sobota, 16 grudnia 2017

nie było miejsca dla Ciebie...

zdj:flickr/slynkycat/Lic CC
(Mt 17,10-13)
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz? On odparł: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.

Mili Moi…
Wczoraj pierwszy raz udało mi się nawiedzić Nowy Jork w przedświątecznym, rozgorączkowanym czasie. Nigdy jakoś ani czasu, ani okazji. A tu pojawił się rekolekcjonista, z którym zwiedzanie Niu Jorku największą, lokalną atrakcją jest, i proszę… Ludzi „dzikie tłumy”, co drugi budynek „robi za prezent choinkowy” (przynajmniej zawieszone na nim dekoracje to właśnie sugerują), turyści noszą na głowach świecące ozdoby, Salvation Army zbiera pieniądze na każdym rogu (co dobrze wszyscy znamy z amerykańskich filmów świątecznych), w co ładniejszych miejscach prawdziwe kolejki, żeby sobie „strzelić selfie” i nawet spaliny unoszące się w powietrzu pachną piernikami. A śnieg, który nas wczoraj zaskoczył przypominał puder, którym babki posypują babki (przy okazji ów „puder” sprawił, że wracaliśmy do domu trzy godziny – czyli dwukrotnie dłużej, niż zwykle). Taki to niezapomniany zestaw wrażeń… A, zapomniałbym jeszcze, że w wielu miejscach Chanukowe lampiony stoją ramię w ramię z choinkami i absolutnie się nie gryzą… Generalnie nikt z nikim się nie gryzie, a wręcz przeciwnie wszyscy rzucają się wszystkim w ramiona krzycząc Merry Christmas (no tu już trochę popuściłem wodze fantazji, ale co tam…) W każdym razie kilka najbliższych dni w tym Wielkim Jabłku znowu spędzę…

A dziś zadumałem się nad miłosierdziem Boga, który nie chciał tak całkowicie zaskoczyć Narodu swoim przyjściem i w myśl wcześniejszych zapowiedzi posyła „Eliasza”, który przygotowuje drogę Jezusowi. Ten wszak przychodzi po to, aby świat został przez Niego zbawiony, a nie po to, aby złośliwie zaskoczyć i potępić. I choć tak, jak wówczas, tak i dziś, potrzeba indywidualnej decyzji o przyjęciu Jezusa, to jednak troskliwość Boga wcielona w ten świat trwa w „nowym Eliaszu”, który przygotowuje ziemię na Jego powtórne przyjście. Tym „Eliaszem” jest Kościół głoszący Boże zbawienie po całej ziemi…

Smutno mi tylko nieco, bo podobnie jak wówczas, tak i dziś, jest ciągle wielu, którzy ten glos całkowicie lekceważą. I oni, podobnie jak wielu ówczesnych, będą niezwykle zaskoczeni powtórnym przyjściem Pana. Wczoraj stojąc na Time Square, wśród licznych neonów wieszczących nowe produkcje filmowe, zwiastujących nową erę maszynek do golenia, czy zapowiadających absolutnie wyjątkową kolekcje bielizny „pod choinkę”, wśród tysięcy ludzi snujących się z zadartymi głowami i strzelających foty wszystkiemu i wszystkim pytałem w sercu – Jezu, gdzie tu jest miejsce dla Ciebie? Gdzie Ty się narodzisz w tym zwariowanym świecie, który odarł Święto Twojego Narodzenia ze wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogło by o Tobie przypominać? Tam właśnie, tuż obok wielkiej cyfry 18, przy której lud strzelał sobie zdjątka, a która zawiśnie wkrótce na wysokości przypominając, że to właśnie 2018 lat mija od Jego narodzenia, zanuciłem cichutko – „nie było miejsca dla Ciebie, w Betlejem, w żadnej gospodzie… i narodziłeś się Jezu, w stajni, w ubóstwie i chłodzie…”

niedziela, 10 grudnia 2017

He is the reason for the season...

zdj:flickr/inabeanpod/Lic CC
(Mk 1,1-8)
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza: Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki. Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając /przy tym/ swe grzechy. Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym.

Mili Moi…
Wyobraźcie sobie, że macie urodziny… Przygotowaliście wszystko, żeby ucieszyć się nimi razem z gośćmi… Macie pomysły na różne atrakcje… Chodzicie od okna do okna, bo przyjdą ludzie, których naprawdę lubicie i nie możecie się doczekać… I nagle dzwonek do drzwi, już są!!! Wchodzą po kolei, paplają radośnie, poklepują się po ramieniu, mają znakomite humory. Ale Was nie widzą, nie zwracają na Was żadnej uwagi, nikt się nawet nie przywitał… Siadają do stołu, jedzą, piją… Mało tego – wręczają sobie wzajemnie prezenty… Z okazji Waszych urodzin… A potem idą do swoich domów… Reakcja? Myślę, że po trzech minutach każdy jubilat powiedziałby – ludzie, co z wami nie tak? Ja tu jestem… To moja impreza…

Możecie sobie wyobrazić coś tak głupiego? Ja mogę…To święta Bożego Narodzenia przeżywane przez wielu katolików… Mówię dziś o tym moim amerykańskim braciom i siostrom – zmęczonym świętowaniem od początku listopada jeszcze bardziej, niż polscy czytelnicy tych słów. Nie masz stacji radiowej bez świątecznych piosenek, w sklepach szaleństwo (bo i tak wszystko można oddać bez żadnego kłopotu dzień po świętach – wówczas znowu w sklepach szaleństwo). A najważniejsze w święta? No świąteczny obiad… Po którym wyrzuca się choinkę na ulicę i żyje się dalej…

Przy autostradzie przebiegającej kawałeczek od naszego klasztoru protestanci wykupują co roku wielki bilboard z Dzieciątkiem Jezus i wielkim napisem – Happy Birthday Jesus! Bo przecież  - this is the reason for the season (to jest powód naszego świętowania). Jezus nie przyszedł na ten świat tylko po to, żebyśmy pożarli kawałek karpia i popatrzyli na plastikowe świecidełka… Przyszedł, bo współczuł swojemu ludowi…

Wczoraj nas zasypało… A w planie było porekolekcyjne spotkanie małżeństw w naszym kościele. Cztery tygodnie temu współprowadziłem z małżonkami weekend rekolekcyjny i przyszedł czas na comiesięczne spotkanie poweekendowe. Rano pytania – odwołujemy, czy nie? Zaryzykowałem – absolutnie, nie odwołujemy. Przyjechało jedenaście par. Niektórzy jechali trzy godziny oglądając samochody w rowie. Ale parli do przodu, bo im zależało, bo to dla nich ważne, bo Jezus, bo ich małżeństwo. Gdyby to był chociaż koncert Stinga… Ale nie… Skromna Eucharystia z moim zawodzeniem, krótkie animacje wprowadzające w temat, dialog małżeński, a potem radosne spotkanie przy stole… Skończyliśmy o północy… A niektórzy jeszcze trzy godziny do domu, z wciąż sypiącym śniegiem za oknem auta…

Zaimponowali mi bardzo… I przede wszystkim dali ogromnie dużo radości. Kolejny mały znak, że są gdzieś wokół ludzie tęskniący za Bogiem, gotowi natrudzić się, żeby Go znaleźć, nie dbający o zmęczenie, czy „stracony” czas. I moje kapłańskie serce, zmęczone obojętnością tak wielu, znów zabiło żywiej…

Bo Ten, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów, który posłał mnie na żniwo, sugerując, że gdzieś tam jest jednak co żąć, Ten, który chrzci Duchem Świętym i subtelnie działa w sercach wierzących, jeśli tylko dadzą Mu szansę, nie zawodzi. Przyprowadza swoje dzieci i mówi mi – zatroszcz się o nie. Bo dla nich się narodziłem, dla nich żyłem tu na ziemi i dla nich żyję wciąż… Oni muszą o tym wiedzieć… A, i zaproś ich na moje urodziny… Bez prezentów… Po prostu niech ze mną będą, bo tęsknię za nimi bardzo…


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Słuchająca...

zdj:flickr/James Walsh/Lic CC
(Mt 8,5-11)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus: Przyjdę i uzdrowię go. Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim.


Mili Moi…
W sobotę przeżyłem dwa piękne wydarzenia… W naszej parafii trwają rekolekcje ewangelizacyjne dla dorosłych, ale w ich „cieniu” odbywa się również Kurs Alfa dla młodzieży. Bierze w nim udział czternaścioro młodych ludzi. Przyznam szczerze, że chwilami zastanawiałem się, czy nie są za młodzi, czy to rzeczywiście już dla nich. Ale w sobotni poranek modliliśmy się nad nimi o dar Ducha Świętego. I kiedy patrzyłem jak przeżywali tę modlitwę, z jakim skupieniem i zaangażowaniem do niej przystępowali, pozbyłem się ostatecznie wszystkich wątpliwości. Wierzę, że łaska Boża spotęguje ich wiarę i o to głownie się modliłem, aby Pan uczynił ich ludźmi prawdziwie wierzącymi…

Po południu zaś prowadziłem dzień skupienia dla kobiet w Clifton, NJ. I tu też taka mała radość. Zgłoszonych było 20 kobiet. Przygotowałem mocno optymistycznie 50 tekstów pomocnych w medytacji. Okazało się, że przybyło niemal 70 kobiet. Dodrukowaliśmy co trzeba i skupialiśmy się nad tajemnicą Zwiastowania Maryi, że będzie Matką. Duża to radość dla głosiciela, kiedy widzi, że słuchacze „są z nim” i są zainteresowani tym, co mówi…

A dziś „Barbórka”… To zawsze ważne święto dla mnie. Trzynaście lat temu, właśnie 4 grudnia, powiedziałem Bogu ostateczne „tak” składając wieczyste śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. W ten dzień zawsze zastanawiam się czy słowa świętego Maksymiliana nie są prawdziwe również w moim przypadku. Powiadał on, że najgorliwszych zakonników spotyka się na nowicjacie (czyli na początku drogi zakonnej), a potem jest już tylko gorzej… Pragnienia i tęsknoty we mnie pozostały. Ideałów się nie boję. Ale dynamizm ich realizacji jakby nieco osłabł.  Dlatego dziś szczególnie błagam mojego dobrego Ojca, aby „Barbórka” była codziennie… Abym przypominał sobie na co się zdecydowałem, i aby nie było nawet cienia wątpliwości, że chcę tym naprawdę żyć…

Dziś zresztą Słowo jakoś stawia mi przed oczy temat posłuszeństwa, które bezpośrednio wiąże się z wiarą. Setnik powiada, że ma sługi, które słuchają jego rozkazów i jest głęboko przekonany, że choroba jednego z nich podlega władzy Jezusa. Nie musi On się fatygować, nie musi przychodzić, wystarczy, że jej rozkaże. To tak wyraźnie pokazuje wrażliwość tego człowieka, wrażliwość na Słowo, na Prawdę, zdolność do słuchania. Początek Adwentu, pierwsze Roraty, rzut oka na statuę Niepokalanej – Słuchającej, wiara setnika… I aż chce się żyć… Tyle motywatorów adwentowych, że trzeba mieć dużo złej woli, aby ich nie dostrzec… Niech łaska po-słuchania (posłuszeństwa) będzie dziś także z Wami +

piątek, 1 grudnia 2017

życia łódź... trochę używana...

zdj:flickr/Tim Green/Lic CC
(Mt 4,18-22)
Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.


Mili Moi…
Dziś mija 21 lat od dnia, kiedy moja Mama odeszła do Domu Ojca… Wierzyć się nie chce, że to już tyle czasu. Przeżywam dziś dzień takiej głębokiej wdzięczności za nią i te lata, które dane nam było przeżyć wspólnie na ziemi. Przecież to głownie jej zawdzięczam cały szereg dobrych cech, które we mnie jakoś zaszczepiła i które próbowała rozwijać. Właśnie przed chwilą odszedłem od ołtarza. Sprawowałem Eucharystię za nią, choć mam szczerą nadzieję, że już jej nie potrzebuje. Mam nadzieję, że cieszy się niebem…

A w mojej codzienności jakiś mały przełom. Zasiadłem wreszcie do pisania. To dla mnie najtrudniejsza część pracy, bo nie dotyczy bezpośrednio tego, co mnie najbardziej interesuje, czyli postaci o. Maksymiliana. Ostatni rozdział (a raczej pierwszy w pracy) opisuje kontekst historyczny i przedstawia ówczesne nauczanie Kościoła. Większość cytatów pochodzi więc z dzieł, które w tytule mają „w latach 1918-1939”. I choć w gruncie rzeczy to dość ciekawy okres, również dla Kościoła, to pisze mi się ciężko. Ale najważniejsze, że się pisze…

Wróciłem tez po dwóch miesiącach do odwiedzania siłowni. Jest to chyba jeszcze trudniejsze, niż to pisanie… Ale ruszać się nieco trzeba, bo obawiam się, że następna wizyta w Polsce będzie związana z przywiezieniem znacznie większej masy obywatela, niż ostatnio z niej wywoziłem.

Słowo zaś, zwłaszcza wczorajsze, o bogatym młodzieńcu, uzmysłowiło mi, że niechętnie pytam Jezusa o sprawy, w których spodziewam się, że Jego odpowiedź może się znacznie różnić od mojej. Dużo łatwiej swoje pomysły „podciągnąć” pod wolę Bożą. Ale jest jeszcze uczciwość, która dobija się do serca… Co robić? Udawać, że się Go nie słyszy? Bagatelizować? Wątpić? (a bo to wiadomo, czy to rzeczywiście Pan przemawia?). Grać na zwlokę?

A może po prostu zareagować natychmiast na Jego glos, podobnie jak pierwsi Apostołowie. Bez kombinowania i bez bardzo logicznego ważenia wszystkich konsekwencji tej decyzji. Gdyby oni zaczęli prowadzić głębokie rozważania o przyszłości z Jezusem, to prawdopodobnie nie „załapali by się na ten pociąg historii” który przemknął obok nich. Ile zmarnowanych szans w moim życiu? A ile ich jeszcze przede mną?

czwartek, 23 listopada 2017

święto wdzięczności...

zdj:flickr/Don McCollough/Lic CC
(Łk 19,41-44)
Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.

Mili Moi…
Dziś Thanksgiving… W tym roku spędzamy je po kapłańsku, czyli we własnym domu. Zjedliśmy podgrzanego kurczaka z wczoraj, bo trzy nawiedzone knajpy były zamknięte. Indyk jakoś sprytnie ominął nasze domostwo. Bynajmniej jednak się nie uskarżam i nie jest mi z tego powodu źle. Doskonała okazja, żeby poczuć samotność Jezusa, przed czym się nie bronię…

Ale wdzięczny jestem, wszak o to w tym święcie idzie… Dziś najbardziej za to, że nie jest mi wszystko jedno, że wciąż nie uległem chorobie obojętności. Zagrzewają mnie trzy obrazy ze Słowa z minionych dni. Najpierw sędziwy Eleazar, potem anonimowa matka i jej siedmiu synów, a dziś Matatiasz. Daleko mi pewnie do ich radykalizmu posuniętego aż do krwi, ale blisko do postawy „non possumus”. Nie można sprzedać Boga za garść pieniędzy, za wątpliwe przyjaźnie, za ludzki święty spokój.

Kiedy pojawia się choroba obojętności, w konsekwencji, tuż za nią, zwykle gwałt i ruina… Obojętna Jerozolima, przepych, fałszywi przyjaciele i bardzo prawdziwi wrogowie. Łza Jezusa poprzedzająca wszystko. Jak wielkim dramatem jest nierozpoznanie przechodzącego Boga! Kiedy On się oddala, nie pozostaje już nic. Ani radości, ani nadziei…

I o tych biedakach myślę, którzy być może dziś zasiadają przy czterdziestofuntowych indykach i suto zastawionych stołach, ale toczy ich zaraza obojętności, niszczy miłość pieniądza, otaczają życiowe zgliszcza i ruiny. W jak wielu domach dzisiaj Jezus roni łzę? W jak wielu celebruje się „wdzięczność” do bliżej nieokreślonego adresata? Modlę się, żeby Pan ocalił „Jerozolimę ludzkich serc”. Niech wróg dziś nie triumfuje! Chwała Najwyższemu za wszystko. Bo wdzięczność jest najlepszą bronią…

poniedziałek, 20 listopada 2017

widzieć, oceniać, działać...

zdj:flickr/David Parry/Lic CC
(1 Mch 1,10-15.41-43.54-57.62-64)
Wyszedł korzeń wszelkiego grzechu - Antioch Epifanes, syn króla Antiocha. Przebywał on w Rzymie jako zakładnik, zaczął panować w sto trzydziestym siódmym roku panowania greckiego. W tym to czasie wystąpili spośród Izraela synowie wiarołomni, którzy podburzyli wielu ludzi, mówiąc: Pójdźmy zawrzeć przymierze z narodami, które mieszkają wokoło nas. Wiele złego bowiem spotkało nas od tego czasu, kiedyśmy się od nich oddalili. Słowa te w ich mniemaniu uchodziły za dobre. Niektórzy zaś spomiędzy ludu zapalili się do tej sprawy i udali się do króla, a on dał im władzę, żeby wprowadzili pogańskie obyczaje. W Jerozolimie więc wybudowali gimnazjum według pogańskich zwyczajów. Pozbyli się też znaku obrzezania i odpadli od świętego przymierza. Sprzęgli się też z poganami i zaprzedali się im, aby robić to, co złe. Król wydał dekret dla całego państwa: Wszyscy mają być jednym narodem i niech każdy zarzuci swoje obyczaje. Wszystkie narody przyjęły ten rozkaz królewski, a nawet wielu Izraelitom spodobał się ten kult przez niego nakazany. Składali więc ofiary bożkom i znieważali szabat. W dniu piętnastym miesiąca Kislew sto czterdziestego piątego roku na ołtarzu całopalenia wybudowano "ohydę spustoszenia", a w okolicznych miastach judzkich pobudowano także ołtarze - ofiary kadzielne składano nawet przed drzwiami domów i na ulicach. Księgi Prawa, które znaleziono, darto w strzępy i palono ogniem. Wyrok królewski pozbawiał życia tego, u kogo gdziekolwiek znalazła się Księga Przymierza albo jeżeli ktoś postępował zgodnie z nakazami Prawa. Wielu jednak spomiędzy Izraelitów postanowiło sobie i mocno trzymało się swego postanowienia, że nie będą jeść nieczystych pokarmów. Woleli raczej umrzeć, aniżeli skalać się pokarmem i zbezcześcić święte przymierze. Oddali też swoje życie. Wielki gniew Boży strasznie zaciążył nad Izraelem.

Mili Moi…
Zupełnie nie radzę sobie z upływającym czasem… I wcale nie chodzi mi o zmarszczki, czy swe włosy. Po prostu nie nadążam z obowiązkami. Do końca października obiecywałem sobie ukończyć ostatni rozdział mojego doktoratu. Jest połowa listopada, a ja go jeszcze nawet nie zacząłem. I wcale się nie obijam. Wieczorami zastanawiam się co ważnego zrobiłem przez cały dzień. Czasem jestem w stanie to nazwać, czasem nie… A żeby coś dla relaksu… Książki czytam ostatnio tylko w konfesjonale i w zakrystii przed Mszą. Czasem mam jeszcze siły na dwie strony przed snem. Gdzie ten zakonny rytm? Gdzie spokojne zgłębianie Pism, prowadzenie życia duchowego? No ja się pytam gdzie???

Ostatnio miałem znów spotkanie z przemiłym policjantem. Czwarte już chyba w ciągu minionych lat… Nie chwale się tym, bo to właściwie raczej kwestia wstydliwa. Nie umiem bowiem dostosować się do dużych białych znaków, na których najczęściej widnieje napis „65 mph”. Nie jeżdżę wyjątkowo szybko, bo mnie to nie kręci, ale zawsze tych kilka mil ponad normę… No i znów zatrzymał mnie stróż prawa… Po miłej wymianie zdań, w której oczywiście przyznałem się do wszystkiego, smagłolicy stróż prawa wziął moje dokumenty i zapytał, czy pracuję w kościele, czy jestem jakimś księdzem, a może proboszczem (dowód rejestracyjny na klasztor). Potwierdziłem… A pan oddal mi dokumenty i udzielił „surowego” upomnienia. Po co o tym piszę? Bo mnie to zdumiewa. W Polsce można jeszcze podejrzewać, że policjant katolik, upomniał, bo jakoś zakonnika nie chciał karać, ale tu? Tu jest cały świat… Trafienie na policjanta katolika przypomina trafienie w totolotka. Nie wiem zresztą czy „mój” katolikiem był… Ale życzliwości tu jakby więcej (co oczywiście nie zmienia faktu, że zawiniłem)…

Dziś natomiast „chodzę” cały dzień z pierwszym czytaniem mszalnym. Ono tak znakomicie obrazuje eskalację zła… Zaczyna się niewinnie, od zawarcia przyjaźni z pogańskimi narodami. Potem jest przejęcie ich zwyczajów i upodobanie w nich. Następnie wniosek o nakazanie owych zwyczajów wszystkim pod sankcją karną. A wreszcie zabijanie opornych w imię tych nowych ideałów…

Czytam i myślę, że na naszych oczach dokonują się podobne przewroty. Pięćdziesiąt lat temu rozwód był sprawą raczej wstydliwą i nie napawał dumą. Dziś są firmy, które organizują rozwody na wzór ślubów, z pompą i przytupem, a dla wielu ludzi rozwieść się oznacza tyle, co zmienić skarpetki. Ci, którzy ośmielają się tegoż prawa nie akceptować są uważani za wsteczniaków i otaczani pogardą przez „nowoczesnych”.

Homoseksualizm??? Pięćdziesiąt lat temu wstydliwy, ukrywany, traktowany jako zaburzenie (którym w istocie jest). Dziś dumni chłopcy paradują za rękę w Nowym Jorku, całują się wyzywająco, pieszczą nad kubkami kawy w Starbucksach. Wyzwoleni domagają się adopcji dzieci, bo przecież są tak samo prawomocnymi rodzinami, jak heteroseksualni…

I można mnożyć przykłady… Nie potępiając nikogo (choć nazywając grzech po imieniu), myślę, że nie bez przyczyny to pierwsze czytanie koresponduje dziś z Ewangelią o otwarciu oczu niewidomemu. To niezwykły cud Jezusa. Dziś, fizycznie widzimy, ale duchowo ślepota panuje okrutna… Potrzeba cudu? A może wystarczy otworzyć oczy… Może wcale nie jesteśmy ślepi, tylko je na wiele rzeczy zamknęliśmy. Bo wygodniej nie widzieć…

poniedziałek, 13 listopada 2017

morwy i inne wyzwania...

zdj:flickr/Bob Leckridge/Lic CC
(Łk 17,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: żałuję tego, przebacz mu. Apostołowie prosili Pana: Przymnóż nam wiary. Pan rzekł: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna.

Mili Moi…
Bardzo pracowity weekend za mną. Spotkania Małżeńskie, czyli krótkie rekolekcje w West Hardford. Krótkie, ale niesłychanie intensywne. No i znów kontakt z ludźmi, którzy czegoś chcą, którzy w Bogu szukają pomocy, którym ksiądz jest zdecydowanie potrzebny. To takie momenty pociechy i radości. Wszyscy z obecnych chcieli tam być, chcieli uczestniczyć, włączać się. Stworzyliśmy cudowną wspólnotę na te dwa właściwie dni i miałem takie wrażenie, że znam tych ludzi od zawsze. Piękne świadectwa – jedna z żon spotkanych na korytarzu stwierdziła, że nie przypuszczała, że po dwudziestu siedmiu latach małżeństwa można jeszcze płakać… I to wcale nie nad swoim smutnym losem, wręcz przeciwnie – ze wzruszenia nad tajemnicą małżeństwa, nad pięknem tego, co małżonkowie mogą mieć jeszcze po tylu latach sobie do powiedzenia…

W naszej parafii trwają rekolekcje ewangelizacyjne, a jutro Nabożeństwo Uzdrowienia. Wierzę głęboko, że ten dotyk miłości Boga nikogo jutro nie ominie. Ale przygotowania trwają, a ja znów mogę w nich aktywnie uczestniczyć. Spowiadam, spowiadam, spowiadam…Wiele osób ma w sobie silne pragnienie przełomu, zamknięcia pewnego etapu w życiu. A ja mogę w tym uczestniczyć. To wielka łaska móc powiedzieć – Bóg o tym wszystkim wie i zawsze cię kochał, a dziś przebacza ci wszystko z ogromna radością…

Te przemiany szczególnie umacniają moją wiarę… Moja posługa jest takim nieustannym wołaniem – przymnóż nam wiary… Mam taki ciągły głód w sobie. Chcę mieć jej więcej i więcej, żeby się dzielić, bo widzę wyraźnie jak wiele osób dziś jej potrzebuję. Szukają, ale nie mogą znaleźć. A nawet jeśli znajdą, to zanurzeni w tym świecie szybko ją tracą. Przychodzą i chcą zaczerpnąć. Kto ma im dawać, jeśli nie duszpasterz? I nie z siebie rzecz jasna, ale z tego, co sam zaczerpnął od Pana. Dla mnie to taki absolutny fundament i wiem, że bez wiary całe moje kapłaństwo rozpłynęło by się w czysto ludzkiej powierzchowności. Bóg powołuje kapłanów na świadków wiary. Jeśli tego nie podejmę, to moje kapłaństwo nie „odniesie sukcesu”. Jedynym zaś wartym zainteresowania jest prowadzenie innych ku Miłującemu. Na ten „sukces” zawsze mam apetyt i chcę czynić z tego pokarm codzienny…


środa, 8 listopada 2017

fides et ratio... dwa skrzydła...

zdj:flickr/guimenga/Lic CC
(Łk 14,25-33)
Wielkie tłumy szły za Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.

Mili Moi…
Od soboty goście w domu. Przybył o. Jan i o. Leszek z Polski, nasz Prowincjał i Ekonom Prowincjalny. Mało tego, przybyli również o. Michal i o. Adam z Kanady. Tylu gości dawno nas nie nawiedzało. Ale to nas cieszy. Dom ożył, jest gwarno i wesoło. Klasztorna cisza na chwile została zastąpiona wspólnotowym charakterem naszego zakonu. I chyba wyraźnie dziś zobaczyłem, że mi tego mocno brakuje…

Trwają też rekolekcje ewangelizacyjne. Proponujemy uczestnikom, jak zwykle, spowiedź generalną. To często piękne i przełomowe doświadczenie dla wielu z nich. Ale oczywiście prowadzący ma dzięki temu nieco więcej pracy. Dziś policzyłem zapisanych do mnie ludzi i okazało się, że na najbliższe dni mam zaplanowane wysłuchanie dwudziestu spowiedzi generalnych. Oby Pan dal mi siłę do psychicznego zmierzenia się z tymi wszystkimi bolesnymi historiami. I Jemu chwała za to wszystko, czego dokona w sercach penitentów…

Zacząłem niedawno czytać „Ostatnie rozmowy” - „wywiad rzekę” z papieżem Benedyktem XVI. W pierwszych słowach opisujących zadania swojego pontyfikatu, które przewidywał u jego początków, papież emeryt powiada, że czuł się wezwany do dbałości o wiarę i rozum. Szczerze powiedziawszy, właśnie za to jestem mu najbardziej wdzięczny. Ale te jego słowa mocno korespondują z dzisiejszym Słowem. Potrzeba bowiem wielkiej wiary, aby postawić Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Ponad relacjami rodzinnymi, przyjaźniami, czy więzami krwi. Ale przecież z definicji tylko takie miejsce Mu przysługuje, tylko na pierwsze Bóg, jako Bóg zasługuje. Aby móc Go jednak świadomie wybrać i intronizować w swoim życiu, potrzeba nieustannego namysłu nad życiem z Nim. Niczym budowniczy wieży, czy król udający się na bitwę, czynią z planowanych aktywności przedmiot wytężonego namysłu, tak dla każdego chrześcijanina jego życie z Bogiem winno być ustawicznym tematem do rozmyślań… Dziś uświadomiłem sobie z mocą, że to w żadnym wypadku nie jest nudne… Wręcz przeciwnie. Nie znam nic bardziej fascynującego…

niedziela, 5 listopada 2017

czym księżyc świeci???

zdj:flickr/Paul/Lic CC
(Mt 23,1-12) 
Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.


Mili Moi…
Wczorajszym popołudniem odebrałem z lotniska naszego prowincjała i ekonoma prowincjalnego, którzy przybyli do nas z braterską wizytą. Dom ożył, bo czterech to przecież nie dwóch. Tematów wiele, rozmowy dobre. Także o przyszłości… Mam nadzieje, że wola Boża z tych rozmów się wyłoni na najbliższe lata.

Dziś też wizyta na cmentarzu, procesja, modlitwy za zmarłych. Siąpiący deszcz i ziąb dały nam również zewnętrznie odczuć nieco „polskości”. Prowincjał poświęcił również nasza nową windę. Oby to błogosławieństwo zapewniło jej właściwe działanie na lata. No i pierwszy raz spotkały się nasze wszystkie Róże Różańcowe… To 120 osób. Było „jak w ulu”, ale to bardzo radosny widok…

A Słowo dziś potężną krytyką przewodników ludu. W naszych warunkach trzeba powiedzieć – księży… Smutne obserwacje Jezusa można by pewnie odnieść do niejednego z nas. Od zawsze nurtuje mnie pytanie skąd się biorą ci „źli księża” (jeśli wolno mi użyć takiego obiegowego sformułowania). Z seminarium tacy nie wychodzą. Z moich kontaktów z klerykami wynika, że większość z nich jednak wyrusza w ten świat z całą masą ideałów, które powinny uczynić z nich wspaniałych duszpasterzy. Rozbijają się o ten świat? Mówi się, że „wszystko się zdarza sługom ołtarza” … Słabi jesteśmy, to najprawdziwsza prawda… Nie chcę uprawiać taniej apologii, chodzi raczej o stwierdzenie faktu…

Krasicki pisał o niektórych z nas…
"Mnie to kadzą" - rzekł hardzie do swego rodzeństwa
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił,
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.

Pierwsze miejsca w synagogach i pozdrowienia na rynkach zamieniliśmy na błysk fleszy, liczbę odsłon na You Tube i statystyki na naszych blogach. Od maniery „księdza celebryty” chciałem być zawsze jak najdalej, stąd i moje rozważania o wycofaniu się ze sfery wirtualnej. Irytują mnie okrutnie księża, którzy mają coś do powiedzenia na każdy temat. A im mniej związany z Ewangelią, tym lepiej. Co więcej – każdy temat koniecznie muszą skomentować. Nigdy tego nie robiłem i robić nie zamierzam. Ewangelia i kapłańskie życie, to dwa interesujące mnie wątki…

Nie tak dawno Ktoś zamieścił pod jednym z moich wpisów komentarz - Zaglądam tu, żeby poczytać zdrową chrześcijańską treść i nieco pooddychać chrześcijańskim powietrzem. I przyznam, żal będzie troszkę jeśli Ojciec się stąd wycofa.

A ja przyznam, że nigdy niczego milszego nie przeczytałem… Póki co więc jestem… Bez fajerwerków, tatuowania Ewangelii na przedramieniu, kulturystycznych popisów… Próbuję służyć i nie rozbić się o obojętność tego świata… A Pan niech czyni resztę… On jest Słońcem, ja mogę próbować być zaledwie mikroksiężycem…

czwartek, 2 listopada 2017

siostra nasza, śmierć cielesna...

zdj:flickr/Evelina Ander/Lic CC
(J 14,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę. Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

Mili Moi…
Oj brakuje polskiego klimatu w te świąteczne dni… Wizyty na cmentarzach, po których hula wiaterek i właściwie brak śladów ludzkiej obecności. Czasem poszczególne groby przypominają, że czas szczególny. Są to najczęściej groby Polaków, albo imigrantów z Ameryki Południowej. Częściej spotka się przy grobie hallowynową dynię, symbol "niewiadomoczego", niż światło, symbol nadziei i wiecznego życia. Ale mimo wszystko staramy się przeżyć te piękne dni „po polsku”. W najbliższą sobotę i niedziele udamy się z procesją na dwa różne cmentarze, rozpoczęliśmy nabożeństwa „wypominkowe”, praktykujemy nowennę dziewięciu Mszy ofiarowywanych za polecanych zmarłych. Piękny czas mierzenia się z tajemnicą, która nikogo z nas nie omija…

A dziś nawiedziłem moją „doktor od snu”. Przebadała „chipa” z maszyny – wszystko działa perfect. Pouśmiechaliśmy się nad moim stanem ogólnym, który jest znacznie lepszy. Pożaliłem się, że nie mogę wstać o czwartej rano, bo rzeczywiście mam z tym problem. Za to wieczorem mogę siedzieć znacznie dłużej, niż dotąd. Ale wcale mi się ten nowy stan nie podoba… :) Niestety chyba już tak pozostanie… :) Najważniejsze, że generalnie czuję się znacznie lepiej… Ktoś powiedział mi na początku, że maska do spania stanie się z czasem moim ulubionym gadżetem… I tak właśnie jest… :)

A nad Słowem dziś… Jezus drogą… Pomyślałem, że ciągle na nowo musze się przejmować tą prawdą, że ciągle na nowo musze pilnować tej drogi, że muszę korygować kurs. Co więcej, czuję że potrzeba w tym solidnego zaangażowania. Jezus nie może być po prostu „sposobem na życie”. Jedni idą do fabryki, inni do biura, a ja do kościoła. Bóg to nie „zajęcie, które pozwala mi żyć od pierwszego do pierwszego”. Bez rzeczywistego i prawdziwego zaangażowania łatwo zgubić najważniejszą drogę. A pod wieczór życia można się trochę zdziwić… Świętym bowiem nie zostaje się przypadkowo. Ale „przypadkiem” można przegrać życie…

wtorek, 31 października 2017

wyprostować...

zdj:flickr/Angie Muldowney/Lic CC
(Łk 13,10-17)
Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Pan mu odpowiedział: Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z weekendowych rekolekcji, które prowadziłem w Veronie, NJ. Były one adresowane do kobiet, których czternaście wzięło w nich udział. Przyglądaliśmy się Maryi, a w Jej kontekście – tajemnicom kobiecości. Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy prowadzę rekolekcje, dostaje konkretny, duchowy sygnał, że właśnie tym powinienem się zajmować. Nie mówię oczywiście o kwestiach zewnętrznych. Najgłębiej w sercu czuję, że to jest właśnie moje „powołanie w powołaniu”. Niestety również z każdym dniem bardziej przekonuję się, że podjęcie tego powołania jest absolutnie niemożliwe w perspektywie pełnienia urzędu proboszcza. Coraz częściej dociera do mnie, że zbliżają się jakieś kolejne, ważne wybory w moim życiu, które przecież nie stoi w miejscu…

Doświadczenie podwójnie piękne. Bo oprócz radości z głoszenia, miałem również okazję spotkać grono kobiet, którym chce się szukać Pana Boga w codzienności i są skłonne włożyć w to całkiem sporo wysiłku. Niektóre z nich jechały sześć godzin, żeby być na tych rekolekcjach. To bardzo ciekawe, że dominowały osoby z daleka. Te z bliska nie znalazły czasu… Może w odległych stanach on płynie nieco inaczej. Tak, czy owak, piękne grono. Dobre rozmowy, dobre spowiedzi, nocna adoracja, a nade wszystko maryjny klimat domu i wspólnoty zjednoczonej wokół Jezusa.

A w Słowie dziś widzę Jezusa prawdziwego człowieka… Całe piękno człowieczeństwa z jego wrażliwością, łagodnością, czy wręcz czułością dziś w Nim objawione. Kobieta pochylona, wpatrzona w ziemię… A On przywraca jej perspektywę nieba! Ale nie odsyłając jej w duchowe rejony… On nie mówi – módl się do Boga i cierp w pokoju. On kładzie na nią ręce i przywraca zdrowie jej ciału. Bo człowiek to nie tylko duch. To również ciało. A On przyszedł zbawić CAŁEGO człowieka… Przyszedł go wyprostować…


czwartek, 26 października 2017

myśląc...

zdj:flickr/ePi.Longo/Lic CC
(Łk 12,49-53)
Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.

Mili Moi…
Musze przyznać, że zastanawiam się ostatnio nad znaczącym wycofaniem się ze świata internetowego. Blog, portale społecznościowe… Moje zaangażowanie zawsze miało za fundament ewangelizację – nową w swoich formach docierania do człowieka. Ale coraz częściej nabieram przekonania o wątpliwej wartości tych internetowych starań. Spotykam ludzi, którzy owszem, czerpią sporo wiedzy z internetu, ale w żaden sposób nie potrafią jej zaaplikować do swojego życia. Bywa i tak, że nadmiar informacji związanych z wiarą sprawia ich potężne zagubienie i nieumiejętność odróżnienia rzeczy dobrych od wątpliwych. Co więcej, poszukiwanie internetowych przewodników sprawia często bezkrytyczne przejmowanie ich poglądów bez możliwości skonfrontowania ich w bezpośrednim kontakcie. Tymczasem realni duszpasterze jawią się tak blado wobec internetowych gwiazd… Nie warto więc ich pytać…

Może więc już czas mniej wirtualności, a więcej realności. Może trzeba się skupić na kontaktach bezpośrednich, których nikt i nic nie zastąpi. Może zamiast szukać nowych dróg, trzeba skupiać się na realnych problemach przychodzących ludzi. Widzę też bardzo jasno, że im mniej internetu, tym więcej choćby czytania książek, tym więcej czasu i ochoty na modlitwę… Dojrzewam więc… Zdaję sobie sprawę, że w moim przypadku decyzje muszą być radykalne. Tylko takie jestem w stanie w sobie podtrzymać… Na razie myślę, rozważam, szukam…

Ale pewnie i dlatego nie mam za bardzo chęci pisać na blogu. Nie mam niestety ostatnio nic pozytywnego do napisania, a smutnych wieści dość w przestrzeni publicznej. W każdym razie żyję i staram się cieszyć każdym dniem. Dziś na przykład wyruszam do Clifton, gdzie kończą się rekolekcje ewangelizacyjne. Poproszono mnie o poprowadzenie nabożeństwa odrodzenia w Duchu Świętym. To zawsze takie małe chwile radości. W naszej parafii skądinąd również trwają rekolekcje ewangelizacyjne. Biorą w nich udział 43 osoby, większość oczywiście spoza naszej parafii. To też solidne dni łaski…

W kościele zamontowano już nową windę, która działa sprawnie i cieszy oko. Trwają prace nad nowym nagłośnieniem, które też już działa. Wszystko się rozwija… No może poza frekwencją na mszach… Coroczne liczenie pokazało nam, że na wszystkich mszach niedzielnym mamy około 500 osób… Z każdym rokiem mniej…

A dziś Pan mówi o podziale, który wprowadza… Jest on nieunikniony. Wszak prawdziwe nawrócenie bardzo zmienia człowieka i nie sposób, żeby jego najbliżsi tego nie dostrzegli. Ale to, co dziś mnie uderzyło, to fakt, że Jezus nie zaleca wierzącym w niego – weźcie swoje walizki i porzućcie tych, którzy was nie rozumieją, którzy nie podzielają waszej wiary, opuśćcie swoje domy i rodziny, bo tylko tak zyskacie wolność niezbędną dla ewangelizacji. Nic z tych rzeczy – podział tak, konflikt, trudności… Ale trwaj w swoim domu, z tymi wobec których przede wszystkim masz być świadkiem. Bo żadna inna ewangelizacja nie może wyprzedzać Twojego podstawowego powołania do ewangelizacji „twoich”. Nawet jeśli to takie trudne…

niedziela, 8 października 2017

szczęśliwe oczy...

zdj:flickr/FrogStarB/Lic CC
Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: «Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają». Wtedy rzekł do nich: «Widziałem Szatana, który spadł z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednakże nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie». W tej to chwili rozradował się Jezus w Duchu Świętym i rzekł: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić». Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli». Łk 10, 17-24

Mili Moi…
Al jest starszym człowiekiem, którego w każdą sobotę widywałem na niedzielnej mszy wigilijnej. Jego żona przyjmowała komunię świętą, a on zawsze prosił tylko o błogosławieństwo. Nie wiedziałem dlaczego, ale dyskretnie nie pytałem… Rok temu Al zgłosił się do pomocy przy katechezie dla dzieci. Zasugerował, że mógłby pilnować drzwi, witać i żegnać dzieciaki i ich rodziców. Spytał jednak, czy nie jest problemem to, że jest… metodystą? Wyjaśniło mi się dlaczego nie przyjmuje komunii…

Od tego czasu trochę już przegadaliśmy… Al opowiedział mi swoją historię. Dziadek miał jakiś konflikt z katolickim proboszczem i tak rodzina wylądowała u metodystów. Nigdy nie byli specjalnie zaangażowani. Al myślał o przystąpieniu do Kościoła Katolickiego już w chwili ślubu kościelnego ze swoją żona, ale wówczas jakoś nikt go do tego nie zachęcał. I zostało tak jak jest… A może byśmy to father jakoś uregulowali – powiedział do mnie niedawno Al. Przecież ja nie mam żadnych problemów z uznaniem tego, w co się wierzy w Kościele Katolickim… I tak zaczął się proces przygotowania Ala do przyjęcia przez niego sakramentów…

A piszę o tym, bo dziś, jak w każdą sobotę Al przyszedł do kościoła, jak zawsze podszedł do komunii prosząc – bless me father, a ja jak zawsze powiedziałem – the Body of Christ wykonując przed nim znak krzyża konsekrowanym chlebem. I wówczas Al z radością malująca się na twarzy szepnął do mnie – soon (wkrótce). Musze przyznać, że bardzo mnie to wzruszyło, bo w tym człowieku widzę wszystkich tych, którzy wracają z dalekiej podróży i czekają z niecierpliwością na spotkanie z Jezusem, na dotknięcie Go, na karmienie się Nim. A kiedy oni tęsknią, tak wielu katolików nie przywiązuje większej wagi do tego, co w Kościele najświętsze… Oby wśród nas takich Alów jak najwięcej… A jego polecam waszym modlitwom…

Al uzmysławia mi jak wielka radość płynie z faktu, że nasze imiona są zapisane w niebie. Chrzest to sprawia. I co najpiękniejsze – nikt ich stamtąd nie wymaże, podobnie jak nikt nie wymaże z naszego serca imienia „chrześcijanin”. Choćbyśmy usilnie się starali, możemy je tylko zamaskować, ale nie zdołamy go nigdy usunąć. Każdego roku około 200 dorosłych osób przygotowuje się w naszej diecezji do przyjęcia chrztu, lub do pełnego włączenia w Kościół Katolicki. Ich tęsknota za Chrystusem tchnie nadzieją… Przyszłość należy do dziedziców życia wiecznego, do chrześcijan, do ukochanych dzieci Jezusa… I szczęśliwe oczy nasze, że widzą… I jeszcze niejedno zobaczą…

środa, 4 października 2017

wciąż za nim...

zdj:flickr/Thomas Hawk/Lic CC
25 W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. 26 Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. 27 Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.28 Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. 29 Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. 30 Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie". Mt 11,25-30

Mili Moi…
Wiele się działo w dniach minionych… Ale mnie złapała choroba, która zniechęciła mnie skutecznie do wszelkich działań. Powoli kończę kurację antybiotykową, czuję się już znacznie lepiej i wracam powoli do zawieszonych na jakiś czas aktywności.

Muszę Wam powiedzieć, że uczestniczymy tu w Bridgeport w czymś, czego nie waham się nazwać „cudem różańcowym”. Postanowiliśmy stworzyć Różę Żywego Różańca jako prezent dla Matki Bożej z okazji 100 rocznicy Jej objawień w Fatimie. Wiemy jednak, że Żywy Różaniec w świadomości ludzi wiąże się zwykle z osobami starszymi i wydaje się być właśnie dla nich stosowną propozycją. Żeby to zmienić i odmłodzić ten ruch w naszej parafii zaproponowaliśmy jako główną intencję modlitwę rodziców za ich dzieci. I co się stało? Właśnie domykamy… trzecią Różę. Zgłosiło się bardzo wiele osób, co jest niewątpliwie bardzo dużej radości dla nas, duszpasterzy. Wygląda więc na to, że 13 października zainicjujemy trzy nowe Róże. Czyli będzie ich dokładnie o 100 procent więcej w naszej parafii, niż dotychczas.

A dziś Uroczystość św. Franciszka… Dla mnie to doroczny dzień „wielkiej tęsknoty”. Zawsze bowiem staje mi przed oczami ideał, dla którego wybrałem tę rodzinę zakonną. Trafiłem do niej zachwyciwszy się św. Franciszkiem. Nade wszystko wolnością, ubóstwem i prostotą jego życia. Nie bez znaczenia był również jego ewangelizacyjny zapał i pełen radości i entuzjazmu styl życia.

Z całą pewnością mogę powiedzieć, że żyłem właśnie tak przez pierwsze lata mojego zakonnego wzrastania. Ale później… Zadania, obowiązki, odpowiedzialności, miejsca sprawiły, że mój ideał uległ rozproszeniu. Oczywiście nadal wierzę głęboko, że tym ideałem da się żyć i zależy to przede wszystkim ode mnie samego, ale cała zewnętrzność, w której się obracam, zdecydowanie mi to utrudnia. Tego, co ważne mi brakuje, tego zaś, co przeszkadza, mam aż w nadmiarze. I tu piętrzą się moje osobiste trudności…

Dlatego dziś staję przed Ojcem Franciszkiem z dużym zawstydzeniem. Mam 38 lat, prawie 19 lat żyje w zakonie, a czuję się trochę tak, jakbym jeszcze nie zaczął, jakbym ciągle był w progu, jakbym nie wykonał istotnego kroku. Powierzchowność i brak konsekwentnego zgłębiania naszej duchowości. To moje prezenty na dzień jego święta? Nie, tak nie chcę… Mam szczerą nadzieję, że poza moimi niedoskonałościami widzi on również moje pragnienia, które wcale nie są mniejsze, niż były u początku. Nie pozostaje nic innego, jak ciągle zaczynać od nowa…

Prostota, pokora, ubóstwo… ciągle czekają na odkrycie i przyjęcie ich w progi mojego życia… Wierzę, że to nastąpi… I mam głęboką nadzieję, że wkrótce…

piątek, 22 września 2017

odpowiedzialność = służba...

zdj:flickr/Dennis Skley/Lic CC
(Łk 8, 1-3)
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób, Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia.

Mili Moi…
Jesteśmy niemalże w przededniu naszego odpustu parafialnego. Rozpoczęliśmy już corocznym zwyczajem Nabożeństwo Czterdziestogodzinne. Z założenia winno polegać na czterdziestogodzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu i choć nie udaje nam się osiągnąć pełnych czterdziestu godzin, to jesteśmy blisko.

Oczywiście trwają tez przygotowania bardziej materialne, niż duchowe. Gotowanie wszelakich potraw, które nasycą przybyłych gości sprawia, że nasza kuchnia pod kościołem tętni życiem. Oczywiście nie brakuje trudności. One są wpisane w każde dobre dzieło. Dziś na przykład odmówił posłuszeństwa bojler kuchenny. Awaria poważna, ale dzięki cudownym przyjaciołom w kilka godzin został zamontowany nowy bojler, co pozwoli jutro funkcjonować kuchni bez kłopotu. Jak dobrze, że Pan Bóg stawia wokół nas oddanych ludzi.

To jest też jakiś mocny temat dzisiejszej Ewangelii – odpowiedzialność za dzieło budowania Królestwa Niebieskiego na ziemi. Chylę czoła przed tymi wszystkimi, którzy zamiast postawy roszczeniowej, reprezentują zrozumienie dla prawdy, że dzieło Kościoła to nasza wspólna sprawa. Podziwiam szczerze ludzi, którzy są gotowi pomóc o każdej porze w sprawach, które nie mogą czekać. Ogromnie to doceniam. Musze przyznać, że dla mnie to jest również całkowicie oczywiste – zanim zostałem zakonnikiem, byłem również gotów na każde słowo moich duszpasterzy. W czymkolwiek mogłem pomoc, robiłem to z przyjemnością, bo wiedziałem, że nie pomagam li tylko personalnie temu, czy innemu księdzu, ale troszczę się o moje miejsce na ziemi, o moją parafię, w której Bóg mnie postawił, aby mnie zbawić. Czułem zawsze, że to jest również moja sprawa – jak tam w tym kościele wygląda, jak się sprawuje liturgię, co i jak się śpiewa…  Jest tak wiele możliwości zaangażowania. I nagle okazuje się, że nie jestem tylko biorcą, ale również i dawcą. Nagle okazuje się, że można wyjść z anonimowości i stać się potrzebnym – bo to głęboka prawda – każdy jest potrzebny do budowania Królestwa – i każdy może się do tego przyczynić…

W naszej parafii postanowiliśmy ostatnio z okazji stulecia objawień fatimskich zrobić prezent Matce Bożej i założyć Różę Różańcową złożona z rodziców, którzy podejmą tę modlitwę w intencji swoich dzieci. W nieco ponad tydzień zgłosiło się dwadzieścia osiem osób. Może więc powstaną dwie Róże… Można… Trzeba tylko troszkę chcieć… I uczynić jeden mały krok… Zapraszam nieustannie tych, którzy jeszcze chcieliby się dołączyć… Mały krok… Trzy minuty modlitwy dziennie…

A ja mam za sobą pierwszą noc przespaną w masce na twarzy. Maszyna, którą wczoraj otrzymałem ma pomóc mi oddychać, kiedy mój organizm o tym w nocy zapomina. Ciekawe uczucie… Uznałem to za rzecz najzwyklejsza na świecie i spałem właściwie tak samo jak dotąd. Bez dodatkowych trudności. Efekty? No chyba trzeba na nie nieco poczekać…


poniedziałek, 18 września 2017

o zmarnowanej szansie...

zdj:flickr/Patrick Dobeson/Lic CC
(Łk 2,41-52)
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.


Mili Moi…
Nadszedł wreszcie dzień wizyty u „pani od snu”. Dziś byłem u doktor Stasi, która pointerpretowała dla mnie wyniki moich sennych badań. Niespodzianki nie było. Na jedną godzinę snu przestaję oddychać około 21 razy, a mój mózg jest dotleniony w 90 procentach. To podobno nie jest najgorzej, ale dzięki temu wstaję rano z bólem głowy, a trzy godziny po przebudzeniu jestem gotów znowu się położyć i mam tak przez większość dnia. W czwartek idę po mój osobisty „namordnik”. Mam się „nauczyć spać w masce”. Podobno mnie to nie wyleczy, ale znacząco poprawi komfort egzystowania. Myślałem, że to będzie jakiś wielki odkurzacz, ale przypomina to raczej niewielką skrzynkę na narzędzia. Będzie wraz ze mną oddychać i nawilżać moje tchnienie. A wszystko to… z powodu starości. Kiedy spytałem dlaczego właśnie teraz się to ujawniło, pani doktor stwierdziła – no cóż, z wiekiem… W każdym razie ucieszyłem się z jednego – medycyna potwierdziła, że nie jestem symulantem i moje zmęczenie nie jest wymówką usprawiedliwiającą lenistwo, co niektórzy dobrzy ludzie już dawno u mnie zdiagnozowali… :)

A poza tym… Za oknem wieje coraz bardziej… Nadchodzą do nas resztki huraganów. Niczego poza deszczowymi dniami to nie zwiastuje. Mamy tylko nadzieje, że do niedzieli wszystko przeminie, bo u nas odpust. A bez słonka będzie raczej ciężko. Poza tym cały tydzień pod znakiem spotkań diecezjalnych. Trzy dni pod rząd będziemy nękani różnymi, ważnymi posiedzeniami. W tym aspekcie nie przestanę podziwiać Amerykanów. Oni to uwielbiają. Siedzieć, gadać, pisać plany, a potem omawiać powody, dla których nie udało się ich zrealizować, i znów tworzyć nowe… Taki kraj…

A dziś nad Słowem myślę sobie o żydowskich nauczycielach wśród których zasiada Jezus. Musiała im się zaświecić „czerwona lampka”, kiedy Go słuchali. Ich „wewnętrzne radary” były przecież całkowicie nastawione na oczekiwanie Mesjasza. Musiało się w ich sercach pojawić pytanie – czy to nie On? Młody chłopiec, który zadaje pytania tak roztropne, że aż nieadekwatne do jego wieku. Dziecko, które udziela odpowiedzi, których nie powstydziłby się sędziwy uczony w Piśmie. Musieli pewnie dopytywać Jego rodziców skąd On to ma? Ale nie ma żadnego śladu ich dalszego zainteresowania. Było, minęło. Taka chwila olśnienia, której nie wykorzystali. Nie ostatnia. Wszak po wielu latach takich chwil będzie więcej. Będą świadkami wypowiedzi Jezusa, wobec których zamilkną najwięksi sceptycy. Kiedy miał dwanaście lat towarzyszyło im zdumienie nad mądrością dziecka. Kiedy On będzie miał trzydzieści lat, w nich pozostanie już tylko gniew, złość i agresja. On wróci do nich ze słowem, ale oni po raz kolejny zmarnują szansę…

Ile takich zmarnowanych szans w moim życiu? Czy On nie przychodzi do mnie codziennie?

niedziela, 17 września 2017

może już czas...

zdj:flickr/Dineshraj Goomany/Lic CC
(Mt 18,21-35)
Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.

Mili Moi…
Okrutnie się zaniedbałem w pisaniu za co serdecznie przepraszam. Moja kondycja już odrobinę lepsza. Dziękuję wszystkim za ofiarowane za mnie modlitwy. Wasza serdeczność stawia mnie na nogi. Ilość trudności jakby nieco zelżała, może więc powoli uda się je jakoś ogarnąć…

Z małych radości – mój promotor odesłał mi trzeci rozdział mojej pracy. Żadnych poważnych poprawek. To znak, że albo ja pisze coraz lepiej, albo on już skapitulował i machnął na mnie ręką… W każdym razie doczytuję literaturę do ostatniego przewidzianego planem rozdziału. Mnóstwo fascynujących pozycji z intrygującym dodatkiem w tytule – „w latach 1920-1939”. Walczę ze sobą, żeby nie zasnąć na pierwszej stronie…

A wczoraj nawiedziła mnie grupa ludzi. Dokładnie siedem osób. Pamiętacie pewnie jak dwa miesiące temu udzieliłem schronienia misjonarzom z neokatechumenatu. Wczoraj była druga część tej wizyty. „Drużyna neokatechumenalna” przybyła zawojować naszą parafię. Chcą u nas zorganizować katechezy. Konsekwencją jest zwykle powstanie wspólnoty. Cudownie się z nimi gadało, bo ja doskonale wyczuwam ich żar. To jest mój świat – nowa ewangelizacja. Dlatego nie powiedziałem „nie”. Ale na razie chyba nie da rady. Nasze możliwości duszpasterskie są ograniczone naszą liczbą. Więc czekamy na Boże znaki i interwencje.

A dziś czeka mnie wycieczka do Clifton… Pamiętacie może jak rok temu namaszczałem tam Jacka, który cierpiał z powodu choroby nowotworowej. Pan Bóg zaprosił go do domu i dziś sprawujemy Mszę Świętą w jego intencji. Polecam również waszym modlitwom jego duszę…

Swoja drogą, w namyśle nad dzisiejszą Ewangelią, śmierć ma swoje ważne miejsce. Jest kilka minut po siódmej rano, a ja właśnie wróciłem ze szpitala wezwany do J. Wczoraj świętowała ze swoimi synami urodziny jednego z nich i była w pełni sił. Po południu trafiła do szpitala, a dziś, jak powiadają lekarze, za godzinę, dwie spotka Ojca twarzą w twarz. Czasem wszystko dzieje się tak szybko… I może nie być czasu na przebaczenie, czy na prośbę o nie. Może więc warto poreflektować komu i co jestem dłużny. Może nie warto zwlekać i odkładać wszystkiego na później. Bo „później” może być bliżej, niż nam się wydaje… J i jej umieranie również waszym modlitwom zawierzam…