poniedziałek, 28 października 2019

mały i wielki...


Photo by Lauren Kay on Unsplash
(Łk 6, 12-19)
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.


Mili Moi…
Pracowity weekend za mną. Po pierwsze – kolejne spotkanie formacyjne, bo chyba tak trzeba je nazywać, u sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Poznaniu, przeznaczone dla dziewcząt 15+. Odbywają się one cyklicznie i wiele z nich mam możliwość prowadzić, co jest dla mnie sporą radością, ponieważ widzę bardzo konkretny rozwój, zwłaszcza u tych, kore przyjeżdżają regularnie. One nas wszystkich niejednokrotnie zaskakują, kiedy dzielą się na końcu swoimi przeżyciami. Tym razem było podobnie. Siostry obawiały się, czy niektóre treści nie były dla nich zbyt trudne, gdy tymczasem właśnie te najtrudniejsze okazały się dla większości największymi odkryciami. Przy takich, cyklicznych spotkaniach, wytwarza się również swoista więź zaufania. Widzę to zwłaszcza po spowiedziach. Dawniej zdawkowe i jak najkrótsze, dziś często przeradzają się w długie rozmowy dotyczące bolesnych dziedzin życia i połączone bywają z prośbami o radę. Dużo mam z tego radości…

Zakończyliśmy w niedzielę o 14, a pod klasztorem czekał już na mnie Tomek, żeby zabrać mnie na kolejne spotkanie porekolekcyjne w ramach Spotkań Małżeńskich, które miałem okazję również wczoraj współprowadzić. To też duża przyjemność. Przybyło szesnaście par – to bardzo dużo. Eucharystia, temat o potrzebie uznania, dialog małżeński, dzielenie i spowiedź tych, którzy chcą z niej skorzystać sprawiły, że kończyłem wczorajszy dzień z uśmiechem na twarzy, ale również mocno zmęczony.

W tym tygodniu sporo spowiedzi no i plan na stworzenie rekolekcji weekendowych o potrzebach, który prowadzę w listopadzie. Generalnie w kalendarz boję się zaglądać. Ale dziś dopisałem sobie jeszcze jedną rzecz, która wydaje się być prezentem od Matki Bożej. Zostałem zaproszony jako opiekun duchowy na pielgrzymkę do Medjugorie. Wyjazd w maju, perfekcyjnie krótki, pięciodniowy. Więc jeśli moi przełożeni wyrażą zgodę, to może uda mi się wybrać.

Dziś myślę nad Słowem o naszych zadaniach w Kościele. Są „małe i większe”, ale chyba nie „ważne i nie ważne”. Apostołowie podjęli wielkie dzieło zainicjowania tej wspólnoty, która jest również naszą wspólnotą zbawienia. Wyruszyli w ówcześnie znany świat i „zniknęli z radarów”. Nie mamy o nich zbyt wielu informacji. Ewangelia o większości z nich milczy. A jednak cudowne owoce ich wysiłku trwają do dziś. W oczach sobie współczesnych być może byli szaleni. Inni pewnie sądzili, że marnują sobie życie. Jeszcze inni bagatelizowali ich wysiłek. A ich działanie było ważne – w oczach Bożych. I to On nadał mu rangę. I to On potrząsnął tym światem. I to On dotarł z nimi wszędzie – na ówczesne krańce świata. Jeśli więc wydaje ci się, że Twoje działania nie mają większego sensu, bo są przecież „małe”, to pamiętaj, że ich wielkość może być zupełnie inaczej postrzegana przez Tego, który Ci je powierzył… A „małych” Bóg potrzebuje tak samo jak „wielkich”…

wtorek, 22 października 2019

łaska...


Photo by camilo jimenez on Unsplash
(Łk 12, 35-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie".


Mili Moi…
Dziś wróciłem ze szpitala. Dużo by gadać o procedurach przyjęcia… ale nie chcę narzekać. Generalnie źle znoszę takie przygody. Podkreślam, że gdyby ktoś chciał mnie złamać psychicznie, to wystarczy zamknąć mnie na dwa tygodnie w szpitalu…

Ale wczoraj doświadczyłem z całą mocą łaski kapłaństwa i tym raczej chcę się podzielić. Wieczorem poruszenie na oddziale. Zatrzymał się pan M. Akcja reanimacyjna więc i ja udałem się z duchową reanimacją. Życzliwe pielęgniarki i starsza pani doktor nie widziały problemu w tym, że rozgrzeszyłem pana M i udzieliłem mu odpustu na godzinę śmierci. O dziwo, wyprowadzono go z tego stanu, choć bez szczególnej nadziei, że przeżyje noc…

Ale nieco później, kiedy sytuacja się uspokoiła, przyszły do mnie wspomniane pielęgniarki i mówią – a może by się ksiądz pomodlił nad panią J. Umiera od czterech dni i nie może umrzeć. Stanęliśmy wszyscy wokół łóżka tej konającej kobiety. Wypowiedziałem słowa rozgrzeszenia, udzieliłem odpustu na godzinę śmierci i DOKŁADNIE W CHWILI KIEDY ZAKOŃCZYŁEM pani J oddała ducha Boga. Patrzę, a pielęgniarki płaczą… Byliśmy świadkiem niezwykłego misterium. Pomyślałem sobie – czy trzeba lepszej katechezy? Te modlące się ze mną kobiety zobaczyły czego naprawdę potrzeba człowiekowi w ostatniej godzinie. Pani J wyraźnie czekała na to ziemskie pożegnanie. Pielęgniarki złożyły mi propozycję – czy nie chciałby ksiądz zostać w szpitalu i z nami dyżurować??? Nie chciałem…

Co ciekawe, leżałem na sali w towarzystwie Świadka Jehowy. J, młody chłopak, który po owej akcji próbował mi tłumaczyć, że zmarli idą do Szeolu i nic o niczym nie wiedzą… Patrzyłem na niego z miłością i życzliwością. I pomyślałem sobie – gdybyś tam był… Gdybyś zobaczył… Ale każdego dnia starałem się wyrabiać dziesięć tysięcy kroków krótkim korytarzem szpitalnym, a wszystkie odmówione różańce ofiarowałem za jego nawrócenie.

Dziś jestem w domu. W szpitalu powiedziano mi, że mam nową towarzyszkę, z którą do kresu mych dni muszę żyć. Zalecono dietę i ruch – czyli w zasadzie nic nowego. I nie to, żebym się nie przejmował, owszem, choć przewiduję, że łatwo nie będzie…

Kiedy zaś przeczytałem dzisiejszą Ewangelię, to pomyślałem sobie, że Pan Bóg czasem tak nieoczekiwanie puka do drzwi i mówi – masz zadanie, tu i teraz, na oddziale wewnętrznym, wśród krzyczących i jęczących nocami seniorów. Bądź moim posłańcem. Rozsiewaj łaskę. Bogu Najwyższemu chwała i dziękczynienie za dar kapłaństwa – mojego i księdza kapelana, który przynosił mi codziennie Pana Jezusa, a potem przynosił kaweczkę i gawędził. Bóg jest dobry…

sobota, 19 października 2019

proste i szerokie drogi...


Photo by Charles Black on Unsplash
(Łk 12, 8-12)
"Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto mówi jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie przebaczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie przebaczone. Kiedy was ciągnąć będą do synagog, urzędów i władz, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty nauczy was w tej właśnie godzinie, co mówić należy".


Mili Moi…
Powiem Wam, że dziś postanowiłem smakować życie… Cudowny dzień. Najpierw zabrałem się za listy oczekujące na odpowiedź. Tak, czasem jeszcze piszę. Są jeszcze wytrwałe dusze, które nie zniechęcają się moją nieregularnością i z którymi udaje mi się czasem wymienić kopertę.

A potem poszedłem na długi spacer… W trakcie godzinna adoracja Pana Jezusa. Poznań w sobotni poranek, nawet w centrum miasta, potrafi zaskoczyć spokojem i ciszą.  A jak uroczo jest nad Wartą… Idąc i patrząc na ludzi, trudno było mi zdjąć uśmiech z twarzy. Najprostsza radość – z tego, że żyję, że w sobotni poranek mogę spacerować, że mam co jeść i fascynującą robotę, której wciąż oddaję się z pasją i wielką przyjemnością.

A jutro szpital… Kładę się na dwa dni w związku z dawno planowanymi badaniami dotyczącymi bezdechu sennego. Maska z Ameryki sprawdza się nieźle, ale żebym mógł trafić pod opiekę polskich lekarzy w tym względzie, muszę przejść przez szpital. Tak dziwnie skonstruowany system. Ale mam szczerą nadzieję, że najpóźniej we wtorek będę w domu, No chyba, że medycy przyłożą się do poszukiwań i znajda powód, żeby gościć mnie dłużej…

Siedząc nad Słowem zdałem sobie sprawę, że chyba nigdy nie zaparłem się Jezusa, nie miałem chyba nawet takiej pokusy. Ale wiele razy, dla świętego spokoju, nie zająłem stanowiska w dyskusji. Nie w takiej, w której byłem pytany wprost, ale często w takich, w których byłem wyraźnie prowokowany, a mnie się zwyczajnie nie chciało wchodzić w polemikę, wysilać się nad argumentacją, kruszyć kopii…

Zakładałem często, że i tak nie dojdziemy z rozmówcami do porozumienia. Zakładałem, że przecież znają moje zdanie. Zakładałem, że może z tego wyniknąć tylko jakaś kłótnia. Zakładałem… A sprawy czasem były ważne. I może należało z prostotą i cierpliwością wypowiedzieć swoje zdanie…

Ech, ile we mnie lenistwa i pobłażania samemu sobie. Ile „łatwizny” zamiast wybierania tego, co trudniejsze, a bardziej wartościowe. Czy spróbuję się poprawić? Okaże się w najbliższej dyskusji… Okazji z pewnością nie zabraknie…

czwartek, 17 października 2019

zimna woda...


Photo by Jonatan Pie on Unsplash
(Łk 11, 47-54)
Jezus powiedział do faryzeuszów i do uczonych w Prawie: "Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców; gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona. Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli". Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie.


Mili Moi…
Urlop, czyli „przekleństwo pracoholików” w moim przypadku dobiegł końca. Uśmiecham się trochę, bo to chyba właściwie nawet nie jest kwestia tego, że nie potrafię odpoczywać – owszem, odpoczywam i mówię to zupełnie świadomie. Ale co za dużo, to nie zdrowo. A miesiąc odpoczynku? To chyba jednak dla mnie za dużo… Tęskniłem już za wieloma sprawami – począwszy od mojego pokoju (biurka, fotela, łózka) a skończywszy na obowiązkach codziennych.

Wróciłem więc z urlopu dwa dni wcześniej i chłonę… Dom, wspólne modlitwy, obecność braci, nawet atmosferę tego dużego miasta, które wokół nas tętni swoim życiem. Pierwsze, po długim wakacyjnym czasie, odwiedziny u sióstr dominikanek – posługa. Dziś z kolei pierwszy dzień skupienia u sióstr franciszkanek. Powoli odżywam. Może jeszcze kiedyś przyjdzie taki czas, że będę zgłębiał wartość życia w jego istocie, którą z pewnością nie jest praca. Ale na tę chwilę po prostu cieszę się, że jestem przydatny, że mogę działać. I póki Pan mnie nie odwołuje z tego pola, zamierzam robić co do mnie należy.

A u nas w domu wielki remont. Ratowanie kościoła, który pęka. Lanie betonowych pali pod ziemię. Hałas, bałagan, utrudnienia różnorakie. Niektóre czynią nasze życie bardziej umartwionym (franciszkańskim). Na przykład w tym tygodniu nie ma ciepłej wody. Wyzwalające doświadczenie braku. I okazuje się, że można bez wielu ułatwień żyć. I może nawet duch staje się dzięki temu mocniejszy, bo należy wzmocnić odwagę wstawszy rano, w zimnym pokoju (wszak gaz ogrzewa nie tylko wodę, ale i resztę budynku), żeby włożyć głowę pod zimny prysznic. Nie mówiąc o całej reszcie ciała…

Ale to w jakimś sensie pozwala skorygować schematy myślowe. Na przykład ten, że coś „musi być”. Bo jak się okazuje, wcale nie musi… Skąd ten „mus”? Gdzie wyrabia się taki schemat myślenia? Łatwo przywyknąć do wygody i zacząć traktować ją jako coś naturalnego, oczywistego…

Dziś w Ewangelii Jezus zdaje się rewidować sposoby myślenia uczonych w Piśmie. Jakby mówił – zobaczcie, jak niewiele różnicie się od waszych ojców. Prorokom przez nich zabitym stawiacie grobowce, ale jak traktujecie proroków żyjących pośród was? Czy nie „pudrujecie” zaledwie tego samego schematu myślenia, a co za tym idzie, również działania, udając zaledwie, że coś się zmieniło, zachowując tymczasem skamieniałe serca? Skoro przejęliście idee waszych ojców, nic dziwnego, że jesteście raczej zawadą, niż pomocą dla tych, którzy szukają drogi do Boga. Wasze wysiłki są skoncentrowane na tym, żeby uzasadnić wasz sposób życia, wasze podejście do głosu proroków. Biada zaś tym, którzy decydują się was naśladować. Utkną w martwym punkcie i trudno im będzie ponownie wyruszyć…

Oby tydzień mycia w zimnej wodzie pozwolił mi dotrzeć do moich schematów myślenia. Zwłaszcza tych niebezpiecznych dla mnie i tych, którym usiłuję służyć…

czwartek, 10 października 2019

wakacje lądujące...


Photo by Marvin Meyer on Unsplash
(Łk 11, 5-13)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą".


Mili Moi…
Niepokalanowskie nagrania już za nami. Cieszą mnie te wypady do radia, bo dzięki nim mam okazję spotkać się i pogadać z Maciejem, z którym jakoś znakomicie się rozumiemy. Gdzie te czasy, kiedy w ramach studiów mogliśmy spotykać się codziennie? A swoją drogą, dla mnie to piękny przykład przyjaźni kapłańskiej, w której rzeczywiście można nie tylko mile pogawędzić, ale również liczyć na brata kapłana wówczas, kiedy jest to potrzebne.

Mój urlop powoli zbliża się do końca. Ale jak na prawdziwego pracoholika przystało, uważam, że zbyt wolno, więc prawdopodobnie nieco go sobie skrócę. A zupełnie poważnie – tęsknię za moim fotelem, moim biureczkiem, moimi sprawami i nade wszystko za ludźmi, którzy wypełniają mi skutecznie moją codzienność, a którzy, jak wynika z maili i smsów również już na mnie oczekują… Podejrzewam więc, że w poniedziałek zamelduję się w Poznaniu.

Na razie jednak próbuję zażywać wypoczynku przynajmniej na jednej płaszczyźnie – literackiej. Wróciłem do lektury, na którą ostatnimi tygodniami nie miałem czasu ani siły. Pożeram więc kolejne stronice książek i przekonuję się po raz kolejny o prawdziwości sów Umberto Eco – kto czyta, ten żyje dwa razy. Przy okazji, niemal każdego dnia dziękuję Bogu za stosunkowo zdrowe oczy, które pozwalają mi wciąż tę lekturę kontynuować i mieć z tego powodu ogromnie dużo frajdy.

Dziś Słowo zmotywowało mnie do przyjrzenia się mojej wytrwałości w modlitwie – zwłaszcza za innych. I dostrzegłem, że na tym polu również jest wiele do zrobienia. Bo owszem, modlę się w powierzanych mi intencjach. Staram się to zrobić jak najszybciej, żeby nie zapomnieć i nie być swoistym oszustem, który zadeklarował modlitwę, ale jej nie dopełnił. Mam jednak obserwację, że moje wołanie do Pana nie trwa zbyt długo w poszczególnych sprawach. Oczywiście nadchodzi ich sporo i nowe zastępują poprzednie. A jednak mam jakiś niedosyt. Pojawiła się we mnie taka myśl, że może należałoby jednak wszystkie otrzymywane prośby notować i od czasu do czasu do nich wracać…

Pomyślałem też szerzej, że to chyba problem dotyczący empatii. Mimo najszczerszych chęci chyba każdy z nas, obcujących z ludzkim nieszczęściem, po jakimś czasie odrobinę się na nie uodparnia. To znaczy bodźce nie działają już z taką siła jak dawniej. Jest to chyba nie do uniknięcia. Ale wówczas jest chyba miejsce na poszukiwanie w sobie już nie emocjonalnej empatii, ale tej bardziej świadomej, wynikającej z decyzji, oscylującej bardziej w kierunku miłości rzeczywistej, wynikającej z woli człowieka. I tego chyba czas zacząć się na poważnie uczyć. Bo przecież za każdą prośbą o modlitwę stoi człowiek i niejednokrotnie jakaś sytuacja, która dla niego jest dramatyczna. Nie można chyba tego wszystkiego skwitować jednym krótkim westchnieniem do Pana.

piątek, 4 października 2019

las świętego Franciszka...



(Łk 10,13-16)
Jezus powiedział: „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się nawróciły, siedząc we włosiennicy i w popiele. Toteż Tyrowi i Sydonowi lżej będzie na sądzie niżeli wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał”.


Mili Moi…
Dziś uroczystość świętego Ojca naszego Franciszka… Pierwszy raz od dawna nie spędzam tego dnia we wspólnocie z braćmi. I przyznam szczerze, że nad tym ubolewam. Tego dnia jest w naszych klasztorach zawsze jakaś szczególna atmosfera, a świętowanie ma wyjątkowy charakter. A ja dziś… sam. Ale za to na cześć św. Franciszka spędziłem ten dzień w lesie. Efekt widzicie na zdjęciu. Zresztą wczoraj i przedwczoraj było podobnie. Klęska urodzaju i prawdziwe żniwa. Moja ciotka nie nadąża z przetwórstwem. A ja mam ogromnie dużą frajdę. Dziś Bory Tucholskie nawiedziłem. A po tej wizycie, wieczorową porą, nie mam siły ruszyć ręką ani nogą.

Jutro czeka mnie wycieczka do Poznania. Po co? Głównie dla uzupełnienia garderoby. Cóż, kiedy leciałem do USA, wiedziałem, że tam jeszcze lato w pełni. I rzeczywiście tak było. Po powrocie do Polski brakuje mi w walizce jesiennych ubrań, a jeszcze kilka dni urlopu przede mną. Poza tym czas przygotować kolejną porcję audycji na antenę Radia Niepokalanów, a moje materiały zostały w domu. W poniedziałek i wtorek znów trochę pracy na antenie. Przy okazji przypominam, że można nas słuchać w każdą niedzielę o godzinie 11.10 oraz 21.30 czasu polskiego.

A Słowo dziś o nawróceniu… Mówi do mnie w szczególny sposób. Jestem na urlopie i przekonuję się po raz kolejny, jak łatwo zarzucić codzienną dyscyplinę. Mimo że wstaję jak zwykle, około godziny piątej, to w ciągu dnia jest tyle różnych atrakcji, że nie jest łatwo zrealizować swój codzienny plan modlitewny. Nie przekonują mnie hasła – wiesz, masz wakacje, Pan Bóg to zrozumie. Bo modlitwa to nie mój przykry obowiązek, ale moja radość i w pewnym sensie również przyjemność. Dlaczego te urlopowe zdają się stawać wyżej? Dlaczego Pan Bóg gdzieś mi się „gubi”? A wreszcie – jak to zmienić? Żeby mimo trudniejszych warunków (choćby braku dostępu do kaplicy w każdej chwili dnia i nocy), móc nie utracić nic z tego smaku codziennego obcowania z Najwyższym. I w tym sensie nawrócenie jawi mi się jako rzeczywistość codzienna. Bo każdego dnia na nowo muszę w jakimś sensie walczyć o Boga w moim życiu, w mojej codzienności…

środa, 2 października 2019

no to połowa...


Photo by davisco on Unsplash
(Mt 18,1-5.10)
W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.


Mili Moi…
Moje amerykańskie wojaże już za mną… Piękny czas, choć urlopem bym tego jednak nie nazwał. Liczne spotkania, wiele dobrych rozmów, mało snu… Odpoczynek chyba nastąpi teraz. Dziś pierwszy kosz grzybów przyniosłem do domu. Nawet rzęsisty deszcz nie mógł mi w tym przeszkodzić… Jutro kolejna wyprawa…

Wspominałem, że wizyta w USA nieco mnie ostudziła… Na razie nie rozwijam tematu, ale chcę znów napisać kilka słów o tym, co fascynuje mnie w tym kraju… Siedzimy w restauracji, przychodzi kelner, pyta mnie czy jestem bratem, czy księdzem. On sam cieszy się, że mnie rozpoznał i wie co to habit – do końca wieczora nie tytułuje mnie inaczej, niż „father” (ojcze). Żegna się ze mną, ściska mi rękę, dziękuje, że zjadłem u nich w restauracji… Wracam do Polski, rozmawiam z wieloma ludźmi po drodze, stoję przed nimi w habicie – nikomu przez gardło nie przejdzie „ksiądz”, czy „ojciec”. Z uporem maniaka mówią mi „pan”. Taki drobiazg, który dla mnie wiele zmienia…

Na lotnisku w Nowym Jorku mam nadbagaż. Miły Hindus, który mnie odprawia (a dodam, że leciałem LOTem) obwieszcza, że 130 dolarów muszę zapłacić za dodatkowe kilogramy. Niepokoi mnie to bardzo. Pan konsultuje się z miłą panią Hinduską i opracowują plan – idź tam, gdzie owijają taśmą bagaż i zapytaj tego człowieka o torby, on ci sprzeda, weźmiesz ją na pokład. Za torbę zapłaciłem 27 dolarów. I tak problem się rozwiązał. Ale nie trafiłem po raz drugi do uśmiechniętych Hindusów, tylko do naburmuszonej Polki, która nie raczyła nawet na mnie spojrzeć przy odprawie, podczas gdy owa urocza Hinduska przybiegła pod koniec spytać czy wszystko w porządku. Pomyślałem sobie – kiedy my się nauczymy być dla siebie mili i serdeczni. To tak niewiele kosztuje.

Leciałem, jak wspomniałem z polskim przewoźnikiem. Samolot Air Belgium (sic!) godzinę opóźniony na starcie. Wiedziałem już w punkcie wyjścia, że nie mogę zdążyć na przesiadkę w Warszawie. I rzeczywiście nie zdążyłem. Trzy godziny czekania na kolejny samolot, voucher na obiad i znudzony głos – przepraszamy za niedogodności…

W dzień wyjazdy natomiast doświadczyłem czegoś, o czym dotąd czytałem tylko w książkach. Z moim przyjacielem M, który odwoził mnie na lotnisko, szukaliśmy restauracji, żeby jeszcze chwile posiedzieć, zjeść, pogadać… Nagle zatrzymał nas młody, elegancki człowiek i poprosił… o włączenie klimatyzacji. Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale po chwili zrozumiałem, że to Żyd  - wytłumaczył nam, że mają wielkie święto i gości w domu, a im nie wolno „pracować”. M wysiadł i włączył panu w chałupie klimę, ratując życie około 40 osobom, które były bliskie ugotowania…

Nie chcę, żeby to wyglądało jak narzekanie… Ale jednak są pewne zaoceaniczne światła, które w Polsce są znacznie rzadziej osiągalne. A szkoda, bo życie mogłoby być znacznie milsze i prostsze…

Może to i jakoś związane z postawą dziecięctwa, o której dziś znów mówi Jezus. Uderza mnie Jego zwrot – jeśli się nie odmienicie i nie staniecie się jak dzieci… Ta postawa nie przyjdzie sama, ona musi zostać wypracowana, a to z pewnością kosztuje. Tym bardziej, że trudno wytrwać w byciu dzieckiem wśród tak wielu „dorosłych”, zwłaszcza jeśli samemu do niedawna było się jednym z nich. Ale jeśli dorosłość ma polegać na byciu ponurym, niegrzecznym, złośliwym, wulgarnym, przebiegłym, egoistycznym – to ja jestem zdecydowanie za tym, żeby nie kontynuować procesu dorastania. Może bycie dzieckiem nie jest modne, ale jest z pewnością zdrowsze – przynajmniej dla mojego ducha…