poniedziałek, 22 kwietnia 2024

jedna Brama


(J 10, 1-10)
Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych". Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich, owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości".

 

Mili Moi…
Dziś ktoś mi podesłał jakiś materiał nagrany przez człowieka, który twierdził, że Jezus pomiędzy 12 a 30 rokiem życia podróżował po świecie i uczył się wszystkich nadzwyczajnych mocy, którymi potem się posługiwał. Trzynaście minut takiej fantazji, że pękaliśmy z braćmi ze śmiechu. Ale jedno musze stwierdzić – choć człowiek ów bredził okrutnie i powoływał się na fałszywy tekst Ewangelii Dwunastu, która została zdyskredytowana już dawno, to jednak mówi w sposób niezwykle przekonujący. Pomyślałem nawet, że szkoda trochę, że tak niewielu kaznodziejów katolickich reprezentuje taki poziom zaangażowania i umiejętności retorskich.

Jedno jest jednak pewne (choć rzecz jasna wspomniany mówca zarzuca Kościołowi, że tekst nowotestamentalnych Ewangelii sfałszował – och, jak dobrze to znamy…), Jezus dziś mówi – nikt poza mną – wszyscy inni są łotrami, złodziejami, rozbójnikami. Przychodzą niszczyć, zabijać i kraść. Jedna jest brama do życia i Ja nią jestem. I choćby pan mówca kolejne tysiące lajków pod swoim filmikiem zgromadził, nic tego nie zmieni. Dzięki Bogu…

W sobotę wróciłem z Bydgoszczy, wczoraj poprowadziłem dzień skupienia dla sióstr Nazaretanek w Gdyni, a jutro rano jadę do Leżajska, gdzie mam kilka dni z siostrami Boromeuszkami. Kawał drogi… Wczoraj, idąc z posługą do sióstr, znów usłyszałem kilkakrotnie od młodzieży szydercze i obraźliwe okrzyki. I pomyślałem sobie znów o Ameryce, w której nigdy tego nie doświadczyłem. Inna kultura. Dlaczego jednak u nas panuje tak wielkie przyzwolenie na obrażanie innych, na głośne wyrażanie swojej dezaprobaty, na niedelikatność i grubiaństwo? Nie reaguje w zasadzie nikt. Jakby wszyscy się bali lub nie uważali tego za „swoją sprawę”. Takie są Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie… Sukcesu nam wszystkim na tym polu nie wróżę.

A jako że mam siostrom Boromeuszkom nieco opowiedzieć o Rodzinie Ulmów, to i poczytałem nieco o nich. I ta łagodność, serdeczność, dobroć tego ich prostego życia są takie uderzające. Nie ma tam nic szczególnego. To taka świętość z sąsiedztwa – jak nazywa to papież Franciszek. I może dlatego tak ujmująca i tak pociągająca. Dostępna. Choć wcale nie łatwa.

piątek, 19 kwietnia 2024

codzienny cud...


(J 6,52-59)
Żydzi sprzeczali się między sobą mówiąc: „Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?” Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i pije krew moją, trwa we Mnie, a Ja w nim. To powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił. Nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.

 

Mili Moi…
Nie będziecie mieli życia w sobie… Martwią mnie duchowi anorektycy. Ci, którzy tak nieświadomie pozbawiają się duchowego dobra, którym jest spożywanie Eucharystii. Jest ich tak wielu. Musze przyznać, że mam tydzień smutku w tym temacie. Jakby udzieliła mi się odrobina tęsknoty Jezusa, który chce się dawać, a nie ma komu wziąć. Oczywiście ci, którzy przychodzą, są pewnie dla Niego wielką radością i ich przekonywać do tego nie trzeba. Ale jak przekonać nieobecnych? Nie wiem… Nie mam sukcesów na tym polu. Misje, które niedawno głosiłem, a w których proboszcz prosił o podkreślenie Eucharystii, bo nie przychodzi w dni powszednie prawie nikt, nie wydały owocu w tym względzie. Proboszcz twierdzi, że nic się nie zmieniło. Rzecz jasna nie chodzi o „sukces”, tylko o nakarmienie głodnych, którzy nie zdają sobie nawet sprawy ze swojego głodu. A w tle życie wieczne, które można zyskać, albo stracić… Porażająca jasność, z którą to widzę… Do tego stopnia, że dziś miałem myśl, żeby wejść do zatłoczonego kebaba i grzecznie przypomnieć katolikom czym jest piątkowa wstrzemięźliwość. Powstrzymałem się jednak. Bo w ten sposób przecież nikogo się nie pozyska.

Wybaczcie długą nieobecność. Ale to chyba ten wewnętrzny smutek. Nie chciałem specjalnie Was nim obciążać. Od niedzieli jestem w Bydgoszczy. Głoszę rekolekcje dobrym siostrom Klaryskom od Wieczystej Adoracji. Jutro kończę i wracam do domu. Po raz kolejny jestem oczarowany Bydgoszczą. Choć pogoda nie nastraja do spacerów, to jednak jestem w centrum i połaziłem nieco wokół. Imponujące zmiany. Pięknie odnowione i oświetlone kamieniczki. Czysto. Zielono. Chyba naprawdę można tu już spędzać urlopy – jest się czym ucieszyć.

W niedzielę skupienie dla sióstr Nazaretanek w Gdyni, w poniedziałek dwa przeglądy techniczne auta, a we wtorek już kurs do Leżajska, gdzie spotkanie formacyjne dla sióstr Boromeuszek mam naznaczyć Słowem Bożym. Nie do końca jeszcze wiem co będę mówił, choć jest prośba o szczególne uwzględnienie błogosławionej Rodziny Ulmów, bo te dni mają być połączone z nawiedzeniem miejsc z nimi związanych. Czytam więc coś o nich, a przynajmniej się staram, bo nieodmienną częścią rekolekcji są też rozmowy duchowe, które nigdy nie są krótkie i zwykle dość obciążające. A nocy do pracy nie wykorzystam…

W zeszłym tygodniu przeżywaliśmy Biały Tydzień małej grupki dzieci w naszej parafii. Miałem okazję głosić im codziennie krótkie słowo. Pan jakoś poprowadził. Ale jedno z dzieciaków przyjmowało komunię o zmniejszonej ilości glutenu, więc rodzice przynosili specjalny komunikant przed Mszą w małym cyborium. Jednego dnia towarzyszyło mi przy ołtarzu kilku mikroministrantów. I jeden z nich przed Mszą zapytał co jest w tym pudełeczku. Na co jego mikrokolega, zanim zdążyłem zareagować, udzielił odpowiedzi – to taki wariant dla wegetarian. Kurtyna…

Tyle anegdoty… A Ciało naszego Pana jest PRAWDZIWE. I Jego Krew jest PRAWDZIWA.  I to największy codzienny cud, w którym uczestniczę. I Was do tego zachęcam…

piątek, 5 kwietnia 2024

to jest Pan...


(J 21,1-14)
Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

 

Mili Moi…
Gdybym miał znaleźć się w dzisiejszym słowie, to pewnie, nie pierwszy już raz zresztą, utożsamiłbym się z Piotrem. Szczególnie blisko mi do tego Apostoła z racji na jego gwałtowność i wyjątkowo czytelne pragnienia. On naprawdę chce być blisko Jezusa! On naprawdę reaguje natychmiast na każdą szansę spotkania z Nim! Choćby wpław, ale jak najszybciej przy Panu…

Ale najpierw jakby pracą chciał zagłuszyć to, co go męczy wewnętrznie, co go niepokoi, co trzeba by jakoś ruszyć, rozwiązać, popracować nad tym… I w tym siebie widzę. Może dziś już mniej niż jeszcze kilka lat temu. Ale kiedy wróciłem z USA, ogrom pracy służył mi chyba bardziej jako sposób radzenia sobie z napięciem, które ze sobą przywiozłem. Dziś jest ono dużo mniejsze. Ale pracy wcale nie mniej (dziś kolejne trzy serie rekolekcji dla sióstr zakonnych przyjąłem na rok przyszły). Chyba jednak więcej już we mnie takiego ukierunkowania na posługę innym niż na radzenie sobie samemu ze sobą. Zawsze jednak pozostaje pytanie czy działam według woli Bożej, czy może raczej dla Boga według woli własnej? Ufam, że zarówno akceptacja przełożonych, jak i liczba zaproszeń są jakimś konkretnym znakiem, którego staram się nie lekceważyć…

Ale najważniejsza obecność… To jest Pan – te słowa chyba najgłośniej brzmią mi dziś w uszach. Te słowa wracały mi na adoracji. Stały się takim refrenem na dziś… Powtarzam go sobie. Bo jeśli Pan nie będzie w centrum, to wszystko traci sens… A bez wody i jedzenia chwilę żyć można. Bez sensu jednak? Szkoda życia…

Wróciłem wczoraj z Niepokalanowa. Nagraliśmy kolejnych sześć audycji. Zmieniliśmy nieco system pracy. Nawet jeśli przygotowujemy coś w domu, to znacznie uważniej teraz słuchamy siebie nawzajem i w ten sposób mówi nam się łatwiej i przyjemniej. A i Duch Święty chyba nas szerokim łukiem nie omija.

Wizyta w Warszawie i dramat… Remont ulicy Chmielnej przegonił nam gdzieś bookinistów, więc nie udało nam się uratować żadnej książkowej pozycji. A to rozczarowanie… Ja tymczasem znów dałem nura w maryjne rejony. Zbliżają się kolejne rekolekcje maryjne w naszym, gdyńskim sanktuarium, stąd też szukam inspiracji.

Ale jak typowy chłop, potrzebuję od czasu do czasu zobaczyć efekt moich działań. Nie może wszystko być ulotne i eteryczne, duchowe i intelektualne. A zatem dziś była akcja wymiana opon i odmrażanie lodówki. I trochę takiej radości płynącej z fizycznych zmian. Też nie zaszkodzi…

wtorek, 2 kwietnia 2024

przemieniony...


(J 20, 11-18)
Maria Magdalena stała przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?" Ona zaś, sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę". Jezus rzekł do niej: "Mario!" A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni" , to znaczy: Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom: "Widziałam Pana", i co jej powiedział.

 

Mili Moi…
Trochę to wszystko naznaczone absurdem… Maria w grobie spotyka dwóch aniołów, ale nie robi to na niej właściwie żadnego wrażenia. Po chwili pojawia się ktoś, kogo bierze za ogrodnika i pyta go o przeniesienie ciała Jezusa, jakby ogrodnicy mieli w zwyczaju otwierać cudze groby i wędrować ze zwłokami nieznanych sobie ludzi. Jedyne wytłumaczenie to fakt, że Maria nie myśli racjonalnie. Jej pełne bólu – zabrano Pana mego i nie wiem gdzie Go położono – sugeruje, że być może doświadcza mechanizmu obronnego zwanego fiksacją. Skupienie na jednej kwestii, rzeczywistości, słowie, obrazie, ma chronić przed koniecznością zmierzenia się z sytuacją stresogenną. Maria Magdalena jest napięta do granic możliwości. I nagle następuje rozładowanie tego napięcia poprzez głos, który przedziera się przez jej mur obronny – Mario. Rozpoznaje, ale wciąż nie dowierza. Czy to możliwe? Rabbuni… Dotknąć, przekonać się, zatrzymać i już nie puścić… Ale to jeszcze nie czas. Maria ma zadanie. Jej mur został skruszony. Zachwiał się i przewrócił. Z przemienionymi oczami i sercem pójdzie do uczniów i ogłosi im… Powie im coś, co ich przekona – idźcie do Galilei, tam Go ujrzycie… Ależ to wszystko przesycone Obecnością! Próbuję to sobie wyobrażać…

To były piękne Święta. Chyba jedne z najpiękniejszych w moim życiu. Podczas ostatnich rekolekcji w Smażynie złapałem… zapalenie krtani – coś, czego nigdy wcześniej nie miałem. Mało tego, w niedzielę zmiażdżyłem sobie końcówkę palca lewej ręki (obeszło się bez interwencji lekarskiej, choć wyglądało to nie najlepiej). W konsekwencji nie było mowy o graniu na gitarze, o śpiewaniu, a głoszenie mogło się dokonywać wyłącznie cicho i spokojnie (czyli dokładnie odwrotnie niż zwykle). Wówczas było cokolwiek słychać… I w ten sposób Pan wprowadził mnie w ciszę, której zawsze pragnąłem na czas Triduum. Po powrocie do domu o śpiewaniu nadal nie było mowy, a zatem zostałem wyłączony z wszelkich liturgicznych funkcji z tym związanych. I poza homilią w Wigilię Paschalną, w zasadzie byłem uczestnikiem. Stałem, patrzyłem, chłonąłem… Pierwszy raz od dawna miałem czas posiedzieć przy Ciemnicy i Grobie Pańskim. Było cudownie. Dziś już w zasadzie jestem w dobrej formie i odczuwam wielką wdzięczność, że mogłem w ten sposób przeżyć Święta.

Wczoraj Pan dał mi kolejny mały – wielki prezent. Odwiedził mnie młody człowiek, nazwijmy go Daniel, którego spotkałem jakiś czas temu pod naszym klasztornym murem. Było ich trzech, wszyscy nietrzeźwi. Daniel był chyba najbardziej świadomy. Wzięło ich, jak to bywa w takich chwilach, na rozmowę z księdzem. I tenże chłopak poprosił o spowiedź – ale jutro, bo musi wytrzeźwieć. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem dokładnie jak to się skończy. Kiedy wódka chce się spowiadać, rzadko jej konsument pamięta o tym dnia następnego. Tymczasem on przyszedł. Umówiliśmy się na spowiedź generalną i… przyszedł. Potem na trochę zniknął, ale widywałem go na Mszach świętych w naszej świątyni. W Triduum był na każdej liturgii i poprosił o spotkanie, bo wyjeżdża do pracy za granicą…

A zatem wczoraj przyszedł Daniel… I do dziś nie mogę ochłonąć. Nowy człowiek. Jasny. Spokojny. Przemieniony. Zakłopotany wprawdzie i zagubiony – bo, proszę ojca, ja nie wiem co się ze mną dzieje… Ja się modlę, ja w Bogu widzę sens mojego życia, On mnie wysłuchuje, ja nie wszystko rozumiem, ale… czy ja bym jeszcze mógł zostać ministrantem? Nie mogę przestać się uśmiechać – otóż, przyjacielu, tak właśnie działa łaska. Jak wrócisz zza granicy, ja tu będę czekał. I ministrantem cię zrobimy. Kontynuuj swoje zagraniczne rekolekcje (bo jak się okazało, Pan posłużył się tym wyjazdem, żeby go zbliżyć do siebie). Jestem bardzo dumny z tego chłopaka. I widzę, że Pan dał mi kolejnego syna. To są takie chwile miłości, że chciałbym uchylić nieba temu, który z blaskiem w oczach mówi – Ojcze, On jest, ja już teraz wiem, że On jest i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej…

Prezenty Boże… Zewsząd prezenty… Ostatnio skarżyłem się Panu, że tylko w okolicy głoszę, a nic… na południu. Dziś telefon – potrzebujemy cię chyba w Nowym Sączu. Maryja chyba chce tam zyskać kolejną grupę. Proboszcz na „tak” – zsynchronizujmy terminy… Prezenty…

A jutro jadę do Niepokalanowa, nagrać kolejne audycje i zrobić solidne, maryjne zakupy. Medaliki się skończyły i inne ważne pomoce. A za kilka dni rozpoczynamy Kapitułę Prowincjalną. I dowiemy się kto będzie nam służył w Zarządzie Prowincji przez najbliższe cztery lata. To zawsze intrygujące i ciekawe…

sobota, 23 marca 2024

przełamanie szarości...


(J 11,45-57)
Wielu spośród żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród. Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród. Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić. Odtąd Jezus już nie występował wśród żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami. A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto? Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać.

 

Mili Moi…
Cóż my robimy? Bo jeśli Go tak zostawimy, wszyscy uwierzą w Niego… A w konsekwencji ruina i pożoga. Panikarze czy rozsądni planiści? Konfabulanci? A może zwyczajni tchórze? Jaki stan wewnętrzny osiągnęli Żydzi, którzy dziś podejmują decyzję o zgładzeniu Jezusa? Dokąd doszli w swojej drodze wiary i na jakie granice niewiary się natknęli? Im naprawdę wydaje się, że wystarczy zgładzić źródło kłopotów. Już tak bywało i uczniowie pseudomesjaszów się rozpraszali. Ale poprzedni wprost występowali przeciwko Rzymowi i spadała na nich żelazna pięść okupanta. A ten jest wyjątkowo sprytny. Niby nie trąca politycznych strun, a jednak zdaje się wnosić poważne zmiany. I są to zmiany na gorsze. Zdecydowanie na gorsze – dla samych członków Sanhedrynu. A zatem trzeba zrobić to, co jest znaną metodą w takich chwilach – uwznioślić argumentacje. Własne lęki ubrać w szaty troski o innych. Swoją niechęć przystroić w zdroworozsądkowy uniform. Brak silnych argumentów zastąpić argumentem siły, a swój własny opór intelektualny i duchowy okopać w twierdzy zwyczaju i tradycji. Żeby wszystko po prostu było jak zawsze… Jak dawniej…

To dziś przestroga dla mnie samego. Być  może z racji przybywających lat, stałem się znacznie bardziej ostrożny i mniej entuzjastycznie elastyczny. Nie łykam wszelkich nowości jak pelikan i zasadniczo uważam to za dobre. Ale jak się okazuje, można przeoczyć coś ważnego. Coś, co sam Jezus chce przynieść temu skołatanemu światu, którego przecież nigdy nie cofa w rozwoju sugerując nam – lepiej było dawniej, ile raczej próbuje kształtować nowe w oparciu o istniejące zasady, zwłaszcza te niezmienne, z uwzględnieniem możliwości i szans współczesności. Patrzeć, słuchać, oceniać, ale nie nazbyt pochopnie. I niekoniecznie siebie czynić ostatecznym punktem odniesienia.

Dziś ruszam do Smażyna. Ostatnie w tym sezonie rekolekcje wielkopostne. Chyba najtrudniejsze. I nie chodzi tylko o poziom zmęczenia, ale o jakąś infekcję, którą złapałem, a która wczoraj dała o sobie znać z mocą. Niejeden już raz głosiłem chory, więc wiem, że kosztuje to podwójnie. Ale i przyznać musze, że Smażyno to znane mi miejsce, z dobrymi ludźmi i z bardzo wyważonym planem rekolekcji, więc ufam, że dam radę.

A potem już tylko relaks i odpoczynek… Tak mogłaby zaczynać się bajka o moim życiu. Triduum rzecz jasna bardzo pracowite. A właściwie zaraz po nim wyjazd do Radia. No i czas siadać do kolejnych rekolekcji. W kwietniowych planach mam rekolekcje o rodzinie Ulmów dla pewnego grona sióstr zakonnych i kolejne rekolekcje maryjne w naszej, gdyńskiej parafii. W najbliższych zaś dniach musze jeszcze napisać artykuł do naszego prowincjalnego periodyku na temat szans i zagrożeń związanych z rekolekcjami internetowymi. Do dzieła więc. A Wam, Drodzy Czytelnicy, pięknego wejścia w Wielki Tydzień życzę…

wtorek, 19 marca 2024

odpoczniemy?


(Mt 1, 16. 18-21. 24a)
Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.

 

Mili Moi…
Trzeba nam bardziej słuchać Boga niż ludzi – mówią Apostołowie przesłuchiwani przez Sanhedryn. Wśród tych ludzi jednak jesteśmy również my sami. Dziś Józef dowodzi, że Boga trzeba słuchać bardziej, niż siebie samego. Mogę wiele myśleć, przeżywać, doświadczać lęków i niepokojów. A Bóg nieustannie przypomina, że jest ponad tym, jest od tego większy. Jeśli On w czymś prowadzi i coś planuje, a ja dam się poprowadzić i wejdę w realizację Jego planu, to mogę czuć się bezpieczny.

Józefa uczę się od dawna… Przez kawał życia był dla mnie takim „niemym świętym”, którego strasznie trudno byłoby mi w jakikolwiek sposób opisać i scharakteryzować. Dziś, kiedy uczę się nieustannie duchowego ojcostwa, kiedy głosząc Ewangelię niemal nieustannie, poszukuję chwil wyciszenia i milczenia, kiedy Maryja stała mi się szczególnie droga, nagle Józef stał się prawdziwym „gadułą” w moim życiu. Nie słowami jednak do mnie mówi, ale swoją obecnością. On jest zawsze tam, gdzie trzeba i w sposób w jaki należy. Ani go za dużo, ani za mało. Nie rzuca się w oczy, a jednak sama świadomość, że jest, daje oparcie i wzmacnia poczucie bezpieczeństwa.

Jezu, Maryjo, Józefie – Wam oddaję serce, ciało i duszę moją… Jezu Maryjo, Józefie – bądźcie ze mną przy skonaniu… Jezu, Maryjo, Józefie – niech przy Was w spokoju Bogu ducha oddam… Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem… Tę modlitwę przewiduje nasza franciszkańska tradycja i rzeczywiście odmawiam ją codziennie wieczorową porą. Mam nadzieję, że Józef będzie jednym z pierwszych, którego zobaczę w tej godzinie przejścia… Wszak nie bez przyczyny jest patronem dobrej śmierci…

Siedząc przy biurku, spoglądam w okno, za którym miesza się deszcz ze śniegiem i czuję się niczym zima – mocno zmęczony, ale zbierający resztki sił i nie odpuszczający do ostatniej chwili… Głoszę szóste rekolekcje w tym sezonie. Tym razem w parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdyni. Mówi się świetnie, odbiór chyba dobry, księża zadowoleni. A ja? Po prostu zmęczony… Ale niech tak będzie. Misja kosztuje. Trudno ją pełnić z ciepłego fotela. Wówczas musiałaby przejść na poziom czysto teoretyczny. Teoretyzowanie mniej męczy, ale chyba również mniejszy skutek w sercach odnosi. Niech to moje zmęczenie przełoży się z łaski Boga na owoce.

I tak jest znakomicie… Na noc i kawałek dnia pomiędzy naukami mogę wrócić do domu, zająć się innymi rzeczami, popracować nad zobowiązaniami, które nade mną wiszą, choć są nieco odsunięte w czasie. To dobrze… A przede mną jeszcze jedno miłe, rekolekcyjne spotkanie z parafianami ze Smażyna. W czerwcu prowadziłem tam misje parafialne. W przyszłym tygodniu dokonamy tak zwanej renowacji misji i ich zamknięcia. A potem już tylko odpoczynek??? No nie… Święta są najbardziej pracowitymi dniami dla księży… Odpoczniemy po śmierci. Amen.

 

wtorek, 12 marca 2024

wiosna...


(J 5, 1-16)
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

 

Mili Moi…
Czy choroba była zasadniczym problemem tego, uzdrowionego dziś człowieka? Czy ona sam tak to czytał? Być może do niej przywykł, a dużo bardziej niż chore ciało bolała go obojętność wokół i egoizm, który nie pozwalał myśleć o innych. Może widział ten zniekształcony obraz świata, w którym nie liczy się człowiek, ale całkiem odmienne „wartości”. Może widział, że sam niespecjalnie odbiega od tego smutnego standardu.

Być może pytanie Jezusa pozwala mu skonfrontować się z samym sobą. Poznanie samego siebie jest dziś wielką sztuką, bo migoczące obrazy, światełka, hałas odciągają nas od głębi naszego wnętrza ku powierzchownym płaszczyznom intelektualnych i emocjonalnych przyjemności. Często dopiero wówczas, gdy nie możemy ich już z różnych przyczyn doświadczać, rodzi się jakaś pogłębiona refleksja – o co chodzi mi w życiu? A może raczej – o co mi chodziło? Bo zwykle większość życia mamy już wówczas za sobą… Rozczarowanie, zawód samym sobą, poczucie straty – to częste odkrycia. I jeszcze próby usensownienia – nie, przecież nie było tak źle, dobrze sobie żyłem – tyle przyjemności zaznałem. Czy to jednak było szczęście???

Poznać samego siebie… Bo może nie do końca wiem czym żyję. Może nie wiedziałbym co odpowiedzieć Jezusowi na Jego pytanie – czy chcesz wyzdrowieć? Bo czy ja jestem chory? A może wszyscy wokół są, a nie ja… A może nie zauważyłem, że jestem życiowym paralitykiem. I jeszcze tylko te obrazki, te światełka, ta muzyka stanowi jedyne źródło pociechy. Marnej, ale wobec braku innej…

Od soboty głoszę rekolekcje w Polskiej Misji Katolickiej w Levercusen. Jest to pewna forma odpoczynku, o która zadbał Pan. Bo moje głoszenie to zaledwie dwie Eucharystie wieczorową porą, w dwóch kościołach, w których gromadzi się całkiem sporo ludzi. Nie wystraszyli się treści, które w tym roku naprawdę są mocno niewygodne, ale, jak zawsze, dyktowane wyłącznie pragnieniem budzenia uśpionej nieco wiary w tym „olbrzymie”, jak Sobór nazywa lud chrześcijański. W niedzielę odwiedziliśmy cztery miejsca, co zajmuje tu rzeczywiście cały dzień. I to prawdziwa misja – można się zmęczyć samym przemieszczaniem. Niemniej cieszy mnie nieodmiennie, że mimo szaleństwa tego świata, wciąż są tacy, którzy w Bogu szukają nadziei…

Wczoraj miałem okazję być na dniu skupienia… Chrystusowców w Bochum. Czyli tam, gdzie ponad rok jeździłem głosząc im Słowo. Tym razem siedziałem z drugiej strony i słuchałem kolejnego ich konferencjonisty. Ale ta wizyta zaowocowała kolejnymi terminami na… 2026 rok. Wygląda na to, że jeśli dożyję, to wygłoszę rekolekcje również w Duisburgu. Ale przedtem jeszcze wiele wody upłynie i wiele innych terminów musi zostać dotrzymanych… Już za kilka dni kolejna parafia w Gdyni. Tym razem św. Urszuli Ledóchowskiej na Chwarznie. Przedostatnie wielkopostne zmagania… Na razie jednak delektuję się osiemnastoma stopniami i obsypanymi kwieciem drzewami. Tu bowiem wiosna już na całego…

środa, 6 marca 2024

44


(Mt 5, 17-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem, powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim".

 

Mili Moi…
Fascynuje mnie, że Jezus niczego nie zaczyna od początku, a jednak wszystko czyni nowym. To, co było do tej pory, ma znaczenie. Być może należy to nieco odkurzyć, przywrócić właściwe rozumienie, odkryć na nowo. Ale z pewnością nie odrzucić. Ja ze zdumieniem stwierdzam, że, być może z wiekiem, jest mi coraz bliżej do tego, co piękne, a stare. Nie, nie staję się tradycjonalistą, ile raczej miłośnikiem prawdy, która nie przemija. Mam czas „ojca, który wydobywa ze swego skarbca rzeczy nowe i stare”. I chyba to stare mnie coraz bardziej intryguje. Odczytuje to wielokrotnie jako lepiej odpowiadające ludzkiej naturze i przede wszystkim prowadzące w głąb, a nie zatrzymujące się na powierzchni. Przyglądam się samemu sobie i zastanawiam nad tą lekcją. Chcę ją dobrze przyswoić.

A u mnie? Cóż, jak i u Was… Minął piąty marca. Tyle że dla mnie to coroczna, radosna rocznica przyjścia na świat i smutna refleksja o zbliżaniu się mojego kresu. Oczywiście w perspektywie jest spotkanie z Bogiem. I nie to jest smutne. Ile raczej towarzyszy mi obawa czy robię wszystko jak należy i nie marnuję danego mi czasu, szansy, talentów i darów. Czterdzieści cztery lata minęły… Moja mam miała czterdzieści sześć, kiedy opuściła ten świat. Ile jeszcze przede mną? Zagadka, której nie usiłuję zgłębiać. Kocham „dziś” i cierpliwie czekam na „jutro”.

Dawno już nikt mi tak nie zorganizował urodzin jak księża w Luzinie. I tort i podarunek i śpiewy i życzenia… Było niesamowicie miło. A w międzyczasie oczywiście głoszenie. Pełen kościół ludzi. Duża otwartość. Serdeczne komentarze. Przeżyłem dzieciaki. Dziś dwieście sześćdziesiąt z nich zawierzyliśmy Maryi. I czuję się uczciwie zmęczony. Wieczorem wracam do domu. A następne rekolekcje od soboty. Na szczęście w Levercusen, w Niemczech. Znacznie spokojniejsze, więc nieco odetchnę. A dziś przyjąłem pierwsze rekolekcje na 2026 rok... Dzieje się :)

Wszystkim dziękuję za dobre słowa życzeń… Pokój Wam +

poniedziałek, 4 marca 2024

chyba jednak prosty Franciszek...


(J 15, 9-17)
Jezus powiedział do swoich uczniów:" Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali".

 

Mili Moi…
Zawsze urzeka mnie to Słowo, w którym Pan przypomina mi, że jestem Jego przyjacielem, Jego wybranym, przez Niego posłanym, aby owocować. Czuję wyraźnie, że wszystkie siły winienem właśnie na to skierować – aby iść w Jego imię i przynosić Jemu miłe owoce dusz. Ale wyraźnie odczuwam też wewnętrzną walkę – taką niechęć do ofiary, do wyrzeczenia, do znoszenia różnych niedogodności. Wciąż w głowie inne miejsca, gdzie mógłbym odpocząć, cieszyć się życiem, może podróżować. Czasem się tylko do tych myśli uśmiecham, bo są wystarczająco daleko, czasem zaś toczę z nimi ciężki bój – zwłaszcza wówczas, gdy jestem fizycznie zmęczony – atakują mnie bezlitośnie. Nad tą Ewangelią zwykle towarzyszy mi również myśl jaki jest wpływ moich niedoskonałości na owocowanie mi zlecone. Zdaję sobie sprawę, że całkiem go nie niweczę, ale czy nie osłabiam tego oddziaływania, które Pan mi polecił? Czy nie mógłbym, czy nie powinienem przynosić więcej? Tu z kolei jakieś zmaganie między zdrowym rozsądkiem, a gotowością na wszystko. Każde z wymienionych ma swoich zwolenników i przestróg przed wypaleniem nie brakuje. Ale czy wielcy święci obawiali się wypalenia? Wątpię… Wiedzieli bowiem, gdzie jest źródło ognia. Niegasnące…

Od soboty jestem w Luzinie… To tylko dobre pół godziny jazdy autem od Gdyni, więc blisko. Ale trochę inny świat. Kaszuby. Od rana pełen koscioł ludzi, którzy gromkim głosem śpiewają i modlą się. Dużo dzieciaków i młodzieży. Lud słuchający. Mówi się znakomicie. Atmosfera wśród księży bardzo dobra. Wczoraj rytm niedzielny – spokojny i przewidywalny. Dziś już harce z dziećmi, a zatem wołanie do Pana o siły i energię, której w całym dniu potrzebował będę dużo. Oby zatem do środy i niech owoce, których ja zwykle nie widzę, jadąc dalej, pojawią się w sercach słuchaczy i w ich codziennym budowaniu Królestwa.

A teraz wyznam coś strasznego… Zrobiłem w piątek coś, co mi się właściwie nie zdarza… Porzuciłem książkę… Zabrałem się na Wielki Post za naszego wielkiego świętego – Bonawenturę. Dorwałem dzieło „Życie i myśl”. Sześćset stron – znakomita lektura na Post – mówię sobie. Ale po stu pięćdziesięciu przeczytanych, stwierdziłem, że nic z tego nie rozumiem, a poza tym kwestie związane z tym czy Bonawentura był arystotelikiem czy augustynikiem, a jego poznanie Boga było raczej aprioryczne czy może aposterioryczne są dla mojej obecnej kondycji intelektualnej nie do przejścia. Więc pożegnałem ten opasły tom z mocnym postanowieniem, że… już do niego nie wrócę.





 

 

czwartek, 29 lutego 2024

fajerwerki...


(Łk 16, 19-31)
Jezus powiedział do faryzeuszów: "Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień ucztował wystawnie. U bramy jego pałacu leżał żebrak pokryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza. A także psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy cierpiąc męki w Otchłani, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: „Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i przyślij Łazarza, aby koniec swego palca umoczył w wodzie i ochłodził mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu”. Lecz Abraham odrzekł: „Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz w podobny sposób – niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A ponadto między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd nie przedostają się do nas”. Tamten rzekł: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich ostrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Lecz Abraham odparł: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” „Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby ktoś z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”.

 

Mili Moi…
Myślę sobie o dzisiejszym Słowie w kontekście tej pośmiertnej prośby bogacza o łaskę ratowania jego braci… I zauważam, że oczekiwania nadzwyczajności są zwykle odwrotnie proporcjonalne do przypisywanej im skuteczności. Petardy mają to do siebie, że przez chwilę przyciągają wzrok – zachwycają lub straszą, ale po ich głośnych eksplozjach wszystko jest jak dawniej, choć wokół więcej śmieci, które po nich zostają i które ktoś musi posprzątać. A widzowie mogą co najwyżej oczekiwać kolejnego pokazu. Tak jest również z duchowymi fajerwerkami – można się od nich uzależnić. Ale ich realny wpływ na życie wewnętrzne jest znikomy. Co najwyżej podziw i nieco wrażeń estetycznych. W tej dziedzinie bowiem nie osiąga się żadnych efektów bez mozolnej i wytężonej pracy w oparciu o dostępne i zwyczajne środki. Niebo zdaje się dziś wyrokować – jeśli te zwyczajne ci nie wystarczą, to nadzwyczajne do niczego ci się nie przydadzą…

Pierwsze mocne uderzenie wielkopostne za mną… Bardzo intensywny czas… Dwa spotkania dla dorosłych, cztery dla dzieciaków i młodzieży i dodatkowo Msza w Domu Seniora z nauką dla nich. Wszystko to sprawiło, że naprawdę dostałem w kość. Ale i radość ogromna, kiedy już takie wyzwanie się pokona. Przyznam szczerze, że obawiałem się trochę jak te rekolekcyjne treści zostaną przyjęte, bo tym razem postanowiłem pokazać przyczyny, dla których nasza wiara jest tak wymagająca i przypomnieć, że nasze życie podlega ocenie i wszystko w nim ma znaczenie. Bardzo trudne i niewygodne treści. Zawsze więc poniedziałek jest zagadką – czy ktoś w ogóle przyjdzie słuchać tak mało sympatycznych treści. Okazało się, że i owszem – całkiem pokaźne grono, które nie stopniało podczas tych dni, a za to pojawiały się głosy – jasno, przejrzyście, spójnie, przekonująco, a przede wszystkim w oparciu o Pismo Święte. Tego chyba wszyscy potrzebujemy – ciągłego powrotu do Słowa, do Boga, który mówi – z miłością, ale mądrą, wymagającą, wychowującą nas ciągle.

Teraz dwa dni dochodzenia do siebie – bez pośpiechu, z książką w ręku i bez wyrzutów sumienia. Bo w sobotę już ruszam do Luzina, gdzie w parafii św. Wawrzyńca mam niemal dokładnie taki sam układ i taką samą intensywność rekolekcji. A zatem tych naturalnych sił, fizycznych, musze nieco odzyskać, a o te duchowe prosić kochanego Jezusa. Niech On troszczy się o mnie i o słuchaczy…

Ten rok zagęścił się już bardzo, bardzo… A i przyszły wygląda obiecująco. Właściwie Wielki Post już zajęty w całości. Sporo rekolekcji zakonnych, głównie dla sióstr, co przyznam szczerze, bardzo lubię i odczytuję jako swój własny charyzmat. A kiedy one proszą o rekolekcje, to zwykle o pięć serii na raz. Wiec kalendarz pęcznieje… Ale są i ciekawe wyzwania – Misje Święte w jednej z poznańskich parafii, czy sesja formacyjna dla sióstr wokół bł. Rodziny Ulmów. Czytać, zgłębiać, modlić się i… dać radę. Ale z Bogiem wszystko jest możliwe…



piątek, 23 lutego 2024

u progu domu...


(Mt 5, 20-26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie wydał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie zwrócisz ostatniego grosza".

 

Mili Moi…
Fascynuje mnie fakt, że Słowo zawsze przychodzi w porę… Za chwilę ostatnia Msza kończąca rekolekcje dla Księży Chrystusowców. I Słowo, które pokazuje perspektywę rozwoju, które ciągnie w górę… Wszyscy pewnie mamy tendencję zatrzymywania się w miejscu, orzekania, że już wystarczy, albo przynajmniej okresowego zwalniania się z pracy nad sobą. Z różnych zresztą przyczyn. Tymczasem Pan wzywa do nieustannej czujności i do przenikania świadomością Jego obecności wszystkich płaszczyzn naszego życia. Dziś może szczególnie naszego języka. Ale wiemy dobrze, że słowo rodzi się w sercu, a nie w ustach.

Grzechy języka wydają się być łatwe do opanowania, bo domagają się zaledwie czujności i konsekwencji w „gryzieniu się w język”. A jednak mówimy sobie często – no nie podołałem znów, nie dałem rady, nie czuwałem… O ileż łatwiej byłoby, gdybyśmy posiadali cnotę milczenia. One właśnie temu służą – cnoty – pewnej łatwości, niemal automatyzmowi czynienia dobrych rzeczy.  Jednak jedynym sposobem na ich wypracowanie jest częste, świadome powtarzanie dobrych czynności – w tym przypadku akurat powstrzymywanie się od wypowiadania słów i praca nad swoim sercem. Patrząc na współczesny język jako narzędzie krzywdy, myślę sobie, że czas byłby najwyższy, żebyśmy jako chrześcijanie zmieniali oblicze tej ziemi w tym właśnie aspekcie.

Za godzinę moja ponad roczna przygoda z Chrystusowcami dobiegnie kresu. Mam jeszcze kilka zaproszeń od indywidualnych braci, żeby powiedzieć coś przy różnych okazjach w ich parafiach, ale jednak koniec. Zawsze, kiedy kończą się jakieś rekolekcje mam w sobie przykre uczucia – smutku, jakiejś melancholii związanej z pożegnaniami, ale i koniecznością ponownego wyruszenia w drogę. Nigdzie u siebie, nigdzie na stałe. Apostolstwo skumulowane w godzinach spędzonych za kółkiem.

W planach na dziś i na jutro? Posprzątanie mojej domowej stajenki, bo koty kurzu robią prawdziwe wyścigi po każdorazowym otwarciu drzwi. A nie lubimy się raczej… No i ostatnie szlify rekolekcji, które rozpoczynam w niedzielę w Gdyni. To plus. Dziesięć minut od domu, noce we własnym łóżku, poranne modlitwy z braćmi. A zatem chwila oddechu niech przygotuje mnie do nowej walki. O świętość. Moją i słuchaczy…



poniedziałek, 19 lutego 2024

wszędzie plusz...


(Mt 25, 31-46)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. Wówczas zapytają sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Albo spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię, lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?” A Król im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie”. Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?” Wtedy odpowie im: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tego i Mnie nie uczyniliście”. I pójdą ci na wieczną karę, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego". 

 

Mili Moi…
Zawsze mam pewien kłopot z tą Ewangelią, bo jest bardzo wiele osób, które chcą ją czytać w oderwaniu od pozostałego nauczania Jezusa. Trochę tak, jakby wszystko, co powiedział do tej pory miało niewielkie znaczenie, najważniejsze, żeby być dobrym. I właściwie ten sąd ostateczny to taka trochę formalność, bo wystarczy, że podałeś kubek wody najmniejszemu (a przecież w całym życiu zrobiłeś to pewnie wiele razy – albo coś podobnego rzecz jasna), dlatego możesz być pewien zbawienia. Jakby przyjęcie Ewangelii, nawrócenie, wiara, chrzest, życie w jedności z Bogiem, o którym On tak stanowczo się wypowiada, nie miały w zasadzie żadnego znaczenia.

Wierzący „jednej perykopy”, to ci, którzy zapętlili się na wygodnym i jakoś korzystnym Słowie, resztę pozostawiając z boku. Wczoraj po moim niedzielnym kazaniu nawiedziła mnie pani, która orzekła, że „ubiczowałem” dziś słowem obecnych w kościele, a ci ze słabą wiarą już tu nie wrócą. Ona zaś słucha tego i owego w internecie, gruntownie wykształconych księży i ich Bóg jest zupełnie inny od tego, którego ja dziś zaprezentowałem. Bo Bóg powiedział „miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (to ta jedna perykopa ulubiona przez panią). Zapytałem czy istnieje piekło? Pani odpowiedziała, że piekło sami sobie tworzymy na ziemi. A ona woli słuchać o Bogu miłosiernym (kategoria lubię-nie lubię). Życzyła mi otwartości na Bożą miłość i poznania Boga miłosiernego. A ja pomyślałem, że moje głoszenie rzeczywiście wyznawców pluszowego chrześcijaństwa może przyprawić o zawał. Nie daj Boże bowiem mówić o jakichkolwiek wymaganiach… Załączam zresztą kazanie u dołu – tylko dla ludzi o mocnych nerwach (może muszę to dodawać zaraz po wejściu na ambonę).

W piątek zakończyłem rekolekcje dla mieszkańców DPSu. Dostałem kilka pięknych, ręcznie wykonanych prezentów, a wśród nich chyba również jakiegoś wirusa, albo co najmniej zatrucie pokarmowe. Powoli z tego wychodzę, ale żołądkowo było mocno nieprzyjemnie. Całe rekolekcje były dla mnie wielkim doświadczeniem pochylania się z miłosierdziem nad najmniejszymi. Kiedyś mawiałem, że franciszkanin to ten, który patrzy na tych, na których już nikt inny nie patrzy. I tak właśnie było w minione dni. Przy czym tych „patrzących” w Weleniu jest sporo – zarówno siostry zakonne jak i świeccy pracownicy. Przed wszystkimi chylę czoła z szacunkiem i uznaniem.

W sobotę, w drodze powrotnej, wygłosiłem jeszcze wielkopostny  dzień skupienia siostrom Nazaretankom w Słupsku, a wczoraj popracowałem nieco w naszej, gdyńskiej parafii. Dziś już piszę z Poznania, gdzie pod wieczór rozpoczynam rekolekcje dla księży Chrystusowców. To już całkiem ostatni akord mojego rocznego kontraktu na głoszenie im Słowa. Cały rok latałem do Bochum, tym razem oni zjeżdżają się w Poznaniu. Powiedziałbym, że to chyba ostatnie spokojne dni tegorocznego Wielkiego Postu, bo potem zaczynam już rekolekcje parafialne. A tam pot będzie płynął po czole… Ale to od niedzieli. Pierwsza idzie w rekolekcyjne zapasy parafia świętego Maksymiliana w Gdyni. Dobrze, że tak blisko domu…









środa, 14 lutego 2024

starość też radość...


(Mt 6, 1-6. 16-18)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej bowiem nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam, już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i obmyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie".

 

Mili Moi…
Podoba mi się tłumaczenie Biblii Pierwszego Kościoła… Zamiast „przybierają wygląd ponury” stoi tam – „zmieniają swoją twarz”. Wszystko po to, żeby było widać… Nie tylko jednak inni mają patrzeć na tę „uposzczoną” twarz, ale może nade wszystko sam zainteresowany, kiedy spojrzał w lustro, mógł poczuć się lepiej. Ileż wówczas dobrych myśli o sobie, o swojej gorliwości, o swoim „dobroludzizmie” – w odróżnieniu od tych wszystkich, których twarz wcale na to nie wskazuje… Że są dobrymi ludźmi…

Staram się być dobrym człowiekiem – zapewniam was, że jest to jedna z bardziej irytujących sentencji, którą słyszę w konfesjonale. Zawsze mam ochotę powiedzieć – to idź się starać gdzie indziej… Zwłaszcza, że zwykle takie wyznania są połączone z kompletną ślepotą na grzech. Ci, którzy starają się być dobrymi ludźmi z zasady nie grzeszą. A jeśli nawet, to tak jak wszyscy (to druga sentencja, która powoduje emocjonalne poruszenie w spowiedniku).

Początek Wielkiego Postu to wezwanie do schowania „dobroludzizmu” do kieszeni i uczciwe spytanie Ojca, który widzi w ukryciu, co On na mój temat myśli… Bo On jest jedynym, który nie da się zwieść moimi gierkami. I dlatego zbliżenie się do Niego i wsłuchanie się w Jego głos jest tak niepokojące…

Poniedziałkowa wizyta w Niepokalanowie zaowocowała sześcioma nowymi audycjami, które udało nam się stworzyć, chyba po raz pierwszy, w jeden dzień. Dzięki temu, kawał wtorku mogłem przeznaczyć na skupienie osobiste u progu Wielkiego Postu, za co jestem Panu wielce wdzięczny, bo w tym czasie nie będzie o to łatwo. A wtorkowym popołudniem dotarłem do dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, do Wielenia (koniec świata), gdzie mam podjąć zupełnie nowe wyzwanie. Otóż za chwilę rozpoczynam trzydniowe rekolekcje dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej prowadzonego przez siostry. Dzieło o tyle nietypowe, że wielu z trzystu pacjentów leży w swoich łóżkach, więc poza Mszami i nauczaniem w kaplicy czekają mnie wycieczki po oddziałach. Odbieram to jako osobistą łaskę – móc u początku Postu spotkać Chrystusa udręczonego w cielesności – choroby, niedołęstwo, inne ograniczenia… Dlatego dziś mamy dzień dotknięcia frędzli Jego płaszcza… Każdy będzie mógł chwycić się welonu, którym odziany będzie Najświętszy Sakrament pielgrzymujący ze mną po oddziałach. I każdy będzie mógł prosić Jezusa o to, czego mu najbardziej potrzeba… Zawierzam waszej modlitwie moich sędziwych słuchaczy…

No i na koniec pierwszy odcinek rekolekcji wielkopostnych…



sobota, 10 lutego 2024

człowieka widzieć...


(Mk 8, 1-10)
W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: "Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze, bo niektórzy z nich przyszli z daleka». Odpowiedzieli uczniowie: "Jakże tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?" Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". I polecił tłumowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je podawali. I podali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo, i polecił je rozdać. Jedli do syta, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty.

 

Mili Moi…
Każda chwila może stać się furtką, przez którą wejdzie Mesjasz. Każde nasze spotkanie z człowiekiem, każda rozmowa, każdy gest. Tak wiele spotkań bez świadomości obecności Boga między nami, Jego troskliwości, Jego posłania – idź do tych, którzy mnie potrzebują, wskaż im na mnie – niech widząc ciebie, myślą o mnie. Chciałbym, żeby tak było. Ale uświadamiam sobie swoją bezradność. Mija mnie tak wiele okazji. Czy brakuje pamięci? Czy może zaangażowania w sprawy Pana? A On omiata wzrokiem przeszłość (już trzy dni trwają przy mnie), teraźniejszość (nie mają co jeść) i przyszłość (zasłabną w drodze) – On widzi człowieka całościowo. Ja chyba nawet nie staram się w ten sposób patrzeć… Przy tym jeszcze cierpliwość. O, tej cnoty mi bardzo brakuje… Może to również efekt pośpiechu, w którym żyję. Chciałbym, żeby było inaczej. Czy kiedyś będzie?

Napisałem wczoraj artykuł o samotności. Było to jedno z tych doświadczeń, kiedy człek siedzi dwa dni nad pustą kartką i nic… A kiedy już zacznie, ma wrażenie, że… rodzi jeża. Każde słowo jak kamień, który trzeba wnieść na sam szczyt wieży Babel. A niosąc, człek ma przekonanie, że nic dobrego z tego nie będzie… Ale ostatecznie wyszło chyba całkiem zgrabnie i wieczorem byłem szczęśliwy, że kolejny punkt planu na ten tydzień udało mi się zrealizować.

Wczoraj dom pełen gości. Przybyli klerycy, którzy z oczywistych względów na ferie nie pojechali do własnych domów – czterech Kenijczyków i dwóch Brazylijczyków. Fajne chłopaki, większość już całkiem ładnie mówi po polsku. Wprowadzili do naszego domu dużo gwaru i śmiechu, choć i tak na co dzień nam go nie brakuje, wszak jest nas we wspólnocie dziewięciu. Ale ktoś wczoraj retorycznie zapytał – a gdyby nasza wspólnota była tak duża? Byłoby cudownie… Ale chwilowo się na to nie zanosi…

Dziś zamek sztumski… Uświadamia mi to, że za chwilę Wielki Post i wielka praca… Nie ma we mnie lęku, jest, jak zawsze, radosne podniecenie wobec zadań, które przede mną. Jutro zaś jadę do Niepokalanowa, a właściwie do Warszawy najpierw, pospacerować w towarzystwie przyjaciół, żeby już w poniedziałek rozpocząć nagrania w Radio. Nie ma nudy…

poniedziałek, 5 lutego 2024

a On ich uzdrowił...


(Mk 6, 53-56)
Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go rozpoznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby ci choć frędzli u Jego płaszcza mogli dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.

 

Mili Moi…
Zobaczcie, że to dość charakterystyczne zachowanie ludzi w niemal wszystkich miejscach, w których Jezus się pojawił. Natychmiast chcą w Jego bliskiej obecności postawić tych wszystkich, którzy sami do Niego dotrzeć nie mogą. Szukają ratunku dla swoich bliskich, chorych i opętanych… Choć są przynajmniej dwie sytuacje, kiedy się to nie dokonuje. Już wczoraj stanęły mi one przed oczami. To Nazaret, gdzie On okazał się „zbyt znany". Nikt tam nie zbiera chorych, żeby ich przyprowadzić do Jezusa, bo nie mogą uwierzyć, że On miałby dla nich coś, czego potrzebują. Druga sytuacja ma miejsce w Gerazie, gdzie Jezus uwalnia człowieka od legionu demonów i pozwala im wejść w świnie, których wielka trzoda w konsekwencji tonie w jeziorze. Wówczas przychodzą ludzie i proszą, żeby odszedł – bo boją się stracić. To są dwie niebezpieczne sytuacje, które mogą nas trzymać „na dystans”. Jeśli coś nie pozwala mi zbliżyć się do Jezusa, to warto zapytać czy nie jest to jeden z tych dwóch, dość częstych powodów.

Jak widzicie na zdjęciu dziś rozpoczęliśmy nagrania. Sceneria bardzo prosta, zabraliśmy wszystko, co mogłoby rozpraszać (zostałem tylko ja jako ostatni element rozpraszający). Krótkie, codzienne inspiracje. Dziś wraz z Mają, gospodynią studia "mieszkaniowego", nagraliśmy ich piętnaście. Ufam, że do środy ogarniemy temat. W tym tygodniu mam jeszcze do napisania artykuł na temat samotności do biuletynu misyjnego, więc potrzebuję na to przynajmniej dnia. No i w związku z tym, że Wielki Post za pasem, trzeba też zrobić wycieczkę do Sztumu, gdzie zawsze mi życzliwe Bractwo Rycerzy Ziemi Sztumskiej wypożyczy mi trochę sprzętu na tegoroczne rekolekcje dla dzieciaków.

A dziś, kiedy wracałem z nagrań, Pan po raz kolejny dowiódł mi, że troszczy się o swoje dzieci, a i o mnie, żebym miał okazję do ofiarnej służby wówczas, kiedy jest ona potrzebna, a nie kiedy ja akurat mam na nią ochotę. Pod drzwiami klasztoru spotkałem młodego człowieka, który wytrwale, choć nieskutecznie, dzwonił domofonami. Bo wie pan, ja pracuję w Szwecji i mam dziś prom, a trochę nabroiłem, a nie mam się tam gdzie wyspowiadać, a chciałbym chodzić do komunii. No dawaj człowieku, wejdź do środka, pogadamy. Ucieszył się – bo wie pan, już miałem odchodzić i wtedy pojawił się pan…

I rzeczywiście PAN mu przebaczył, bo PAN jest wielki i dobry. A ja znów byłem tego świadkiem.

czwartek, 1 lutego 2024

czy kocha???


(Mk 6, 7-13)
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. "Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich". Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Mili Moi…
Kiedy czytam dzisiejsze Słowo I jestem właśnie tu, gdzie jestem, w Ołdrzychowicach, głosząc rekolekcje dla sióstr, mam jakieś nieodparte wrażenie, że ono się w jakiejś mierze właśnie w moim życiu spełnia i realizuje. Kiedy dziś jeszcze namaszczałem Siostry w ramach Sakramentu Chorych... Jestem wciąż w drodze, głoszę Słowo, słucham o ich życiu, rozgrzeszam, pocieszam, umacniam… I podobnie jak uczniowie, którzy wrócą z misji, i ja mam Jezusowi wiele do opowiedzenia. Dziś zdałem sobie sprawę, że nawet trudno mówić o jakiejś ofiarności. Mieszkam zwykle w dobrych warunkach, dostaję skromne, ale bardzo dobre jedzenie, otacza mnie zwykle sympatia i wdzięczność i robię to, co kocham. Niesamowicie łaskawy jest Bóg i wyrażam Mu na każdym kroku ogromną wdzięczność.

Nie wszędzie mogę być… Dochodzą do mnie informacje o tragicznych wydarzeniach w rodzinach bliskich mi ludzi. Modlę się, błogosławię na odległość, towarzyszę. Współodczuwanie jest też elementem głoszenia Ewangelii, budowania bliskości. W Jezusie naprawdę wszyscy stajemy się sobie bliscy. On potrafi sprawić, że więzy wspólnej wiary scalają silniej niż więzy krwi.

Powoli dobiegają końca rekolekcje dla sióstr… Są bardzo spokojne. Siostry starsze, więc nasze spotkania są bardzo proste. One nie szukają już z taką intensywnością rozwiązania wielu problemów. Dojrzałość sprawia, że pogodziły się z tym, że z nierozwiązanymi też można owocnie żyć, a nawet wobec usilnych starań i tak nie da się rozwiązać wszystkich. Czasem jednak jestem głęboko poruszony, kiedy słyszę trzęsący się ze starości głos, pytający mnie nieśmiało – proszę ojca, a czy Pan Bóg mnie kocha? Albo – ja tak bardzo się boję, że moje życie nie było wystarczająco dobre… Jeśli moje serce topnieje wobec tych dziecięcych wątpliwości, to jak bardzo musi topnieć najczulsze serce Jezusa… Oczywiście, że kocha, proszę Siostry, jak nikt inny na świecie, tak bardzo mocno… Życie Siostry, cóż, ja nic o nim nie wiem, ale sądzę, że kiedy Jezus patrzy na Siostry wieloletnią ciężka pracę, to szeroko się uśmiecha… Czasem nie trzeba wiele – tylko trochę nadziei…

W wolnych chwilach piszę… Zostało mi jeszcze jedenaście nauczek wielkopostnych do skonstruowania. Czuję się coraz bardziej wyjałowiony intelektualnie, ale wewnętrznie towarzyszy tej pracy jakiś zapał. W sobotę zaś będziemy się tu cieszyć pierwszymi ślubami nowicjuszki, która również uczestniczy w rekolekcjach i ja mam tym uroczystościom przewodniczyć, więc coś sensownego również warto byłoby powiedzieć. Czasem sobie myślę, że dla odmiany zamiótłbym jakiś kościół. Ale tu jestem i takie są dziś zadania… Więc do dzieła… A właściwie dziś już do spania… Wystarczy.

sobota, 27 stycznia 2024

w drogę...


(Mk 4,35-41)
Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

 

Mili Moi…
Jakże szalone przypuszczenie uczniów… Że Jezusowi na nich nie zależy. Widzieli przecież już niejedno, słuchali Go nieustannie, przebywali z Nim wciąż, a kiedy pojawiła się niepokojąca okoliczność i tak zwyciężył lęk. To ich bolesne przypuszczenie wzięło się z tej chwili wytchnienia, z tego momentu odpoczynku, który zamienił się w twardy sen. Czy jednak Bóg śpi? Czy nie widzi, nie dostrzega ludzkich dramatów? Może ten drewniany, totemiczny, pogański, który ma oczy, ale nie widzi, nogi ma, ale nie chodzi i gardło jego nie wydaje głosu. Ale nie ten, w którego wierzymy i za którym idziemy. Temu nic się nie wymyka. Ten jest zawsze na posterunku, nawet jeśli trudno nam w to uwierzyć, bo woda przelewa się przez burtę, a wiatr zdaje się wywracać łódź naszego życia. Cóż On mógłby jeszcze zrobić, żeby nas o tym przekonać? Trudno zgadnąć… Z pewnością jednak Jego troskliwa miłość jest pewniejsza niż jakiekolwiek zewnętrzne niebezpieczeństwa. On Jest…

Zakończyłem w piątek rano rekolekcje dla sióstr Serafitek. Chyba były zadowolone, co cieszy. Wszak o to szło, żeby skorzystały. Wieczorem urocze spotkanie z małżeństwami, z którymi współpracowałem pracując w Poznaniu. A cały dzień przeżyłem jako styczniowy, własny dzień skupienia. Pomodliłem się, odpocząłem, żeby już dziś…

Udać się do Gniezna, gdzie prowadziłem dzień skupienia dla… Trudno mi jednoznacznie określić grupę słuchaczy. Zebrało się około czterdziestu osób z różnych środowisk. Jedno wiem – to byli nadzwyczajni ludzie. Komu by się chciało zrywać w sobotni poranek, jechać do Gniezna i słuchać czterech konferencji jakiegoś mnicha z Gdyni? A oni to zrobili… Siedzieli w ciszy i słuchali. Dla mnie to nadzwyczajny widok. No i ogromna radość, że mogłem im trochę poopowiadać o ważnych, fundamentalnych kwestiach. Dałem, co mogłem. Ufam, że skorzystali…

A ja po czterech godzinkach jazdy dotarłem wieczorem do Ołdrzychowic Kłodzkich, gdzie od jutra będę głosił siostrom Franciszkankom pierwsze z trzech serii rekolekcji zaplanowanych na ten rok. To absolutny koniec świata. Bywałem tu już, bo głosiłem tu rekolekcje siostrom Boromeuszkom, które organizowały je dla siebie w tym miejscu. Znam więc teren, ale Franciszkanek będę się uczył. A w drodze na południe przyjąłem dziś dwie serie rekolekcji na 2025 rok dla Córek św. Franciszka w Sandomierzu (nawet nie wiedziałem, że takowe istnieją). Okazuje się więc, że roboty nie zabraknie, oby tylko wystarczyło sił i ochoty do głoszenia.

A ja nieodmiennie powtarzam Maryi – abyś mnie całego za rzecz i własność swoją przyjąć raczyła… użyj także, jeżeli zechcesz, mnie całego, bez żadnego zastrzeżenia… Tyle słów – życie musi objawiać ich prawdziwość. Gorliwość i ofiarność. Oto dwa słowa na najbliższy rok…

poniedziałek, 22 stycznia 2024

czarno - biało


(Mk 3,22-30)
Uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili o Jezusie: „Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy”. Wtedy Jezus przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: „Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi. Zaprawdę powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego”. Mówili bowiem: „Ma ducha nieczystego”.

 

Mili Moi…
Siać niepokój. Wprowadzać zamieszanie. Dzielić i rządzić. To ulubione zabawy demona z ludzkością. A my, jak dzieci, całkiem chętnie się z nim w to bawimy. Dajemy się wkręcać, manipulować, sądzimy, że wszystko wiemy o świecie, bo słuchamy właśnie tej, a nie innej stacji telewizyjnej A ten obok nie słucha, więc musze mu wyjaśnić. Ale on jest uparty i nie chce po dobroci dać się przekonać do mojej, najprawdziwszej wizji świata, więc muszę wgryźć mu się w tętnice, upuścić nieco krwi, osłabić go – może wówczas okaże się bardziej spolegliwy i podatny na „prawdę obiektywną”, bo przecież moja jest obiektywna, najobiektywniejsza z istniejących.

A demon siedzi i zaciera łapki… I tworzy coraz to nowe newsy, które wrzuca w eter, a nasze emocje rozgrzane znów do czerwoności. Tworzy ciekawe połączenia – ten Jezus to Bezlebub wcielony… Pod „Jezusa” wstawcie sobie kogo chcecie, ale najlepiej Jego reprezentantów – to się wciąż sprzedaje znakomicie – Ten ksiądz (biskup, papież) to z pewnością Antychryst… A przecież na nic tak nie oczekujemy, jak na Antychrysta. Bo po nim już tylko koniec świata. Sensacja… Przyjście Pana??? Eeee… nuda i nic ciekawego… Antychryst i koniec świata – o tym dopiero można dyskutować – zwłaszcza z tymi, którzy myślą inaczej… I tak się ten nasz światek kręci…

A gdyby tak pamiętać, że fakty to nie interpretacje i opinie… A gdyby tak wziąć sobie do serca słowo „dystans”… A gdyby…

A ja od piątku w Poznaniu… Sędziwe grono słuchaczek… Mamy balkoniki i wózki inwalidzkie. Tu lepiej rozumiem starą, zakonną maksymę – trzymaj się muru, ale chodź do chóru. Kiedy patrzę na tę wytrwałość i gorliwość sióstr, to serce rośnie… Są oczywiście również nieco młodsze. Głosi się, jak zawsze do sióstr – znakomicie. Choć zauważam, że te moje rekolekcje są coraz bardziej wymagające – mnie samego to bardzo dotyka i zastanawiam się czy ja czasem nie podążam szeroką drogą do piekła… Ale tak powinno być – głosiciel pierwszym słuchaczem – przejmującym się…

Siostry prowadzą tu duży Dom dla upośledzonych dzieciaków. Wczoraj więc Msza jak co niedzielę, a po niej studenci zaprosili na wspólne kolędowanie. Patrzyłem na tych młodych ludzi, którzy czuli się nieco zakłopotani, bo w kaplicy oczywiście żywioł – dzwonki, klaskanie, pokrzykiwanie – urocze zresztą i pełne radości. Ale zrobiło mi się smutno – bo zdałem sobie sprawę, patrząc na tych studentów, że ja już nigdy tak młody jak oni nie będę… I za mną już wiele szaleństw młodości (tych pięknych rzecz jasna)…

A w tak zwanym międzyczasie piszę rekolekcje internetowe… Krótkie rozważania, co wcale nie jest prostsze. Na dziś mam ich dwanaście, a potrzeba ponad… czterdzieści. No więc roboty mi na najbliższe dni nie zabraknie. Oby tchnienia Ducha również nie brakowało…