcia nowych obowiązków). Jako że „papier” jest, mogę już oficjalnie napisać, że od 1 września rozpoczynam moją posługę w… Poznaniu.  Nasz kościół, usytuowany niemal w samym Rynku, jest jednym z najpiękniejszych kościołów, które w życiu widziałem (próbkę macie na zdjęciu). Nie ma tam parafii, za to jest adoracja Najświętszego Sakramentu i posługa spowiedzi, co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. Kiedyś marzyłem, żeby znaleźć się w tym miejscu. No i bardzo praktyczna sprawa – dobre połączenia kolejowe, co pomoże w posłudze rekolekcyjnej. Polecam się Waszej modlitwie na czas podejmowania nowych wyzwań i oswajania się z nowymi rzeczywistościami.

Jak pokazuje dzisiejsze Słowo, oswajanie może być jednak czasem niebezpieczne. Mieszkańcy Gadary jakby oswoili się ze złem mieszkającym w okolicy. To taki koloryt miejsca – tymi drogami po prostu się nie chodzi, bo tam mieszkają dwaj szaleńcy. Ale wiemy o nich, znamy ich – po co to zmieniać. Wstrząsające dzieło uwolnienia, którego dokonuje Jezus, przeraża do tego stopnia, że proszą Go, aby odszedł. Fenomen – zło ich już nie przeraża, ale dobro wydaje się niebezpieczne…  Nikt nie wspomina o tych dwóch uwolnionych ludziach. Oni jakby się nie liczą… Liczy się tylko niepokój wobec nieoswojonej przyszłości…

A dla Jezusa to oni byli najważniejsi. Dla nich było warto… A wam, drodzy mieszkańcy, niech się stanie według waszego pragnienia… Wsiadł do łodzi i odpłynął… Zrezygnował? Nie… Bóg nigdy nie rezygnuje… Pośle swój Kościół do pogan jeszcze niejeden raz… Nieustannie posyła…

droga serca...



(J 20,24-29)
Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”. Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.


Mili Moi…
Jestem na pierwszym etapie pakowania. To znaczy, że dwie torby książek trafią do biblioteki parafialnej, część dobytku na najbliższą wyprzedaż garażową, a reszta wypełni znacznie mniej kartonów niż wcześniej mi się wydawało…

Od wczoraj wiem już, dokąd moje kartony popłyną. Ojciec Prowincjał przekazał mi swoją ostateczną decyzję. Pozwolę sobie jeszcze jej tu nie komunikować, ponieważ nadal ma ona status nieoficjalnej i dopóki nie zostanie opublikowana nie zamierzam uprzedzać faktów. Myślę, że to kwestia kilku dni i będę mógł o tym oficjalnie mówić. Jak każde nowe miejsce tak i to niesie ze sobą jakąś dozę niepewności, ale i sporo nadziei. Ufam woli Bożej wyrażonej przez przełożonych i spokojnie czekam na rozwój wypadków.

Spoglądam na wielkie zdjęcie Antonietty Meo, które wisi na mojej ścianie. Dziś kolejna rocznica jej narodzin dla nieba. Mała dziewczynka, do której wzdycham wiele razy w ciągu dnia. Niebiańska Przyjaciółka, która rozumiała lepiej kim jest Jezus, niż wielu dorosłych, którzy ją otaczali. Tak mi się marzy ta dziecięca prostota w relacjach. Przez wiele lat moja ulubioną świętą była Teresa z Lisieux… Zawsze moje serce ma bliżej do tych, którzy do Boga szli drogami miłości, aniżeli do tych, którzy dokonywali skomplikowanych wywodów intelektualnych (z całym szacunkiem rzecz jasna do tej drogi – dla wielu okazała się ona równie skuteczna).

Może właśnie dlatego jakoś szczególnie wczuwam się dziś w Tomasza. Niemal namacalnie odczuwam jego żal, smutek i rozczarowanie. Przecież oni wszyscy widzieli, słyszeli, rozmawiali z Jezusem, a on? Pominięty… Jakby trochę mniej ważny… Pozbawiony cudu… Myślę w tym kontekście o tych wszystkich chwilach, w których odczuwałem żal, że taką różnorodność darów Pan rozlewa w swoim Kościele, a ja jakiś taki biedny (wiem, wiem, wielu zaraz zaprotestuje słowami – niech ojciec nie grzeszy, o czym ojciec mówi?), ale wszyscy mamy tak samo – trawa u sąsiada zawsze bardziej zielona, a cudze dary błyszczą zawsze jaśniej. Od jakiegoś czasu jestem w stanie kilka moich talentów nazwać z imienia i naprawdę się nimi cieszyć. A przede wszystkim Panu Bogu za nie dziękować. I myślę sobie, że to takie Tomaszowe „dotykanie Pana”, kiedy schodzę z ambony, a ktoś szczerze dziękuje za słowo, które „nie wiem skąd mi się bierze” (oczywiście doskonale wiem skąd…), kiedy dzwoni telefon i słyszę – ojcze, chcemy żebyś wygłosił rekolekcje… kiedy przychodzi wiadomość – dostałem telefon od Z, potrzebuję się dobrze wyspowiadać (a w tym ostatnim miesiącu takich wiadomości sporo – wieczory zajęte na dwa tygodnie do przodu).

Nie słyszę Jego głosu (w sensie fizycznym), nie miewam wizji przechodzącego Pana, ale gdybym powiedział, że nie widzę jak On działa przeze mnie i we mnie, to byłbym po prostu niewdzięcznym głupcem. Antonietto (Dziecinko, jak zwykłem się do Ciebie zwracać) – powiedz dziś Jezusowi, że Go kocham… Mocno.