czwartek, 29 czerwca 2017

kim On jest...

(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.


Mili Moi…
W poniedziałkowy wieczór zakończyliśmy nasze rekolekcje Mszą z modlitwą o uzdrowienie. Przyznam szczerze, że tyle ludzi jeszcze w naszym kościele nie widziałem. Możliwości to podobno 700 miejsc siedzących, a wszystkie były zajęte. Pan Bóg w jakimś sensie spełnił moje marzenie, żeby zapełnić ten kościół. Może trochę inaczej, niż ja sobie zaplanowałem – bo nie na stałe, ale okazjonalnie i nie moimi parafianami, ale gośćmi, ale niech On czyni co zechce.

Wczoraj, w Modlitwie popołudniowej napotkałem takie oto Słowo z Listu do Kolosan - Cokolwiek czynicie, z serca wykonujcie jak dla Pana, a nie dla ludzi, świadomi, że od Pana otrzymacie dziedzictwo wiekuiste jako zapłatę. Służcie Chrystusowi jako Panu. Odebrałem To Słowo bardzo osobiście jako zachętę do działania, nawet wbrew temu brakowi zainteresowania jaki dominuje wokół mnie. Tylko czy wystarczy sił… Tych duchowych… Bo demon zniechęcenia wciska się przez wszystkie możliwe szczeliny. Oby Pan go zgromił tchnieniem swoich ust…

A dziś kolejny „pierwszy raz”. Otóż miałem zaszczyt celebrować Eucharystię dla wspólnoty sióstr Misjonarek Milości św. Marki Teresy z Kalkuty. Z radością odpowiedziałem na ich prośbę, choć jak zawsze towarzyszył mi pewien stres. Ale zniknął po przekroczeniu progu ich domu. Może to ich sposób życia, a może różnokolorowe twarze i świadomość, że dla większości z nich angielski jest również drugim językiem. W każdym razie poczułem się tam jak w domu i odpocząłem pomiędzy tymi jedenastoma starszymi kobietami, które w białych sari, z bosymi stopami, z dłońmi powykręcanymi pracą klęczały wokół ołtarza, na który zstępował Jezus. Jest jeszcze coś… One są niezwykle „franciszkańskie”. Żyją bardzo ubogo, niosą światu pokój pracą rąk własnych, realizują nawet to wskazanie Franciszka, aby śpiewając nie dbać o pieszczenie cudzych uszu, ale zanurzyć się w chwale Bożej. Śpiewały słabo, ale było w tym ukryte piękno…

I kiedy dziś sam mierzę się z pytaniem Jezusa – za kogo mnie uważasz, kim według ciebie jestem, to myślę sobie, że jeśli ktokolwiek mógłby mi pomóc w znalezieniu najlepszej odpowiedzi na dziś, to właśnie te proste kobiety, które z taką czcią i uszanowaniem pochylają się do ziemi w chwili jego przychodzenia. One wiedzą kim On jest. Podobnie jak wiedzieli Piotr i Paweł. I podobnie jak oni zdobywali świat dla Chrystusa, całkowicie pochłonięci Jego misją, tak i one nie mają „swoje życia”, nie troszczą się o odpoczynek, nie obmyślają sposobów zagospodarowania rozrywkami czasu wolnego. One są przeniknięte Nim i Jego misją… Dlatego chciałbym być tam częstym gościem… I czerpać z nich to, czego mi jeszcze brakuje…

poniedziałek, 26 czerwca 2017

wędrując po NY...

(Mt 7,1-5)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka /tkwi/ w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata.


Mili Moi…
Ostatnie dni niezwykle intensywne… W piątek przywiozłem gościa. Marcin Zieliński, bo o nim mowa, prowadzi w naszej parafii od soboty rekolekcje. Spotkaliśmy się pierwszy raz rok temu współprowadząc Forum Charyzmatyczne w Chicago. Z przyjemnością patrzyłem na tego skromnego chłopaka całkowicie pochłoniętego troska o chwałę Bożą. Bez wahania zaprosiłem go do nas i dziś możemy cieszyć się z jego obecności. A że chłop młody, a ja już nie do końca, to czasami za nim nie nadążam…

Wczoraj wybraliśmy się wspólnie do Nowego Jorku – Marcin po raz pierwszy w życiu. No i tak się ciekawie złożyło, że trafiliśmy na Pride 2017 – wielką paradę osób homoseksualnych. Przyznam szczerze, że pierwszy raz „uczestniczyłem” w takim wydarzeniu i nie chciałbym nigdy więcej. Mój habicik pewnie wzbudzał niejedno zdziwione spojrzenie, chociaż „księży” wśród paradników nie brakowało - byli jednak ubrani zgoła inaczej. Mam nadzieję, że nie stałem się bohaterem prasowych relacji…

Wydarzenie mocno zasmucające… Po pierwsze z powodu liczby uczestników. Tysiące młodych ludzi. Wielu z nich półnagich lub w strojach rodem z sex shopów. Wielu zachowujących się wyzywająco, czy wręcz wulgarnie. Głośna muzyka i dominująca atmosfera zabawy, wszędobylski zapach palonej marihuany. I smutny widok tych samych ludzi na ulicach sąsiadujących z Piątą Aleją – mężczyzn „pod wpływem” poprzebieranych za kobiety, w butach z połamanymi obcasami, z rozmazanym makijażem… Wstrząsające… Smutne…

Ani cienia gniewu nie spowodował we mnie ten marsz. Nawet wówczas, kiedy niczym w getcie (wybaczcie skojarzenie) musieliśmy oczekiwać z wielką grupa ludzi na przejście na drugą stronę ulicy. Wstrzymywano paradników na chwilę, aby jakąś grupę przechodniów przepuścić. Odstaliśmy tam swoje… Jedno, co miałem w sercu, to głębokie współczucie. Bo całej tej beznadziei i smutku nie da się przykryć warstwą makijażu, nie da się zagłuszyć jazgotliwą muzyką, nie da się zmienić ostentacyjnymi gestami jednopłciowej czułości… Całe miasto oflagowane, każdy sklep, restauracja zaznaczające swoje poparcie dla tej manifestacji tak bardzo sprzecznej z Bożym prawem miłości…

Jedno, co chcę podkreślić, a co mocno wiąże z kulturą tego kraju – nikt, absolutnie nikt mnie nie zaczepiał, nie wznosił wrogich okrzyków, nie zachowywał się wobec mnie prowokacyjnie… Modliliśmy się idąc… Błogosławiliśmy temu miastu i tym ludziom. Błagaliśmy Boga, aby zniszczył grzech, ale ocalił grzeszników, naszych braci i siostry, którzy zdecydowali się żyć wbrew Niemu, według własnego upodobania…

Dziś w tym kontekście odczytuję Słowo. Ten fragment jest z taką lubością wykorzystywany przez wszystkich, którzy odrzucają prawdę obiektywną, a wraz z nią wszelką możliwość krytyki ich zachowań i jakiejkolwiek oceny cudzych działań. Ileż to razy spotykałem się z wezwaniami do „miłości bliźniego, jak siebie samego”. Zawsze się wówczas uśmiecham, bo tę „miłość” zwykle odrywa się zupełnie od Bożych wskazań i oczekiwań, od Źródła, którym jest On sam, od zasad, które On zechciał nam objawić…

„Nie sądźcie”, podobnie jak większość komentatorów biblijnych, rozumiem jako wezwanie, które można oddać innymi słowami – „nie wydawajcie wyroków”. To może uczynić tylko Pan. Ale „nie sądźcie” z pewnością nie może oznaczać „nie oceniajcie”. Po to Bóg dał swoje prawo i wyposażył nas w rozum, żebyśmy na tej podstawie byli w stanie ocenić własne i cudze postepowanie jako słuszne i właściwe, lub jako nieprawidłowe, czy wręcz grzeszne. Nie kwestionując całego dobra, które Miłujący Bóg zaszczepił w paradujących wczoraj ludziach, z całą pewnością i bez najmniejszych wątpliwości oceniam wczorajsze wydarzenia i im podobne, odbywające się na całym świecie, jako złe i grzeszne i modlę się szczerze o nawrócenie wszystkich w nich uczestniczących. Czynię tak motywowany tą miłością, do której tak często jestem zachęcany, ponieważ uczę się jej od Tego, który zna prawdziwe dobro i pragnie go dla każdego człowieka. Objawia je i proponuje, wzywa do Niego i napomina, i nie przestanie tego czynić, a ja błagam Go, aby nie zrezygnował ze swojej cierpliwości…

Współczuję… Nie rozdaję ciosów Biblią, nie wale po głowach Różańcem. Współczuję i mam szczerą nadzieję, że wszystkim paradnikom i ich supporterom kiedyś ta Miłość również się objawi, doświadczą jej, zachwycą się i do niej przylgną…

niedziela, 18 czerwca 2017

być zawsze gotowym...

zdj:flickr/Wendell/Lic CC
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi”. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie – ani na niebo, bo jest tronem Boga; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nawet jednego włosa nie możesz uczynić białym albo czarnym.
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi». (Mt 5, 33-37)

Mili Moi…
No i wylądowałem… A nawet dotarłem już do domu dzięki mojemu dobremu parafianinowi Robertowi, który mnie przywiózł. Lot bez komplikacji, choć umęczyłem się dziś okrutnie. W myśl zasady „człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego” – kilka ostatnich lotów to wolne miejsca wokół mnie, a dziś samolot wyjątkowo wypełniony. Brakowało mi więc nieco przestrzeni. Ale za to nigdzie nie było kolejek, więc szybko wszelkie odprawy… No i jak co roku cała rodzina S. żegna mnie na lotnisku w Gdańsku. Pięć osób, które przyjaźnie machają na pożegnanie to ostatni obraz, który zabieram ze sobą z Polski. Baaaardzo ich lubię, bo są niezawodni…

Mój pobyt w Polsce zakończył się równie kosmicznie jak się zaczął. Być może pamiętacie, że podczas pierwszego spaceru spowiadałem człeka, który właśnie wówczas poczuł przynaglenie, aby mnie o spowiedź poprosić. Wczoraj było podobnie, tylko chyba jeszcze bardziej „niezwyczajnie”. Noc przed wylotem zawsze spędzam u przyjaciół w Gdyni. Poszliśmy do kina, bez telefonu, a tu po powrocie cztery połączenia z nieznanego numeru i pytanie smsowe – czy jeszcze jestem w Polsce? Po krótkim badaniu okazało się, że to pewna warszawska, męska dusza poczuła przynaglenie do spowiedzi generalnej. Samochód, cztery godziny podróży, nieudane poszukiwania w Sztumie i po kilku wskazówkach stanął człek w progach gościnnego domu Kasi i Rafała. Była północ… Spowiedź skończyliśmy o 3 nad ranem. I człek wrócił do Warszawki. A ja jeszcze długo nie mogłem zasnąć uwielbiając Pana za to, że pozwolił mi być księdzem… I jestem nim dwadzieścia cztery godziny na dobę…

I tak sobie myślę, że to nasze spotkanie mieściło się w dzisiejszym zaleceniu Jezusa – niech wasza mowa będzie „tak, tak, nie, nie”. Bo wiara jest prosta. I posługa kapłańska też… Kiedy więc słyszę w słuchawce głos – ojcze, potrzebuję spowiedzi, nie mam żadnych wątpliwości, że odpowiedź może być tylko jedna – przyjeżdżaj. Bóg na Ciebie czeka. Ja też czekam…

środa, 14 czerwca 2017

jak niemowlę...

zdj:flickr/David G. Hawkins/Lic CC
(Mt 5,17-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim.


Mili Moi…
Do historii przeszły moje rekolekcje w Łodzi. Wiele mądrych i ciekawych rzeczy przeczytałem w książce, która towarzyszyła mi w te dni. Ale spośród nich wybrałem jedno zdanie, które ma się stać moim przewodnikiem na najbliższy rok, i z tym wyborem nie miałem najmniejszych trudności. MASZ OJCA W NIEBIE, KTÓREMU MOŻESZ ZAUFAĆ… Oczywiście zdanie jak zdanie. Dla wielu może brzmieć nawet banalnie. A dla mnie jest ważne i naprawdę chciałbym o nim pamiętać. Zwłaszcza w tych chwilach, kiedy wydaje mi się, że muszę o wiele rzeczy zadbać sam…

A po powrocie do Sztumu wiodę życie niemowlęcia… Oznacza to, że zasadniczo jem i śpię… No może jeszcze chadzam na spacery. Konsekwentnie nie ma właściwie żadnych odwiedzin. Niech mi wybaczą ci, którzy się ich spodziewali. Po prostu potrzebowałem spędzić ten czas inaczej i dość konsekwentnie tę decyzję zrealizowałem. Mam nadzieję, że w ten sposób nabrałem sił do powrotu i do zmagania się z codziennością. A tęsknię już bardzo… Za tym moim miejscem na ziemi, do którego mam szczerą nadzieję dotrzeć w sobotę…

Jutro za po raz pierwszy od wielu lat mam wygłosić kazania w mojej rodzinnej parafii. Dlaczego nie głosiłem dotąd? Nie wiem. Widocznie nie było to nikomu tu potrzebne. Jutro znów będę miał okazję. I czuję się trochę jakbym miał to zrobić po raz pierwszy w życiu. Nie jest to stres, bo tego wobec ambony chyba nigdy nie odczuwałem. Ale jest to forma jakiegoś radosnego podniecenia połączonego z ciekawością, czy to Słowo zostanie przyjęte, czy ktoś go naprawdę wysłucha. Dotyczy to jakiejś najgłębszej warstwy rzecz jasna, bo słuchać będą wszyscy obecni… Ale czy rzeczywiście usłyszą??? Dowiem się może kiedyś w niebie… Bo tam się przecież wybieram…

A Pan Jezus dziś mi przypomina, że do nieba idzie się drogą Prawa i Proroków. Te dwa filary gwarantują bezpieczeństwo na drodze. Ale co by było, gdyby każdy próbował sobie te zasady interpretować po swojemu, nadawałby im wygodne dla siebie znaczenie, odczytywałby je w dogodnych dla siebie kontekstach? Prawdopodobnie doszłoby do jakiejś katastrofy. Można to sobie wyobrazić na obrazie ruchu drogowego. Gdyby znaki nie miały ściśle określonego znaczenia, do którego stosują się wszyscy, co więcej, wszyscy muszą umieć to znaczenie odczytać, wypadków byłoby znacznie więcej. Dlatego potrzeba interpretatora. Kogoś, kto będzie tłumaczył, objaśniał i decydował jak odczytywać Prawo i Proroków. I dlatego tak bardzo potrzebujemy Kościoła – Jego wskazań, wytycznych, orzeczeń i interpretacji. Słuchać Kościoła i ufać Kościołowi. To zadanie, które tak często zdaje się przerastać współczesnych. A szkoda… Bo wypadek goni wypadek. I na drodze do nieba bywa przez to niebezpiecznie…

poniedziałek, 5 czerwca 2017

w lesie...

zdj:flickr/twak/Lic CC
(J 2,1-11)
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

Mili Moi…
Sobota była pięknym dniem… Jedenaście lat temu, właśnie tego dnia, również w Wigilię Zesłania Ducha Świętego, biskup Kazimierz Nycz nałożył na mnie ręce udzielając mi święceń prezbiteratu… Niewiele pamiętam. Tak bardzo emocjonujące były to chwile. Ale od tego dnia chodzę z tajemnicą wewnątrz mojego serca, z czymś, czego nie rozumiem i nigdy nie pojmę. Noszę w sobie władzę (nad chorobami i złymi duchami), noszę ducha służby, noszę namaszczone słowo, noszę gorliwość pragnień… Tyle różnych rzeczy zaszczepił we mnie Pan tego dnia… Dziś, po jedenastu latach, świętowałem w ciszy – bez nadmiaru życzeń (tym dwóm osobom, które mi je złożyły z serca jednak dziękuję), bez gwaru, bez celebracji… Przy Jego sercu i w posłudze… Wieczorne czuwanie w Gdańsku przyniosło mi wiele radości. Pełen kościół zasłuchanych ludzi, ludzi, przez których czułem się przyjęty i oczekiwany. To był najlepszy prezent od Umiłowanego na ten dzień. Pokazał mi, że wciąż gdzieś jestem potrzebny…

A dziś już dotarłem do Łodzi, do naszego, franciszkańskiego seminarium duchownego. Zatrzymałem się tu i zamierzam zrealizować pewien eksperyment – chcę tu przeżyć kilkudniowe skupienie, moje doroczne rekolekcje. Eksperyment, bo po raz pierwszy będę je przeżywał w samotności, nie w zorganizowanej grupie, a co za tym idzie – sam je musze sobie zorganizować. Wchodzę w nie z książką „Lęki kapłańskie”. Może pomoże mi ona nieco lepiej zrozumieć mi samego siebie. Chcę dać Jezusowi czas, chcę z Nim poprzebywać, chcę Go słuchać. Czuję duży głód, co pomnaża moją nadzieję na dobry czas. Wcale bowiem niełatwo się zdyscyplinować i bez konkretnego planu dnia, bez prowadzenia przez kogoś, konsekwentnie wchodzić w ciszę z Nim… Ale ptaki za oknem śpiewają obłędnie, las pachnie przecudnie – nasze seminarium mieści się w największym w Europie parku na terenie miasta. To po prostu las, z którego kiedyś chciałem jak najszybciej uciec (do posługi rzecz jasna), a do którego dziś wracam z ogromnym sentymentem i tęsknotą… Aż chce się tu być…

Zaczynam te rekolekcje z Maryją Matką Kościoła. Wierzę więc, że, podobnie jak w Kanie Galilejskiej, zwróci Ona moją uwagę nie tylko na mnie samego, ale na potrzeby wspólnoty. Chciałbym zaczerpnąć w Jej obecności czegoś szczególnego z Serca Jezusa, czegoś, czym mógłbym się podzielić z moimi parafianami. Bo moje rekolekcje to jest również czas ważny dla nich. Od tego, jak je przeżyje, zależy bowiem mój kolejny rok w Bridgeport – moja kondycja duchowa, moje głoszenie… Tak to już jest, że kapłańskie serce niesie w sobie wielu i ma za zadanie wielu nakarmić. Nie sobą dzięki Bogu, ale… Ten, który syci, chce najpierw nasycić mnie, bo dzielić się można tylko tym, co się samemu posiada. Polecam się więc modlitwie, zwłaszcza tych, którym służę… Moje rekolekcje, to również w jakimś sensie Wasze rekolekcje. Pokornie proszę Was o modlitewną pomoc w ich przeżyciu…

Nie odcinam się zupełnie od świata, ale zamierzam stanowczo ograniczyć udział w przestrzeni internetowej. Jeśli wydarzy się coś, o czym warto napisać, to napiszę… Na razie się odmeldowuję…

sobota, 3 czerwca 2017

kwiatki...

zdj:flickr/JahannesKonrad.de/Lic CC
(J 21,20-25)
Gdy Jezus zmartwychwstały ukazał się uczniom nad jeziorem Genezaret, Piotr obróciwszy się zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi i powiedział: Panie, kto jest ten, który Cię zdradzi? Gdy więc go Piotr ujrzał, rzekł do Jezusa: Panie, a co z tym będzie? Odpowiedział mu Jezus: Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną. Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze. Ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: Jeśli Ja chcę, aby pozostał aż przyjdę, co tobie do tego? Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać.


Mili Moi…
Muszę podzielić się z Wami wczorajszym doświadczeniem radości… Otóż przed wyjazdem z Warszawy miałem zaplanowane jeszcze jedno spotkanie z pewną Bożą duszą, która nie tak dawno uczestniczyła w jednych z prowadzonych przeze mnie w USA rekolekcji ewangelizacyjnych. Przewidywałem, że będzie to zwykłe spotkanie, radosne w swojej towarzyskiej formie, krótkie, połączone ze zjedzeniem dobrej rybki… i w drogę…

Tymczasem zaczęło się od opowieści… Wie ojciec, te rekolekcje, ta ostatnia Msza… Miałam tak wiele oczekiwań… Moje życie było mocno poplątane. Tak bardzo chciałam, żeby Pan Bóg mnie dotknął… I nic. Wyszłam rozczarowana. Żadnego poruszenia. Po kilku tygodniach wróciłam do Polski. I nagle… Przyszedł Pan – z miłością. Nie tylko swoją, ale również miłością do i od drugiego człowieka. I to właśnie On stał się jej fundamentem. I to właśnie na Nim ta nasza miłość się oparła…

Po kilku minutach miałem okazje również poznać tę „miłość”, która czekała na swoją kolej w samochodzie zaparkowanym kilka ulic dalej. Jestem zachwycony… Bo pomijając czułość osób zakochanych, widziałem w oczach tych dwojga żar, ten niezwykły entuzjazm ludzi przebudzonych w wierze, tych, którzy właśnie odkryli, że Bóg jest prawdziwy i że On żyje… Z jaką fascynacja potrafili mówić o tym, czego On dokonał w nich! Z jak ogromną tęsknotą wyrażać pragnienia, żeby było Go więcej i więcej…

Kiedy siedzieli przede mną, niczym dzieci spragnione tego, co święty Paweł nazywa „niesfałszowanym mlekiem”, kiedy stawiali pytania – dziecinne, to znaczy mądre, proste, pełne zaufania, kiedy słuchali z taką uwagą, którą z rzadka tylko udaje się wzbudzić w ludziach, to moje serce szybowało gdzieś w okolicach serca Najwyższego głosząc hymn uwielbienia… Bóg jest dobry! On dokonuje takich przemian, o których człowiekowi by się nawet nie śniło. A ja mogę w tym uczestniczyć…

Być może i oni mieli nieco radości z tego spotkania. Ale ja zaczerpnąłem potężny, świeży oddech Bożej miłości. Dziś dużo łatwiej usłyszeć mi słowa z dzisiejszej Ewangelii – co tobie do tego, ty pójdź za mną… Mam takie wrażenie, jakby Pan Jezus mówiąc te słowa do mnie, mrugał znacząco okiem, zapewniając mnie, że przecież On dobrze wie, kiedy należy mi pokazać owoce mojej pracy i zobaczę je w najbardziej odpowiednim momencie. Widać wczoraj taka chwila była… Mogłem zobaczyć owoc działania Boga z taką wyrazistością, że większej nie potrzeba…

A jeśli jesteście blisko, to zapraszam do kościoła Chrystusa Króla w Gdańsku. O 20.00 zaczynamy czuwanie, podczas którego wygłoszę katechezę – „Duch Święty, ja i wojna”.

piątek, 2 czerwca 2017

ach, Warszawa...

zdj:flickr/Dennis Jarvis/Lic CC
(J 21,15-19)
Gdy Jezus ukazał sie swoim uczniom i spożył z nimi śniadanie, rzekł do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Odpowiedział Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś baranki moje. I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje. Powiedział mu po raz trzeci: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie? Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Czy kochasz Mnie? I rzekł do Niego: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego Jezus: Paś owce moje. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: Pójdź za Mną!


Mili Moi…
No i osiągnąłem tę fazę urlopu, która zawsze pojawia się po około dziesięciu dniach. Faza ta wyraża się w zawsze tych samych słowach – gdyby ktoś mi przebukował bilet, to nawet dziś wracałbym do domu… No tak już jakoś jest, że wypoczywać za długo nie umiem i najzwyczajniej w świecie tęskno mi do domu, do tych spraw, które na co dzień są takie męczące. Dom to jednak dom… Takie miejsce na ziemi, do którego chce się wracać. A tu jeszcze szesnaście dni… No ale nic… Wytrwam i pozmuszam się jeszcze do odpoczywania…

Dla lepszego samopoczucia i zbliżenia się do klimatu, który lubię najbardziej, zanurzyłem się wczoraj w tłum przewalający się po ulicach Warszawy. Cały wieczór spacerów, dobrych rozmów, obserwacji ludzi. Niezwykłe bogactwo twarzy, słów, zachowań… Dziś jeszcze nieco się tym nasycę i wracam do Sztumu, bo jutro… No właśnie… Tak urlopowo… Zostałem zaproszony do wygłoszenia katechezy w ramach czuwania przed Zesłaniem Ducha Świętego w jednym z kościołów stacyjnych w Gdańsku. Różne wspólnoty czuwają w różnych kościołach, aby zejść się na Mszę o północy w Kościele Mariackim. W myśl słów jednego z moich dawnych spowiedników – jeśli jeszcze chcą cię gdzieś słuchać, to jedź, bo przyjdzie taki czas, że już nie będą cię zapraszali – zdecydowałem się pojechać. Myślę sobie, że to będzie dobry sposób na uczczenie jedenastej rocznicy moich święceń, która jutro właśnie przypada… Miałem wprawdzie być na Lednicy… Ale jeśli ktoś daje mi możliwość głoszenia… To zawsze zwycięży…

A od poniedziałku zaczynam rekolekcje… W tym roku w Łodzi, w naszym seminarium. Trochę inaczej, niż zwykle, bo sam je będę sobie prowadził. Uzbrojony w dobrą duchową książkę i kilka sensownych katechez internetowych, zamierzam się skupić, pomyśleć, wyciszyć. Może Najwyższy zechce skierować do mnie na nowo te słowa, które dziś słyszymy w Ewangelii – pójdź za mną… U Jana Piotr słyszy je na końcu Ewangelii, jakby dopiero teraz był gotów na nie odpowiedzieć, jakby dopiero teraz miały one sens… Po kilku latach, może już zmęczony sam sobą, swoim niezrozumieniem i swoimi porażkami, słyszy – pójdź za mną… I rusza od nowa… I idzie. Ale już inaczej. Dojrzalej…

Temu chyba służą rekolekcje. Na nowo wyruszyć w drogę. Dojrzalej. Czy usłyszę w te dni – pójdź za mną…? Czy usłyszę – paś owce moje? Tam, w Bridgeport, gdzie cię posłałem? Może będę się mógł z Wami tym podzielić za tydzień…