środa, 29 grudnia 2021

stary człowiek...


(Łk 2,22-35)
Gdy upłynęły dni Ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.

 

Mili Moi…
Dostałem zupełnie nieoczekiwany prezent… Taka mała – wielka rzecz. Wspominałem w lipcu, że wprowadziłem się do jedynego, dostępnego pokoju w naszym klasztorze, a był to pokoik maleńki niczym dziupla. Ale jakoś szybko przywykłem – zresztą kwestie mieszkaniowe nie stanowiły dla mnie nigdy większego problemu. W żadnym wypadku nie wyglądałem jakiejkolwiek zmiany. Gdy tymczasem… Wczoraj naszą wspólnotę opuścił o. Tadeusz, który został skierowany do pracy w Asyżu. Właściwie mój „sąsiad” – mieszkaliśmy na jednym korytarzu. Kiedy wszedłem do opuszczonego przez niego pokoju (który jest również maleńki, ale znacznie ładniejszy i możliwy do zagospodarowania przy jednoczesnym zachowaniu kawałka przestrzeni życiowej) wiedziałem, że to dar… Za zgodą naszego przełożonego, trzy i pół godziny później byłem całkowicie przeprowadzony do nowego pokoju (jestem z siebie bardzo dumny, bo to oznacza, że nie obrosłem zanadto w dobra – nie użyłem w tej przeprowadzce żadnego kartonu – wszystko przeniosłem we własnych rękach). I tak siedzę teraz przy nowym biurku, oddycham nową perspektywą i spoglądam na wielki portret Czcigodnej Służebnicy Bożej Antonietty Meo, dla której wreszcie znalazła się godna ściana… Bóg jest dobry.

Poza tym nieco pracuję… Prowadzę krótkie, trzydniowe rekolekcje dla sióstr urszulanek w Gdyni Orłowie. To tylko dziesięć minut jazdy autem od nas, co pozwala mi wracać na noc do domu. Siostry chyba zadowolone, bo przełożona przyszła dziś spytać, czy może moje namiary przekazać wyższym przełożonym, które są w nieustannym procesie szukania rekolekcjonistów. Podejrzewam więc, że jeszcze długo roboty mi nie zabraknie…

Za cztery dni mam ruszyć do USA… Jeszcze tego zupełnie „nie czuję” i pewnie zanim nie znajdę się na lotnisku, nie poczuję. Uwierzę zaś pewnie dopiero, kiedy wyjdę w Nowym Jorku z lotniska. Wszystko wydaje mi się takie nierzeczywiste i nierealne. A jednocześnie ekscytujące. Czuję się jakbym tam jechał po raz pierwszy…

Symeon wskazał mi natomiast dziś źródło mądrości. Nie był to po prostu jego wiek. Tak zwykliśmy uważać – że ludzie sędziwi są mądrzy, bo stoi za nimi doświadczenie lat. I czasem tak bywa. Ale powtarzające się odniesienia do Ducha Świętego sugerują coś zupełnie innego i nade wszystko przywracają nadzieję nieco młodszym – że i dla nich osiągnięcie mądrości jest możliwe. Duch Święty kształtował pragnienia Symeona, Duch wskazał mu sposób ich realizacji, Duch posłał go w miejsce, gdzie czekał na niego dowód… Trudny dowód – bo trzeba wielkiej wiary, żeby w niemowlęciu dostrzec Zbawiciela świata. Ale Duch sprawił, że przygasłe, starcze oczy Symeona były niezwykle sprawne. Zobaczył nimi Zbawienie.

Symeon, który żył dewizą – zobaczyć Zbawiciela i umrzeć… Bo cóż jeszcze piękniejszego w tym życiu mogłoby mu się przydarzyć. Mądry i wolny człowiek. Chodzący w Duchu Świętym…

sobota, 25 grudnia 2021

porykiwania gdyńskich reniferów...


 

wszystko nowe...


(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył.

 

Mili Moi…
Nadeszło zatem kolejne Boże Narodzenie… Innymi słowy – raczej pracowity czas dla księży… Zarówno kilka dni przed, kiedy trwają jeszcze przedświąteczne spowiedzi, jak i w same święta, my nie posiedzimy przy stole, nie poszalejemy w kuchni i nie zbudujemy hiperświątecznej atmosfery. Po prostu nie ma na to zbyt wiele czasu…

Zresztą „atmosfera świąt” jest czymś, czego od wielu lat nie odczuwam i chyba nauczyłem się z tym żyć. Nigdy nie przeżywałem świąt w wielkiej, kochającej się rodzinie, bo takiej po prostu nie miałem. Stąd przywykłem do kameralnych grup. A przez lata życia zakonnego te grupy dzieliły się zwykle na takie, które dobrze czuły się w swoim gronie i takie, które w jakimś sensie musiały być razem. Emocji świątecznych miałem zwykle całkiem sporo, choć nie zawsze były one takie, jakich sobie wzajemnie życzymy.

Niemniej, obecnie jestem we wspólnocie, która się zwyczajnie lubi. Chcemy być razem i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Dowodem tego jest fakt, że spać poszedłem tej nocy około trzeciej nad ranem… Chyba mi się to jeszcze nigdy nie zdarzyło. Ale to była naprawdę radosna noc spędzona w rzeczywistości prawdziwego braterstwa.

Pasterka w Gdyni… Pierwsza po piętnastu latach… Dane mi było zaśpiewać „Kolędę dla nieobecnych”, która stała się dorocznym, żelaznym punktem na Pasterkach w naszym kościele, od 2006 roku, kiedy ja zaśpiewałem ją po raz pierwszy. Ale super uczucie – być twórca jakiejś malej tradycji. Tej nocy odbyłem sentymentalną podróż. Ludzi w kościele znacznie mniej, głównie z powodu śnieżycy, która uwięziła liczne grono naszych sympatyków w domach na obrzeżach Gdyni. Ale ten mniej nabity niż zwykle kościół uzmysłowił mi z całą mocą jak wielu ludzi przez te piętnaście lat odeszło, a niegdyś wypełniało te ławy…

A dziś cudowny spacer przed południem… Słońce i tłumy ludzi nad morzem. Białe święta. Kawa w papierowym kubku i Hilsong United w słuchawkach. Nie trzeba nic więcej. Zaraz wspólny, świąteczny obiad, potem ołtarz i obowiązki… A może to jednak jest świętowanie? Może taka chwila zatrzymania, nabrania oddechu, ucieszenia się z rzeczy prostych…

A nade wszystko z tego, że Słowo przyszło… Do swojej własności… Dało moc, abyśmy stali się dziećmi Bożymi. Rozbłysło światłem w ciemnej rzeczywistości niespokojnego świata. Całe mnóstwo nadziei przyniosło na ten padół łez. I to się dzieje właśnie dziś. Bóg nie jest odległy, nie jest dawną historią. Bóg jest dzisiaj. Rodzi się dzisiaj. Zbawia dzisiaj! Niech pokona zatem wszystkie Wasze ciemności…

PS. Załączam ostatnie muzyczne odkrycie… Światło pokonuje mrok, a Bóg czyni świat nowym… Pieści ucho.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

do domu...


(Łk 1, 26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a dziewicy było na imię Maryja. Wszedłszy do Niej, Anioł rzekł: "Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami". Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie on wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". Na to Maryja rzekła do anioła: "Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?" Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego okryje Cię cieniem. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. a oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, którą miano za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego". Na to rzekła Maryja: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". Wtedy odszedł od Niej Anioł.

 

Mili Moi…
Czas przedświątecznych cudów trwa… Wczoraj odwiedziłem parafię świętych Piotra i Pawła w Pucku, gdzie proboszcz wpadł na pomysł założenia wspólnoty Rycerstwa Niepokalanej. Ucieszyło mnie to niezwykle, bo to nie jest wyjątkowo częste zjawisko. Moim zadaniem było wygłosić kazanie, zachęcić i pasować chętnych na Rycerzy Niepokalanej. Przygotowałem sobie 250 medalików na sznureczkach, pewien, że większość przywiozę z powrotem do domu. W sobotni wieczór, jakby na potwierdzenie mojej intuicji, przyjęliśmy do MI… trzy osoby. Tego, co działo się w niedzielę nie potrafię już opisać… Przyjąłem wczoraj do Rycerstwa Niepokalanej około 310 osób. To na razie prawdziwy rekord, ale pokazuje mi po raz kolejny, jak wielki jest głód oddania się Niepokalanej. Najwyższemu chwalą przez Jej Niepokalane Serce…

A dziś wielkie sprzątanie… Jest czysto, pachnąco, świeża pościel, stroik na półce, gorąca herbata z miodem, za oknem szalejąca śnieżyca. Święta. Takie mgnienie. Bo jeszcze trochę spowiedzi i innych duchowych aktywności. A tak naprawdę, to powinienem zasiąść nad rekolekcjami dla sióstr… Bo odwlekam to od dawna. A czas nagli. Ale to jeszcze nie dziś. Na pewno nie dziś…

Rzeczywiście tuż po świętach mam krótkie, trzydniowe rekolekcje dla sióstr urszulanek w Gdyni. A tuz po nich… Hmmm… Boje się właściwie o tym pisać, bo wciąż nie dowierzam, że to się wydarzy. 3 stycznia moja noga powinna znów stanąć na amerykańskiej ziemi. Wybieram się na kilkanaście dni do Bridgeport. To zaległy urlop, choć miejsce mało „wakacyjne” w styczniu. Ale lecę tam głównie ze względu na tęsknotę za ludźmi. A miejsca? Zima też piękne… To jeszcze dwa tygodnie i zdaję sobie sprawę, że wszystko się może zdarzyć. No ale bilet kupiony, przygotowania poczynione, a reszta w rękach Pana…

On ma swoje plany, nie zawsze zbieżne z naszymi… Dziś sobie nad Słowem o tym myślałem. Na ile jestem gotów je przyjmować? Do jakiego stopnia jestem uległy? Czy potrafię pokonywać swój lęk? Patrzę dziś na Maryję, która w swojej dziewczęcości wydaje mi się taka mała wobec zadania, które stawia przed Nią Pan. A jednocześnie jest tak wielka duchem, tak otwarta, dyspozycyjna, czujna.

Znalazłaś łaskę u Pana – mówi anioł. Znalazłaś łaskę, więc nie bój się… Propozycje Boga nie są łatwe, ale są zawsze bezpieczne, bo On jest towarzyszem na każdym etapie ich realizacji. On nie zapomina o swoich wybranych. On wie, ile ich kosztuje podjęcie wyzwania, które często całkowicie przekracza ich wyobraźnię, przewidywane możliwości, siły. On wie, ile ich kosztuje zmiana planów i korekta marzeń. On wie…

Wczoraj spotkałem siostrę Rafaelę, sercankę, która poznałem dwadzieścia lat temu i od tamtego czasu się nie widzieliśmy. Nawet nie wiedziałem, że jest w Pucku. Pogawędziliśmy serdecznie i powiedziała takie proste słowo – kiedy człowiek zrealizuje już wszystkie, Boże zadania na tej ziemi, może odejść… Umiera. Jakie to proste i spokojne zarazem. Zrealizować zadania, a potem odejść. Ku prawdziwszemu życiu. Do domu…

środa, 15 grudnia 2021

zmienny świat...


(Łk 7, 18b-23)
Jan przywołał do siebie dwóch spośród swoich uczniów i posłał ich do Jezusa z zapytaniem: "Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" Gdy ludzie ci zjawili się u Jezusa, rzekli: "Jan Chrzciciel przysyła nas do Ciebie z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" W tym właśnie czasie Jezus wielu uzdrowił z chorób, dolegliwości i uwolnił od złych duchów; także wielu niewidomych obdarzył wzrokiem. Odpowiedział im więc: "Idźcie i donieście Janowi to, co widzieliście i słyszeliście: Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie".

 

Mili Moi…
Wczoraj zakończyłem rekolekcje adwentowe w Ostrowie Wielkopolskim. To taki dar od Boga, który przyszedł przez pośredników – Monikę i Michała, małżonków, których poznałem w Spotkaniach Małżeńskich. Polubiliśmy się bardzo. A oni zaproponowali swojemu proboszczowi zaproszenie mnie do parafii. On im zaufał i tak oto wygłosiłem rekolekcje w Ostrowie. Piękny czas. Ktoś powie – jak zwykle. Może i tak… Za każdym razem bowiem poznaję nowych, dobrych ludzi. Widzę słuchaczy Słowa, spragnionych i wiedzących czego chcą. Choć coraz bardziej przekonuję się o elitarności tych wydarzeń rekolekcyjnych. Wspominałem już o tym. Niegdyś cała parafia na nie ściągała. Dziś zaledwie garstka wierzących. Powoli oswajam się z widokiem półpustego kościoła. Zresztą, nie taki nowy to widok dla kogoś, kto popracował „na Zachodzie”.

Tak czy owak… Kiedy w poniedziałek przeżywaliśmy wieczorne uwielbienie po Eucharystii, kiedy modliłem się wstawienniczo nad ludźmi powierzając Bogu ich naprawdę poważne problemy, wróciło do mnie pytanie jednej ze znajomych, deklarującej się jako niewierząca – czy nie masz ochoty rzucić tego wszystkiego w cholerę, widząc cały ten bałagan w Kościele? I znów nadeszła odpowiedź – NIE, PO TYSIĄCKROĆ NIE!!! Bo Kościół to nie tylko i nie przede wszystkim bałagan (choć jestem właśnie w diecezji bardzo zranionej bolesnymi zachowaniami jej pasterzy). Kościół to moi bracia i siostry, Kościół to cierpiący, Kościół to wstawiennictwo, Kościół to głoszenie Słowa i patrzenie na to jak ono rośnie i jak Bóg dokonuje cudownych dzieł właśnie na tej drodze. Poczułem się bardzo na swoim miejscu. Poczułem się w Kościele, którego za nic nie chciałbym opuścić.

Wyjeżdżam nieco zmęczony, ale też umocniony… Również postawą księży, ich gościnnością i dobrocią. Za chwilę ruszam do Niepokalanowa. Dwa dni nagrań przede mną. A potem? Cały jeden dzień w domu… Jak cudownie…

Janowi Jezus zaleca popatrzenie na znaki, dzieła, które czyni. W nich całkiem jawna jest prawda o tym, kto je sprawia. W innym miejscu powie – jeśli mnie nie wierzycie, wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Dziś w jednym z komentarzy postawiono pytanie – jakie znaki Bożego działania w twoim życiu w minionym tygodniu potrafisz dostrzec i nazwać? Czy nie z tym właśnie mamy problem? Czy nie cisną się na usta slogany w stylu „przecież wiem, że Pan działa nieustannie w moim życiu”? Ale to nic konkretnego. Jakaś ogólna prawda, ale przecież nie dotykająca wprost mojej codzienności. I nie jest to odpowiedź na zadane pytanie…

Jedno zdanie w odpowiedzi Jezusa mnie zatrzymało – Wymienia chorych, którym przywraca zdrowie. Konkretnie odpowiada na ich potrzeby: niewidomi odzyskują wzrok, chromi zdolność chodzenia, trędowaci są oczyszczani… A ubogim? Głosi się Ewangelię. A nie powinni być raczej – ubogim rozdaje się grosz? A może ten grosz „wchodziłby w uszy”, uniemożliwiałby słyszenie. A może właśnie te materialne potrzeby otwierają na pociechę ze strony Boga… Może właśnie dlatego kościoły nam pustoszeją. Może dźwięk monet zagłuszył już Słowo… Pan jednak powie w innym miejscu – ubogich zawsze macie u siebie… Może więc i słuchaczy utrudzonych różnymi formami niedostatku nigdy nie zabraknie. A może i dziś "bogaci i całkiem niezależni" kiedyś takimi słuchaczami się staną. Wszak w bardzo zmiennym świecie żyjemy…

środa, 8 grudnia 2021

wnieść choć odrobinę światła...


(Łk 1,26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie.Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Wtedy odszedł od Niej anioł.

 

Mili Moi…
Dobiegają powoli końca rekolekcje maryjne w Elblągu, które głoszę w naszej, franciszkańskiej parafii św. Pawła. Także i tu wiele osób decyduje się oddać całkowicie Maryi w duchu o. Maksymiliana, dla zdobycia całego świata dla Niepokalanej. Cudownie, że mogą to zrobić w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Musze przyznać, że odszedłem z Elbląga dziewięć lat temu, a czuję się tu wciąż jak w domu. Jest tak wielu życzliwych ludzi, tak wiele dobra tu doświadczam, wiele cudownych spotkań po latach. Niektórzy odeszli już do wieczności, innym przybyło zmarszczek, ale wciąż walczą tu na ziemi o nadejście Królestwa Bożego. Wracam dziś w nocy, bo jutro czas zabrać się za kolejne rekolekcje, które tym razem w Ostrowie Wielkopolskim będę głosił.

Minione dni to siedemnasta rocznica moich wieczystych ślubów. Życia mi nie wystarczy, żeby podziękować Bogu za wezwanie mnie do zakonu franciszkańskiego. Nie waham się powiedzieć tego głośno – wszystko, co najlepszego wydarzyło mi się w życiu, dokonało się w zakonie i dzięki zakonowi. Ktoś mi zaufał, powierzył mi ważne obowiązki, pozwolił mi się uczyć, odwiedzić kilka krajów… A przede wszystkim służyć ludziom, których się ciągle uczę kochać. To chyba najtrudniejsze zadanie mojego życia – widzieć w każdym Boże dziecko. Czasem ten obraz jest tak zniekształcony, zatarty, że trzeba ogromnie dużo wiary, żeby nie powiedzieć – nie zależy mi, żyj sobie jak chcesz, jesteś mi zupełnie obojętny… Staję czasami wobec takiej pokusy i bywa ona niezwykle silna. Pokusa obojętności… Często wraca, ponieważ w mojej posłudze trudno o więzi… Nie siedzę w jednym miejscu. Bywam to tu, to tam. Wszędzie gość. Wszędzie na chwilę. Dziesiątki osób, zwykle życzliwych, ale też na chwileczkę. Nieść ich w sercu, modlić się za nich wytrwale, nie omijać, nie uciekać. To czasem jest szalenie trudne.

Ale dziś dzień nabierania sił… Uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Plan, który realizuje się w życiu Maryi. Ona przecież składa ofiarę z samej siebie, ze swoich własnych planów, ze swojej wygody, z decydowania o samej sobie, z wielu ludzkich radości i przyjemności. Bo misja tego wymaga. A Ona wchodzi w nią całą sobą. Kiedy patrzę na Jej odwagę i konsekwencję, to myślę sobie o tych wszystkich trudnościach, na jakie napotykam, o niedogodnościach, niewygodach, i mówię sobie – naprawdę? Naprawdę będziesz się skupiał na złamanym łóżku, wyziębionym pokoju, zmęczeniu, które czasem przytłacza, kolejnych tysiącach kilometrów, które przemierzasz? To rzeczywiście takie trudne, jeśli dzięki temu ludzie zbliżają się do Boga? Naprawdę wydaje ci się, że jesteś takim bohaterem – męczennikiem? O naiwny!

Maryja uczy mnie dziś spojrzenia na siebie w prawdzie… To nie ciężary, które nakłada na mnie moja posługa. To zaszczyt, że Bóg zechciał się posłużyć właśnie mną, mnie wybrał i wciąż chce się mną posługiwać w zapewnianiu innych o swojej miłości. I pozwala mi to robić na tyle przekonująco (innymi słowy posyła swojego Ducha do ich serc), że słuchają, reagują, nawracają się (przynajmniej w tych momentach, w których dane jest mi to widzieć). Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Wielkie rzeczy uczynił każdemu i każdej z Was. Bo On ma plan, który gotów jest realizować z tymi, którzy się nie bronią. Dzięki Ci, o Niepokalana, za tę dzisiejszą lekcję zaangażowania. Obym jej nigdy nie zapomniał…

środa, 1 grudnia 2021

pełna miska...


(Mt 15,29-37)
Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów.

 

Mili Moi…
Pozwólcie, że najpierw odniosę się do licznych pytań, które otrzymałem zwłaszcza drogą mailową, czy przez Formularz Kontaktowy. Pytania dotyczą tego, gdzie znaleźć internetowe rekolekcje adwentowe głoszone przeze mnie? Otóż odpowiadam – projekt Franciszkanie TV nie jest moim projektem (w sensie odpowiedzialności). Jestem po prostu zapraszany do współpracy, a na tegoroczny Adwent zaproszony nie zostałem. Prawdopodobnie nagramy coś na Wielki Post. Ale trzeba też dać szansę na wypowiedzenie się innym – wszak mądrych głów jest wcale niemało. Dlatego, kto czekał, niech się jeszcze uzbroi w nieco cierpliwości, a przede wszystkim, niech korzysta z naszych franciszkańskich propozycji już dziś.

Za oknem pogodowy Armagedon… Tak było i wczoraj podczas pogrzebu we Włocławku i kiedy z niego wracałem. Jak to dobrze, że dzień wcześniej wymieniłem opony. Cieszę się, że tam byłem ze względu na o. Stefana, z którym przez cztery lata tworzyliśmy dwuosobową wspólnotę w Bridgeport. To był piękny czas, a jego mogę z całą pewnością nazwać „ojcem” dla mnie w dobrych i złych chwilach. Pamiętam, jak swego czasu nawiedziły nas siostry zakonne. Jedna z nich, po pewnym czasie powiedziała mi – ojcze, zobaczyłam coś, w co zaczynałam powoli wątpić, że są jeszcze miejsca, gdzie zakonnicy się wzajemnie szanują, gdzie wyczuwa się atmosferę miłości braterskiej. Cieszę się, że takie miejsca jeszcze istnieją. A ja cieszyłem się razem z nią, bo rzeczywiście tak u nas w domu było… Dlatego nie miałem żadnych wątpliwości, kiedy Stefan poprosił mnie o obecność na pogrzebie jego brata. Uważam to za coś absolutnie naturalnego.

Powoli zabieram się do pracy nad nauczaniem na najbliższą sobotę. Kolejna pierwsza sobota miesiąca, którą chcemy przeżyć jako niemal całodzienne skupienie dla Maryi. Tym razem mam próbować odpowiedzieć wraz ze świętym o. Maksymilianem na pytanie – Kim jesteś, o Niepokalana? Bardzo jestem ciekaw tego dnia, bo miesiąc temu frekwencja była bardzo licha. Tym razem więc chwila prawdy. Jeśli zainteresowania nie będzie, widać i woli Bożej w tym nie ma. A przynajmniej nie na ten czas.

Dziś natomiast myślę sobie nad Jezusem, który dba o każdą, najdrobniejszą ludzką potrzebę. Ale prawdziwą i realną. Dlatego nie karmi ludzi pierogami z mięsem, ani wołowiną po syczuańsku, choć być może są wśród nich tacy, którzy zjedliby je ze smakiem. Posiłek Jezusa jest prosty i nie hołduje wyszukanym gustom. A jednocześnie zaspokaja głód. Ja dziś czytam to Słowo w kontekście powściągliwości i zdrowej ascezy. Wyszedłem z domu ubogiego. Do dziś wspominam, że czasem na obiad była kasza manna z jagodami, nie dlatego, że za nią przepadałem, ale dlatego, że nie było środków na nic lepszego. Dziś zaś… No właśnie… Żyję w zakonie, zwanym u jego początków Pokutnikami z Asyżu, a później Zakonem Pokuty. Asceza dla świętego Franciszka była czymś istotnym i na tej drodze docierał do Boga. Tę nam wskazał i pozostawił jako zalecenie. Ja natomiast widzę wyraźnie, że wymykam się tym wskazówkom. Nie sugeruje, że w klasztorze spożywamy jakies wykwintne dania. Jest raczej po domowemu. Chodzi o moje serce, które jest skłonne dbać choćby właśnie o przyjemności podniebienia, bardziej niż to konieczne. Szukanie okazji, żeby zjeść coś lepszego (a tych mi przecież nie brakuje z racji na wyjazdy, podczas których często bywam goszczony bardzo okazale) nie jest z pewnością „franciszkańskie”. I oczywiście można powiedzieć (i rzeczywiście niektórzy tak mówią) – zjedzmy przynajmniej dobrze, bo jakie my tam radości mamy w życiu? Ale wyraźnie czuję, że nie tędy droga… A radości jest całe mnóstwo… Tylko trzeba odwrócić wzrok od pełnej miski – przekonałem się o tym sam już niejednokrotnie.