(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo
ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana
Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z
proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon
Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony
jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz
Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr
[czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie
przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na
ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w
niebie.
Mili Moi…
W poniedziałkowy wieczór
zakończyliśmy nasze rekolekcje Mszą z modlitwą o uzdrowienie. Przyznam
szczerze, że tyle ludzi jeszcze w naszym kościele nie widziałem. Możliwości to
podobno 700 miejsc siedzących, a wszystkie były zajęte. Pan Bóg w jakimś sensie
spełnił moje marzenie, żeby zapełnić ten kościół. Może trochę inaczej, niż ja
sobie zaplanowałem – bo nie na stałe, ale okazjonalnie i nie moimi parafianami,
ale gośćmi, ale niech On czyni co zechce.
Wczoraj, w Modlitwie
popołudniowej napotkałem takie oto Słowo z Listu do Kolosan - Cokolwiek
czynicie, z serca wykonujcie jak dla Pana, a nie dla ludzi, świadomi, że od
Pana otrzymacie dziedzictwo wiekuiste jako zapłatę. Służcie Chrystusowi jako
Panu. Odebrałem To Słowo bardzo osobiście jako zachętę do działania, nawet
wbrew temu brakowi zainteresowania jaki dominuje wokół mnie. Tylko czy
wystarczy sił… Tych duchowych… Bo demon zniechęcenia wciska się przez wszystkie
możliwe szczeliny. Oby Pan go zgromił tchnieniem swoich ust…
A dziś kolejny „pierwszy
raz”. Otóż miałem zaszczyt celebrować Eucharystię dla wspólnoty sióstr
Misjonarek Milości św. Marki Teresy z Kalkuty. Z radością odpowiedziałem na ich
prośbę, choć jak zawsze towarzyszył mi pewien stres. Ale zniknął po
przekroczeniu progu ich domu. Może to ich sposób życia, a może różnokolorowe twarze
i świadomość, że dla większości z nich angielski jest również drugim językiem. W
każdym razie poczułem się tam jak w domu i odpocząłem pomiędzy tymi jedenastoma
starszymi kobietami, które w białych sari, z bosymi stopami, z dłońmi
powykręcanymi pracą klęczały wokół ołtarza, na który zstępował Jezus. Jest
jeszcze coś… One są niezwykle „franciszkańskie”. Żyją bardzo ubogo, niosą
światu pokój pracą rąk własnych, realizują nawet to wskazanie Franciszka, aby
śpiewając nie dbać o pieszczenie cudzych uszu, ale zanurzyć się w chwale Bożej.
Śpiewały słabo, ale było w tym ukryte piękno…
I kiedy dziś sam mierzę
się z pytaniem Jezusa – za kogo mnie uważasz, kim według ciebie jestem, to myślę
sobie, że jeśli ktokolwiek mógłby mi pomóc w znalezieniu najlepszej odpowiedzi
na dziś, to właśnie te proste kobiety, które z taką czcią i uszanowaniem pochylają
się do ziemi w chwili jego przychodzenia. One wiedzą kim On jest. Podobnie jak
wiedzieli Piotr i Paweł. I podobnie jak oni zdobywali świat dla Chrystusa,
całkowicie pochłonięci Jego misją, tak i one nie mają „swoje życia”, nie
troszczą się o odpoczynek, nie obmyślają sposobów zagospodarowania rozrywkami
czasu wolnego. One są przeniknięte Nim i Jego misją… Dlatego chciałbym być tam
częstym gościem… I czerpać z nich to, czego mi jeszcze brakuje…