zdj:flickr/Aurelien Guichard/Lic CC
(Mt 11,25-30)
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i
ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je
prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał
Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna,
tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy
utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na
siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie
ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię
lekkie.
Mili Moi…
Z
tym dzisiejszym fragmentem Ewangelii mamy chyba naprawdę spory problem jako
ludzie wierzący i żyjący współcześnie. Ostatnie 50 lat przyniosło tyle zmian w
mentalności, jakości życia, marzeniach, oczekiwaniach, że Jezus ze swoja
propozycją jawi się niczym szary wróbel wobec niesłychanie kolorowej papugi
tego świata.
Zrobiliśmy
bardzo wiele, żeby wyeliminować z naszego języka słowa – prostaczek, cichy i
pokornego serca. Bardzo wiele zrobiono, żeby pomóc utrudzonym i obciążonym –
przecież my sami im pomagamy… nawet jakieś ofiary na takie cele składamy w
kościele czy poza nim…
I
co osiągnęliśmy? To zadziwiające, ale kiedy sprawdziłem statystyki z pierwszych
10 lat tego wieku w Ameryce, to 50% ludzi ocenia tę pierwszą dekadę nowego
wieku negatywnie, podczas gdy 27% pozytywnie.
Kiedy
pracowałem w Irlandii 10 lat temu, pamiętam, że ten kraj ścigał się ze Szwecją,
ale wcale nie tylko w jakości życia, również w liczbie samobójstw wśród
nastolatków – oba kraje miały ich najwięcej w Europie.
Jak
to możliwe? Skoro jakość życia tak bardzo się poprawiła, skoro mamy takie
wysokie standardy, skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
W
chwili, kiedy uwierzyliśmy jako ludzie, że posiadamy wystarczające siły do
zmiany tego świata na lepsze, po naszemu (a to pewnie gdzieś w epoce
oświecenia), zaczęliśmy zmieniać… i rzeczywiście po naszemu…
To
znaczy – inni chyba nieco przestali się liczyć. Powszechnie zapanowała
obojętność i egoizm. To nie moja sprawa – słyszymy wokół. To nie moja sprawa –
sami zaczęliśmy mówić. Ubodzy? Jasne, można im dać monetę, ale przecież oni nam
w żaden sposób nie zagrażają, oni są tak daleko od naszego poziomu życia…
Realne
zagrożenie to ci wokół nas – im zazdrościmy, ich sukcesy nas nie cieszą, ich
radości nas przygnębiają… Pracujemy więc więcej – ciągle porównując się z
innymi i ciągle dążąc do jakichś celów, które są coraz mniej osiągalne… Cały
dobrobyt tego świata sprowadza na nas całkiem sporo depresji i przygnębienia, a
przecież powinno być dokładnie odwrotnie…
Być
może problem zaczyna się tu, gdzie zaczynamy bardziej wierzyć w ludzkość, niż w
naszego Boga. Może uznaliśmy Jego wskazania za przestarzałe – ładne jako nasze
dziedzictwo i tradycja, ale stanowczo niemożliwe, żeby nimi żyć w tym świecie w
tych czasach.
A
najgorsze w tym jest to, że Bóg, pełen szacunku dla naszej ludzkiej wolności,
pozwala nam odejść i żyć po swojemu – On nigdy nikogo na siłę nie zatrzymywał…
Przypomnijcie
sobie bogatego młodzieńca, który przyszedł do Jezusa szukając czegoś więcej.
Nie był w stanie przekroczyć stanu swojego posiadania, aby wykonać krok w
wierze (ilu takich bogatych młodzieńców w naszych kościołach?)
Przypomnijcie
sobie chwile, kiedy Jezus mówi o spożywaniu swojego Ciała i piciu Jego Krwi.
Pełne dotąd łąki słuchaczy nagle pustoszeją – a On nie biegnie za nimi, nie
próbuje ich na siłę zatrzymać… Szanuje ich decyzje, ponieważ wiara jest decyzją
o zaufaniu Mu lub nie… A do tego nie można ludzi zmuszać…
Dlatego
tak ważnym pytaniem, z którym co i rusz konfrontuje nas Ewangelia, jest pytanie
– czy my chcemy wierzyć Jezusowi, czy raczej nie? A odpowiedź jest taka trudna,
bo musi być krótka – tak, lub nie… Wszelkie „ale” kwestionują nasze szczere
zaufanie wobec Niego…
I
On tej decyzji od nas oczekuje, podczas gdy my lubimy mnożyć warunki i opóźniać
ostateczną deklarację. Niestety brak odpowiedzi jest również odpowiedzią…
I
gdyby to pytanie Jezusa – czy chcesz mi uwierzyć (nie we mnie uwierzyć, bo to
za łatwe)… MI UWIERZYĆ teraz – uczynić tłem dzisiejszego fragmentu, i jeśli
zdecydowalibyśmy się udzielić odpowiedzi twierdzącej, to Jezus chce nam pokazać
najlepszy przykład, który pomoże nam natychmiast odnowić i odświeżyć nasze
życie – zmienić je…
Weźcie
na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca,
a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.
To
jest niezwykła, ukryta moc dla nas wszystkich, ponieważ tak naprawdę pokora i
cichość przemieniają świat. Możemy to jednak zrozumieć tylko, jeśli zdecydujemy
się zmienić nasz punt widzenia.
My
wierzymy w siłę i moc, która nigdy nie była wybierana przez Boga… Gdyby chciał,
mógłby przecież przyjść na ten świat jako potężny król i zmusić ludzi do
uwierzenia w Niego… Ale tego nie zrobił…
Pamiętacie
chwilę przed aresztowaniem, kiedy Piotr próbuje Go ratować odcinając ucho
słudze arcykapłana… Jezus protestuje, uzdrawia człowieka i mówi takie piękne
słowa - Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi
więcej niż dwanaście zastępów aniołów?
Zamiast
tego wszystkiego przychodzi na świat w pokornej postawie dziecka i przynosi
zbawienie wszystkim jadąc na osiołku – nierozpoznany król, który przynosi
swojemu ludowi ukrytą moc…
Co
to wszystko znaczy? Tylko jedno – że nasza prawdziwa moc nie zależy od pieniędzy,
inteligencji, czy nadzwyczajnego wpływu na ten świat.
Nasza
prawdziwa siła zależy tylko i wyłącznie od Niego i objawia się w pozornej
słabości. Innymi słowy – słabi ludzie według logiki tego świata są zdolni do
nadzwyczajnych rzeczy…
Pewnie
wielu z was czytało powieść Sienkiewicza – Quo vadis? Jest tam scena, w której
Piotr uciekając z Rzymu spotyka Jezusa i rozpoznając Go pyta – quo vadis,
Domine? A On – idę do Rzymu umrzeć jeszcze raz, bo ty opuściłeś moje owce…
Oczywiście
obraz z wyobraźni autora, ale przecież wiemy, że Piotr, Paweł i miliony innych „głupców
i słabeuszy” według oceny tego świata, wniosło weń rzeczywistość Boża i stali
się zdolnymi do rzeczy niezwykłych.
Trudno
to wytłumaczyć po ludzku – tu pewnie miejsce na Ducha Świętego, o którym dziś
również słyszymy… To On „stawia wszystko na głowie” – jeśli zadasz śmierć
popędom, będziesz żyć, jeśli żyjesz według ciała i świata, to z pewnością
umrzesz… W Bożej logice wszystko jest odwrotnie… Ale to nie On ją „odwraca”, to
MYŚMY JĄ ODWRÓCILI…
Dlaczego
warto do tej Bożej logiki wrócić? – A znajdziecie ukojenie dla dusz waszych…
Gdzie myśmy już tego nie szukali, prawda? A skutek mizerny… Może dlatego, że
diagnoza św. Jakuba jest bardzo prawdziwa –
Skąd
się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz,
które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą
zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie,
gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie,
starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz. Cudzołożnicy, czy nie wiecie,
że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś
zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga.
Jezus
zapewniał, że pokój i radość życia, która On przynosi jest zupełnie
nieosiągalna w świecie i światowymi metodami. A my trochę jak uparte dzieci,
cały czas staramy się dowieść i jemu i sobie, że jest inaczej…
Może
więc rzeczywiście warto odkryć Jego zaproszenie do zaufania Mu – zmienić coś
przede wszystkim w swojej własnej mentalności, rozpocząć żmudne wychodzenie z
przekonania, że najszczęśliwsi będziemy wtedy, kiedy towarzyszyć nam będzie
siła i bogactwo…
Może
warto zaufać Jemu, który wywraca nasza logikę do góry nogami, a może tylko
przywraca logikę właściwą i uznać, że słabość, której tak się boimy jest tylko
pozorna, bo Bóg jest gwarantem takiej siły, której świat nie zna i która nie
dysponuje…
Może
wreszcie warto uwierzyć Mu, że On się o nas zatroszczy – jeśli świadomie
wybierzemy przynależność do Niego, a nie będziemy stać w rozkroku nie mogąc się
ostatecznie zdecydować… On ma związane ręce, dopóki nie powiemy – ufam –
zadziałajmy po Twojemu, nie po mojemu…
To
wielkie wyzwanie, ale Jezus nie jest oszustem – jeśli do czegoś zaprasza, to
jest to z pewnością możliwe… a nade wszystko lepsze…